(Francja, 1951), reż. Jacqueline Audry

O „Olivii” można napisać wiele: zaginiona perła lesbijskiej kinematografii, ekranizacja semiautobiograficznej powieści Dorothy Strachey, która zawrzała brytyjskim literackim światkiem w 1949 r., a dodatkowo stała się inspiracją dla André Acimana przy pisaniu „Tamtych dni, tamtych nocy” (które przez moment chciał zatytułować „Oliver”). Zacznijmy więc najprościej, od fabuły. Kilkunastoletnia Olivia przybywa do szkoły dla pensjonariuszek, by spędzić tam ostatnie chwile edukacji. Miejsce podzielone jest między rywalizujące ze sobą (zakochane w sobie?) wychowawczynie: opanowaną, spokojną Julię i rozhisteryzowaną, chorowitą Carę. Do której drużyny dołączy Olivia? Film zadziwia i zachwyca sielankowością nastroju. Dziewczęta spędzają czas na wspólnych posiłkach, spacerach, wycieczkach i czytaniu poezji. W tej saficznej, pozbawionej mężczyzn enklawie rodem z Lesbos nie ma miejsca na troski poza jak najbardziej burzliwymi, bo młodzieńczymi, pierwszymi miłościami. Dziewczęta wiedzą, w końcu są dobrze urodzonymi pannami u schyłku XIX w., że w przyszłości czeka na nich mąż, ale, jak mówi jedna z byłych wychowanic, mogą być szczęśliwe bez względu na obecność mężczyzn. Obraz przestrzeni, w którym miłość jednopłciowa nie tylko nie jest podważana, ale też jest wręcz normą, ciągle zachowuje świeżość i rewolucyjność mimo mijającej właśnie 70. rocznicy powstania filmu. (Daniel Oklesiński)
Tekst z nr 94/11-12 2021.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.