Klaudia Kowalska – transpłciowy i lesbijski coming out

Z KLAUDIĄ KOWALSKĄ, reżyserką i montażystką, która lubi przedstawiać się jako wiedźma i szamanka, o jej stosunkowo późnym transpłciowym i lesbijskim coming oucie, o jej dzieciach i całej patchworkowej rodzinie rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Michał Sosna

Dzielisz swoje życie na przed i po coming oucie?

Myślę, że dopiero będę. Teraz jestem w coming oucie. Wyszłam z szafy niedawno, bo na początku 2022 r. Jest jeszcze wiele osób, które o mnie nie wiedzą. Są takie miejsca, jak warsztat samochodowy, gdzie na potrzeby szybkiej wizyty decyduję się udawać osobę, za którą mnie tam uważają. Nie dlatego, że jest mi niezręcznie – po prostu chcę zostawić samochód i lecieć dalej. Teraz zostawię też kopię „Repliki”. Choć często pojawiam się w takich miejscach ze zrobionymi pazurami, w podkładzie i z rzęsą, nikt tego nie komentuje. Mam też pełno tatuaży, więc biorą mnie za freaka. Mój coming out ma jeszcze niewypełnione pola. Na szczęście takie sytuacje nie są dla mnie traumatyczne.

Urodziłaś się w 1974 r. w męskim ciele. Wyszłaś z szafy w wieku 47 lat. Późno?

W zdrowym społeczeństwie nie byłoby potrzeby coming outu. Mam bardzo dużo intensywnych rozmów w rodzinie i z bliskimi. Moje wychodzenie z szafy i rozumienie samej siebie to był proces. Miałam dużo szczęścia, bo nie zostałam wyśmiana ani odrzucona, tylko mnie zaakceptowano. Mimo że mam ciepły stosunek do tego procesu, bez dwóch zdań jestem też zła. W moich albumach rodzinnych są zdjęcia z dzieciństwa i czasów nastoletnich, na których noszę kiecki. Miałam głównie koleżanki i „niechłopięce” wkrętki, jak astrologia i czary. Ta dziewczyna zawsze we mnie była. Gdyby starszyzna mojego plemienia ją dostrzegła, moje życie mogłoby potoczyć się inaczej. Jeszcze do niedawna myślałam, że dysforia mnie nie dotyczy, ale jak się nad tym zastanowiłam, to po prostu inaczej ją definiowałam.

Co było dysforyczne?

Odkąd pamiętam, miałam ogromny problem z męskim zapachem. Wejście do szatni po wuefi e? No way! Szczególnie nie znoszę męskich aspektów własnego zapachu. Mam zamiar zrobić operację ciała. Dzięki temu będę mogła się go pozbyć.

Operację ciała? Masz na myśli tranzycję medyczną?

[restrict]Tak, tylko hormony uzależniam od decyzji lekarza, natomiast bez hormonów robię sobie cycki i obcinam męskie genitalia.

Na jednym z przesłanych mi zdjęć masz 13 lat. Pozujesz w peruce, kiecce w stylu lat 80., masz naszyjnik. Zza ciebie wyłania się twoja mama Elżbieta w stroju piratki. Szeroko się uśmiecha. W jakim domu się wychowałaś?

Moi rodzice się rozwiedli, jak miałam 3 latka. Wychowywała mnie tylko mama. Zawsze dbała o to, bym miała kontakt z tatą i jego nową rodziną. Moja matka nigdy nie wyszła powtórnie za mąż. Byłyśmy zawsze tylko we dwie. W PRL- -u prowadziła prywatną inicjatywę, sklep z kieckami, pod przykrywką krawiectwa. Żyła przez to w potwornym stresie, co nie zawsze było dobre dla naszej relacji. Moja mama od zawsze należała do osób otwartych i tolerancyjnych. Obracała się w znakomitym i wolnym towarzystwie, a tym samym ja z nią. Jej licealną koleżanką była aktorka Jolka Zykun, która później została żoną aktora Jurka Dobrowolskiego. Stanisław Tym, Edward Dziewoński, Jerzy Derfel i Witt Michaj z zespołu Roma to byli moi wujkowie. Do dziś mam list tego ostatniego z gratulacjami dla „drogiej Elżbiety” z okazji moich narodzin. Razem z mamą wkręciłyśmy się w środowisko skupione wokół Lucyny Winnickiej i jej Akademii Życia, czyli prekursorów New Age w Polsce. Praktykowałam astrologię, jogę, rebirthing. To był mój świat i bardzo szybko wyprzedziłam mamę w tych fascynacjach! Później nasze życia toczyły się różnie. Moje wyjście z szafy wywołało renesans naszej relacji. Miałam wtedy trudny okres ekonomiczny. Pierwsze kobiece ciuchy dostałam właśnie od matki, która oddała mi całą swoją szafę. Zostałyśmy przyjaciółkami.

Mówisz dużo o aktywnościach, które wymagają zaglądania do wnętrza siebie. Nie znajdowałaś tam Klaudii?

Rozpuszczałam się w tej rzeczywistości, co skutecznie nie pozwalało mi dostrzec w sobie kobiecości. Byłam po prostu artystką, a im przecież wolno więcej. Inaczej się ubierać i zachowywać, zdobić ciało tatuażami. Moje odrzucenie męskości i fascynacja kobietami gruntowały mnie samą jako heteroseksualnego chłopaka. Jednocześnie odstawałam od większości, co nie zawsze było przyjmowane z otwartymi ramionami.

W czasie dojrzewania? Na szkolnym korytarzu byłam prześladowana za artystyczną wrażliwość, delikatność, niesportowość, niechłopakowatość. Pamiętam, jak na koloniach siedziałam pod łóżkiem i płakałam. Wyśmiewały mnie opiekunki. Gnębili chłopcy. W liceum i na studiach na reżyserii chodziłam na dyskoteki i udawałam starszą. Chlałam dużo wódy, poszukiwałam wszystkiego tego, co powinien robić prawdziwy facet, przelotnych miłości i szybkiego seksu, ale nie znajdowałam. Nie wiedziałam, dlaczego mi się nie udawało. Nie przynależałam. Myślałam, że powodem jest moje przeintelektualizowanie. Ale po prostu nie byłam na swoim miejscu. Jednocześnie miałam potrzebę atencji. Teraz, kiedy weszłam do społeczności LGBT+ i zaczęłam chodzić po klubach, pierwszy raz czuję się tam świetnie, objawia się moja euforia płciowa, bo w końcu jestem we właściwiej roli.

Ani razu przez ten czas nie przeszło ci przez myśl, że jesteś kobietą?

Mawiałam, że urodziłam się w złym czasie i miejscu… 15 lat temu przez kilka miesięcy twierdziłam, że jestem kobietą. W mojej artystowskiej bańce nie słyszałam jeszcze o transach. Wtedy forma żartu była najbliżej prawdy jak dałam radę podjąć. Ludzie to kupowali. Teraz widzę, że szukałam pretekstu do przebieranek i mówienia o sobie w rodzaju żeńskim. Inni jednak traktowali to jako performance.

Wcześniej wchodziłaś też w związki z kobietami, prawda?

Tak, co nie oznacza, że teraz nie będę. Wyszłam z szafy jako trans kobieta i lesba. Wszystkie moje związki były specyficzne. Przez 10 lat byłam z Natalią. Tworzyłyśmy małżeństwo progresywne, intelektualistek, hipisek. Byłyśmy otwarte na poszerzenie naszej relacji, ale nie jak swingersi, tylko na zasadzie głębszej otwartości. Pewnego dnia wyjechałyśmy w trzyletnią podróż po świecie. Wróciłyśmy z dzieckiem. Natan urodził się w Tajlandii. Teraz ma 20 lat. Mamy jeszcze siedemnastoletnią córkę Nadine. Niedługo po powrocie Natalia poznała Agę. Szukałyśmy spełnienia w związku poliamorycznym. Nasze małżeństwo nie przetrwało tej próby, ale cały czas byłyśmy i jesteśmy przyjaciółkami. Po rozwodzie Natalia z dziećmi wyemigrowała do Argentyny i cały czas tam mieszka. Aga i ja weszłyśmy w kolejny poliamoryczny związek z Anną, która opiekowała się naszymi dziećmi, ale skończyła w naszej sypialni.

Czego wymaga tworzenie takich relacji?

Na pewno wiele odwagi i otwartości. Daje to doświadczenie, o którym nie za bardzo jest jak mówić. Nie wyobrażam sobie, żeby nasze relacje były możliwe, gdybym przyjmowała postawę macho – to był ul, babiniec, permanentny sabat. Często przejawiałam w tych relacjach zachowania „kobiece”, czyli bardziej pasywne, przyjmujące, opiekuńcze. Ale jak to u lesby, mój animus miał się dobrze. W ciągu 4 intensywnych lat na świat przyszła kolejna trójka dzieci. Choć bywamy postrzegane inaczej, wszystkie były planowane. Mam osobistą wkrętkę w astrologię i liczby, znam nawet daty poczęcia tych dzieci. Matką dwójki, Joshuy i Aldy, jest Anna. Aga jest mamą Leo, któr_ odebrałam sama, na własne ręce, bez udziału lekarza ani położnej. Potem, także bez udziału medyków, odebrałam jeszcze poród swojej najmłodszej córki Aldy.

Skąd te decyzje? W naszej patchworkowej rodzinie wszystkie jesteśmy z podobnej, naturalnej piaskownicy. Natalia jest lekarzem, ale od pierwszego dziecka byłyśmy świadome, że domowy poród jest znacznie lepszy niż w szpitalu. To rodzaj szczepionki na życie, minimalizowanie traumy narodzin, bo dziecko jest otoczone znajomą energią w momencie kluczowej inicjacji. Gdy rodził się Natan, przeszłyśmy z Natalią kilkumiesięczny kurs przygotowawczy, by rodzić w wodzie. Tylko jedno z moich dzieci, Joshua, z uwagi na zagrożenie ciąży urodziło się w szpitalu. Współczesna medycyna raczej bagatelizuje wiele aspektów holistyczngo podejścia do roli akuszerki. A że my zdecydowałyśmy się na porody bez jej udziału, w gronie najbliższych przyjaciół, to już jest opowieść o nas. Wierzę, że mam umiejętność udostępnienia swojego ciała mądrzejszym ode mnie energiom, że jestem w stanie zrobić rzeczy, o których wcześniej bym nie pomyślała. Wiem, że brzmi to jak kosmos dla ludzi współczesnych. Mówię o magii w nowej, bardziej zrozumiałej i praktycznej formie, o partycypowaniu dzięki niej w rzeczywistości z pełnym potencjałem.

Jak dzieliłyście się wychowaniem dzieci?

Byłam na pewno zawsze lepszą tatą dla dzieci niż partnerką dla ich matek. Ale wysokie wieszanie sobie emocjonalnych poprzeczek niejako wymuszało też dużą elastyczność w innych przestrzeniach. W naturalny sposób młodsze dzieci spędzały więcej czasu z matkami, a teraz, kiedy są starsze, mają większą potrzebę korzystania z wolności, którą ja im daję. Natan w wieku 16 lat nie wrócił z wakacji w Polsce do Argentyny, tylko został ze mną na końcówkę dzieciństwa. Jestem daleka od reklamowania patchworku jako idealnego modelu rodziny, bo nim nie jest, jednak podobnie jak coming out jest on następstwem wyzwalania się społeczeństwa z fałszywych oków. W naturalny sposób, będąc po prostu sobą, stworzyłyśmy taką przestrzeń, w której dzieci rozumiały różnorodność, znały definicje i były akceptujące dla osób, które wyglądają lub zachowują się inaczej niż one. Pomogło nam uchronienie ich przed edukacją systemową. Od zawsze miały normalny kontakt nie tylko z osobami LGBT+, ale też z osobami autystycznymi czy z zespołem Downa. Poza tym Leo, urodzon_ z mojego związku z Agą, jest osobą niebinarną i bardzo blisko przyjaźni się z trans chłopakiem. Natan, który z kolei określa się jako cis hetero, maluje paznokcie i nosi długie włosy. Akceptuje swój „kobiecy” aspekt. „Inny” dla nich zawsze był „normalnym”.

Opisujesz swoje życie, w którym co rusz pojawiały się pęknięcia. Całe jego wyobrażenie runęło, gdy zaczęłaś montować pewien serial

Tak, montowałam, jeszcze sekretny, serial o polskiej scenie dragowej, którego bohaterami byli m.in. Gąsiu, Ka Katharsis i Twoja Stara. Wtedy nastąpiła rekalibracja mojego życia. Powymieniałam słowa, wiele zrozumiałam. Wcześniej, mimo że znałam osoby LGBT+, uznawałam, że moja akceptacja jest wystarczająca. Nie miałam potrzeby zgłębiania tematu. Teraz doświadczyłam nagłej identyfi kacji. Poczułam, że to moja społeczność.

Od lat interesuję się szamanizmem, magią, studiuję społeczności pierwotne. W wielu kulturach pojawia się „Heyoka”, „święty klaun”. To taki szaman, który robi pewne rzeczy na odwrót, by uświadomić coś ludziom. Gdy zobaczyłam na ekranie drag queens, uznałam, że to moja prywatna ich defi nicja. Przecież performance jest integralną częścią szamanizmu! A drag queens to wszak współczesne szamanki. Wkręciłam się w środowisko dragowe. Czytałam, oglądałam. Co rusz informowałam o nowych odkryciach moją rodzinę i bliskich. Nikt się specjalnie nie zdziwił, kiedy postanowiłam wyjść w dragu na scenę jako Dama Karo.

Opowiedz o tym doświadczeniu.

Wykonałam przedwojenne polskie tango Sławy Przybylskiej „Już nigdy”, które śpiewała mi w dzieciństwie mama. Poczułam się jak święty klaun, który obala system. Bycie drag queen jest naturalną obroną przed patriarchatem. Na scenie przeżyłam moment oczyszczenia. Szybko jednak zrozumiałam, że jestem trans kobietą, że to jej szukałam przez całe życie. Zaczęłam określać się jako artystka queer. Niebawem wyjdzie mój pierwszy singiel: zaśpiewałam swój wiersz „Do Niemówiącej”, którym kiedyś wygrałam kilka slamów, a który jest też rodzajem mojego manifestu magicznego. W występach wykorzystuję elementy dragu, ale jestem kobietą, nie przebieram się za nią.

Dzieciaki zaakceptowały, że mają kolejną mamę, a nie tatę?

To nie tak. To bardzo ważne i ciekawe rozróżnienie. Tak jak moi rodzice muszą pogodzić się z utratą syna i powitaniem córki, tak moje dzieci jedynie z tym, że ich tata jest kobietą. Mają matki i mają tatę, której forma w polszczyźnie jest szczęśliwie jednoznacznie żeńska. Ale żarty na bok, mówią do mnie najczęściej Klaudia, nie formalizujemy zwracania się do siebie. Ale tak, ostatnio zdarzyło im się powiedzieć do mnie „mamo”.

Czy cały patchwork przyjął Klaudię zupełnie naturalnie?

Nie było potrzeby zebrania i ogłoszenia: „Słuchajcie, muszę wam coś powiedzieć”. Pomogła obecność drag performerki i trans kobiety Ka Katharsis, z którą zdążyłam się zaprzyjaźnić po montażu serialu. Zamieszkałyśmy razem u mnie, w Podkowie Leśnej… Ka Katharsis po prostu była – mogłam ją obserwować i dodefi niować siebie. Nawzajem też się wsparłyśmy. Jak siostry. Tak naprawdę w jakimś sensie do coming outu okłamywałam wszystkie swoje partnerki, ale szczególnie Nel, z którą byłam przez 8 lat. To była moja najmocniejsza i najtrudniejsza relacja. We wcześniejszych związkach zdołałam wystarczająco skutecznie poudawać bycie facetem. Pojawiły się dzieci. Byłam dobrym drag kingiem. Z Nel weszłyśmy w relację bardziej duchową. Nie wyszło, bo wyjść nie mogło – nie można budować duchowości na fundamentalnym zakłamaniu. Byłam sfrustrowaną seksualnie lesbą, która od lat stosowała nie do końca pod siebie skalibrowane myślenie o własnej tożsamości, próbując facecikowej tantry na absolutnie kobiecym umyśle. Ale są granice możliwości okłamywania siebie samej.

Na początku powiedziałaś, że coming out zbliżył cię z mamą. To też był proces?

Tak. Najpierw, jeszcze przed zgoleniem brody, malowałam się i wychodziłam z Ka Katharsis na queerowe imprezy. Mówiłam mamie o dragu. Sukcesywnie dzieliłam się z nią moimi rozkminami. Jak zrozumiałam, że jestem trans, też od razu jej to powiedziałam. Zareagowała pozytywnie, tylko próbowała mnie powstrzymać przed publicznym wyjściem z szafy w obawie przed reakcją innych. Wtedy też szukałam pracy, więc jej strach był uzasadniony. Na szczęście szybko zrozumiała, razem ze mną, że nie można podtrzymywać dwóch różnych tożsamości. Zarówno mamie, jak i dzieciakom co chwilę coś dopowiadałam, dookreślałam. Aż w pełni stałam się Klaudią.

Co się zmieniło?

Nigdy nie pomyślałabym, że gdy będę traktowana jako kobieta, pojawią się motyle w brzuchu. Czuję się na miejscu. Adekwatna. Mam wrażenie, że bez Klaudii wiele rzeczy robiłam z szafy, bez wiary w siebie. Bycie Klaudią daje mi odwagę. [/restrict]