Kobieczyzna/Mężbieta

LIV FURGA mówi o sobie „them fatale”, kobieczyzna/mężbieta. Od ponad trzech lat, jako Livbertine, angażuje się w działania na scenie queer i polskiej burleski. Za dnia projektancie graficzne. W czasach pandemii – osoba aktywistyczna. Uczestnik_czka projektu „Naked Girls Reading” w ramach festiwalu Pomada. Element kolektywu scenicznych odszczepieńców Queer Explosion. A także – bohaterka naszego kalendarza „Afiszujemy się” (wersja błękitna – z kobietami i osobami niebinarnymi). Rozmowa Marty Konarzewskiej

 

Foto: Emilia Lyon

 

Jedno słowo na określenie tego kalendarza?

Wybuchowa mieszanina światów wewnątrz środowiskowego naczynia. Więc mieszanina. Albo wybuch!

Wow. I co teraz będzie?

Fala uderzeniowa po takim ładunku piękna!

Jedno słowo na ciebie?

Hmmm. Pytające?

A można pytać o płeć?

Można, nawet należałoby. Odrzucam binarny podział.

Nasz kalendarz jest z założenia „kobiecy”, a nawet – „lesbijski”.

Kobiecość jest dla mnie trochę łatką, trochę przywarą nadaną z genetycznej loterii. Nie odcinam się od niej, ale też jakoś szczególnie nie identyfikuję. Budzi mój ogromny sprzeciw, kiedy z ramienia kulturowego bagażu kobiecości narzuca mi się jakieś schematy zachowania, role społeczne, bariery. Z drugiej strony – kobiecość to ogromny ładunek siły jednoczącej pewną mniejszość. Z punktu widzenia biologii niepodważalnie jestem istotą o cechach kobiecych i z tym jestem pogodzona. Jako osoba o potencjale do wydania potomstwa (i w oczach niektórych o takiej powinności) mam w tym kraju o co walczyć. Szczególnie, że nie chcę mieć dzieci i nigdy nie było mi to bliskie zagadnienie.

„Zagadnienie”, no wiesz!

(śmiech) Jeżeli chodzi o niebinarność – zaimki i rodzaje mogą być dowolne. Wyznaję zasadę: mów mi, jak chcesz, byle z szacunkiem i dobrą intencją.

„Lesbijka”?

Ciężko mi się utożsamić. Kiedyś na drodze moich poszukiwań, umiejscawiałxm (pisownia intencjonalna – przyp. red.) się raczej w sytuacji chłopca, najprawdopodobniej geja, zamkniętego w ciele kobiety. Ale wtedy jeszcze niewiele słyszało się o odmiennej tożsamości (jedynie o tych skrajnych – kobieta homo, mężczyzna homo, osoba trans). Niewiele o queerze i seksualności poza odniesieniem do tej binarnej relacji z innymi osobami. No ale kobiety! Uwielbiam kobiety! Osoby o kobiecym pierwiastku, androgyniczne, takie pomiędzy. Zdecydowanie bardziej interesuje mnie detal niż ogół, a za nieistotny ogół uważam m.in. płeć osoby. W kontekście tego kalendarza „lesbijski” oznacza pewnie, że jest on skierowany do nieheteronormatywnych kobiet. Jak dla mnie, niech będzie on dla każdego, kto_sia uzna go za interesujący!

Pogadajmy o innych twoich działaniach w blasku fleszy. Burleska. Wciąż występujesz?

Teraz mniej.

Czym ona jest – bo chyba nie tym, co można sobie wyobrazić po filmie z Cher i Aguilerą?

Burleska w znaczeniu ogólnym jest po prostu performatywnym kuszeniem, art of the tease, czy też – w dużym uproszczeniu – performatywnym zdejmowaniem z siebie ciuchów (lub też wcale nie!). Oczywiście, ze względu na swoją historię, często jest utożsamiana z modą retro, old Hollywood glam – pończochy, gorsety i pióra – jednak dużo się w międzyczasie pozmieniało. Burleskę można podzielić na tę bardziej klasyczną – odwołującą się do korzeni i neoburleskę – zazwyczaj narracyjne sceniczne widowisko zawierające elementy stripu. Dla mnie burleska jest bardziej punktem startowym, niż czymś zamkniętym w twarde definicje.

To znaczy?

W każdej sytuacji, gdzie to osoba kobieca przejmuje kontrolę, widzę potencjał wywrotowy. Chodzi także o kontrolę nad swoim wizerunkiem, obrazem, seksualnością. O wyznaczanie samej sobie granic i ról. Nagość może być kuszeniem, może być ładnym obrazkiem, celebracją przyjemności i rozrywką, ale może też być wyzwoleniem, okazją do wypowiedzi na ważne tematy. Dla mnie jest głównie eksploracją wizualno-muzycznych inspiracji, narzędziem do wprowadzania myśli niekoniecznie rozrywkowych w przestrzenie klubowe i sceniczne, przemycania podprogowych treści.

Jak twoje zdjęcie w kalendarzu. Roznegliżowane do „old Hollywood glam” majtek ciało, wyzywający wzrok, a na twarzy pończocha. Niby kabaretkowa, a riot. Zdjęcie daje dyskomfortową przyjemność – nie wiadomo, czy mówisz: „no chodź”, czy: „#wypierdalać”.

Jedno i drugie! Wydarzenia i nastroje polityczne ostatnich miesięcy pokazują, że wyczerpuje się potencjał sprawczy potulnego i potakującego sojusznictwa. Czas przestać przepraszać za swoją obecność i przyjmować submisywną postawę. Czas spróbować czegoś spoza asortymentu „poprawnych” form protestu, szukać nowych. Tym jest dla mnie w swojej symbolice kominiarka. Nawiązaniem do radykalnych środków – Pussy Riot, fikcyjnej gejbojówki „Fag fighters” Karola Radziszewskiego. Niesie ze sobą punkową, wkurwioną energię, którą ja przenoszę na scenę w swoich performance’ach i która napawa mnie odwagą do aktywistycznego działania.

I tym jest właśnie dziś queerowy performance? Projektowaniem dyskomfortu, protestem? A co z zabawą, lekką sztuką, rozrywką?

Performowanie kiedyś było dla mnie głównie narzędziem do eksplorowania swojej relacji z ciałem jako narzędziem, nośnikiem informacji emocjonalnej. Oprócz tego – okazją do zabawy w DIY, majsterkowaniem, szyciem, pracą dłońmi. Od początku nie było we mnie przekonania, że burleska to idealna forma – nie widzałxm w sobie słodkiej pin-up girl ani predyspozycji do zabawiania widowni humorem. Ale spróbowałxm po swojemu, bardziej na poważniaka, i okazało się, że to też działa! To jest niesamowite uczucie, kiedy ktoś podchodzi do ciebie po występie i mówi, że coś było dla niego ważne lub wywarło emocjonalną reakcję. Scena, szczególnie ta klubowa, daje mnóstwo siły. Kiedy masz poczucie, że w państwowej telewizji na ciebie szczują, a dla większości społeczeństwa zwyczajnie nie istniejesz – tutaj zagarniasz kawałek miejskiej przestrzeni, przejmujesz ją na kilka minut, możesz stworzyć dowolną fantazję – rozszerzenie swojej osoby i sprawiasz, że tu jest twoje Miejsce.

W kontekście Miejsca istotna jest też świadomość przywileju wynikającego z życia w dużym mieście – tutaj istnieją przestrzenie do odnajdywania się. Są dwa problemy – te lokalowe, związane z prywatyzacją i znikaniem klubów, inicjatyw, no i bardziej aktualnie – brak dostępu do życia klubowego w ogóle – przez pandemię. Myślę, że to szczególnie trudny czas dla osób queerowych, które takiej przestrzeni sobie jeszcze nie znalazły, na przykład po przeprowadzce na studia do nowego miasta, żeby uciec od małomiasteczkowego strachu.

Scena performerska jest różnorodna pod kątem ciężkości treści, ze zdecydowaną przewagą tej lżejszej, rozrywkowej. Ona też jest super i bardzo potrzebna – to celebracja naszej mniejszościowej kultury, idealna opcja na odreagowanie frustracji. Uwielbiam w tym uczestniczyć jako widownia! No i mamy też nasz przegięty teatrzyk – Queer Explosion. Tomek Szczepanek (reżyser) dba o to, żeby było odrobinę politycznie, dwudennie, ale przede wszystkim rozrywkowo, kampowo. Takie przegięte queerowe jasełka, gdzie nabijamy się z naszej lokalnej rzeczywistości do akompaniamentu Britney, Madonny i Majki Jeżowskiej. Dwa odcinki mamy za sobą.

Gdzie to można oglądać? W klubach?

Tam, gdzie scena pomieści 8 osób naraz. (śmiech)

Dla mnie szczególnie ważny był twój udział w przedsięwzięciu, które współtworzę z Betty Q (pierwszą polską performerką burleski). Teraz nazywa się to „Bez okładek”, wtedy jeszcze „Naked Girls Reading”. To spektakl, w którym nagie kobiety czytają na scenie fragmenty tekstów literackich ułożonych tak, by tworzyć spójną opowieść. Ta, w której wzięłaś udział, była historią polskiego queerowania „kobiety”.

W „Naked…” wzięłam udział dwa razy – raz w Kawkowie podczas burleskowych kolonii z Betty Q, drugi raz w ramach otwarcia queerowego festiwalu Pomada w PKiN. Pierwszy raz był niesamowicie bezpieczną przestrzenią, zaopiekowaną, tematyka tekstów była dość dowolna i mój ostateczny wniosek jako widzki i performerki był: zdecydowanie wolę to oglądać! Jednak, kiedy razem z Betty zaprosiłyście mnie do udziału w Pomadzie, nie wahałem się zbyt długo. Jak można odrzucić tę perwersyjną, abstrakcyjną przewrotność znajdowania się nago w Pałacu Kultury?! Tematyka tekstów i kontekst też były mi dużo bliższe – nie chodziło po raz kolejny o projekt „typowo kobiecy”, nie było już dyskusji o tym, że trzeba mieć buty na wysokim obcasie i pomalowane usta.

Założyłaś takie z męskiej półki w sklepie. Siedziałyście jako ożywione rzeźby i czytałyście stare teksty. Na przykład Marii Konopnickiej, Piotra Własta.

Tak, to jest w ogóle świetna inicjatywa – Queer Archives, Pomada, poczet Karola Radziszewskiego. Queerowa archeologia – budowanie bazy odniesień, utrwalanie języka (również wizualnego), pozytywnego dziedzictwa i przekazu, nie tylko w kółko wkurw, reakcyjność i demonstracje. (śmiech)

Razem z Betty dostawałyśmy połajanki za „Bez okładek”. Że przedstawiamy kobiety jako obiekt, wystawiamy ciała na ogląd itd. Przy okazji tego kalendarza też były dyskusje o nagości. To ciekawe. Współczesna kultura jest bezwstydna, pornograficzna, np. włączam telewizor, a tam jacyś ludzie zamknięci na jakiejś wyspie, by się erotycznie dopasowywać, a widzowie decydują, kto z kim dzisiaj śpi. Dziewczyny w kółko chodzą w bikini, faceci się prężą w basenach. Oglądamy to i luz. Tam, gdzie się udatnie kłamie, że nie o nagość i nie o wymianę kobiecych ciał idzie, wszystko uchodzi płazem, a tam gdzie się nie kłamie – kłopot. Feministyczna narracja o kobiecym ciele pod władzą męskiego spojrzenia w zestawieniu z pruderią i zwykłym ludzkim wstydem wciąż skłania do tej samej wątpliwości: co znaczy rozebrana kobieta przed obiektywem, na ekranie, na scenie, na własnym balkonie? Wolno jej się rozebrać?

Wydaje mi się, że ten temat jest po prostu w kółko natrętnie moralizowany. A ciało kobiece usilnie sprowadzane do obiektu seksualnego, nikt archetypicznemu Januszowi z brzuszkiem na deptaku nie powie, że jest wyuzdany czy amoralny i kusi do agresji na tle seksualnym. Kobiecie wystarczy odsłonić ramię czy pępek.

Marzy mi się taka sytuacja, że o tym ciele się po prostu nie mówi, że każde jest okej i bezpieczne, ale daleko nam do idealnego świata i ten polityczny potencjał kobiecej cielesności warto eksplorować. Można i trzeba. I jak zdarta płyta zwracać uwagę, kiedy ktoś nam w tę wolność cielesną ingeruje – seksistowskim dresscode’em, zmuszaniem do rodzicielstwa, okrzykiem na ulicy.

Totalnie wolno robić kobiecie, cokolwiek ona sobie życzy. Byle tylko nie robić krzywdy innym – takie jest moje podejście. Ta nagość i to ciało należy do niej i jest naturalne. Oczywiście, wiele osób będzie próbowało przekonywać, że burleskę, czy też czytanie nago, należy zostawić do sypialni, dla męża najlepiej. Monogamicznie, oddańczo, z powinności. Straszne rzeczy.

(śmiech)

Jako osoba o skłonnościach do obsesyjnego myślenia o ciele, celebruję traktowanie ciała jako worka.

Na emocje, konflikty, sygnały o nich?

Na to, co naprawdę istotne. Worka, który czasem się rozpruje, czasem, najlepiej z pewną regularnością, trzeba o niego zadbać i nareperować. Wiwat ciałoobecność i ciałonormatywność!

Feministyczny przekaz.

Jest mi bliski feminizm pod sztandarem znaku równości między płciami, taki uwzględniający totalne pominięcie tego tematu w różnych aspektach życia. Możliwe, że to przez mój brak przywiązania do płci, ale strasznie denerwują mnie feministyczne inicjatywy, które tylko cementują binarny podział – kult cipki i organizowanie warsztatów skupiających się na urodzie, siostrzeństwie pod różową banderą. Często to jest tylko ładne opakowanie dla lokowania produktu lub nowej niezależnej marki sprzedażowej, chcącej zarobić na dziewczyńskiej oprawie (cokolwiek to znaczy!).

Jaka jest obecność sceniczno-aktywistycznego ciała w czasach COVID?

Życie sceniczne jest znacznie utrudnione – w ograniczony sposób lub wcale nie działają kluby, a poza tym… występując, jednak namawiasz do bywania w zatłoczonych miejscach, średnio mi to moralnie siedzi. Na szczęście pojawiła się inna inicjatywa, również mająca swoje korzenie w przestrzeniach klubowo-dj-skich, która zajmuje moją pandemiczną głowę. Powstała jako bezpośrednia reakcja na wydarzenia z Krakowskiego Przedmieścia, czyli aresztowanie Margot, samą formę tego wydarzenia i późniejsze – tak nieadekwatne do sytuacji – konsekwencje. Zgarnięcie z ulicy prawie 50 osób, w tym bardzo bliskich znajomych. Osoby ze środowiska dj-skiego postanowiły się zmobilizować, by stworzyć formę klubowej queerowej służby porządkowej: nagrywać demonstracje, pilnować porządku sanitarnego, stanowić drogę kontaktu do organizatora. Zaczęłyśmy w sumie od zera, czyli od warsztatów prawnych o przepisach dotyczących zgromadzeń. Cały czas jesteśmy aktywne i aktywni, robimy mniejsze i większe projekty w przestrzeni miejskiej, nawiązaliśmy współpracę z organizacjami działającymi na rzecz osób w kryzysie bezdomności i stale szukamy okazji do poszerzania naszych działań. Teraz na tapecie mamy kolejną akcję-zamieszanie – wspólne gotowanie dla osób bezdomnych połączone z promowaniem inicjatyw w postaci dj-skiego streamu i dyskusję o tym, jak pandemia i brak klubowego życia wpłynęły na zdrowie psychiczne osób ze środowiska, uczestniczek i uczestników nocnego życia.

Ta anonimowa grupka daje mi też możliwość wykorzystania graficznych umiejętności w sposób, który lubię – sprawczy, zaangażowany, totalnie odmienny od codziennej prackowej korporzeczywistości, która wzbudza we mnie głównie odrazę i wyrzuty sumienia, no ale zapewnia przywilej stabilności w tych ciężkich czasach.

Grupka może anonimowa, ale ty niekoniecznie. Rodzina nie ma problemu?

Poprzednie moje ukazanie się w popularnej gazecie dużego formatu skończyło się prawie zerwaniem kontaktów rodzinnych. Chodziło oczywiście o nagość i ciało i „coludziopowiedzizm” rodzicielski. Teraz jestem trochę w innym miejscu, trochę musiało przestać mi zależeć na podtrzymywaniu sztucznych konstruktów społecznych, które dla zasady trzeba pielęgnować i stawiać ponad swój dobrostan. Kiedy ostatnio ukazały się napisy na MEN, mój ojciec myślał, że to ja stoję za tą „rebelią”. Powiedział tylko: „mam nadzieję, że nie masz żadnych zdjęć, dowodów”. To było zaskakujące, bo kilka dni wcześniej zrobili mi dramę o tęczową fl agę na balkonie i „krzyczenie do sąsiadów o swojej inności”. To jest po prostu coś, czego nie zrozumieją osoby, które nie są częścią mniejszości, które lubią wygodę i bezpieczeństwo, jakie zapewnia konformizm. Nie zrozumieją, nie będąc częścią społeczności, względem której władze państwa otwarcie stosują nienawistny język. I oczywiście – głosują na PiS, chociaż moja matka ze strachu o mnie i potencjalną odpowiedzialność za krzywdy czasem unika wyborów w ogóle.

 

Tekst z nr 88/11-12 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.