Koniec j******h kompromisów

Prawda jest po naszej stronie. Ci, którzy z nami walczą, walczą z żywiołem. Żywioł wygra – wieszczy wyoutowany biseksualny muzyk TYMON TYMAŃSKI. Rozmowa Mateusza Witczaka

 

Foto: Michał Biliński

 

Lou Reed, David Bowie, Witold Gombrowicz… Dlaczego mimo tak dobrego towarzystwa, zdecydowałeś się na coming out dopiero kilka miesięcy temu?

Coming out? Mam swoje obyczajowe stanowisko, którego nie zmieniam od samego początku tzw. kariery artystycznej. W wywiadach mówiłem o tym od dobrych dwudziestu lat, tylko nikt nie zwracał uwagi; o tym, że jestem bi, opowiedziałem nawet w filmie „Miłość”. W pewnym momencie uznałem natomiast, że warto do tematu wrócić, bo czasy są takie, że obyczajowo się cofamy.

W niedawnych „Paszkwilach” punktujesz nasze narodowe przywary: ksenofobię i rasizm, ostrzegasz przed postpopulizmem i rodzącym się faszyzmem. Natomiast o seksualności nie śpiewasz wcale. A szkoda, bo album ukazał się tuż przed wyborami parlamentarnymi, w których homofobia była leitmotivem.

To był dość przełomowy album…

Twoja pierwsza solowa płyta.

Długo nie wiedziałem, czy ja się nadaję do twórczości poważnej, czy tragizm jest dla mnie właściwą maską. Kiedy jednak PiS wygrało wybory, my, co wrażliwsi artyści, zaczęliśmy głośno pomstować i czarno widzieć przyszłość Polski. Czułem się przybity, musiałem to wypunktować muzycznie na wielu poziomach.

Czemu nie starczyło ci miejsca na obyczajowość?

Nie starczyło, bo tą płytą chciałem się głównie rozliczyć z uczuciem zawodu Polską, która wtedy jeszcze homofobią tak nie „grała”. Był taki okres, kiedy byłem dumny z tej naszej transformacji i demokratycznego progresu. Aż do przejęcia władzy przez cyników i sekciarzy spod znaku PiS-u czułem coś w rodzaju patriotycznej satysfakcji. W piosence „Wolność” opisuję zresztą tamto moje zauroczenie beztroskimi czasami, kiedy nie trzeba się było martwić o losy mniejszości, a statek o nazwie „Polska” wydawał się płynąć właściwym kursem. „Paszkwile” i tak miały aurę płyty nieprawomyślnej. Pierwotnie album miała wydać Agora, ale wydawca się przestraszył i przestał odbierać ode mnie telefon. Od ostatnich kilku miesięcy intensywnie pracuję natomiast nad drugą solową płytą, która będzie moim rozliczeniem z młodzieńczą inspiracją, a więc muzyką grupy Republika. Mam nadzieję, że znów zabrzmi ona świeżo i oryginalnie – momentami jak Cabaret Voltair, DAF czy dojrzałe Depeche Mode, kiedy indziej jak Frank Zappa, dżemujący z Makiem de Marco, a wyprodukowany przez Trenta Reznora. Z kolei trzecia planowana płyta, „Koniec jebanych kompromisów”, będzie bardziej swobodna obyczajowo. Pojawi się na niej parę stricte politycznych szlagwortów. Znajdą się na niej piosenki, w których wyrażam swoje opinie zdecydowanie explicite, typu: „Chuj”, „Ruchałem kolegę”, „Kościół upada”, „Zenek Martyniuk” czy „Jebać PiS”.

Chwytliwe.

Element podpierdolki musi być! Natomiast o swojej złożonej seksualności opowiem szerzej w „Sclavusie”, mojej debiutanckiej powieści. To transgresyjna rzecz o Totarcie, bolesnym dojrzewaniu nadwrażliwca, ale nie tylko. Jest tam sporo wątków obyczajowych. Wiele piszę o kobietach, mężczyznach, seksie, narkotykach, juwenilnych wzlotach i upadkach, wreszcie o wypracowanym systemie wierzeń i praktyk. Myślę, że w tej książce bardzo mocno się obnażyłem, choć niekiedy oczywiście trochę fantazjuję, żeby było bardziej kolorowo. To rodzaj post-postmodernistycznej powieści transgresyjno-biograficznej, ze sporą ilością prywatnego bajdurzenia – coś pomiędzy „Pięknymi dwudziestoletnimi” Hłaski a „Dziennikami” Gombrowicza.

Akurat Gombrowicz nie miał problemu, by się odsłaniać z własną seksualnością.

Czy ja wiem? Owszem, on ją ciągle, namiętnie i uparcie sugerował: od wizji „bra… tania się z parobkiem” w „Ferdydurce” przez koncept walki „Ojczyzny” pana Tomasza z „Synczyzną” Puta Gonzala w „Trans-Atlantyku”, aż do jawnej ekspozycji w „Kronosie”. Zewsząd subtelnie przedzierała się ta swędząca, uwierająca, ale i bardzo ekscytująca, homoerotyczna myśl. Kiedy przeczytałem „Kronosa”, byłem bardzo poruszony. Wujek Ita fascynował mnie od okresu mojego pubertetu; od zawsze podziwiałem w nim gościa, który literacko i filozoficznie obierał się do ostatniej warstwy cebuli. „Kronos” pokazuje, jaki był naprawdę, łącznie z kurwieniem się za hajs w porcie Retiro i syfilisem, którego złapał zaraz na początku lat 40. Dla fana to coś wstrząsającego. Rozumiem, że Rita (wdowa po Gombrowiczu – dop. red.) obawiała się wydać tę książkę. Nie chciała uprościć znaczenia tego pośmiertnego wyoutowania Gombra, który był, kim był. Może biseksualistą, może gejem… A może po prostu sobą? Wolnym kosmitą, który poszukiwał granic własnej wolności? Pierdol, kogo chcesz, o ile ten ktoś się zgadza, jest pełnoletni i robi to świadomie. Orientacja i tożsamość w normalnym kraju nikogo nie powinny dziwić. A u nas, w tym małym, wieśniackim i zacofanym Ciemnogródku, dziwi dziesięć milionów ludzi. Przyjaźnię się z Jackiem Dehnelem, który kiedyś opowiedział o swojej homoseksualności w „Polityce”. Mam też kolegę, z którym jego ojciec gra w kosza. Rozmawialiśmy kiedyś i pyta: „Po co ten młody Denhel się wyoutował? Przecież sprawił wielką przykrość ojcu”. Ja na to: „Chyba żartujesz!”. Jacek powiedział tylko tyle: jest trochę inny, zaakceptujcie ten fakt. Zresztą, który z Dehnelów cierpiał bardziej? Może jednak ten, który próbował zadowolić wiecznie nieszczęśliwych rodziców, poddając się terapiom i siwiejąc w młodym wieku? Kto powinien poddać się „terapii” – ojciec czy syn? Oczywiście, że ojciec. Jeśli się kocha dziecko, kocha się je bezwarunkowo. Ludzie muszą się, kurwa, obudzić. Jesteśmy, jacy jesteśmy, łącznie z ukrywającymi się naczelnymi gejami w półświatku Prawa i Sprawiedliwości.

Dehnel zabierał mocny głos, również w momentach, gdy seksualność jest używana jako amunicja w polityce. To był potrzebny coming out. Twój zresztą też.

No i dobrze. Chuj w dupę wszystkim, którzy mają z tym problem – albo może chuj obok dupy, bo przecież w tyłek może okazać się całkiem przyjemnie. (śmiech) Ja się zresztą nie boję nazioli, prawaków czy homofobów. Mam metr dziewięćdziesiąt trzy, od 27 lat ćwiczę karate shotokan, dodatkowo trenuję qigong, taichi chuan i jogę. Owszem, miewałem przygody homoseksualne z kolegami. No i co mi zrobicie? Możecie mi wszyscy skoczyć! I ewentualnie zostawić nasturcje przed furtką mojego domu. Natomiast nie lubię patrzeć, jak tłamsi się ludzi słabszych, gejów, lesbijki, osoby transpłciowe i niebinarne. Zawsze się będę utożsamiać ze słabszymi. Ale ja jestem Robin Chujem, twardzielem, który jest się gotów bić o takie osoby. Jestem gotów dla nich „Jebać PiS” i „Jebać Polskę”.

A czy Polska nie wyjebie ciebie? Podczas promocji „Pastiszu” twierdziłeś, że to może być ostatni moment, żeby taką płytę wydać.

Nikt mnie stąd nie wyrzuci, Polska to jest moje miejsce, jestem po pięćdziesiątce, od 35 lat buduję tutaj swoją pozycję. Z drugiej strony: w Polsce nastały podłe czasy. Ludzi nie interesuje twórczość Witkacego, Schulza, Gombrowicza, ale bardziej to, czy Gombrowicz dymał się w tyłek, czy w ucho. Nie można też im wybudować pomników, boż to bezbożna trójca: narkoman, Żyd i pedał. Za dużo jest powierzchowności, a za mało głębi.

Jaki jest status związku Tymańskiego z Polską? „To skomplikowane”?

Polszczyzna jest mi bliska. Gdy budzę się w nocy, to myślę po polsku; potrafi ę wzruszyć się Miłoszem, Wojaczkiem, Tuwimem czy Leśmianem, Przyborą, Koftą, Kaczmarskim czy Ciechowskim. Jest w tym wszystkim jakiś rodzaj organicznego spowinowacenia, ale patriotą nie jestem. Do Polski mam stosunek neutralny: ani lubię, ani nie lubię. Mieszkam tu i tyle. Po 53 latach życia w tym kraju nie mam już dla niego czułości i nie daję mu forów tylko dlatego, że myślę po polsku. Oceniam go surowo, równie surowo patrząc na osoby, które uparcie odmawiają mu rozwoju. Ludzie ubrani w zielone spodenki khaki i biało- czerwone koszulki obrzydzili mi Polskę do cna. Gdyby ktoś przyszedł i powiedział: „Słuchaj, robimy tutaj pomorski heimat”, odpowiedziałbym: „Proszę bardzo!”. Jeżeli pani Dulkiewicz ogłosi Wolne Kaszuby – super, jestem za! Przy okazji wreszcie nauczę się kaszubskiego, przecież to super przygoda. Chciałbym być świadkiem powolnej dekonstrukcji Polski – jako instytucji i mentalnej obstrukcji. Wierzę, że będę, bo tej idei się nie da obronić. Jestem postpunkiem i umiarkowanym anarchistą. Zawsze byłem.

Sprzeciw wobec porządków normatywnych, przekraczanie granic, odrzucenie konstruktów społecznych, skłonność do zabaw i szarad… Jak blisko punkowi i anarchizmowi do queeru?

Przez lata zastanawiałem się, czy Lou Reed brał w dupę. No pewnie, że brał w dupę! Ale czy był gejem? Kurwa, no nie wiem… Jakie to ma znaczenie? Na swoich solowych płytach śpiewał o robieniu laski i czarnych kutasach. Na pewno interesowała go alternatywna seksualność, tak samo jak Davida Bowie’ego i wielu, wielu. Amerykańska i angielska sztuka popularna są wobec naszej o pięćdziesiąt lat do przodu. A w Polsce jeszcze o alternatywnej seksualności nie śpiewano… Ach, przepraszam, ostatnio coś wydusił z siebie Piasek. (śmiech) Ciekawe, co na to Adam Darski.

Anglosasi temat faktycznie przerobili. Buzzcocks nagrali „Orgasm Addicta”, Dee Dee Ramone wyoutował się w jednej z piosenek jako sex worker, a Pansy Division wydali słynny numer „Fem in the Black Leather”. Dlaczego w Polsce artyści tak rzadko śpiewają o własnej seksualności?

Bo Polak jest zakompleksiony i nerwowo ściska dupę. W Ameryce jest swobodniej, bo nie zapóźniły jej zabory, wojny czy mafijna instytucja Kościoła Katolickiego. Owszem, Dee Dee Ramone był męską kurwą uliczną, dawał dupy za herę. Życie. Richard Lloyd, gitarzysta Television, robił to samo. Cały punk – słowo to znaczy zresztą „śmieć” albo „cwel” – jest pełen historii alternatywnej seksualności, wystarczy tylko przeczytać „Please kill me”, w znakomitym tłumaczeniu mojego kumpla Andrzeja Wojtasika. Natomiast w Polsce trzeba co chwila wyważać te otwarte drzwi. Polacy są przerażeni sobą, swoją seksualnością i tożsamością. Jesteśmy najbardziej zacofani wśród narodów Europy.

Mocne słowa.

Ale można je uznać za element mojej patriotycznej postawy. Czuję, że czyszczenie tej naszej polskiej obsranej stajni Augiasza jest moim obowiązkiem, choć robię to głównie dla własnej satysfakcji i wyzwolenia. Tego typu działania są jednak częścią wielkiej zmiany, nieustannego progresu, którego Polsce życzę. Na razie jednak ten nasz „statek” zawraca. Na skutek tego, co stało się w 2015, Polska staje się nieznośna i straszna. Uwiera mnie. Wstydzę się jej i walczę z nią.

Walczysz ty – artysta po 50-tce, który ma ugruntowaną pozycję na scenie muzycznej i udaną karierę telewizyjną. Zastanawia mnie jednak, jaki był 20-letni Tymon Tymański. W dokumentalnej „Miłości” jest parę scen z Mikołajem Trzaską, który wypowiada się o tobie z dużą czułością, o waszym związku opowiedział też w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”. Odnoszę wrażenie, że i w tobie były wtedy pokłady wrażliwości.

Byłem bardzo wrażliwym chłopcem, tak zresztą wyglądałem. Ale z wiekiem człowiek obrasta mięśniami, twardą skórą, wreszcie sadłem i trzewnym tłuszczem.

Wrażliwość pod nimi znika?

Wielu moich przyjaciół, artystów, zwariowało, zabiło się… Kiedy widzisz, że twoi bliscy cierpią, umierają, czezną, zdajesz sobie sprawę, że potrzebujesz mentalnej dyscypliny. Możesz być wrażliwy, ale nie możesz być nadwrażliwy. Dalej mam w sobie tę delikatność i czułość dla ludzi, zwierząt i świata, ale na co dzień trochę ją ukrywam, choć do przyjaciół i rodziny odnoszę się czule. W „Sclavusie” piszę o tym, że największą karą dla Kaczyńskiego byłoby go objąć – jak małego chłopca. Wszyscy z nim walczą i to jest duży błąd, oczywista woda na jego młyn. Jego wewnętrzne dziecko kocha tę energię rywalizacji, złości, wiecznej walki na przewagi. Kto go przytuli – poddusi w nim tego taniego demona. A w środku jest przecież człowiek, choć na pewno bardzo skomplikowany i obwarowany.

To jak tę Polskę naprawić?

Ostatnio myślę nad tym, co powiedział Edward Abramowski, guru polskiego anarchizmu. „Państwo to obrońca wyzysku”, należy je „wyprzeć zewsząd, skąd tylko da się wyprzeć”. To bardzo słuszna uwaga, mimo że ma ponad sto lat. Państwo jest zawsze podejrzane, trzeba je obserwować z uwagą i niepokojem, bo może ono niepostrzeżenie przejąć kontrolę nad twoim życiem, jak w hitlerowskich Niemczech albo we współczesnej Rosji czy Białorusi. Dziś kwestie kapitalizmu, komunizmu i socjalizmu stały się przebrzmiałe, natomiast duch populizmu ma się świetnie, dalej wypychając brzuchy elitom, pacyfikując głupią większość i żerując na słabszych.

W „Drodze do niewolności” Timothy Snyder zestawia ze sobą państwa, które działają w kategoriach nieuchronności i te, które funkcjonują w kategoriach wieczności – vide współczesna Rosja. Twierdzi jednak, że postpopulizm nie byłby możliwy bez wykreowania wewnętrznego wroga: zniewieściałego homoseksualisty, który chce zadać „gwałt” rosyjskiej dziewicy. Z tej perspektywy Kaczyński wydaje się pilnym uczniem Putina.

Obyczajowość gra w tym wypadku ważną rolę. Populizm prawicowy – lub pseudoprawicowy, bo PiS to przecież narodowy socjalizm – funkcjonuje także na Zachodzie, w retoryce Trumpa, Johnsona, Le Pen czy Orbana. Rządzi nami kilka procent bardzo bogatych, starych, białych ludzi, którzy biją na alarm: trzymajmy się tradycji, białości, patriarchatu, bo zaraz przyjdą geje, czarni, transy, kobiety, i zburzą świat, jaki znamy. Osobiście uważam, że dużo bardziej „sexy” jest utożsamiać się z kobiecością, mniejszościami rasowymi i obyczajowymi. Jest w nich prawda, naturalna energia i świeżość. Świat, którego bronią ci bogaci, starzy ludzie pokroju Kaczyńskiego czy Łukaszenki, ginie na naszych oczach. Konserwatyści walczą z naturą, a często: również ze sobą samymi – z demonami własnej seksualności, której się panicznie lękają.

A jak rozmawiać z dziećmi, żeby w dorosłym życiu nie dołączyły do tych „bogatych, starych, białych ludzi”? Jak sam tłumaczysz Lunie i Theo seksualność, tożsamość i napięcia rasowe?

Ostatnio mnie dziecko pytało, czy pan może malować paznokcie? Czy pan może pocałować pana? No co mam powiedzieć? Pewnie, że może! Trzeba z nimi rozmawiać z humorem, nie można mieć w dupie kija od szczotki. Na dłuższą metę warto wychowywać liberalnie, w poszanowaniu inności. Może od razu nie daje to tak oczywistych rezultatów, jak dyscyplina i kindersztuba, ale las rośnie wolno i tak jak chce. My, dorośli, eks-patriarchat, pseudoheterycy, musimy uczyć młodych ludzi dystansu, którego sami nabraliśmy z wiekiem. Jeśli grasz z gościem przy ognisku, dzielicie się browarem, to co to za podrzędny temat: kto czuje się bardziej biały, a kto bardziej hetero? Sam zawsze tłumaczę moim czarnym kumplom, że uważam się za beżowego. Nie róbmy problemu z kwestii „białości” i „czarności”, wszyscy jesteśmy pośrodku tęczy. Najważniejsza jest jedność. Tego staram się uczyć moje dzieci. A Polaków próbuję leczyć dobrotliwym absurdem.

Jak wielu jest w polskiej muzyce takich Tymonów Tymańskich, którzy „chcą leczyć dobrotliwym absurdem”? Twój dobry przyjaciel, Leszek Możdżer, niedawno napisał felieton, w którym wziął mniejszości psychoseksualne w wymowny cudzysłów. Stwierdził też, że Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne chce przeforsować pedofilię jako „dodatkową” orientację.

Wiele osób odleciało podczas pandemii, u Lesia najwyraźniej nastąpił pewien skrót myślowy, związany z brakiem kontaktu ze światem i zaczadzeniem ezoterycznymi ideami. Teorie spiskowe tworzy się wtedy, kiedy umysł nie daje sobie rady z procesowaniem całości. Ale wierzę, że mojemu przyjacielowi przejdzie. Lesia uwielbiam, kocham, natomiast to, co napisał w artykule do „Jazz Forum”, to są straszne bzdety, androny i kocopoły. Zawsze mu radziłem, żeby wychodził między ludzi – jak greccy filozofowie (najlepiej na golasa). Samotność w wieży z kości słoniowej zdecydowanie człowiekowi nie służy. Mnie tolerancji nauczyło doświadczenie pracy z sobą samym na medytacyjnej poduszce. Dalej mam w tym obszarze sporo do zrobienia, natomiast siada mi się na niej zdecydowanie łatwiej niż kiedyś, choć pewnie robię to rzadziej. Gdy miałem piętnaście lat, marzyłem, by wziąć kwasa, zobaczyć świat na tęczowo i odlecieć na miotle w stronę księżyca. Ale gdy zacząłem medytować, poczułem, że nic nie trzeba zmieniać, tylko zaakceptować rzeczywistość i siebie samego. Ludzie są piękni, inspirujący, a Wszechświat jest cudownym miejscem wiecznego wzrostu i progresu. Wszyscy mamy w sobie geja, transa, czarnego… Ale też głupka, który chwilowo nie rozumie i dziecinnie odmówił rozwoju duchowego. Dlatego, podśmiewając się z różnych postaw, tak naprawdę nie śmieję się z nikogo. Nie śmieję się również z mojego przyjaciela Leszka, bo przecież sam wielokrotnie i na całe lata zatrzymywałem się na jakimś etapie rozumienia i dalej ani rusz. Rezerwa w stosunku do inności bierze się z ignorancji, z niewiedzy na temat tego, czym jest płeć czy orientacja. Problem w tym, że dla sformatowanego przez kościelne nauczanie polskiego mentalu nasza seksualność to ciągle tabu. Co jest zresztą o tyle głupie, że w Kościele mamy od cholery ludzi o orientacji homoseksualnej. To są kwestie, które wymagają, niestety, nowego podręcznika, i to na pewno nie napisanego przez Czarnka. Młodym ludziom trzeba wyjaśnić, że nie muszą się bać własnej seksualności. Ona bywa różna. Tak, jak pisał Kinsey, nasza seksualność rozpościera się na spektrum 0-6, rzadko zdarzają się w społeczeństwie „zera” albo „szóstki”. Większość z nas sytuuje się gdzieś pomiędzy.

W krajowej przestrzeni publicznej widać niemal tylko „zera”, stuprocentowych heteroseksualistów oraz czasem „szóstki”, stuprocentowych homoseksualistów. Rozmowa z tobą, osobą otwarcie biseksualną, to trochę jakby złapać na wywiad Pana Twardowskiego, który wyjeżdża z Bursztynowej Komnaty na jednorożcu, trzymając w rękach kwiat paproci i mapę do Arki Przymierza.

Moja sytuacja nie jest i nigdy nie była tragiczna, chociaż na pewno, gdy byłem nastoletnim chłopakiem, to się ze swoją złożoną seksualnością i wrażliwością ukrywałem, nie czując się do końca swobodnie. Szczęśliwie, spotykając ludzi z Totartu, trafiłem na osoby wyjątkowo otwarte i tolerancyjne. Nikt z nas nie prezentował wtedy homofobicznych poglądów, zawsze rozumieliśmy i szanowaliśmy odmienność. Dziś często myślę o ludziach, którzy mają gorzej ode mnie. O osobach transpłciowych, które są uwięzione w jakby nieswoich ciałach. One ciągle cierpią, czują się wystawione na pośmiewisko, niczym cyrkowe dziwadła. Codziennie doświadczają upokorzeń w tym zacofanym kraju, który nie stwarza warunków, by mogli godnie żyć. Chcę im powiedzieć: bądźcie cierpliwi. Prawda jest po waszej stronie. Ci, którzy z wami walczą, walczą z żywiołem. Żywioł wygra. Nie ma możliwości, by ta archaiczna konstrukcja społeczna nadal trwała, ona się niebawem przewróci. Patriarchat, mizoginia, homofobia, ksenofobia, biała supremacja, tradycja oparta na ignorancji i lęku… To wszystko pójdzie się jebać. Może nawet szybciej niż później? Rok temu, gdy szedłem ulicą podczas Strajku Kobiet, poczułem coś w rodzaju euforii. Dzieciaki się zbuntowały, dziewczyny wskoczyły na samochody z gołymi cyckami i transparentami „Wolne cipy”. Pomyślałem sobie: nareszcie! Ludzie zawsze i wszędzie będą szukali wolności. Dlatego specjalnie nie martwię się o Polaka transpłciowego, homo i biseksualnego. Wiem, że wszyscy sobie poradzimy. Natomiast doradzam chuchać i dmuchać na mniejszości, bo to one są w dużej mierze odpowiedzialne za kulturę, za sztukę, za alternatywną wizję świata. O inność trzeba zadbać, czasem wręcz z urzędu i wyjątkowo ją pielęgnować, również w sobie. Jeżeli ktoś tę odmienność i tęczową różnorodność atakuje – atakuje również mnie.

Tekst z nr 91 / 5-6 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.