Felieton z numeru 45. “Repliki” (wrzesień/październik 2013 r.)
Nie uwierzycie, ale po raz pierwszy usłyszałem, że homoseksualizm to temat przebrzmiały w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Byłem wtedy smarkaczem, dobrze jednak pamiętam, jak mój starszy, mądraliński kolega w wieku nastoletnim skomentował jakiś film, w którym pojawiły się wiadome wątki. Nie użył żadnych homofobicznych przekleństw, nie pojechał po wstrętnych pedałach. Nie! Zamyślił się i bardzo kulturalnie orzekł, iż jego zdaniem „homoseksualizm to temat przebrzmiały”. Być może zresztą użył jakiegoś innego głębokiego słowa typu: „wyeksploatowany”, „niemodny”, „ograny” etc. Tak dokładnie to już nie pamiętam, w każdym razie wszystkie te określenia towarzyszą mi od tamtej pory niestrudzenie.
Bowiem, gdy tylko „temat homoseksualizmu” wypłynie w jakiejś dziedzinie sztuki, względnie w mediach, słyszę głosy, że już dosyć, że ileż można, że naprawdę za dużo tego wszystkiego, że nuda i przesyt. Po publikacji własnych tekstów i książek czytałem pełne zniecierpliwienia i protekcjonalnego tonu wypowiedzi krytyków radzących mi, bym zajął się wreszcie czym innym i dał sobie spokój z tą przebrzmiałą modą. Nikomu z nich jakoś do głowy nie przyszło, że to, co jest od wieków częścią ludzkiego doświadczenia nie podlega modom ani nie zamierza przebrzmieć.
Tak, homoseksualizm przetrwał wszystkie mody, ma się świetnie, nawet bym powiedział, że ostatnio rozkwita. Moi oponenci – zwolennicy dyskrecji, piewcy normalności, wrogowie niskich dyskursów i nieprzyzwoitych ideologii – trochę jakby przycichli. Może machnęli rękę na rozbuchaną promocję pedalstwa, a może coś (oby!) zrozumieli? To, co kiedyś było wstydliwe, wyśmiewane, gorsze, lekceważone wkradło się do mediów tzw. mainstreamowych, zadomowiło w sztuce, już się nie da tego usunąć ani przemilczeć.
Czyli, po prostu, rewolucja w przebrzmiałym temacie! Bo rewolucja to drugie słowo, które słyszę od dzieciństwa. W szkole musiałem oddawać hołd tej Październikowej. Natomiast w telewizji tamtego czasu perorowano o „pełzającej kontrrewolucji”, która chciała zdławić socjalistyczną rewolucję, jaką ponoć mieliśmy dookoła. Rozglądałem się i rozglądałem, ale niczego nie byłem w stanie dostrzec. Ani rewolucji, ani kontrrewolucji.
Teraz również nieustannie czytam o rewolucjach w kolejnych dziedzinie życia. Rewolucja w PKP! Rewolucja w służbie zdrowie! Rewolucja w paznokciach (no, że niby niemodne jest już ich malowanie)! Jednym słowem, żyjemy w kraju permanentnych rewolucji. Permanentnie przebrzmiałych rewolucji? Ileż musi się zmienić, żeby się nic nie zmieniło!
A jak to się ma do homoseksualizmu? Na Zachodzie na pewno dokonała się rewolucja w stosunku do tego zjawiska. Powiedziałbym nawet, że jest to rewolucja konserwatywna. Homoseksualiści chodzą grzecznie w parach, mają dzieci, zostali zaakceptowani, zalegalizowani etc. W Polsce wprowadzenie poczciwych rozwiązań prawnych uchodzi za kontrrewolucję wobec rewolucji odnowy moralnej, którą fundują nam politycy z biskupami. Za chwilę usłyszymy (a właściwie już słyszymy), że związki partnerskie czy małżeństwa homo to temat przebrzmiały, niemodny, rodem z minionego systemu, który, jak wiadomo, obsypywał gejów hiacyntami. Widać, dla prawicy wizja homoseksualisty nielegalnego, zagrzebanego w krzakach czy w kiblu jest wciąż dużo bardziej atrakcyjna, seksowna i podniecająca niż homoseksualisty udomowionego i zmieniającego dzieciom pieluchy. Coś w tym jest, ale na miejscu prawiczków nie obnosiłbym się tak z tymi „skłonnościami”.
Co prawda, ostatnio dochodzą ze strony hierarchów kościelnych (papież, prymas) głosy, które zdają się – bardzo delikatnie, ale jednak – naszą kontrrewolucję wspierać. Nie wiem, co na to politycy prawicy, pewnie jak zwykle wiedzą swoje, lecz byłoby doprawdy zgodne z tradycją polskich paradoksów, gdyby np. związki partnerskie wywalczyła nam nie lewica, a Kościół katolicki. Spokojnie, domyślam się, że jeszcze dużo wody w Wiśle musi upłynąć i dużo wina mszalnego się przelać, zanim to nastąpi. Ale czyż nie miło sobie wyobrazić, że zamiast kolejnej przebrzmiałej czerwonej rewolucji jesteśmy wreszcie w Polsce świadkami prawdziwej purpurowej kontrrewolucji?
Wyimek:
Homoseksualizm przetrwał wszystkie mody, ma się świetnie. Może zwolennicy dyskrecji, piewcy normalności i wrogowie nieprzyzwoitych ideologii coś (oby!) zrozumieli?