MARCEL LELO znany jest z superdynamicznego prowadzenia Marszów Równości, z udziału w takich programach jak „Mam talent”, ale dla społeczności LGBTIA jest przede wszystkim LELITĄ PETIT, jedną z niewielu śpiewających na żywo drag queens w Polsce. Rozmowa Karola Górskiego, czyli drag queen Hiacynty

Poznaliśmy się w 2015 r., gdy w ramach Grupy Stonewall współorganizowaliśmy poznański Marsz Równości. Od razu wydałeś mi się nietuzinkowy, szalony, dziwny. Skąd się wziąłeś?
Z otchłani kopalni KGHM Miedź Polska Lubin, wyciągnięty jako kryształ. Wyszedłem z hotelu dla górników. To był konkretnie 1992 r. (śmiech)
Jak ci się dorastało w 80-tysięcznym Lubinie?
Tragicznie, bo ja od dziecka byłem bardzo świadomą osobą. Pewne rzeczy mi się „nie zgadzały” i od razu lubiłem manifestować sprzeciw, uważałem na przykład, że dziewczynki też powinny robić to, co chłopcy. Ja w ogóle zawsze stałem za kobietami, od najmłodszych lat lubiłem sukienki, kuzynka mnie przebierała. Ubóstwiałem to, ale nigdy nie czułam się przez to kobietą. Po prostu kochałem tę estetykę, kochałem kobiety i ich zachowania w filmach, w bajkach. Pamiętam, że zawsze imponowały mi potężne kobiety, potężne lesbijki z mieczami. (śmiech) Imponowała mi Tina Turner. W wieku 7 lat po raz pierwszy obejrzałem jej biografię (Marcel śpiewa): „What’s love got to do, got to do with it…”. Byłem zakochany w niej i w tym, co ona przeżyła, i sobie myślałem, że to jest to. That’s me! Albo oglądałem „Xenę”. Zawsze, jak jestem na Marszach Równości, to proszę ludzi, żeby robili Xenę! „Lalalala!” (Marcel wydaje głośny okrzyk.)
Tak!
Stąd się wzięła moja wizja dragu. To są wszystkie kobiety, wszystkie postaci, włącznie z Atomówkami, dziewczynkami, które mnie wtedy budowały. Jakoś dziwnym trafem nie byli to chłopcy, którzy mnie nudzili. Cały czas wiedziałem przy tym, że w domu homoseksualizm to jest kwaśny temat. Dodatkowo byłem ministrantem. By być blisko Boga i dla hajsu po kolędzie.
A jednak!
Bo myślałem, że sobie robię od razu background. Mister God, mister Jesus, I’m here, I’m walking for you. To było dziecięce myślenie, że w ten sposób się jakoś zbliżę do Istoty, do Absolutu. Ale okazało się, że tak nie jest. Trafiłem do Gimnazjum Salezjańskiego. Czułem się samotny i zagubiony. Za każdym razem, gdy jechałem do szkoły i bałem się, że zostanę zwyzywany, niczym mantry słuchałem Christiny: „You are beautiful, no matter what they say”. To był mój czas emo. Czułem banicję towarzyską. Stworzyłem sobie skorupę. Uznałem, że jestem lepszy od nich i zacząłem zachowywać się z wyższością i arogancją, więc tym bardziej nie dziwiłem się kolegom, że nie chcą się ze mną zadawać. Ale w gimnazjum doszło też do mojego coming outu – hardcorowego, bo przelizałem się na imprezie z chłopakiem, zostało to zarejestrowane i wrzucone na YouTube’a. Chcę podkreślić, że zdarzyło się to przed „Salą samobójców”, więc bitch, I was first.
Jak to się stało?
To był Sylwester, uczyłem się dobrze, nie pyskowałem, mimo że czasami powinienem, ale lubiłem sobie tak cichutko wypić ze znajomymi, poszaleć. Rodzice puścili mnie do znajomych. To była jakaś wynajęta sala. Na*****y byłem w ch*j. Już wtedy całowałem się z chłopakami, ale jeżeli już komukolwiek coś zdradzałem na temat swojej orientacji, to mówiłem, że jestem bi. Doskonale wiedziałem, że jeżeli tylko będzie okazja, to chcę się przelizać z Mariuszem, bo tak miał na imię ten chłopak. No i do tego doszło. Zostaliśmy nagrani. Dzień czy dwa później dostałem na Gadu-Gadu mnóstwo wiadomości z linkiem do fi lmu, w którym się całuję. To mnie przestraszyło. Bo jednak byłem w szkole katolickiej. Przyzwyczajałem już rodziców, że dziwnie się ubieram, ale nie chciałem, żeby pomyśleli, że jestem gejem. Miałem świadomość, jaki mają charakter, mama dodatkowo czuła silną przynależność do Kościoła.
Poszedłem wtedy do mamy i spytałem, co by zrobiła w takiej sytuacji, że coś się wydarzyło, każdy już doskonale o tym wie, a to jest coś tak bardzo widocznego i tak bardzo, bardzo badziewnego… Że – powiedzmy – uwaliłem się jedną nogą w błocie, a jestem w drodze do szkoły. Mama opowiedziała mi historię, jak kiedyś jakaś dziewczyna na wsi była zmęczona i zasnęła w oborze, w której do późna pracowała. Następnego dnia, gdy się obudziła, żeby się nie spóźnić, pobiegła do szkoły śmierdząca. Gdy weszła, oczywiście wszędzie zaczęło walić. A ona co? Zaczęła ostentacyjnie wąchać i powiedziała, że coś tu wali oborą! Co prawda cały dzień była powodem do drwin, ale przez to, że umiała to obrócić w żart, jeszcze zyskała. Pomyślałem, że rzeczywiście jestem trochę w udupionej sytuacji, połowa mojej szkoły już widziała nagranie, więc gdy wszedłem, zobaczyłem miny niektórych. Szedłem korytarzem i nagle jeden chłopak – z tych bogatych – krzyknął: „Ej, Lelo. I jak to jest w dupę?”. Odwróciłem się i powiedziałem, żeby zapytał swojego starego, bo to on mi płaci.
I czym to się skończyło?
Tym, że chciał mnie pobić, ale przytrzymali go, a większość zaczęła się śmiać z niego. Były potem pytania: „To ty jesteś gejem?”. Mówię: „Jezus, laska, nie wiedziałaś? Serio? Jeszcze pytasz?”. Żeby nie dać im tej satysfakcji, żeby nie pokazać, że jestem podłamany całą sytuacją. Podkręcałem ich, że wcale się tego nie wstydzę. Gdy zauważyłem, że tak naprawdę moje życie w szkole się nie zmieniło, że dalej byłem luzerem, to po prostu jakoś szedłem naprzód z otwieraniem się. Były oczywiście bardzo niefajne akcje, pobicia – tylko że ja przez tę swoją dziwność już wcześniej byłem na to narażony. Ten mój homoseksualizm był tylko dodatkiem, pozwalali sobie, by mnie bić i obrażać jeszcze i za gejostwo. Ja też byłem wychowany w ten sposób, że gdy ubierałem się na emo czy na kolorowo, to mój tata twierdził, że prowokuję, żeby mnie bić, dlatego żyłem w przeświadczeniu, że może rzeczywiście jestem sobie winny.
Kiedy twoi rodzice dowiedzieli się, że jesteś gejem? Wtedy, kiedy ten fi lm wyciekł?
Nie dowiedzieli się w ogóle o filmie. Ale moi rodzice generalnie woleli udawać, że pewne tematy nie istnieją, bo było wiele sytuacji, w których próbowałem im coś sugerować. Mama pytała o dziewczynę, a ja mówiłem: „No, wiesz, mamo, żeby życie miało smaczek – raz dziewczynka, raz chłopaczek”. Raz tata spytał o mój wygląd: „Co ty jesteś pedałem?”. Na co ja odpowiedziałem: „Tato, tak, jestem gejem”. Krzyknął do mamy: „On pyskuje”, a moja mama: „Marcel, przestań kłócić się z tatą”.
Nie przyjmowali do wiadomości.
Nie przyjmowali. Wydaje mi się, że niestety w większości patriarchalnych rodzin bagatelizuje się dziecko. To rodzic wyrokuje, czy to, co powiedziało dziecko, jest ważne, prawdziwe i w ogóle warte dyskusji. Oni to ignorowali. Ojciec twierdził, że dowiedział się dopiero wtedy, kiedy startowałem na Miss Uniwersytetu Zielonogórskiego, czyli gdy miałam 19 czy 20 lat.
Gdzie startowałeś?!
To miał być feministyczny ruch, a nie wyśmiewanie, bo ja twierdzę, że to jest kawał ciężkiej roboty. Jarał mnie ten pomysł, ale koniec końców nie doszedł do skutku. Zrobiło się jednak duże zamieszanie. Pisano o tym w „Gazecie Lubuskiej”, „Gazecie Wyborczej”, że chłopak, gej, chce wystartować w wyborach Miss i trafi ło to – uwaga – do brata Karola, który prowadził w moim gimnazjum zajęcia z religii i angielskiego oraz w moim liceum katolickim, do którego też chodziłem. Brat Karol zawsze bardzo krytycznie wypowiadał się na temat osób homoseksualnych. Do tego stopnia, że rzucał teksty o wyspie bezludnej, gdzie można nas rozstrzelać. On przekazał to księdzu Marcinowi Kozyrze, temu samemu księdzu, który pozwalał, żeby dzieci zlizywały mu z kolan bitą śmietanę. Moja rodzina pojechała do kościoła, ksiądz Kozyra podszedł do nich po mszy ze słowami, że bardzo mu przykro z powodu syna. Po czym wziął ich do gabinetu i zaczął opowiadać o terapii reparatywnej. Wtedy zaczął się najgorszy okres mojego życia, to był pierwszy raz, kiedy zostałem skłócony z mamą, jedyną osobą, która mnie trzymała przy rodzinie. Uznałem, że pójdę na całość, powiedziałem babci. „Babciu, muszę powiedzieć ci coś ważnego”. Oczywiście, jak zwykle u babci: „Najpierw ci zrobię kanapeczki, później mi powiesz”. Powiedziałem: „Babciu, jestem gejem”. A babcia: „No dobrze, a to ważne? To ty nam nie mówiłeś tego?”. Niedługo potem mama powiedziała, że musimy porozmawiać. Czułem w kościach, że będzie tam też ksiądz.
Dyskusja trwała ponad półtorej godziny. Powiedziałem, że chcę jak najbardziej być w Kościele i walczyć o to, by Kościół w końcu zrozumiał, że osoby homoseksualne są również dziećmi Bożymi. A on powiedział: „Pamiętaj, Marcel, jest takie powiedzenie, że możesz być albo zimny, albo gorący, letni zostaną wypluci przez usta Boga”. Pierwszy raz zwątpiłem, poczułem, że to jest czysta manipulacja. Potem mówił, że tak samo, jak za alkoholizm odpowiada demon alkoholizmu, tak za homoseksualizm odpowiada demon homoseksualizmu. W tym momencie… Pamiętasz tę postać z „Atomówek”? Taka w szpilkach, ze szczypcami zamiast dłoni. On mi się z nią skojarzył. Więc mi się pojawił na twarzy taki lekki uśmiech, spojrzałem na zegarek, minęło półtorej godziny naszej bezsensownej dyskusji, wykłócania się, rzucania argumentami. Wtedy podziękowałem za rozmowę.
Jak to się dalej potoczyło?
Jak wróciłem, to zacząłem jeszcze trochę najeżdżać na inteligencję moich rodziców, podkreślać ich brak świadomości, brak wykształcenia. W pewnym momencie mama powiedziała, że jestem po prostu chory psychicznie. To mnie najbardziej zabolało. Od tamtej rozmowy mieszkałem cały czas w Zielonej Górze, gdzie chodziłem do liceum, do Lubina wracałem tylko na święta. To był czas samotnego przebywania ze sobą, szukania akceptacji w takich grupach jak Kampania Przeciw Homofobii, ale ciężko mi było o akceptację wśród gejów – nie wpisywałem się w stereotyp pięknego chłopaka, który będzie miał wyregulowane brwi, będzie nosił fajne ciuchy i będzie udawał normalnego. Miałem długie włosy, kolorowe rzeczy na sobie, działałem odpychająco dla środowiska, które wolało siedzieć w swojej wygodnej, choć trochę szklanej szafie. Często ten mój pierwiastek femme był traktowany jako coś, co szkodziło środowisku, coś, co mężczyźnie odbierało niby moc nawet w tym gejowskim świecie. Poza rodziną, znajomymi, nigdy nie miałem problemu, żeby odpowiedzieć, że jestem gejem. Czułem, że tą szczerością zyskiwałem najwięcej. To był mój prywatny aktywizm. Kiedy ktoś coś podejrzewał, sugerował, nawet chamsko komentował, zawsze mówiłem, że jestem gejem, bo wiedziałem, że być może to jedyny moment, żeby o tym porozmawiać. Później dostałem się przez przypadek do Poznania do studium aktorskiego. Miałem 21 lat. Albo 22. Uznałem, że to jest moja jedyna szansa na ten magiczny seks, o którym marzyłem. Te wszystkie orgie, o których marzyłem. Wybór chłopaków, o których marzyłem.
No, wiesz, zawsze ciągnęło cię też do artystycznych rzeczy, do śpiewu.
Od dziecka mama śpiewała mi w nocy „Lulajże, Jezuniu” – to była moja ulubiona piosenka, nawet nie kolęda. Chłopcy grali w piłkę nożną na podwórku, a ja, jak są bramy na klatkach, robiłem sobie…
Scenę?
Tak jest. Żyłem w świecie festiwali piosenki, konkursów, programów typu „Mam talent”. Byłem geekiem, jeśli chodzi o śpiewanie. Nie dość, że chciałem znać tekst, wiedzieć, kto go napisał, o czym jest, to chciałem też znać zaplecze historyczne, robiłem analizę dzieła, rozpracowywałem wokal, ozdobniki, czemu tak, jak się to robi, jakie mam zdolności, czego nie mam, nad czym muszę popracować. To był mój bzik! Muza i wokal mnie zawsze ratowały. Znów „Beautiful” Christiny – za każdym razem, gdy całowałem się z chłopakiem, zakładałem słuchawki na uszy i słuchałem niczym mantry: „You are beautiful, no matter what they say” (Marcel śpiewa) i Blog 27 „Who I am”. Naprawdę to były takie piosenki, które trzymały mnie po prostu przy życiu. Naprawdę trzymały mnie przy życiu.
Jak w tym wszystkim narodziła się drag queen Lelita Petit?
Drag queen była we mnie zawsze. Ale narodziła się tak naprawdę podczas drugiego Queer Night w Poznaniu. Wtedy zdecydowałem! Był już RuPaul, widziałem, że już laski robią jakąś karierę na scenie dragu w Polsce i myślałem sobie: „Nie jestem gorsza. Chcę nawet podnieść poprzeczkę”. Żeby nie było, dziewczyny, kocham was, ale my jesteśmy troszeczkę jak mean girls, musimy mieć swoje wroginie. To nie jest nasz wróg. To jest ta dziewczyna w klasie, która dostała lepszą ocenę i ty teraz musisz się bardziej postarać. Ważne jest też siostrzeństwo. Są dziewczyny, które może nie robią niesamowitego show, ale zadzwonią do ciebie, napiszą, pogadają chwilę. To są moje ulubione drag queenki, bo wiem, że to są te dziewczyny, które pojawią się podczas Parady czy Marszu i później ludzie, pisząc z nimi, będą mieli wsparcie i poczucie, że ta osoba coś mi wyjaśniła, pokazała. Na tym dla mnie zawsze polegało bycie aktywistką drag queen.
I tak jest?
Tak. Czuję, że tak jest. Za każdym razem, gdy podczas imprez, które prowadzę, widzę takie osoby, które siedzą, są zmęczone, może pijane, mają pewnie 16 czy 17 lat, ale jakoś wbiły się do klubu, jeszcze pewnie z butelką coli pół na pół z wódką, to chcę podejść, zagadać. Bo wiem, jak się czują. Moją drugą misją jest wpuszczenie jak największej liczby ludzi na dragową scenę i dawanie za to jakichkolwiek pieniędzy. Aktorzy, robiąc performance, występując w teatrze, gdziekolwiek, dostają pieniądze. My nie jesteśmy gorsi. My po prostu jesteśmy jeszcze nieodkryci. I nawet jeżeli to sprawia przyjemność, to jednak poświęcamy całą naszą 4-godzinną fazę maniakalną na uszycie stroju, na wybranie piosenki, a następnego dnia jeszcze ćwiczymy do tej piosenki w tym stroju – i to jest praca.
Było coś takiego w dragu, co sprawiło ci trudność albo było rozczarowujące?
Mój drag dzieli się na śpiewanie na scenie i na prowadzenie Marszów. Gdy już wszedłem na scenę w dragu, to uznałem, że nie ma w nim nic, co byłoby dla mnie za ciężkie, no, chyba, że chodzi o szycie, dlatego mam dragowe córki, zaprzyjaźnionych projektantów, którzy mnie wspierają, i lumpeksy.
Jaka więc jest Lelita Petit?
Troszeczkę craftowa, bardziej oniryczna, bardziej wróżkowa, to jest temat, który bardzo mi się podoba. Lelita kojarzy mi się z czymś lekkim, malutkim, ezoterycznym, rozkosznym, cukierkowym, a zarazem też troszeczkę wścibskim.
A coś ci się nie podoba w środowisku?
To, że często dziewczyny traktują drag jak występ w sukience i nawet nie femme realness, tylko bitch realness, takie dziwkarstwo na scenie. Są osoby, które robią to naprawdę fajnie, świetnie pokazują tę stronę erotyczną, ale nie w prześmiewczy sposób. Mnie takie wyśmiewanie kobiety wkurwia! A czasami wydaje mi się, że niektóre drag queen idą w tę stronę. Dla mnie drag to jest ubóstwianie kobiety, wychwalanie jej. Dzięki dragowi zastanawiam się też, na ile ja jestem tak naprawdę cismężczyzną albo na ile jestem niebinarny – że moja tożsamość płciowa jest bardziej trans. Zmienia się sposób myślenia o niektórych sprawach. Jeżeli zrozumiesz drag, jeżeli poczujesz siebie w sukience, zafascynujesz się tym, zakochasz się, pokochasz to swoje drugie odbicie, pelerynę i maskę, to zaczynasz o wiele bardziej rozumieć osoby trans, choć nigdy nie zrozumiesz do końca osoby trans, dopóki nią nie jesteś. Ja mógłbym taki być, mógłbym być Lelitą na co dzień. Może nie z tak ostrym makijażem, ale z takim kobiecym, delikatnym. Myślę sobie poza tym, że jestem dobrą dupą – i dalej czuję się wspaniale w swoim ciele. Nawet moje płaskocyce i małodupie mi nie przeszkadzają, dlatego przestałem używać dodatków feminizujących.
A czujesz, że masz przewagę nad innymi?
W dragu to mam przewagę nad całym światem! Czuję potęgę! Lubię czasem posiać trochę kontrowersji. Pójść na szocika w dragu i zobaczyć, jak ludzie będą reagować. Są tacy, co powiedzą „k****, co to jest”, najczęściej są to mężczyźni. Są też tacy, co będą klaskać i powiedzą „girl, muszę z tobą zdjęcie!”, najczęściej to są kobiety albo naprawdę otwarci, mili ludzie różnych płci i – nie oszukujmy się – osoby z zagranicy. Widać zdecydowaną otwartość u kobiet, docenienie tego kunsztu: „k****, ile ona siedziała nad tym każdym j****ym piegiem, ile ona siedziała nad tą j****ą kreską, jak ona połączyła te kolory i to w ogóle robił chłopak”.
Co dalej?
W swoich piosenkach chcę poruszać tę mroczniejszą strefę, w której są narkotyki czy nadużycia ze strony naszego środowiska, sugar daddies, wejście w pornografię czy prostytucję. Najczęściej dlatego, że okazuje się to łatwe, ale nie wiesz do końca, jak wpłynie to na twoją psychikę, jeśli nie jesteś na tyle dojrzały. Żeby nie było – kocham i wspieram strefę erotyczną całym sercem, całym tyłkiem. Niedługo tam wchodzę! Naprawdę!
Na tym chcesz się skupić?
Jako Lelita bardziej na młodzieży, a na seksualności też oczywiście, ale bardziej jako Marcel. Na pewno chcę spróbować jako erotyczny model. Nie wiem, czy spróbuję jako aktor porno, ale myślę też o tym, że chcę robić własne filmy porno.
Takich wyznań się nie spodziewałem!
Miałem takie rzeczy w głowie, ale przez koronawirusa, kiedy już straciłem wszystkie zlecenia, zacząłem zgłębiać temat gwiazdorów porno, ich życia, tego jak funkcjonują i całego aktywizmu dotyczącego HIV/AIDS.
Z czego teraz się utrzymujesz?
Z oszczędności, miałem jeszcze parę zleceń zdalnych, pomagam znajomym w drobnych pracach. Dotychczas moim głównym zajęciem było śpiewanie, granie w spektaklach i audycjach, ale drag też był dla mnie formą zarobku, Szukam ludzi do współpracy i do wsparcia moich projektów. I muszę podkreślić, że rodzina mnie wspiera finansowo – dziękuję.
Kiedy ruszasz z nowym biznesem?
Jeszcze w lipcu mam mieć jedną sesję erotyczną. Jak ludzie będą czytać ten wywiad w „Replice”, może już będę po.
Na twoim instagramowym profilu widziałem już zdjęcia w tym klimacie.
Chciałbym, by to była erotyka z kolorową grafiką, fantastyką.
Ale porzucasz Lelitę Petit w takim razie?
Nigdy. Z Lelitą mam podpisany certyfikat.
Do końca życia?
Nie. Wydaje mi się, że koło trzydziestki piątki chciałbym ją na chwilę pożegnać, żeby skupić się na tym, co robiłem jako Marcel i zostawiłem sobie w szufladzie. Żeby wtedy z tym wyjść, a z Lelitą pożegnać się w teledysku, w którym ona wsiada do kosmicznego statku. Już zaraz ma wsiąść, ale jeszcze żegna małego chłopca i daje mu buziaka w czółko i mówi: „Teraz już sobie poradzisz!”.
Brzmi wzruszająco.
Tak się czuję, gdy o tym myślę.
Chciałbym też zainwestować w Brokatowe Damy. Drodzy Czytelnicy, jeżeli chcecie zrozumieć, czym są Brokatowe Damy, obejrzyjcie sobie „She-rę i księżniczki mocy”. Tam jest cała filozofia Brokatowych Dam. Oglądałeś „She-rę”?
Oglądałem tylko „Czarodziejkę z księżyca”.
Laska, wracaj do domu i obejrzyj sobie. Szkoda, że w moim dzieciństwie nie było takich bajek! Tam się pojawiają lesbijki, postacie niebinarne, wszystko, polecam każdemu!
A twój projekt Brokatowych Dam?
Cały czas ewoluuje. To są piosenki pisane przeze mnie z Mewą Topolską.
Marcel, a jak dziś wyglądają relacje z twoimi rodzicami? Jesteś drag queen, u progu kariery erotycznej.
Z tatą pracujemy nad komunikacją. Wygląda to różnie. „Kiedy od ciszy pęka głowa / Żadne zdrowaś, żadna łza / Więc dajmy słowu dojść do słowa / Rozminować co się da” – co prawda Grażyna Łobaszewska śpiewała o związku i separacji, ale jest to adekwatne do tego, jak wygląda nasza relacja. To jest bardzo wolny proces, bardzo ciężki. A z mamą mam niesamowitą relację. Pamiętam, że kiedyś robiłem jej awantury, że mnie nie akceptuje. Teraz wiem, że tylko otwartość na rozmowę, może poprawić relację. Dziś bardziej widzę w mamie feministkę, która walczy o swoje, nie jest już tak pokorna. Wiem, że to, że chcę działać w branży erotycznej, rodzicom się nie spodoba. Ledwo przełknęli to, co robiłem dotychczas. Nie wiem, jak zareagują i martwię się tym,. Ale z drugiej strony, nie mogę myśleć o swoim życiu dopiero, kiedy skończy się ich życie. To nie jest mój egoizm, ale to są moje decyzje. A moje życie to nie ich życie.
Tekst z nr 86/7-8 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.