Magia kobiet w brokacie

Z EMILIĄ LYON, fotografką naszego kalendarza „Afiszujemy się” (wersja błękitna), zawierającego wysmakowane erotyczne zdjęcia nieheteronormatywnych kobiet i osób niebinarnych, rozmawia Marta Konarzewska, jedna z modelek kalendarza

 

Foto: Rich Lyon

 

Pierwsze skojarzenie do tego kalendarza, jedno słowo?

Oniryzm. Stworzyłyśmy różnorodny, płynny świat, miedzy marzeniem a pięknym koszmarem. W odrealnionym wymiarze kobiety błyszczą brokatem, tańczą muskane kolorowym dymem. W fetyszowej uprzęży, codziennej bieliźnie, chłopięcych bokserkach, fantazyjnych łańcuchach, lateksowych sukienkach, jeansach, bluzach…

„Girls in tight dresses, who drag with moustaches”, pamiętasz?

(śmiech) „The L word” – pewnie, wychowałam się na tym i na brytyjskim „Sugar Rush”.

A czemu wybrałaś brokat jako motyw przewodni? Mam swoją teorię – że brokat nie kłamie.

Jedna z modelek, Hania Kociszewska, zaangażowała się w projekt od początku i zasugerowała, żeby obsypać was brokatem. Początkowo wydało mi się to zbyt banalne, ale im dłużej myślałam… A potem, z tobą, odkryłam brokat z zupełnie innej strony. Obejrzałam na YouTubie twój manifest, zaciekawiłam się tym zdaniem „brokat nie kłamie” i tym, jak łączysz go z dziewczyńskością, chaosem, nieokiełznaną siłą, czasem nawet tanatyczną. Jak na twarzy martwej Laury Palmer z „Twin Peaks”, albo na ikonicznych już łzach bohaterki serialu „Euforia”. Ja w brokacie przekornie przemycam radość, beztroskę letniego festiwalu i celebracji dziewczyńskości. Może epatowanie kolorem i błyskotką część osób odbierze jako „nie na miejscu” – w tym przerażająco dziwnym, pandemicznym, homofobicznym roku. W drobinkach brokatu i spojrzeniach dziewczyn widać jednak siłę, charyzmę, dumę. Łączą się w pocałunkach, muskają ciało swoje albo partnerki, z czułością i bez wstydu. Zakrywacie lub okrywacie – mówię „wy”, bo przecież sama też pozowałaś – dokładnie tyle, na ile macie ochotę. Wasze ciała są wasze własne, dzielicie się nimi na własnych zasadach. Bardzo mi zależało na tej podmiotowości. Ale chciałam też, żeby to było bardzo moje – gdzieś na pograniczu delikatności i queerowej erotyki.

To znaczy?

Queerowość może być kanonicznie kobieca, androgyniczna, szczupła, gruba, chłopięca. Może być les, bi, pan… Może być trans, niebinarna, aseksualna. Chciałam w tych ponurych, postapokaliptycznych czasach mieć plejadę różnorodnych bogiń, zadziornych i wewnętrznie pięknych. Żeby nie definiowała ich ilość czy płeć ich partnerów. Żeby były indywidualistkami, w pełni ukształtowanymi przez swoje doświadczenia i pasje. Takie kobiety osadziłam w swojej własnej baśni, mieniącej się kalejdoskopowo, ciut psychodelicznej, odrealnionej, ale przecież naszej, polskiej. Im dłużej kalendarz żył własnym życiem, jak balonik nabrzmiewający dziewczyńską energią, tym bardziej stawał się moim małym dzieckiem.

Zatem to twoja autorska artystyczna wypowiedź. Także o kobiecości, seksualności, fantazji, o twojej wersji queeru – kosztowna emocjonalnie?

Toczył się we mnie bardzo ciekawy proces – od lat noszę w sobie wewnętrzną bifobię – musiałam dojrzeć do tego, że płeć mojego partnera nie definiuje mnie ani mojej seksualności. Byłam w pięknych, głębokich związkach zarówno z kobietami jak i z mężczyznami. Obecnie jestem ze wspaniałym, wspierającym mężczyzną, który rozumie, że mimo że nasz związek jest tzw. hetero passing – ja jestem i zawsze będę osobą queerową. Moją perspektywę uważam po latach perypetii i bifobii ze strony zarówno lesbijek jak i środowiska hetero za dużą zaletę i wewnętrzne bogactwo. Nieistotna jest dla mnie płeć, zakochuję się w osobie. Tak po prostu. A niełatwo jest czuć się częścią queer społeczności, będąc z zewnątrz przykładną hetero kobietą.

Poprzez nasze ciała kontaktowałaś się z czymś w sobie?

Poczułam się częścią czegoś większego, nie spotykam wielu niehetero kobiet na co dzień, cudownie było spędzać z wami twórczo czas, chichotać, czuć siostrzańską intymność. Niektóre dziewczyny pozowały wcześniej w sesjach i przyznały, że zawsze czuły presję, by być kobiece, delikatne w normatywnym znaczeniu. Zwłaszcza, gdy fotografował mężczyzna. Tu kobiecość jest bardziej queerowa – chcę odzyskać dla nas makijaż, sukienki i piękną bieliznę. W ten sam sposób jak odzyskane zostało samo słowo „queer”.

Widziałam na razie tylko ten nasz – lesbijski. Ale naczelny „Repliki” Mariusz Kurc zestawił ze sobą dwa: ten i drugi – gejowski. Uderzyło go, że oba obrazują lustrzane odbicie heteronormy. Tam – zawsze rozebrane kobiety – pocztówki z nagości i ciało mężczyzn jedynie jako sugestia, może obietnica, a tu – na odwrót.

Wolałabym, żeby ten kalendarz nie był rozpatrywany w parze z tym męskim. Identyfikując się jako osoba biseksualna/queerowa, fotografowalam kobiety les, bi i queer. I nie ma dla mnie miejsca na…

Binaryzm?

Tak, na paralele i porównania z kalendarzami tworzonymi dla i przez gejów, czy tymi pełnymi rozebranych kobiet hetero, tworzonych przez heteroseksualnych mężczyzn dla nich samych. Dostałam cudowną możliwość tworzenia dla queer kobiet, z queer kobietami. Chciałam objąć je moim spojrzeniem, stworzyć coś, co z przyjemnością powiesiłabym na ścianie. Chciałam różnorodności, przewrotności, subwersji. Androginii, chłopięcego uroku, męskiej zaczepności. Chciałam miękkich cudownych ud, małych i dużych piersi, grubych i umięśnionych brzuchów. Nieśmiałości i zaczepności. Marzyły mi się pary całujące się z pasją jakby nie istniał świat, jakby nie było mnie w pokoju i takie, które wolą dawać sobie małe całusy w czółko. Chciałam uciec i wyeliminować wojerystyczny male gaze.

Uciec od „męskiego” (a raczej – patriarchalnego) spojrzenia z pozycji władzy?

O to mi właśnie chodzi, gdy mówię o podmiotowości. Chciałam wyrównać hierarchię władzy między fotografującym a fotografowaną.

Poza spojrzeniem władzy – co mówi ciało, odsłonięte, nagie?

Nagość może być fizyczna albo emocjonalna, czasem jest kombinacją tych dwóch czynników. W tym kalendarzu nagość była opcjonalna. Choć uwielbiam ją fotografować, to najpiękniejsze, co mogę sobie wyobrazić. Kształty, faktury, wypukłości i zagięcia, tony i kolory, nawet żyły pulsujące życiem, czy włosy jak cielesna łąka. Kto daje nam prawo decydować, który włos jest kwiatem, a który chwastem? Sama portretuję się nago – i moje własne akty też są w kalendarzu – ciało jest dla mnie narzędziem do pracy z duszą.

@emilialyonphoto. Obserwuję na Instagramie.

To trochę jak pamiętnik, robię to, gdy pomysł jest zbyt intymny, by tworzyć go z modelką czy klientką. To cudowne, choć trudne doświadczenie, bo jako estetka ambiwalentnie podchodzę do zmian w moim ciele, twarzy. Ale zdjęć, które robię sobie sama, specjalnie nie retuszuję w Photoshopie – myślę, że to potrzebny eksperyment, czasem jak katharsis. I trzyma mnie na ziemi – bo fotografując innych, czasem zapominam, że mam ciało, tak zamykam się w swoim umyśle. Dobrze przypomnieć sobie, jak to jest – być po drugiej stronie, bezbronną, pod tzw. ostrzałem.

Pod ostrzałem migawki – coś w tym jest.

Gdy to poczuję, mam więcej zrozumienia i empatii dla portretowanych kobiet, których komfort na i po sesji jest dla mnie priorytetem.

To się czuje. Podczas sesji często pytałaś, czy czuję się dobrze, czy to albo tamto jest dla mnie OK, czy mi nie zimno, czy chcę herbaty, czekolady, przerwy. To super ważne w świetle aktualnej debaty o przemocy w sztuce w świetle choćby „Gardzienic” (kilka artystek zarzuciło molestowanie i mobbing Włodzimierzowi Staniewskiemu, dyrektorowi i założycielowi Ośrodka Praktyk Teatralnych „Gardzienice” – przyp. „Replika”). Pamiętam, przyszłam na sesję rozbita, z czarnym słońcem żałoby w sercu – na zdjęciu mam je we włosach. Bez żadnej siłowej ingerencji, użycia, coś wydostało się ze mnie – do ciebie i w obraz. Powstał zapis czegoś bardzo dla mnie ważnego: czasu po rozstaniu z kimś, kogo bardzo kocham, mojego płaczu i odbudowy. Dużo zaklętych emocji w pozostałych zdjęciach? Stoją za nimi historie, którym dałaś formę?

Słyszałam od dziewczyn, że bardzo się denerwowały, nie spały w nocy, bolał je brzuch. Ale wszystkie przyszły, każda po całym wachlarzu emocji jest szczęśliwa, że jest częścią projektu. Jestem im niezmiernie wdzięczna za otwarcie się na mnie i moją wizję, na bycie wyoutowaną w tym kraju, przy naszym homofobicznym rządzie. Kilka dziewczyn wspomniało, że publikacja kalendarza wzbudziła w ich rodzinach obawy i wątpliwości, dochodziło do ostrej wymiany zdań, do łez. Bo choć wszystkie są wyoutowane w teorii, często bliscy nie byli przygotowani na tak publiczny ich występ pod tęczową flagą.

Niekompletnie ubranych.

Padały te paskudne słowa o „afiszowaniu się” (ostatecznie kalendarz nazywa się właśnie tak: „Afiszujemy się” – przyp. „Replika”). Myślę, że wszystkie te rozmowy, które odbyłyśmy, były ważne i potrzebne. I tak – za każdym zdjęciem stoi historia, bo stoi za nią świadoma siebie kobieta z pasjami, obawami, byłymi i obecnymi partnerami/kami, planami na przyszłość etc. Starałam się oddać ich energię i osobowość.

Obawiasz się teraz? Oceny, krytyki?

Na początku troszkę obawiałam się, czy zdjęcia nie będą krytykowane za płytki, pozornie banalny przekaz. Ot, queer, ot brokat.

Brak naturalistycznej ciałopozytywności?

Świadomie od niej odeszłam. Kocham zdjęcia włosów na ciele, zwłaszcza tam, gdzie każe nam się je usuwać, zdjęcia rozstępów, fałd, dyskoloracji, wydzielin na majtkach. To jest ważne i potrzebne, ale mój queer to kolor, dym, połączenia barw – czasem niepokojące, czasem cukierkowe, czasem przesadzone, kampowe. To różnorodność i subwersja, odwrócenie na lewą stronę, to – podobnie jak feminizm – wybór. Chcę tworzyć na pograniczu skromności i fetyszu, nieśmiałości i epatowania seksualnością. Bardzo inspiruje się burleską i tym, jak gubimy się w tym, co według nas daje kobiecie władzę, a co kobietę władzy pozbawia.

To, co wybieram, na przykład wizerunek – daje mi ją?

Tak. Bycie panią swojego ciała i wizerunku w patriarchacie, pokazywanie ciała na swoich zasadach i bez wstydu to swego rodzaju akt rebelii. Jak powiedział RuPaul – „Rodzimy się nadzy, cała reszta to drag”.

A tak w życiu – boisz się, czego?

Boję się Polski, tego, że nie zatrzymamy się i po trochu będziemy jeszcze bardziej podzieleni. Mnie akurat jeszcze nie pobito za tęczową maseczkę, fl agę w oknie, udział w proteście. Ale komentarze wypisywane przez ludzi w mediach społecznościowych niczym nie różnią się od tego, co głosili naziści o Żydach. Moja mama powtarza, że przecież dobrych, mądrych, empatycznych ludzi jest więcej, ale mam wątpliwości. Boję się też pozycji Kościoła w teoretycznie świeckim kraju. Jestem zmęczona życiem w takim klimacie, w kraju, z którym się nie identyfikuję, chciałabym uciec z powrotem do Anglii. Ale ani covid, ani Brexit tego nie ułatwiają. No, i zbudowałam już w Warszawie swego rodzaju niszę, zaczęłam kupować rośliny w doniczkach. Chciałabym w poczuciu bezpieczeństwa i obywatelsko-kreatywnej wolności rozwijać się, tworzyć.

Długo mieszkałaś w Wielkiej Brytanii?

W Manchesterze studiowałam kulturę współczesną i queer cinema, spędziłam w tym otwartym i kolorowym mieście dziesięć lat. Myślę, że po wolności i wsparciu mojej tożsamości/ seksualności jaką dało mi UK jeszcze trudniej znieść to, co dzieje się tutaj. W Polsce kocham przede wszystkim naturę – lasy, jeziora, morze, potrawy i zapachy. Jestem w toksycznym związku z moim krajem, jest mi za niego wstyd, jestem nim sfrustrowana, to kraj przemocowy, pełen nierówności. Ale mieszkając w Manchesterze, tęskniłam w głębi duszy, nigdy nie zaprzeczałam, że jestem Polką. Mówiłam za to, że nigdy do Polski nie wrócę, zwłaszcza po tym jak kilkukrotnie potraktowano tu mojego ówczesnego czarnoskórego partnera. Mówiłam, że nie mam czasu czekać aż Polska się zmieni. A jednak tu jestem, choć niestety ta zmiana nie poszła w dobrym kierunku.

Fotografia – czym jest dla ciebie?

Tyle jest inspirujących pompatycznych cytatów: że fotografia to patrzenie sercem, opowiadanie historii, zatrzymanie chwili, polowanie na ten najprawdziwszy, decydujący moment. Moja definicja zmienia się dość często, aktualnie patrzę na fotografię jako kłamstwo i prawdę symultanicznie. Lubię pogranicze kiczu, kamp, epatowanie przesadą. Lubię łączenie dziewiczej niewinności z zepsuciem, fetyszem, bezwstydną zmysłowością i eksploracją własnego ciała. Sprawia mi przyjemność sztuczność i budowanie aranżowanych scenografii w moim domowym studio. Czasem dla odmiany zrobię zdjęcia bez retuszu, turpistyczne, gloryfikujące naturalizm. Ale nie chcę być uwięziona w żadnej z tych szkół.

Prócz burleski, co cię inspiruje?

Malarstwo, faktury i kolory farb, muzyka i słowa piosenek, filmy, natura. I kobiety – w swojej sile i cichej charyzmie, różnorodności, magii.

 

Tekst z nr 88/11-12 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.