Mam to gdzieś

TYTUS SKIBA, dwudziestopięcioletni lider punkowego zespołu Danziger, syn Krzysztofa Skiby z zespołu Big Cyc, robi coming out – jako biseksualny mężczyzna. Opowiada m.in. o tym, jak ujawnił się przed rodzicami, o wyjazdach z pierwszym chłopakiem na punkowe festiwale, a także o homo- i bifobii, których doświadczył. Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

 

Foto|: Jakub Soja

 

Gdy zaproponowałem ci wywiad, w którym zrobisz publiczny coming out, nie potrzebowałeś wiele czasu, by to przemyśleć.

Od dawna mam jedno credo – jeśli ktokolwiek zapyta mnie o moją orientację, to zawsze odpowiem zgodnie z prawdą.

I nigdy nikt cię nie zapytał?

Z dziennikarzy? Nie, jesteś pierwszy! (śmiech) Miałem już kilka wywiadów dla różnych gazet, telewizji czy radia, ale dziennikarze pytali o muzykę, więc nigdzie to nie wyszło, a jestem biseksualny i tego nie ukrywam. Nie widzę powodów, dla których miałaby to być tajemnica. A wręcz na odwrót – ukrywanie tego może chyba wiele w życiu zepsuć, bo jak tu udawać kilkanaście lat osobę heteroseksualną? Jak ułożyć sobie życie, żyjąc w takim kłamstwie? I jak po latach powiedzieć jednak prawdę? Potem są jakieś takie głupie teksty, że to jakaś moda, że ludzie „zmieniają” orientację itd.

Powiem szczerze – ja punkowego świata nie znam, ale wydaje mi się, że coming outy wśród muzykow częściej zdarzają się chociażby w popie niż w punku.

Punk rock powstał w latach 70. w Nowym Jorku, a wśród jego pionierów było dużo osób nieheteronormatywnych. Punk zawsze był ruchem, która zrzeszał wszelkich odmieńców, wszystkich, którzy nie pasują do „normalnego” świata. Na Zachodzie jest cały gatunek queer punku czy queercore’u, organizowane są queerpunkowe festiwale. Jednym z moich ulubionych zespołów jest Limp Wrist, co możemy przetłumaczyć jako Luźny Nadgarstek. Już sama ta nazwa jest zajebista. Jest tworzony przez samych gejów. Wokalista występuje w typowym fetyszowym stroju – w czapce, w uprzężach, w jockstrapach… Genialnie to wygląda! Z naszego rodzimego podwórka trzeba wspomnieć o Homomilitii – zespole z lat 90. Absolutna legenda, niestety ich wokalista, słynny Wojtas, zmarł w zeszłym roku. W latach 2016-2018 funkcjonował też zespół Glamour, który narobił trochę szumu – na scenie zawsze sypało się mnóstwo brokatu, a wokalista miał make-up. To było coś wyjątkowego w polskim punku. Nagrali superpłytę, którą mam na winylu z fajną, różową okładką. Ale niestety – rozpadli się.

Byłem kilka razy w gdańskim klubie punkowym, w którym ty też grałeś. Szczerze? Jakoś nie wyobrażam sobie wejść do niego z chłopakiem za rękę.

Punkowcy czasem groźnie wyglądają i może dlatego tak czujesz, ale tak naprawdę – muchy by nie skrzywdzili. (śmiech) W punk rocku są też dziwne odmiany, które skręcają politycznie w prawo. Głównie dotyczy to starszych zespołów. Większość punkowców powie ci jednak, że to nie jest punk, tylko totalne kuriozum. Punk zawsze był wolnościowy – antyrasistowski, antyseksistowski, antyhomofobiczny, antyklerykalny itd. Są w Polsce rozmaite festiwale punkowe, gdzie pod sceną zawsze wiszą banery typu „Homofobia to choroba”. Bywałem na takich festiwalach kilka razy, także z moim pierwszym chłopakiem, który też był punkowcem. Robiliśmy tam, co chcieliśmy, i nikt się na nas krzywo nie patrzył. Zresztą nie byliśmy tam jedyną taką parą.

Punk jest w twoich genach, po tacie?

Od dziecka marzyłem, by grać na gitarze i występować na scenie. W gimnazjum próbowałem formować pierwsze składy, ale nie wyszło z tego nic większego. Dopiero tuż przed studiami, w wieku 19 lat, udało mi się zebrać ludzi, zaczęliśmy regularne próby, pisaliśmy własne kawałki i tak, w październiku 2016 r., zagraliśmy pierwszy koncert. Wtedy też po raz pierwszy zaśpiewałem cokolwiek publicznie. To był absolutny koszmar – zarówno dla mnie, bo panicznie się tego bałem, jak i dla publiczności – bo brzmiało to strasznie. (śmiech) Nie chodziłem do szkoły muzycznej, nie znam teorii muzyki, nie znam nut, zapisów… Robimy to totalnie punkowo, bez żadnych zasad. Jedynie w podstawówce chodziłem na zajęcia pozalekcyjne właśnie z gitary. Pani, która prowadziła zajęcia, grała też w kościołach i czasem angażowała w to uczniów, ale mnie na szczęście to ominęło. Chociaż może szkoda, bo dziś mógłbym mówić, że swoje pierwsze kroki w karierze muzycznej stawiałem właśnie w kościele. (śmiech) To mi dało podstawy, tak nauczyłem się pierwszych akordów.

Zakładając zespół, nie bałeś się porównań do ojca?

Podchodzę do tego po punkowemu – mam to gdzieś. Robię rzeczy inne niż ojciec i świadomie się od niego odcinałem. Pisząc do różnych osób w sprawie koncertów, podpisywałem się tylko imieniem i nazwą zespołu. Głównie po to, żeby mieć start jak każda inna kapela – pierwsze koncerty graliśmy tylko w Trójmieście i trudno było załatwić cokolwiek poza granicami miasta. Gdy to się już udało, jechaliśmy tam ściśnięci w jednym aucie i spaliśmy gdzieś na podłodze, albo wcale, gdy nie było takich możliwości.

Ojciec nie odradzał ci takiej kariery?

Przestrzegał, że to nie jest łatwe. Nie jest tajemnicą, że trudno być muzykiem czy generalnie artystą w Polsce i z tego żyć. Polskie zespoły rockowe, które utrzymują się z grania, można by policzyć na palcach. Jeśli chodzi o kapele punkowe, jest jeszcze gorzej – większość punkowców pracuje na etat i jedynie dorabia koncertami. Jeśli zespołowi zwróci się kasa za benzynę na dojazd na miejsce koncertu, to jest dobrze.

Do muzyki i punka jeszcze wrócimy. Jeśli chodzi o twoją biseksualność – zawsze czułeś równy pociąg zarówno do kobiet, jak i mężczyzn?

Od kiedy zacząłem czuć pociąg seksualny, emocjonalny czy romantyczny do innych osób, to tak – i do dziewczyn, i do chłopaków. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było inaczej. Wydawało mi się, że może każda osoba w moim wieku czuje tak samo i niedługo mi „przejdzie”, a w przyszłości wezmę ślub z kobietą, będę miał dzieci, rodzinę itd. Prędko zdałem sobie jednak sprawę, że to, że podobają mi się faceci, nie jest powszechnie akceptowaną normą i że nie każdemu to się podoba. W wieku mniej więcej 15 lat zacząłem grzebać w internecie i znalazłem swoją „szufladkę”. Wtedy zrobiłem coming out przed samym sobą.

A komu pierwszemu powiedziałeś?

Jeśli chodzi o taki bezpośredni coming out? (chwila zastanowienia) W czasach liceum na imprezie urodzinowej znajomego. Wszyscy byli pijani, włącznie ze mną i jeden z kolegów zapytał wtedy: „Ej, ty nie jesteś hetero, nie?”. A ja właśnie wtedy przypomniałem sobie swoje credo życiowe i mówię: „No nie, nie jestem!”. I coś tam jeszcze gadaliśmy, ale wybacz – nie pamiętam już. (śmiech) Następnego dnia powiedziałem temu kumplowi, że pamiętam o naszej rozmowie, ale na trzeźwo chybabym mu tego nie powiedział. A on na to: „No ja z kolei na trzeźwo bym się o to ciebie nie spytał”. (śmiech) No, ale widzisz, zadał pytanie jakby od razu z tezą, więc chyba musiałem jakoś odstawać, a miałem styl mocno punkowy – chociażby farbowane na czarno włosy postawione na sztorc i każdy włos w inną stronę. Swoją drogą przez ten wygląd doświadczałem homofobii bardzo wcześnie. W wieku 15 lat miałem włosy do ramion i już wtedy ludzie wyzywali mnie od bab, od pedałów, pluli na mnie. Dzisiaj to jest dla mnie totalny absurd – przecież byłem dzieciakiem! Dorośli ludzie przypieprzali się do dzieciaka.

Wychowałeś się w akceptującym środowisku?

Mój dom zawsze był akceptujący i tolerancyjny, ale tematu osób LGBT+ jakoś nigdy przy stole nie poruszano. Nie czułem więc strachu, że rodzice wyrzucą mnie z domu czy wyklną z rodziny, ale też nie miałem poczucia, że mogę z nimi o tym pogadać na luzie przy śniadaniu.

W jaki sposób im powiedziałeś?

Wszystkie moje rodzinne coming outy przechodziły przez mamę. Jej pierwszej powiedziałem i zareagowała neutralnie. Zapytała po jakimś czasie, czy może powiedzieć ojcu i o 10 lat starszemu ode mnie bratu, bo trudno jej się żyje samej z takim sekretem. Zgodziłem się. Powiedziała im i, z tego co wiem, też zareagowali OK.

Nigdy z nimi o tym nie rozmawiałeś twarzą w twarz?

Nie, nigdy.

W kwestii LGBT+ twój tata też zabrał głos. Po makabrycznym Marszu Równości w Białymstoku w 2019 r. napisał prześmiewczy list otwarty do Jarosława Kaczyńskiego. Miał na to wpływ twoj coming out?

Nie sądzę, to raczej jego własna inicjatywa. Nie konsultował tego ze mną. Zawsze był raczej tolerancyjny i otwarty. Kiedyś nagrał nawet fi lm, na którym zapraszał na Marsz Równości w jakimś mniejszym mieście. Dowiedziałem się o tym po prostu na Facebooku, gdy zobaczyłem ten filmik.

Poczułeś się dumny z taty?

(myśli) Dobrze, że ma takie nastawienie, a nie inne. Gdybym miał za ojca Jarka Jakimowicza, byłoby mi znacznie gorzej. (śmiech) Chyba nie czuję dumy, ale cieszę się, że jest jak jest.

Gdy się urodziłeś w 1997 r., twój tata z zespołem Big Cyc miał swój złoty okres na polskiej scenie muzycznej. Jak wyglądały twoje relacje z nim w dzieciństwie?

Ze względu na specyfikę jego pracy zdecydowanie był ojcem z gatunku nieobecnych. Cały czas wyjazdy i koncerty, a dom był tylko kolejnym przystankiem na tej nigdy niezatrzymującej się karuzeli występów. Nie byliśmy nigdy jakoś wyjątkowo zżyci. Zdarzały się wspólne wakacje, wspólne wyjazdy na koncerty, bo jednak dzięki muzyce złapaliśmy kontakt, ale mimo wszystko do teraz nie mamy jakichś wyjątkowo zażyłych relacji. Mogłoby być lepiej, ale mogłoby być i gorzej. Nie jest to łatwa relacja.

Czyli jednak mamisynek jesteś?

Potem to wykasujemy, ale… zdecydowanie! (śmiech) Zawsze trzymam stronę mamy, a ona trzyma moją.

A co z bratem?

Mam z nim superrelację. Gdy byłem mały, sumiennie się mną opiekował, kiedy rodzice byli w pracy. Bardzo cierpliwie do mnie podchodził, bawił się, oglądał ze mną kreskówki… i mimo że poszliśmy inną drogą, bo on słucha kompletnie innej muzyki i zrobił doktorat z literatury, to i tak mamy mnóstwo wspólnych tematów i podobne poczucie humoru, więc mamy super kontakt.

Przygotowując się do wywiadu, zobaczyłem, że na zdjęciu profilowym na Facebooku brat ma flagę osób biseksualnych. Pomyślałem, że może on też jest bi.

Serio? Wiesz, że nawet tego nie zauważyłem? (śmiech) Muszę zobaczyć. (wyciąga telefon i scrolluje profile) O kurde, rzeczywiście! Ale nie, wątpię, żeby to miało jakiś podtekst rodzinny. Mój brat też jest akceptujący wobec wszystkich mniejszości, więc nawet jakbym ja nie istniał, to pewnie też by to zrobił. Wow, no zaskoczony teraz jestem. Serio, wiesz więcej o mojej rodzinie niż ja! (śmiech)

Twoja pierwsza miłość to była, tradycyjnie, miłość do dziewczyny?

Tak, to była taka „zwykła” miłość gimnazjalna. Mniej chodziło o związek, a bardziej o bycie dorosłym. Wielu kolegom marzyło się picie alkoholu, palenie papierosów, wąsy, a także – posiadanie dziewczyny, chodzenie z nią za rękę i całowanie się na szkolnym korytarzu, żeby wszyscy zobaczyli, że jesteśmy razem. Byliśmy ze sobą prawie rok, ale była starsza, więc jak zmieniła szkołę, to kontakt się urwał.

Mając doświadczenie bycia w związku różnopłciowym, poczułeś, że ta sama bliskość z mężczyznami nie będzie odbierana równie dobrze?

Zdecydowanie, chociaż byłem tylko w jednym związku z chłopakiem. Znaczy miałem różne przygody z chłopakami, ale to już historie nie do wywiadu. (śmiech) Na początku mojego pierwszego związku w 2015 r. z chłopakiem byliśmy bardzo „dyskretni”, głównie z mojego powodu. Bardzo bałem się okazywania mu uczuć w przestrzeni publicznej. W nocy, gdy w promieniu 5 kilometrów nikogo wokół nas nie było, oczywiście chodziliśmy za rękę, ale w dzień, idąc ulicą, udawaliśmy po prostu kolegów. Mój chłopak nie był z tego zadowolony, ale ja ciągle się wzbraniałem, bo słyszałem mnóstwo tych historii, że geje zostali gdzieś pobici itd. Pewnego razu jechaliśmy tramwajem i stwierdziliśmy: no dobra, jak wysiądziemy na przystanku, to idziemy już za rękę. To było samo centrum Gdańska, przed głównym dworcem. Wychodzimy, łapiemy się za ręce, idziemy w kierunku tunelu, a po pierwszych 5 metrach na naszej drodze staje ogromny łysy dresiarz. I od razu – cała litania wyzwisk i gróźb. Opluł nas, a my uciekliśmy biegiem. Mimo wszystko mnie to zachęciło, by robić to częściej, na przekór wszystkim, by nie dać się zastraszyć większości. Paradoksalnie takie sytuacje sprawiały, że stawałem się bardziej śmiały. Gdybyśmy wszędzie udawali tylko kolegów, oznaczałoby to poddanie się, a ja zgodnie z punkowym etosem, którym wówczas nasiąkałem, chciałem walczyć.

Przyprowadziłeś go kiedyś do domu?

Wiele razy. Na początku pod nieobecność rodziców, a potem już gdy byli w domu, ale przyprowadzałem go jako „kolegę”. Dopiero dużo, dużo później powiedziałem mamie, że to nie tylko kolega. To było już właściwie chwilę przed naszym rozstaniem. Mama powiedziała, że się już domyślała. On nie był z Trójmiasta, więc to było dość dziwne, że zwykły „kolega” przyjeżdżał do mnie co 2 tygodnie na weekendy i nie miał gdzie nocować, więc musiał spać ze mną w jednoosobowym łóżku. (śmiech)

Osoby biseksualne spotykają się z krzywdzącymi stereotypami zarówno ze strony osób hetero-, jak i homoseksualnych. Zarzuca się im m.in. niezdecydowanie czy wmawia, że wstydzą się przyznać prawdę o własnej homoseksualności. Ty też już to odczułeś?

Jak pewnie wiesz, to duży temat, o którym moglibyśmy mówić godzinami. Spotkałem się z tym. Gdy wyoutowałem się przed kolegą gejem, on powiedział: „Daj spokój! Biseksualizm nie istnieje. Jesteś gejem i tyle!”. No i co mam ci powiedzieć – słabe to jest. Mówisz o tym, kim jesteś, a ktoś mówi, że wie lepiej od ciebie. I nawet jak widzą, że na imprezie całuję się z dziewczyną, to uznają, że to tylko jakaś zabawa po pijaku. A czy się tym przejmuję? Wróćmy do punkowej filozofii: mam to gdzieś! Najważniejsze, że ja wiem, kim jestem. Wielokrotnie na własnej skórze odczułem to słynne zjawisko „wymazywania” biseksualności, wręcz negowania istnienia tej orientacji. Tymczasem podejrzewam, że osób bi jest mnóstwo, tylko ludzie nie mają odwagi o tym mówić. Znałem wielu takich „heteroseksualnych” chłopaków, którzy na imprezie po kilku drinkach nagle przestawali być hetero. (śmiech) Niewiele osób publicznych, zwłaszcza mężczyzn, mówi o swojej biseksualności. W tekstach kultury też trudno szukać biseksualnych postaci. Efekt jest taki, jak widać.

A członkowie twojej kapeli Danziger zawsze byli akceptujący?

Skład się zmieniał, ale obecnie perkusista gra od 2 lat, a basistka od stycznia tego roku. No i basistka Ania też jest bi (mam od niej pozwolenie, by to powiedzieć), więc nie było problemu, a bębniarz jest w hetero mniejszości, więc nie ma nic do gadania. (śmiech) A mówiąc serio, zawsze dobierałem sobie do zespołu osoby tolerancyjne, a nie homofobów. Nigdy nie byłbym w stanie grać z kimś homofobicznym, bo to nie ma sensu. Więc jest totalny luz, po koncertach ja się ściskam z chłopakami, basistka z dziewczynami, a bębniarz musi na to patrzeć. (śmiech) Nie no, pełna akceptacja.

Na okładce waszej pierwszej płyty „Hate Us” była tęcza, ty na koncertach masz tęczowy pasek do gitary. Z jakimi reakcjami się to spotyka?

Na jednym z koncertów miałem nawet fishnety (rajstopy w stylu „kabaretki” – przyp. red.). Co prawda miałem też spodnie, ale dojrzewam do tego, by wyjść na scenę w samych fishnetach. (śmiech) Trzeba przełamywać te schematy i uprzedzenia i stąd też tęczy się nie boję. Jeśli chodzi o tęczowy pasek do gitary, kupując go, miałem pewne obawy. Potem jednak zobaczyłem, że takiego samego paska używa na koncertach kolega z innego zespołu. Kolega, który jest hetero! Więc wtedy mówię – no nie, jak on coś takiego robi, to wstyd, że ja się tego boję. Na kolejnym koncercie już miałem ten paseki i nic się nie stało. Kiedyś, gdzieś tam ktoś rzucił przed koncertem: „Co wy! Pedałami jesteście?!”. Ale ja jakoś zawsze umiałem zgasić taką osobę żartem i ją ośmieszyć.

Ciekaw jestem, jak ty jako punkowiec, ale i przy tym kulturoznawca, bo taki kierunek studiów kończyłeś, patrzysz na tę popkulturową scenę queerową – Lady Gagę, brokat, voguing czy drag queens.

Nie kręci mnie to za bardzo, ale oczywiście nie mam nic przeciwko. Byłem dwa razy na cyklicznej imprezie queerowej w Trójmieście – Queer Carnival – na pierwszej edycji nawet miałem kreację w stylu femboy. Obserwowanie drag queens jest dla mnie mega, ale zupełnie w tym nie siedzę. Lady Gaga jest świetną wokalistką i aktorką. Lubię jeden jej numer z pierwszej płyty – „Heavy Metal Lover”. Z tą kulturą gejowską więc tak średnio się identyfikuję, ale to znowu jest ta specyficzna pozycja osoby bi. Nie należę do świata gejowskiego, ale też z całą pewnością nie należę do świata hetero. Jestem gdzieś pomiędzy.

Miałeś już kilka wywiadów w dużych mediach, stajesz się rozpoznawalny. To utrudnia sprawę czy pomaga na portalach randkowych?

Na szczęście nikt mnie w naszym środowisku jeszcze nie rozpoznaje, chociaż po tym wywiadzie może już będzie inaczej. (śmiech) No trudno, będę musiał z tym żyć, może dzięki temu będę miał więcej par na Tinderze albo więcej „hotów” na Grindrze! (śmiech) Nie no, żartuję – nie przejmuję się i ponownie: mam to gdzieś.

 

Tekst z nr 100/11-12 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.