W ramach cyklu wywiadów z jawnymi osobami LGBT, które w tegorocznych wyborach samorządowych uzyskały mandat radnej/radnego, z MARTĄ MAGOTT – prezeską organizacji LGBT Tolerado, współkoordynatorką trójmiejskich Marszów Równości oraz radną miasta Gdańska – rozmawi Tomasz Piotrowski

Przede wszystkim gratuluję wygranej w wyborach. W długiej historii Rady Miasta Gdańska jesteś pierwszą jawną lesbijką, pierwszą jawną osobą LGBT.
Dziękuję! Chyba rzeczywiście masz rację i jestem z tego bardzo dumna.
Oprócz bycia radną – kim jest Marta Magott?
Partnerką, córką, wnuczką, siostrą, przyjaciółką, matką chrzestną… To jest chyba dla mnie najważniejsze – te role jako człowiek. Gdybym rozmawiała z tobą 10 lat temu, to pewnie w pierwszej kolejności powiedziałabym, że lesbijką, ale teraz to trochę straciło na ważności. A zawodowo? Mam obecnie pięć prac, jestem radną, ale przede wszystkim seksuolożką i psychoterapeutką. Pracuję z osobami z niepełnosprawnością, z mniejszościami etnicznymi, ale przede wszystkim z dzieciakami i młodzieżą. Aktywistką jestem od 2013 r.
Jesteś prezeską trójmiejskiej organizacji LGBTQIA+ Tolerado. Jak zaczął się twój aktywizm?
Akurat wczoraj rozmawiałam właśnie o tym z moją partnerką. U mnie troska o jakieś dobro społeczne pojawiła się, gdy byłam w harcerstwie. Wstąpiłam w 1999 r. i byłam tam przez 5 lat. Nigdy nie mogłam przejść obojętnie obok osoby bezdomnej. Gdy miałam 7 lat, wracając ze szkoły, oddałam nawet komuś swoje buty, bo zobaczyłam, że ta osoba ich nie ma. W 2013 r., gdy miałam 23 lata i wiedziałam już doskonale, że jestem lesbijką, zupełnie przypadkiem dostałam ulotkę Tolerado, które miało wtedy kilkanaście miesięcy. Wyczytałam, że startują spotkania grupy kobiecej. Poszłam. Było tam 40 kobiet w różnym wieku, o różnych poglądach, na różnych etapach drogi zawodowej. Poczułam, że to jest absolutnie moje miejsce, że ja tam muszę być. Więcej – od razu chciałam dowiedzieć się, czym jest Tolerado, co robi, jak mogę się bardziej zaangażować. Byłam młoda, kończyłam studia, miałam dużo siły i odwagi, żeby coś zmieniać. Już pół roku później zostałam p.o. członkini zarządu.
A jakbyś miała porównać swój aktywizm sprzed 11 lat i ten dzisiaj? Dużo się zmieniło?
Pewnie! Wtedy byłam taka bardzo „na barykady”. Pamiętam pierwsze akcje, które robiliśmy nieoficjalnie, bo były nielegalne. Minęło tyle czasu, chyba mogę powiedzieć. Razem z przyjaciółmi z Tolerado wieszaliśmy np. w środku nocy tęczowe fl agi z okazji Dnia Coming Outu na różnych budynkach w Gdańsku. Rano udawaliśmy oczywiście, że to nie my, ale wszyscy i tak się domyślali. Wtedy byłam przekonana, że musimy działać szybko, radykalnie i głośno – i że zaraz wszystko się zmieni. Nie rozumiałam, że szybko się nie uda. To był wtedy mój aktywizm – krnąbrny, bez pokory. Miał dużo zalet, ale wady również. Spaliłam za sobą wiele mostów.
Co sprawiło, że dziś jest inny??
Przyszły trudne momenty w życiu. Nie chcę już do tego wracać, ale wraz z tym przyszła też praca nad sobą. Zaczęłam lepiej się rozumieć, zyskałam pokorę, doświadczenie i zrozumiałam, że praca u podstaw jest ważna i dochodzenie do zmiany małymi krokami też jest ważne. Doskonale rozumiem osoby, które potrzebują radykalizmu, ale ja już taka nie jestem. Teraz działam powoli i to nie tak, że mi się to podoba, tylko widzę, że to ma sens. Tolerado też się w pewnym stopniu zmieniło. Gdy zaczynałam, byliśmy małą organizacją, a łapaliśmy się wszystkiego. Dziś możemy wybierać co, z kim i jak chcemy robić. Ale przyznaję, że po sześciu latach aktywizmu, w 2019 r. na kilka miesięcy odsunęłam się od Tolerado i skupiłam na sobie.
Wypalenie aktywistyczne?
Myślę, że tak. Jako organizacja mieliśmy dwa kryzysowe momenty. Pierwszy był już w 2016 r. i wtedy Tolerado wisiało właściwie na włosku. Zastanawialiśmy się, czy mamy zasoby kadrowe, by pociągnąć stowarzyszenie dalej. Drugi był właśnie w 2019 r., kiedy odszedł cały zarząd, w tym ja. Zrezygnowałam wtedy z ponownego ubiegania się o to miejsce, a z dniem przekazania wszystkich dokumentów całkowicie wyłączyłam się z działań organizacji. Myślałam, że już nie wrócę. Skończyłam seksuologię, a po kilku miesiącach zobaczyłam ogłoszenie o kolejnym Marszu Równości w Trójmieście. No i to był strzał. Byłam współkoordynatorką wszystkich dotychczasowych pięciu Marszów Równości w Trójmieście, a ten miałby odbyć się beze mnie? No nie! Wróciłam więc i jestem obecnie jedyną osobą z ówczesnego zarządu.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych