Wyd. Novae Res, 2020
Debiut. Historia rodzinna opowiadana w pierwszej osobie. Zaczyna się w latach 90., gdy bohater jest małym chłopcem, kończy współcześnie. Kolejne wydarzenia punktowane są zmieniającym się podejściem do tytułowego święta 1 listopada. Jesteśmy na dość ponurej kaszubskiej wsi. Seksualność bohatera „odzywa się” szybko, autor przeprowadza jakby wiwisekcję jego specyficznej wrażliwości – a może i swojej, bo trudno nie oprzeć się wrażeniu, że powieść ma wątki autobiograficzne – Mirosław Tyc pochodzi z kaszubskiej wsi, ma dziś 32 lata i jest gejem. W każdym razie w pierwszym rozdziale 6-letni chłopiec ulega wyraźniej fascynacji swym kilkanaście lat starszym bratem, mieszkającym już osobno. W drugim mamy opis „zabaw w zboczeńca” uskutecznianych z kolegami. Jednocześnie otrzymujemy analizę relacji rodzinnych – oczywiście pokręconych, niełatwych, jak praktycznie w każdej rodzinie, czemu religijni fundamentaliści często chcieliby zaprzeczać. A więc zapracowana, zaganiana i w efekcie niesłuchająca swych synów matka, która po śmierci męża znajduje sobie nowego faceta, ale tkwi z nim w „niedopowiedzianym” związku. Do tego zerwanie więzi z drugim bratem. Gdy główny bohater dorasta, w jego głowie pojawia się myśl, która kiełkuje zapewne u większości młodych gejów z prowincji: „Muszę się stąd wyrwać, moje życie jest w wielkim mieście”. Z tym że nasz Kaszub podbija stawkę: postanawia zostać sex workerem. Powieści brakuje dramaturgicznego pazura, niemniej plus za brak ściemy w kwestiach (homo)erotycznych. (Piotr Klimek)
Tekst z nr 84/3-4 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.