Mam na imię Tomasz, mam 24 lata. Jestem osobą trans. Od pięciu lat walczę o siebie, od trzech jestem w trakcie terapii hormonalnej
Tekst: Tomasz Janota
Gdy byłem dzieckiem, płeć nie miała znaczenia – ot, dziewczyny nosiły długie włosy, chłopcy krótkie. Zostałem adoptowany w wieku dwóch lat. Zamieszkaliśmy w Zabrzu. Rodzice kochali mnie i troszczyli się o mnie, informację o adopcji przekazali tak umiejętnie, że nawet nie pamiętam kiedy – przyjąłem to naturalnie.
Dopiero, gdy byłem w gimnazjum, zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak – moje ciało się rozwijało i zauważyłem, że wyglądam jak koleżanki. Nie wiem, kiedy pojawiły się pełne piersi i wielkie biodra. Zaczęła się manifestowanie kobiecości przez koleżanki – podkreślanie płci przez kolczyki, delikatne makijaże, odpowiedni ubiór. Ja byłem jakby obserwatorem, gdzieś obok. Patrzyłem na ludzi, którzy zaczynali pierwsze zaloty, chcieli podobać się przeciwnej płci – ja stałem jakby pośrodku. Patrzyłem na świat, którego nie mogłem dotknąć. Czułem, że nie pasuję. Nie mogłem podrywać dziewczyn, nie tak jak inni chłopcy – wydawało mi się to złe.
Gdy miałem 13 lat, zmarł mój tata.
Bądź kobietą? Próbowałem
Mama zmuszała mnie do noszenia bluzek z większymi dekoltami, balerinek i innych kobiecych ubrań. Nie znosiłem tego. Zakazała mi capoeiry – twierdziła, że to nie dla mnie, nie dla dziewczynek, tylko dla chłopaków. Capoeira była moją jedyną odskocznią. To mi złamało serce. Pierwszy raz nad czymś tak płakałem. Próbowałem jakoś żyć; uciekać w lepszy, nieistniejący świat, który znajdował się na kartkach moich zeszytów.
„Bądź kobietą!” Próbowałem. Naprawdę. Nikt się nie orientował, jak bardzo ze sobą walczyłem. Mówili: „No, nareszcie masz oczy pomalowane”, a ja w środku darłem się: „To nie ja!”. W końcu się poddałem. Zacząłem ubierać się na czarno, nie interesowałem się związkami. Byłem nijaki. Nienawidziłem siebie, okaleczałem się, pisałem smutne wiersze, miałem myśli samobójcze. Po tym, jak koleżanka opowiedziała szkolnemu pedagogowi, że w jednym z moich zeszytów z wierszami przeczytała list pożegnalny, szkoła zainterweniowała. Wysłali mnie i mamę do psychologa, później co kilka dni miałem rozmowy z pedagogiem. Dyrekcja również ze mną rozmawiała, proponowała różne aktywności, kółko komputerowe czy plastyczne. Próbowali zadbać o moje zdrowie psychiczne.
Ale znaczenie płci jest tak wielkie, że wpływa na całe życie. W końcu, wymęczony, zrobiłem coming out sam wobec siebie: powiedziałem sobie wprost, że jestem chłopakiem w ciele kobiety. Obciąłem włosy, nosiłem za długie bluzy. Nie zdałem drugiej klasy gimnazjum, powtarzałem. Zrobiło się gorzej. Byłem ciągle zdołowany. Starałem się ubierać uniseksowo (wtedy nawet nie znałem tego terminu) – matka nadal ingerowała w moje ubrania.
Bawiłem się lalkami tylko dla towarzystwa
Miałem 18 lat, gdy wybrałem dla siebie imię – Tomek. W wakacje poprzedzające 19. urodziny poznałem dziewczynę, która od samego początku o mnie wiedziała – poczułem się wspaniale. Zacząłem zbierać pieniądze na wizytę u seksuologa i badania hormonalne oraz prób wątrobowych. Seksuolog zrobił wywiad, wziął wyniki badań, przepisał hormony.
Miałem 19 lat, gdy wyoutowałem się przed mamą. Nie planowałem tego. Wróciłem właśnie z przychodni z pierwszego zastrzyku hormonów. Wyjątkowy to dzień dla takiej osoby. Pierwszy krok na milowym szlaku! Zostawiłem torbę, poszedłem wyprowadzić psa. Gdy wróciłem, mama stała w przedpokoju wściekła, trzymając hormony wyjęte z torby. Ręce zaczęły mi się trząść, nogi zmiękły. Powiedziałem jej prawdę, otworzyłem się. Nie chciała nawet do końca wysłuchać. Pokazałem jej w sieci forum osób trans, a w nim „dział dla rodziców”. Mówiła, że ja „taki” nie jestem, a tamci są „pojebani”. Że „mogę być sobie lesbą, ale resztę mam sobie wybić z głowy”. Mówiła, że to przez komputer, że się naczytałem lub że ktoś mi to wmówił i że wszyscy lekarze są źli (proponowałem, by pojechała ze mną do seksuologa).
Przepłakałem całą noc. Mój pierwszy zastrzyk, pierwszy dzień do bycia sobą. Poczułem się jak Ikar. Taki nagły koniec. Zabrała mi hormony, wyrzuciła gdzieś, całkowicie odcięła od pieniędzy. Zaczęła kontrolować mnie na każdym kroku, stosowała przemoc psychiczną i fizyczną.
Dwa lata później uciekłem z domu. Mamie zostawiłem list, że nie jestem lesbijką, bo nie jestem dziewczyną, że mam dosyć wyrzucania moich „za mało kobiecych” ubrań i poniżania mnie. Miałem 21 lat, a mama groziła mi policją, szpitalem psychiatrycznym i testami na narkotyki (których nigdy nie tknąłem). Po tygodniu wróciłem, bo odpisała że „jakoś to zniesie”. Dalsza rodzina wtedy się dowiedziała. Nagle zmienili zdanie; kiedyś narzekali: „Ubierasz się jak chłopak”, teraz nagle o tym zapomnieli. Musiałem być silny wobec nich. Nawet, gdy mama w ich obecności nagle podwinęła mi bluzkę, by pokazać jakie „świństwo” noszę – chodziło o mój pierwszy binder.
Zapoznałem się z procedurą prawnej zmiany danych na męskie. Do sądu wszystko robiłem i zbierałem sam. Wypełniłem wzór, dołączyłem badania, opinie seksuologa i psychologa, wniosek o zwolnienie z kosztów, wszystko.
Na pierwszej rozprawie musiała być mama. W drodze do sądu wyzywała mnie od pomyleńców, lesbijek, wariatów; narzekała, że musi jechać. Pytania sądu były całkiem zwyczajne – o dzieciństwo, o ulubione zabawy. Mama mówiła prawdę, jednak nie dopowiadała wielu rzeczy. Np.: „Jakie zabawy dziecko preferowało?” Mama: „Lalki, pełno ich miała, bawiła się, gdy ktoś przychodził”. Byłem rozgoryczony, bo chwilę wcześniej mówiłem o klockach lego. „A gdy koleżanki wychodziły?” Mama: „Wtedy rysowała albo bawiła się klockami”. Bawiłem się lalkami z koleżankami, bo chciałem dopasować się do towarzystwa! Później sąd zapytał mamę, co sądzi na temat korekty płci, czy wyraża zgodę. „No, niechętnie, ale tak” – odpowiedziała.
Zbieram na operacje
Słyszałem nieraz o złym traktowaniu osób trans, ale sam spotkałem się również z pozytywnymi albo neutralnymi reakcjami. Lekarze, którzy nie mieli doświadczenia z takim „przypadkiem”, pytali o szczegóły, byli pod wrażeniem działania hormonów. Mimo że nie miałem wtedy jeszcze dokumentów z męskimi danymi, zwracali się do mnie w preferowanej formie. Świat stawał się dla mnie lepszy.
Wyjechałem wraz z dwójką przyjaciół do Słowacji, by zarobić na operację. Perypetii było mnóstwo, zarobek w sumie prawie żaden. Najbardziej zapamiętałem jedną scenę. Idę z walizką do hotelu, siąpi, but mi się odkleił – i sms od kolegi, też trans. Właśnie dostał termin operacji. Zazdrościłem. Nie, to za lekkie słowo. On miał pomoc, nie musiał harować, miał ciepło rodzinne, możliwość studiowania, a ja? Pogratulowałem mu.
2 sierpnia zeszłego roku zdruzgotany wyszedłem ze szpitala. Dowiedziałem się, że nie mogą przyjąć mnie na NFZ z powodu zbyt wielkiego rozmiaru piersi. Próbowałem tym sposobem dokonać pierwszej operacji, czyli ich usunięcia. Lekarka próbowała mi pomóc, dzwoniła nawet do innej po rady. Zaproponowali najpierw zmniejszanie pojedynczo każdej z piersi, a później wykonanie ginekomastii (po zmianie dokumentów zabieg nie nazywa się już mastektomią, która prawnie jest dla kobiet – a ja jestem mężczyzną, również w oczach prawa), w Polsce refundowanej. Niestety, na termin by zmniejszyć jedną pierś czeka się 3 lata. Przynajmniej tam, gdzie według nich miałbym mieć najszybciej.
Za namową przyjaciółki zorganizowałem zbiórkę na jednym z portali. Odzew wywoływał we mnie łzy wzruszenia. Dzięki zebranym środkom udałem się do Holandii, by tam, pracując, uzbierać potrzebną mi kwotę. Przepracowałem tylko trzy tygodnie. Pojawił się ostry ból w oczach. Nie mogłem tego zignorować; wcześniej już raz wylądowałem na ostrym dyżurze z powodu zbyt wielkiego ciśnienia spowodowanego przez jaskrę barwnikową i zespół rozproszonego barwnika. Musiałem zjechać do szpitala w Polsce. 27 września zeszłego roku miałem laseroterapię selektywną – to zabieg polegający na wykonaniu kilkudziesięciu przypaleń laserem argonowym lub diodowym w kącie przesączania, co ułatwia odpływ cieczy wodnistej z gałki ocznej i w efekcie obniżenie ciśnienia wewnątrzgałkowego. Pomogło.
Pięć lat po coming oucie mama wciąż zwraca się do mnie, używając żeńskich form. Zacząłem uczęszczać na spotkania grupy wsparcia dla osób trans w Katowicach (organizowaną przez Stowarzyszenie Tęczówka). Dzięki nim bardziej się otworzyłem, poznałem podobne mi osoby, zaprzyjaźniłem się. Nie sądziłem, że środowisko, o którym kiedyś nawet nie myślałem, będzie miało dla mnie tak wielkie znaczenie. Stało się wiele pozytywnych rzeczy. Zacząłem się udzielać, otwarcie mówić o swoim transseksualizmie, nie bać się siebie. To chyba najważniejsze – żeby w tym wszystkim siebie zrozumieć.
Zrobiłem sobie „słoik szczęścia”, do którego wrzucam karteczki z zapisem pozytywnych wydarzeń, by je wszystkie pod koniec roku przeczytać. Cieszę się małymi rzeczami.
Wciąż mieszkam z mamą, choć mam serdecznie dosyć słuchania, że mam się odmienić, póki jest jeszcze czas i że to wstyd mówić do mnie w formie męskiej. Planuję się wyprowadzić po operacji usunięcia piersi i znalezieniu stałej pracy. W marcu zacząłem 3-miesięczny staż w ramach funduszy z Unii Europejskiej.
Dziękuję „Replice” za możliwość podzielenia się moją historią. Dziękuję wszystkim dobrym duszom. Świat jest piękniejszy z wami.
Jeśli chcecie wesprzeć mnie w zbiórce lub zwyczajnie porozmawiać, oto mój email: tomasz.janota23@gmail.com. Na FB jestem jako Tomasz Artur Czerny, a adres zbiórki to pomagam.pl/zyciebezdepresji