Nie boję się

Kielecka radna Koalicji Obywatelskiej KATARZYNA ZAPAŁA opowiada o swym coming oucie, o homofobii w białych rękawiczkach, o „pierwiastku kitrania się”, a także o tym, że lubi być kurą domową. Do rozmowy dołącza jej partnerka, aktywistka LGBTIA, BARBARA BISKUP. Wywiad Marty Konarzewskiej

 

Foto: Aleksandra Kaniewska

 

Gdy Katolicki Uniwersytet Lubelski odciął się od homofobicznych wypowiedzi posła Przemysława Czarnka (PiS), zarazem wykładowcy tej uczelni, poparłaś oświadczenie KUL i na Facebooku 15 czerwca podpisałaś się: „kobieta, lesbijka, 38 lat, matka chrzestna dla 3 dzieciaków, samorządowiec, politolożka, społeczniczka i aktywistka, człowiek”. Jesteś radną PO (teraz KO) w Kielcach od 14 lat, teraz w czwartej kadencji – a teraz też jedną z niewielu wyoutowanych osób LGBTIA wśród radnych, bodajże jedyną wyoutowaną lesbijką wśród radnych.

Katarzyna Zapała: O tym, że jestem lesbijką, albo że należę do społeczności LGBT+, mówiłam już wcześniej kilka razy publicznie, również na sesjach Rady Miasta Kielce, której jestem wiceprzewodniczącą – na przykład gdy protestowałam przeciwko pewnej skandalicznej wystawie w naszym mieście, gdzie na plakatach można było przeczytać, że „pedofilia wiąże się z homoseksualizmem”. Ale jakoś dopiero ten wpis facebookowy został uznany za „właściwy” coming out.

Reakcje?

KZ: Odebrałam sporo miłych wiadomości od przyjaciół, bliższych lub dalszych znajomych, od przedstawicieli kieleckiego środowiska literackiego. To były podziękowania, gratulacje za odwagę, sygnały wsparcia. Ze strony homofobów, moich przeciwników politycznych większych reakcji nie było, bo lokalnie moja homoseksualność jest od lat znana.

W zeszłym roku stanęłam na czele pierwszego w Kielcach Marszu Równości – to ja zgłosiłam Marsz do Ratusza jako jego organizatorka, zresztą, co może warto podkreślić, razem z drugą radną – Agatą Wojdą, też z KO. A w sądzie, po zakazie Marszu wydanym przez Prezydenta, broniła nas Katarzyna Czech-Kruczek, prawniczka też z KO, wspaniała kobieta i… mama biseksualnej dziewczyny.

Jeśli już się czegoś obawiałam, to bardziej wtedy niż teraz, bo wtedy było naprawdę dużo hejtu. Miałam jednak poczucie, że tak trzeba, Kielce muszą w końcu mieć Marsz.

Barbara Biskup: A pierwszy raz powiedziałaś, że chciałabyś, by w Kielcach był Marsz – wiesz, gdzie? Na spotkaniu „Burza mózgów z Robertem Biedroniem”.

„Jestem bardzo wdzięczna Kielcom, mieszkańcy okazali się cudownymi ludźmi” – mówiłaś po Marszu.

KZ: I moja prywatna codzienność właśnie taka jest. Mieszkam z moją partnerką i trzema kotami, mamy wsparcie naszych rodzin, mamy cudownych sąsiadów. To są moje „liny asekuracyjne” – potrzebne, gdy działa się publicznie i politycznie.

W ciągu ostatniego roku moje życie diametralnie się zmieniło. Stałam się bohaterką rzekomego przekrętu korupcyjnego, sprawa jest w prokuraturze i ciągnie się do dziś. To kuriozum, w moim przekonaniu zaplanowane przez PiS. Całkiem prawdopodobne, że mój udział na czele Marszu odegrał tu rolę. Ale nie boję się.

BB: Na lokalnych stronach prawicy można było przeczytać o „tęczowej Kaśce”, którą powinna spotkać kara za Marsz, najlepiej kara boska. Tak naprawdę, zresztą, wydaje mi się, że kilka lat temu kariera Kasi była blokowana również w PO ze względu na jej orientację. Były takie głosy, że to nie jest dobra wizytówka, że lepiej nie mieć na świeczniku jawnej lesbijki. A jeden lokalny dziennikarz nieraz dawał Kasi do zrozumienia, że jakby co, to on może ujawnić co nieco, bo wie, kto w Radzie Miasta nie jest hetero – ma tego asa w rękawie.

KZ: I tego asa z rękawa sama mu wyjęłam.

BB: To jest homofobia w białych rękawiczkach – bez jawnej agresji czy przemocy, ale jednak cię przyszpilimy, użyjemy twojej orientacji jako straszaka, jeśli będzie okazja.

Kasia, ty do PO zapisałaś się zaraz na początku?

KZ: Jak tylko powstała – w 2001 r. To była ta liberalna siła, która miała zmienić Polskę.

Radną zostałaś 5 lat później.

KZ: I jestem teraz w Radzie najstarsza.

Najstarsza?

KZ: Stażem! (śmiech)

Jak postrzegasz to, w jaki sposób PO na przestrzeni tych wszystkich lat traktowała sprawy LGBT? Z jednej strony Rafał Trzaskowski, który podpisał Deklarację LGBT+ i chodzi na Parady Równości, a z drugiej był w PO poseł Jacek Żalek, który niedawno mówił, że „LGBTIA to nie ludzie”.

KZ: Był też w PO Jarosław Gowin – i to w rządzie. Donalda Tuska poznałam osobiście i wiem, że w jego najbliższym otoczeniu są osoby LGBT. Wiem też, że pewnie inaczej by się wszystko potoczyło, gdyby on nie musiał zawiązywać koalicji z PSL-em. A jednocześnie wtedy, gdy właśnie wziął do rządu Gowina, to – jakkolwiek uwielbiam Tuska jako człowieka – dla mnie trochę skończyła się ta liberalna PO, do której się zapisywałam.

BB: Prawda jest taka, że PO od lat boi się jasnych deklaracji w naszych sprawach, a jednocześnie jest w tej partii wiele wspaniałych osób – szczególnie dziewczyn takich jak Kasia – które od dawna zasługują na większą karierę w partii.

Basia, jesteś członkinią Zarządu Regionalnego Centrum Wolontariatu w Kielcach, działasz w Prowincji Równości, świętokrzyskiej organizacji LGBT+, odpowiedzialnej za organizację Marszu, o którym mówiliśmy.

BB: Centrum Wolontariatu to dla mnie praca, a Prowincja Równości – wolontariat. Będzie już jakieś 5 lat, jak znajomy wpadł na pomysł, by zaanimować społeczność LGBT w Kielcach i udało się. Zgromadziliśmy chętne osoby, zaczęliśmy działać. Akcje pisania tęczowymi kolorami równościowych haseł w parku, spotkania na filmy LGBT, integracyjne rajdy, spływy kajakowe, wieczory gier planszowych, imprezy w wynajętych lokalach… Największym problemem była uwewnętrzniona homofobia, przekonanie, że „nie można się wychylać”, „lepiej się nie pokazywać”, „po spotkaniach nie wolno nam nigdzie publikować zdjęć”. Staraliśmy się dawać innym siłę, by mieli odwagę być sobą, zapraszaliśmy na warsztaty psychologa, godzinami dyskutowaliśmy, czy wolno nam pokazywać twarze i publikować nazwiska. Dopiero po kilku latach wyszliśmy z szafy, a w czasie organizacji Marszu Równości staliśmy się już formalnie grupą reprezentującą społeczność LGBT w Kielcach. W ostatnim roku pozyskaliśmy grant od FemFundu i Lambdy – działamy!

Czytałam, jak mówisz: „Obcy ludzie życzą mi śmierci” – jest niebezpiecznie?

BB: Artykuły w lokalnych mediach i komentarze pod informacjami o Prowincji Równości bywały druzgocące. Jestem postrzegana jako uśmiechnięta liderka, pełna energii, a w okresie przygotowań do Marszu zaczęłam mieć ataki paniki i pełnię objawów depresyjnych. Musiałam skorzystać z pomocy psychiatry.

KZ: To była masakra. Nie było chwili, by żyć normalnie. Wciąż albo doświadczałyśmy hejtu, albo Basia inicjowała rozmowy o świecie, który stoi agresją i nienawiścią. Można było dostać korbki.

BB: Mimo to wikłałam się w kolejne bezsensowne, homofobiczne dyskusje, przekonana, że to mój obowiązek, że muszę wszystkim cierpliwie tłumaczyć podstawową wiedzę naukową itp. W pierwszych minutach Marszu trzęsły mi się nogi i tylko przeświadczenie, że jestem tu w odpowiedzialnej roli pomogło mi wydobyć się z własnych czarnych myśli. Nadal zmagam się z lękami: że nauczyciele nie będą chcieli mnie zapraszać na zajęcia, które do tej pory cieszyły się zainteresowaniem, że będzie mi trudno wykonywać pracę zawodową. Kasia powtarza, że może nie warto płakać po zerwanej współpracy z kimś, kto i tak był uprzedzony. Staram się tak to sobie tłumaczyć.

A poza dyskusjami o polityce i zmianie społecznej?

KZ: Dobra, przyznam się. Jestem kurą domową! Lubię posprzątać, ugotować i ogarnąć ogród na balkonie. A moje hobby to góry, jaskinie i skały, do których uwielbiam się przytulać.

BB: Kasia się śmieje, że ja na obiad, zamiast np. ziemniaków, serwuję „wieści ze świata” i nawijam a to o obozach dla gejów w Czeczenii, a to o Kobietach Wędrownych (super aktywnej grupie uchodźczyń) i oczywiście o kolejnych projektach do zrobienia.

KZ: A ja, z garem gorących ziemniaków jeszcze w wodzie, muszę tak kombinować, by odcedzić, nie poparzyć przy tym kotów i jeszcze mieć zaangażowaną minę, bo Basia mówi najważniejsze rzeczy na świecie przecież.

Taki uroczy epizod znalazłam w prasie: „Zwykle zasadnicza jak komisarz, surowa w ubiorze jak wzorowy urzędnik, kielecka radna Katarzyna Zapała w tanecznym show okazała się pełną wdzięku, zmysłowości i radości życia dziewczyną”.

KZ: Dotknęłaś wrażliwej i sentymentalnej odsłony mojej osobowości. Tańca uczyłam się od 9 roku życia, to jest spora część mojego serca i duszy.

BB: Przez długi czas obowiązkowym elementem imprez w gronie naszych przyjaciół – polityczek i aktywistek – było oglądanie, jak Kasia tańczy. Jako wielbicielka kiczu doceniałam jej wyrafinowane sukienki z falbanami, makijaż po same brwi oraz ogromne szpilki z czerwonymi podeszwami. (śmiech) Ale serio, Kasia tańczyła i tańczy niesamowicie, jej grupa taneczna zdobyła kiedyś mistrzostwo Polski. Razem tańczymy raz do roku, na happeningu „One Billion Rising” (przeciw przemocy wobec kobiet) który organizuję.

KZ: Tak się zresztą poznałyśmy. Przyszłam na próbę „One Billion Rising” i zarwałam ją na taniec!

Jak długo jesteście razem?

BB: Trochę ponad 3 lata, nigdy wcześniej nie mieszkałam z nikim tak długo. Z Kasią zaczęłyśmy od razu chodzić za rękę, teraz trochę przestałyśmy, musimy do tego wrócić. Raz, pamiętam, idziemy – a naprzeciw nas dwóch radnych z PiS. Instynktownie puściłam rękę Kasi, a ona mnie jeszcze mocniej wtedy złapała.

KZ: Jak mamy oczekiwać, że będziemy traktowani jak normalne osoby, jeśli sami nie będziemy się tak traktować? Mnie przy jednej okazji pani urzędniczka w ZUS-ie zapytała, czy mam członka rodziny, który mógłby mnie ubezpieczyć. Zawahałam się przez sekundę i powiedziałam: „Mam, ale to moja partnerka”. Odparła, że szkoda, że wciąż w naszym kraju partnerki nie można uznać za członka rodziny i oby to się w końcu zmieniło. Więc trzeba zdobywać się na odwagę i outować się – czasem spotka nas hejt, jasne, ale mam wrażenie, że życzliwość też – i nawet częściej, niż nam się wydaje.

BB: Ale ja bym też oczekiwała pewnej zachęty ze strony naszych sojuszników. Chciałabym usłyszeć u mnie w pracy przy okazji jakichś imprez integracyjnych: „Baśka, weź ze sobą Kasię, OK?”. Wisiał u nas plakat „Stop homofobii! Amnesty International” – i nie było problemu, ale gdy chciałam powiesić plakat Marszu Równości w Kielcach, to pojawiło się zaraz: „A może komuś to przeszkadza?”, „Tu różni ludzie pracują przecież”, „Wiesz, współpracujemy z Caritasem”.

KZ: W którym też pracują lesbijki i geje… Nie można się tak wszystkim przejmować i wciąż analizować, co inni myślą. W wielu z nas, nawet tych, co porobili już coming outy, tkwi wciąż taki pierwiastek kitrania się. Jak będzie ci się szykowała impreza w pracy, to powiedz od razu: „Super, biorę Kaśkę!”.

Prezydent Duda chciałby wpisać do Konstytucji zakaz adopcji przez osoby w związkach jednopłciowych. Wy myślałyście o dzieciach?

KZ: Basia, mając doktorat z pedagogiki i uwielbiając dzieci, nie umie zdecydować się na dziecko z obawy przed tym, że narazimy je na problemy, że mając dwie mamy, ono będzie miało przerąbane. Nie jest to prawda. Ale to pokazuje, jak bardzo jednopłciowe rodzicielstwo jest jeszcze w Polsce „nieznane” – nawet dla nas samych.

BB: Aktywizm ma swoje koszty. Często po powrocie do domu chcę tylko przytulić się i zapomnieć. Uwielbiam dom, który nam Kasia urządziła. Tę półkę w kształcie szczytów górskich, moje kiczowate figurki upchane między roślinami, które ona uprawia z pasją graniczącą z obsesją. BoJack Horseman, Matka Boska i jeleń na rykowisku doskonale komponują się z książkami o feminizmie, gender i psychoterapii. Kasia ma pasję do ekstremalnych sportów i ucieka w naturę, ja zaś uwielbiam śnić o rewolucji, pić kawę i palić papierosy na naszym balkonie z tęczowymi flagami. Tak, nie wyobrażam sobie wychowywania dziecka przy tym poziomie homofobii, jaki mamy teraz – i wiem, że to jest zachowawcza postawa. Zagłuszyłam w sobie rozważania o macierzyństwie, wszelkie pragnienia. Działania PiS-u przerażają mnie do szpiku kości, zdarza mi się płakać, ale potem i tak działam dalej, nie poddaję się.

Na koniec jeszcze lokalnie o Kielcach powiedzmy. Jak się tu żyje na co dzień? Klub lesbijski jest? Stawiam, że nie.

BB: Nie ma, ale są szeptane legendy miejskie. Jak byłam młoda (ho, ho), to taką przestrzenią była kawiarnia w podziemiach teatru, miała rozkoszną i wdzięczną nazwę „Dziurka” i schodziło się tam towarzystwo „z branży”. Na spotkania umawiałyśmy się też przez portal lesbijka.org i krążyłyśmy po rockowych klubach, zajmując niekiedy całą salę. Przez pewien czas funkcjonowały też dwa miejsca prowadzone przez pary lesbijskie, ale nikt nigdy nie odważył się otworzyć klubu z tęczą na drzwiach. Kielce to miasto z jedną główną ulicą rozpoczynającą się krzyżem, a zwieńczoną pomnikiem z hasłem „Quo vadis”, jest przestrzenią, gdzie organizowane są msze na Rynku, podczas których hostia podawana jest na wysięgniku wozu strażackiego. Ale jednocześnie można wpaść na przegląd teatrów alternatywnych do starych pofabrycznych hal, albo posłuchać zespołów w wymalowanej grafitti sali nazwanej „Przestrzeń Barwienia Nadwyobraźni”. Dość eklektycznie.

KZ: Ja zapraszam na Kadzielnię. To dla mnie symbol przemiany Kielc w zakresie turystyki i pokazywania światu naszych geologicznych perełek. Poznasz kamieniołom zarówno od strony jaskiń jak i z powietrza na tyrolce. Z centrum jest tylko 5 minut i już jesteś zupełnie w innym świecie skał, jeziorka i bujnej roślinności.  

 

Tekst z nr 86/7-8 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.