Nie ugięłam się

Z PROF. JOANNĄ SENYSZYN, posłanką Lewicy, rozmawia Tomasz Piotrowski

 

Foto: arch. pryw.

 

Kiedy poznała pani pierwszą osobę LGBT+?

Dopiero w III RP, bo w czasach mojej młodości w ogóle się na ten temat nie rozmawiało. PRL była bardzo pruderyjna i dopiero akcja „Hiacynt” uświadomiła przeciętnemu Polakowi, że osoby LGBT+, wtedy inaczej nazywane, są naszymi kolegami, sąsiadami, szefami… Choć w szkole uczyliśmy się o wyspie Lesbos, nieheteronormatywna orientacja seksualna była kojarzona wyłącznie z mężczyznami. Z coming outem, choć trochę nietypowym, zetknęłam się w latach 90. ubiegłego wieku. Po moim wykładzie o dyskryminacji społeczności LGBT+ podeszła do mnie studentka i zapytała, czy możemy porozmawiać. Zaprosiłam ją do gabinetu. Była bardzo skrępowana, rozmowa się nie kleiła, więc nie wytrzymałam i mówię: „Jesteś lesbijką, czy mogę w czymś pomóc?”. Prawie się rozpłakała. Najwyraźniej chciała się komuś zwierzyć, a bała się i nie miała komu. Dziś mam wielu znajomych po coming oucie, część jest w związkach małżeńskich zawartych za granicą, ale najwięcej takich, którzy o tym nie mówią. Może słusznie… Przecież heterycy też werbalnie nie obwieszczają światu swojej orientacji.

Walka o równość, również w sferze orientacji seksualnej, towarzyszy pani właściwie od początku kariery politycznej. Miała pani wtedy świadomość, że to będzie jedno z głównych haseł Lewicy?

Równość jest niejako wdrukowana w lewicowość. W Polsce musimy o nią walczyć, bo od 1989 r. jesteśmy państwem wyznaniowym, przyjaznym jedynie dla młodych, zdrowych, białych, heteroseksualnych, mięsożernych mężczyzn wyznania katolickiego. W konsekwencji dyskryminowana jest większość obywateli: kobiety, środowisko LGBT+, osoby z niepełnosprawnościami, o innym kolorze skóry, ateiści, wegetarianie… Poprawiło się cyklistom (śmiech), więc może to początek mentalnej rewolucji. Rzeczywiście w SLD jestem jedną z jej prekursorek. 20, a nawet jeszcze 10 lat temu, było nie do pomyślenia, żeby szef SLD szedł ze mną na Paradę Równości. Dziś to „oczywista oczywistość”.

To dlaczego nie uchwaliliście równości małżeńskiej czy choćby prawa do zawiązków partnerskich?

Lewica nigdy nie miała większości w Sejmie. SLD dwa razy sprawował rządy koalicyjne, ale zawsze z konserwatywnym PSL, które do dziś nie popiera takich rozwiązań. Niemniej w 2003 r. złożyliśmy w Sejmie projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich, w 2011 r. – o umowie związku partnerskiego, w 2013 r. – o związkach partnerskich, i jeszcze w 2012 r. – 2 projekty wspólnie z Ruchem Palikota. Niestety lewica nie miała większości, by je uchwalić. W 2020 r. też złożyliśmy projekty ustaw o związkach partnerskich i o równości małżeńskiej, ale do tej pory nie doczekały się nawet numeru druku, co jest warunkiem rozpoczęcia procedowania, bo PiS nie chce dopuścić do dyskusji na ten temat.

Jest pani jedną z pionierek głoszenia haseł równości osób LGBT+ w polskiej polityce.

Fakt. Część moich partyjnych kolegów i koleżanek uważała, że to sprawy marginalne. To niesprawiedliwe i fałszywe. W polityce od początku walczyłam o prawa kobiet, dzieci, mniejszości seksualnych, etnicznych i religijnych, ateistów i o świeckie państwo, które to wszystko zapewni. Nie jestem konformistką. Nie mam w sobie wewnętrznego „cenzora”, gdy chodzi o wartości. Nie tylko mam poglądy, ale je otwarcie głoszę. Nie tylko w polityce. Od kilku miesięcy z grupą przyjaciół wydajemy ogólnopolski tygodnik opinii „Fakty po Mitach”. Propagujemy te same wartości co Wasza Redakcja. Polecam.

W roku 2006, na Paradzie Równości w Warszawie, sparafrazowała pani Jana Pawła II: „Niech ta parada zmieni oblicze ziemi. Tej ziemi”. Te słowa spotkały się z oburzeniem wielu polityków. Zaskoczyło to panią?

Katoprawica jest zaczadzona kadzidłem, ma stałe poczucie niedowartościowania i bezwarunkowy, by nie powiedzieć bezmyślny, odruch oburzenia na każdą nową, światłą myśl. Zaskoczył mnie Rysio Kalisz, który za tę moją wypowiedź przepraszał w jakiejś telewizji. W mediach usiłowano wymusić na mnie publiczne pokajanie. Nie ugięłam się. Historia pokazała, że miałam rację. Parady zmieniają Polskę na lepsze. Jak teraz strajki kobiet.

Była też pani jedną z pierwszych osób doświadczających hejtu.

Kiedy w 2004 r. napisałam projekt ustawy liberalizującej prawo aborcyjne i po wypowiedziach na Paradach Równości dostawałam listy, które zaczynały się od słów: „Ty stara kurwo…”. Potem była eskalacja nienawiści. Przysłano mi sznur, żebym się powiesiła, bp Pieronek wysyłał mnie do dojenia krów. Faszystowska międzynarodówka „Krew i Honor” umieściła mnie na liście „wrogów białej rasy, lewicowych popaprańców i osób sprzyjających dewiacjom seksualnym”, które mają zapłacić za swoje zbrodnie. Równocześnie otrzymuję też tysiące wyrazów poparcia, sympatii, miłości, podziwu.

Od 25 lat jest pani profesorką nauk ekonomicznych, przez prawie 50 wykładała na uczelniach, była dziekanem Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego i rektorką Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu w Gdyni. Minister Czarnek zapowiedział teraz „Pakiet wolności akademickiej”, która ma dać uniwersytetom wolność słowa. Bazując na pani doświadczeniu – rzeczywiście tej wolności brakuje?

Nikt nigdy nie ingerował w moją pracę naukową ani dydaktyczną, choć miałam wykłady na tematy uznawane za kontrowersyjne: dyskryminację kobiet i społeczności LGBT+, prawo do aborcji, eutanazji i in vitro, moralne dylematy konsumpcji, prawa zwierząt. Moje zajęcia były wysoko oceniane przez studentów. W uznaniu zasług dostawałam medale i ordery. Od Czarnka dostałabym pewnie karę dyscyplinarną albo odwołanie ze stanowiska profesora zwyczajnego. Dobrze, że już nie jest moim szefem. (śmiech) Minister Czarnek chce edukację zastąpić katolicko- narodową indoktrynacją, a wolność zapewnić tylko poglądom prawicowym, narodowym i katolickim, co jest równoznaczne z dyskryminacją m.in. LGBT+. Tzw. Pakiet Wolności Akademickiej to ściema, która ma uwolnić od odpowiedzialności dyscyplinarnej nauczycieli głoszących poglądy absurdalne, sprzeczne z nauką, homofobiczne, ksenofobiczne, antysemickie. I zarazem umożliwić pociągnięcie do odpowiedzialności za wykłady o gender, prawach człowieka, zbrodniach żołnierzy wyklętych. A może w ogóle ich zabronić.

Przez ostatnie miesiące mieliśmy okazję oglądać ogromne manifestacje Strajku Kobiet, do których przyłączyło się wiele dyskryminowanych grup.

Są one nie do przecenienia, bo otworzyły Polkom i Polakom oczy na skalę dyskryminacji, i pociągnęły młodych, którzy wcześniej stronili od angażowania się w politykę. Polacy zrozumieli, że zakaz aborcji służ y nie ochronie życia, a zniewoleniu kobiet. Zarzewiem buntu stało się skandaliczne, naruszające konstytucję orzeczenie Trybunału Przyłębskiej, wydane na polityczne zamówienie PiS. Czara goryczy się przepełniła i nie ma już powrotu do rzekomego „kompromisu” z 1993 r., w którym na żądanie Kościoła katolickiego prawicowa maszynka do głosowania uznała kobiety za maszynki do rodzenia. Teraz żądamy prawa do usuwania ciąży beż żadnych ograniczeń do 12. tygodnia jej trwania, a po tym terminie z powodu szczególnych wskazań . Jestem w 15-osobowym Społecznym Komitecie Inicjatywy Ustawodawczej „Legalna Aborcja. Bez Kompromisów”. Musimy zebrać przynajmniej 100 tys. podpisów. Pomożecie?

Czyli orzeczenie Trybunału jest niezgodne z konstytucją? A przecież bardzo podobne wydał TK w 1997 r.

Obydwa orzeczenia stanowią niedopuszczalną nadinterpretację konstytucji, która jest najwyższym prawem, a nie podręcznikiem do biologii i dlatego określa moment nabycia praw. Katoprawica dobrze o tym wiedziała i za pierwszego kaczyzmu, w 2007 r., chciała w art. 38 (Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia) dopisać „od momentu poczęcia”. W ostatniej chwili prezes Kaczyński nie poparł projektu; ku oburzeniu ortodoksyjnych obrońców zygot. Orzeczenie TK narusza przynajmniej 6 artykułów konstytucji, w tym prawo do wolności (art.31), niedyskryminacji (art.32) i ochrony zdrowia (art.60), zakaz tortur i nieludzkiego traktowania (art.40). PESEL i np. 500+ przysługują od urodzenia, nie od poczęcia. Ochrona życia jest w konstytucjach cywilizowanych krajów, a prawo do aborcji chroni życie i zdrowie kobiet.

Mimo że protestujący głoszą postulaty lewicowe, sondażowym beneficjentem jest bardziej ruch Hołowni „Polska 2050”, aniżeli Lewica. Dlaczego?

Hołownia powiela schemat Palikota, Kukiza, Petru. Jak oni, zyskuje na udawaniu, że nie jest politykiem, bo to najmniej prestiżowy zawód w Polsce. Dobrze, że profesor cieszy się najwyższym prestiżem, więc zachowuję równowagę psychiczną. (śmiech) Oczywiście Hołownia niczego nie zmieni i nawet nie ma zamiaru. Posłanki, które do niego przeszły już palą Bogu świeczkę i elektoratowi ogarek. Hania Gill-Piątek, kiedyś twarda zwolenniczka prawa do aborcji bez kompromisów, dziś bredzi o referendum. Przestała też mówić o zaprzestaniu finansowania lekcji religii przez państwo i samorządy. U Hołowni byt kształtuje klerykalną świadomość.

Jest nadzieja, że to się kiedyś skończy?

Kościół pracuje na swoją klęskę bezczelnością, pazernością, bizantyjskim bogactwem biskupów, brakiem troski o wiernych, szczuciem na kobiety i LGBT+, ukrywaniem pedofilskich przestępców, mieszaniem się do polityki. Choć wciąż ponad 90 proc. społeczeństwa deklaruje się jako katolicy, nawet przed pandemią tylko 38 proc. chodziło na niedzielne msze. Poglądy też mają w większości antykościelne. 62 proc. Polaków chce świeckiego państwa i likwidacji finansowych przywilejów Kościoła, 52 proc. – wyprowadzenia lekcji religii ze szkoły. Tyle samo – dymisji Episkopatu ze względu na afery pedofilskie, w które jest zamieszanych 38 ze 133 biskupów. Tylko 8 proc. wiernych stosuje się ściśle do nauk Kościoła. Ale jak są wybory do Sejmu i Senatu, głosują – nie wiedzieć dlaczego – na katolickich, biskupobojnych ortodoksów, którzy kobiety uważają za inkubatory, aborcję i in vitro za morderstwo, gender za diabelski wymysł, LGBT za tęczowa zarazę, a do tego dają grube miliardy złotych rocznie na watykańskich okupantów i pod ich dyktando uchwalają prawo.

Znam sporo osób LGBT+, które uważają, że Kościół w Polsce ma tak wielki wpływ na społeczeństwo, że nigdy nie uzyskamy równych praw. Mijają lata, nic się nie zmienia. Pani profesor wciąż wierzy, że będzie inaczej?

Kościół ma większy wpływ na polityków niż na społeczeństwo, więc to tylko kwestia czasu. Wiktor Hugo, pisał, że idea, której czas nadszedł, jest potężniejsza niż wszystkie armie świata. Pan na pewno doczeka prawdziwej równości, pytanie, czy ja? (śmiech) Recepta jest prosta i w dużej mierze zależy od Was. Społeczność LGBT+ liczy w Polsce kilka milionów osób. Nawet jeśli osoby nieheteronormatywne nie chcą się ujawniać, niech po prostu głosują na partie, które w swoich programach zapewniają im pełnię praw człowieka. Trzeba wciąż wyraźnie powtarzać, że nie chodzi o żadne przywileje dla LGBT+, ale wyłącznie o niedyskryminację i równość, która należy się wszystkim.

Od lat bywa pani profesor na paradach równości w Polsce. Nie bawią pani te śmieszne opowieści prawicy, jakie to straszne rzeczy widać na paradach?

Nigdy nie byłam świadkiem obscenicznych sytuacji, które prawica tworzy w swojej chorej wyobraźni. Kiedy patrzę na parady mam wrażenie, że osoby LGBT są na nich w mniejszości! Jest mnóstwo osób heteroseksualnych, są rodziny z dziećmi, z psami. Manifestują umiłowanie równości, wolności, praw człowieka.

Głośny był ostatnio outing homofobicznego posła Jana Kanthaka. Pani zdaniem wolno ujawniać orientację innych bez ich zgody?

Ujawnianie czyjejś orientacji seksualnej wbrew jej woli to jeden z przejawów homofobii, więc zasadniczo jestem temu przeciwna. Jednak nie wykluczam, że byłoby to korzystne w stosunku do osób publicznych – polityków i księży – będących zaprzysiężonymi wrogami osób LGBT+ czy aborcji. Skoro twierdzą, że chcą żyć w prawdzie i jeszcze oczekują tego od innych, może warto wyzwolić ich z tajemnicy zanim wykorzystają ją obce wywiady. Pozytywnym efektem mogłoby też być zaprzestanie nienawistnych wypowiedzi, podjudzania, dyskryminacji. Wyborcom i wiernym należy się wiedza o ich przedstawicielach i duszpasterzach, więc może trzeba otworzyć oczy społeczeństwu… Tak, jak i w stosunku do rzekomych przeciwników aborcji, którzy załatwiają je swoim żonom, córkom i kochankom.

W programie Lewicy jest wiele kwestii, które wybrzmiały w minionym roku m.in. równość małżeńska, prawo do aborcji, edukacja seksualna i antydyskryminacyjna czy obecność psychologa w każdej szkole. Czy to da Lewicy sukces?

Jesteśmy skazani na sukces. (śmiech) 30 proc. młodych Polaków ma lewicowe poglądy, więc za 3 lata będą głosować na Lewicę, bo wiedzą, że tylko my zapewnimy świeckie państwo, którego pochodnymi są prawo do aborcji, równość małżeńska, szkoła bez religii. Ciekawe, jak zagłosują LGBT+. Orientacja seksualna w żaden sposób nie determinuje poglądów politycznych. Gej, lesbijka są nierzadko konserwatywnymi prawicowcami, ale w odróżnieniu od wyrażających takie poglądy zachodnich partii, polskie są homofobiczne. Brytyjscy konserwatyści wprowadzili równość małżeńską i zawsze w PE głosowali za rezolucjami w sprawie równości kobiet i mężczyzn, w tym za dopuszczalnością aborcji, oraz prawami dla LGBT+. Dopóki Wielka Brytania była w Unii, europosłowie PiS zasiadali z nimi w jednej frakcji (ECR) i jakoś się nawzajem nie pozabijali.

A jak będzie z polskimi konserwatystami?

Częściowo sprawę załatwi biologia. (śmiech) Chociaż dla mnie to nie aż tak miła perspektywa. (śmiech) Jednak nie wolno tylko czekać i krytykować. Wspólnie musimy zmieniać rzeczywistość.

 

Tekst z nr 90/3-4 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.