Niepodległość trójkątów

Czy film „Trzy” Toma Tykwera przyczyni się do biseksualnej emancypacji?

 

Dwie wersje plakatu filmu „Trzy” – normalna (u góry) i specjalna (na dole) dla Zarządu Transportu Miejskiego, który umieścił plakat w warszawskich autobusach. ZTM zażądał, by mężczyźni byli odsunięci od siebie tak, by nie powstawało wrażenie, że mają się pocałować. Całująca się obok para hetero ZTM-owi najwyraźniej nie przeszkadzała. Zostaliśmy zmuszeni do zmodyfikowania zdjęcia z mężczyznami – powiedziała „Replice” Joanna Grabowska, przedstawicielka dystrybutora, firmy Vivarto.

 

“Trzy” („Drei”), reż. Tom Tykwer, Niemcy 2010; dystr. Vivarto, premiera w Polsce: 25.05.2012 r.  

Biseksualiści to grupa wykluczona zarówno z porządku heteronormatywnego, jak i homoseksualnego. Nie budzą zaufania ani większości, ani mniejszości. Bo nie wiadomo, gdzie należą. Bo – zgodnie z obiegowymi opiniami – skaczą z kwiatka na kwiatek, zdradzić nas mogą z każdym i każdą. Dlatego też tak niewielu(e) z nich przyznaje się otwarcie do swojej orientacji. Porównajcie chociażby liczbę wyoutowanych gejów z liczbą wyoutowanych biseksualistów.

Filmów z wątkami „bi” powstało sporo (portal imdb.com wymienia ich około 900), ale nie znam pracy, która by to kino biseksualne opisywała i podsumowywała. Emancypacja literki „B” – w życiu i na ekranie – wciąż więc przed nami. Mam nadzieję, że film Toma Tykwera „Trzy” walnie się do niej przyczyni.

Normalne życie bi?

Biseksualizm w kinie wiąże się najczęściej ze zjawiskami negatywnie wartościowanymi przez kulturę: z niedojrzałością emocjonalną (patrz: „Sunday, Bloody Sunday” Johna Schlesingera, gdzie mydłkowaty młodzieniec ma romanse ze starszymi od siebie partnerami obojga płci), zdradą (np. „On, ona i on” Ferzana Ozpetka, „Dzikie noce” Cyrila Collarda), kaprysami zblazowanej burżuazji („Łanie” Claude’a Chabrola), cynizmem i interesownością („Something for Everyone” Harolda Prince’a), nawet ze zbrodnią („Nagi instynkt” Paula Verhoevena). Bywa biseksualizm symbolem dekadencji („Kabaret” Boba Fosse’a) i panseksualnej wolności („Satyricon” Felliniego, „Rocky Horror Picture Show” Jima Sharmana, „Idol” Todda Haynesa). A w wydaniu kobiecym – oznaką feministycznego wyzwolenia („Kochanek czy kochanka?” Josiane Balasko) lub, przeciwnie, pikantnym smakołykiem dla heteroseksualnych mężczyzn (vide: cykl erotyków o Emmanuelle). Generalnie zresztą, biseksualizm kobiet jest lepiej przyswajany i tolerowany niż biseksualizm męski. Można nawet powiedzieć, że należy do rzeczy modnych w świecie popkultury (damskie pocałunki Madonny, budząca ekscytację postać Lisbeth Salander z trylogii Millennium). Faceci, którzy uprawiają pozamałżeński seks z mężczyznami są w filmach, z reguły, kryptogejami. By daleko nie szukać, przywołajmy „Tajemnicę Brokeback Mountain” Anga Lee.

Tzw. normalnego życia biseksualnego niewiele jest na ekranie. Wyjątek stanowi np. zabawna i przewrotna francuska komedia „Pomieszanie płci” Ilana Duran Cohena, której bohater – prawnik w średnim wieku – nawet i chciałby się wreszcie ustatkować, ale kobiety i mężczyźni pakują mu się do łóżka, zaznaczając jednocześnie, że nie mają nic przeciwko jego związkom z innymi osobami. Jednak i film Cohena to raczej farsa niż realistyczna opowieść.

Bez zazdrości 

Tym bardziej więc docenić trzeba dzieło Tykwera, które bez krotochwilnych gagów i melodramatycznych chwytów stara się odpowiedzieć na pytanie, czy można żyć we troje, w biseksualnej relacji. Para głównych bohaterów – Hanna (Sophie Rois) i Simon (Sebastian Schipper) – jest ze sobą od 20 lat. Dobrze im się układa, ale, siłą rzeczy, po takim czasie więcej w ich związku rutyny niż namiętności. Hanna nawiązuje romans z biologiem Adamem (David Striesow), by dodać nieco „stymulacji” zarówno swemu życiu, jak i relacji z Simonem. Przez pierwszą godzinę filmu wydaje się, że to wokół jej sekretu orbitować będzie fabuła. Lecz pewnego dnia Simon spotyka przypadkiem Adama na basenie i…

Do kina Tykwera stosunek mam ambiwalentny, niekiedy bowiem wydaje mi się ono zbyt efekciarskie w formie i treści. Tym razem, mimo drobnych zastrzeżeń, jestem na „tak”. Powiem więcej – podoba mi się w filmie „Trzy” właśnie to, na co kręcą nosem inni polscy krytycy: lekki ton opowieści, brak dramatycznych rozwiązań i rozdzierających scen zazdrości. Uwaga! Oto wchodzi do polskich kin najlepsza propaganda biseksualna, jaką dotąd widziałem.

 

Tekst z nr 37/5-6 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.