Ninusy, para blogerek: Sandra Raciborska i Anna Partyka, bez tabu o problemie alkoholowym i załamaniu nerwowym

SANDRĄ RACIBORSKĄANNĄ PARTYKĄ, parą blogerek znanych jako NINUSY, o problemie z alkoholem Sandry, o załamaniu nerwowym Ani, o ślubie w Danii i o tym, ile jest lesbijki w lesbijce, rozmawia Danuta Sowińska

Foto: Ewelina Litra

Sandro, poznałam cię jesienią 2017 r. Na terapii w Gdańsku – obie leczyłyśmy się z uzależnienia od alkoholu. Kiedy picie stało się dla ciebie problemem?

Sandra: Przed 18. rokiem życia nie piłam alkoholu. Miałam wtedy zresztą chłopaka – to było zanim odkryłam moją homoseksualną orientację – i on też ani kropli alkoholu nie pił. Gdy ten związek się skończył, a wokół znajomi szaleli, pomyślałam: „No, to teraz sobie odbiję »stracony« czas abstynencji”. Przyjechałam do Gdańska, życie studenckie – wpadłam w tryb imprezowy. Ale niestety stopniowo, aczkolwiek dość szybko, picie przestało ograniczać się do imprez, zaczęłam pić też sama ze sobą. To się nazywa już „picie ryzykowne”. W tym samym czasie zorientowałam się, że jestem lesbijką, czyli jestem w mniejszości, nie mam tych samych praw, co „wszyscy”, na dodatek ta moja orientacja jest sprawą „kontrowersyjną”, choć powinna być neutralna. Jasne, że wystraszyłam się tego i wpadłam w popłoch, więc picie mogło po części i z tego też wynikać.

[restrict]Cały czas jednak funkcjonowałam normalnie, więc „na zewnątrz” wszystko wyglądało OK. Zrobiłam licencjat z historii sztuki, potem dostałam pracę w branży eventowej, w której alkohol jest właściwie stałym elementem z natury rzeczy – to usypiało moją czujność. Dopiero koło 2015 r., gdy miałam 27 lat, zorientowałam się, że mam problem. Próbowałam sobie sama z nim poradzić – nie wyszło, wylądowałam na terapii. W tym roku minie pięć lat, jak nie piję.

Nie chodziło też tylko o alkohol, tak?

S: Były używki typu amfetamina, także marijuana, którą popalałam, a moja ówczesna dziewczyna paliła jej sporo. Przez jakiś czas zresztą nie zdawałam sobie sprawy, że jestem uzależniona krzyżowo, byłam przekonana, że jointy „się nie liczą”. Mimo że nieraz jedno zastępowałam drugim. Ledwo kilka dni wytrzymywałam w trzeźwości, po czym coś mi tam w życiu nie wyszło, drobiazg jakiś, i natychmiast wpadałam w objęcia alkoholu z powrotem. Terapia, nawet jeśli na początku nie traktowałam jej serio, trochę mi jednak głowę „zryła”, odebrała komfort – jak wracałam do picia, to łapały mnie częściej wyrzuty sumienia.

Na jakim etapie byłaś, gdy zaczął się wasz związek?

Ania: Sandra była na takim etapie, że zaraz mi wyznała, że jest alkoholiczką i chciałaby się wyleczyć. Na mnie to wtedy wielkiego wrażenia nie zrobiło, bo dopiero się poznałyśmy. Sandra była dla mnie dziewczyną wyrwaną na Tinderze, nie wiedziałam, że to się rozwinie w coś poważnego. Na pierwszej randce wypiłyśmy morze tequili.

S: Tak naprawdę poznałyśmy się jeszcze w 2012 r., ale to była nieistotna, krótka rozmowa w klubie – poprosiłam Anię o papierosa, wymieniłyśmy kilka zdań i koniec. Potem trzy lata przerwy i ten Tinder. Po tej pierwszej randce zakrapianej tequilą Ania jak gdyby nigdy nic zamówiła taksówkę i pojechała do domu. Nawet się nie pocałowałyśmy! Byłam przekonana, że jej się nie spodobałam i że już się nie spotkamy. Ku mojemu zaskoczeniu, były następne randki – jedna bardziej romantyczna od drugiej. Pocałowałyśmy się dopiero na szóstej!

A: A jakoś miesiąc, może dwa później już mieszkałyśmy razem. Widzisz? Jak w stereotypie o lesbijkach!

Jak picie Sandry zafunkcjonowało w waszym związku?

S: Pamiętam dobrze ten dzień: po raz kolejny powiedziałam, że teraz to już na serio chcę przestać pić i że nie może być alkoholu wokół mnie. Wtedy nagle Ania wstała i zaczęła wrzucać do worka na śmieci butelki – pełne butelki whisky i inne. Po czym wyszła to wszystko wyrzucić. Tak po prostu. To było niesamowite. Na terapię dalej chodziłam, ale od tamtego dnia mamy dom bez alkoholu. Obowiązuje zasada, że żaden alkohol progu tego domu nie przekracza.

A: Najlepsze, że ja tego zdarzenia wcale tak dobrze nie pamiętam. Jak Sandra mi je przypominała, to owszem, kojarzę, ale dla mnie nie było to wtedy takie doniosłe.

Sandro, a co z pracą?

S: Zmieniłam. Najpierw przekwalifi kowałam się na HR, czyli każdego dnia od 8 do 16, trzeba wstać, jest obowiązek – tego potrzebowałam. A teraz pracuję w korporacji, gdzie zajmuję się social mediami i marketingiem, robię właśnie podyplomówkę w tym kierunku. W tak zwanym międzyczasie napisałam pracę magisterską, z której jestem dumna: „Lesbijski dyskurs w sztuce polskiej po 2010 roku”.

Gratulacje! No i zaistniałyście aktywistycznie w naszej społeczności. Zaczęło się od ślubu, a raczej od zapowiedzi ślubu. Na portalu Pomagam w 2017 r. napisałyście: „Jesteśmy parą kochających się kobiet, które postanowiły zalegalizować swój związek. Po licznych poszukiwaniach, ze względu na minimum formalności i przystępne ceny urzędowe, zdecydowałyśmy się na ślub w Danii. Obie pracujemy i studiujemy, nie zarabiamy jednak wystarczająco, aby odłożyć pełną kwotę. Koszty szacujemy na 2570 zł (bezpośredni lot, nocleg, tłumaczenie dokumentow, opłaty). Ten sam ślub w Polsce kosztowałby nas obie 200 zł. Niestety nie mamy do niego prawa. Pomożecie?”.

A: Prawdą jest, że nie miałyśmy odłożonej tej kasy, ale bardziej tym wpisem chciałyśmy zwrócić uwagę na problem, niż podreperować budżet. Chciałyśmy sprowokować dyskusję. Dyskryminacja ma wiele wymiarów, w tym czysto finansowy: nie dość, że nasz ślub będzie nieważny w Polsce, to jeszcze on nas kosztuje dużo więcej, niż gdybyśmy były parą hetero.

Był hejt w komentarzach.

S: I to ile! Konkret, nawet z groźbami. „Gwałt to antidotum na lesbijstwo”.

A: Albo „Ślub to biorą normalni ludzie, dewianci seksualni mogą co najwyżej zrobić cyrk i żałosną parodię”; „Taki to ślub jakby dymanie się psów na śmietniku nazwać miłością”; „Kiedyś gwałt był powszechny i lesbijek nie było!”.

S: Jak czytasz takie rzeczy, to tłumaczysz sobie, by tego nie brać „personalnie”, ale gdzieś tam to się w tobie odkłada, nie spływa tak zupełnie.

A: Niemniej ten hejt dał też nam kopa do działania.

Przygotowania do ślubu to był też początek waszego bloga?

A: Postanowiłyśmy wykorzystać ten szum, który powstał przy okazji zbiórki kasy. Główną pożywką bloga był temat ślubu. Dużo ludzi pytało, jak się poznałyśmy, dlaczego ślub będzie akurat w Danii (bo tam formalności jest najmniej, to jest europejskie Las Vegas), jakie kroki trzeba wykonać, by ten ślub wziąć. Z tych pytań zrodził się poradnik, w którym zebrałyśmy wszystkie informacje.

A sam ślub?

S: Wszystko było zaplanowane co do minuty – śniadanie, prysznic, czesanie, malowanie, ubieranie, godzina relaksu. O 13:00 pojawiłyśmy się w kopenhaskim Ratuszu, widok pięknego dziedzińca zatkał nam dech w piersiach. To był luty – a więc dodatkowo z okazji Walentynek wszędzie były serduszka. Atmosfera naszego święta i święta Miłości doskonale się uzupełniały. O 13:30 wywołano nasze nazwiska i weszłyśmy do małego pokoiku. Zamiast suchej, urzędowej formuły, urzędniczka, nie przestając się uśmiechać, skomplementowała nasze stroje i tatuaże, a potem zachwyciła się pogodą i w końcu, przypominając nam, na czym polega prawdziwa miłość, ogłosiła nas żoną i żoną.

A: Projekt „Ślub” się skończył, ale stwierdziłyśmy, że zostajemy w przestrzeni publicznej jako aktywistyczna para. Oprócz bloga, który jest opowieścią o codziennym życiu lesbijskiego małżeństwa, założyłyśmy profile na Facebooku i Instagramie. A swoją drogą bezpośrednio „nawigowałyśmy” do ślubu kilkanaście następnych jednopłciowych par.

S: Do pewnego momentu polityka jakby nas nie obchodziła, jednak całe to „zamieszanie” ze ślubem sprawiło, że zyskałyśmy polityczną świadomość. Zrozumiałyśmy, że nie możemy dłużej być bezczynne Nie interesujesz się polityką? To twój błąd, bo polityka interesuje się tobą – taka jest prawda… A w czasach, które miały nadejść, czyli tych obecnych, to się potwierdziło niewyobrażalnie. W 2018 r., na początku blogowania, miałyśmy poczucie, że możemy sporo zmienić, mocno współpracowałyśmy z Kampanią Przeciw Homofobii, z Queerowym Majem, jeździłyśmy na różne debaty, udzielałyśmy się, gdzie się dało. Jak tak teraz patrzę z dystansu, to z tamtej zbiórki nie wyniknął sam hejt – dużo dobrych rzeczy też wyniknęło. A kasy zebrałyśmy… więcej niż zakładałyśmy – cel był ustawiony na dwa tysiące, wpłacono dwukrotnie więcej.

A: Natomiast w 2019 r. homofobia wybuchła ze zdwojoną siłą – „strefy wolne od LGBT”, homofobusy, biskup Jędraszewski, mówiący, że jesteśmy „tęczową zarazą” – tamten rok skończył się dla mnie załamaniem nerwowym.

Serio? Załamaniem nerwowym?

A: Półtora miesiąca byłam na zwolnieniu z pracy (pracuję w bankowości, jestem analityczką), a całe załamanie trwało koło pół roku. To nie był pierwszy epizod depresyjny w moim życiu, ale zdecydowanie najgłębszy i najdłuższy. Wszystko wydaje ci się totalnie bez sensu, często nie masz siły choćby wstać. Albo jesteś na zwykłych zakupach i dostajesz ataku paniki bez wyraźnego powodu, wybiegasz ze sklepu.

Myślisz, że homofobia odegrała tu kluczową rolę?

A: Nie myślę, jestem pewna. Samobójstwo Milo Mazurkiewicz po prostu mnie dobiło. A niedługo potem był ten straszny Marsz w Białymstoku. Nie byłyśmy tam nawet, wystarczyły relacje – gdy słuchasz opowieści pobitych osób , które są twoimi znajomymi. Odchorowałam to w sensie dosłownym. Miałam poczucie totalnej beznadziei – że tyle fajnych ludzi poświęca tyle czasu, by coś robić, działać – i z tego absolutnie nic nie wynika, nie widać zmiany na lepsze, tylko wręcz na gorsze. Zatęskniłam za czasami, gdy żyłam w błogiej ignorancji i miałam „święty spokój”, choć to przecież złudne jest. Żadnego „świętego spokoju” nie mamy. Niemniej w całym moim 30-letnim życiu nie odczuwałam homofobii tak bardzo, jak w 2019 roku – i ta sytuacja dziś nie jest lepsza. Ja ją odczuwam w tym momencie, gdy to mówię i za minutę i za godzinę też będę czuła – nie jestem człowiekiem z równymi prawami w moim kraju, to wisi nade mną, nad nami jako całą społecznością. Wisi i przytłacza.

Załamanie było niecały rok temu, ale pamiętam tylko jakieś fragmenty: Sandra zabrała mnie do psychiatry, do którego chodziłam regularnie, ponieważ od wielu lat biorę antydepresanty. Dzięki dobrze dobranym lekom po woli wróciłam do życia. Ale do dziś nie jestem na takim poziomie energii jak wcześniej.

Jak szłyśmy w Marszach Równości w Gdańsku, trochę się bałyśmy, ale na dobrą sprawę nie wierzyłyśmy, że może nam się coś stać. W Gdańsku zawsze stała mała kontrmanifestacja, na trasie Marszu rzucała się na ziemię i blokowała nas ta była radna PiS Kołakowska – ale nie czułyśmy zagrożenia, to było bardziej tragikomiczne niż straszne. A teraz bywa, że jestem przerażona. Przy kluczyku od auta mam tęczową smycz – przyłapuję się na tym, że gdy zamykam samochód, to klucz chowam do kieszeni błyskawicznie i rozglądam się, czy ktoś widział. Mogłabym tę smycz odczepić w ogóle, ale to byłaby już zupełna porażka, nie? Na Marsz nie wyobrażam sobie pójść. Tchórzostwo totalne, ale trudno, sytuacja jest na tyle ciężka, że każdy musi oceniać swoje siły i też dbać o siebie.

S: Przed załamaniem Ani mnie zmarł tata – to też był strasznie trudny czas, również ze względu na utrzymanie się w trzeźwości. Tata odchodził w bólu, rak – i odmawiał przyjmowania morfi ny, bo bał się, że się uzależni. Musiałam go namawiać. Miałam te substancje na wyciągnięcie ręki… Wiedziałam, że muszę wytrzymać, nie mogę tego spieprzyć. A jak zaczęła się pandemia, to wszędzie pojawił się alkohol w formie niespożywczej…

3% osób  w Polsce jest uzależnionych od alkoholu. Odsetek osób LGBT+, które zgłosiły się na leczenie to aż 13%. Uzależnionych osób LGBT jest oczywiście zapewne dużo więcej. Jednocześnie, my, osoby LGBT, jakby wypieramy fakt, że żyjemy w nieustannym stresie mniejszościowym. Tak bardzo chcemy się „wpasować”, że często jednak nie wytrzymujemy napięcia. Wiem, o czym mowię – rownież z autopsji. Sandro, to, że jesteś lesbijką żyjącą w Polsce, kraju tak homofobicznym, przyczyniło się do twojego problemu alkoholowego? Jak myślisz?

S: Bez dwóch zdań. Choćby pierwsza z brzegu rzecz, czyli outowanie się. Ciągle musisz kalkulować, czy to zrobić, czy nie. Czy to będzie bezpieczne? Nie wystarczy wyjść z szafy przed rodzicami i pozamiatane. To się nigdy nie kończy, tylko najwyżej staje się po jakimś czasie łatwiejsze, bo nabierasz wprawy. Ale np. mamy nowych sąsiadów – i już człowiek główkuje: powiedzieć temu panu, że Ania jest moją żoną, czy może, że współlokatorką? Czy on jest w porządku, czy może to jakiś wariat, który będzie zatruwał nam życie i nie wiem, podpali nam wycieraczkę? Ludzie hetero nie zastanawiają się nad takimi sprawami w ogóle, a my musimy ciągle. Nie ma siły, to się musi odcisnąć na psychice. Taki codzienny „stresik”, codzienne poczucie, że nie wiesz, czy gdzieś możesz być całkowicie sobą, czy nie. W takiej sytuacji chce się często po prostu zapomnieć, poczuć ulgę – no i wtedy wiadomo.

A mnie zdarzyła się jedna „terapeutka”, która twierdziła, że po wyleczeniu mojego alkoholizmu możemy „wziąć się” za mój homoseksualizm – zachęcała mnie. Autentyk. To było kilka lat temu, byłam już dorosła – a wyobrażasz sobie, co czuje nastolatek LGBT, który trafi a do takiej „specjalistki”? Natomiast pochwalę Monar w Gdańsku – dzięki nam zmienili nazwę warsztatów z „Komunikacji damsko-męskiej” na „Komunikację par”. Mała rzecz, ale ważna, bo chodzi o to, by pary jednopłciowe poczuły, że to jest też dla nich – dla nas. Że nie jesteśmy intruzami niebranymi pod uwagę.

A: Strach i niepewność co do tego, czy masz do czynienia z homofobem, czy nie, sprawia, że terapie dla osób  LGBT z uzależnieniami często nie mają sensu, bo ludzie obawiają się outować i np. opowiadając o sobie, zmieniają płeć swojej partnerki czy partnera. Terapeucie w takiej sytuacji trudno jest pomóc, nawet gdy jest absolutnie LGBT-friendly i błędne koło się zamyka.

S: Wiele osób  LGBT idzie za głosem homofobów i ma tendencję do umniejszania znaczenia orientacji seksualnej. A ja powiedziałabym, że ta moja „lesbijskość” to jest jakieś 50% mnie – i wcale nie chodzi o seks, tylko o uczucia i o codzienne życie – o to, kim jestem i z kim jestem każdego dnia. Szczególnie w takim kraju jak nasz, gdzie robisz za wroga społecznego.

Dziewczyny prowadzą blog i kanały w social mediach jako Ninusy. Jeśli macie do nich pytania, możecie śmiało kontaktować się przez Instagram @ninusy_ lub Facebook [/restrict]