Five Dances, 2013 reż. A. Brown, wyk. R. Steele, R. Luplau; dystr. Tongariro, premiera w kinach i na outfilm.pl: 8.11.2013
Twórca kultowego już „Szeregowego Romeo”, Alan Brown, w swojej nowej produkcji również umieścił całą akcję praktycznie w jednej, zamkniętej przestrzeni. Tam była to szkoła kadetów, w „Pięciu tańcach” mamy parkiet sali prob. To właśnie tam bohaterowie, tancerze, wyciskają z siebie ostatnie poty, a także nawiązują przyjaźnie, zakochują się, tracą dziewictwo i zdradzają. Chip, trochę wycofany, a zarazem bardzo seksowny młody chłopak, genialnie grany przez Ryana Steeela, nawet czasami tam sypia. Przyjechał do Nowego Jorku, by zrealizować marzenie – tańczyć, ale też, by uciec od apodyktycznej matki i gburowatego ojca. Dostrzeżony przez choreografa dostaje szansę, której nie chce zmarnować. W pełni skupiony na precyzji ruchów w układzie, natychmiast orientuje się, gdy ręka Theo, innego przystojnego tancerza, ląduje na jego pośladku. To początek namiętności, której nie będzie można wyrazić wyłącznie za pomocą tańca.
Fabuła „Pięciu tańcow” jest niezwykle prosta. Dla niektórych będzie to więc film „do-obejrzenia- w-niedzielę-wieczorem-najlepiej-w-łóżku”, ale ci zafascynowani tańcem lub amatorzy nieskomplikowanego romantyzmu będą patrzeć z wypiekami na twarzy. Nie o samą treść tu chodzi, a o sposób ukazania relacji i ekspresji emocji – poprzez taniec właśnie – epicentrum opowieści. Ponadto są tu pięknie wyrzeźbione męskie ciała wyginające się w wymyślnych pozach. Można kontemplować detale – napięcie mięśni, kropelki potu na skroniach, krzaczki pod pachami, rękę nieśmiało dotykającą uda itd. (PMW)
Tekst z nr 46/11-12 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.