Opowieść gotycka – pełna lochów, duchów, wampirów i wszelkiej innej grozy – narodziła się w latach 60. XVIII w. wraz z powieścią Horace’a Walpole’a „Zamczyszko w Otranto”. I, jak przystało na prawdziwą strzygę, nigdy nie umarła. W czasach bardziej nam współczesnych zadomowiła się także w kinie i telewizji. Zawsze jednak była postrzegana jako sztuka pośledniego gatunku. Niepoważna, tandetna, kobieca… Często też bywa przedmiotem parodii, bo do dobrego tonu należy traktowanie jej „z przymrużeniem oka”. Sobolczyk w swej książce proponuje zupełnie inne odczytanie literatury gotyckiej. Podążając za myślą badaczki queer, Evy Kosofsky Sedgwick, widzi w gotycyzmie jeden z pierwszych kulturowych fenomenów w kulturze europejskiej, w których tłumiona (…) homoseksualność mogła dochodzić do głosu. W przebraniu baśniowym, w (upiornym) kostiumie konwencji. Sobolczyk odkrywa nienormatywną seksualność (także tę spod znaku S/M) „zaklętą” w klasycznych powieściach grozy. Przede wszystkim jednak – i to jest najbardziej ekscytująca część jego wyprawy do darkroomów literatury – ujawnia odwrotną stronę polskiej prozy. Książek Choromańskiego, Korczaka, Andrzejewskiego, Białoszewskiego, Filipiak, a także… serii Jana Brzechwy o Panu Kleksie. Czy rodzima proza, która zawsze lubiła zadzierać nosa i demonstracyjnie lekceważyć to, co należy do sfery „niskich popędów” i „niewybrednych gustów”, może doprowadzić nas w zakazane rejony, nieprzesiąknięte narodowym, nomen omen, duchem? Przeczytajcie Sobolczyka, a zrozumiecie, że i literatura potrafi dostarczać zniewalających rozkoszy. (Mateusz Chojnacki)
Tekst z nr 73 / 5-6 2018.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.