POMIĘDZY ŚWIATAMI

Z HANNĄ HOFFMAN o jej tranzycji, o podobieństwach między aktorstwem i prostytucją, o ciele, nagości i o seksie oraz o występie w filmie „Touch Me Not” rozmawia ADAM KRUK

 

Kadr z filmu „Touch Me Not”: Laura Benson i (z prawej) Hanna Hofmann. Mat. pras.

 

Na ekrany polskich kin wszedł film „Touch Me Not” Adiny Pintilie, zwycięzca tegorocznego Berlinale. Wystąpiłaś w nim, choć nie jesteś aktorką.

Zawodowo zajmuję się pośrednictwem nieruchomościami, a także, w mniejszym zakresie, usługami seksualnymi. Gdybym miała to oszacować, powiedziałabym, że biznes zajmuje 60% mojego czasu, prostytucja 20%, a kolejne 20% sztuka: gra na fortepianie czy też ostatnio wszystko, co wiąże się z występem w „Touch Me Not”.

Wszystko masz wyliczone!

Byłam największą kapitalistką w ekipie filmowej, a w świecie sztuki to naprawdę nie jest komplement (śmiech). Artyści zazwyczaj ignorują aspekty finansowe, lubią unosić się nad ziemią, nikt z nich nie rozumie ekonomii. Wciąż więc musiałam tłumaczyć, że ekonomia może być, jeśli nie sztuką życia, to przynajmniej świetnym ćwiczeniem dla mózgu. Ja – pamiętaj, że mam 62 lata – byłam kapitalistką jeszcze przed upadkiem komunizmu, bo urodziłam się w Niemczech Zachodnich, w Bawarii. Dopiero kiedy popadłam w problemy finansowe, już po upadku żelaznej kurtyny, przeniosłam się na wschód – do Lipska. Rynek nieruchomości był tu w rozsypce, a nieruchomości tanie jak barszcz, postanowiłam więc w nie zainwestować. Drugim powodem było, że wykładał tu słynny Kurt Seikowski – psycholog zajmujący się transseksualizmem. Bardzo chciałam się z nim spotkać, potrzebowałam kilka rzeczy ze sobą ułożyć.

I po transformacji ustrojowej nastąpiła też zmiana w twoim życiu.

W czasach, kiedy dorastałam, problem transseksualizmu był jeszcze bardzo mało rozpoznany. Zwyczajnie nie wiedziało się, dlaczego aż tak bardzo nie akceptuje się swego ciała, skąd bierze się potrzeba posiadania piersi czy depresja z powodu ich braku. Po okresie dojrzewania, kiedy byłam nieśmiałym, introwertycznym chłopcem, bardzo niepewnym samego siebie, w którymś momencie – miałam chyba 22 lata – przeczytałam artykuł o transseksualizmie i zrozumiałam, że to o mnie. Ale nawet wtedy nie byłam w stanie wyobrazić sobie swojego życia jako kobiety – to było jakimś science-fiction. Transseksualizm brzmiał jak wyrok, przekreślenie szans na normalne życie. Opcje właściwie były tylko dwie: albo pójść do kabaretu, albo uderzyć w prostytucję. Zadecydowałam się więc to stłumić: ożeniłam się, wychowałam dziecko. Ale gdy moja córka skończyła 18 lat, postanowiłam sięgnąć wreszcie po swoją wolność i z niej korzystać. Miałam wtedy 50 lat.

Jak wspominasz ten okres?

Kiedy dokonałam tranzycji, zajęłam się sztuką, pisałam wiersze, trochę komponowałam. Nawet jeśli – tak jak w moim przypadku – nie jest się jakoś szczególnie utalentowanym, proces twórczy jest ogromnie istotny, bo pozwala na lepszy kontakt z własną psychiką, pełniejsze zrozumienie siebie. To samo zresztą tyczy się aktorstwa. Kiedyś zaproszono mnie, by zrobić odczyt na uniwersytecie, gdzie postanowiłam dokonać porównania między sztuką aktorską a prostytucją. Jest między nimi mnóstwo podobieństw. Obie profesje wymagają pewnej dozy ekshibicjonizmu, „osobowości maksymalnej” oraz zrozumienia procesu wchodzenia w rolę – tego, że moja jaźń prywatna i zawodowa różnią się. Wspólny jest też – dość ambiwalentny – stosunek władzy: z jednej strony w czasie pracy zawsze stajemy się własnością reżysera czy klienta, z drugiej dysponujemy pewną wolnością artystyczną czy też erotyczną. Podobieństwa dostrzec można nawet w strukturze dochodów: w obu zawodach funkcjonuje kilka świetnie zarabiających jednostek, a reszta to prekariat. W obu przypadkach jednak trzyma nas w zawodzie poczucie dawania światu czegoś ważnego. Czegoś, co można nazwać sztuką.

Nie idealizujesz trochę swej pracy?

Oczywiście to wszystko, o czym mówię, jest prawdą tylko wtedy, kiedy pracujesz w seks usługach dobrowolnie. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej, jeśli jesteś do prostytucji przymuszana: przez inne osoby bądź ze względu na sytuację ekonomiczną. W Niemczech wciąż jest to doświadczeniem rzeszy kobiet ze wschodniej Europy, z krajów arabskich czy z Afryki. Najczęściej lądują one w profesji nie z własnej woli, ale dlatego, że na podjęcie innej pracy nie pozwala im brak kompetencji językowych czy wykształcenia, a niekiedy wyłącznie fakt, że ich wykształcenie nie jest w Niemczech honorowane. To często bardzo tragiczne historie.

Jak trafi łaś do projektu „Touch Me Not”?

Casting odbywał się pięć lat temu, kiedy w całej Europie mieliśmy jeszcze zupełnie inny pejzaż polityczny. Dziś dyskusje sprowadzają się głównie do migracji, tematy narzucane są przez populistyczne partie. Wówczas w Niemczech prowadziliśmy dyskusje o legalizacji prostytucji, której mocno sprzeciwiała się Alice Schwarzer – jedna z najbardziej znanych niemieckich feministek – twierdząca, że praca seksualna zawsze związana jest z wyzyskiem kobiet. Prowadzona przez nią kampania sprawiła, że po raz pierwszy my, prostytutki, postanowiłyśmy zjednoczyć się, by zadać temu kłam (robiła to już wcześniej Stephanie Klee, był to jednak odosobniony przypadek). Na jednym z naszych spotkań, okazało się, że rumuńska artystka, Adina Pintilie, poszukuje męskiej lub transseksualnej prostytutki, która byłaby jej przewodnikiem po lipskim środowisku. Poznałyśmy się, przeprowadziłyśmy szereg inspirujących rozmów, po których Adina zaproponowała mi rolę w „Touch Me Not”.

Zgodziłaś się od razu?

Początkowo miałam wątpliwości, ale w końcu zrozumiałam, jak ważne jest, by pokazać, że osoba trans to przede wszystkim osoba – zwyczajna, mająca swoje zainteresowania i swoje niedoskonałości. Kobiety trans często idą w przesadę, dążąc do bycia – przynajmniej na zewnątrz – kobietą idealną, kobietą do potęgi. Wielu transów nie pozwala się nawet dotykać, póki nie przejdą pełnej tranzycji, póki w sensie fizycznym czy prawnym nie przejdą „na drugą stronę”. To zupełnie nie mój przypadek. W „Touch Me Not” chciałam dać reprezentację trans kobiety w wieku dojrzałym oraz pokazać, że można być „pomiędzy” i to też jest OK. Nie jestem już młoda, memu ciału daleko do ideałów piękna, cierpię na zespół Polanda, w wyniku czego jedną pierś mam znacząco większą od drugiej. To bardzo rzadka przypadłość, możliwe, że jestem jedyną tego rodzaju transką na świecie (śmiech).

Klienci jednak lubią twoje niedoskonałości.

Odkryłam, że to właśnie one budzą największe pożądanie. Kombinacja kobiety i mężczyzny jest dla wielu moich, szczególnie męskich, klientów bardzo interesująca. Choć zaczęłam się prostytuować, kiedy potrzebowałam pieniędzy, szybko też sama zaczęłam odczuwać z tego przyjemność – oczywiście wtedy, kiedy do siebie pasujemy. Jeśli nie, nie ma kontaktu seksualnego. Jest coś, co dostaję od swoich klientów, co sprawia, że lubię tę pracę i uprawiam ją dobrowolnie – to coś odnajduję w pełnych pożądania męskich spojrzeniach. Prostytucja wcale mnie, jak twierdzi Schwarzer, nie zniewoliła. Odwrotnie, dała mi, trans kobiecie po sześćdziesiątce, poczucie własnej wartości.

Seksualne gusta są bardzo różne – nie wszyscy szukają blondynek w wielkimi piersiami czy chłopców prosto z siłowni. Nawet na stronach pornograficznych najczęściej wyszukiwanymi kategoriami są te oferujące pewien poziom realizmu: „girls next door”, „boys next door”, „MILF” czy „DILF”.

Mało tego – popularne są nawet takie tagi, jak „ugly”, „very old” albo „women with saggy tits”. Wynika z tego, że tak naprawdę każdy może wpasować się w czyjeś oczekiwania seksualne. Kategoria atrakcyjności jest bardzo indywidualna. Próbowano tworzyć feministyczne porno, miksując pornografię z ideologią – i nie wyszło. Bo pożądanie nie dba o to, co myślimy, w co wierzymy, lecz kształtuje się wcześniej, jeszcze w dzieciństwie. Nie mamy nad nim pełnej kontroli.

Wydaje się, że ty nie masz problemów z własną seksualnością? W filmie nauczasz, jak akceptować własne ciało.

Ale nie było tak zawsze i do dziś jeszcze mam momenty, kiedy fantazjuję o byciu kimś zupełnie innym. Nawet występ w „Touch Me Not” był dla mnie pewnym wyzwaniem. Nie znałyśmy się wcześniej z Laurą Benson, która miała być w filmie moją klientką. Umówiliśmy się więc z reżyserką, że naprawdę potraktuję ją jak klientkę, spróbuję pomóc jej zaspokoić seksualne potrzeby. To było nowe i dla mnie, bo zazwyczaj przychodzą do mnie mężczyźni, a ci najczęściej mają bardzo jasno określone potrzeby. Tym razem zostałam skonfrontowana ze strasznie pozamykaną kobietą, która sama nie wiedziała, czego u mnie szuka. Zastanawiając się, jak mogę jej pomóc, wiedząc, jak wiele kobiet nie czuje się komfortowo ze swoim ciałem, zdecydowałam się na striptiz. By moje dalekie od doskonałości ciało, uzmysłowiło jej, że każde ciało jest niedoskonałe.

To podziałało.

Na początku filmu Laura jest voyerką, tylko obserwuje. W finale, nie tylko po kontakcie ze mną, ale po seksie w klubie z Thomasem, staje się wręcz ekshibicjonistką, zrzuca ubrania w wyzwalającym tańcu. Być może ta końcówka jest nazbyt optymistyczna, ale reakcje na fi lm pokazują, że dla ludzi jest bardzo ważna. Dodaje odwagi, sprawia, że i widzowie czują się atrakcyjni. Bo „Touch Me Not” to także fi lm o kryteriach piękna. Nieprzypadkowo, leżąc na kanapie przyjmuję pozę „Wenus z Urbino” Tycjana – w tej samej pozycji zostaje później ułożony Christian w seksklubie. Choć fi lm nie miał scenariusza, Adina nalegała na te sceny. Ja się wahałam, bo normalnie nigdy nie zaprezentowałabym się moim klientom w tej pozycji.

Dlaczego?

Bo wyglądam w niej jak luksusowa call-girl, a brakuje mi potencjału bycia luksusową call-girl. Scena ta jest głęboko ironiczna, ale to właśnie ironia często pozwala transseksualistom zbudować most do rzeczywistości, której obiektywnie nigdy nie będą częścią. Weźmy transseksualny kabaret – przeważają tam dwa rodzaje osobowości: jedna to personifikacja bardzo urodziwych kobiet, druga to żartownisie. W obu przypadkach jednak, gdzieś pod tymi pięknymi czy wesołymi maskami kryje się melancholia, powodowana gorzką świadomością, że nigdy nie będzie się stuprocentową kobietą. To dla nas bardzo bolesna świadomość, większość transów ją od siebie odsuwa. Ja patrzę na swoje życie realistycznie. I na swoje ciało również – wiem, co mogę, a czego nie mogę przy jego udziale osiągnąć. Dlatego, pozostając wciąż pomiędzy, śmieję się czasem, że jestem interseksualna, choć to oczywiście zupełnie co innego.

W twoim przypadku melancholię tę można odczuć, kiedy grasz na fortepianie.

Wiąże się to ze wspomnieniami z dzieciństwa. Mój ojciec był pianistą klasycznym, ale kiedy byłam małym chłopcem, przestał robić to profesjonalnie i został prawnikiem. Pamiętam, że kiedy ja już zasypiałam, on wracał późnymi wieczorami z pracy i zasiadał przed fortepianem. Dzięki temu do snu kołysał mnie Brahms, Beethoven czy Chopin. Może to też pomogło mi przetrwać? Kiedy inni zaczynali uganiać się za dziewczynami czy chłopakami, ja żyłam tylko muzyką. To znany sposób sublimacji popędów, widoczny choćby w biografii Brahmsa, który do dziś należy do moich ulubionych kompozytorów.

Podobnie, jak twój ojciec – muzyk i prawnik, ty także prowadzisz niejako podwójne życie. Jak silnie oddzielasz te światy?

 Dość mocno. Hanna – bizneswoman i Hanna – pracownica seksualna mają, jak widzisz, nawet oddzielne telefony. Pierwsza używa smartphone’a, druga staroświeckiej Nokii. To dla mnie ważne, bo z klientami biznesowymi i seksualnymi rozmawiam w zupełnie inny sposób. Myślę, że wiele osób ma problemy właśnie dlatego, że chce żyć wyłącznie w jednym świecie, w którym trudno zintegrować wszystkie cechy naszych osobowości. Ja staram się, by jedna Hanna nie przeszkadzała drugiej. A także trzeciej, zajmującej się sztuką. Oraz czwartej, która uwielbia hazard.

A seksualnie, co ciebie pociąga?

Mężczyźni, kobiety, a także ci, którzy są pomiędzy.

 

Tekst z nr 76/11-12 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.