Porządna i postrzelona

O sztuce drag, o RuPaul, o cyckach z Biedronki, o występach w krakowskim Teatrze Barakah oraz o miłości i o idealnym facecie z PAWŁEM RUPALĄ, czyli drag queen PAPINĄ MCQUEEN rozmawia REMIGIUSZ RYZIŃSKI

 

foto: Katarzyna Roniek

 

Pierwszy raz widziałem Papinę na scenie w show „Almodrama” na festiwalu Literacki Sopot. Wcielała się w postaci z filmów Almodovara, „śpiewając” do playbacku piosenek wykorzystywanych przez hiszpańskiego mistrza. To był szok – niewątpliwie Papina ma to coś, co sprawia, że oczy widowni kierują się na nią i człowiek trwa w fascynacji z otwartą gębą. Przy okazji krakowskiego Festiwalu Non-Fiction podziwiałem Papinę w Teatrze Barakah, w programie „Divas Night” (jakże by inaczej!), w którym wystąpiły też Kim Lee, Brigitte Lady, Savanah Crystal, Victor Febo i Ka Katharsis. Show według scenariusza i w reżyserii Gonzales Cage i z choreografią Lulu la Croix zgromadził tłumy. Było na co popatrzeć.

Jesteśmy w twoim atelier, wszędzie wspaniałe stroje, pióra, peruki, buty. Niezła kolekcja!

Stroje czasem szyję sam, czasem kupuję i przerabiam. Pomagają mi dwie dziewczyny, które na co dzień pracują w TVN, ubierają gości do programów. Korzystam z ich wiedzy.

A gdybyś miał sam zrobić kreację na przykład z papieru, albo coś w stylu Kim Chi?

Takie stroje są na raz. Nie są do transportu, tylko na jedno wyjście. To jest wszystko klejone. Ja też kleję, chociaż nie mam takiego hardkoru, jak Valentina, żeby przyklejać materiał do ciała. Ja sklejam ubrania, sklejam materiały. Na manekinach przede wszystkim.

Wszystko zaczyna się od stroju?

Nie. Pierwsza jest piosenka. Jeżeli jest szybka, to nie mogę mieć długiej sztywnej sukni, bo nie zrobię dobrego układu choreograficznego. Musi być krótka z falbanami na przykład. Potem myślę, co do tego dołożyć. Musi być odpowiednia peruka. I buty takie, żebym się nie zabił podczas tańca.

Jak dobierasz piosenki?

Zdecydowanie wolę szybkie. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że Papina jest na scenie dynamiczna, szałowa i postrzelona.

A repertuar do teatru? Do rewii?

To traktuję jako wyzwanie i inwestycję w moją osobę. Przykład: nie znam hiszpańskiego, poszedłem więc do szkoły i poprosiłem o kilka lekcji z lektorem, więc wiedziałem, o czym „śpiewam”. Lip sync ćwiczę przed lustrem z panią Grażyną Smukalską, która uczy śpiewu. Poznałem Grażynę dzięki Henrykowi Pasiutowi, który jest moim menadżerem i producentem rewii. Ta kobieta jest wspaniała. Pamiętam pierwszą lekcję, moje dźwięki były w kosmosie, nie umiałem zaśpiewać gamy, nie wiedziałem, jak są dźwięki ułożone, nic. Mija właśnie czwarty rok, jak śpiewam. Słychać efekty. Wiem, że nigdy nie zaśpiewam pięknie, czysto, jak wokaliści, ale przynajmniej już mam pojęcie, wiem, jak się czyta nuty, jestem w stanie zaśpiewać piosenkę, jeśli poćwiczę.

Niewiele drag queens śpiewa, ale sam lip sync to też nie lada sztuka.

Jest różnica, gdy „śpiewam” na przykład „Wszystko czego dziś chcę” i gdy śpiewam naprawdę – usta inaczej się ustawiają. Lip sync trzeba robić pół sekundy przed oryginałem. To jest trudne.

Dźwięk jest szybszy niż obraz.

Dokładnie. Przy niektórych numerach śpiewam sobie po cichu – pierwsze dwa rzędy na pewno słyszą. Śpiewam po cichu do np. „Konika na biegunach”.

Jak wygląda przygotowanie choreografii?

Rządzi tekst utworu. O co w nim chodzi, co i jak dam w ogóle radę zatańczyć. To się wydaje proste, ale zatańcz i ruszaj ustami na scenie przez kilka czy kilkanaście minut. Jeśli skoncentrujesz się na tym, by np. nie wypierdzielić się na szpilkach, to inne elementy się posypią. Nie możesz się na niczym szczególnie skupiać, wszystko musi być tak wyszlifowane, że robisz to automatycznie. Pięciominutowy występ ćwiczysz tydzień.

Chciałbyś być jak Violet Chachki i robić burleskę?

Ogrom poświęcenia i pracy. Ona ma wycięte żebra, postawiła wszystko na jedną kartę. Prócz burleski robi akrobatykę. Ja biorę lekcje tańca na rurze, bo zdarzają się kluby z rurą, więc czemu tego nie wykorzystać? Ale nie tak, że powiesisz się jak małpa, tylko zrobisz dwa, trzy układy faktycznie widowiskowe. To mnie nie kosztuje dużo siły, a na ludziach robi wrażenie. Nieobeznani z drag queens najpierw patrzą, jak mam schowanego ptaka, więc muszę zrobić coś, by ich oderwać od tego banału, zaskoczyć.

Masz choreografię, ćwiczysz numer, sukienka wisi na wieszaku. W którym momencie wiesz, że wszystko jest gotowe?

Jak idę ulicą, śpiewam sobie piosenkę i w każdym jej momencie wiem, jaki wykonuję wtedy ruch na scenie. Wszystkie numery zawsze widzi najpierw producent Henryk Pasiut, albo pani dyrektor z teatru Ana Nowicka.

Czyli jesteś gotowy na krytykę?

Tak. Tego też trzeba się nauczyć. Wiesz, ile nocy przepłakałem, bo mi ludzie mówili, że wszystko jest do dupy i poprawić trzeba to, i to, i to, i jeszcze to? Płaczę, a potem poprawiam.

Papina czy Paweł?

Dziwne, ale jak jestem w przebraniu, to nie mam problemu, by ktoś do mnie mówił Paweł. Odwrotnie też: gdy w klubie jestem bez dragu i ludzie witają się „O, cześć Papina”, to się nawet cieszę, że ktoś mnie poznaje.

„Cześć, kochana”?

Też OK. Wiadomo, że niektórzy w naszym środowisku dla żartu, dla funu mówią per ona, absolutnie mnie to nie obraża.

Drag dla ciebie jest teatrem?

Teatrem i sztuką, i ogromną pracą. Staram się poprzez rewie, które tworzymy, wprowadzić drag na deski teatru, na światło dzienne, by ludzie nie oglądali drag show tylko w klubach, gdzie jesteśmy dodatkiem do imprezy, ale by przychodzili na spektakle. Pierwszą rewią było „Pokochaj mnie”, to był testowy projekt. Henryk Pasiut zaryzykował. Zrobiliśmy to w klubie Kabaret w Krakowie, graliśmy równy rok. Teraz „Divas Night” w Teatrze Barakah – jest sukces, przychodzi mnóstwo ludzi. Jesteśmy normalnie w repertuarze.

Środowisko LGBT+?

Wiadomo, znajomi, znajomi znajomych – tak. Ale tworząc rewię, myśleliśmy, że głównie środowisko LGBT przyjdzie, a nie. Może z 10% to LGBT, pozostali to ludzie hetero, którzy przychodzą jak na zwykły spektakl.

Dlaczego tylko 10%?

Mam wrażenie, że środowisko LGBT ma problem z kulturą drag. To dziwne, bo przecież kultura drag właśnie z tego środowiska wyrasta. Dużo u nas jest tej wewnętrznej homofobii, skierowanej do samych siebie. Pytają z przekąsem, po co to robimy, po co te przebieranki. Niektórzy mówią, że psujemy obraz „prawdziwego geja”, szkodzimy walce o związki partnerskie. Bardzo wiele osób – już nie tylko LGBT – pyta, czy chcę być kobietą. Jesteś po operacji, jesteś transem? Nie potrafi ą zrozumieć, że nie, nie chcę być kobietą, nie mam potrzeby zmiany płci. Są oczywiście ludzie LGBT, najczęściej artyści, którzy to rozumieją i kochają. A taki, nie wiem, pan analityk w banku, który przychodzi z chłopakiem na spektakl, myśli że jest na „pozycji” i patrzy na ciebie z dezaprobatą. To jest smutne, że ludzie są wykształceni, a nie umieją zrozumieć, co to jest drag. Jak na plakatach pisaliśmy „występ drag queen”, to mieliśmy dużo mniej ludzi, niż gdy piszemy „wieczór kabaretowo-standupowy”. A potem po naszym standupie ludzie podchodzą i mówią: „Teraz wiem, kto to jest drag queen!”

Masz standupowy program „Stewardessa w przelocie”.

Wychodzę jako stewardessa w uniformie (chciałem być stewardem, jak byłem mały) i opowiadam śmieszne historie o liniach lotniczych, co mnie tam spotyka, co przeżywam. Pomysł był mój, a tekst jest wspólny – Henryk dopracował, Aldona Jankowska pomogła ubrać to kabaretowo, Małgosia Mager napisała tekst o rodzinie, monolog o liniach kolumbijskich… W tym standupie robimy również iluzję. Jestem jedyną drag queen, która robi iluzję! Numer pod tytułem „Pręgież”. To jest statyw, w nim dwadzieścia obręczy i ja po prostu znikam, przenikam, przebieram się w kilka sekund w inne kreacje.

Jak to robisz?

Magicznie!

Pomysł z iluzją jest rzeczywiście niespotykany.

Napisałem kilkadziesiąt maili do iluzjonistów każdej płci, bez rezultatu. Zgłosił się tylko Victor Febo. Teraz na nową rewię tworzymy ogromny numer. Będę przebijany trzydziestoma parasolkami, potem karton się otworzy, mnie tam nie będzie, karton pójdzie do góry, potem ja się pojawię. Tytuł rewii „Life & Diamonds”, oprócz mnie, jeszcze Sawana Crystal, Ka Katharsis oraz właśnie Victor plus dwóch tancerzy: Oskar i Witold. Będą nami podrzucać, wywijać. Dwugodzinny show, piosenka za piosenką, choreografia za choreografią.

Planujecie występy poza Krakowem?

Tak, w marcu wystąpimy w Katowicach w teatrze Korez. Po info o innych wyjazdowych show odsyłam na nasz profil na FB.

Masz swoje wzorce dragqueenowe?

RuPaul to „matka” wszystkich drag queens! Pojechałem na jego show do Berlina, było bosko. Znam oczywiście „RuPaul’s Drag Race”, pierwszy sezon powstał w piwnicy, a teraz przy dziesiątym stacje telewizyjne biją się o to. Więc miejmy nadzieję, że kiedyś w Polsce też będzie taki program – i ja go będę prowadzić (śmiech). Obserwuję na Instagramie, na snapchatach artystów, którzy występują w „RPDR”. Śledzę najsłynniejsze gagi i tak dalej. Z czego mam się uczyć? No tylko z nich.

Kogo cenisz?

Detox. Naśladuję jej odlotową mimikę na scenie.

Zrobiłbyś sobie operacje plastyczne, jak ona?

Nie. Mogę sobie włożyć piankę jako tyłek, mogę sobie zrobić silikonowe cycki, ale takie, które sobie nakładam, nie na stałe (śmiech). Kocham moje męskie ciało! Nie mam potrzeby np. powiększać sobie ust, do tego wystarczy szminka. Detox i inne drag queen na jej poziomie jeżdżą w wielomiesięczne trasy, muszą mieć zrobione paznokcie, permanentny makijaż. Gdyby mi ktoś powiedział: Papina, jedziesz na trzy miesiące po świecie, masz 70 występów, to pewnie też bym sobie ułatwił życie, zrobił obramówkę ust, bo co mi szkodzi, po paru miesiącach zejdzie.

Ok. Ktoś jeszcze?

Uwielbiam Biancę del Rio! A Latrice Royal pokazuje, że można być dużym na scenie i być pięknym. I robić szpagat, ważąc 120 kg! Widziałem ją w Berlinie i zastanawiałem się, jak to jest, że Latrice robi mega układy choreograficzne i się w ogóle nie poci. Okazało się, że oni wstrzykują sobie substancje antypotowe do ciała. To jest już na ostro. Mają linie kosmetyków specjalnie dla nich robione, żeby nic nie spływało, wszystko na silikonach, żeby się trzymało na twarzy.

A jak jest z rynkiem akcesoriów dragowych w Polsce?

Ja mam cycki z Biedronki. Normalnie z gąbki zrobione. Zawsze mam dwa różne, żółty i zielony.

Padding, tucking – wyjaśnisz te dragqueenowe terminy?

Padding to mówiąc najkrócej sztuczny tyłek i biodra – zakładasz, by mieć bardziej kobiece kształty. A tucking to ściskanie i podwiązywanie penisa – by nie było widać wybrzuszenia, gdy występujesz w skąpym stroju. To może boleć, więc trzeba robić umiejętnie. Wciska się penisa jak najgłębiej w krok do samego końca, bierze się taśmę od pępka do kości ogonowej plus jeszcze w poprzek, wzdłuż pasa. Są dwie metody: albo na bandaż elastyczny, tylko przy bandażu wszystko się rusza, ale za to przy szpagatach jest idealny, albo na taśmy, tylko jak się przyklei, to możesz nie zrobić szpagatu, bo boli.

A jeśli się akurat podniecisz?

Nie, nie ma mowy. Za to często proponują nam seks w dragu. To jest niewiarygodne, wchodząc do klubu w dragu mogę nawet portfela nie zabierać – to są heteryczni faceci, którzy są przepięknie zbudowani, mają zwykle rodziny, żony, narzeczone… Podchodzą, pytają, czy mogą mi postawić drinka.

Wiedzą, że jesteś chłopakiem?

Oczywiście. I teraz pytanie: czy mają ochotę na seks z facetem, ale nie dopuszczają takiej myśli, więc „usprawiedliwiają” to sobie w ten sposób, że przecież widzą kobietę, więc to „nic złego”?

I idziesz w to?

Nie! Ja mam faceta, a oprócz tego nigdy bym do łóżka nie włożył kiecki, nie poszedłbym jako kobieta. Absolutnie nie.

A na przykład Adore Delano mówi, że bardzo chętnie.

I w Polsce też są takie. Dragi, które przebierają się i idą do łóżka za pieniądze. Z heterykami przede wszystkim. Bo „laska” z „niespodzianką” bardziej podnieca heteryka niż zwykłego geja.

Skończyłeś ekonomię i pracowałeś w korporacji. Jak zaczynałeś jako drag queen?

Dwa lata pracowałem w korpo. Mam 26 lat, a jako drag queen występuję od sześciu. Poszedłem na casting do teatru i zaproponowano mi rolę drag queen – tak się zaczęło. Potem pojechałem do Warszawy na dragqueenowy festiwal Kim Lee. Mój debiut klubowy, pierwsza własnoręcznie zrobiona sukienka – zająłem trzecie miejsce. To mi dało kopa, zakochałem się w dragu.

Papina to tylko rola, nie twoja druga osobowość, tak?

Tak.

A Paweł?

Paweł jest spokojnym człowiekiem. Przeszedł w życiu spore problemy z ojcem, jak chyba wielu gejów. Od czterech lat ma kochającego partnera. To jest cud: drag queen znalazła partnera, który kocha drag. Oskar jest w moim wieku. Napisał, że przeczytał wywiad ze mną w „Gazecie Wyborczej” i chciałby się spotkać. Okazało się, że to mój wymarzony chłopak – wygląd, wzrost, budowa ciała, charakter, pasje, wszystko, po prostu wszystko. Na pierwszą randkę przyniósł piórko. Powiedział, że to jest piórko, które mi odpadło od kreacji kiedyś w Kitchu w Krakowie. Mam je do dzisiaj. Oskar jest na każdym występie, cholernie mnie wspiera. Pracuje w ogromnej korporacji amerykańskiej, co nie ukrywam – pozwala mi się rozwijać artystycznie. Rób to, co kochasz, mówi, o nic się nie musisz martwić. Chciałbym zawrzeć z Oskarem związek partnerski, albo jeszcze lepiej – małżeństwo.

Gdzie się widzisz za 10 lat?

Oprócz tego, że w legalnym związku z Oskarem? Chcę otworzyć teatr dragowy, taki, jaki jest w Londynie.

Tekst z nr 71 / 1-2 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.