Pranie brudnej historii

Bartosz Żurawiecki

Felieton z numeru 43. “Repliki” (maj 2013 r.)

„A potem pomyślałem, jak bardzo wyprany jest ten epizod historyczny z wszelkiego seksu” – pisze Jarosław Iwaszkiewicz w „Dziennikach” na 25 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. I dodaje: „A przecież to musiało być przepełnione seksem, oczywiście i 1863 rok też”.

Z kolei Jeremi Przybora w drugim tomie swych memuarów zatytułowanych „Przymknięte oko opatrzności” opisuje, jak razu pewnego podczas okupacji ujrzał kolegę piorącego w wannie prochowiec skąpany we krwi. Świadom tego, że Staszek działa w konspiracji, pomyślał, że właśnie wykonał on wyrok na jakimś zdrajcy narodu. Okazało się jednak, że aktywista Polski Podziemnej, wracając do domu, poznał niebieskooką blondynkę, która – po krótkim spacerze – legła z nim w polu uprawnym. Żeby im było wygodniej, Staszek rzucił na ziemię płaszcz. Niestety, pani miała tego dnia „damską niedyspozycję”, której konsekwencje rozlały się na ów jasny prochowiec. Musiał więc potem nasz bohater heroicznie doprowadzać go  do stanu czystości.

Czystość. Słowo-klucz, słowo-sacrum. Iwaszkiewicz kończy wspomniany wyżej fragment „Dzienników” takimi oto zdaniami: „W ogóle żebym wreszcie mógł napisać swobodnie o sprawach seksualnych – ale teraz to już by było starcze lubowanie się. Bardzo niemiłe. Nie trzeba. Niech ci wszyscy ludzie zostaną czyści jak łzy”.

Polska jest generalnie krajem niezbyt czystym. A jak się już coś czystego tutaj trafi, to rodacy natychmiast to zapaskudzą. Wymalują sprejem durne graffiti, psa napuszczą, żeby zrobił kupę, kopną, oplują, podpalą, narzygają… Ale jednocześnie, im więcej wokół nas syfu, tym większa w Polsce obsesja czystości moralnej, rasowej, cielesnej, seksualnej, religijnej i narodowej. Zawsze mnie na swój aberracyjny sposób fascynowała owa rozbieżność między patriotycznymi uniesieniami a pogardą, z jaką Polacy traktują przestrzeń publiczną, namacalną (a nie symboliczną) ziemię, którą są zawsze gotowi z dumą obsikać, oszpecić czy nawet wysadzić w powietrze. Najpewniej „fizjologia” materii natrętnie zanieczyszcza im idealny, czysty obraz Polski.

Czystość zewnętrzną mamy więc w głębokim poważaniu, ale i z utrzymaniem czystości wewnętrznej w życiu bieżącym – politycznym czy rodzinnym – nie jest z różnych powodów łatwo. Ochoczo więc bierzemy się do prania historii. Pierzemy ją i pierzemy, aż będzie „czysta jak łza”, czyli np. „wyprana z wszelkiego seksu”. Zmarli głosu ni seksu już nie mają, a żywi, jak dowodzą zapiski Iwaszkiewicza, posłusznie wcielają się w role praczek piorących mózgi, płaszcze i sztandary.

Zgiełk, jaki wywołała ostatnio hipoteza doktor Elżbiety Janickiej, że Rudy i Zośka mogli kochać się po gejowsku, oprócz ewidentnej homofobii odsłonił także paniczny lęk przed zabrudzeniem świętego obrazka. Bo wyobraźmy sobie teraz, że ci bohaterowie całowali się z języczkiem (ze sobą, a choćby i z dziewczynami) albo w jeszcze gorszy sposób profanowali sacrum swych ciał. Nie, to niewyobrażalne!

Czas więc na wyjawienie brutalnej prawdy. Niezależnie od tego, czy uprawiamy seks, czy walczymy z wrogiem, przelewamy krew nieprzyjaciela czy krew menstruacyjną, powinniśmy się potem umyć. Bo jak człowiek żyje, to się brudzi, a w seksie i walce brudzi się zwłaszcza. Najcelniej wyśpiewała ten fakt Stanisława Celińska w „Songu sprzątaczki” autorstwa Jonasza Kofty. Jest tam mowa i o tym, że ludzie „relaksujo się w spodnie”, i że robią rewolucję –  jedno i drugie wymaga, by później posprzątać po sobie.

Skoro już wykazaliśmy zbieżności między seksem i heroizmem, należy się teraz zabrać za napisanie seksualnej historii Polski. Powstania Styczniowego, Warszawskiego i solidarnościowej opozycji też. By stała się nasza historia nie tylko bardziej sexy, ale i bardziej ludzka. Niech jej białe plamy wreszcie się zabrudzą!

Wyimek:

Należy się zabrać za napisanie seksualnej historii Polski, by stała się nie tylko bardziej sexy, ale i bardziej ludzka