O pierwszym polskim filmie, w którym homoseksualność nie jest wątkiem pobocznym czy satyrycznym, ale głównym, wyznaczającym całą dramaturgię, pisze Rafał Dajbor
W 2021 r. mija 35 lat od realizacji filmu Andrzeja Domalika „Zygfryd”, jednego z dwóch polskich filmów z okresu PRL-u ujętych w międzynarodowym leksykonie filmów LGBT „Images in the dark” (drugim jest „Dyrygent” Andrzeja Wajdy, z gejem – Johnem Gielgudem w roli głównej); pierwszego polskiego filmu, w którym homoseksualność nie jest wątkiem pobocznym czy satyrycznym (jak to bywało w filmach Janusza Majewskiego, czy Jerzego Gruzy) ale głównym, wyznaczającym całą dramaturgię filmu. W dodatku zrealizowanego na podstawie opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza – pisarza mającego w środowisku LGBT status ikony. Wszystko to sprawia, że „Zygfryd” to film wyjątkowy i niezwykle ważny.
To nie jest film „o tym”!
Głównymi bohaterami „Zygfryda” są Stefan Drawicz (Gustaw Holoubek), miłośnik sztuki i esteta oraz przedmiot jego fascynacji – młody cyrkowiec Zygfryd (Tomasz Hudziec), a fabuła koncentruje się na ich wzajemnej relacji, pełnej wzajemnego przyciągania i odpychania, intensywnej mieszanki miłości platonicznej z seksualnym pożądaniem. Film doczekał się nagród na festiwalach w Gdyni i Taorminie oraz pokazów w całej niemal Europie. Jak zauważa w swojej książce „Gejerel” Krzysztof Tomasik – „Zygfryd” ze względu na swój gejowski wyraz, stał się kłopotem dla recenzujących go w latach 80. krytyków, którzy pisali okrągłymi słowami o „labiryncie ukrytych sensów i znaczeń”, lub też „miłości, której trzeba się wstydzić”, unikali jak ognia użycia słowa „homoseksualizm”, a także tworzyli rozmaite figury retoryczne mające na celu przekonanie czytelnika recenzji, że „Zygfryd” jest „nie o tym”, choć Drawicz dąży do cielesnego zbliżenia z Zygfrydem, prowokuje sytuację, w której cyrkowiec rozbiera się do naga, a oko kamery pokazuje to wprost, co także jest w polskim kinie prekursorskie; męska nagość rzadko pojawiała się w tamtych latach na ekranie. Homoseksualny rys miała też grana przez Edwarda Żentarę postać służącego Stefana Drawicza; daje się zauważyć, że jest on zakochany w swoim chlebodawcy, a pojawienie się Zygfryda budzi w nim zazdrość.
Znacznie odważniej niż recenzenci, mówił o swoim debiucie sam Domalik, który twierdził w tygodniku „Film”, iż fakt podjęcia tematyki homoseksualnej „dodawał mu skrzydeł” i zauważał, że „żyjemy w 1986 roku”. Z perspektywy roku 2021, w którym podjęcie tematyki homoseksualnej bywa w Polsce uważane albo za „epatowanie”, albo za nacechowane interesem politycznym szerzenie „ideologii gender” – warto docenić postawę Domalika. Premiera „Zygfryda” miała miejsce 9 marca 1987 r. Film okazał się sukcesem artystycznym, ale w sensie marketingowym miał trochę pecha. W drugiej połowie lat 80. do polskich kin zaczęły trafiać amerykańskie filmy sensacyjne. Takie samo kino królowało na będących wówczas przedmiotem pożądania kasetach VHS. Ówczesny widz zainteresowany był zupełnie innymi filmami, niż psychologiczne dramaty o zakamarkach ludzkiej duszy. „Zygfryd” poniósł więc frekwencyjną klęskę i szybko trafi ł do telewizji.
Chłopaczek zaczął stawać się mężczyzną
A co dziś mówi o „Zygfrydzie” jego twórca? Nie nakręciłem pedalskiego filmu, przynajmniej nic mi ma ten temat nie wiadomo. Czy „Portret rodzinny we wnętrzu” Viscontiego jest filmem pedalskim? Nie rozumiem tej terminologii. Przynajmniej w przypadku „Zygfryda”. We Włoszech doszukiwano się wpływu Felliniego, więc było miło. Na Węgrzech, pewien wybitny scenarzysta po projekcji powiedział: Jest pan starym człowiekiem. W Związku Radzieckim widzowie, którzy wyszli z kina ustawili się w kolejce do kasy na następny seans. Niewątpliwie przeżyli szok natury obyczajowej – twierdzi Andrzej Domalik.
Swoimi wspomnieniami chętnie dzieli się także Jan Nowicki, grający w „Zygfrydzie” rolę dyrektora cyrku: „Zygfryd” to najlepszy film mojego przyjaciela, Andrzeja Domalika, bo tak to czasem bywa, że debiut jest filmem najlepszym w całym dorobku reżysera. Pamiętam, że pewne problemy z „ugryzieniem” roli miał Gustaw Holoubek, który z charakteru był „sakramenckim samcem” i denerwował się: „jak ja mam grać homoseksualistę?!?”. Zapamiętałem z „Zygfryda” dwie rzeczy. Andrzej, do roli mojej żony przymierzał Lilianę Głąbczyńską, która w stanie wojennym wyjechała do Ameryki. Andrzej dobrze pamiętał jej pełne kształty, które zaprezentowała w filmie „Austeria” i uważał, że będzie idealna, zwłaszcza do sceny, w której siada naga na moich kolanach, co podgląda Zygfryd. Ściągnął Głąbczyńską, mieszkającą wówczas w USA i… produkcja musiała jej zwrócić pieniądze za podróż i odesłać ją z powrotem, bo w międzyczasie odchudziła się o jakieś dwadzieścia kilogramów, wybieliła sobie zęby i wyglądała już zupełnie inaczej. I tak Andrzej znalazł Marysię Pakulnis, która w końcu tę rolę zagrała. A druga rzecz – Andrzej obsadził w tytułowej roli chłopaczka, Tomasza Hudźca, który wcześniej zagrał w kilku filmach. Bo rolę tytułową musiał zagrać ktoś o chłopięcym wyglądzie. Ale od chwili, w której Andrzej podjął decyzję, że to zagra Hudziec, do czasu, gdy po całej dokumentacji i pracy, którą trzeba wykonać aby ruszyła produkcja filmu, minęło kilka miesięcy. I „chłopaczek” zaczął stawać się mężczyzną. Na planie Andrzej wyrywał sobie włosy, ale nie z głowy, tylko z wąsów i mówił do mnie: „K…a mać, Janek, patrz, on mi się z dnia na dzień starzeje, z dnia na dzień staje się mężczyzną, a przestaje być chłopcem”. Jednak Hudziec zagrał wszystkie swoje sceny i powstał, moim zdaniem, piękny, nastrojowy, znakomity film.
Bond i Szogun
Wspominając „Zygfryda” warto przywołać postacie jeszcze dwóch aktorów. Pierwszym z nich jest Władysław Sheybal. Pierwotny kandydat do roli Stefana Drawicza, którego – jak twierdzi dziś Andrzej Domalik – widział w tej roli szef Zespołu Filmowego Tor – Krzysztof Zanussi. Sheybal był biseksualny. W Polsce tworzył przez wiele lat nieformalny związek z wybitną aktorką Ireną Eichlerówną. Po wyjeździe na Zachód w 1957 r. i zamieszkaniu w Londynie z nikim nie związał się na stałe, choć polonijne środowisko wiedziało o jego związkach zarówno z kobietami, jak i z mężczyznami. Doceniając kreację „sakramenckiego samca” Holoubka można jednak żałować, że występ Sheybala w „Zygfrydzie” nie doszedł do skutku. Urodzony w Zgierzu w 1923 r. Sheybal zrobił międzynarodową karierę (pod nazwiskiem „Vladek Sheybal”) jako drugoplanowy aktor filmowy, specjalizujący się w rolach ludzi ekscentrycznych, indywidualistów i szpiegów zza żelaznej kurtyny. To właśnie on w drugim filmie o przygodach Jamesa Bonda „Pozdrowienia z Rosji” grał szachistę Kronsteena, który ginie kopnięty nasączonym trucizną nożem wysuwanym z buta, gdy jego plan pozbycia się agenta 007 okazuje się niewypałem. On także w serialu „Szogun” zagrał portugalskiego kapitana Ferrierę – główny czarny charakter. Wreszcie w 1976 r. wystąpił w niskobudżetowym filmie „Hamlet” w reżyserii mieszkającego w Anglii Hiszpana Celestino Coronado, w którym w tytułowego bohatera wcielili się bracia Anthony i David Meyer, zaś w jednej z ról pojawiła się Helen Mirren, ciesząca się dziś statusem wielkiej gwiazdy światowego kina. „Hamlet” Coronado uznawany jest obecnie za „Hamleta w gejowskiej wersji”, zaś sam Sheybal grał w nim trzy różne role, w tym Aktora grającego królową; nosił w tej roli zieloną perukę, a w jednej ze scen prezentował nagie pośladki. Sheybal uważał się za zaciekłego wroga komunizmu, co z wiekiem przekształciło się u niego w obsesję. To sprawiło, że choć pierwotnie wyraził zainteresowanie propozycją Domalika i Zanussiego, ostatecznie nie zdecydował się przyjechać do Polski i zagrać w „Zygfrydzie”. Zmarł w Londynie 16 października 1992 r.
Przyjemne chwile z Jerzym Tkaczykiem
Interesującego wykonawcę zyskała w „Zygfrydzie” epizodyczna rola krawca. Grał ją urodzony także w 1923 r. Jerzy Tkaczyk, przez wiele lat związany z warszawskim Teatrem Komedia. Tkaczyk był gejem, z czym zupełnie się nie ukrywał, a wręcz przeciwnie, o czym… miałem okazję sam się przekonać, gdy w 2004 r. poznałem Tkaczyka, będącego już wtedy mieszkańcem Domu Aktora Weterana w Skolimowie. Pan Jerzy całkiem jawnie opowiadał o swoim życiu seksualnym, wspominał tych, z którymi miał okazję spędzić „przyjemne chwile”, a także wciąż zerkał zainteresowanym okiem na młodych mężczyzn, w tym i na mnie. Tkaczyk to jeden z tak zwanych „mistrzów epizodu”. Pozostawił po sobie mnóstwo ról i rólek, w tym w tak znanych filmach i serialach, jak „Nie lubię poniedziałku” (dyrektor otwieranej „szkoły- -tysiąclatki”), „Jak daleko stąd jak blisko” (agresywny facet dopadający granego przez Andrzeja Łapickiego głównego bohatera w onirycznej scenie balu), piąty odcinek „Czterdziestolatka” (działacz sportowy), czy dwunasty odcinek „Zmienników” (członek komisji inwentaryzującej dobytek w mieszkaniu pozostawionym przez zesłanego „na placówkę” towarzysza Winnickiego, znanego z serialu „Alternatywy 4”). Był także wziętym aktorem dubbingowym. Zmarł w 2006 r.
Zygfryd, debiut filmowy Andrzeja Domalika to bez wątpienia jeden z najciekawszych filmów polskich schyłkowego PRL-u, zarówno z powodu prekursorstwa w ukazaniu homoerotycznego pożądania, jak też interesujących „zawirowań” obsadowych. Warto go więc jak najczęściej przypominać i przywoływać.
Tekst z nr 92/7-8 2021.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.