Novae Res
Robert jest dominujący, Sebastian – uległy. Obaj po trzydziestce, z żonami – na seks umawiają się więc „dyskretnie”; są, co oczywiste, „spoza środowiska”. Dołączyć ma do nich 41-letni Piotr w charakterze drugiego aktywa. Wszyscy trzej spędzają mnóstwo czasu, kontaktując się w sieci.
Powieść „Wołając do Hille” pełna jest dosadnych rozmów o seksie, ale zaskakująco mało w niej… samego seksu. Epitety „zwierzęcy”, „wyuzdany”, „perwersyjny”, tudzież „zboczony”, a także „sunia” (w odniesieniu do Sebastiana) oraz wyrażenie „ryć psychikę” czytamy niemal co chwila, ale po kilkudziesięciu stronach chce się powiedzieć: „Ej, chłopaki, bzyknijcie się w końcu i zobaczmy, co wydarzy się dalej”. Gdy wreszcie pojawia się jakaś scena erotyczna, całe „wyuzdanie” polega na tym, że partnerem jest nieznajomy, a nasz bohater ma opaskę na oczach. A więc nuda, panowie. I dłużyzny, powtórzenia, język nieskomplikowany, psychologia postaci – prosta.
Z czasem intryga między Robertem, Sebastianem a Piotrem robi się coraz bardziej zawiła i coraz mniej wiarygodna. Do akcji wkracza też prywatny detektyw. Pojawia się kwestia HIV/AIDS przedstawiona jak wyrok śmierci mimo że akcja toczy się w 2015 r. Do tego paniczny strach przed coming outem. „Wołając do Hille” reklamuje się hasłem, że to odpowiedź na „Anioły w Ameryce”. Oj, nie, co najwyżej na „50 twarzy Greya” w wersji gejowskiej oraz bardziej wulgarnej. (Mariusz Kurc)
Tekst z nr 76/11-12 2018.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.