(Wielka Brytania, 2019), reż. D. Fletcher, wyk. T. Egerton. Dystr. UIP; premiera w Polsce: 7.06.2019
Po fenomenalnym sukcesie „Bohemian Rhapsody” otrzymujemy następną biografię ikony rocka i geja – Eltona Johna. O ile jednak w przypadku filmu o Freddiem słyszeliśmy oryginalne utwory Queen „wykonywane” przez aktorów, o tyle „Rocketman” to jakby połączenie „Bohemian…” z „Mamma Mia” – biografi czny musical z numerami Eltona śpiewanymi przez aktora, a jednocześnie komentującymi fabułę. Wszystko jest zrobione z rozmachem i działa. Razi natomiast schematyzm scenariusza. Barwne życie Eltona wtłoczono w kliszę: utalentowany outsider, w którego nikt nie wierzy, olśniewa masy, po czym ląduje na dnie w wyniku nałogów, a na koniec triumfalnie demony pokonuje. Taron Egerton dwoi się i troi w głównej roli i daje radę. Jeśli chodzi o potraktowanie homoseksualności bohatera, jest lepiej niż w „Bohemian…”, mamy nawet całkiem porządną scenę łóżkową pomiędzy Eltonem i jego kochankiem/menadżerem. Pamięta się też coming out przed mamą wykrzyczany przez telefon. Żal natomiast, że historia doprowadzona jest tylko do początku lat 90. Nie ma więc ani ślubu z Davidem Furnishem, ani dzieci. Brakuje takich hitów, jak „Sacrifice” czy „Blue Eyes”, za to „I’m Still Standing”, „Saturday Night’s Alright (For Fighting)”, „Crocodile Rock” czy numer tytułowy zaśpiewane i zainscenizowane są naprawdę bezbłędnie. (Piotr Klimek)
Tekst z nr 80 / 7-8 2019.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.