MATEUSZ LEDWIG – twórca internetowy, autor profilu „Roobens był z Bytomia”, popularyzator gwary śląskiej, autor książki „Godej”, marketingowiec, założyciel fanklubu Dody i menadżer Maryli Rodowicz. Rozmowa Tomasza Piotrowskiego
Znacie internetowe memy, na których postaci z obrazów Rubensa „mówią” po śląsku? Poznajcie ich twórcę, 29-letniego Mateusza Ledwiga. W marcu pisało o nim wiele portali, po tym jak w programie TVP Katowice na żywo, promując swoją książkę „Godej”, zaczął bezpośrednio mówić o swoim związku z chłopakiem.
Ślązak i gej? Niektórym może się wydawać, że to egzotyczne połączenie.
To jest zajebiście seksownie egzotyczne połączenie (śmiech), ale jednocześnie normalne i prawdziwe. Znam wielu gejów ze Śląska. Czasem mam wrażenie, że to nasza gejowska enklawa. (śmiech) Gdy wystartował profil „Roobens był z Bytomia”, ludzie myśleli, że prowadzi go jakiś starszy chłop, a tu się okazuje, że to „dzieciak”, i to jeszcze gej! O tym się nie mówi, ale w naszej tożsamości śląskiej silna jest nie tylko rodzina, ale i szacunek do innych. Mnie, jako osobie LGBT+, żyje się tutaj nawet lepiej niż w Warszawie, poważnie.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że 65% followersow profilu „Roobens…” to Ślązacy. Pod postami i memami dotyczącymi osób LGBT+ komentarzy jest naprawdę sporo. Przeczytałem np.: „Ktoś chce wypromować homoseksualizm na ślonskiej godce, no to pyrsk, po 4 latach przestowom obserwować!”.
Tak, takie komentarze zwracają uwagę, ale czy jest ich sporo? Spodziewałem się, że hejterskich będzie nawet więcej.
Ty też aktywnie w tych dyskusjach uczestniczysz.
A to jest chyba ta moja śląska bezpośredniość i wychowanie na twórczości Dody. (śmiech) Tak jak lubię sobie spokojnie porozmawiać, tak też i lubię przypierdolić mocnym komentarzem, by zamknąć komuś furtkę do życia innych, kiedy próbuje wejść z idiotycznymi argumentami. Mam dużo rozkmin na ten temat od dawna. Kiedy w wieku 24 lat powiedziałem rodzicom, że jestem gejem, zareagowali bardzo wspierająco, ale z ogromną liczbą pytań. Przez pierwsze 2 lata odbyliśmy wiele rozmów i wiele z nich nie było kolorowych. Pamiętam, że mama powiedziała: „Mati, my cię kochamy takim, jakim jesteś, wspieramy cię, zawsze możesz przyjechać do nas ze swoim chłopakiem, ale… może się z tym za bardzo nie afiszuj, nie wszyscy muszą wiedzieć.” I ja zacząłem: „Tak, mamo, najważniejsze, żeby…” – i tu się zatrzymałem. No nie, kurwa mać, nie po to wam powiedziałem, żeby się teraz nie afiszować. Wreszcie zerwałem z największą tajemnicą mojego życia, a teraz mam dalej się przed kimś ukrywać? Nonsens. Całe życie na strategii, co komu, gdzie, jak, czego nie… To jest zajebiście uwalniające, kiedy zaczynasz żyć autentycznie, w zgodzie ze swoją orientacją.
A co z resztą rodziny?
Jakiś czas po coming oucie przed rodzicami wziąłem udział w akcji Sprite’a „#iloveyouhater” w 2019 r. W jej ramach powstał filmik, w którym opowiadam o hejcie, jaki spotkał mnie ze względu na moją orientację. Mamie nic nie powiedziałem, bo bałem się, że będę się wtedy kontrolował i to zepsuje mój pełen entuzjazmu vibe. Na pewno martwiłaby się, że po co to robię, po co się afiszuję. Po tym filmiku dowiedzieli się już właściwie wszyscy i okazało się, że nikt z mojej dużej rodziny nie ma nic przeciwko. Co więcej, tak jak w każdej rodzinie są jakieś tajemnice, o których się nie mówi, tak po moim coming oucie wszyscy się z czegoś zaczęli zwierzać i zrobiło się bardzo miło i ciepło. Mam naprawdę ogromną i wspaniałą rodzinę. Uważam, że coming outy to takie wpierdolenie bomby w epicentrum wielu rodzin i rozwalenie wszystkich schematów typu „lepiej tego nie mówmy”. Im szybciej rodziny skumają, że autentyczność jest spoko, tym lepiej pomogą młodym pokoleniom. W wielu rodzinach moich znajomych były zdrady, alkoholizm, rozwody, samotne wychowywanie dzieci przez kobietę… Gdy dorastasz i zaczynasz odkrywać siebie, nagle czujesz się najgorszym człowiekiem na świecie, bo przecież ta rodzina wokół jest idealna! A potem przykładowo się okazuje, że dziadziuś też se lubił wypić, a jak se wypił, to go 2 dni w domu nie było. I jeszcze stereotypowo się mówi, że to my, młodzi jesteśmy jacyś zepsuci. A nagle się okazuje, że sto lat temu dziadek odpierdalał dokładnie to, co ty. I jeszcze może się u kogoś okaże, że też był gejem, ale rodzinka to ukrywała. Ukrywa, by chronić, a chroniąc, robi jeszcze większą krzywdę, nieświadomie.
Wracając do tego „afiszowania się”. Wiele osób boi się, że coming out ograniczy możliwości, odbije się na karierze. Ty się nie boisz?
Szczerze? Mnie wkurwia to, że ktoś się tego boi, ale wiem też, że to może być problematyczne dla osób z małych miejscowości, które są tam np. nauczycielami. Ja pod tym względem jestem uprzywilejowany – mam własną firmę, pracuję, z kim chcę, dobrze mi idzie. Nie każdy ma tak łatwo. W jednym z wywiadów Andrzej Piaseczny powiedział, że każdy powinien mieć swój czas na coming out i nie powinien być do tego przymuszany. Też tak uważam. Zarówno ja, jak i pewnie ty znamy kilka osób w show-bizie, które są LGBT+, a nie zrobiły coming outu. I może mnie to denerwować, ale nie możemy podejmować tych decyzji za kogokolwiek.
Jasne, Mateusz, ale nawet ty sam określiłeś swoją pozycję jako uprzywilejowaną. A oni niby są w innej?
To wrócę do Piaska. Jego coming out to była GE-NIAL-NA rzecz. To był prawdziwy synuś babć, taki młody, ładny, taki kochany i tak ładnie śpiewa – no idealny zięć! „I on też, też BOROCEK je gejym!”. (Mateusz naśladuje gwarę śląską). Wiesz, kto pierwszy powiedział mi o jego coming oucie? Moja mama, ciocia i babcia. Jest wiele osób mających ledwie po 20 lat, którzy nie mają odwagi, a co dopiero taki 50-letni Piasek? Z taką grupą odbiorców? To jest dopiero odwaga! A co do całej reszty show-bizu, to oczywiście kwestia indywidualnej decyzji, ale przede wszystkim – indywidualnej etyki. Decyzja o tym, gdzie jest granica mojej prywatności – oczywiście, rozumiem, ale jeżeli decyzja o niewyoutowaniu się podyktowana jest tym, że czyjąś główną grupą odbiorców są fanki, które mogłyby się od artysty odwrócić, bo przecież jestem dla nich fajny i seksowny, to jest to niedorzeczne i bardzo nie fair.
Nie myślisz, że wpływają na nich ich menadżerowie?
Wpływają, i to jak. To jeden z kilku powodów – brudna robota menadżerów i wytwórni. Biznesowi wydaje się, że łatwiej promować kogoś hetero, i bardzo się tego trzymają. Chociaż z mojej perspektywy menadżera? Totalny nonsens! Nie mamy w Polsce wielu takich artystów, więc zajebiście byłoby się tam wbić i zarobić na tym kupę siana, a przy okazji zrobić wiele dobrego. Jeżeli już tak bardzo chcecie coś sprzedawać, to sprzedawajcie autentyczność. Wszyscy na tym świecie potrzebujemy teraz tego jak powietrza, a nie instagramowych wydmuszek i kłamstwa w żywe oczy.
Wracając do ciebie – od początku chciałeś pracować w show-bizie? Czy marzyłeś może o karierze górnika na Śląsku?
(śmiech) To już było zajebiście stereotypowe! Razem z Wojtkiem, który dziś jest moim menadżerem, założyliśmy fanklub Dody, gdy mieliśmy po 15 lat. Potem w wieku 18 lat przekornie byłem asystentem Mai Sablewskiej i tak się zaczęła moja kariera w menagemencie. Dziś, po 10 latach, mam poczucie, że to jednak nie jest to, co chcę robić. Czuję, że sam mam wiele pomysłów, chcę je wprowadzać w życie i zarządzać sobą. Pozostałem jedynie jednym z menadżerów Maryli Rodowicz i to akurat uwielbiam robić, ale teraz to już bardziej taka wspierająca, przyjacielska relacja.
Jak udało ci się rozpocząć współpracę z ikoną polskiej estrady?
Uwielbiałem Marylę, ale nigdy nie byłem wielkim jej wielkim fanem, bo w moim sercu zawsze pierwsze miejsce miała Doda. (śmiech) Zawsze jednak Marylę ceniłem za to, że była i dalej jest takim wykrętem na scenie muzycznej. Ona zawsze robiła, co chciała i co uważała za stosowne, ale tylko według siebie. Kilka lat temu prowadziłem jako menadżer jeden projekt dla globalnej marki z branży muzycznej. Tak się stało, że była w nim również Maryla. Poznaliśmy się, poszliśmy spontanicznie na kolację, powiedziała, że potrzebuje pomocy przy jakiejś wystawie, więc ja mówię – OK, mam agencję, pomogę ci. Finalnie skończyło się tak, że zacząłem się jej radzić na temat związków. Mając dwadzieścia kilka lat.
To jakich rad udziela Maryla Rodowicz w kwestii gejowskich związków?
To był etap, w którym nie wiedziałem, czy w ogóle chcę być w związku, i zastanawiałem się, czy życie poliamoryczne nie jest mi bliższe. Nie mogę ci dokładnie zdradzić, co mi doradziła, ale zaimponowało mi, że ona – wolny ptak, zajebiście otwarta – w związkach była osobą kochającą, oddaną i nigdy nie zdradziła. Co mi się już wtedy, kiedy z nią rozmawiałem, nie udawało. To mi dało dużo do myślenia.
Robiłeś przed nią coming out?
Od kilku lat jestem z tym na etapie totalnego luzu, więc to nie był żaden coming out. Ja po prostu o tym mówię, więc tutaj nie było żadnych podchodów. Nawet w Żabce w Katowicach mówię: „Da mi pani jeszcze to dla mojego chłopaka?”. Czasami to robię celowo i sprawdzam, czy serio Polacy są tacy zamknięci, i ludzie naprawdę fajnie reagują. I nie, nie są.
Fajnie? Chcesz mi powiedzieć, że nigdy nikt krzywo się na ciebie nie spojrzał? Nie zwyzywał cię od pedałów i degeneratów?
Nie no, jasne, że tak. Najgorzej było na etapie gimnazjum. To był dla mnie koszmar. I o tym w sumie jeszcze nigdy nie mówiłem. Miałem pewną dwuznaczną sytuację z dwoma kolegami z klasy po basenie. Ewidentnie była między nami jakaś chemia, byliśmy młodzi, buzowały nam hormony. Wiesz, to była taka naturalna reakcja obu stron na to, że się obok siebie rozbieraliśmy. Po tej akcji szkołę obiegła informacja, że jestem gejem. Zostałem wyoutowany w perfidny sposób, bez mojej zgody.
Ty sam wiedziałeś już wtedy, że jesteś gejem?
Raczej tak, ale za żadne skarby tego nie akceptowałem i nie rozumiałem. We mnie był krzyk: „Co się we mnie odpierdala, Panie Boże, pomóż mi, bo przecież ja sobie krzywdę robię!”. To był megatraumatyczny okres, nienawidziłem chodzić do szkoły. Siedziałem w drugiej ławce i słyszałem za plecami, że jak Ledwig będzie wychodził, to mu wpierdolimy za garażami. Gimnazjum to był dla mnie wieczny, paraliżujący strach. Dziś za każdym razem, gdy robię cokolwiek związanego z LGBT+, mam w głowie takie właśnie dzieciaki. Pierwszy raz mówię o tym publicznie, bo przez długi czas miałem gulę w gardle na myśl o tych traumatycznych przeżyciach. Teraz chcę pomóc każdej osobie, która ma szansę jeszcze tego uniknąć.
Rodzicom powiedziałeś znacznie później. Kto pomógł ci zaakceptować swoją seksualność w tamtym czasie?
Jest jedna osoba, która pewnie nie ma o tym pojęcia, a naprawdę bardzo mi i wielu ludziom w życiu pomogła, tj. Doda. Dla mojego pokolenia ’91 to była jedyna artystka, która pokazywała, że fajnie jest być wykrętem, że fajnie jest być innym, nawet w chamski sposób, jeśli to jesteś prawdziwy ty. Prowadząc jej fanklub, poznałem mnóstwo osób LGBT+ i zacząłem się oswajać z tym, że może być inaczej, że to nie jest złe, że to nie jest grzech. Dzięki temu po raz pierwszy powiedziałem o sobie moim przyjaciółkom w liceum.
Miałeś kiedyś dziewczynę?
Chociaż dziś to dla mnie totalna abstrakcja, to tak. Dziś ta dziewczyna jest moją dobrą przyjaciółką. Nie uprawiałem jednak nigdy seksu z kobietą i nigdy mnie nawet trochę do tego nie ciągnęło. Na skali homo jestem totalnie 100%. I się z tego cieszę! Ja dziś czasem mam myśli: „Panie Boże, jak to dobrze, że jestem gejem!”. To nie pogodzenie się ze sobą, ale, kurwa – poczucie, że jest totalnie tak, jak miało być! Moje pokolenie mówi o tym rodzicom w wieku 25-30 lat, ale generacja Z – w wieku 13-14 lat. I to tak megaułatwia potem życie.
Promując swoją książkę Godej”, czyli „potoczny słowniczek polsko-śląskich zwrotów ułatwiających życie, w trudnej relacji lub po rozstaniu”, mówiłeś, że to książka o twoich wszystkich związkach z przeszłości, które były bardzo trudne i których było bardzo dużo. Co znaczy trudne i co znaczy bardzo dużo?
(śmiech) Byłem już kilka razy w swoim życiu zakochany i każda z tych miłości była piękna na swój sposób. Ile? Musiałbym policzyć. (śmiech) Kilka z nich było naprawdę udanych. Kilka z nich sam rozpierdoliłem, bo byłem niedojrzałym gówniarzem. Kilka razy też niestety zdarzył się jakiś skok w bok.
Żałujesz?
To zależy. W swój pierwszy związek wszedłem w wieku 18 lat i dość długo się to ciągnęło. Nigdy nie miałem takiego okresu wyszalenia się, więc potem w kolejnych relacjach zaczęło mi trochę odpierdalać. A sama zdrada jest złą rzeczą, bo wynika z głównie braku komunikacji i próby „poradzenia” sobie samemu, co jest głupie i niedorzeczne. No i przede wszystkim – robisz tym krzywdę drugiej osobie. Ale też teraz to rozumiem, bo widocznie na tamtym etapie to musiało się wydarzyć i może gdyby się nie wydarzyło, to moje życie dziś wyglądałoby inaczej. A dziś jest super, dużo lepiej znam siebie. Wszystkich jednak moich byłych chłopaków, których bardzo szanuję, przepraszam.
Pierwszy przyjazd z chłopakiem do domu?
U moich rodziców byłem już z trzema chłopakami.
To już pewnie myliły się im imiona.
(śmiech) Babcia na jednym rodzinnym spotkaniu zapytała mojego ówczesnego chłopaka, jak mu tam idzie na tej weterynarii. A to był wątek sprzed 3 lat z życia innego chłopaka! (śmiech) Jakoś udało mi się ten temat rozmowy zatuszować, ale potem powiedziałem: „Słuchaj, babciu, przemyśl to, proszę, dwa razy, zanim coś palniesz przy moim nowym chłopaku”. (śmiech)
Jak było na takich rodzinnych spotkaniach?
Pamiętam każde, ale najbardziej to pierwsze. Szacunek był z obu stron, ale najlepiej pamiętam reakcję mojego nieżyjącego już taty, który zawsze był bardzo otwartą osobą. Gdy miałem okazję przeprowadzić z nim ostatnią rozmowę w naszym wspólnym życiu tutaj na ziemi, bo tata odszedł w lipcu tego roku, to mi powiedział, że jest dumny, że mógł być moim ojcem. Cieszę się, że mu zaufałem, że powiedziałem mu o sobie. Wtedy, gdy przyjechałem do domu, rodzice ani trochę nie dali mi odczuć żalu, że przyjechał facet, a nie dziewczyna. Dla mnie to było przepiękne.
Wiesz, co mnie zaskakuje? Że tak często odwołujesz się do Boga. Na Instagramie widziałem wpisy mówiące wprost, że jesteś chrześcijaninem.
Nie wiem, czy jestem jeszcze chrześcijaninem. Już chyba nie. Chociaż formalnie jestem katolikiem, to jednak na poziomie uczuć nie jestem już tego taki pewien. Coraz bardziej zacząłem myśleć świadomie i nie chcę dziś identyfikować się z żadną religią. Bóg, Najwyższe Ja, Wszechświat – jakkolwiek To nazywamy, jest jedną, uniwersalną wartością. Opowiadanie się po jednej stronie jest jakieś… egocentryczne, nie sądzisz? Wynika to na pewno z potrzeby poczucia przynależności, ale zacząłem patrzeć na systemy religijne jak na firmy, organizacje. Kiedyś ktoś też powiedział, żeby dbać o to życie, które mamy teraz, bo niezależnie od wiary, którą wyznajemy, jest to jedyne życie, co do którego możemy być pewni, że istnieje. Zostałem wychowany w religii katolickiej, bardzo ważnej dla mojego Taty. Ja sam do dzisiaj modlę się czasem, używając modlitw chrześcijańskich, ale to, co się dzieje w polskim Kościele – kłamstwa, oszustwa, biznes budowany na poczuciu winy… to jest obleśne ohydztwo.
Katolicyzm bardzo wpłynął na mój stan, gdy poznawałem swoją seksualność. Na ciebie też?
Katolicyzm mimo pięknych idei, niejednokrotnie – niestety muszę to powiedzieć – przysparza problemów, i to od małego. Zabieranie pięcioletnich dzieci do kościoła i tłuczenie im: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina? Jaką, kurwa, ty masz winę, jak masz 5 lat? Ksiądz na religii mówił dziecku mojej przyjaciółki, że gdy ona jest zła na mamusię, to jej biała dusza pokrywa się czarnymi plamami. Dziecko przyszło do chaty z traumą. Jak tak można! Ja bardzo chciałbym mieć dziecko, ale w życiu nie pozwoliłbym mu chodzić na religię. Przeżywanie wiary jest dla mnie bardziej intymną rzeczą niż seks. Nie pozwolę, by ktoś miał tak łatwy dostęp do tej sfery mojego dziecka. Ale wracając do twojego pytania – oczywiście! Nieustanne poczucie grzechu, wstydu i przegrania po włączeniu jakiegokolwiek gejowskiego filmu, czy nawet samych myśli o charakterze erotycznym, a co gorsza, MIŁOŚCI. I teoretycznie jest to taki grzech, z którego nawet nie możesz się wyspowiadać, bo przecież spowiedź jest żalem i musisz mieć postanowienie poprawy. I na początku pewnie, miałem wryte w siebie poczucie winy, ale potem? W życiu nie chcę się już poprawiać, jeśli chodzi o bycie gejem.
Wspomniałeś o dziecku. To kiedy? I jakie masz najbliższe plany?
Na pewno chcę zostać w Polsce, bo kocham ten kraj i tych ludzi. Chciałbym okresowo spędzać czas za granicą, ale nasz dom ma być tutaj. Nasz, bo mimo że znów trafiłem do worka „single”, to nadal wierzę, że prawdziwa miłość dopiero przyjdzie, i to z takim hukiem, że nawet nie będę się chciał się po tym pozbierać. No i chcę mieć dziecko, i wiem, wiem, nie można wybierać, ale chciałbym mieć syna. (śmiech)
To takie bardzo śląskie.
(śmiech) Tak, ale nie chodzi o przedłużenie rodu. Chciałbym zobaczyć taką małą kopię siebie. Kilka lat temu uruchomił mi się instynkt tacierzyński, więc kto wie…
Tekst z nr 93 / 9-10 2021.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.