Sebastian Barry – „Dni bez końca“

wyd. WAB 2019

Jeśli można nazwać „Dni bez końca” powieścią gejowską, to nietypową. Połowa XIX w., narratorem jest młody Irlandczyk Thomas McNulty, który emigruje do Ameryki. Nie ma nic poza obdartymi ciuchami i jest głodny. Poznaje Johna Cole’a będącego w podobnej sytuacji i cóż, zakochują się w sobie. Bez wielkich uniesień, bez wielkich słów („A potem ruchaliśmy się cichutko, żeby nikt nie słyszał”). Znajdują specyficzną robotę: mają założyć sukienki i jako „damy” zabawiać kowbojów tańcem i śpiewaniem w jednej z prowincjonalnych mordowni. Idzie im nadspodziewanie dobrze. Potem zaciągają się do wojska, uczestniczą w wielu walkach z Indianami (dziś powiedzielibyśmy: rdzennymi Amerykanami) oraz w wojnie secesyjnej. Żołnierskie perypetie Thomasa i Johna to większa część powieści. Sebastian Barry pisze z surową prostotą korespondującą z losami bohaterów. Ich dozgonna miłość jest oczywistością. Thomas uważa, że John jest najpiękniejszym facetem na świecie i kropka. Z czasem chętniej będzie wskakiwał w sukienki również poza sceną, z czasem zaczną stanowić trzyosobową rodzinę… Z kim? Sami przeczytajcie. „Dni bez końca” znalazły się w 10-tce najlepszych powieści 2017 r. według magazynu „Time”. Autor zadedykował ją swemu homoseksualnemu synowi; w wywiadach mówił, że radził się go przy opisywaniu „magii gejowskiego życia”. (Piotr Klimek)

Tekst z nr 77 / 1-2 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble