O sześćdziesięciu latach zmagań z Bogiem i z homoseksualizmem, o adoptowanych synach, o warszawskich pikietach i o nowym życiu w Lambdzie z krytykiem sztuki Wojciechem Skrodzkim rozmawia Mariusz Kurc
„W październiku 1959 r. poszedłem po raz pierwszy na pikietę. Wiesz oczywiście o tym blaszaku na Placu Trzech Krzyży, prawda? Orale odbywały się w jakichś koszmarnych sraczach, albo w krzakach. To było dno ludzkiego upodlenia.”
„Raz byłem z facetem przez pół roku, później jakoś się to rozeszło. I tyle. Nie przeżyłem miłości, to jest moja katastrofa życiowa.”
„Próbowałem też być z dziewczyną. Poznałem jedną, z którą dobrze się rozumiałem, ale seks? Wymyśliłem, że może by się udało, gdybym uprzednio podniecił się myślami homoseksualnymi. Nic z tego nie wyszło. Erotyczna fascynacja znikała natychmiast, gdy przestawałem myśleć o facetach i skłaniałem się ku niej. Po kilku próbach straciłem złudzenia, że kiedykolwiek będę hetero.”
„Dzięki Lambdzie jestem dziś gotowy mówić „tak” całemu naszemu środowisku i mam w nim oparcie. W Lambdzie prowadzę spotkania z artystami. W kwietniu zaprosiłem mojego ulubionego artystę gejowskiego w Polsce – Karola Radziszewskiego. Zacząłem nowe życie.”
Cały wywiad z Wojciechem Skrodzkim – do przeczytania w „Replice”, nr 43
Na zdj. Wojciech Skrodzki. Foto: Grzegorz Banszak