Supernova

(Wlk. Brytania, 2020) reż. H. Macqueen; dystr. M2; premiera polska: 25.06.2021

mat. pras.

Nie ma chyba osoby, która powiedziałaby „Stanley Tucci? No nie wiem… może…”. A kiedy obok tego wspaniałego amerykańskiego aktora o włoskich korzeniach stoi Colin Firth, można już tylko czekać na popis gry aktorskiej i rozkoszować się kolejnymi aktami dzieła. „Supernova” to drugi film Harry’ego Macqueena, brytyjskiego aktora, powoli stawiającego kroki w reżyserskim świecie. Choć siłę napędową stanowi tu creme de la creme aktorskiego świata, to sama historia nie zostaje daleko w tyle. Sam (Firth) i Tusker (Tucci) są parą gejów z długoletnim stażem i postępującą chorobą Tuskera na karku. Póki pamięć pozwala jeszcze rozpoznawać twarze znajomych, panowie wybierają się z przyczepą campingową w podróż, mającą na celu m.in. odwiedziny u starych przyjaciół, picie dobrego wina i odnajdywanie na czarnym niebie gwiezdnych konstelacji. Macqueen przygląda się chorobie Tuskera jak gdyby z ukrycia, zostawiając postaciom dużo intymności. Sam próbuje przekonać siebie, że jeszcze jest czas, jeszcze mają siebie. Stanley Tucci znakomicie gra człowieka na skraju traconej sukcesywnie świadomości – tutaj niewinny grymas w kąciku ust, tam nerwowy uśmiech zdradzający zagubienie i nieporadność. A jednocześnie łagodność i gotowość do pożegnania życia takim, jakim się je znało. Macqueen nie wyważa żadnych drzwi, a lekka zachowawczość jego narracji nie pozwala ze wszystkiego cieszyć się tak, jakby się chciało. Ale udało mu się stworzyć intymny obraz miłości w obliczu nieuleczalnej choroby. Obraz wypełniony pięknymi wspomnieniami, które karmią duszę, kiedy przyszłość zacznie odmieniać się w liczbie pojedynczej. (Agnieszka Pilacińska)

Tekst z nr 91 / 5-6 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.