Świat Spolsky jest tęczowy

Z MERY SPOLSKY rozmawia Piotr „Grabari” Grabarczyk

 

Foto: Grymuza

 

Jakich ludzi widzisz na swoich koncertach?

Na moje koncerty przychodzą reprezentanci chyba każdej grupy społecznej. Są i metalowcy, co bardzo mnie czasami dziwi i cieszy, osoby, które wyglądają na słuchaczy rapu, osoby LGBTIA, które po koncercie mówią, że bardzo mnie cenią za to, że jawnie je wspieram, więc czuję ich obecność. Zdarzają się też dzieci, co czasem jest dla mnie krępujące, bo moje teksty bywają wyzywające, ale jak mniemam, dostały pozwolenie od rodziców, żeby przyjść. (śmiech)

To jest ten widok na pierwszy rzut oka. A po koncertach są jeszcze spotkania.

Na spotkaniach jest głośno, ludzie opowiadają mi o całym swoim życiu, przynoszą mnóstwo prezentów, często ręcznie wykonanych, bawimy się, rozmawiamy i jest szansa się poznać. Widać, że często są to osoby bardzo wrażliwe, ponieważ wiele z nich się przede mną otwiera. Czasami czuję się jak na takim spotkaniu u psychologa – słucham o ich problemach czy historiach miłosnych. Z jednej strony bywa to niezręczne, bo nie wiem, co odpowiedzieć, gdy ktoś mi się tak zwierza tu i teraz, a widzimy się pierwszy raz. Z drugiej jest to miłe, że ufają mi na tyle, żeby coś tak osobistego opowiedzieć, bo zdarzają się naprawdę mocne tematy w postaci depresji czy wyznań, że moja płyta pomogła w podjęciu decyzji, żeby nie popełniać samobójstwa. Ciężko na tak poważne tematy porozmawiać w dwie minuty, ale już samo to, że ktoś się tak otworzył, ma duże znaczenie.

O Polsce i Polakach nie mówi się ostatnio dobrze. Widzisz rozdźwięk między tym, co widzisz na swoich koncertach, a tym, co często sami o sobie mówimy jako o narodzie?

Widzę bardzo duży rozdźwięk, bo spotykam się z tym, że mówi się o nas, że jesteśmy szarzy i markotni, że Polska jest mało odważna w byciu, ubieraniu się… A na moich koncertach jest absolutnie światowo, a rozstrzał wiekowy, jak już wspominałam, bywa ogromny, więc zdarza się i 60-latka w legginsach w paski. (śmiech) To zupełnie inna energia, bo to nie jest ta nasza stereotypowa martyrologia, że jesteśmy zamknięci w sobie i lubimy słuchać tylko Grechuty, tylko czuć szaleństwo. Patrząc na to, co dzieje się na moich koncertach, absolutnie nie zgadzam się ze stereotypem smutnego Polaka.

Wracając do tych spotkań – co konkretnie słyszysz od osób ze społeczności LGBTIA?

Najczęściej dziękują za to, że się udzielam w różnych projektach wspierających, jak np. poprzez występy na wydarzeniach Kampanii Przeciw Homofobii czy po prostu za wyrażanie wsparcia w sieci i na moich social mediach, bo dzięki temu nie muszą nikogo przy mnie udawać. Jedni zaczynają się zwierzać i wtedy zaczyna się ta sesja psychologiczna, podczas której mówią mi, że ktoś bliski ich nie zaakceptował, a na moim koncercie czują się sobą, czują się częścią jakiejś większej rodziny, bo ludzie spolsky przyjęli ich z otwartymi ramionami i nie ma żadnych podziałów. Inni podchodzą do tego bardziej żartobliwie, wspominają, że od mojej piosenki zaczęła się ich znajomość w klubie i zdradzają mi czasami szczegóły, o których nie wiem, czy chciałam wiedzieć. (śmiech)

Jak myślisz, skąd to przyciąganie? Bo przecież przy okazji jednej czy drugiej płyty nie rozłożyłaś kramiku i nie powiedziałaś: „Geje, lesbijki, chodźcie do mnie!”.

No nie! (śmiech) Chyba sami do mnie przyszli, a ja wtedy powiedziałam: Super, uwielbiam was! To nie była moja misja. Misją było pisanie tekstów o miłości i robienie piosenek, nie myślałam o odbiorcach. Z każdym koncertem widziałam coraz więcej facetów, którzy powtarzali, że uwielbiają moje utwory, że mogą przyjść i popuścić wodzę fantazji w kwestii wyglądu i widocznie wieści szybko się rozniosły. Potem zgłosiły się do mnie różne organizacje, m.in. KPH czy Parada Równości i zaczęłam głośno myśleć o tym, że powinnam to wsparcie jawnie okazywać – już tak publicznie, bo prywatnie robiłam to od zawsze. I tak to zaczęło jechać dalej w tej naszej karawanie w paski.

Zaangażowanie się w te inicjatywy i kontakt z organizacjami otworzyły ci oczy na problemy i zagadnienia dotyczące naszej społeczności, o których wcześniej nie zdawałaś sobie sprawy?

Zdecydowanie poszedł za tym zastrzyk wiedzy, bo wcześniej nawet nie wiedziałam za wiele o istnieniu tych organizacji i czym do końca one się zajmują, jaki mają wkład, oprócz działań społecznych, np. w kulturę. Otworzyło mi to oczy na istnienie tych wszystkich podziałów, o których wcześniej słyszałam, ale nie miałam styczności. Uzmysłowiły mi, jak poważne są to problemy i jak z nimi walczyć. Mnie samą dopadły hejty za to wspieranie społeczności LGBTIA, np. ktoś, kto był ze mną od początku, jeszcze od debiutu w Opolu, wysyłał do mnie wiadomości, że już mnie nie słucha z tego właśnie powodu.

I jak reagujesz na takie wiadomości?

Wkurzam się, że można mieć takie klapki na oczach, nie rozumieć miłości i pozwalać głupiej nienawiści sobą rządzić. I to jeszcze do tego stopnia, że ktoś przestaje chodzić na moje koncerty, bo… akceptuję innych ludzi?

To brzmi nawet bardziej idiotycznie, jak wypowiada się to na głos. 

Nie odpisuję personalnie każdemu, bo nauczyłam się, że wchodzenie w polemikę z kimś, kto jest od początku nastawiony negatywnie, nie ma za wiele sensu, bo to zawsze obróci się w konflikt. Natomiast na naszej zamkniętej grupie fanów na Facebooku, gdzie właśnie sporo osób zaczęło tę nienawiść szerzyć, napisałam grzecznie, żeby wy…jeżdżali stamtąd. (śmiech) To mnie naprawdę zdenerwowało, bo jeśli nie jesteście w stanie zaakceptować innych ludzi to znaczy, że nie akceptujecie też mnie i nie pasujecie do mojego świata. Poczułam się dotknięta i pomyślałam, że skoro na mnie spadła tak duża nienawiść tylko za to, że się solidaryzuję, to jaka musi spadać na te osoby. To przykre i wkurzające.

Zakładając, że nienawiści i uprzedzeń można się nauczyć, to w drugą stronę to też tak może zadziałać, więc… skąd nauczyłaś się tej otwartości i akceptacji?

Wyniosłam to z domu, w którym był duży luz, nie było tematów tabu i było takie poczucie, że wszyscy są akceptowani. Moja mama obracała się w świecie sztuki wśród różnorodnych, kolorowych ludzi, rozmaitej orientacji i dla mnie to nigdy nie było „inne”. Nie musiałam sobie odpowiadać na pytanie jak, skąd i co myślę na ten temat, bo to było i jest dla mnie naturalne, że ludzie są po prostu różni. Mama wkładała mi do głowy, że wszyscy są równi i z każdym można zawiązać relację. Jak widać, skutecznie.

A ty sama czułaś się czasami outsiderem?

Zawsze. W szkole, do której przyłaziłam w różnych dziwnych strojach, a miałam ich mnóstwo, bo moja mama przywoziła z targów mody jakieś dziwactwa, widziałam w oczach ludzi, że jestem dla nich odludkiem i świrusem. Chodziłam często w bardzo wysokich obcasach, więc zdarzało mi się wywalić. (śmiech) Słyszałam te śmiechy za moimi plecami, ale wstawałam i szłam dalej. Zawsze byłam też nieśmiała, a nieśmiali ludzie są z reguły outsiderami właśnie przez swój charakter.

Zostało ci tak do dzisiaj?

Jestem cały czas nieśmiała w głowie, a to, że mogę występować na scenie spowodowało, że stworzyła się jakaś moja druga natura i nie wiem z jakiego powodu, ta nieśmiałość się tam kasuje. Nie muszę się zmuszać do bycia odważną, ta odwaga przychodzi sama. Coś w tym jest, że im się jest starszym, tym ma się do tego większy dystans, ale ta nieśmiałość potrafi dać w kość nawet dziś.

Zdarza się, że ktoś poznając cię prywatnie, mówi, że „wyobrażałem sobie ciebie inaczej, jesteś inna niż na scenie”?

Ludzie są bardzo szczerzy podczas naszych spotkań i nie mają problemu z tym, żeby powiedzieć, że coś im się nie podoba, ale biorę to na klatę, bo jest ta adrenalina wynikająca z samego spotkania i dopiero potem myślę sobie „Ojej, ta osoba mi powiedziała, że na żywo wyglądam gorzej”. (śmiech) Różni ludzie, różne opinie, nic z tym przecież nie zrobię. Natomiast konkretnie co do twojego pytania, to raczej spotykam się z reakcjami, że fajnie, że w rozmowie jestem taka sama, jak na social mediach czy w trakcie koncertów, więc chyba nie jest aż tak źle.

Naprawdę ktoś ci powiedział, że na żywo wyglądasz gorzej?!

No pewnie, w komentarzach przewijają się klasyki typu „Myślałem, że jesteś wyższa/ grubsza/niższa” i tak dalej. Czasami się czuję jak taki manekin, który został od góry do dołu zlustrowany, ale mi to nie przeszkadza, bo zdaję sobie też sprawę, że ludzie mają taką chęć porównywania. Szczególnie teraz, gdy przyjęło się, że to, co na Instagramie, to jest trochę kłamstwo, więc na żywo chcą zweryfikować na ile wciągnęłam brzuch i czy wyglądam tak naprawdę.

To pierwsze zderzenie z takimi nieproszonymi opiniami było ciężkie?

Było bardzo ciężkie. Największy problem mam z komentowaniem mojego wyglądu pod kątem, tak to nazwijmy, grubości ciała. Jeżeli ktoś mi mówi, że jestem gruba, to mnie to strasznie boli i tak było od zawsze, nawet jak w podstawówce mi ktoś powiedział, że gdzieś mi tam brzuch wystaje. Dziewczyny chyba w ogóle się nad tym bardziej zastanawiają, ale im więcej czasu i im więcej spotkań minęło, tym rzeczywiście patrzy się na to z większym dystansem. Żeby nie było – częściej słyszę miłe rzeczy! (śmiech) Sama też zresztą jestem taka, że nie potrafi ę dusić niczego w sobie. Niektórym się to nie podoba, inni mówią, że ta spontaniczność jest super, może być nawet inspirująca i dzięki temu kupują moją muzykę. Może to jest jakiś klucz do mojej sztuki, że się nie kryję z niczym i to, co pomyślę, musi znaleźć ujście z moich ust. A konsekwencje przychodzą później.

Czasami bolesne?

Czasami tak, bo np. wykorzystywanie motywu krzyża jest dla niektórych kontrowersyjne i od razu z góry nie podejmują się w ogóle słuchania mojej muzyki i piszą, że są urażeni tym krzyżem, który dla nich jest świętością i z tego powodu nie wejdą do mojego świata, nawet nie próbują zrozumieć. Ale też trochę o to mi chodzi, żeby niektórych wkurzyć. Lubię różne emocje, sama się lubię czasami zdenerwować tym, co ktoś np. zrobi w świecie sztuki, a potem dać mu szansę, zrozumieć, po co to zrobił i nagle się może okazać, że miał w tym jakiś cel. A mój cel jest taki, żeby pokazać, że pod tym krzyżem nie ma nic złego i nie warto oceniać po okładce.

Często mówisz o „Świecie Spolsky”, w którym panuje otwartość, odwaga do bycia sobą i podchodzenia z dystansem nawet do tych mniej przyjemnych wydarzeń w naszym życiu. Chciałabyś, żeby rozlał się też poza granice twojego fandomu?

Tak! Chciałabym mieć flagę w paski, czasami mieniącą się tęczą, bo czemu nie?! Tak jak kiedyś Ciechowski z Republiką rozszerzał swoją armię tzw. „wyznawców”, tak i ja mam marzenie, żeby ten świat Spolsky stał się wręcz takim subkulturowym zjawiskiem, bo dzięki temu tworzą się grupy unikatowych ludzi, którzy mogą coś razem zrobić. Już teraz odbieram takie sygnały, że moja twórczość inspiruje, dostaję próbki wierszy, piosenek, projektów ubrań i zaczyna się dziać coś, o co mi chodziło, gdy ten projekt się rodził – że patrząc z zewnątrz, widzimy czyj to teren. Żeby ta godzina koncertu nie była kwestią odstania i wysłuchania, a przeżycia go.  

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.