Tekst: Ewa Tomaszewicz
Dla tych, którym na polskim rynku brakuje dobrej literatury o lesbijkach i dla (choć nie tylko) lesbijek – czyli również dla niżej podpisanej – rok 2007 zaczął się nadzwyczaj miło. Na początku stycznia do naszego pięknego kraju nad Wisłą zawitała Sarah Waters, by promować swoją nową powieść „Pod osłoną nocy“. W tym samym czasie ukazała się też długo oczekiwana książka Anny Laszuk „Dziewczyny, wyjdźcie z szafy!“. Nie obyło się bez spotkań z autorkami – i to jakich! Cafe Kulturalna przy Teatrze Dramatycznym, gdzie mieliśmy okazję spotkać się z Sarą Waters, dosłownie pękała w szwach. Również kawiarnia w warszawskim Trafficu dawno nie widziała tylu osób na promocji książki, ile się tam zjawiło na spotkaniu z Anną Laszuk. I nie słyszała tak gorącej dyskusji. Można by więc powiedzieć, że to takie optymistyczne, że tyle osób, że dobre książki, że wspaniałe autorki, gdyby nie dwa drobne incydenty podczas spotkania w Trafficu. Podczas dyskusji, która dość szybko zeszła z książki na tematy niekoniecznie z nią związane, z sali padły dwa pytania (zadane przez dwóch mężczyzn): „Dlaczego utożsamiamy homofobię z polskością?“ oraz „Czy homofobia jest rzeczywiście taka dolegliwa?“. I obaj pytający zostali przez salę niemal zakrzyczani. Powód? Bo nie na temat. Bo ja wiem, o co panu chodzi, ale nie o tym tu przecież mówimy. Bo ja panu powiem, o co panu chodzi, i dlaczego takie pytania są nie na miejscu. Może i nie są, ale problem w tym, że nie były to pytania wrogie, lecz zadane zwyczajnie z ciekawości. I jak w końcu, kiedy już wszyscy sobie pokrzyczeli, ta ciekawość została zaspokojona, obaj panowie powiedzieli „ok, teraz rozumiem“. Skąd więc taka reakcja sali? A bo – jak kilka minut później stwierdziła jedna z uczestniczek spotkania – teraz jest gorzej niż kiedyś. Jesteśmy zaszczuci, obrażani na każdym kroku. Czyli, dedukuję, chwilę wcześniej wystąpił u nas syndrom oblężonej twierdzy. Bo ten mężczyzna (homofob pewnie!) na pewno chciał nas znieważyć. Bo przecież nie może być tak zwyczajnie, przyjaźnie ciekawy. Na szczęście chwilę później posypały się głosy z sali, że przecież wcale gorzej nie jest. Bo inaczej chociażby nie byłoby tego spotkania. I my – wasi replikanci – tym numerem naszego pisma do tych głosów się bez wahania dołączamy. Bo czy naprawdę jest tak źle, skoro możemy pisać, że największe polskie media zostały przez was nagrodzone jako przyjazne lesbijkom i gejom? I o motywach gejowskich i lesbijskich w piosenkach naprawdę znakomitych polskich artystów? Skoro znaleźliśmy tyle div, które podziwiamy, ale które w większości swoją otwartością i wspieraniem nas na ten podziw więcej niż zasłużyły? I skoro „Replika“ na równi z mainstreamowymi mediami dostaje swoje pół godziny z Sarą Waters, bo choć jest małym pismem, to jednak – wg organizatorów pobytu pisarki w Polsce – ważnym? Jasne, może być lepiej. W końcu obecność w życiu kulturalnym czy w mediach nie zastąpi nam związków partnerskich, nie jest lekarstwem na wszystkie nasze bolączki. Ale – doceńmy to, co nam się udało osiągnąć. Jeszcze kilkanaście lat temu istnieliśmy w dyskursie publicznym jako co najwyżej dziwactwo lub problem medyczny. Teraz nie ma dnia, byśmy się w nim nie pojawiali, i choć niewątpliwie spotykamy się z ogromną agresją, to z drugiej strony – są całe rzesze ludzi, na których po prostu możemy liczyć. A jeżeli naprawdę chcemy zmian w prawie, ustawodawstwie, to zamiast narzekać, jak to nam źle, walczmy o nie. Działajmy. Albo chociaż wspierajmy dobrym słowem, radą, podpisem pod listem protestacyjnym czy jednym procentem z naszych podatków tych, którzy działają na naszą rzecz. W końcu oddając ten jeden procent na chociażby KPH, nic nie tracimy. A przynajmniej nikt nam nie może zarzucić, że siedzimy z założonymi rękami i czekamy, aż świat zmieni się bez nas.
Tekst z nr 6 / 1-2 2007
Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.