SPIS TREŚCI #68

„Replika” – dwumiesięcznik społeczno-kulturalny LGBTQ, numer 68 (lipiec/sierpień 2017)

replika_68_okladka

Na okładce:

Cztery aktywistki LGBT, lesbijki: Julia Maciocha (prezeska Wolontariatu Równości, organizatorka tegorocznej Parady Równości), Mirka Makuchowska (wiceprezeska Kampanii Przeciw Homofobii), Aleksandra Muzińska (członkini zarządu w Miłość Nie Wyklucza) oraz Marta Konarzewska, nasza redakcyjna koleżanka, publicystka, scenarzystka.

W środku numeru – debata tych czterech aktywistek o tym, dlaczego nie ma lesbijek w życiu publicznym.

W ciągu ostatnich lat nastąpił istotny postęp, jeśli chodzi o widoczność gejów w przestrzeni publicznej. Gej ma już dla przeciętnego Polaka konkretną twarz – Roberta Biedronia, Michała Piróga, Tomasza Raczka, Tomasza Jacykówa, Jacka Poniedziałka i innych. Nie ma natomiast nadal „polskiej Ellen DeGeneres”.

Z czego wynika taka sytuacja? Jak można jej zaradzić? Co ruch LGBT może zrobić, by pojawiła się polska Ellen i by lesbijki zyskały widoczność w życiu publicznym?

Julia, Mirka, Ola i Marta nie tylko odpowiadają na te pytania, ale swe odpowiedzi okraszają wieloma przykładami i anegdotami z własnego doświadczenia jako lesbijek i działaczek. Ich spostrzeżenia, szczególnie o tym, jak faceci funkcjonują w życiu publicznym, to po prostu kopalnia genderowej wiedzy w praktyce.

 

Prezent dla prenumeratorów/ek

Dla prenumeratorów/ek kod do obejrzenia za darmo filmu „Mężczyzna do wynajęcia” na outfilm.pl

 

Do przeczytania w numerze 68:

Wywiady:

  • „Faceci, zróbcie miejsce”debata aktywistek LGBT, lesbijek – Julii Maciochy (Parada Równości), Mirki Makuchowskiej (Kampania Przeciw Homofobii), Aleksandry Muzińskiej (Miłość Nie Wyklucza) oraz Marty Konarzewskiej („Replika”) – o tym, dlaczego nie ma lesbijek w życiu publicznym (czytaj dalej…)
  • „Nasza mama to anioł” Staszek i Paweł Bednarkowie są braćmi i są gejami. Staszek jest działaczem LGBT, właśnie skończył studia. Paweł jest super modelem, pracuje dla najsłynniejszych marek na świecie. W wywiadzie Mariusza Kurca zatytułowanym „Nasza mama to anioł” opowiadają o swych coming outach, o reakcjach innych na to, że obaj są homoseksualni oraz o swojej mamie Marzennie Latawiec, która też jest działaczką LGBT (czytaj dalej…)
  • „Z innej planety” Paweł Fusiek od prawie 30 lat mieszka w Niemczech. Od prawie 20 – występuje w Niemczech jako drag queen Paul A Jackson. Rozmowa Bartosza Żurawieckiego (czytaj dalej…)
  • „Męskości. Rozmowy o butch, cz. II” – z dziennikarzem Antonem „Ambro” Ambroziewiczem o byciu butch i o byciu trans chłopakiem rozmawia Marta Konarzewska (czytaj dalej…)
  • „Wszyscy jesteśmy fetyszystami” – z Wiolą Jaworską, psycholożką i terapeutką Instytutu Pozytywnej Seksualności rozmawia Mariusz Kurc;
  • „7 grzechów głównych Piotra i Pawła” – z parą młodych blogerów/vlogerów Piotrem i Pawłem rozmawiają Piotr i Paweł z portalu Outy.pl;

Opowiadanie:

  • „Delicje cioci Alicji” Ambrożego Rożka o niespotykanej miłości pewnej pani do apetycznych gejów.

Felieton:

  • „Bunt oportunistów” Bartosza Żurawieckiego

Kultura:

  • Teatr: tęczowy musical „Kinky Boots” w warszawskim Teatrze Dramatycznym
  • Filmy: „Serce z kamienia”, „Atomic Blonde”, „Jonathan”, „Odwet”
  • Książki: „Zbrodnia, której nie było” Andrzeja Selerowicza, „Lou Reed. Zapiski z podziemia” Howarda Sounesa, „Notatki samobójcy” Michaela Thomasa Forda

A poza tym:

  • „Heterosojusznicy, chodźcie z nami!” – wzywa Franciszka Sady, działaczka KPH, osoba hetero oraz inni nasi heterosojusznicy;
  • „Tęczowy Album Ślubny” – 18 polskich (lub w połowie polskich) par jednopłciowych, które wzięły śluby w krajach, gdzie jest już równość małżeńska;
  • „Jeśli to słyszysz, jeśli to mówisz” – kampania społeczna Lambdy Warszawa o domowej przemocy psychicznej skierowanej wobec osób LGBT;
  • Wojciech Śmieja pisze o biografii prywatnej Jerzego Andrzejewskiego (autorstwa Anny Synoradzkiej-Demadre), która ukaże się we wrześniu;
  • O tym, jak wygląda Pride Parade, czyli Parada Równości w Kanadzie, pisze Mariusz Kurc prosto z Toronto;
  • Tomasz Golonko, dziennikarz gazeta.pl i dział, w którym prezentujemy portrety prenumeratorów/ek naszego magazynu – tym razem Michał Kośmicki-Żórawski, sołtys Borkowa;
  • Wybory Mister Gay Poland 2017 – zwycięzcą został Kacper Sobieralski z Sopotu;
  • Miśki, czyli Bears of Poland, zachęcają do swojej organizacji;
  • Chaber, prezes KPH, o działaczach LGBT na festiwalach Open’er i Woodstock;

 

Wysyłka numeru od 26 lipca br.

Fot. na okładce: Adam Gut

Z innej planety

paweł_fusiekPaweł Fusiek od prawie 30 lat mieszka w Niemczech. Od prawie 20 – występuje w Niemczech jako drag queen Paul A Jackson. Rozmowa Bartosza Żurawieckiego.

 

Wyemigrowałem w 1988 r. Otwarcie mówiłem, że moja homoseksualna orientacja jest jednym z powodów, dla których uciekłem z Polski. (…) Przeszedłem przez trzy obozy przejściowe. Z Berlina Zachodniego przeniesiono nas do Zirndorfu koło Norymbergi, stamtąd do Würzburga. Znam więc życie emigranta od podszewki. Gdy dzisiaj słyszę o uchodźcach, to jest mi ich bardzo żal, bo wiem, w jakiej sytuacji się znajdują.

Wszystkie kostiumy projektuję i wykonuję własnoręcznie. Niekoniecznie jako drag queen chcę być kobietą. Raczej wykorzystuję metroseksualność czy kobiece atrybuty do wykreowania odrębnej, queerowej postaci. W odróżnieniu od większości drag queens śpiewam też własnym głosem

Mam swoją własną produkcję, z którą jeżdżę po Niemczech. Oprócz mnie występuje siedmiu innych artystów travesty, każdy reprezentuje odmienny styl. Spektakl trwa dwie i pół godziny z przerwą. Są w nim elementy komedii, parodii, akrobacji, jest konferansjerka, którą prowadzę. Gramy w największych teatrach, takich na 500-700 osób. W każdym mieście przez trzy dni, bilety są wyprzedane. I tak od 10 lat. Publiczność tutaj, ta najzupełniej mieszczańska, lubi tego typu show, lubi grę z płciowością. Nawet jak gramy na prowincji, to spotykamy się ze znakomitymi reakcjami. Czasami mam wrażenie, że całe miasteczko przyszło na nasz spektakl.

Kilkakrotnie występowałem na zaproszenie proboszcza w kościele w Hamburgu, ewangelickim, oczywiście

 

Fot. Resuschiert Cross

Cały wywiad Bartosza Żurawieckiego z Pawłem Fuśkiem (Paul A Jackson) – do przeczytania w „Replice” nr 68

spistresci

Madonna w Berlinie

Relacja czytelnika “Repliki” z koncertu Królowej Popu 10 listopada br. w ramach “Rebel heart Tour”.

Przed

rebel_mDo Mercedes-Benz Areny w Berlinie przybyłem punktualnie o godzinie 15:00. Miejsce na moim bilecie wskazywało sektor 410 na trybunach wyższych. Na miejscu pojawiłem się o wiele za wcześnie, ale chciałem się przedtem rozeznać w „terenie”. Jak na fanów Madonny – o tej godzinie tłumów nie było, najdłuższa kolejka była widoczna przy bramie oznaczonej „Early Entrance”, co jest zrozumiałe, zważywszy na wyścig, który odbywa się na każdym show Madonny – jego metą jest wymarzone miejsce jak najbliżej, przy scenie Królowej.

Tuż przed areną, ku mojemu zdziwieniu, został postawiony miniaturowy sklepik z gadżetami Madonny. Były tam dostępne koszulki, bluzy, breloczki i – skarb dla wiernego fana – tourbook, czyli album ze zdjęciami promującymi album oraz trasę koncertową. Ceny kosmiczne, album w cenie 30 euro, koszulka – 35, bluza z kapturem – 80. Niektórzy mogliby stwierdzić, że kogoś porządnie pokręciło z takim cennikiem, jednak subiektywnie stwierdzam, że Madonna jest warta tego, żeby wydać na te gadżety kieszonkowe (tym bardziej, że taka okazja nie zdarza się często – to był mój pierwszy koncert Królowej).

Do wieczora przestaje padać, arena z zewnątrz zostaje oświetlona, a w kolejce wokół mnie widzę i słyszę mozaikę kulturowo-językową: Hiszpanie, Węgrzy, Polacy, Francuzi, natomiast wcale nie tak dużo Niemców, jak można by się spodziewać. Bramy planowo mają być otwarte o 18:30, następuje jednak obsuwa do godziny 19:00. W międzyczasie ochrona wyprowadza z areny mężczyznę w średnim wieku (w kolejce następuje głośne buczenie), który najwyraźniej wtargnął na obiekt przed oficjalnym wpuszczeniem. Widać, że ochrona nie cacka się z takimi przypadkami. Bilet równiutko na pół podarty i do widzenia.

O 19:00 zaczyna się wyżej wspomniany wyścig. Zostaję wpuszczony w ciągu pierwszych 5 minut i mam czas na dokładne rozejrzenie się po wewnętrznej części Mercedes-Benz Areny. Ku mojej uciesze, na każdym z poziomów budynku został postawiony znacznie powiększony sklepik z oficjalnymi produktami sygnowanymi imieniem Madonny. Do wcześniej kupionego tourbooka i koszulki z logo „Rebel Heart Tour” dołącza czerwony kubek i skórzana czapka z daszkiem (w cenie odpowiednio 15 i 30 euro), nie żałuję ani centa. Wewnątrz rozbrzmiewają remiksy piosenek Madonny (wspomagane bębnami), które udzielają klimatu i stanowią zapowiedź koncertu. Z racji tego, że wejście na wyższą część sektora 410 znajduje się na drugim piętrze, kieruję się ku ruchomym schodom. Ciekawe, że na każdym piętrze słychać inną piosenkę Królowej. I tak, w ciągu pięciu minut udaje mi się usłyszeć „Frozen”, „La Isla Bonita”, „Girl Gone Wild”, a także ostatni hit – „Bitch I’m Madonna”. Wokół – mini-restauracje z jedzeniem w równie kosmicznych cenach (rozumiem gadżety, ale 7,50 euro za zestaw mini-frytek i 0,5 l napoju to przesada). Korzystam z okazji, że do supportu mam jeszcze ponad pół godziny i wybieram się do toalety, by założyć świeżo nabytą koszulkę z logotypem „Rebel Heart Tour”. Udaję się na swoje miejsce na trybunach i z ulgą zauważam, że mimo najwyższego miejsca, scena nie jest ode mnie tak oddalona, jak się obawiałem. Pojawia się pierwsza fala ekscytacji, kiedy widzę kurtynę z napisem „Rebel Heart”, a na niej dwa równe zdjęcia Madonny, zestawione ze sobą za pomocą odbicia lustrzanego. Spoglądam na niewiarygodnie długi, oświetlony na czerwono wybieg w kształcie krzyża, zakończony sercem. Na projekt sceny nigdy nie mogę się wystarczająco napatrzyć, robię zdjęcia więcej razy, niż powinienem…

Support

Godzina 20:00. Punktualnie na scenę wychodzi support, czyli brytyjski DJ – Idris Elba. Tę godzinę spędzam raczej biernie, nie porywa mnie muzyka, którą zapodaje Elba (znam tylko jedną piosenkę – „Bitch Better Have My Money’’ Rihanny – prawdopodobnie dlatego, że nie jestem bywalcem klubów), aczkolwiek mogło to być również spowodowane brakiem konkretnego kontaktu z publicznością. Zawołanie parę razy „make some noise for the Queen, Berlin!” nie jest wystarczające. Płyta areny prawie całkowicie pełna, miejsca na trybunach są powoli zajmowane. DJ schodzi ze sceny tuż przed godz. 21. W głośnikach muzyka, która ma za zadanie uprzyjemnić czekanie. Dosłownie na kilka minut przed wybiciem 22:00 z głośników leci piosenka Michaela Jacksona „Wanna Be Startin’ Somethin’” i już wszyscy wiedzą, że to jest ten moment (tradycją jest, że wejście Królowej na scenę zapowiada utwór Króla), który zamieni całą Mercedes-Benz Arenę w jedną wielką imprezę.

Koncert

rebel2Punkt 22:00., z zegarkiem w ręce. Światła gasną, czerwona kurtyna opada, publiczność szaleje, o słyszeniu własnych myśli mogę pomarzyć. Na telebimie rozpoczyna się projekcja intra – wstępu do koncertu ze słowami Madonny, która dzielnie dopinguje, żebyśmy nigdy nie tracili własnej godności i „rozpoczęli rewolucję miłości”. Raz po raz widzimy także Mike’a Tysona zamkniętego w klatce i krzyczącego „I am beautiful!”. Oto rozpoczyna się pierwszy utwór – „Iconic”. Tancerze w średniowiecznych strojach tańczą z krzyżami na wybiegu, tymczasem Królowa wjeżdża na scenę z sufitu, zamknięta w złotej klatce, odziana w czerwono-czarną szatę, z rozpuszczonymi kręconymi włosami. Publiczność w ekstazie, od Madonny nie da się oderwać oczu, zwłaszcza gdy do góry nogami zawisa na jednym z krzyży, a w tle na ekranie rapuje Chance the Rapper. Po chwili Madonnę otaczają tancerki przebrane za gejsze, na telebimach widzimy japońskie znaki, z głośników dobywa się zremiksowany wokal z „Bitch I’m Madonna”. Po tej sekcji tanecznej i pokazie sztuk walki z Nicki Minaj na ekranie, scena pustoszeje, Madonna dobywa gitarę i staje na środku wybiegu, aby przypomnieć widowni jeden z jej pierwszych hitów z lat 80. – „Burning Up”. Słyszymy surowy wokal bez wspomagających chórków. Następny numer – „Holy Water” z najnowszej płyty jest zmiksowany z legendarnym „Vogue” – i tu mamy najbardziej skandaliczny moment na tej trasie – tancerki przebrane za zakonnice w bieliźnie tańczą na rurach zakończonych krzyżami, a gdy wchodzi partia „Vogue”, Madonna dołącza do nich. Utwór kończy inscenizacja Ostatniej Wieczerzy, co zostało przedstawione w mroczny, nieco psychodeliczny sposób. Akt I koncertu kończy „Devil Pray” z Madonną leżącą na ołtarzu, z zawiązanymi rękoma.

Akt II rozpoczyna „Messiah”, w tle na ekranach – płomienie i fragmenty teledysku „GhostTown”, na scenie natomiast tancerz – otoczony kilkoma wentylatorami – tańczący z ogromna chustą, potem kolejny tańczący na specjalnie przygotowanym i pochylonym ekranie, pokazując (dosłownie) ogniste ruchy. Na scenie pojawia się Madonna w czarnym kostiumie i grzywką zaczesaną do tyłu. Scena zostaje zamieniona w warsztat samochodowy, tancerze pokazują umięśnione klaty, a Madonna wokół nich śpiewa kolejny utwór z ostatniego albumu – „Body Shop”. Po krótkiej rozmowie z widownią zasiada ponownie z gitarą i śpiewa tytułowy hit z albumu „True Blue” z 1986 r. Tak jak nie potrafię bez wykrzywienia wysłuchać wersji studyjnej, tak akustyczna wersja na żywo brzmi pięknie i romantycznie. Dzieje się tak zapewne dzięki bardzo dojrzałej interpretacji, nie słyszymy tego słodkiego głosiku sprzed lat. Chwilę później scena i arena zamieniają się w tęczową dyskotekę – Madonna prezentuje – po raz pierwszy od ponad 10 lat – swój legendarny hit z 1992 r. – „Deeper and Deeper”. Gasną światła, a z sufitu na sam koniec wybiegu (serce) zjeżdża ogromna metalowa konstrukcja ze schodami, na której Madonna śpiewa kolejne dwie piosenki o miłości – „HeartBreakCity”, oraz starszy utwór z albumu „Like a Virgin” – „Love Don’t Live Here Anymore”. Scena pustoszeje, z głośniku wydobywa się taneczny rytm, oto Madonna wykonuje nową wersję swojego klasycznego i „obowiązkowego” przeboju – „Like a Virgin”. Świetnie się przy tym bawi, śmiejąc się do widowni i biegając po całej scenie. Akt II dobiega końca.

Na ekranach pojawia się Madonna z czarną opaską na twarzy. Widzimy fragmenty teledysku „Erotica” z 1992 r., a w głośnikach szept „I wanna kiss you in Paris’’ z kontrowersyjnego niegdyś „Justify My Love”, który płynnie przechodzi w nowość z ostatniego albumu – „S.E.X.” Na scenie cztery łóżka, na każdym z nich para pokazująca seksualny układ taneczny (wśród nich jedna para gejowska i jedna lesbijska). Po zakończeniu interludium, zza ekranu wyjeżdża czerwony podest, znany dobrze z występu na Grammy Awards i Brit Awards. Na końcu wybiegu spod sceny Madonna rusza w różowej pelerynie. Zaraz będzie tegoroczny hit „Living for love” a widzowie zamierają, bo zbliża się ta pechowa chwila, podczas której M spadła ze sceny na Brit Awards w lutym br. W Berlinie dopisuje jej szczęście. Za to przy akustycznej interpretacji „La Isla Bonita” technik musi wbiec na scenę, aby poprawić Madonnie mikroport na plecach. Tancerze w strojach flamenco wracają na scenę, tymczasem Madonna znika na chwilę, aby po krótkim momencie pojawić się w środku wybiegu z pięknym warkoczem, ubrana w różową suknię. Wykonuje wiązankę swoich klasycznych przebojów – „Dress You Up”, „Into The Groove”, „Lucky Star”. Ogromne brawa dla Królowej, która taneczne hity potrafi przetransformować w akustyczne i delikatnie brzmiące, rytmiczne ballady. Artystka siada z gitarą na końcu wybiegu i w ramach niespodzianki śpiewa utwór „Secret” (w tym momencie na innych koncertach trasy pojawiały się już różne utwory np. „Who’s That Girl”, „Frozen”, „GhostTown” czy także Like a Prayer). Set akustyczny Madonna kończy tytułowym utworem z najnowszego albumu – „Rebel Heart”, w tle na ogromnych ekranach widzimy graficzne i rysunkowe prace fanów nadsyłane na początku roku w ramach konkursu.

Ostatni akt. Najpierw „Illuminati” – na ekranach widzimy powiększone oko Madonny, czarno-białe obrazy ze świata, a na samym końcu również wiele tęczowych pocałunków. Tymczasem na scenie prawdziwy cyrk – tancerze we frakach siedzą na szczycie kilkumetrowych elastycznych tyczek, wykonując wręcz kaskaderskie ruchy, co wywołuje zachwyt publiczności. Tancerze znikają, rozpoczyna się sekcja jazzowa.

Madonna tym razem odziana jest w kostium z kryształów Swarovskiego. Z mojego miejsca na trybunach widzę ją jako jeden wielki klejnot. Najpierw jazzowa wersja utworu, którego najbardziej nie mogłem się doczekać – „Music”. Na scenie panuje elegancja „wyjęta” z lat 20. XX wieku. Madonna staje na stołku i woła do widowni: „Sprechen Sie Deutsch? Eins, zwei, drei, vier, funf, sechs, sieben, acht, neun, zehn”. Tak głośnego wrzasku widowni jeszcze nie słyszałem. Artystka przechodzi do „Candy Shop” z 2008 r. W trakcie wypada jej na moment mikrofon z ręki. Podczas następnego kawałka – „Material Girl” – Madonna chodzi po wybiegu z welonem na głowie i bukietem w ręce. Znienawidzona ponoć przez M kompozycja wraca w odnowionej, nieco zwolnionej interpretacji, porywając fanów. Po krótkiej wymianie zdań z widownią, (m.in. szczęściarzem Ronaldem, który na pytanie Madonny, czy ją poślubi, odpowiada – oczywiście – „tak”), artystka zasiada na podwyższeniu na środku wybiegu i wykonuje przepięknie cover Edith Piath – „La Vie en Rose” z 1945 r. Wzruszająca interpretacja, Madonna z ukulele, ładnym wokalem (tak, tak!), zachęcając widownię do wspólnego śpiewania. To jeden z tych momentów, gdy można uronić łezkę.

Na koniec – „Unapologetic Bitch”. W trakcie tego utworu M zaprasza na scenę kogos z widowni (może to być ‘zwykły” fan, a może to być np. Katy Perry, jak zdarzyło się na jednym z koncertów w USA). Tym razem tytułową „bitch” okazał się supportujący DJ – Idris Elba. Królowa tańczy z nim, a pod koniec piosenki wręcza mu nagrodę – banana. Elba stwierdził, że podzieli się nagrodą „z ludem” a Madonna z uśmiechem na twarzy odpowiedziała, że „po koncercie będzie pewnie długa kolejka do twojego banana”. I to już prawie koniec, na ekranach pojawia się napis „Bye, Bitches!”

Światła gasną, ale po chwili scena ponownie rozświetla się i Madonna w niebieskim kostiumie, w kapeluszu i z flagą Niemiec pojawia się na scenie, aby z klasą zakończyć koncert hitem „Holiday”.

Po

Był to mój pierwszy koncert Madonny i szybko po nim dopadł mnie dołek – że skończył się tak szybko. Były to bowiem ponad 2 godziny, które pozwoliły mi zapomnieć o otaczającym mnie świecie, o życiowych problemach. Nie mogę sobie wyobrazić lepszej ucieczki od rzeczywistości. Ta trasa zdecydowanie zaprzecza obiegowej opinii, że Madonna jest zimna i brakuje jej spontaniczności. Zobaczyłem ją ciepłą i bardzo spontaniczną.

Szczerze? Nie mogę już się doczekać kolejnego albumu i kolejnego tournée. Rebel Heart Tour utwierdziło mnie w mniemaniu, że Madonna to jest zdecydowanie Królowa Popu!

Michał

 

Michał, dzięki za inicjatywę i prosimy o więcej 🙂

Redakcja

Foto autora

Tata, papa i Max

Z naszej okładki spoglądają Grzegorz i Martin Kujawa oraz ich 5-letni synek – Max. Grzegorz jest Polakiem, Martin – Niemcem. Mieszkają w Berlinie. Dziewięć lat temu zawarli związek partnerski, Grzegorz przeprowadził się do Berlina, a Martin przyjął jego polskie nazwisko. Od czterech lat stanowią rodzinę zastępczą dla Maksa. W wywiadzie Mariusza Kurca mówią o doświadczeniu ojcostwa, o tym, jak rodziny jednopłciowe są postrzegane w Berlinie… no i dużo opowiadają też o samym Maksie, który jest dwujęzyczny – do Grzegorza zwraca się “tata”, a do Martina – “papa”.

spistresci