Tekst: Damian Maliszewski
Od autora: W listopadzie 2019 napisał do mnie znajomy dziennikarz: „Zmarł kolejny chłopak. Dlaczego wszyscy się temu bezczynnie przyglądamy?”. Do wiadomości dołączył zdjęcie kolejnej ofiary. Nie zastanawiałem się długo. Od listopada do końca lutego miałem okazję usłyszeć wiele historii osób uzależnionych od chemseksu. Wybrałem kilku bohaterów. „Święta chemia” to seria trzech reportaży opartych na rozmowach z osobami, których życie zostało wywrócone do góry nogami z powodu połączenia seksu z narkotykami. Teksty będą publikowane w kolejnych wydaniach „Repliki”. Pierwszy z nich to wynik rozmowy z 35-letnim Marcinem z Wrocławia. Spotkaliśmy się w jednej z warszawskich restauracji. Nie musiałem zadawać pytań – wyszedł więc z tego monolog. Marcin mówił, czasami łamał mu się głos. „Chciałbym, aby moja historia uratowała komuś życie”.
Marcin: Wieczorami oglądaliśmy filmy, najczęściej komedie. To ja namówiłem Kamila, żeby wprowadził się do mnie po trzech miesiącach randkowania. Bez przerwy powtarzał, że mnie kocha. I jak się po latach okazało, on jedyny kochał naprawdę.
Zawsze mi się wydawało, że na miłość trzeba sobie zasłużyć. Miłość, którą otrzymuje się po prostu i za darmo, jest nudna i nie może mieć dużej wartości. Tak mi się wydawało.
Dawniej zabiegałem o miłość mamy. Rywalizowałem z ojcem alkoholikiem i seksoholikiem, który ciągle mamę zdradzał. Gdy mu setny raz wybaczała, setny raz czułem, że ją tracę i setny raz stawałem z ojcem na ringu. Kiedy pił, zdradzał, na chwilę wygrywałem. Mama była wtedy moja. Miałem 5, 10, później naście lat. Byłem dzieckiem.
Kamil mnie nie odrzucał. Nie musiałem z nikim rywalizować, ani o nic walczyć. I nie mogłem tego znieść. Zacząłem go zdradzać. Wyspecjalizowałem się w kłamstwach. Stałem się moim własnym ojcem. Jedyne, co mnie od ojca odróżniało, to brak agresji. Zawsze bałem się przemocy. Kamil był jak moja matka. Kochał i wybaczał. Wiedziałem, że go krzywdzę.
Któregoś wieczoru postanowiłem to zakończyć. Męczyliśmy się obydwaj. Po czterech latach związku poprosiłem Kamila aby się wyprowadził. Powiedział, że mnie bardzo kocha, ale szybko sobie kogoś znajdzie, bo nie potrafi być sam. Jak powiedział, tak zrobił.
Romansowałem, chodziłem na randki. Kompulsywny seks wypełniał większość mojego wolnego czasu. Co trzy miesiące robiłem testy na HIV i za każdym razem, gdy wynik był ujemy, wychodziłem z punktu konsultacyjno- diagnostycznego, płakałem i przysięgałem Bogu, że już nigdy nie będę uprawiał seksu bez prezerwatywy.
Był 2013 r. Umówiłem się na seks z jakimś dresem. Przyjechał z czymś białym w woreczku i zapytał, czy chcę. Przez cztery lata związku z Kamilem nie miałem kontaktu z narkotykami, odmówiłem. Bałem się.
Dres wciągał, ja kończyłem pić drugie piwo. Po trzecim dałem się namówić. Wciągnąłem jedną kreskę, drugą, piątą. Zrobiło mi się niedobrze. Zacząłem tracić świadomość. Pamiętam tylko pojedyncze sceny. Zaprosił jakiegoś kolegę. Dali mi coś do wypicia. Z godziny na godzinę w mieszkaniu robiło się coraz tłoczniej. Nie wiem, ilu ich mogło być, może siedmiu? Budziłem się, zasypiałem. Wszyscy na zmianę mnie gwałcili. Byłem bezwładny. Nad ranem zapakowali mnie do samochodu i zawieźli do jakiegoś mieszkania na Ostrowie Tumskim. Tam trwała już grupówka. Na łóżku leżał osiemnastoletni bardzo porobiony chłopak. Nie kontaktował. Ja też niewiele pamiętam. Podali mi chyba GBL, czyli krople. To mocna rzecz. Jest jednak scena, którą pamiętam wyraźnie i to był jedyny moment w moim życiu, kiedy poczułem, że moje ciało zostało do granic splugawione. Leżałem na łóżku, nade mną stało kilku nagich facetów. Uprawiali ze mną seks, masturbowali się. W pewnej chwili któryś z nich włożył mi wielkie dildo do odbytu. Włożył do końca. Ktoś trzymał telefon nad moją głową i nagrywał.
Później film mi się urwał. Nie wiem, co ze mną robili. Nie wiem, jak wróciłem do mieszkania, które wynajmowałem na Krzykach. W mieszkaniu leżałem dwa dni, zupełnie odwodniony, splątany. Myślałem, że to koniec, że umieram. Spałem po 15 minut – zrywało mnie kołatanie serca i napady paniki. W końcu zatelefonowałem do koleżanki lesbijki. Ta zadzwoniła po pogotowie. Zabrali mnie, odratowali. Od razu poprosiłem lekarzy o PEP (leki poekspozycyjne). Wpadłem w histerię, że złapałem HIV. Lekarz nie chciał mi dać. Minęło 48 godzin od tamtej nocy. Mówił, że leki najlepiej przyjąć do 4 godzin od ryzykownego zdarzenia, ale nie później niż 72 godziny. Ubłagałem go. Opowiedziałem, co się stało. Było mi strasznie wstyd. Leki brałem miesiąc i dostałem po nich strasznej biegunki.
Po tej sytuacji chciałem o wszystkim zapomnieć, ale wspomnienie tamtej nocy prześladowało mnie właściwie codziennie. Postanowiłem rzucić pracę w banku i zrezygnowałem z wynajmowanego mieszkania. Zdecydowałem się wrócić do rodzinnego domu na wieś pod Wrocławiem.
Przez kilka miesięcy z nikim się nie spotykałem, ale zauważyłem, że zaczynam odczuwać jakiś brak. Mimo tej wrocławskiej traumy, organizm domagał się seksu i narkotyków. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Czasami masturbowałem się i fantazjowałem, próbując sobie przypomnieć coś przyjemnego z tamtej strasznej nocy.
Później umówiłem się z takim jednym Piotrem. Przyleciał z Londynu do Wrocławia na kilka dni. Miał ze sobą ecstasy i czysty kryształ (metaamfetamina) z Holandii. I byłbym nieuczciwy, gdybym powiedział, że tamta impreza była zła. Okazała się jedną z najlepszych, jakie miałem, a jednocześnie najtragiczniejszą w skutkach. Narkotyki wysadziły mnie w kosmos. Lewitowałem. Znowu było nas kilku. Seks był wspaniały. Nad ranem wpadł jakiś facet. Rozebrał się, położył obok mnie i wszedł we mnie. Podniecała mnie myśl, że robimy to bez prezerwatywy i chciałem, żeby skończył w środku. Zrobił to. Impreza się skończyła.
Jakieś trzy tygodnie później zachorowałem. Myślałem, że to grypa. Bolały mnie wszystkie mięśnie i stawy. Miałem gorączkę. Prawie dwa tygodnie leżałem w łóżku. Rodzice nie wiedzieli, co się dzieje. Ojciec ciągle dopytywał. Czułem, że stało się to, czego całe dorosłe życie tak bardzo się obawiałem.
Gdy infekcja ustała, zacząłem się przygotowywać do wyprowadzki za granicę. Wymyśliłem sobie, że jak polecę do Norwegii, to wszystko się ułoży. Zapomnę o traumie. W Norwegii mieszkałem ponad rok. Tam nie było czasu na imprezy, ani nie było też gdzie imprezować. Ciężko pracowałem w przetwórni ryb, ale z dnia na dzień coraz gorzej się czułem. Traciłem na wadze, zacząłem mieć różne infekcje, opryszczki, przeziębienia, grzybice. Zmieniło mi się spojrzenie. Pamiętam, że gdy patrzyłem w lustro, moje oczy nie były już w stu procentach moje. Coś w nich było innego.
Zamówiłem z internetu test na HIV, taki do zbadania śliny. Wynik wyszedł pozytywny. Nie poszedłem do żadnej kliniki. Bałem się, że trafi ę na jakąś specjalną listę, do jakiejś bazy i że mnie z tej Norwegii wyrzucą. W Norwegii nie zostałem jednak długo. Wiedząc, że jestem chory, wróciłem do Polski, do domu rodzinnego. Kilka dni później pojechałem do Wrocławia i powtórzyłem test – pozytywny. Nie załamałem się. To dziwne, ale poczułem ulgę. Ulgę, że już nie będę musiał czekać na wyniki. Nie trzeba będzie obiecywać Bogu, że już się będę zabezpieczał. Miałem sporo czasu na to, by pogodzić się z faktem, że mam HIV.
Nikomu o HIV nie powiedziałem. Od razu rozpocząłem leczenie. Życie toczyło się dalej. Leki spowodowały, że wirus stał się niewykrywalny, więc nie mogłem nikogo zakazić. To zdjęło ze mnie na pewno jakiś wewnętrzny ciężar.
Imprezowałem nadal. Jeździłem do różnych miast. Na orgiach czasami pojawiali się faceci, którzy mieli żony i dzieci. Każdy chciał się z nimi zabawić. Opowiadali o grupówkach dla heteryków. O imprezach dla swingersów. Też na chemii i też bez zabezpieczeń. Wpadali na gejowskie, bo jak mówili: „U was jest inaczej, ciekawiej, czulej”. Któryś kiedyś powiedział „Pornobiznesu, seks zabawek, narkotyków nie wymyślili przecież geje. Wymyślili ludzie. Różni ludzie. My wymyśliliśmy.”
Po chemii wszyscy się sobie podobali i mieli do siebie bezgraniczne zaufanie. „Jesteś piękny”, „Masz pięknego kutasa”, „Chciałbym mieć takie ciało, jak ty”. Kto otrzymywał komplement, czuł się atrakcyjny i potrzebny. Panowie chętnie opowiadali o swoim życiu. Najczęściej jednak mówiło się o tym, kto się z kim wcześniej dymał. Tutaj nigdy nie było dyskrecji.
Puszczały hamulce. Celem nadrzędnym każdej imprezy był nowy kutas, więc właściwie tego seksu było niewiele. Wszyscy siedzieli z telefonami w dłoniach i szukali na Grindrze nowych ciał. Nie ludzi, nie osobowości, nawet nie twarzy, ale ciał. Po narkotykach wielu chłopakom włącza się szukanie. Szukanie filmów porno, spermy, szukanie nowej dziury. Przesuwają kompulsywnie palcem po ekranie telefonu i przeglądają kolejne profile. Ludzie są wtedy w jakimś zawieszeniu. Zamykają się w swoim świecie. Niektórzy nawet nie wiedzą, że od kilku godzin siedzą z telefonem w ręku i w ogóle się nie bawią.
Narkotyków nie pokazali mi geje. Pierwszy raz poczęstowała mnie Ania, przyjaciółka z Warszawy. Rozsypała na stole kokainę i powiedziała „Weź, świetnie się poczujesz, będzie miło.”
Kilka miesięcy po powrocie z Norwegii pojechałem na kilka dni do Warszawy. Ania przedstawiła mnie swojemu koledze didżejowi. Robert był singlem. W trakcie jednego z suto zasypanych kokainą wieczorów u niej, zapytał mnie, czy mógłbym się do niego wprowadzić na dwa tygodnie. Leciał na jakiś festiwal do Azji, nie miał z kim zostawić psa. Zgodziłem się. W pakiecie było jedzenie pudełkowe, pieniądze na życie i kokaina bez limitu. Ćpałem, umawiałem się z chłopakami, oglądałem porno. Po dwóch tygodniach wrócił i zaproponował, żebym został jeszcze tydzień. Musiał wyjechać do Niemiec. Zacząłem u niego pomieszkiwać. Gdy wracał, imprezował. Rozsypywał na stole kilka grubych kresek i częstował. Nie chciałem. Narkotyki kojarzyły mi się z seksem. Nie z rozmową i dotrzymywaniem towarzystwa. Wiele razy nalegał. Gdy odmawiałem, sięgał po telefon i zapraszał panienki. Zawsze szczupłe, w typie modelki, takie do trzydziestki. Co wieczór inna. Ja spałem w swoim pokoju, on dymał panny obok w sypialni. Uchylał drzwi. Lubił, gdy słuchałem jak dochodzi. Którejś nocy naliczyłem 5 orgazmów. Jego orgazmów. Panienki nigdy nie dochodziły. Przynajmniej nie zauważyłem.
Czasami budził się rano, wchodził do mnie i pytał, kto leży w jego łóżku, żebym mu przypomniał imię. Wieczorem uprawiał seks z brunetką. Rano budził się obok blondynki. Tak wyglądało jego życie. Tak wyglądało nasze życie. Nie uprawiał seksu bez dragów. Nie potrafił. Z tych kilkuset kobiet, które przeleciał przez cztery lata, wszystkie zaliczał po kokainie ecstasy i alkoholu. Mefedronu nie kupował. Za długi zjazd – mówił. Po kokainie zjazdu nie odczuwał.
W moje trzydzieste urodziny Ania zaproponowała, żebym przyjechał do jej mieszkania do Warszawy i zaczekał aż wróci następnego dnia z Krakowa. Klucze zostawiła mi u sąsiadki. Mieliśmy świętować. Około południa napisała wiadomość: „W szufl adzie pod telewizorem schowałam dla ciebie prezent urodzinowy.” Niestety, zostawiła dwa gramy. Włączyłem porno, zacząłem się masturbować i wciągać. Z narkotykami jest tak, że im więcej się bierze, tym słabiej działają. Wtedy traci się poczucie czasu i przestrzeni. Chce się jeszcze więcej, bo nie działa. A więcej oznacza śmierć. W nocy bardzo źle się poczułem. Zorientowałem się, że zużyłem całe dwa opakowania. Serce waliło mi jak młot. Dostałem oczopląsu. W panice zadzwoniłem po pogotowie. Zabrali mnie w ciężkim stanie. W karetce lekarz mówił, że nerki nie pracują i że w szpitalu zrobią mi testy na obecność narkotyków. Przestraszyłem się. Zaraz po przyjeździe do szpitala uciekłem z izby przyjęć. Błąkałem się po mieście. Wiedziałem tylko, że muszę wypić minimum dwa litry wody i szybko wysikać z siebie ten cały syf. Nie do końca pamiętam, jak trafi łem do domu. To był koszmar. Bardzo się bałem. Ania przyjechała następnego dnia. Zobaczyła mnie półprzytomnego na łóżku i od razu zawiozła do prywatnej kliniki. Podpięli mi kroplówkę i podali jakieś leki. W klinice leżałem trzy dni. Zabrała mnie w końcu do domu. Robiła mi śniadania, obiady i kolacje. Opiekowała się jak ukochanym synem. Mówiłem jej, że nie mogę już tego brać, że mnie to przerasta.
Doszedłem do siebie i po tygodniu wróciłem pod Wrocław. Za miesiąc znowu przyjechałem do Warszawy, tym razem na urodziny didżeja. Najpierw poczęstowała mnie Ania, później do wciągnięcia zmusił Robert. I wtedy do mnie dotarło, że umieram. Zrozumiałem, że uzależnili mnie od siebie, bo nie chcą być samotni. Chcą, żeby ktoś obok nich był. Wtedy, gdy wracają do domu. Gdy budzą się po całonocnej imprezie. Gdy im smutno na zjeździe. Narkotyki stały się dla nich synonimem miłości i sposobem na przywiązanie drugiej osoby. Tak miłość okazywali sobie i ludziom. Dzięki swojej hojności chcieli być lubiani.
Im więcej było imprez, tym jaśniej zacząłem rozumieć, że ten cały chemsex to historia o poszukiwaniu. Uwagi, zainteresowania, ciepła, dobrych słów i przyjemności. Ludzie najczęściej próbują znaleźć to, co utracili w dzieciństwie, albo to, czego im nigdy w tym dzieciństwie nie dano. To nie jest historia o złych i zepsutych pedałach, którzy zamiast mózgu, mają w głowie pulsującego penisa.
W latach 80. gejów dziesiątkowało AIDS, dziś problemem numer jeden jest chemseks. Co kilka miesięcy dostaję na Messengerze link do czyjegoś profilu na Facebooku, na którym jest zdjęcie chłopaka, a pod zdjęciem napis „In memoriam”. I słyszę, że zmarł na grupówce. Przez cztery lata naliczyłem 15 zgonów. Większość zmarła przed trzydziestką.
Niektórzy z chemseksem mieli styczność naprawdę tylko raz, dwa razy. Mieli po prostu pecha. Nigdy przecież nie wiadomo, co jest w woreczku, co sprzedaje diler i jak człowiek zareaguje na GBL, czyli krople. Krople to największe gówno. One najczęściej zabijają, zwłaszcza w połączeniu z viagrą i poppersem. Serce nie wytrzymuje. Po podaniu kropli najłatwiej kogoś zgwałcić. I mnie wiele razy przez sen gwałcono. Dowiadywałem się po obudzeniu, albo nie dowiadywałem się nigdy. Często krwawiłem, więc mogłem się tylko domyślać.
Po wszystkim, co się wydarzyło, zerwałem stare przyjaźnie i znajomości. Pożegnałem się z Anią i Robertem. Przeprowadziłem się do Warszawy po to, by pójść na terapię. Terapia zaczęła zmieniać wszystko. Fundacja Edukacji Społecznej i projekt „After Party” najprawdopodobniej uratowały mi życie. Gdy przeczytałem artykuł o tym, że wiceminister Kaleta zaatakował FES m.in. za „promowanie dewiacji seksualnych”, byłem wstrząśnięty. Są politycy, którzy mają tak złą wolę, że chcą zaszkodzić tym, którzy ostatkiem sił próbują się ratować. Zamiast uruchomić jakiś ogólnokrajowy program terapeutyczny, chcą zniszczyć jedną z niewielu placówek w Polsce z bezpłatną terapią uzależnienia od chemseksu. Swym bezdusznym działaniem skazują wielu ludzi na śmierć.
Uzależnienie od chemseksu to straszna choroba. Jak ktoś jest uzależniony tylko od narkotyków, zawsze można go próbować od nich odizolować. Ale seksualność nosi się w sobie, nie sposób od niej uciec. Można jedynie wspomóc się lekami obniżającymi libido i mądrą terapią. Byłem kiedyś szczęśliwy, tylko wtedy nie wiedziałem, że jestem. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę. Bardzo tęsknię za Kamilem. On od kilku lat jest w związku z Jakubem. Wiem, że jest im ze sobą dobrze.
Od autora: Marcin od 8 miesięcy jest w terapii dla uzależnionych od chemseksu. Mówi, że człowiek ma szansę wyjść z nałogu dopiero wtedy, gdy zaakceptuje, że jest wobec niego bezsilny. Od kilku miesięcy bierze leki antydepresyjne i zmniejszające libido. W trakcie rozmowy wielokrotnie podkreślił, że dopiero teraz zaczyna odczuwać szczęście: „Trafiłem na wspaniałą terapeutkę, która uratowała mi życie. Wybaczyłem rodzicom. Poprawiły mi się relacje z ojcem. Nie imprezuję. Gdy przyjdzie czas odstawienia leków, wtedy będę zupełnie innym, nowym, potrafiącym okazać sobie miłość człowiekiem”. Michał Muskała i Michał Pawlęga ze Społecznego Komitetu ds. AIDS, w artykule „Chemsex – próba zdefiniowania zjawiska w Polsce”, oceniają, że uzależnienie od chemseksu może dotyczyć ok. 50 tys. homoseksualnych mężczyzn. Kompleksowo uzależnionymi od chemseksu zajmuje się wspomniana przez Marcina Fundacja Edukacji Społecznej w ramach projektu „After Party” – potwierdza to prezeska FES Magdalena Ankiersztejn-Bartczak. Mają w tej chwili pod opieką 35 osób. Projekt jest finansowany z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. Informacje można też znaleźć na stronie meskiebranie.pl. W zakładce „mapa placówek” znajduje się baza ośrodków i gabinetów terapeutycznych w całej Polsce, w których można uzyskać profesjonalną pomoc. I jeszcze jedno: wśród osób hetero popularniejszym stymulantem seksu jest kokaina – tyle, że seks na koce rzadziej nazywa się „chemseksem” – ale to też jest chemseks.
Damian Maliszewski – publicysta, muzyk, influencer W następnym numerze „Replika” będzie kontynuowała cykl o chemseksie i zamieści mój wywiad z parą uzależnionych chłopaków.
Tekst z nr 84/3-4 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.