Mówić otwartym tekstem

O biseksualnym coming oucie, o homolobby, o kobiecej perspektywie i o uprzywilejowaniu miłości z Joanną Krakowską, historyczką teatru w Instytucie Sztuki PAN, wicenaczelną miesięcznika „Dialog”, rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

Foto: Agata Kubis

 

Jak to jest z tym homolobby? Istnieje czy nie istnieje?

No, wiedziałam, że tak będzie. To ja właściwie powinnam cię o to zapytać. Czy mężczyźni homoseksualni wspierają się nawzajem, budują specyficzne więzi solidarności? Tak czy nie?

 Myślę, że w Polsce ludzie, jak nie mają wspólnego interesu, to się nie wspierają. Raczej kopią pod sobą dołki, geje nie są tu wyjątkiem. Ale wiesz, o co mi chodzi. O to, że poparłaś Joannę Szczepkowską, gdy ta napisała, że polskim teatrem rządzi homolobby.

Napięcia, zależności erotyczne zawsze były częścią tej gry, jaką jest władza – także w teatrze. Ale mnie to interesuje na innym poziomie, dużo bardziej finezyjnym. Stąd moje pytanie – na ile chętniej oglądasz i piszesz o filmach, w których pojawia się motyw homoseksualny? Bzdurą jest, oczywiście, traktowanie homolobby jako realnej siły w jakiejś spiskowej teorii. Ale jeśli rozmawiamy o niuansach życia teatralnego, to trzeba powiedzieć, że pewne tematy czy postacie mogą być na scenie uprzywilejowane ze względu na rodzaj wrażliwości, a także orientacji ludzi, którzy teatr tworzą i którzy o teatrze piszą.

Uważasz więc, że jest szeroka reprezentacja przedstawień pokazujących męskie pożądanie homoseksualne. A zarazem zarzucasz polskiemu teatrowi, że nie ma w nim spektakli o seksualności nie tyle nawet lesbijskiej, co po prostu kobiecej.

Zarzucałam pięć lat temu. To się bardzo zmienia. Zwłaszcza, że pojawiły się reżyserki, których głos w teatrze jest bardzo wyrazisty – Maja Kleczewska, Ewelina Marciniak, Iga Gańczarczyk… I ta perspektywa kobieca manifestuje się u nich na rożnych poziomach – choćby w sposobie mówienia o ciele i przemocy, ale też w spojrzeniu na historię, jak w spektaklach Weroniki Szczawińskiej. Myślę, że płeć ma tu znaczenie w rozsadzaniu dotychczasowych hegemonicznych narracji.

Perspektywę lesbijską też w tych spektaklach widać?

Na pewno erotyka lesbijska pojawia się na scenie od czasu do czasu, ale szczególnie mocno nie zaistniała. Zwłaszcza w opozycji do męskiej perspektywy homoseksualnej. Generalnie w kulturze istnieje tendencja czy nawyk podpinania kobiecej homoseksualności pod gejowską narrację. W mainstreamie kobiety uczyły się mówić o homoseksualizmie z gejowskich filmów, z gejowskich przedstawień, od gejów reżyserów. Ten poziom quasi-identyfikacji zaszedł tak daleko, że teraz trochę czasu zajmie wypracowanie własnego języka i opowiedzenie siebie na nowo. Jeśli oczywiście lesbijkom uda się wyjść z niszy i zająć miejsce w publicznej przestrzeni. Bo przecież w kinie mainstreamowym lesbijskie historie często opowiadają mężczyźni – dobrym przykładem jest „Życie Adeli”. Na pewno nie jest to fi lm kobiecy, choć niewątpliwie jest to film o lesbijkach. Najbardziej znaną polską sztukę o lesbijkach „Cokolwiek się zdarzy, kocham cię” napisał i wyreżyserował Przemysław Wojcieszek… Sztuki na ten temat Ingi Iwasiów czy Izabeli Filipiak nie były ani publikowane, ani wystawione. „Dialog” wydrukował za to dramat „Powiatowe związki partnerskie” Agnieszki Łuczak – znanej polityczki z Tomaszowa Mazowieckiego. Ale to już są stare historie…

Od jesieni prowadzimy w Ośrodku Studiów Amerykańskich cykl zatytułowany Queer Feminist Film, w którym pokazujemy filmy amerykańskich reżyserek awangardowych z lat 70., 80. i 90. Bardzo wyraźnie widać w nich, czym naprawdę jest perspektywa kobieca i lesbijska. Ale te filmy, będące przecież klasykami w swoim gatunku, są w Polsce kompletnie nieznane, nie istnieją nawet w naszej literaturze fachowej. Długa, za długa jest ta droga z eksperymentalnej niszy do głównego nurtu, gdzie dominują sentymentalne landszafty.

Może więc sojusz gejów z feminizmem, gejów z lesbijkami, który wynika z poczucia opresji, jest, w gruncie rzeczy, umowny i tymczasowy? Może to są zupełnie rożne opowieści? Muszą się te drogi kiedyś rozejść.

To jest niestety sojusz, w którym kobiety nie są zbyt widoczne. Amerykańskie lesbijki bardzo wiele wysiłku włożyły w zmianę takiego stanu rzeczy. Używały do tego niekiedy środków drastycznych. Na początku lat 90. powstał ruch Lesbian Avengers, którego działaczki nauczyły się cyrkowych sztuk i zostały połykaczkami ognia. Na swoich paradach urządzały taki performans – wkładały sobie do gardeł płonące pochodnie. To był wystarczająco silny obraz i gest, by zaczęto o nich wreszcie pisać i traktować nie jak dodatek do ruchu gejowskiego. Ale z drugiej strony mamy świadomość, że w społecznym kontekście kobietom w relacjach homoseksualnych jest łatwiej niż mężczyznom.

Jednak lesbijki toleruje się tylko wtedy, gdy są bierne i nieme, dlatego w Polsce przeważnie milczą. Gdy w Krytyce Politycznej pokazujemy filmy o tematyce lesbijskiej, to na dyskusji po filmie nie zostają prawie żadne dziewczyny.

To jest problem kobiecy, nie lesbijski. Problem kobiet, które uchylają się od publicznego zabierania głosu. W teatrze na widowni zasiada więcej kobiet niż mężczyzn, ale trudno powiedzieć, co myślą. Bo kto pisze recenzje? Przeważnie mężczyźni. Wielu z nich nie mogę zarzucić braku zdolności widzenia kobiecych problemów w teatrze, ale to jednak jest problem, że głos opiniotwórczy jest z reguły głosem męskim. Wczoraj spotkał się ze mną pan, który robi fi lm o niewidzialności kobiet w przestrzeni publicznej. Film o niewidzialności kobiet w polityce, biznesie, kulturze będzie robił mężczyzna. Nie odbieram mu kompetencji i praw, lecz czy koniecznie musimy się emancypować dzięki męskiej kamerze? Z drugiej strony, nie jestem zwolenniczką esencjalizmu. Tego, że o kobietach powinny opowiadać kobiety, a o gejach – geje itd.

Sama wyoutowałaś się, w wywiadzie dla „Dużego Formatu”, jako osoba biseksualna, która przez wiele lat była w związku z kobietą, z Krystyną Duniec. Powiedziałaś, że każdy jest biseksualny. Ale biseksualizm to, rzekłbym, najmniej lubiana ze wszystkich orientacji.

Wiem, wiem.

Najbardziej też tajemnicza, budząca najwięcej lęków i fantazji. Wciąż mało jest wyoutowanych osób biseksualnych.

Nie lubię tych etykiet, bo one są jak deklaracje promiskuityzmu. Właściwe pytanie powinno brzmieć – kogo kochasz? To jest adekwatne do tego, jak postrzegam tę kwestię. Używam kategorii biseksualności w kontekście uprzywilejowania miłości, a nie uprzywilejowania seksualności. Jak się człowiek zakochuje, to naprawdę jest mu wszystko jedno, czy ten ktoś ma taką a nie inną anatomiczną cechę. Miłość jest ponad banalne struktury cielesne.

Czy to uprzywilejowanie miłości nie jest w gruncie rzeczy normatywne? W naszej kultury miłość wszędzie stawia się na pierwszym miejscu. Nieustannie każą nam kogoś kochać.

Mówię o miłości, która jest skrajnym doświadczeniem egzystencjalnym. Taka miłość zapewne nie zdarza się każdemu i to po wiele razy. Tylko, że jak się już zdarzy, to nie ma nic poza nią. Przywołuję ją tu dlatego, że jest rodzajem sankcji, którą burzy system, pokazuje, że kategorie homo i heteroseksualności są w gruncie rzeczy drugorzędne, a nawet nieistotne. A w ogóle, to jeśli heteroseksualność jest kulturowo uwarunkowana, to przecież i homoseksualność może być kulturowo uwarunkowana.

Owszem. Mam wrażenie, że teraz nacisk idzie w kierunku jak najsilniejszego znormalizowania homoseksualizmu. Ty zaś często piszesz, choćby w felietonach na łamach Dwutygodnika, o nonkonformistach, osobach, które płyną pod prąd we własnym środowisku, więc dużo ryzykują. Dajesz jako przykład Joannę Szczepkowską i Katarzynę Bratkowską, która, wbrew lewicowej poprawności, odważyła się wystawić operę Kim Ir Sena. Czy ty również czymś ryzykujesz, wypowiadając takie a nie inne poglądy?

Na poziomie obyczajowym niczym nie ryzykuję ani w obrębie środowiska, ani w rodzinie. Natomiast, jeśli mówię o czymś szczerze, to zawsze ryzykuję śmiesznością, jak każdy, kto się odsłania. Sam to wiesz jako krytyk – na każdą twoją zaangażowaną opinię zawsze znajdzie się jakiś hejter.

A nie masz poczucia, że twój coming out przyszedł za późno? Gdy już nie wiązał siężadnym ryzykiem

No, faktycznie nie byłam aktywistką LGBT, może szkoda, ale ze związkiem nigdy się nie kryłam – myślę, że we własnym środowisku po prostu widać, że kogoś z kimś łączy bliska relacja.

Ale nie mówiłaś o nim publicznie.

Nigdy nie było okazji. Normalnie człowiek nie przychodzi do mediów i nie opowiada o życiu osobistym. Nie chodzi o pruderię czy ochronę prywatności, po prostu, nie ma powodu. Teraz był powód. Wiedziałam, że nie mogę mówić w wywiadzie do „Dużego Formatu” rzeczy niepopularnych, krytycznych wobec własnego środowiska z pozycji nonkonformistycznej świętej. Muszę świadczyć życiem, powiedzieć o swoich kompromisach czy zdradach. Bo inaczej to, co mówię brzmi fałszywie i moralizatorsko.

Skądinąd, gdybyśmy były mężczyznami, to nasz związek byłby oczywisty, publiczny, nazwany. Jeśli dwie kobiety jeżdżą z dziećmi razem na wakacje i chodzą wszędzie razem, to nie ma w tym nic oczywistego. Nawet, jeśli napisały wspólnie dwie książki, to jeszcze o niczym nie świadczy. Ale też nigdy nikt mnie nie zapytał o mój związek otwartym tekstem. Heteroseksualistów się o takie rzeczy pytają: „Jesteś z nią?”. Homoseksualistów się nie pytają.

Myślisz, że równouprawnienie nastąpi, jak i nas się zacznie pytać?

Może to się już zaczyna? Bardzo jeszcze środowiskowo, ale na pewno w ciągu ostatniej dekady dokonała się w tej sferze olbrzymia zmiana. Ale też mam z tym problem – ludzie się schodzą i rozchodzą, jak to ogłaszać? Poza intencją emancypacyjną w przypadku związków jednopłciowych, a więc racją polityczną, nie mam w tej sprawie jasności.

Wracając do nonkonformistów. W jednym z felietonów cytujesz Quentina Crispa, który powiedział, że doceni ich czas. Ja mam wrażenie, że w Polsce nawet po śmierci nie ceni się nonkonformistów. Jesteśmy uparcie konformistycznym narodem.

Mnie się po prostu wydaje, że jest przyjemnie być nonkonformistą.

To taka masochistyczna przyjemność.

Nie wiem. Może ja mówię o tym z perspektywy Quentina Crispa, który myślał, że i tak zawsze wyjdzie na jego? Ale jeśli spojrzeć na to z polskiej perspektywy historycznej, to przecież ci, którzy w latach 70. przystąpili do opozycji, odnieśli swój sukces generacyjny. Niektórzy z dawnych nonkonformistów są teraz prezydentami, ministrami, prezesami.

Jesteś autorką książki o Halinie Mikołajskiej, przedstawiasz ją jako wzór nonkonformizmu czasów PRL-u. Poświęciła własną karierę aktorską dla działalności opozycyjnej. Tak „gdybając”, jak myślisz, po jakiej stronie stałaby dziś Mikołajska? Czy z nonkonformistki nie zmieniłaby się w „konserwę?

To jest pytanie, które mnie nurtuje i niepokoi, istnieje bowiem bardzo wielkie ryzyko, że stałaby po stronie Polski normatywnej i katolickiej. Ale z drugiej strony, było w niej przywiązanie do wolności i niechęć do zniewalających dogmatów. To jest jednak nie do przewidzenia, bowiem dla całej generacji, która przeżyła życie w PRL-u, fakt odzyskania niepodległości w 1989 roku był tak mocnym doświadczeniem, że prawie wszyscy wysiedli na przystanku „Niepodległość” i odmówili dalszej jazdy. Wszystko inne było mniej ważne. Jakie są tego skutki, pokazuje chociażby fi lm Marty Dzido i Piotra Śliwowskiego „Solidarność według kobiet”, który unaocznia, co kobiety przegrały w 1989 roku. A przegrały wszystko.

Czy w latach 80., gdy siedziało się po kościołach, przeżywało poczucie wspólnoty i nonkonformizmu, była jakaś refleksja nad tym, że Solidarność jest jednak konserwatywna obyczajowo?

Nie było. Jeśli była, to na marginesach. Ci, którzy angażowali się w poparcie Solidarności, a więc i w msze za ojczyznę, umieli sobie uzasadnić, że sprawa niepodległości jest nadrzędną wobec wszystkich innych kwestii. Nie wiem, czy można było inaczej. Może nie?

A twoja świadomość z tamtego okresu?

Byłam wtedy żoną bohatera narodowego, działacza Solidarności i osobą głęboko przeświadczoną o tym, że bycie kobietą w niczym mnie nie upośledza, że mężczyźni i kobiety mają równe prawa. Nieco czasu mi zajęło, żeby zrozumieć, że się mylę. To nastąpiło już po 1989 r., dość szybko zresztą, bo zaraz zaczęła się konserwatywna ofensywa: religia do szkół, zakaz aborcji etc. Ale własna nieświadomość wielu spraw z tamtego czasu to dla mnie wstydliwy temat.

Ekspansja twardego, konserwatywnego dyskursu trwa do dzisiaj. Tymczasem pojawia się w twoim felietonie myśl, że obecnie lubimy sobie pobłażać. Może więśrodowiska feministyczne i LGBT za bardzo sobie pobłażają? Za bardzo rozczulają się nad sobą? I dlatego są nieskuteczne politycznie?

Rozczulają się nad sobą, ale czy mogą na siebie liczyć? Bo ta pobłażliwość ma rożne aspekty. Na przykład taki, że właściwie wszystko wolno, że w relacjach erotycznych nie ma granic, że obowiązuje zasada przyjemności. W tych sprawach perspektywa serio kojarzy się z konserwatyzmem i moralizowaniem, więc traktowana jest z ironią. Tymczasem w naszym otoczeniu ciągle rozgrywają się jakieś dramaty, które dowodzą, że z tym nie ma żartów. W środowiskach obyczajowej lewicy pobłażanie sobie łączy się z bezsilnością wobec emocji własnych i cudzych, z paradoksalnym brakiem empatii, który pokrywa się ironią.

Jest możliwe odbudowanie poważnego dyskursu? Tak żeby nie był obciążony konserwatywną nadbudową?

 Mam nadzieję, że jest możliwe. Na przykład trzeba zacząć mówić prawdę, dlaczego gender jest niebezpieczny dla panującego porządku. Że tu chodzi o władzę i seks. Czyli o to, żeby zlikwidować wszystkie mechanizmy dyscyplinowania seksualnego kobiet i o to, że kobietom należy się połowa władzy. To jest poważna sprawa polityczna. Trzeba teraz te dwa hasła przełożyć na bardzo konkretne postulaty i propozycje legislacyjne oraz połączyć je z tradycyjnie lewicowymi hasłami solidarności, równości, wolności. I tu homolobby się przyda.

 

Tekst z nr 54/2-4 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Debata o outingu

Udział biorą: Agata Chaber, prezes Kampanii Przeciw Homofobii, Ewa Siedlecka, dziennikarka „Gazety Wyborczej”, laureatka Nagrody Tolerancji 2013 oraz Robert Biedroń, poseł na Sejm RP. Prowadzący: Radek Korzycki i Mariusz Kurc („Replika”)

 

 

Zauważcie, że outingi są robione albo w krajach daleko bardziej homofobicznych od Polski – jak Uganda, albo w krajach z dużo bardziej wyemancypowaną społecznością LGBT – jak Wielka Brytania. W pierwszym przypadku ujawnia się homoseksualność, która ma być tą stygmą. W drugim – ujawnienie homoseksualności jest tylko środkiem do ujawnienia hipokryzji – i społeczeństwo to rozumie. W latach 90. mieszkałem rok w Londynie i byłem świadkiem fali outingów konserwatywnych polityków. Oni już po tym nie mogli mówić, że „pedalstwo szerzy się tylko na lewicy”. Społeczeństwo zobaczyło, że osoby LGBT mogą być wszędzie. Jak wróciłem z Londynu, to chciałem to samo przeprowadzać w Polsce, ale na szczęście Marta Abramowicz, ówczesna wiceprezeska KPH, mnie zmitygowała. Zrozumiałem, że gdybym to zrobił, to zlinczowano by mnie, a nie tego homofobicznego polityka. Bo w polskiej polityce homoseksualność jest czymś gorszym niż nieuczciwość.

By homoseksualna orientacja stała się neutralną cechą, musimy robić coming outy, które dla osób hetero są czymś kompletnie nienamacalnym. To też komplikuje sprawę. Oni tego nie rozumieją, bo sami o swej orientacji mówią swobodnie i bez przerwy. W świecie hetero zarówno coming out jak i outing, są na porządku dziennym! I oni nawet nie zauważają, jak często ujawniają czyjąś heteroseksualną orientację bez zgody i wiedzy tej osoby. Dlaczego tylko outing homoseksualny budzi emocje? Bo sama homoseksualność wciąż budzi emocje. Neutralizacja homoseksualności jest wielkim zadaniem, przede wszystkim dla samej społeczności LGBT, która musi się ujawniać. Na razie outing bardziej może zaszkodzić outującemu niż outowanemu.

A co, gdy outing jest jednocześnie ujawnieniem konfliktu interesów? U heretyków jest sporo takich przypadków – np. dany polityk załatwia swej partnerce ciepłą posadę w jakiejś spółce – i media o tym piszą.

ES: Mieliśmy nawet w „GW” niedawno podobny tekst. Polityk ma żonę oraz kochankę, którą zatrudniał.

RB: Wyoutowaliście go?

 ES: W pewnym sensie, bo o tej sprawie otoczenie i nawet żona już od pewnego czasu wiedzieli. I teraz właśnie zdałam sobie sprawę, że i ja uważam, że większą krzywdą jest ujawnić, że facet ma kochanka, któremu coś załatwił, niż że ma kochankę, której coś załatwił. Bo osoba homoseksualna jest w gorszej sytuacji, należy do grupy dyskryminowanej. I jej – tej osobie – należy się większa ochrona.

Celebryci? Polskie tabloidy raczej trzymają się od outingów z daleka. Na Zachodzie jest inaczej. W USA znany dziennikarz Michael Musto od lat outuje gwiazdy. Uważa, że osoby publiczne, same wystawiając się na „publiczny ogląd”, godzą się na wyciąganie „intymnych szczegółów”. I skoro pisze się o heteroseksualnej orientacji, to niepisanie o homoseksualnej jest z gruntu homofobią.

ES: To już jest very sophisticated. Chciałabym przypomnieć, że orientacja seksualna, podobnie jak np. stan zdrowia, należy zgodnie z prawem do tzw. danych wrażliwych. Jej ujawnienie może być przestępstwem. Można outującego oskarżyć o naruszenie dóbr osobistych. Np. gdyby ktoś napisał, że Siedlecka jest dyslektyczką – nie ukrywam tego, ale gdybym ukrywała – to ujawnianie tego byłoby złamaniem prawa.

RB: Ujawnienie homoseksualnej orientacji przywodzi na myśl popełnienie przestępstwa. Ewa, czy dziennikarze piszący np. o premierze Tusku, myślą: „Nie możemy napisać o jego żonie, bo tym samym ujawnimy jego orientację seksualną”?

ES: Ale Tusk swej orientacji nie ukrywa.

RB: A tamten polityk, który zatrudniał partnerkę, ukrywał, że ona jest jego partnerką, prawda? Nawet się pewnie nie zastanawialiście, że orientacja przy okazji wyjdzie na jaw, tak bardzo naturalne to jest.

Mam pewien dysonans, bo znam posła, który jest gejem. W czasie głosowania w sprawie związków partnerskich z premedytacją nie zagłosował. Bywa w klubach gejowskich, jakoś uczestniczy w życiu tzw. środowiska, korzysta z tego, co ruch LGBT do tej pory zbudował. A jednocześnie nie ma nawet odwagi, by zagłosować na „tak”, o coming oucie nie wspominając. On wie, że ja wiem, ale przed innymi ludźmi udaje. I w ten sposób ja też muszę udawać, że nie wiem. A on zmienia końcówki i opowiada o dziewczynie wtedy, gdy ma na myśli swego faceta. Kompletna paranoja dla niego, a dla mnie niekomfortowa sytuacja.

ACh: Zastanawiam się tylko, czy jak homoseksualna orientacja stanie się neutralna, to czy w ogóle jeszcze będzie takie pojęcie jak outing?

RB: Outingiem będzie ukazanie hipokryzji. Nie łudźmy się, że w krajach jak Wielka Brytania, homofobii już w ogóle nie ma. Jest również, tylko społeczeństwo generalnie lepiej rozumie problematykę LGBT.

ES: A nie myślisz o tym napiętnowanym człowieku? To jest jego dramat – on może np. nie dostać rozgrzeszenia, albo wyrzeknie się go rodzina.

RB: Proszę cię, przecież on piętnował innych! Rujnował nie jedno życie, tylko seryjnie.

ES: Czyli zemsta?

RB: Proponuję wrócić do tej dyskusji za 10 lat. Nasze środowisko będzie wtedy bardziej wyoutowane, więc i bardziej skore do traktowania homoseksualnej orientacji jako zwykłej cechy. Na razie niewiele osób pozwala sobie na komfort bycia sobą. I myślą: „jak mnie by ktoś wyoutował, to by była tragedia”. A ci już wyoutowani mogą tylko wzruszyć ramionami, nic im już nie można zrobić. Podział między LGBT a hetero jeśli chodzi o świadomość, czym jest coming out i outing, jest duży, ale jeszcze głębszy podział jest chyba między wyoutowanymi LGBT a niewyoutowanymi. Na studiach miałem kolegę geja, który gejem był tylko w intymnych sytuacjach. Ja byłem już wtedy całkowicie wyoutowany. Na uniwersytecie on wręcz uciekał przede mną, bo sam fakt, że zobaczono by go, jak ze mną rozmawia, mógłby świadczyć o tym, że on jest gejem a tego się panicznie bał.

ES: Nie można przeliczać ofiar i kalkulować, że outing jednej osoby zniweluje cierpienie tych, których on tępił. To jest takie myślenie: czy wolno zestrzelić samolot, jeśli mamy uzasadnione podejrzenie, że na jego pokładzie są terroryści? Zginie 200 osób, ale może zginąć 2000, jeśli ten samolot rąbnie w jakiś wieżowiec. Nie, nie wolno tak przeliczać. Każdy ma taką samą godność. Traktowanie człowieka jako środka do celu narusza zasadę poszanowania godności, na której opierają się prawa człowieka.

ACh: Może dojdziemy do takiego stanu świadomości, że przy outingu najważniejszą sprawą będzie ujawnienie nieuczciwości. Dziś na czoło wychodzi samo bycie homo – nadawanie człowiekowi łatki pochodzenia z grupy wykluczonej. Nie to, że bym się specjalnie przejmowała takimi ludźmi, ale to jednak jest narażenie np. na drastyczny przełom, który może się wiązać np. z utratą rodziny.

Jeszcze jeden przypadek: outing przez ujawnienie potencjalnego przestępstwa. Przykładem – aktor John Travolta. Media rozpisują się o kolejnych mężczyznach, którzy oskarżają go o molestowanie.

ES: Jeśli abp Petz molestował kleryków, wykorzystując ich sytuację zależności, to napisanie o tym – co zrobiła „Gazeta Wyborcza” i o czym było w mediach głośno – nie było wyoutowaniem, tylko napiętnowaniem moralnie nagannego i przestępczego czynu. Nie widzę tu żadnego dylematu, ani etycznego, ani prawnego.

ACh: Zgadzam się. Tam, gdzie chodzi o przestępstwo lub potencjalnie o przestępstwo, nie ma wątpliwości.

Niedawno głośna była plotka, że przed laty Roman Giertych rzekomo miał tworzyć listy homoseksualistłów.

RB: To byłoby właśnie działanie w stylu Ugandy – ujawnienie homoseksualności dla samej homoseksualności, a nie dla pokazania czyjejś hipokryzji.

Podobne sprawy jednak będą wybuchać, jak w krajach zachodnich?

RB: Na razie – nie sądzę.

ES: W Polsce prywatność jest daleko większym tabu, niż np. w USA. Ma to swoje dobre i złe strony, bo chroni intymne rzeczy, ale jednocześnie jest takie myślenie: że w domu niech sobie robi, co chce.

Polskie tabloidy wywlekają osobom publicznym nieprawdopodobne rzeczy, ale nie homoseksualizm.

ES: Bo homoseksualizm to jest ta najgłębsza prywatność.

RB: Ale nie sądzisz, że to nas dyskryminuje, bo heteroseksualizm jest inaczej traktowany?

ES: Tak, w pewnym sensie.

RB: Za to jak już ktoś się wyoutuje, to jest dobrze traktowany przez tabloidy – nie jest tak jak w Ugandzie. Ale gdyby tabloidy nawet dla zabawy zaczęły swatać jakiegoś gwiazdora z dziewczynami LUB chłopakami, to byłoby wielkie oburzenie.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Miłość w Wenecji

O jego debiutanckiej powieści „Łza i morze” i o polskim światku reklamy z perspektywy świadomego geja z Marcinem Nowakiem Lubeckim, dyrektorem kreatywnym agencji LOWE, rozmawia Przemysław Górecki

 

fot. mat. pras

 

Polski konserwatywny kryptohomoseksualista w wieku zaawansowanym marzy o śmierci w Wenecji, ale gdy do niej przybywa, ulega erotycznej fascynacji pięknym blondynkiem. Relacja z Davidem, uosobieniem amerykańskiej niewyparzonej, buńczucznej, naiwnej i ideowej młodości, stanie się nagle ważna dla statecznego Tadeusza Sokołowskiego, prezesa Związku Literatów Polskich. Dziś Tadeusz, bohater twojej książki „Łza i morze”, wydaje się postacią nie z tego świata.

Ma żonę i nie ma zamiaru rezygnować z rodziny, to dla niego oczywiste. Ma też samoświadomość, ale taką, jaką mieli pewnie Andrzejewski czy Iwaszkiewicz, który jest w pewnym sensie prototypem Sokołowskiego. Nie jest to samoświadomość emancypacyjna, z naszych czasów. Oni wtedy naprawdę nie widzieli nic złego w tym, co dziś my nazywamy prowadzeniem podwójnego życia. Nie było kategorii takich, jak coming out – jesteśmy w roku 1964, przed rewolucją seksualną, przed Stonewall.

A David? Jest już zwiastunem tego, co moglibyśmy nazwać seksualnym wyzwoleniem?

Tak, David jest jakby wysłannikiem z przyszłości. Nie jest homoseksualistą, dziś powiedzielibyśmy raczej, że jest biseksualny. Ale on sam nie lubi sztywnych kategorii i jest otwarty na rożne doznania. Czyta Wilhelma Reicha i traktuje erotyzm jako twórczą energię, która powinna zostać uwolniona spod kulturowych represji. Wierzy, że w ten sposób można zbudować lepsze społeczeństwo, w którym każdy będzie czuł się, jak u siebie w domu i pracował dla wspólnego pożytku. Cała grupa teatralna Living Theatre, do której należy David, to rewolucjoniści, protohippisi, którzy zapowiadają przełom kontrkulturowy. Ich mottem mógłby być znany slogan hippisów „Bądź realistą, żądaj niemożliwego!“. Dlatego tak interesujące wydało mi się spotkanie tych postaci: rewolucjonisty, idealisty i maksymalisty Davida oraz Tadeusza, pragmatyka, kalkulującego taktyka i realisty. Pisarz z jednej strony pozostaje pod urokiem młodzieńczej energii chłopaka, z drugiej – dostrzega płycizny jego wizji i brak realizmu. Ale w wyniku spotkania z Davidem musi przemyśleć swoje życie i wywrócić je do góry nogami. Choćby na chwilę.

Zadbałeś też o realia. Living Theatre naprawdę wtedy gościł w Wenecji.

A Julian Beck, jeden z jego założycieli, naprawdę miał zamiar wpuszczać LSD do kanalizacji miejskiej.

Opisujesz też wyzwalające orgie seksualne. Fakt?

To już sobie wymyśliłem, ale oni urządzali takie rzeczy na scenie, więc wydaje mi się, że byliby skłonni tym bardziej za kulisami.

Skąd pomysł, by umieścić akcję w 1964 r.? To czasy, których sam nie możesz pamiętać.

Wybór roku 1964 był motywowany historycznie – chciałem dać bohaterowi pretekst do wyjazdu z Polski: niechęć do udziału w zamieszaniu politycznym po wybuchu skierowanego przeciw cenzurze Listu 34. Stąd też przedemancypacyjną mentalność Tadeusza jako część jego wiarygodnej, nieanachronicznej konstrukcji. Gdy okazało się, że w latach 60. we Włoszech przebywał Living Theatre, zaświtała mi idea, by zderzyć te dwie sytuacje i zobaczyć jak to będzie grać. Wtedy też przypomniałem sobie o swoim starym pomyśle: napisania drugiej części „Śmierci w Wenecji”.

Obiekt pożądania starego homoseksualisty z opowiadania Manna u ciebie sam staje się starym homoseksualistą pożądającym młodego chłopaka.

Tak, u mnie prawie wszystko jest jak w noweli Manna, tylko na odwrót, przedstawione w formie pastiszu, w sensie, jaki nadał mu Frederic Jameson: że pastisz to parodia pozbawiona poczucia humoru. Książka Manna była dla mnie ważnym doświadczeniem czytelniczym w momencie, kiedy kształtowała się moja własna świadomość intelektualna, estetyczna i seksualna. Chciałem na swój sposób oddać mu hołd.

Polskie powieści gejowskie najczęściej dzieją się tu i teraz. Na tym tle „Łza i morze” jest dość unikatową pozycją.

Pisząc, nie myślałem o tej książce jako o powieści gejowskiej, ale jeśli ktoś ją tak odbiera, to nie mam z tym problemu. W „Śmierci w Wenecji” historia opowiedziana jest tak, że to, co można by opisać w kategoriach pożądania i fascynacji erotycznej, jest przedstawione jako spotkanie z absolutem, boskością i w konsekwencji ze śmiercią. Taka uniwersalizacja i sublimacja doświadczenia erotycznego może być też kluczem do zrozumienia postaci Tadeusza. On ma tendencje do postrzegania zrepresjonowanego pożądania w kategoriach wzniosłych i nawet mistycznych. A przecież chodzi o pisarza homoseksualnego i jego fascynację homoerotyczną.

Właśnie. Posługujesz się stylem jakby z Iwaszkiewicza, z epoki „niewyrażalnego pożądania”, ale to pożądanie wyrażasz, w odróżnieniu od „Śmierci w Wenecji”.

Chciałem opisać prawdziwie erotyczną fascynacją człowiekiem, a nie erotykę spod znaku śluzu i tanich chwytów. Buzującą, ale ujętą w karby rygorystycznej formy. Miała być w książce raczej emanacją psychiki bohatera. Niektórzy mi zarzucali: „dobra książka, ale gdyby tak więcej w niej seksu było…”.

to łatwiej byłoby ją postawić na półce obok Szczygielskiego, Millera, Zygmunta, Żurawieckiego?

Jestem otwarty na rozmaite odczytania. Jestem gejem i napisałem książkę o homoseksualiście żyjącym w zupełnie innych okolicznościach kulturowych i społecznych. Witkowski, Miller czy Zygmunt nie byli moimi punktami odniesienia. Powieść właściwie wywodzi się i rozgrywa w świecie literatury. Niektórzy mówili nawet, że odczytują ją jako uniwersalną opowieść o tęsknocie starości za młodością. Wydaje mi się, że jest to książka ostentacyjnie antyrynkowa i niewpisująca się w żaden trend. Mam wrażenie, że pisarze nie lubią szufladkowania – ja unikam go także w sferze seksualnej. Dopiero co powiedziałem, że jestem homoseksualistą – OK, ale kategorie „gay”, „lesbian”, „queer” traktuję jak niedomknięte szufladki. Uważam, że miłość jest wejściem w pole pragnienia osoby pragnącej – może to uczynić zarówno mężczyzna, jak kobieta. A może w ogóle miłość to tylko złudzenie, jak uważa mój bohater…

Tadeusz nie sądził, żeby ktoś odważył się napisać o miłości między dwoma mężczyznami w poważnej pracy biograficznej, w każdym razie nie w kraju. Przyznaje też, że wszyscy jego homoseksualni koledzy mają żony i rodziny i że to jest oczywiste. Chciałeś pokazać tę niebagatelną zmianę, jaka w ostatnim połwieczu nastąpiła w dyskursie emancypacyjnym?

Absolutnie tak. Akcja dzieje się w momencie dużej zmiany społecznej, bo ci aktorzy z Living Theatre zapowiadają już rewolucję seksualną, której my w Polsce nie doświadczyliśmy, a przynajmniej nie w takim stopniu. Są już z tego przyszłego, wyemancypowanego (głownie zachodniego) świata, w którym gej jest częścią codzienności i nie ma w nim ani zła, ani tajemniczości. To, co mówi bohater, to żart, rodzaj mojej złośliwości wobec kronikarzy życia Iwaszkiewcza i, ogólnie, niewyobrażalnego dla mnie podejścia biografów do kwestii homoseksualności twórców. Wciąż pokutuje przeświadczenie, że obecność wątku homoseksualnego świadczy negatywnie o biografii, ponieważ tego typu pożądanie jest degradujące i nie zasługuje na włączenie w obręb oficjalnej narracji. Fakt, że dziennik intymny Gombrowicza, obfitujący w wątki homoerotyczne, nazywa się „nocnikiem”, dobrze pokazuje, w jakim paradygmacie myślowym się obracamy. Mentalnie wciąż tkwimy w Polsce sprzed Stonewall.

Jako pisarz jesteś debiutantem, ale w ruchu LGBTQ funkcjonujesz już od jakiegoś czasu jako przedsiębiorczy, wyoutowany dyrektor kreatywny agencji reklamowej LOWE. Współpracujesz z Kampanią Przeciw Homofobii. Ostatnia kampania społeczna promująca instytucję związków partnerskich, „Najbliżsi obcy” to twoja idea.

Od początku pracy w LOWE Warsaw, wraz z Kingą Grzelewską, mieliśmy jasność, że powinniśmy robić coś, co spowoduje, że ten kraj będzie taki, jaki wydaje się nam, że powinien być. Oprócz wciskania ludziom kolejnych ofert i produktów, chcemy też robić w reklamie coś pożytecznego. Od pięciu lat współpracuję z KPH. Walka o prawa mniejszości LGBTQ jest dla mnie ważna i, jak widać, niełatwa – od wielu lat nie można przepchnąć ustawy o związkach partnerskich! Naszą pierwszą kampanią była chyba ta dotycząca odpisania 1% z podatków dla KPH, a najgłośniejszą – na pewno ta z zeszłego roku: „Rodzice, odważcie się mówić”.

Gejom i lesbijkom towarzyszyli ich akceptujący rodzice, również ci znani, jak aktorzy Władysław Kowalski czy Mirosław Zbrojewicz.

Opowiedzieliśmy o rodzinie, czyli centralnej fi gurze naszej kultury, ale w sposób subwersywny. Pokazaliśmy, że w tych rodzinach są też homoseksualiści, będący ich pełnoprawnymi członkami. Co więcej, te rodziny akceptują ich homoseksualizm, przez co cała narracja o gejach i lesbijkach jako outsiderach i wyrzutkach oraz rodzinie jako rezerwuarze wartości katolickich została zdekonstruowana.

Branża reklamowa ma opinię takiej, w której jest nadreprezentacja gejów. Ale właściwie gdzie oni są? Jesteś pierwszym specem od reklamy, z którym udaje nam się porozmawiać.

Jak widać, niewiele jest agencji reklamowych, które chcą zajmować się podobnymi tematami. Opinia o „gejowskiej” branży reklamowej jest zdecydowanie przesadzona. Być może pracuje tutaj więcej osób o nieheteronormatywnej orientacji, ale według mojego rozeznania wcale nie dużo więcej. Zresztą sama obecność gejów i lesbijek w reklamie nie wpływa na zmianę dyskursu, sposobu mówienia, myślenia i zachowań. Z tym jest tak samo, jak wszędzie w kraju: tu też nadal największą obelgą jest powiedzieć do kogoś „ty pedale”.  

 

Tekst z nr 50/7-8 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Koniec milczenia

Serial „Orange is the new black” uczynił gwiazdę z Laverne Cox. Ale znanych, jawnych osób trans, które opowiadają swe historie, jest już w USA więcej

Tekst: Radek Korzycki

 

fot. mat. pras.

 

Laverne Cox

Bomba wybuchła pod koniec kwietnia, kiedy magazyn „Time” ogłosił swój doroczny ranking stu najbardziej wpływowych ludzi świata. Na liście zabrakło Laverne Cox, transseksualnej gwiazdy popularnego serialu „Orange is the new black”, chociaż w głosowaniu internautów aktorka zajęła wysokie miejsce. Rozczarowani czytelnicy nakręcili kampanię na jej rzecz w mediach społecznościowych pod hashtagiem #whereislavernecox (gdzie jest Laverne Cox?). Wygrali – skruszona redakcja „Time’a” nadrobiła brak w dwójnasób. Poświęciła Afroamerykance jedną z czerwcowych okładek pisma jako pierwszej osobie trans w historii. To moment, który mnie przerasta! To jest komunikat, że osoby transseksualne nie będą więcej stygmatyzowane, wyszydzane, poddawane fizycznej opresji i pogardzane – napisała w reakcji panna Cox.

Laverne chroni swoją prywatność. Zapytana przez gwiazdę telewizyjnego dziennikarstwa Katie Couric o okoliczności i szczegóły operacji korekty płci odpowiedziała grzecznie acz stanowczo, że to nie jest sprawa publiczna. Mówi za to, że jakiś czas temu ukończyła 21 lat i ma brata bliźniaka. Wychowała się na głębokim Południu w Mobile w Alabamie. W wieku 11 lat próbowała popełnić samobójstwo. Po maturze wyjechała do Nowego Jorku z planem zostania tancerką. Lekcje baletu nauczyły mnie dyscypliny, ale nie chciałam z tańcem wiązać swojej przyszłości. Bardzo wspierający brat cały czas przekonywał mnie, że jestem utalentowaną aktorką – powiedziała Cox w wywiadzie dla brytyjskiego dziennika „Independent”. Po latach castingów i drobnych doświadczeń w reality shows trafiła się jej rola jedna na milion: transseksualnej fryzjerki więziennej Sofii we wspomnianym serialu produkcji Netfix. To pierwsza tak duża rola dla osoby trans w historii telewizji. To, co robię ma ogromne znaczenie w edukowaniu ludzi, że nie żyjemy w świecie, gdzie istnieją tylko dwie płcie i że musimy obowiązkowo zmienić punkt widzenia – mówi Laverne. Ludzie zbyt często skupiają się na samym procesie korekty płci. Zafiksowanie się na operacjach, wypytywanie „Co miałaś zrobione? Jakie implanty?” uprzedmiatawia nas i przesłania człowieka, który stoi za chirurgicznymi zabiegami. Wolałabym zwrócić uwagę na to, że jesteśmy, częściej niż osoby LGB, ofiarami przemocy, że bezrobocie wśród osób transseksualnych jest dwa razy większe niż przeciętne. A wśród niebiałych, jak ja, cztery razy większe! Podobnie ze wskaźnikiem zabójstw – największy dotyczy trans kobiet. (…) Nie ma jednej wspólnej trans historii dla nas wszystkich, ale cieszę się, że dziś coraz więcej osób trans chętniej dzieli się własnymi doświadczeniami i uczuciami.

Lana Wachowski

Jedną z pierwszych transpłciowych osób w amerykańskim showbiznesie była Lana Wachowski, połowa reżyserskiego tandemu Wachowskich, odpowiedzialnych za trylogię „Matrix”, a ostatnio za „Atlas chmur”. Urodzona w 1965 r. jako Larry około 2002 r. rozwiodła się z żoną i… zapadała na depresję. W tym czasie każdego ranka chodziłam pływać. Ale specjalnie nie w basenie tylko w morzu. Po cichu liczyłam, że zje mnie rekin – mówiła po latach w wywiadzie dla „New Yorkera”. Pewnego dnia dojrzała do decyzji o tym, żeby powiedzieć o wszystkim rodzinie. Podczas rozmowy z matką wyznała: Jestem transseksualna. Jestem kobietą. Rodzina nie miała problemu z zaakceptowaniem prawdziwej tożsamości Larry’ego. Kilka dni po coming oucie, podczas rodzinnego obiadu w restauracji Lana po raz pierwszy wystąpiła w sukience. Pamięta do dziś moment, gdy kelner zwrócił się do niej w żeńskim rodzaju. Proces korekty płci zakończyła w 2008 r. Rok później poślubiła inną kobietę, Karin Wilson.

W 2012 r., odbierając nagrodę Human Rights Campaign, największej amerykańskiej organizacji LGBT, Lana powiedziała: Są rzeczy, które robimy dla samych siebie i są rzeczy, które robimy dla innych. Gdy byłam młoda, bardzo chciałam być pisarką i reżyserką, ale w świecie, który znałam, nie było ludzi z taką tożsamością płciową jak moja. Myślałam więc, że moje marzenia to mrzonka. Jeśli dziś dla młodych osób trans mogę być tą, o której pomyślą: „OK, w tym biznesie jest już ktoś taki jak Lana, może więc i ja mogę spróbować”, to uważam, że warto poświęcić tę część mojego prywatnego życia i uczynić ją publiczną – dla tych właśnie ludzi.

Chaz Bono

Chyba najbardziej znaną osobą trans w USA, także ze względu na polityczne zaangażowanie, jest Chaz Bono, syn Cher i Sonny’ego Bono. Urodził się w 1969 r. jako biologiczna dziewczynka – Chastity i już kilka lat później występował z rodzicami w telewizji. W 1995 r. ujawnił się jako lesbijka. Trzy lata później pisał w autobiografii pt. „Family outing”: Moj coming out katapultował mnie do istotnej społecznie pozycji, która także dała mi poczucie afirmacji tego, że jestem homoseksualną kobietą. W tej samej książce można przeczytać, że Cher, w końcu ikona gejowska i działaczka na rzecz osób LGBT, miała przez pewien czas problem z pogodzeniem się z orientacją Chastity. Z Sonnym było trudniej, bo był już wtedy politykiem konserwatywnej Partii Republikańskiej. Przestali rozmawiać. (Sonny zginął w wypadku na nartach w 1998 r.). W 2008 r., praktycznie na oczach całej Ameryki, jedyne dziecko Cher i Sonny’ego zdecydowało, że przejdzie proces korekty płci. Jego agent ogłosił w czerwcu 2009 r., że Chaz ma nadzieję, że wybór, jakiego dokonał, otworzy serca i umysły w sprawie osób transpłciowych, tak jak wcześniej uczynił to jego coming out. Rok później kalifornijski sąd uznał, że młody Bono jest teraz mężczyzną, który nosi imiona Chaz Salvatore. Tymczasem on sam wziął udział w 13. edycji amerykańskiej wersji „Tańca z gwiazdami” i wydał drugą część autobiografii. Jego akceptująca mama mówi tylko, że czasem mylą jej się zaimki.

Stephen Ira Beatty

Ale nie wszystkim odpowiada to, co mówi i robi Chaz. Gdy w „New York Timesie” opublikował artykuł, w którym napisał, że transseksualizm to genetyczny defekt i że mniej więcej kilka promili mężczyzn rodzi się kobietami, a kobiet mężczyznami, z protestem przeciwko uproszczeniom i „ewidentnej mizoginii” wystąpił 19-letni wówczas Stephen Ira Beatty, syn Annette Bening i Warrena Beatty, który sam urodził się jako dziewczynka. Ten człowiek nie reprezentuje naszej zróżnicowanej wspólnoty. Szczególnie tych, którzy nie identyfikują się jednoznacznie jako mężczyzna czy kobieta. Powinien to wszystko poważnie sobie przemyśleć – napisał na blogu potomek słynnej aktorskiej pary.

Samemu Stephenowi odwagi w przekraczaniu poprawności języka można szczerze pozazdrościć. Gdy po raz pierwszy na wideoblogu opowiadał o swojej przemianie, nazwał się transgenderowym mężczyzną, przegiętą królową, homoseksualistą, ciotą i nerdem, a także pisarzem, artystą i kolesiem, który powinien iść do fryzjera. Wyznał także, że proces korekty płci zaczął przechodzić w wieku 14 lat. Za pomoc i wsparcie podziękował rzeszy przyjaciół, ale słowem nie wspomniał o rodzicach. Tymczasem po Hollywood chodziły plotki, że Annette i Warren z początku nie radzili sobie z tym wyzwaniem. Dopiero gdy proces korekty się zakończył w 2010 r., agentka Beatty’ego poinformowała, że bezwzględnie wspiera on syna.

Jennifer Natalya Pritzker

Ameryka ma też za sobą kilka coming outów osób trans w armii. W sierpniu 2013 r. płeć oficjalnie zmieniła 63-letnia Jennifer Natalya Pritzker, dziedziczka ogromnej fortuny z Chicago, która urodziła się jako John. Jest ona najprawdopodobniej pierwszą na świecie transgenderową miliarderką. Ale przede wszystkim ma ona za sobą długą i owocną karierę w Gwardii Narodowej Stanów Zjednoczonych, którą zakończyła w randze pułkownika.

Chelsea Manning

Ale chyba najbardziej znanym transżołnierzem jest Chelsea Manning, była starsza szeregowa wojsk lądowych USA, skazana na 35 lat więzienia i degradację za szpiegostwo w postaci przekazania portalowi Wikileaks 250 tysięcy tajnych dokumentów. Urodziła się w 1987 r. jako Bradley. Do armii wstąpiła w 2007 r. i szybko awansowała. Wysłano ją do Iraku, gdzie uzyskała dostęp do poufnych danych. Sprawa ich przekazywania wyszła na jaw w 2010 r. Tuż po wyroku w 2013 r. Chelsea wyjawiła, że jest kobietą. Amerykański Departament Stanu rozpatruje właśnie prośbę Manning o przeniesienie do cywilnego więzienia na kurację hormonalną.

 

Tekst z nr 50/7-8 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Buntownik z powodem

Z aktorem JACKIEM BRACIAKIEM i jego transpłciowym synem KONRADEM BRACIAKIEM rozmawia Tomasz Piotrowski

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Przyznam się, a jednocześnie się pochwalę – to ja jestem autorem tej burzy medialnej, która wybuchła w grudniu. Przeczytałem wywiad z panem w „Zwierciadle”, w którym dziennikarka pyta o pana trzy córki, a pan odpowiada: „Jestem ojcem dwóch córek i syna. Dlatego że moja córka okazała się mężczyzną w swojej istocie…”. Zaraz poinformowaliśmy o tym rodzicielskim coming oucie Czytelnikow_czki „Repliki”, a potem poniosło się to po wszystkich mediach. Byliście na to gotowi?

(Jacek wskazuje na Konrada)

Konrad Braciak: Nie spodziewałem się, że ta informacja jakkolwiek się poniesie, chociaż znajomi mówili mi co innego i okazało się, że mieli rację. Po waszej publikacji sporo dalszych znajomych nagle przypomniało sobie o moim istnieniu. (śmiech) Ale to było miłe, dostałem wiele wyrazów wsparcia.

Wiele osób komentujących wskazywało, że być może tata outuje cię bez twojej zgody, że może tego nie chciałeś.

KB: Nie, skąd! Tata mnie uprzedził. Gdy spotkaliśmy się jeszcze przed publikacją wywiadu, powiedział mi, że poprawił dziennikarkę, że nie ma trzech córek, tylko dwie i syna. Nie wiedziałem tylko, że pojawi się mój nekronim (żeńskie imię nadane Konradowi po urodzeniu – przyp. red.), ale w pełni rozumiem, dlaczego tak się stało. Sądzę też, że było to nie do uniknięcia. Wcześniej pojawiałem się w mediach, grałem jakąś małą rolę w serialu „Na Wspólnej”, byłem asystentem reżysera, media więc znały mnie i moje imię sprzed tranzycji, zatem ono i tak by się gdzieś pojawiło.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wolałbyś, żeby tata nie sprostował dziennikarki? Żeby ta burza medialna się nie rozpętała?

KB: Absolutnie nie – dobrze się stało. Miałem łzy w oczach, gdy tata powiedział mi o wywiadzie. Nie potrzebowałem tego, bo wiedziałem, że tata się mnie nie wstydzi, jednak był to ogromny wyraz akceptacji. Tym bardziej, że dany publicznie.

Jak się tego słucha, panie Jacku?

Jacek Braciak: Z przyjemnością, i to nie dlatego, że słowa te są przepełnione aprobatą dla mnie, ale… to jest dorosły, mądry człowiek, który wypowiada swoje opinie i ma do tego odwagę. Cieszy mnie też, że nie trzyma się sztywno jakichś założeń i jest bardzo wyrozumiały. W tym wywiadzie napomknąłem tylko o nim, sprostowałem pytanie dziennikarki i miałem poczucie, że powinienem wcześniej o to Konrada zapytać. Potem pytałem też o terminologię i wyjaśnił mi w ogóle pojęcie nekronimu. Dostałem SMS-y i telefony od osób dalszych i bliższych z wyrazami wsparcia. Przesyłałem nawet Konradowi nieporadnie narysowaną kartkę od dzieci znajomych z napisem „Pozdrowienia dla Konrada”. Mnie przede wszystkim ucieszyła reakcja pańska, a co za tym idzie, pańskiej gazety i chęć przeprowadzenia z nami wywiadu. Jeżeli środowisko LGBT+ i pismo z tym związane chce o tym porozmawiać, to jest super.

Najnowsze badania KPH i Lambdy Warszawa wskazują, że tylko 28% osób trans mówi ojcom o swojej tożsamości płciowej. Piotr Jacoń, który w zeszłym roku na naszych łamach wyznał, że jest ojcem transpłciowej córki, przygotowując swój reportaż „Wszystko o moim dziecku”, szukał rodziców osób trans – znalazł mamy i… ani jednego ojca, który pokazałby twarz i wystąpiłby przed kamerą. Minęło kilka miesięcy i jest pan. Kiedy pierwszy raz rozmawialiście o transpłciowości Konrada?

(Jacek wskazuje na Konrada)

KB: W końcu 2018 r. powiedziałem tacie, że jestem niecisnormatywny – to było raczej coś takiego, nie bardzo wprost. Bo na początku się wahałem, miałem wątpliwości. Kilka miesięcy później powiedziałem, że jestem trans, poprosiłem o używanie innych zaimków i innego imienia. Jeszcze innego niż teraz, bo wtedy takie wybrałem.

JB: A ja nawet nie pamiętam.

Nie pamięta pan tej rozmowy?

JB: Nie no, rozmowę pamiętam, ale nie kiedy to było ani że to było takie ważne. Dla mnie to nie była jakaś wielka sprawa. Żaden dramat, broń boże. To nie było wielkie wydarzenie choćby dlatego, że już wcześniej Konrad mówił mi, że nie ma ustalonej tożsamości seksualnej czy płciowej. To był etap poszukiwania i teraz mogę powiedzieć – etap poszukiwań mojego syna. I tyle. Wie pan, nie chcę, żeby to było źle zrozumiane – pan zadaje pytania, a ja wskazuję na Konrada, ale to wynika z tego, że w moim pojęciu, i chcę, żeby tak było, to przecież on jest tu najważniejszy. Ja jestem tylko dodatkiem. Ja przy nim jestem, ale to jego historia, nie moja. Dlatego też pewnie się różnimy i będziemy różnić w tej rozmowie. Mamy zupełnie inne przeżycia, ale jego są ważniejsze.

Czy takiej akceptującej reakcji taty się spodziewałeś, gdy zdecydowałeś się powiedzieć o swojej tożsamości płciowej?

KB: Właściwie tata ma rację. To nie było tak, że to była jedna rozmowa. Dawałem wcześniej pewne sygnały i nigdy nie spotkałem się z brakiem akceptacji czy odrzuceniem. To nie było wychodzenie z szafy typu: mamo, tato, jestem gejem, jestem trans, ale długi proces pełen rozmów. Myślę też, że od jakiegoś już czasu dla spostrzegawczego człowieka, takiego jak tata, musiało być raczej oczywiste, że czegoś szukam.

Rozumiem więc, że wcześniej też miałeś swoje coming outy?

KB: Przeszedłem przez cały akronim LGBT, tylko w innej kolejności. Najpierw wyoutowałem się jako literka B, potem L, następnie T, a na końcu G. Zajęło mi to ładnych parę lat, które nie były dla mnie łatwe. Swoją transpłciowość zrozumiałem dzięki pewnemu trans mężczyźnie z internetu – zacząłem oglądać jego filmiki na YouTubie, mówił o rzeczach, które doskonale rozumiałem. Ta podróż była więc dość długa i trudna. Gdybym wszystko zrozumiał wcześniej… pewnie byłoby tak samo trudno. To chyba nie może być łatwe. I nie chodzi o godzenie się ze swoją tożsamością, tylko o to, jak komukolwiek o tym powiedzieć. Jak się jest nieheteronormatywnym, to pewne rzeczy można ukrywać, ale kiedy się okazuje, że jest się niecisnormatywnym, to już przestaje to być możliwe. Bałem się reakcji. Okazuje się, że w większości przypadków zupełnie niepotrzebnie.

Komu pierwszemu powiedziałeś?

KB: Coming out jako osoba biseksualna miałem w wieku 14 lat. Powiedziałem mamie i… reakcji mogłem się spodziewać – nie była tak pozytywna, jak bym chciał. Coming out jako osoba transpłciowa był najtrudniejszy, ale za to najlepiej go wspominam. Pierwszej powiedziałem o tym przyjaciółce ze studiów. Siedzieliśmy w ogródku w centrum handlowym. Zacząłem opowiadać jakoś dookoła, że właściwie nie wiem, kim jestem. Jeszcze nic nie powiedziałem, a ona wyjmuje telefon i pyta mnie: „Masz już imię?”. Zaskoczony odpowiadam, że jeszcze nie. A ona: „To co? Na razie zmienię twoje imię na Ziomek, OK?”. Ten coming out pamiętam najlepiej. Lepiej być nie mogło.

Powiedziałeś, że mama nie zareagowała najlepiej. Co to znaczy?

KB: Usłyszałem to, co słyszy wiele osób, czyli długi komentarz na temat tego, że zobaczymy, co będzie później, że może coś się zmieni. Z tym że akurat u mnie rzeczywiście się zmieniło. (śmiech)

JB: Ja też tak wtedy pomyślałem, ale nie dlatego, że zmieni się na „lepsze”. (śmiech) Nie myślałem o tym, że się zmieni, z nadzieją, że zostanie przy swojej – źle odczytanej! – płci, tylko że jeszcze szuka. Kiedy dowiedziałem się, że Konrad jest transpłciowy, przedmiotem mojej troski było tylko to, żeby wszystko odbyło się zgodnie z właściwym procesem. Mam na myśli terapię i tak dalej, by do momentu, kiedy stanie się to ostateczne, mówię o zabiegach, operacjach, nie mieć wątpliwości. I on to wszystko zrobił – nie dlatego, że ja tak chciałem, ale dlatego, że jest mądrym i odpowiedzialnym człowiekiem. Nie mam wobec swoich dzieci żadnych nadziei czy pragnień, żeby one spełniały jakieś moje oczekiwania. Moi rodzice często byli zaskoczeni moimi decyzjami i ja też jestem zaskoczony tym, co się dzieje z moimi dziećmi, jak one żyją, jakich dokonują wyborów – ale w tej chwili mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym ojcem. Jeszcze niedawno byłem jakimś takim dziwakiem, który patrzył na te swoje dzieci z dystansem. Po okresie, gdy trzeba było a to przewinąć, a to gdzieś zawieźć, a to iść do piaskownicy – gdy nie byłem specjalnie zapalonym ojcem i bez smutku uznałem, że tak już widać być musi… od jakiegoś czasu widzę zmianę.

Instynkt ojcowski się włączył.

JB: O, o! Właśnie! Późno, ale jednak.

Powiedział pan, że widział, że syn poszukuje czegoś. Po czym to było widać?

JB: Konrad zawsze był osobą dosyć buntowniczą. (chwila ciszy) Właściwie nie wiem, skąd ten eufemizm. Był cholernie buntowniczy! Gdy zdecydował, że chce studiować we Wrocławiu, to nie myślałem nawet, by mówić mu o Warszawie. Od razu wiedziałem, że nie chodzi o to, że tam jest lepszy wydział czy cokolwiek innego, tylko że chce się tam sam odnaleźć. Więc OK. I Konrad też mi opowiadał wcześniej o fascynacji jakąś dziewczyną, więc… dla mnie jego kolejne coming outy nie były zaskoczeniem. Wiedziałem, że ma potrzebę odnaleźć się na swój rachunek i może w tych poszukiwaniach się potknąć, ale pomyślałem: „A niech się potyka! Jak się wypierdoli raz, drugi czy trzeci, to tym lepiej, bo go to wzmocni. Byleby przeżył”. No i żyje.

Czyli to nie była przerażająca myśl, że „będę miał dziecko LGBT”?

JB: Ale gdzie, panie! W życiu. Na początku gdzieś mi się te zaimki myliły i drętwiałem, jak się pomyliłem. Ale mówię sobie: „Chłopie, uspokój się. On musi doskonale wiedzieć, że nie robię tego po to, by mu coś przypomnieć, tylko po prostu ponad 20 lat mówiłem inaczej”. Nie umiałem od razu się przestawić i Konrad to chyba rozumiał.

Rozumiałeś to, Konrad? Wiem, że to dla osób trans zazwyczaj jest bolesne.

KB: Na początku nie wiedziałem, jak na to reagować. Gdy poinformowałem rodzinę o męskich zaimkach, byłem na początku terapii i wtedy to bolało. Zawsze widzę jednak, kiedy ktoś się myli z przyzwyczajenia, ale widzi we mnie mężczyznę, a kiedy ktoś nawet używa odpowiedniego zaimka, ale wciąż go we mnie nie widzi. Pomyłki bolą, ale jak bardzo – to zależy jakie i przez kogo popełnione. Po jakimś czasie nabrałem pewności siebie. Dziś przed tym wywiadem poszedłem po papierosy i w sklepie kasjerka powiedziała do mnie per pani. Byłem w maseczce, czapce, szaliku. Pomyślałem: „No dobra, skąd ona może wiedzieć, kogo obsługuje?”.

JB: Ale do mnie w piekarni ostatnio kasjerka też powiedziała per pani. Zaczęła przepraszać, lamentować. Mówię: „Ale spokojnie, ja mogę być i pani! Wszystko mi jedno!”.

KB: (śmiech) No tak, ale jeszcze rok temu wróciłbym do domu z drżącymi rękami.

JB: Ale pamiętasz naszą rozmowę o kelnerowaniu? Wtedy nawet się starliśmy. Naciskałem wtedy, by Konrad poszedł do roboty, bo nie będę go utrzymywał całe życie. Jednym z jego pomysłów było kelnerowanie. Mówię: „A co będzie w sytuacji, gdy podejdziesz do klienta i on się do ciebie zwróci złym zaimkiem?”. Konrad szedł wtedy w zaparte i mówił, że zwróci tej osobie uwagę. Mnie to zaskoczyło, bo przecież tak mogło być co chwilę. Zapytałem go, czy z punktu widzenia gościa, który w pompie ma twoją tożsamość i twoje kłopoty, bo zresztą nie masz ich wypisanych na czole, to będzie OK. Tu się różniliśmy zdaniami. To był początek i odniosłem wrażenie, że jest taki „walczący”, ale mówię – dobra. Niech robi, jak chce, niech się bije z tymi klientami.

KB: I tak było! Całymi miesiącami w gastronomii w sklepie IKEA. Pracowałem tam 1,5 roku i dopóki głos mi się nie obniżył po hormonach, to walczyłem. Miałem wtedy imię nie do końca określone płciowo, bo sądziłem, że może jestem niebinarny, a wręcz błagałem cały świat, żeby tak było, bo będzie mi łatwiej. Oczywiście nieprawdą jest, że byłoby łatwiej, i nieprawdą jest, że jestem niebinarny. Ale wtedy, gdy klienci mówili do mnie per pani, to się kłóciłem. Nawet kierownik zwrócił mi uwagę, że przecież obiecywałem, że nie będę przynosił do pracy sztandaru. Odpowiedziałem mu: „Ja żadnego sztandaru nie przyniosłem, tylko poprawiam ludzi, którzy się mylą”. Raz poprawiłem klienta. Zacząłem robić dla niego hot dogi, a on, stojąc przede mną, mówi: „Pani mi nie wygląda na pana”. Strasznie mnie to wkurwiło. Ale z drugiej strony była też miła sytuacja. Podeszły do kasy dwie osoby, coś zamówiły, pomyliły się – poprawiłem je, a jedna z nich zaczęła mnie przepraszać, że ona chodzi na te wszystkie protesty, wspiera. Trzy minuty później wróciła do mnie z paczką żelek w ramach przeprosin.

Wtedy, gdy tata powiedział, że nie powinieneś pracować w restauracji, poczułeś, że to transfobia?

KB: (cisza) Trochę tak. Żeby było jednak jasne – ja to rozumiem. Wiem, że istnienie osób trans przed widoczną tranzycją może być „niewygodne” dla społeczeństwa. Ale wiem też, że istnieje wiele osób trans, które nie mogą lub nie chcą przejść tranzycji i nie mogą spełnić oczekiwań społeczeństwa, jeśli chodzi o wygląd. Z jednej strony rozumiem, że ludzi mało obchodzi, jakiej płci jest osoba, która ich obsługuje, ale… w takim razie może zacznijmy używać form bezosobowych w stosunku do pracowników usług? OK, może popsuję im przez to kolację, ale co ja mam powiedzieć? A gdybym miał dysforię? Wracając więc do twojego pytania – tak, poczułem wtedy transfobię. I rozumiem obie strony, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.

Cała rodzina cię akceptuje?

JB: Gdy byłem w Rzekcinie u siostry, czyli na wsi, w której się urodziłem, to rzeczywiście pytali, co tam u… i tu padał nekronim. Gdy tylko miałem okazję, prostowałem. I to jest zadziwiające – tam jest 12 domów i nikt nie był nawet zaskoczony czy oburzony, tylko zaraz mi powiedziano na przykład: „A nasza kuzynka ze Strzelec przyszła na imieniny do X ze swoją dziewczyną!”. Pytam, co się działo. A oni: „A nic”. Więc akurat Rzekcin stanął murem za Konradem. (śmiech)

Według najnowszych badań KPH i Lambdy Warszawa 44% osób LGBTA walczy z depresją, 55% ma myśli samobójcze, a 68% doświadczyło przemocy. Wpisujesz się w te statystyki, Konrad?

KB: Niestety, trochę tak. Czułem, że coś jest ze mną „nie tak”, ale nie wiedziałem co. Miałem ogromny żal do mojej szkoły, że nie pozwalała mi uczęszczać na informatykę z chłopcami, bo byłem świetny z informatyki, a dziewczynki traktowało się na tym przedmiocie po macoszemu. Z kolei w gimnazjum, gdy znieśli mundurki, zacząłem ubierać się jak chłopak. Za każdym razem, gdy ganialiśmy się z kolegami po boisku i nauczyciel krzyczał: „Chłopaki! Chodźcie na lekcje!”, to przybiegaliśmy i wtedy on nagle mówił: „Aaa, chłopaki… i mój nekronim”. I wtedy czułem ogromne rozczarowanie, ale nie miałem zielonego pojęcia, skąd to się bierze. Depresja zaczęła się u mnie prawdopodobnie bardzo wcześnie, ale nie było to w żaden sposób diagnozowane, a dodatkowo były inne okoliczności. Moja siostra cierpiała na śmiertelną chorobę, więc tym tłumaczyłem sobie obniżenie samopoczucia. Więc depresja – tak. Samookaleczania – tak. Myśli samobójcze – też. Przez długi czas. Ciągle jednak było to poczucie, że siostra jest bardzo chora, więc to ją trzeba się zająć, a nie mną. Potem, jak tata wspomniał, byłem buntowniczym młodym człowiekiem. Wcześnie zacząłem pić, palić, nie wracałem do domu. Potem pojechałem na studia, stwierdziłem, że mam złe wspomnienia w Warszawie, że ucieknę i tam będzie lepiej. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że przed sobą nie ucieknę. Kolejne parę lat też nie było łatwych, więc znowu nie poszedłem po pomoc, tłumacząc sobie, że wszystkim jest źle i inni sobie radzą – a ja nie? Lekarstwem miała być emigracja do Szwecji. W końcu tam takim osobom jak ja żyje się lepiej. Niestety, tam moja depresja znacznie się pogłębiła, wróciłem i chciałem iść do szpitala psychiatrycznego. Myślałem, że jak mnie zamkną, to już na pewno wyleczą. Nie chcieli mnie jednak nigdzie przyjąć. Dostałem tylko diagnozę od psychiatry, że jest to zaburzenie osobowości. Trafiłem do terapeutki, która, gdy jej opowiedziałem całą swoją historię, powiedziała: „Dobrze, Konrad. Podejmę się, ale nigdy jeszcze nie miałam klienta z taką liczbą problemów jednocześnie”. Dwa lata temu rozpocząłem z nią terapię, najpierw indywidualną, potem grupową, która trwa do dziś. To była najlepsza decyzja mojego życia.

Jak wyglądało twoje dno – kiedy poczułeś, że nie dasz sobie rady sam, że musisz szukać pomocy specjalisty?

KB: Moje dno… (dłuższa cisza) Byłem już po studiach, po pobycie w Szwecji. Wróciłem do Warszawy i mieszkałem z mamą. Ona miała wyjechać na kilka dni, miałem już zaplanowane, że mnie nie będzie, gdy wróci. Byłem na spacerze z psem i zadzwoniła siostra. Nie pamiętam, jakie to było pytanie, ale powiedziałem jej, że mam dosyć. Że się wylogowuję. (cisza) To ona namówiła mnie, żebym jednak poszukał pomocy.

Panie Jacku, wiedział pan o tym?

JB: Nie o wszystkim. Wiedziałem chociażby, że miał problemy z piciem. Poprosiłem go raz o przysługę, by zajął się kotami podczas mojej nieobecności. Konrad przyszedł pijany. Powiedziałem: „Wybacz, ale ja nie mam do ciebie zaufania. Nie mogę na ciebie liczyć”. Po tym wydarzeniu zasugerowałem mu kilka rozwiązań, jak poradzić sobie z uzależnieniem. Zaznaczę tylko, że rozwiązań wynikających z doświadczenia, i na tym poprzestanę. Ja przez ten cały czas go wspierałem, starałem się być przy nim. Chcesz jechać do Szwecji? Jedź, ja ci pomogę. Wróciłeś i szukasz mieszkania? Dobrze, znajdź mieszkanie, pomogę ci. Nie jest ci najlepiej w tej pracy? Dobrze, szukaj innej, daj znać, jak ci idzie. Nie starałem się być w tym stanie nieszczęścia, ale trochę animować to życie. Wiedziałem, że rozpoczął terapię. Byłem wszystkiego świadom. Nie chciałem i nie chcę go nadal w niczym wyręczać. Ja mogę tylko pomóc, jeśli on będzie tego chciał. Z mojego punktu widzenia cała ta podróż szczęśliwie się skończyła. Ma dach nad głową, ma stałą pracę w Teatrze Współczesnym, jest suflerem i świetnie się w tym sprawdza. I z tego, co mi mówi – odnalazł się w tym miejscu.

Konrad, to wszystko prawda?

KB: Prawda!

JB: Od dłuższego już czasu, gdy pytam, jak się czuje, to zaraz dopowiadam: „Tylko nie kłam!”.

KB: Bo długo kłamałem.

JB: Tak – a mnie jest szkoda czasu, gdy ktoś mi zasuwa jakieś small talki. Nie, nie, nie. To nie dla mnie. Parę lat temu mieliśmy o tym trudną rozmowę. Dzwoniłem do niego i on albo zaśmiewał moje pytania, albo unikał odpowiedzi. I rozumiem to dziś, oczywiście, ale wtedy mu powiedziałem: „Wiesz, jak my mamy tak gadać, tak o dupie Maryni, o problemach świata, to mnie to nie interesuje. Ja chcę wiedzieć, jaki ty jesteś, bo nie wiem. Więc jak się masz źle, to mów, że jest źle, chyba że nie chcesz. A o pogodzie – to sobie mogę włączyć telewizor i się dowiem, jaka jest pogoda”. Chyba mamy więc to za sobą.

Konrad, na jakim etapie tranzycji dziś jesteś? Mogę o to zapytać?

KB: Na szokująco zaawansowanym etapie.

JB: Wielki dzień nas czeka.

KB: Tak. Zacząłem terapię hormonalną niecały rok temu, w lutym będę miał operację rekonstrukcji klatki piersiowej. A jaka piękna data!

Czyżby 14 lutego?

KB: Dokładnie! (śmiech) Walentynki! Pamiętam o walentynkach tylko dlatego, że 15 lutego czekolada jest zawsze na wyprzedaży w Biedronce! (gromki śmiech syna z ojcem) Stety niestety, przede mną jeszcze sprawa sądowa, ale traktuję to już tylko jako formalność.

JB: Chciałeś chyba powiedzieć, że przed nami sprawa sądowa.

KB: Tak, no przed nami jeszcze ten cholerny pozew, ale tak naprawdę wszystko to zadziało się bardzo szybko i bardzo dobrze.

JB: Stało, dziecko, stało! Nie „zadziało”.

KB: Tak, masz rację! Stało się to bardzo szybko i bardzo dobrze, że tak jest.

Chcesz poprzestać na etapie jedynki (operacji rekonstrukcji klatki piersiowej – przyp. red.), czy myślisz też o dwójce i trójce? Znów – jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać.

KB: Nie wiem. Mówimy już o bardzo poważnych zabiegach i muszę to jeszcze przemyśleć. Na razie cieszę się z jedynki. Nie planowałem pójść na plażę przed 30. rokiem życia, a tu proszę, jednak może się udać.

Odczuwasz dużą dysforię?

KB: Tak. Dysforię miałem od bardzo dawna, ale nie wiedziałem, że ją czuję, bo nie znałem tego słowa.

JB: Ale co to jest dysforia? Nie wiem, o czym mówicie.

KB: To jest uczucie głębokiego dyskomfortu z tym, jak wygląda twoje ciało.

JB: A, OK! To też to miewam! (śmiech) No dobra, to już będę wiedział.

KB: Więc tak, miałem dysforię, ale jest już dużo mniej silna, odkąd hormony zaczęły działać.

Już sam głos pewnie wiele ci dał?

KB: Był dla mnie ogromnie ważny! Dziś jestem w stanie spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie, co jest… (chwila ciszy) fantastycznym uczuciem. Dziś się goliłem, więc dlatego jest tak gładko, ale już trochę zarostu też mam! (śmiech) Jestem na etapie, że muszę się golić codziennie, żeby nie wyglądać jak trzynastolatek. Bardzo chcę iść nad jezioro, popływać. Z tego, co mówił doktor, w te wakacje to się jeszcze nie uda, bo czeka mnie długa rekonwalescencja po operacji, ale w kolejne? Mam nadzieję, że tak.

Czy to doświadczanie życia jako kobieta nie sprawia teraz, że w świecie męskim jeszcze bardziej dostrzegasz patriarchat?

KB: Potwornie mnie on wkurwia, oczywiście. Ale nie wydaje mi się, że to ze względu na moje doświadczenie życia jako kobieta. Kiedyś byłem np. przeciwny feminatywom. Uważałem, że język dąży do uproszczeń, więc nie należy dorzucać jeszcze kolejnych odmian. Chciałem, żeby mówiono o mnie „student”, i dziś, biorąc pod uwagę moją płeć, już chyba wiadomo, dlaczego do tego dążyłem. Potem porozmawiałem z koleżanką, która wytłumaczyła mi, dlaczego to jest potrzebne. Nie wiedziałem, jak istotne są pewne rzeczy dla osób z innymi doświadczeniami, i dziś jestem na to wrażliwy.

JB: Myślę, że tu jesteśmy podobni. Bo jak jestem w gronie tych mężczyzn cisów… Cisów, tak? Dobrze mówię? To pada oczywiście, że „Ja z tą to, to, a z tą to, tamto…”, i ja wtedy zaznaczam, że o takich rzeczach nie rozmawiam. Więc to chyba nie wynika z płciowości, a wrażliwości, taktu. Tu jesteśmy podobni z Konradem.

Jesteś jeszcze przed rozprawą sądową, która pozwoli ci na zmianę oznaczenia płci w dokumentach, ale na stronie internetowej teatru jesteś już tytułowany jako Konrad Braciak. Nie było z tym problemu?

KB: Absolutnie nie. Przyszedłem na rozmowę o pracę w sierpniu zeszłego roku i osoba, z którą rozmawiałem, wiedziała, że jestem Konradem. Zapomniałem nawet powiedzieć, że mam inne imię w dokumentach. Zrobiłem to dopiero, gdy zadzwoniła z informacją, że chce porozmawiać ze mną jeszcze dyrektor teatru. Padło tylko pytanie: „Tak? Ale jakie?”. Podałem swój deadname i usłyszałem w słuchawce: „Aha… Aaa… Nie no, nie ma problemu! Ale na stronie i w programie Konrad, tak? No to w porządku, pewnie, wszystko będzie dobrze”.

Jest pan dumny, jak pan to teraz wszystko słyszy?

JB: Tak, jestem dumny. Przede wszystkim jestem dumny, bo to odważny człowiek. Bardzo dzielny i samodzielny człowiek, który idzie swoją drogą, borykał się z tym wszystkim i nadal się boryka. Widzę, ile Konrad zyskał pewności siebie dzięki temu, że ma mieszkanie, ma pracę. Widzę, że nie chce się w żaden sposób ukrywać.

Kiedy dowiedział się pan o tym, że jest mężczyzną, wiedział pan, z czym to się będzie wiązać?

JB: Nie miałem pojęcia. Mnie to nie interesowało. Dowiaduję się o pewnych rzeczach na podstawie własnych doświadczeń. Nie zgłębiałem nigdy wiedzy na temat osób LGBT+, na temat transpłciowości. Wiedziałem o tym tyle, co każdy przeciętny człowiek, rodzic, ojciec. Nie wiedziałem, co go czeka.

Jak słyszy pan dziś „Parada Równości”, to co pan myśli?

JB: Byłem na Paradzie Równości z moją młodszą córką 3 lata temu. Chciała iść, więc mówię: „W porządku! Idziemy”. Do dziś mamy jakieś zabawne filmiki w internecie.

KB: Też byłem, ale ze znajomymi. Nawet nie wiedziałem, że tata tam był.

A gdy słyszy pan słowa prezydenta Dudy z 2020 r., że LGBT+ to nie są ludzie?

JB: No panie. Kurwa mać. Chce pan, żebym tutaj pół pokoju rozwalił? Przecież to jest idiotyzm. Żydzi to nie ludzie. Uchodźcy to nie ludzie. No nie. Nawet nie rozmawiajmy o tym.

Dla ciebie, Konrad, tata jest jakimś wzorem męskości?

KB: (długa cisza) To zależy, pod jakim względem. Chociaż nie zawsze to widziałem, to tata jest człowiekiem wrażliwym, jest otwarty, gotowy przyznać się do błędu.

JB: A o urodzie nic nie wspomnisz?

KB: (śmiech) Ale to już od ciebie mam! To już pozamiatane! Wracając do tematu: pod wieloma względami tak, jest dla mnie wzorem. Kiedyś były moment, że nie chciałem być taki jak on, a dziś myślę, że jesteśmy do siebie podobni. I jestem z tego dumny.

A jak się czujesz w środowisku gejowskim, Konradzie, gdzie, jak wiemy, też występuje transfobia?

KB: Transfobia jest wszędzie. Osobiście jednak nigdy jeszcze wśród gejów jej nie doświadczyłem. Zanim zacząłem spotykać się z moim chłopakiem, nie zdążyłem nawet zainstalować Grindra, więc nie zdążyłem nasłuchać się tych dziwnych komentarzy. Oczywiście miałem lęk, że jako mężczyzna jestem „wybrakowany” i do końca życia będę sam. Ale okazało się, że wcale nie. Wszystko jest ze mną w porządku. Niczego mi nie brakuje.

Dużo mówiliśmy o tacie, a co z mamą? Tego coming outu jako osoba biseksualna nie wspominasz dobrze. A teraz?

KB: Mamie jest trudniej. Ale widziałem się z nią w tym tygodniu i ma mnie zapisanego w telefonie już jako Konrad. Zrobiła to przy mnie. A moja siostra Marysia…

JB: Marysia jest całym sercem za tobą!

KB: O! Dawno z nią nie rozmawiałem, więc nawet nie wiem.

JB: Marysia się ogromnie cieszy. Ciągle mnie dopytuje, jest na bieżąco.

KB: A Zosia… nie wiem. Na początku było jej trudno, ale w tej chwili już się nie myli. Nie rozmawiałem z nią jednak o tym, co czuje.

JB: Bardzo proszę Konrada i nie tylko, żeby na te osoby, które były bardzo silnie z nim związane, jak matka czy siostra… patrzyć łaskawiej. Ja byłem oddalony od Konrada. Było mi łatwiej niż pozostałym. To nie wynika z żadnych złych intencji, tylko z pewnego trudu.

KB: Był etap, kiedy byłem na nie o to zły. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego to tyle trwa, i bardzo wytrącało mnie to z równowagi. Bo co to znaczy, że ty mi mówisz, że jest to dla ciebie trudne? A co ja mam powiedzieć? Moje podejście się zmieniło. Mój chłopak użył ostatnio ciekawego określenia, że daje rodzinie dar czasoprzestrzeni. Daje im więc czas i przestrzeń, żeby zrobiły to, co potrzebują. Najwyraźniej jest coś, co potrzebują jeszcze przemyśleć i przetrawić. Jeśli będą potrzebowały w tym mojej pomocy, to jestem i czekam. Uspokoiłem się na tyle, by poczekać.

Twój chłopak też jest świeżo po coming oucie?

KB: Nie, zrobił to już chyba 7 lat temu. A jest młodszy ode mnie o 5 lat. Ja mam 27 lat.

JB: Mmm… też tak lubię! (śmiech)

KB: Myślisz, że mi to do głowy nie przyszło? (śmiech)

No dobra, to jakie masz marzenia? Wiemy o operacji, która już za chwilę. Wiemy, że potem kąpiel w jeziorze, co już w przyszłym roku. Co jeszcze?

KB: (dłuższa cisza) Nawet nie wiem. Właściwie to wszystkie marzenia, które miałem do tej pory, tak szybko się spełniły, że nie zdążyłem wymyślić nowych. Chciałem być w szczęśliwym związku. Jestem. Chciałem mieć pracę, w której będzie mi tak dobrze, że zapomnę, że mi za to płacą. Mam. Chciałem mieszkać na Saskiej Kępie. Mieszkam. Jedyne co, to marzę o szafie, w której większość rzeczy będzie na mnie leżała chociaż w miarę OK. W tej chwili to jest totalna loteria.

JB: Zaraz po wywiadzie z panem idziemy do mojej szafy na kolejne przymierzanie. Oddaję Konradowi pewne rzeczy, nareszcie mam komu! Niestety, cholera, stopę ma mniejszą niż moja.

KB: Już nawet to sprawdzałem, ale niestety nie ma na to operacji.

JB: Do tego są gazety i wata, synek. Spokojnie, damy radę.

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

3:0 dla HOMO

Adam i Kasia mają trzech synów – 22-letniego Alana oraz 18-letnich bliźniaków: Adriana i Krystiana. Wszyscy trzej są gejami

 

z przodu Alan. Z tyłu od lewej Adrian i Krystian.                                                               arch. pryw.

 

Kilkanaście lat temu wyprowadzili się z Polski do USA. We wrześniu br. Adam przyjechał na kilka dni do Warszawy. Przy wsparciu Anety Ostrowskiej, wiceprezeski Stowarzyszenia Akceptacja działającego na rzecz rodziców osób LGBT, zgodził się opowiedzieć o swych synach – wystąpił w telewizji i w radiu.

My poprosiliśmy o wypowiedzi nie tylko Adama, ale i samych zainteresowanych – Alana, Adriana i Krystiana oraz ich mamę Kasię.  

Kasia

Właściwie to ja chciałam mieć córkę. Jak urodził się Alan, to pomyślałam: no dobrze, może następnym razem będzie dziewczynka. I co? Cztery lata później urodziły się bliźniaki. Najpierw Adrian, a piętnaście minut później Krystian. Stwierdziłam: córki nie są mi widać pisane, za to będę miała trzy synowe. No, i proszę, jak zostałam potraktowana? (śmiech) Synowych nie będzie, za to może będzie trzech zięciów (śmiech).

Jak dorastałam, to na wszelkich „odmieńców” – czy to rudych, czy grubych, czy gejów – chociaż wtedy się nie mówiło „gej” – miałam określenie „sprawni inaczej”. To byli dla mnie zawsze jacyś „oni”, gdzieś daleko. Pamiętam, że Alan próbował mnie edukować, zanim jeszcze zrobił coming out. Na przykład pytał, czy wiem, że homoseksualiści tacy się rodzą. Niezbyt mnie to interesowało, odpowiedziałam: dobrze, dobrze, a niech tam się rodzą.

Miał siedemnaście lat, gdy zaczął mówić mi o „o osobie, w które się zakochał”. Jaki to jest szczęśliwy. Dziwnie brzmiała „ta osoba” i nabrałam podejrzeń, ale nie naciskałam. Przeciwnie – odsuwałam tę myśl od siebie. Powiedziałam tylko Adamowi, ich ojcu, a on: „No, to Alan jest gejem”. „A, tam, gejem, akurat ty się znasz na gejach!”. Geje niech sobie będą, ale my tu wszyscy przecież normalni (śmiech).

Alan zapytał, czy chciałabym poznać „tę osobę”?. „Tę dziewczynę?”. „No, tę osobę, w które jestem zakochany”. Któregoś razu był u nas na kolacji jego przyjaciel, miły chłopak. Gdy wyszedł, Alan powiedział, że to właśnie była „ta osoba”. „Acha. No, to daj mi teraz chwilę, synku, muszę trochę ochłonąć”. I zamiast ochłonąć, to histeria. Płacz. Nie będę udawała, że przyjęłam to bez problemu. Poryczałam sobie trochę, przez jakiś czas tak mnie trochę szarpało. Potem pomyślałam: przecież to jest nadal mój kochany syn. Zaczęłam się edukować, czytać, dopytywać Alana. Przypomniało mi się gdzieś zasłyszane czy przeczytane zdanie, że gej to nie jest to, kim jesteś – możesz być, kim chcesz, a gej – to jest tylko orientacja seksualna, jedna z wielu cech człowieka. Wyżaliłam się jednej koleżance, zadzwoniłam do Polski do drugiej – lesbijki. Powiedziała: „Kaśka, pamiętaj tylko, ty nic z tym nie zrobisz, nie walcz, zaakceptuj i ciesz się, że jesteście w Ameryce, bo u nas jest okropna nietolerancja”.

Było obwinianie się – ojciec Alana sugerował, że to nasza wina, że może Alan zbyt dużo czasu spędzał z babciami i ciotkami, jak był mały. Albo żeby obserwować, jaki Alan ma wpływ na bliźniaków, żeby oni go nie naśladowali. Tak jakby to się dało naśladować! Z kolei mój obecny mąż, Bryan, uparcie uważa, że bycie gejem to jest sprawa wyboru. A jednocześnie akceptuje moich synów. Nie komentuje, nie wyśmiewa – i to też już jest coś. Byłoby dobrze, gdyby wszyscy chociaż wyznawali zasadę: żyj i daj żyć innym.

Z Alana jestem bardzo dumna. To typ naukowca. Bardzo zdolny. Po ośmiu miesiącach pobytu w Niemczech płynnie mówił po niemiecku i wyrobił licencję tłumacza. A ja kilkanaście lat w „Stanikach” i nie mówię tak płynnie po angielsku!

W zeszłym roku Adrian zaczął chodzić struty. Pytam, co mu się stało, a on, że mu nie wychodzi z chłopakiem. Tak po prostu. Żadne tam „jestem gejem”. Pocieszyłam go, jakoś rozwiązali problemy, nadal są razem. Adrian to był zawsze „łobuz”, nigdy bym go nie podejrzewała o bycie gejem! A tu masz! Alan przynajmniej był spokojny, grzeczny, z trochę inną wrażliwością. A Adrian jak był mały, to był szatan.

Po kilku miesiącach od coming outu Adriana zapytałam Krystiana, bo wszędzie się prowadzał z dziewczyną – tak mu zagaiłam poł żartem, poł serio: „Robisz mi nadzieję z tą dziewczyną czy może też jesteś gejem?” Jak mi powiedział, że to drugie, to ogarnęło mnie takie wielkie uczucie spokoju – że teraz to już nic mnie nie zaskoczy. Gorzej być nie może (śmiech).

My się nawzajem szanujemy i ufamy sobie, często koledzy moich synów przychodzą do mnie porozmawiać, na przykład trudno im się wyoutować przed rodzicami. A niektórzy rodzice nie potrafią tego przyjąć. Jedna znajoma mówi, że to niemożliwe, by jej syn był gejem, bo oni przecież są chrześcijanami. A potem się dziwi, dlaczego syn wybiera studia na drugim końcu Stanów – byle tylko dalej od domu.

Adam

Zauważyłem, że Alan ciągle przebywał z tym samym kolegą, byli nierozłączni. Nie mieszkam z synami i ich mamą, jesteśmy po rozwodzie, ale do mnie też Alan przyjeżdżał z nim. Kilka razy próbował zacząć rozmowę o homoseksualizmie, ale go zbywałem. Ucinałem temat. Myślałem, że jak zobaczy moją srogą postawę, to sam się „przywoła do porządku”. Bałem się. To był zwykły strach, że jak zaczniemy gadać, to się okaże, że jest gejem i trzeba będzie jakoś reagować. Łudziłem się, że nawet jeśli, to pewnie to jest „faza przejściowa” i mu przejdzie. Ale sam przecież żadnej fazy przejściowej nie miałem… Zadzwoniłem z prośbą o radę do kuzynki Anety, która miała za sobą coming out córki Wiktorii – a od zeszłego roku jest wiceprezeską Akceptacji. Aneta rozsądnie pozbawiła mnie złudzeń. „Spodziewaj się coming outu, Adaś, i bądź dzielny” – powiedziała. W końcu się zebrałem. Alan miał wtedy 18 lat.

Jechaliśmy samochodem. Serce biło mi strasznie, nie chciałem go spłoszyć. Pilnowałem się, by czegoś głupiego nie powiedzieć. Zdobyłem się na odwagę i zapytałem, czy jest odmiennej orientacji. Powiedział, że tak. Starałem się opanować, ale nie było łatwo. To wstyd, ale myślałem: no, jakoś to będzie – mam jeszcze dwóch synów. Zamiast 3:0 dla hetero, jest 2:1 dla hetero. Trudno. Powiedziałem, że go kocham i że nic się nie zmienia. I zaraz zacząłem się o niego bać – czy nie zostanie odrzucony przez rówieśników, jak sobie da radę w życiu, czy będą go spotykały przykrości. Teraz Alan mi mówi, że owszem, jest ciężej, bo jest się w mniejszości – ale dyskryminacji na studiach nie odczuwa.

Po coming oucie Alana niby wszystko wróciło do normy, ale jednak zrobiłem jeden wielki błąd. Nie odrobiłem lekcji do końca. Przed Alanem zachowywałem się tak, jakby było w porządku, ale bliźniakom mówiłem niedobre rzeczy na temat homoseksualizmu. Na przykład krytykowałem przegięty styl chłopaka Alana. Mówiłem im, żeby mieli dziewczyny. Jakbym starał się ich „ochronić” przed homoseksualizmem. To była niewłaściwa postawa – narobiłem im tylko dodatkowych zmartwień. Z jednej strony chciałem im pokazać, że jestem tolerancyjny, ale z drugiej – że homoseksualizmu nie popieram. Przez takie moje zachowanie oni mieli jeszcze trudniej niż Alan. Żałuję tego.

Coming outy Krystiana i Adriana to świeża sprawa. Najpierw zauważyłem, że Alan złapał z Krystianem niesamowity, wręcz magiczny kontakt. Dużo ze sobą rozmawiają, Alan się Krystianem opiekuje. Potem moja była żona powiedziała mi, że Krystian przed nią się ujawnił i że bardzo to przeżywa, że płakał. Zabrałem go do restauracji, rozmawialiśmy. Wyoutował się, powiedział „wiem, że ci sprawiam przykrość” – więc ja, żeby się nie przejmował. Przypomniałem sobie te wszystkie moje nieszczere teksty rzucane jemu i Adrianowi. Poczułem się winny. Było mi go bardzo szkoda i zdałem sobie jeszcze raz sprawę, jakie głupie rzeczy im nieopatrznie gadałem. Krystian ma koleżankę, która jest lesbijką, o czym też wcześniej nie wiedziałem. Czasem zostawała na noc – można by się spodziewać, że do czegoś dojdzie, a tymczasem do niczego nie dochodziło (śmiech).

A więc już nie 2:1 dla hetero, tylko dla homo. Ale OK, jest jeszcze Adrian.

Całkiem niedawno, kilka miesięcy temu, przez dalszą rodzinę dotarła do mnie informacja, że Adrian na Facebooku zrobił coming out. Pytałem go wcześniej i zaprzeczał – utajniał to ze strachu przed moją reakcją. Telefon do Anety: „Wiesz, Aneta, mamy tu taką dziwną sytuację, Adrian chyba też jest gejem, to się chyba nieczęsto zdarza, co?”. Bo jak to, wszyscy trzej? Pytałem znajomego lekarza, psychologa. Mówił: „Co mam ci powiedzieć, stary, czasem po prostu tak jest”. No, więc mam 3:0 dla homo. Żeby aż takie szczęście mieć? Muszę chyba w Totolotka zagrać (śmiech)

Teraz, gdy mówię o tym wszystkim otwarcie, to zaczynam czuć moc i pewność siebie. Jak człowiek to ukrywa, w towarzystwie czuje się zepchnięty na pobocze, jak jakiś oszust – jakbym miał coś na sumieniu. A jak mówię prosto z mostu, to czuję się silniejszy. Zacząłem się też interesować sytuacją gejów i lesbijek w USA i w Polsce.

Alan

Moim braciom powiedziałem wcześniej, niż rodzicom. Miałem 17 lat i woziłem ich samochodem. Często brałem też mojego chłopaka – trudno było mi go przed nimi ukryć, a udawać mi się nie chciało. Moj coming out nie zrobił na nich specjalnego wrażenia (śmiech). Potem Adrian zachorował i cała uwaga mamy i taty skupiła się na nim. Zaprzyjaźniłem się wtedy bardziej z Krystianem i powiedział mi o sobie. Stwierdził, że rodzicom powie dopiero, jak będzie miał własny dom i pracę. Wyszło mu inaczej (śmiech)

Adrian zawsze chodził trochę własnymi drogami, więc o nim najdłużej nie wiedziałem. Raz zawoziłem go do kina i jak już wysiadł, to Krystian, który też jechał z nami, powiedział: „Właśnie odwiozłeś Adriana na randkę”. Ja na to: „Ale on mówił, że idzie do kina z kumplem”. „No, właśnie”. Acha. Przez chwilę Adrian sądził, że może jest bi, ale chyba bardziej dlatego, ze bi to tak trochę bliżej „normalności” niż homo, nie? (śmiech). No, więc wszyscy wiedzieliśmy, że jesteśmy gejami, ale coming outów z rodzicami nie obgadywaliśmy, każdy działał na własną rękę.

Ciążyło mi już to, że mama nie wie. My jesteśmy generalnie otwartą rodziną, a jak siedziałem z moim chłopakiem w pokoju, to gdy tylko ktoś wchodził, musieliśmy się odsuwać, bo siedzieliśmy za blisko. W więc końcu mamie powiedziałem. Dużo potem rozmawialiśmy, zadawała mi mnóstwo pytań. Jak się dowiedziała, co i jak, to wszystko właściwie wróciło do normy. Tacie mniej chciałem powiedzieć, bo jest chyba bardziej konserwatywny. Kiedyś wracamy z zakupów i nagle mnie przygwoździł – zapytał wprost. No, to już nie miałem wyjścia.

Stosunek do gejów i lesbijek zmienia się w Stanach bardzo szybko na lepsze. W moim gimnazjum powiedziałem paru osobom. Miałem kilka nieprzyjemnych sytuacji. Czułem się tam niepewnie. Raz mama jednego z uczniów zadzwoniła do mnie z pogróżkami. W liceum postanowiłem od razu mieć zupełnie inną postawę – mówić wszystkim. I jak ci się nie podoba, że jestem gejem, to nie będziesz moim kumplem. Zadziałało! Wiesz, jaką moc ma taka postawa? Ludzie cię uważają za odważnego i już nic do ciebie nie mają. Polubili mnie – nie za to, że jestem gejem, tylko jaki jestem. Teraz na studiach jest tak samo. Studiuję inżynierię przemysłową. W akademiku jestem „kierownikiem” piętra (resident assistant), w ten sposób zarabiam na mój pokój.

Jak komuś mówię, że moi bracia też są gejami, to nie dowierzają, dopytują, jak to jest. OK, może i jest to prześmieszne, ale ja przecież nie znam innej sytuacji, nie mam porównania.

Teraz jest mi już obojętne, kto o mnie wie, a kto nie – nie kontroluję tego. Jak tata mnie zapytał, czy może wystąpić w polskiej telewizji jako ojciec trzech gejów, to powiedziałem: spoko. Tylko, moim zdaniem, powinien był więcej powiedzieć o tym, że te nasze coming outy to nie były takie bezproblemowe. Przeżywaliśmy to wszyscy, płakaliśmy. Moi rodzice nie przyjęli tego od razu znakomicie. Dla mnie są super właśnie dlatego, że pomimo trudności zaakceptowali i zrozumieli. Całą trojkę (śmiech). Jeśli komuś nasza historia może pomoc, to dobrze.

Adrian

Coming out przed rodzicami miałem w zeszłym roku. Byłem z moim chłopakiem od jakichś trzech miesięcy i pewnego dnia bardzo się pokłóciliśmy. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca, miałem dół, chodziłem smutny z kąta w kąt. Mama to widziała i w końcu zapytała, o co chodzi. Pamiętałem jej reakcję, gdy Alan się wyoutował parę lat wcześniej – bałem się, że się zdenerwuje, ale pomyślałem: trudno, nadszedł już czas. Przemogłem się: „Bo widzisz, mamo, mam chłopaka, pokłóciłem się z nim…” – i opowiedziałem jej wszystko. Była spokojna. Po prostu zaczęliśmy rozmawiać o moim chłopaku. Tacie nie chciałem mówić, bo jak wcześniej próbowałem, to on zaczynał od razu wygłaszać jakieś swoje teorie. Podkreślał mnie i Krystianowi, że powinniśmy mieć dziewczyny. No, to myślałem: OK, w ogóle mu nie powiem. A Krystian na początku był na mnie zły, że zrobiłem coming out przed mamą. Pomyślał chyba, że teraz on sam też będzie musiał się ujawnić, że już kolej na niego (śmiech).

Potem pogodziłem się z chłopakiem i napisałem o nim na Facebooku. Tata to zobaczył i zaczął mi podsyłać takie wiadomości w stylu „a to ciekawe…” albo „czy chcesz mi coś powiedzieć?”. To nie było fajne. Jak z nim gadałem, to czułem się niekomfortowo, bo on mówił, że może homoseksualizm da się zmienić, że może to tylko mój wybór.

Dziwię się, że niektórzy ludzie mocno wierzący, chrześcijanie, uważają homoseksualizm za najcięższy grzech. Przecież Jezus ani słowa nie powiedział o homoseksualizmie! Cudzołóstwo na przykład potępiał – a jednak ludzie tego za wielki grzech nie uważają. Nasz pastor powiedział, że bycie gejem nie przeszkadza być dobrym chrześcijaninem.

Nie wszystkim opowiadam, że jestem gejem – przecież nie muszę. Nie lubię zwracać na siebie uwagi. Ja akurat nie jestem takim typem, że po mnie widać moją orientację. Po moich braciach zresztą też nie. Niektórzy geje u nas zachowują się chyba celowo w trochę przesadzony sposób – jakby naśladują styl charakterystyczny dla Murzynek z tak zwanego getta – są głośni, pewni siebie, agresywni. Ja w ogóle taki nie jestem i taki styl mi się nie podoba.

A mama żartuje, że skoro już jestem tym gejem, to mógłbym być „prawdziwym” gejem czyli takim, co jest zawsze ładnie ubrany, pachnący i sprząta. A ja mam trochę inny charakter (śmiech). Babcia się martwi, że nie będziemy mieć dzieci. Powiedzieliśmy jej: „Babciu, my nie jesteśmy bezpłodni. Dzieci mogą być”.

Krystian

Jestem najmłodszy, więc coming out zrobiłem ostatni. Musi być po kolei, porządek (śmiech).

Że jesteśmy gejami, to wiedzieliśmy z Adrianem od czwartej klasy. Powiedziałem Adrianowi o jakimś facecie, że mi się podoba, a on, że jemu też. No, to super. Cieszyliśmy się, że mamy to samo zdanie. Z początku nie wiedzieliśmy, że to jest coś dziwnego czy innego. Nawet mamie zaraz powiedziałem, że jestem gejem, ale mi nie uwierzyła. „Ty gejem? E, tam. Pocałowałbyś Bryana?” – zapytała. Bryan to drugi mąż mamy, mieszka z nami. „No, nie, nie pocałowałbym Bryana”. „No, widzisz, to nie jesteś żadnym gejem”.

Potem się zorientowałem, że ludzie mówią o gejach rożne złe rzeczy i zrobiło mi się smutno. Poczułem się źle, postanowiłem nikomu nie mówić. Ale jak Alan się wyoutował, to zobaczyłem, że można mieć normalne życie, będąc gejem. Nadal jednak siedziałem cicho. Myślałem: uuuu, jakby mama się jeszcze o mnie i o Adrianie dowiedziała, to by dopiero była „zadowolona”! Nawet miałem plan, że rodzicom powiem dopiero, jak skończę college i będę miał własny dom. A w ogóle to miałem najgorzej, bo Alan i Adrian, jak się outowali, to mogli powiedzieć, że się zakochali, przedstawić swoich chłopaków. A ja byłem samotny. Jak nie masz chłopaka, to coming out jest dużo trudniejszy. I wciąż nie mam chłopaka! Może zostanę mnichem? (śmiech) Mam za to najlepszą przyjaciółkę, która jest lesbijką. Razem przeżywaliśmy, że mamy „niewłaściwą” orientację, oglądaliśmy stare filmy o miłości i narzekaliśmy, że nas to nigdy nie spotka – och, jacy jesteśmy nieszczęśliwi! A gdybyśmy tylko byli „straight” (prości czyli hetero), życie byłoby takie proste. Wszyscy brali nas za parę. W końcu mama mnie zapytała, czy robię jej nadzieję, ciągle przebywając z tą moją koleżanką, czy może też jestem gejem? Akurat wtedy próbowałem być z jednym chłopakiem, to był ciężki okres dla mnie. Powiedziałem, że jestem gejem i się rozpłakałem. Mama zrobiła bardzo poważną minę. Przez chwilę wyglądała jak mumia. Powiedziała: „Dziwna z nas rodzina, ale jakoś to przejdziemy”. Potem tata zabrał mnie na rozmowę do restauracji. Nie czułem się dobrze, było tam mnóstwo ekranów telewizyjnych, które mnie rozpraszały, ale w końcu udało się.

Jestem z Adrianem w jednej klasie. Jak na lekcji niedawno był temat do dyskusji „adopcja dzieci przez gejów i lesbijki”, nikt nie rozumiał, jaki w tym jest problem. Wszyscy byli za. A to miała być debata!

Niektórym przyjaciołom powiedzieliśmy, a innym nie. Prawie nikt nas nie podejrzewa, bo nie zachowujemy się jak typowi geje. Chociaż w szkole coraz łatwiej się rozpoznaje, kto jest, a kto nie jest. Chłopaki hetero zwracają uwagę przede wszystkim na wygląd dziewczyn, więc jak któryś mówi, że jakaś dziewczyna to ma super osobowość albo że jest słodka i ma dobre serce, to prawdopodobnie gej.

Jak to jest być gejem i mieć braci, którzy też są gejami? Normalnie. Fajnie. A jak to jest być hetero i mieć braci hetero? Chyba tak samo, a być gejem i mieć brata hetero? Albo siostrę? Bo tego nie wiem. Zawsze bardzo lubiliśmy jeździć na rowerach. Teraz się śmiejemy, że wiadomo dlaczego: lubimy sobie popedałować (śmiech)

Kasia

Po wystąpieniu Adama w telewizji czytaliśmy komentarze w internecie. Niektórzy tam pisali, że on pewnie chce robić karierę też jako ojciec trzech synów gejów. Co za bzdury?! Jeśli inni rodzice mają problem z zaakceptowaniem syna geja czy córki lesbijki, to możemy opowiedzieć, jak to z nami było. Może to komuś pomoże zrozumieć. Ja na żaden coming out syna nie reagowałem „O, jak cudownie!”. Było trudno, ale przyjęłam to na klatę (śmiech) jak facet.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Houseboy

Houseboy (2007, USA), reż. S. Schilly, wyk. N. May, B. Young- Fountain. Premiera na outfilm.pl: sierpień 2014

 

Niskobudżetowy, kameralny i zaskakująco śmiały film. 20-letni Ricky, chłopak uroczy, ale naiwny i bez ambicji, mieszka z parą 30-latkow. Stanowią „nierówny” trójkąt, w którym Ricky jest „przyczepką”. Na święta para wyjeżdża do rodziny, zostawiając go samego. Do swojej rodziny pojechać nie może – zrobił coming out i nie został zaakceptowany. Umęczony samotnością Ricky postanawia popełnić samobójstwo w Wigilię, ale przedtem rozpoczyna „polowanie” na chłopaków. Przez jego mieszkanie przewija się więc cały korowód gości. Jest dużo seksu i mało rozmów, choć Ricky próbuje nawiązać kontakt nie tylko fizyczny.

Producent Derek Curl udostępnił gratis film „Houseboy” polskiej wypożyczalni internetowej filmów LGBT outfilm.pl, postawił jednak jeden warunek: cały dochód z filmu zostanie przekazany na wybrany szczytny cel związany ze społecznością LGBT. Właściciele outfilm.pl zdecydowali, że dochód z „Houseboy” przekażą na rzecz „Repliki”. Bardzo serdecznie dziękujemy zarówno Derekowi Curlowi, jak i Leszkowi Masłowskiemu i Jakubowi Mrozowi z outfilm.pl Zachęcamy do obejrzenia „Houseboy” na outfilm.pl

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wiosna okazała się mężczyzną

O nowej płycie „Surface Tensions”, o tym, dlaczego nie wystąpi w „The Voice of Poland” i za co kocha Björk, z Igorem Szulcem, występującym jako Adre’N’Alin, pierwszym jawnie homoseksualnym wokalistą w Polsce, rozmawia Bartosz Reszczak

 

Foto: SIEMI

 

Chciałem zacząć tę rozmowę inaczej… Jesteś taki ładny, że powinieneś być na okładce „Bravo”.

Cholera, nie wiem, co powiedzieć, nigdy nie czytałem. Ale dziękuję.

Myślałeś o tworzeniu muzyki czysto komercyjnej?

Owszem, myślałem, ale sądzę, że długo bym w tym nie wytrzymał, ciągnęłoby mnie w stronę tego, co interesuje mnie bardziej. Miałem nawet krótki romans z popem, ale nie jest to gatunek, który szczególnie mnie zajmuje. Pop to powtarzalność, ogrywanie pewnych schematów, a ja nie lubię się powtarzać.

A więc nie będzie okładki „Bravo”. Sorry, boys?

(śmiech) Sorry, boys!

Dlaczego nie mamy polskiego George’a Michaela ani Eltona Johna?

Wydaje mi się, że już chyba nastał czas.

Chyba tak – właśnie stajesz się pierwszym wyoutowanym piosenkarzem w Polsce.

Jest rok 2014 i jestem pierwszy? Osobliwe. Cóż, ktoś musi być pierwszy. Mnie też dziwi, że tak mało osób się outuje. W Polsce wciąż ta tematyka funkcjonuje na zasadzie tajemnicy poliszynela, wszyscy wiedzą, ale nie mówmy o tym głośno. Myślę również, że może to zależeć od sposobu, w jakim geje czy lesbijki funkcjonują w życiu medialnym. Zwykle przecież jesteśmy zapraszani do programów telewizyjnych czy radiowych „przy okazji”. Na przykład przy okazji Parady Równości albo na zasadzie przeciwwagi dla oszołomów w programach publicystycznych.

Może wyoutowanie w branży muzycznej po prostu nie jest potrzebne?

To nie do końca tak. Jest potrzebne, bo wciąż mówi się o orientacji w charakterze sensacji zamiast przejść nad tym do porządku dziennego. Rzeczywiście nie jest to najważniejsza kwestia w kontekście zawodowego muzyka, przecież nikt raczej nie zaczyna od tego rozmowy na tematy zawodowe, tak jak nie zaczynają jej osoby heteroseksualne. Zresztą, jeżeli wszyscy wokół ciebie wiedzą, to po cholerę o tym gadać. Może takie wyznania są sensacyjne, kiedy mamy po szesnaście lat. Ale zwróć uwagę na małe dzieci, które nie mają za sobą rozmowy „na te tematy” z rodzicami: one patrzą na takie pary dwóch chłopaków czy dwóch dziewczyn, nie widząc w nich nic szczególnego.

Ujawnienie orientacji homoseksualnej przez osobę publiczną – w tym przypadku piosenkarza – może zrujnować karierę? Myślę o wpływie takiej informacji na ewentualnych fanów, fanki. Brytyjski aktor Rupert Everett, który wyoutował się jeszcze w latach 80., powiedział, żżałuje tego kroku, bo po nim przestał dostawać dobre propozycje filmowe.

Tu chyba powinniśmy być jednak bezkompromisowi. Przecież tu chodzi o twórczość, a nie o to, z kim kto sypia, to muzyka jest tu ważna. Jeżeli potencjalnego fana zniechęca moja orientacja, trudno – to nie jest fan. Ale to chyba w ogóle odnosi się do muzyki pop, do gwiazdorstwa, gdzie produkt musi mieć określony wygląd, konkretne cechy itd.

Nie myślałeś o udziale w programach typu „The Voice of Poland”? To trampolina…

…do czego? Do pięciominutowego poczucia sławy? Trzeba mieć do tego mocny charakter, bo z dnia na dzień jesteś rozpoznawany na ulicy, niczego właściwie nie osiągnąwszy. Nie przekonuje mnie też totalne zaburzenie proporcji: telewizja, gotowe teksty jury, wszystko według scenariusza, złudna popularność – a dopiero potem muzyka. Nie, to nie dla mnie.

Nie kręci cię popularność?

Jest w niej coś nęcącego, przyznaję. Ale tak naprawdę co dobrego daje? Przecież nagle nie stanę się innym człowiekiem.

Inne zarobki, splendor, inne podejście ludzi do ciebie…

Ja tworzę muzykę. Komponuję, piszę słowa. Od popularności nie będzie przecież lepsza.

Co cię inspiruje?

Miasto. Dźwięki miasta. W szerokim znaczeniu; czasem z zasłyszanych w komunikacji miejskiej rozmów powstaje historia. Dziś usłyszałem hamujący autobus, który „zagrał” świetne trzy nuty, na pewno je wykorzystam.

Zostaniesz „polską Bjork”, ona też wykorzystuje głosy miasta.

(śmiech) Chyba nie zmierzam w tym kierunku, ale uwielbiam jej twórczość. To wyjątkowa artystka. Cenię ja za to, że nie spoczęła na laurach, wciąż poszukuje nowych rzeczy, jest bezkompromisowa. I, zobacz, jej ścieżka kariery pokazuje, że nie trzeba zabiegać o popularność!

Dlaczego śpiewasz w języku angielskim?

 Wiesz, ja jestem bardzo słowiański, taki chłop z Mazur. Ale język angielski w dzisiejszych czasach, w dobie Internetu jest czymś niemal naturalnym, jeżeli chcemy podzielić się muzyką z większą liczbą ludzi. Chciałbym z tą moją słowiańską duszą przedostać się dalej.

Czy piosenka, w której facet śpiewa o miłości do drugiego faceta ma szansę na popularność?

Nie wiem, ostatnio jestem coraz bardziej przerażony, bo skoro w Poznaniu blokowany jest spektakl „Golgota Picnic”… Mieszkałem tam przez wiele lat, teraz cieszę się, że wyjechałem. Dużo się w Polsce zmienia, ale wciąż jesteśmy zaściankowi, wciąż brakuje nam luzu, żartu. Najbardziej przeraża podejście niektórych młodych ludzi, którzy urodzili się już po obaleniu systemu, a głoszą hasła ultraprawicowe, konserwatywne. Jakoś nie widzę takiej piosenki na pierwszym miejscu listy przebojów.

A czy muzyka ma płeć?

Dobre pytanie. Wydaje mi się, że albo ma – ale wtedy jedną i drugą jednocześnie – albo pozbawiona jest seksualności w ogóle. Ja bardzo lubię muzykę, która jest seksualna, erotyczna, zmysłowa. Kiedy piszę teksty, czasem piszę jako kobieta, czasem jako mężczyzna. Pewnie także pomiędzy płciami. Kiedyś ktoś mi powiedział, że gdyby nie wiedział, że słucha moich piosenek, miałby problem z określeniem płci autora. Skłaniam się więc ku wersji, że muzyka ma płeć.

W piosenkach nie ukrywasz swojej orientacji, nie śpiewasz o miłości do „tej jedynej”, jak przez lata, przed coming outem, robili to choćby wspomniani George czy Elton.

Nie, nie, to byłoby absurdalne. Nie wyobrażam sobie takiego ograniczenia. Tu znów musielibyśmy wrócić do szufladki z napisem „pop”. W jednej z moich piosenek śpiewam, że spotykam wiosnę. Jestem przekonany, że to piękna kobieta, ale kiedy ją rozbieram, okazuje się mężczyzną i reszta piosenki skierowana jest do mężczyzny. Miałbym z tego zrezygnować? Nonsens!

Występujesz pod pseudonimem Adre’N’Alin. Tej jesieni w kultowej wytworni Requiem Records ukaże się twoja płyta „Surface Tensions”. Czym są tytułowe napięcia?

One chyba są we mnie. Czasem czuję się jak napięta struna, to takie balansowanie – czuję, że za chwilę pęknie, a jednak nie pęka. Trudno opisać to słowami, stąd muzyka. Pracując nad tym materiałem, miałem często wrażenie pewnego rodzaju wystrzelenia w kosmos, przebywania w innej rzeczywistości. Porównałbym to do żyjących na powierzchni wód nartników (owady, które dzięki swoim nietypowym odnóżom poruszają się, utrzymując się równocześnie na błonce powierzchniowej wody – przyp. red.). Są fascynujące, cały czas na granicy. Mówię o tym kosmicznym napięciu, kiedy coś mogłoby, powinno już się stać, a jednak się nie dzieje. Inspiracje zbierałem przez dwa lata. Zresztą zabawne, bo te dwa lata temu zaklinałem się, że nie będę pisał o miłości, ten temat jakoś nie przychodził do mnie w tekstach. A jednak piszę.

Może nie byłeś zakochany?

Przeciwnie! Byłem i nadal jestem. Dopiero teraz przyszedł ten moment, kiedy potrafię o tym pisać. Nie piszę jednak nigdy o konkretnych osobach, afery nie będzie (śmiech). Myślę, że napięcie, o którym mówiliśmy, doprowadziło mnie także do tego, że dziś piszę o miłości, i że ten temat przychodzi do mnie sam.

Twoja muzyka jest, trudno mi znaleźć odpowiednie słowo, wsobna, wyrafinowana.

Chciałem odejść od tego, co dziś modne, od tanecznego bitu, całe życie robię na przekor, czasem nawet sobie. Sam bardzo lubię muzykę taneczną, czasami dla własnej przyjemności piszę dla siebie takie utwory. „Surface Tensions” to trochę koncept-album. Zależało mi, aby utwory wynikały jeden z drugiego i tworzyły całość. Nawet na utwór teledyskowy, promujący płytę, wybrałem „Split” – piosenkę niekomercyjną, w której pojawia się cała gama instrumentów. Od początku wiedziałem, że ta płyta nie będzie szła torem płyt popowych, dlatego mogłem sobie pozwolić na taką niezależność w repertuarze.

A gdybyś dostał zamówienie na stworzenie hymnu Parady Równości?

O, to byłoby ciekawe doświadczenie! Raczej skomponowałbym coś skocznego, tanecznego niż balladę.

Na początku lat siedemdziesiątych Charles Aznavour śpiewał piosenkę o codzienności życia homoseksualisty, to wtedy był przełom. Jaka byłaby dziś nasza piosenka o codzienności gejowskiego życia?

Disco polo? (śmiech) Nie, nie, żartuję.

***

Igor Szulc (ur. 1982) – występujący pod pseudonimem Adre’N’Alin wokalista, pianista, kompozytor, autor tekstów. Łączy brzmienia elektroniczne z instrumentami klasycznymi. Na swoim koncie ma album „Cargo”, epki „The Postman”, „Monster Tonight”, „Helios”, single „Mold” i „Split”. Tej jesieni w barwach wytwórni Requiem Records ukaże się jego pełna eksperymentalnych, elektrodźwięków druga płyta „Surface Tensions”. Dzielił scenę z takimi artystami, jak Royksopp, Modeselektor, Nicolas Jarr czy Bonobo, na festiwalach Heineken Open’er,
Audioriver czy Tauron Nowa Muzyka.

Więcej:
http://www.adre-n-alin.com,
http://myspace.com/adreandalin

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jak on to zrobił?

Robert Biedroń. Pierwszy wyoutowany gej prezydentem miasta. Miasta Słupska.

Od kiedy zajmuje się polityką? Jaka była jego droga jako działacza LGBT? Z jakimi opiniami spotkał się, gdy kandydował w wyborach po raz pierwszy? Jak wyoutował się rodzicom i w kim po raz pierwszy się zakochał? Przygotowaliśmy specjalny biogram Roberta Biedronia, który komentarzami opatrzył sam zainteresowany

 

foto: Ryszard Nowakowski

 

Robert Biedroń urodził się 13 kwietnia 1976 r. w Rymanowie. Przez pierwsze 15 lat życia mieszkał w Krośnie. Państwo Helena i Zdzisław Biedroniowie po Robercie doczekali się jeszcze trojga potomków; dwóch synów i jednej córki. Robert: Byliśmy zwykłą rodziną z PRL-owskiej klasy średniej.

Wiosna 1991: wybiera szkołę średnią – Technikum Hotelarskie w Ustrzykach Dolnych. To były pierwsze lata III RP. Zachłyśnięcie wolnością. Bieszczady miały się stać perłą turystyki, hotelarstwo było przyszłością. I tam był rozszerzony program języków obcych, które uwielbiałem.

Robert uczy się bardzo dobrze, a wśród znajomych zaczyna funkcjonować jako ten świr, który codziennie czyta gazety i ogląda wiadomości. Przeżywa też zauroczenie szkolnym kolegą – platoniczne, ale brzemienne w skutki: Poszedłem do szkolnej pani psycholog, wyznałem jej mój problem: jestem homoseksualistą. Powiedziała, żebym był spokojny, bo to przejdzie. Ponieważ wiedziałem, że nie przejdzie i że moja miłość jest skazana na nieszczęście, postanowiłem się zabić. Wziąłem tabletki, poszedłem do toalety w internacie i bardzo długo płakałem. Potem wróciłem do pokoju, odłożyłem tabletki na miejsce.

Wakacje 1995: jedzie autostopem do Berlina. Odnajduje tam organizację LGBT Manometer i od razu wie, że to jest to – chce poświęcić się aktywizmowi społecznemu. Atmosfera panująca wśród działaczy bardzo mu odpowiada. Przy okazji zakochuje się w jednym z nich, starszym o kilka lat Thomasie. Wpadłem tak bardzo, jak tylko może wpaść romantycznie nastawiony 19-latek, dziś romantyzm mi już przeszedł. Nie miałem wątpliwości, że spędzę z Thomasem resztę życia. To były naprawdę cudowne dwa tygodnie.

Wiosna 1996: idzie na studia. Początkowo wybiera ukochaną italianistykę, ale znajomi odwodzą go od tego pomysłu. Bardziej przyszłościowa ma być politologia – składa papiery w ostatniej chwili, jedyną opcją okazuje się Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie. Zdaje egzaminy.

Wrzesień 1996: tuż przed wyjazdem na uczelnię ma miejsce domowe trzęsienie ziemi: rodzinny coming out: Wszystko poszło nie tak, jak bym sobie życzył. Nieopatrznie dałem numer telefonu (stacjonarnego, komórki mieli wtedy chyba tylko najbogatsi) pewnemu chłopakowi, który najwyraźniej zakochał się we mnie i zaczął wydzwaniać. Któregoś razu mama podniosła słuchawkę i najzwyczajniej w świecie wszystko jej powiedział. Próbowałem zaprzeczać, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to bez sensu. Mama była przerażona, tata milczał jak głaz a bracia byli bardzo zadowoleni, że najstarszy tak nabroił. Siostra była za mała, by coś rozumieć. Ja sam liczyłem tylko dni do wyjazdu na studia. Pojednanie z rodzicami nastąpiło dopiero na święta. Od tej pory już nigdy przed nikim nie ukrywałem, że jestem gejem.

Październik 1996: zaraz po rozpoczęciu zajęć na uczelni zapisuje się do lokalnej organizacji gej/les – Lamboli Olsztyn (miała być „Lambda”, ale ktoś zrobił literówkę w dokumentach rejestracyjnych). Dzięki jego staraniom o działającym telefonie zaufania dla gejów i lesbijek informuje lokalna prasa i rozgłośnie radiowe. Zapisuje się też do Frakcji Młodych SdRP, poprzedniczki SLD.

Jesień 1997 – jesień 1998: bierze urlop dziekański i na rok wyjeżdża do Londynu, by zarobić na dalszy ciąg studiów. Pracuje m.in. w indyjskiej restauracji, a w wolnym czasie działa w brytyjskiej organizacji LGBT „Outrage!”. Poznaje jej lidera, słynnego Petera Tatchella. Uczestniczy w londyńskiej Paradzie Równości.

1999: z inicjatywy Roberta i Joanny Sosnowskiej SLD przegłosowuje zapis w statucie partii o zakazie dyskryminacji ze względu na orientację seksualną.

2000: przenosi się do Warszawy i zaczyna pracę w agencji reklamowej. Studia skończy zaocznie, pracę magisterską napisze na temat „Społeczno- polityczna sytuacja osób LGBT w Polsce”. Dołącza do Lambdy Warszawa. Ma zapał, by zmieniać polską rzeczywistość i walczyć z homofobią, tymczasem spotyka go rozczarowanie: działalność Lambdy nastawiona jest bardziej do wewnątrz środowiska – na pomoc samym gejom i lesbijkom, a nie na przekonywanie społeczeństwa, że osoby LGBT powinny być pełnoprawnymi obywatel(k)ami.

1 maja 2001: idzie w pierwszej warszawskiej Paradzie Równości.

Lato 2001: postanawia stworzyć własną organizację, na portalach LGBT daje ogłoszenie, że szuka chętnych do współpracy.

11 września 2001: wraz z kilkoma działaczami zakłada Kampanię Przeciw Homofobii. Nowo powstałej organizacji wsparcia udziela Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Wandy Nowickiej. Robert zostaje prezesem. Przez następne lata razem z wiceprezeską Martą Abramowicz będą stanowić dwa główne filary KPH.

2002: po raz pierwszy kandyduje w wyborach (z listy SLD na radnego warszawskiego Mokotowa – bez powodzenia). O jego kandydaturze Ewa Kopacz, ówczesna działaczka PO, dziś premierka, mówiła wówczas: Nasze społeczeństwo jest tradycyjne. Inność nie może liczyć na poparcie i tolerancję. Ten pan wyznaniem o homoseksualizmie raczej sobie zaszkodził niż pomógł. Moim zdaniem, nie powinien on sprawować żadnych funkcji publicznych i kandydować w wyborach.

Jesień 2002: do KPH przychodzi student piątego roku prawa Krzysztof Śmiszek. Chce pomagać w sprawach prawnych, ale też poznać Roberta: Krzysiek: Przeczytałem wywiad z Robertem, obok było zamieszczone jego zdjęcie, spodobał mi się, postanowiłem, że muszę go poznać.

Robert: Krzyś zagiął na mnie parol od samego początku, ale wcale nie byłem taki łatwy (śmiech). Minęło kilka miesięcy zanim poszliśmy na pierwszą randkę. Dopiął swego.

Ze Śmiszkiem do dziś tworzą związek, którego bezkonfliktowość stała się w środowisku legendarna. Robert: Dajemy sobie dużo wolności, ufamy sobie bezgranicznie i naprawdę nigdy się nie kłócimy. Nie wyobrażam sobie życia z nikim innym.

Śmiszek jest dziś prezesem Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego.

Marzec 2003: KPH organizuje głośną kampanię społeczną „Niech nas zobaczą”. Na 32 zdjęciach prezentowanych w galeriach i na billboardach widać trzymające się za ręce pary jednopłciowe. Kampania wywołuje pierwszą wielką debatę społeczną o sytuacji osób LGBT w Polsce.

2004: akcja „Jestem gejem/jestem lesbijką” – Robert i inni członkowie KPH objeżdżają uniwersytety ze spotkaniami na temat homofobii.

11 czerwca 2005: wraz z Izabelą Jarugą Nowacką, ówczesną wicepremierką, idzie na czele zakazanej przez prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego Parady Równości.

Jesień 2005: startuje w wyborach parlamentarnych z listy SLD. Znów bez powodzenia. Odchodzi z SLD. Powołuje do życia „Replikę”, zdobywa środki na wydanie pierwszych sześciu numerów naszego magazynu. Wspiera nas do dziś.

2006: akcja społeczna KPH „Pedał! Lesba! Słyszę to codziennie. Nienawiść boli”. Era „czwartej RP”. Robert: Zostaliśmy skontrolowani chyba przez wszystkie możliwe instytucje. Ponoć szukano powiązań KPH z „siatką pedofilską i „mafią narkotykową.

Jesień 2007: zakłada wydawnictwo AdPublik, jego nakładem ukazuje się „Tęczowy elementarz”, książka, którą Robert napisał na podstawie najczęściej zadawanych mu pytań dotyczących gejów i lesbijek.

Luty 2008: rezygnuje z prezesury Kampanii Przeciw Homofobii, ale pozostaje w zarządzie organizacji. Stanowisko prezeski obejmuje Marta Abramowicz (po niej funkcję przejmie Tomasz Szypuła i, obecnie, Agata Chaber).

2009: na raka umiera tata Roberta. Nakładem wydawnictwa AdPublik ukazuje się książka dla dzieci „Z Tango jest nas troje” – prawdziwa historia małego pingwina z ZOO, którego wychowywało dwóch tatusiów pingwinów. KPH organizuje pierwszy Festiwal Tęczowych Rodzin.

11 listopada 2010: nie wraca do domu z demonstracji w Dniu Niepodległości. Po kilku godzinach okazuje się, że jest aresztowany. Wychodzi następnego dnia w kołnierzu ortopedycznym. Na konferencji prasowej mówi, że został pobity przez policjantów. Policja również oskarża go o pobicie. Sprawa trafia do sądu. W 2014 r. zostaje nieprawomocnie uniewinniony, ale druga sprawa – jego pobicia przez policjantów – nadal nie jest rozstrzygnięta.

Sierpień 2011: po wielomiesięcznych negocjacjach Robert oświadcza, że nie wystartuje w wyborach do Sejmu z list SLD. Kilka dni później przyjmuje ofertę Janusza Palikota i startuje z pierwszego miejsca na liście Ruchu Palikota w Gdyni.

Październik 2011: zdobywa mandat poselski, stając się pierwszą jawnie homoseksualną osobą w polskim parlamencie (jednocześnie mandat zdobywa, również z listy Ruchu Palikota, Anna Grodzka, pierwsza w Polsce i trzecia na świecie jawnie transseksualna posłanka).

Grudzień 2011: pierwsze wystąpienie sejmowe posła Biedronia i od razu pokaz parlamentarnej homofobii. Gdy używa sformułowania „argument poniżej pasa”, duża część sali wybucha gromkim śmiechem – najwyraźniej rozbawiona sformułowaniem „poniżej pasa” wypowiedzianym przez geja. Na przeprosiny zdobył się tylko jeden poseł: Eugeniusz Kłopotek z PSL.

2012: w imieniu klubów SLD i Ruchu Palikota składa projekty ustaw o związkach partnerskich. Zgłasza też projekt nowelizacji kodeksu karnego poszerzającej katalog cech chronionych przed mową nienawiści: do wyznania, pochodzenia etnicznego i narodowego proponuje dodanie orientacji seksualnej, tożsamości płciowej, wieku i niepełnosprawności. Projekt utknie w pracach komisji sejmowej.

Styczeń 2013: pierwsza w polskim Sejmie debata o związkach partnerskich. Robert jest posłem- sprawozdawcą. Sejm odrzuca oba projekty w pierwszym czytaniu głosami PiS, PSL oraz części PO. Związki partnerskie na kilka miesięcy stają się głównym tematem debaty społecznomedialnej.

Biedroń niezwłocznie składa projekty ponownie i ubiega się o ponowne pierwsze czytanie. Sejm odrzuci wniosek o włączenie projektów do porządku posiedzenia w dniu 17 grudnia 2014 r.

Wrzesień 2013: zostaje wybrany jednogłośnie na stanowisko Sprawozdawcy Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy ds. LGBT.

Wrzesień 2014: zostaje wybrany jednym z dziesięciu najlepszych posłów przez tygodnik „Polityka”. W uzasadnieniu czytamy m.in., że jest jednym z najbardziej pracowitych posłów, odgrywa często większą rolę i więcej wnosi do pracy parlamentu niż cały jego klub, ma też wielką kulturę osobistą. Rzeczywiście, wystarczy wejść na stronę internetową Sejmu i zobaczyć listę jego interpelacji oraz komisji, w których zasiada. Od siebie możemy również dodać, że Robert jako poseł dbał nawet o to, by w jego Biurze Poselskim w Gdyni i w oddziale w Słupsku stale była dostępna „Replika”.

2 września 2014: ogłasza, że zamierza kandydować na urząd prezydenta miasta Słupska w wyborach samorządowych.

16 listopada 2014: niespodziewanie przechodzi do drugiej tury wyborów. Kilka dni później słupskie Forum LGBT ogłasza, że nie popiera Biedronia, tylko jego kontrkandydata Zbigniewa Konwińskiego (PO). Media (m.in. TVN24 i „Wprost”) interpretują: „geje nie popierają Biedronia”. W odpowiedzi grupa znanych organizacji LGBT: Kampania Przeciw Homofobii, Fundacja Trans-Fuzja, grupa Wiara i Tęcza, stowarzyszenie Akceptacja, szczecińska Równość na Fali, pomorskie Tolerado oraz magazyn „Replika” wydają oświadczenia odcinające się od słupskiego Forum LGBT. Kilka tygodni później popierany przez FLGBT poseł Konwiński nie zagłosuje za włączeniem projektów ustaw o związkach partnerskich do porządku posiedzenia Sejmu.

30 listopada 2014: zwycięża w drugiej turze wyborów, zostając prezydentem Słupska. Wiadomość obiega światowe media. Polscy komentatorzy nie kryją zdziwienia. W TVN sprawę podsumowuje krótko mieszkanka Słupska Irena Szmytkowska. Zapytana przez reportera, czy nie przeszkadza jej, że nowo wybrany prezydent jest homoseksualistą, mówi bez wahania: Nie! Przecież my na prezydenta wybieraliśmy człowieka, a nie do łózka.

Grudzień 2014: zapowiada odchudzenie słupskiego Urzędu Miasta (sam do pracy przyjeżdża rowerem), oddłużenie miasta, powołanie Instytutu Zielonej Energii, a także działania na rzecz powstania oddziału położniczego oraz geriatrycznego w słupskim szpitalu.

W wywiadzie Mike’a Urbaniaka mówi: Mama długo mi mówiła, że popełniłem wielki błąd, mówiąc publicznie, że jestem gejem, że zrobiłbym szybciej tak zwaną karierę, jeślibym siedział w szafie, że przez bycie jawnym gejem mam zawsze gorzej. Przeszliśmy z mamą tę trudną drogę wspólnie, to wszystko bardzo dużo ją kosztowało. Dzisiaj sąsiedzi gratulują jej syna.

Styczeń 2015: Po autoryzacji wypowiedzi do tego tekstu dodaje w e-mailu: Dopiszcie tam jeszcze, że pozdrawiam i dziękuję za wsparcie. A na koniec dajcie: „Ciąg dalszy nastąpi”, bo jeszcze mam nadzieję coś zdziałać.

Ciąg dalszy nastąpi.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Homofobię trzeba zwalczać śmiechem

Z Krystianem i Adrianem Babilińskimi o modelingu, o własnej firmie, o szkolnej homofobii, coming outach i planach małżeńskich rozmawia Mariusz Kurc

 

Krystian (na górze) i Adrian Babilińscy – sesja dla Unique & United; foto: Maria Lankina

 

Pamiętacie nasz tekst o trzech braciach gejach? Opublikowaliśmy go w listopadzie 2013 r. („Replika” nr 46). 22-letni Alan i 18-letni bliźniacy Krystian i Adrian wyemigrowali z rodzicami do USA kilkanaście lat temu. Mieszkają w stanie Karolina Południowa. Jesienią 2013 r. ich tata, Adam wyoutował się w polskich mediach jako tata trzech gejów – wziął udział w akcji Kampanii Przeciw Homofobii „Rodzice, odważcie się mówić, wsparł również nowo powstałe Stowarzyszenie Akceptacja, skupiające rodziców i przyjaciół osób LGBT.

W naszym tekście o tej niecodziennej rodzinie wypowiadali się sami zainteresowani, tata oraz mama Kasia. Powiedziałem jej wtedy, że Krystian i Adrian są tak ładni, że mogliby zrobić karierę jako modele. Minął niecały rok, Kasia odezwała się do mnie: „Spełniło się. Krystian i Adrian są po pierwszej sesji foto. A poza tym, mając niecałe 19 lat, założyli własną firmę. Mam supersynów!”

Spotykam się z Krystianem i Adrianem na Skype i już po dwóch minutach rozmowy widzę, jak wiele się w ich życiu zmieniło przez te dwanaście miesięcy.

Opowiecie najpierw o tym, jak zadebiutowaliście jako modele?

Adrian: To było latem. Spędziliśmy tydzień w Nowym Jorku. Pierwsza nasza samodzielna wycieczka bez rodziców. Super.

Krystian: Tylko raz się trochę zgubiliśmy na parkingu na lotnisku (śmiech). Wszystko zaczęło się od tego, że jedna z menadżerek firmy Unique & United śledziła mój profil na Instagramie, podobały jej się fotki. Potem okazało się, że inna osoba pracująca w tej firmie to znajoma mojej mamy. Zgadały się i zapytały mamę, czy nie chcielibyśmy spróbować sesji foto do kampanii reklamowej. To brzmiało zbyt pięknie… ale okazało się prawdziwe! Na początku nikomu nie mówiliśmy, bo baliśmy się, że to ściema. Nawet sprawdzaliśmy, czy bilety do Nowego Jorku, które nam kupili, nie są fałszywe, bo wierzyć nam się nie chciało.

Unique & United – co to za firma?

A: Produkują biżuterię dla gejów, również ślubną. Zapewnili nam high life w Nowym Jorku. Pozowanie trwało godzinami, wcześniej fryzjer, wizażyści, wybieranie ciuchów – ale w sumie fajna zabawa. Znaleźliśmy też czas, by pozwiedzać miasto.

Wiążecie przyszłość z modelingiem?

K: Jak coś się trafi, to czemu nie, ale tylko dorywczo. Na poważnie zaczęliśmy właśnie działać na innym polu – projektujemy strony internetowe. Wycieczka zresztą się do tego przyczyniła. Przy okazji modelowania doradzaliśmy Unique & United w kwestii ich własnej strony internetowej, na którą zapraszamy (uniqueandunitedjewelry.com – przyp. red.). Projektowaniem stron interesujemy się od dawna. Mamy sporą wiedzę i pomysły. BabilinApps (babilinapps.com – przyp. red.) założyliśmy we wrześniu.

Nie mając nawet 19 lat i chodząc do szkoły.

K: A dlaczego nie? Nie narzekamy na brak klientów. Zatrudniliśmy już dwie dodatkowe osoby na niepełny etat.

BabilinApps ma tęczowy motyw w logo – to jakaś wskazówka czy moja nadinterpretacja?

A: Każdy odbiera to, jak chce, trochę tak jak to jabłko w firmie Apple (śmiech). Mamy w naszym portfolio kilka designów zrobionych dla „branżowych” firm. Gdy nowym klientom je pokazujemy, od razu wiadomo, o co chodzi.

K: Gdy robiliśmy nasze własne coming outy przed rodzicami, to była akurat kampania „It Gets Better” skierowana do nastolatków LGBT. Słyszałeś o niej?

Jasne. Znane osoby LGBT i sojusznicy dodawali otuchy nastolatkom LGBT, by przetrwali trudne czasy szkolne, bo „potem będzie lepiej”.

K: Bardzo się ucieszyliśmy na wieść, że kampania „It Gets Better” jest wspierana przez Google. Już wiedzieliśmy, gdzie moglibyśmy się zatrudnić! To bardzo ważne, by informować: tak, jesteśmy gay-friendly.

A: Parę razy zdarzyli nam się klienci, którzy chyba byli trochę homofobami i aż przyjemnie było patrzeć, jak walczą ze sobą: z jednej strony nasze projekty im się podobały, a z drugiej – mieliby dać zarobić „pedałom”? Racjonalne myślenie jednak zwyciężyło.

K: Sam fakt, że jesteśmy otwarci, daje ludziom do myślenia. Już nie będą patrzyli na geja tak, jakby zobaczyli UFO. A poza tym, bycie otwartym w tych kwestiach jest „zaraźliwe” – okazuje się, że ludzi tolerancyjnych jest więcej, niż myśleliśmy. Nie można też pokazywać, że jesteś słabszy, prosić o supportowanie… tolerancję. Ludziom bardziej podoba się postawa: „Nie obchodzi mnie, czy mnie akceptujesz. Jestem gejem – radź sobie z tym sam, jeśli masz problem”. Jak coś takiego widzą u nas, to łatwiej im stanąć po naszej stronie, bo po prostu czują siłę (śmiech).

A: Zresztą mi nie zależy, by ludzie mnie kochali. Nie muszą rzucać kwiatów, wystarczy, by nie rzucali kamieniami. Jeden z naszych klientów zapytał nas, czy jesteśmy chrześcijanami, a gdy dostał odpowiedź twierdzącą, to zaczął prawić o tym, że powinniśmy mieć dużo dzieci. Na taki speech od razu mu powiedzieliśmy, że jesteśmy gejami. Chwila wahania i… zmienił temat. Wiesz, dlaczego? Bo to on bardziej potrzebował naszych usług, niż my jego. To było super cool! (śmiech). Może mu się coś teraz ruszyło w głowie, że ma stronę zrobioną przez dwóch gejów.

K: Jeszcze jedno: nie chcę wyjść na zarozumiałego, ale w naszej okolicy jesteśmy naprawdę innowacyjni i nie mamy wielkiej konkurencji. Wielu naszych klientów ma „przedwojenne” strony, a my nie jesteśmy obciążeni tym, co było. Np. chyba jako jedyni w naszym mieście umiemy robić produkt 3D. Mamy konkurencyjne ceny. Możemy więc klientom śpiewać „it’s OK to be gay” i nawet, gdyby nas nie wybrali, to nie ma problemu. Choć jeszcze nam się nie zdarzyło, by ktoś zrezygnował z naszych usług ze względu na homoseksualizm.

Macie swoje ulubione dziedziny w informatyce?

K: Adriana najbardziej interesuje sztuczna inteligencja, a ja kocham tworzyć aplikacje.

Łatwo jest w Stanach założyć własną firmę?

A: Bardzo łatwo. Mieliśmy 110 dolarów na rejestrację przez sąd, praktycznie jeden dokument do wypełnienia i już. Na wydrukowanie wizytówek mama nam dała (śmiech). Prostej księgowości uczyliśmy się sami z filmików na youtube.

Spotykacie się z poglądem, że geje raczej nie nadają się do technicznych spraw?

K: Tak! To też jest śmieszne. Niektórzy nasi klienci myślą, że my jesteśmy tylko od „części artystycznej”. Geje – więc pewnie ładnie rysujemy i mamy zmysł estetyczny. Rzucamy wtedy parę parametrów technicznych na początek i obserwujemy, jak próbują ukryć zdziwienie (śmiech).

A: Tim Cook z Apple’a zrobił fantastyczną robotę swym coming outem. Pokazał tym wszystkim młodym gejom, którzy może nie marzą, by być stylistami, tylko np. inżynierami, że można.

Wyczuwam u was pewność siebie i luz, jeśli chodzi o bycie gejem. Ostatnim razem, jak rozmawialiśmy, to nie było aż takie jasne. Np. mówiliście, że w szkole jesteście wyoutowani, ale tylko przed kilkoma osobami.

A: Przez te ostatnie dwanaście miesięcy wiele się zmieniło. Teraz jesteśmy totally out. Jak to się mówi po polsku?

Zupełnie wyoutowani.

K: Zupełnie wyoutowani. Jeszcze na początku zeszłego roku byliśmy tak niezupełnie. A w gimnazjum marzyłem, by być straight… prosty?

Hetero.

A: Outujesz się wtedy, gdy dostrzegasz akceptację w swoim otoczeniu. My tę akceptację mieliśmy, ale na początku byliśmy bardzo ostrożni. Teraz czuję, że mógłbym podbić świat! Żaden homofob nie jest mnie w stanie zdołować. Mi to wisi. Tak się mówi?

Tak.

K: Mi też wisi (śmiech).

Jesteście jedynymi wyoutowanymi gejami w szkole?

A: Nie! Ale najpopularniejszymi gejami chyba tak. (śmiech) Nie tylko dlatego, że jesteśmy bliźniakami gejami, tylko dlatego, że robimy sobie z homofobów jaja.

Właśnie chciałem zapytać, jak to jest z homofobią w waszym liceum.

K: Jak na mnie taki jeden patrzył spode łba, to powiedziałem mu „ślicznie wyglądasz”. Pewność siebie i poczucie humoru – to jest moja recepta na homofobię. Np. robię sexy minę i pytam takiego homofoba: „Dałbyś mi swój numer telefonu?” On jest wściekły, a wszyscy wybuchają śmiechem. To działa. Raz jeden koleś w szkole powiedział, że nie lubi golfów, bo wygląda w nich „jak gej”. „Koleś, bądź mężczyzną, dołącz do klanu” – odpowiedziałem. W Ameryce to ma dodatkowe znaczenie – to stare hasło Ku Klux Klanu. W gimnazjum nie miałem jeszcze takiej pewności. Byłem przerażony na myśl, że moje gejostwo mogłoby wyjść na jaw. Strasznego nękania nie doświadczyłem, ale wiem, co to znaczy, jak ludzie są dla ciebie podli. Na samo słowo „gay” drżałem. Zacząłem się otwierać w drugiej klasie liceum. Na lekcjach angielskiego nasz nauczyciel mówił, że miłość nie zna rozróżnienia na płeć. Widziałem, że większość klasy się z nim zgadza i to dodało mi siły. Wszystko zaczęło mi się w głowie układać. W Polsce jest chyba większy problem z odmiennością, bo społeczeństwo jest…

Jednorodne.

K: Tak. Wiele osób nie potrafi sobie wyobrazić, jak to jest być nękanym z powodu jakiejś cechy, na którą się nie ma wpływu. Ameryka ma za sobą ruch praw obywatelskich czarnych. Polska jest chyba tym uczniem, któremu dobry nauczyciel powinien wyjaśnić, że np. „nie wolno palić tęczy”, „nie wolno wyrzucać ludzi z pracy tylko dlatego, że są inni”. Ale wiemy też, że Polska się zmienia. W Słupsku prezydentem został Robert Biedroń. Przesyłamy panu Biedroniowi gratulacje.

A: Jest w naszej szkole jeden chłopak, który otwarcie nienawidzi gejów – i jest za to nielubiany. Wiesz, dziewczyny z reguły wspierają gejów bardziej niż chłopaki hetero – a ponieważ chłopaki hetero chcą się podobać dziewczynom, to muszą tolerować gejów (śmiech). Bo żadna dziewczyna nie chciałaby chodzić z homofobem. Ale i bez tych kalkulacji jest po prostu coraz więcej chłopaków hetero, którym geje nie przeszkadzają. Ja ciągle się śmieję i żartuję z siebie i z homoseksualizmu. Są goście, którzy wkurzają się, gdy ktoś powie np. „Ale z ciebie fiut!”. A ja na to mówię: „No, cóż, jestem tym, co lubię”. Słowa mogą cię zranić tylko, jeśli na to pozwolisz. Obelgi „pedał”, „ciota”, mogą być puste – jeśli tylko nie będziesz ich brał do siebie. Na jednej z przykościelnych ulotek przeczytałem: „Jedyni naziści dziś to pedały. Chcą cię zmusić prawem, byś wspierał ich rozpustę, ich perwersje. I chcą zakazać wolności słowa, byś nie mógł nawet powiedzieć, co o nich myślisz. Byliby szczęśliwi, gdyby zakazano mówić, że ≪Bóg nienawidzi pedałów≫ pod pretekstem, że to jest ≪mowa nienawiści≫”. Coś takiego najlepiej obśmiać. Dyskutować – bez sensu. Nie mogę powiedzieć, że w naszej szkole nie ma homofobów. Są – a my i nasi koledzy mamy z nich polewkę. Nauczyciele albo nie zwracają uwagi, albo są po naszej stronie. Gdyby doszło do czegoś poważniejszego, pewnie wyrzuciliby homofoba z klasy.

W przyszłym roku idziecie na studia?

K: Tak.

Informatyka?

K: Computer science. Czyli informatyka po polsku, tak?

A: Ja też computer science, oczywiście.

A co słychać u waszego brata, Alana?

W porządku. Kończy studia w maju i już dostał pracę. W Atlancie, tak jak chciał. Stamtąd tylko 2 godziny do Cancun w Meksyku… Właśnie szuka mieszkania. Męża jeszcze nie znalazł, więc na razie wprowadzi się tylko z kotem.

W waszym stanie, Karolinie Południowej, dwa miesiące temu zalegalizowano małżeństwa jednopłciowe.

K: Super, nie? Miałem pomysł, żeby na Halloween przebrać się za takiego bardzo przegiętego geja i zabierać parom hetero ich świadectwa ślubu. Bo jest ten głupi argument, że małżeństwa homoseksualne zniszczą tradycyjną rodzinę – to chciałem trochę poniszczyć (śmiech). Ale już tego nie zrobię, bo zalegalizowali! Chyba że w przyszłym roku pojadę do jakiejś Dakoty Północnej, jeśli tam nie zdążą…

O jednym z was wasza mama mówiła, że jest bardzo, ale to bardzo romantyczny.

A: To ja.

K: Adrian jest heartbreaker.

Adrian, łamiesz serca i dziewczynom, i chłopakom?

K: Nie, łamie tylko chłopakom. Przy nim zawsze się jakiś chłopak kręci, wszystkie dziewczyny już wiedzą, że nie mają szans. A on jest bardzo wybredny. Zapamiętałem pewnego Ryana, jakiś czas potem Adrian o Ryanie coś mówił, więc pomyślałem: „O, coś może z tego będzie”. I co? Okazało się, że po tamtym Ryanie, którego zapamiętałem, był jeszcze drugi Ryan, a teraz to już jest Ryan numer trzy! A w międzyczasie ilu innych?

A: Przestań! To brzmi, jak ja bym z nimi wszystkimi spał!

K: Nie, nie śpi z nimi. Nie daje im nawet szansy (śmiech). Jest naprawdę strasznie romantyczny i szuka ideału.

A: Jeden chłopak mi niedawno powiedział, że mógłby ze mną wziąć ślub. Kolego, jaki ślub, przecież ja mam dopiero 19 lat!

Krystian, a ty?

K: Moj najdłuższy związek trwał 3 tygodnie. Ja też jestem romantyczny!

Ale w przyszłości planujecie śluby, dzieci?

K: Ja o dzieciach na razie nie myślę. O mężu też nie. Na początek po prostu chłopaka chciałbym mieć.

A: A ja dzieci będę miał. I to dużo. Siedmioro. Siedmiu synów – i z wszystkich „zrobię” gejów! (śmiech) A niech no tylko któryś przyjdzie i powie: „Tata, chciałem Ci coś powiedzieć… Tak naprawdę podobają mi się dziewczyny…” Już ja mu to wybiję z głowy! Będę lał pasem! (śmiech)

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.