Z MONIKĄ TICHY, szefową szczecińskiej Lambdy, o jej demiseksualności, nielicznych miłościach do chłopaków i obecnej miłości do Nory, a także o ultrakonserwatywnych rodzicach oraz o tym, dlaczego talia jest jej ulubioną częścią ciała, rozmawia Mariusz Kurc
Napisałaś do mnie z prośbą o radę, bo chcesz zrobić coming out. Znam cię jako działaczkę LGBT, prezeskę szczecińskiej Lambdy, osobę jak najbardziej heteroseksualną. O co więc chodzi z coming outem?
Całe życie myślałam o sobie jako o osobie hetero – aż do zeszłego roku, gdy zakochałam się w kobiecie, w Norze. To potwierdziło, że jestem demiseksualna.
Demiseksualna – czyli odczuwasz pociąg erotyczny tylko do tych osób, w których się zakochasz.
Właśnie tak! Nieraz słyszałam, że jestem „oziębła” albo że musiałam przeżyć traumę w dzieciństwie, skoro latami nikt mnie nie pociągał. Jak to dobrze, że pojawiło się pojęcie demiseksualności i całego spektrum aseksualności, inaczej pewnie do dziś uważałabym, że jestem hetero, tylko „coś ze mną jest nie tak”.
Zakochanie to jedno, a płeć? Wcześniej nie zwracałaś w ogóle uwagi na kobiety, byli tylko mężczyźni, tak?
To bardziej skomplikowane, bo tak, mężczyźni, ale specyficzni. Zacznę od tego, że byłam wychowana w ortodoksyjnie katolickiej, fanatycznej rodzinie. Przemoc mogłam oglądać w TV już jako dziecko, ale cokolwiek związanego ze zmysłowością i seksem? Cisza. Całkowite tabu. Na ścianie w dużym pokoju wisiał wielki krucyfiks z człowiekiem konającym na skutek wymyślnych tortur, ale mama zabroniła mi oglądać „Seksmisję”, gdy miałam 13 lat – bo tam są gołe, kobiece cycki. Nie miałam pojęcia, czym seksualność w ogóle jest, bo skąd? O Internecie zapomnij, to były lata 80. – więc ułożyło mi się w głowie tak: seksualność nie wynika z natury, tylko z lepszych czy gorszych wyborów; albo kochasz się z mężem i z nikim innym, albo robisz to jeszcze przed ślubem, mimo że to wstyd, ryzyko ciąży, AIDS itd. Więc seks to hedonizm, coś złego, bo przyjemnego a zarazem szkodliwego i prymitywnego, jak ćpanie czy upijanie się. Nie wiedziałam nie tylko o rozmaitości stopnia czy kierunku potrzeb, ale też tego, że są one głęboko ludzkie i dobre, a nie „zwierzęce” i szatańskie. Jako nastolatka, nie miałam libido w ogóle. Zero. Pornografia? Nudy. Nie masturbowałam się, w ogóle nawet się nie dotykałam. Z nikim się nawet nie całowałam. Miałam raz krasz na chłopca pięknego jak anioł, którego wszyscy brali za dziewczynę – ja zresztą też, gdy go pierwszy raz zobaczyłam. Dopiero później, mając 19 lat, zakochałam się.
I zaczęłaś czuć do niego pociąg?
Tak. Do niego jedynego. Poznałam Kazika w duszpasterstwie akademickim. Szybko stał się moim narzeczonym, wzięliśmy katolicki ślub. Z tym, że babcie różańcowe, które przyszły na kolejną mszę i nas zobaczyły, były zszokowane: „Dwie dziewczyny? To już można?”.
Jak to dwie dziewczyny?
Byliśmy z Kazikiem tak samo ubrani: długie białe alby, a do tego włosy do pasa. Oboje. Na albach sama wyhaftowałam identyczne wzory: róże, lilie, liście wierzby; symbolika chrześcijańska, byłam naprawdę katoliczką na maksa. Nie daliśmy się namówić na żadne tiule i gajery, na co nalegał teściu. Służyliśmy zresztą oboje do mszy u dominikanów, którzy są liberalni i dopuszczali kobiety do bycia ministrantkami czy osobami ministranckimi, jak byśmy dziś powiedzieli w naszym tęczowym gronie. Szczecińscy biskupi się o to z dominikanami wykłócali… Zresztą nie tylko o to, również o księdza Dymera, o którym już wtedy w zakrystii słyszałam wiele plotek.
Kiedy był wasz ślub?
Jeszcze w XX wieku. (śmiech) 1998 rok, miałam 22 lata. Byliśmy małżeństwem kilkanaście lat, mamy 13-letniego syna Alana, który jest aspiakiem, przeuroczą istotą.
Aspiakiem? Zespoł Aspergera?
Tak. Kazik mieszka od siedmiu lat w Berlinie, ale mamy stały kontakt, tworzymy rodzinę patchworkową, odwiedzamy się, spędzamy razem święta. Kazik mieszka tam w komunie różnorodnych ludzi, więc Alan zna tęczowe osoby od małego. Jest cudownym sojusznikiem, choć właściwie nie wiem, czy sojusznikiem; zapytałam go, czy wolałby być parą z chłopcem czy dziewczyną. Odpowiedział, że nie wie, a w ogóle zakochanie to tylko problemy. Alan wymyślił też autorskie rozszerzenie skrótu LGBT: Lokomotywa Goniąca Bombę Torową, i z takim transparentem szedł na Marszu Równości; jak niemal każdy aspiak uwielbia pociągi.
Po Kaziku, a przed Norą, była jakaś miłość?
Kilka razy się kraszowałam na różne osoby, ale cóż, uzyskiwanie wzajemności w tej sferze nie jest moją mocną stroną. Przez parę lat najważniejszą dla mnie osobą była Lila. To była relacja platoniczna, ale intensywna. Razem pracowałyśmy, jeździłyśmy na motocyklach, równocześnie sypały się nam małżeństwa. Potem fiksowałyśmy się na różnych facetów i sobie o tym opowiadałyśmy, raz nawet to był ten sam facet. (śmiech) A później zakochałam się drugi raz w życiu z wzajemnością. Z dzisiejszym aparatem pojęciowym, z wiedzą, którą mam, mogę powiedzieć, że to był biologicznie mężczyzna, ale tak naprawdę osoba niebinarna. Marzył, by mieć kobiece piersi, lubił wkładać sukienki. Zastanawialiśmy się, czy jest trans, ale nie. Miał też, oczywiście!, długie włosy. I bardzo kobiece wcięcie w talii – och… Ludzie mają „fazy” na różne części ciała, a wiesz, co ja mam? Uwielbiam to miejsce w talii, gdzie człowiek jest taki wąski. Normalnie mogłabym utonąć w tym obszarze, takie morze czułości on we mnie wyzwala. Więc widzisz, to było zakochanie zdecydowanie erotyczne. Nie chcę mówić imienia, nie wiem, jakiego ta osoba by sobie dziś życzyła. Byliśmy razem trzy lata, skończyło się to w 2018 r., w czasie, gdy reaktywowałam, wraz z Gosią, Liskiem i innymi, szczecińską Lambdę i wzięłam się za organizację pierwszego w Szczecinie Marszu Równości. Od wtedy mam taki zapieprz w aktywizmie, że związki, seks, nawet nie przychodziły mi do głowy. Dostaję zresztą ocean miłości od młodych queerów, które zleciały się do Lambdy jak ćmy do światła. Łukasz Jurewicz, mój najukochańszy przyjaciel i towarzysz walki, którego perfekcyjny umysł uzupełnia wrodzony u mnie brak połowy mózgu, bo mam w tym miejscu dodatkowe serce – założył mi nawet Tindera. Weszłam i… nie wiedziałam, co robić. Tam są zdjęcia twarzy i krótkie opisy. Więc jak mam poczuć, jaka ta osoba jest? Miła? Inteligentna? Radosna? Melancholijna? Szalona? Rzeczowa? Dla mnie, osoby demiseksualnej, oglądanie tych fotek było czymś takim, jak, przypuszczam, dla „zwykłoseksualnej” patrzenie na ludzi w kominiarkach. Widzisz tylko oczy – i na tej podstawie wybieraj! Dziś wiem, że nas, demiseksualnych, jest mniej niż 1%. Możemy wchodzić w relacje z ludźmi „zwykłoseksualnymi”, ale początek jest trudny, bo musimy się emocjonalnie związać, by było coś dalej. Miałam parę razy tak, że ktoś był moim przyjacielem, a potem ta przyjaźń się zacieśniała i – nieraz po długim czasie – przechodziła w zakochanie. Robił się problem, jeśli chłopak był w związku. To zawsze kończyło się źle.
Ale zawsze to byli mężczyźni do tej pory, do czasu Nory?
Tak. Dlatego składając Lambdę do kupy na nowo w 2018 r. byłam przeświadczona, że jestem hetero. Oto heteryczka zostaje wybrana przez „gejątka” na szefową organizacji LGBT.
Co cię skłoniło do aktywizmu LGBT? Wiesz, sojuszników/czek mamy już na szczęście sporo, ale u ciebie to jest inny poziom – jesteś działaczką pełną gębą.
Bardzo częste pytanie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc powymyślałam, np.: „Bo zawsze chciałam mieć kumpla geja, który chodziłby ze mną na zakupy – ale przesadziłam”. George’a Mallory’ego zapytano, po co się wspina na ośmiotysięczniki, odpowiedział: „Bo one są”. Więc: dlaczego zajmuję się „pedałami”? „Bo oni są. I są krzywdzeni – więc będę ich wspierać”. Albo jeszcze inna opcja: „Nie trzeba być świerkiem, by bronić Puszczy Białowieskiej” – bo słyszałam nieraz, że nie powinnam się „pchać”. Albo mogę powiedzieć jak Neo z „Matriksa”: „Bo tak wybieram”.
Ja te półżarty kupuję, ale aktywizm w twojej wersji to jest codzienność, to jest poświęcanie mnóstwa czasu. Aby to wybrać, trzeba mieć głębszą determinację.
Dobra, naciskasz, to powiem: podziękowania należą się prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu. Moim motywem jest głęboki wkurw, z którym już nie dawałam rady siedzieć na dupie. Od początku rządów PiS-u byłam na wszystkich protestach KOD-u, na Czarnych Marszach. We Wrocławiu, Poznaniu, Warszawie, wszędzie były na nich również tęczowe flagi. A w moim Szczecinie nie. Miałam jedną przywiezioną z Asyżu, z napisem „PACE”, czyli „pokój” po włosku; pomyślałam, że skoro nikt u mnie tego „odcinka” nie reprezentuje, to będę to ja. Przychodziłam więc z tą flagą, a ludzie myśleli, że jestem lesbijką. Czułam, że tęczowa młodzież, czyli ta grupa najbardziej zagrożona, nie ma dla siebie żadnej przestrzeni w Szczecinie, żadnego klubu, organizacji. To był mój cel: stworzyć bezpieczne miejsce dla dzieciaków LGBT. Wtedy, w 2018 roku, nie miałam osobistego powodu, żeby robić właśnie to. Znałam tylko trzy (trzy!) osoby homo i bi, i to spoza Szczecina. Dziś mam setki powodów, i one mają imiona. Łukasz, Nora, Rafik, Patka, Lisek, Michał, Lelita, Sylwia, Ola, Olaf, Tomek, Kuba, Kacper itd., itd.
W Szczecinie kiedyś działała Lambda, prawda?
W końcu lat 90. i na początku 00. – ale w 2018 wszyscy tamci ludzie byli już od dawna albo w Berlinie, albo w innych miejscach. Niemniej, okazało się, że nie byłam jedyną osobą z pomysłem, by Lambdę reaktywować – nagle zrobiło się nas dużo, przez kontakty z protestów. I poszło. Pochłonęło mnie to całkowicie. Musiałam zakończyć aktywizm związany ze sportem motocyklowym – bo przez pięć lat organizowałam mistrzostwa Polski w gymkhanie, miałam swój racing team. Nie spodziewałam się, że Lambda i LGBT w ciągu dosłownie paru miesięcy staną się absolutnym centrum mojego życia. Np: w 2019 r. dostałam od Stowarzyszenia „My, Rodzice” tytuł „Królowej Parad” za uczestnictwo w 24 Marszach w sezonie – rekord Polski. 20 tys. km w trasie, pół obwodu równika. Byłam m. in. w „bombowym” Lublinie i w pogromowym Białymstoku, gdzie z Krzysiem Kliszczyńskim o mało nie straciliśmy życia, bo dopadli nas z bejzbolem. Ale też w ekstatycznym Poznaniu, potężnej Warszawie, i na spontanicznym, nielegalnym Marszu na Woodstocku. Przeszliśmy przez całe festiwalowe pole bez żadnej ochrony, budząc wielki entuzjazm. Nawet jak akurat nie robiliśmy niczego ważnego, to ludzie z naszej ekipy przesiadywali u mnie w domu i po prostu spędzaliśmy czas razem – gotowanie, plotki, fi lmy; zwłaszcza w pandemii. Wiesz, wcześniej pracowałam w firmie IT, byłam w kościele, w harcerstwie, w środowisku motocyklistów, ale w żadnym z tych kręgów nie czułam się tak dobrze jak wśród pięknych, tęczowych istot ludzkich z całej Polski. Stały się moją rodziną z wyboru: przestrzenią bezpieczeństwa, bliskości i wsparcia. Rodzinę biologiczną zawsze odczuwałam jako twór opresyjny, narzucony mi i obcy, wobec którego mam jakieś zobowiązania, ale bez praw. Pomijam już przemoc, której było mnóstwo w rodzinie, z której wyszłam.
Monika, a kiedy przestałaś być katoliczką?
Ja byłam turbokatoliczką, ale też trochę heretyczką. Miałam 12 lat, gdy wyczytałam gdzieś, że niektórzy zakochują się w osobach tej samej płci. Moja pierwsza myśl była: „Rany, jeśli tak, to jest niesprawiedliwe, że oni nie mogą wziąć ślubu”. Potem w „Teleexpressie” usłyszałam, że w Danii to wprowadzili (a więc to był 1989 rok) i ucieszyłam się bardzo: „A jednak! Jest szansa dla tych osób! Cudownie”. Ale dopiero gdy miałam 24 lata, pierwsza osoba LGBT wyoutowała się przede mną – przyjaciel z grupy miłośników Tatr – o, widzisz, w środowisku taterników też byłam. Nagle ta abstrakcja z telewizji, gdzie słyszałam chyba tylko, nie wiem, o Freddiem Mercurym albo o Eltonie Johnie – zeszła na ziemię i zapukała do mnie. Oto jest przede mną żywy gej i to jest zwykły chłopak. A wyoutował się po próbie samobójczej. Chciał się otruć, bo zorientował się, że jest tym, o czym ojciec i bracia mówią z najwyższą pogardą. To był mega wstrząs. I rosnąca moja świadomość: „Kościół robi coś głęboko złego, wykluczając te osoby. I w ogóle gdzie one są, dlaczego ja dotąd nikogo nie znałam, skoro znam tylu ludzi?”. Mówiłam księżom, że to jest złe, że trzeba zmienić. To samo z prawami zwierząt; w tym roku będzie 30 lat, jak jestem wege. Feministką też już wtedy byłam, choć miałam mgliste pojęcie, czym jest feminizm; ale instynktownie, a raczej naocznie, w domu i na świecie widziałam, kto komu jest podporządkowany i że to niesprawiedliwe. Mówiłam to duchownym, a oni traktowali mnie… no, jak trochę, nie da się inaczej tego ująć, jebniętą po prostu. Nikt ze mną w poważną rozmowę nie wszedł. Parę lat łudziłam się, że mogę kościół reformować od wewnątrz, ale w końcu doszłam do wniosku, że na realną zmianę nie ma szans. Więc wzięłam z kościołem rozwód. Natomiast rozwód z Bogiem nastąpił, gdy urodziłam Alana. Miałam cesarkę, nie bolało tak bardzo, ale słyszałam wtedy potworne krzyki innych cierpiących kobiet. Poczułam, że skoro każde nowe życie istnieje za cenę takiego bólu niewinnych osób, to ktoś, kto to wymyślił, nie mógł być miłosierny i sprawiedliwy. Więc albo ten Bóg jest sadystą, albo wcale nie jest wszechmocny. Zło, którym jest cierpienie, wpisane w samą istotę egzystencji, rozwaliło mi koncepcję Boga. Dziś jestem agnostyczką. Może Boga nie ma, może jest, ale na pewno nie taki, jak w Biblii: mściwy, próżny, zazdrosny i okrutny ojciec, szczególnie dla swoich córek.
To teraz wróćmy do czasów Lambdy, która angażuje cię całkowicie, ale jednak poznajesz Norę.
Chwilę wcześniej była jeszcze jedna ważna rzecz. Po orzeczeniu pseudo-Trybunału z 22.10.2020 wybuchły strajki kobiet, i my jako Lambda oczywiście się zaangażowaliśmy. Więcej: zapewniałyśmy organizacyjny know-how, bo to my mieliśmy rozpykane, jak się robi marsze przez miasto na kilka tysięcy ludzi. Poznałam jednego faceta – ach, jaki fajny! I wyraźnie mną zainteresowany. Alicja, laska z naszej ekipy, mówi do mnie: „Czemu ty się nie weźmiesz za niego? Przecież on jest idealny dla ciebie. Bystry, idealista, pracowity” itd., itd. Ja: „Tak, prawda, i lubi Alana, i jest ogarnięty, i troskliwy”. A Alicja: „I jeszcze jaki męski!”. Wtedy mi coś kliknęło w głowie – on jest za męski dla mnie! Rozumiesz? Zatrybiłam, że mi nigdy nie podobali się typowi stuprocentowi faceci, najwyżej osoby okołofalliczne, że tak powiem. Androgyniczność, bycie gdzieś na granicy płci, to są moje rejony. Wygrzebałam z pamięci, że dziewczyny takie też zawsze mi się podobały, np. Trinity z „Matriksa”, że już mając 7 lat lubiłam oglądać kobiecą nagość w artystycznych aktach; a ciała mężczyzn nie bardzo mnie interesowały. Ale nigdy nie weszłam z kobietą w relację erotyczną. Miesiąc później zjawiła się Nora, dziewczyna transpłciowa. Zakochałam się z wzajemnością po raz trzeci w życiu, a po raz pierwszy w kobiecie. Nora jest przed tranzycją, ale ja wiem, że to ciało mnie pociąga, jakie by ono nie było; bo to jest ciało tej, którą kocham. Będę je pieścić dalej, a zmiana, która może nastąpić, nie ma znaczenia. Liczy się nie to, co w majtkach, a to, co w sercu. Pojawią się kobiece piersi, proszę bardzo, właściwie nie mogę się doczekać. Bo one mentalnie tam już są, widzę je oczami duszy i współodczuwam dysforię. Generalnie jestem hiperempatką, emocje z otoczenia odczuwam na 200%, tak jakbym nie miała skóry.
Jak się poznałyście?
Moja chata pełni funkcję hostelu interwencyjnego LGBT+ pod wezwaniem Lady Gagi, mnóstwo ludzi u mnie pomieszkuje, np. Sam, którego rodzice… no, może to przemilczę. Nora miała nieodwzajemnionego krasza na Sama, drugiego grudnia przyszła posiedzieć, została na noc, potem na dzień i na noc itd. Była coraz smutniejsza. Któregoś dnia wtuliła się we mnie tak mocno, że też ją przytuliłam – i tak cały wieczór. Jestem freehugsiarą, bez seksu mogę latami, ale bez przytulania nie przetrwam dnia. Nazajutrz znów się przytulałyśmy i Nora, dotąd milcząca, zaczęła mówić. Nie mogłyśmy przestać gadać, ileś nocy do rana, odkrywałyśmy podobną wrażliwość na mnóstwo rzeczy. Potem całowałyśmy się, później jeszcze bardziej i jakoś tak samo poszło. Byłam w szoku. Bo wiesz, ja wcześniej walczyłam z tą swoją heteroorientacją, naprawdę. (śmiech) Całowałam się z dziewczynami na Marszach Równości, w HaHu w Poznaniu, do hitu „I kissed a girl and I liked it”. To jest miła forma kontaktu międzyludzkiego – i nic więcej. Sam krasz nie wystarczy, żeby erotyzm się we mnie uruchomił; musi być dwustronna więź z jakimś X-faktorem. Nora jest przecudną istotą, jest vulnerable – Alan nazwał to: „Nora jest kruchliwa”. Jest socjalistką wolnościową (czy coś), lubimy rozkminy na każdy temat, czy to ekonomia polityczna, teorie osobowości, czy harce Koty, którą przygarnęłyśmy. Mnie kręci to, że tak młoda osoba cytuje „Władcę pierścieni”, „Dzień świra” i Monty Pythona. Ona cieszy się, że lubię monolog Otisa Skryby, muzykę King Crimson, Pink Floyd oraz fakt, że bohater tech-thrillera „Mr. Robot” używa Linuksa, tak jak i my. To ważne w związku, by systemy były kompatybilne. (śmiech) Obie robimy surrealistyczne i słowoanalityczne żarty, które nie wszyscy łapią. Nora gra na werblu w protestowej ekipie Harmi-Drum, pięknie śpiewa, komponuje niesamowitą muzykę elektroniczną, gra solówki na gitarze elektrycznej.
Chciałem jeszcze zapytać o Kaję Godek. Czeka cię proces?
Tak, akt oskarżenia wpłynął do sądu. Chodzi o moje wystąpienie pod szczecińskim biurem PiS-u, 22 października, w dniu wyroku Trybunału. Ona wtedy wrzuciła na fejsa słodką fotkę ze swoim synem z niepełnosprawnością. Wkurzyłam się, bo wiem, że życie matki dziecka specjalnej troski rzadko jest słodkie, jest ciężką orką, a rząd ma nas w dupie. Ordo Iuris ma miliony budżetu, za które można by zmienić życie masy dzieci. No i cóż, powiedziałam do megafonu: „Godek, ty szmato, ty kurwo”. Ludzie z prawicy to nagrali, TVP miał nius, a ona zapowiedziała, że zrobi mi sprawę. Przeprosiłam, ale nie ją, tylko seksworkerki, które nie zasługują na to, by je porównywać do Godek. Zresztą, prokuratura toczy przeciw mnie trzy postępowania, typu „podżeganie do ataku na kościoły” – a mówiłam tylko, by się przestali użalać, że aktywiści weszli do poznańskiej katedry, podczas gdy oni nam od zawsze wszędzie włażą, do szpitali, szkół, do łóżek. Uważam, że póki kościół ma wpływ na życie publiczne, nie będzie żadnej równości. Oni nie odpuszczą, trzeba im ten wpływ odebrać.
Przy takich poglądach – masz jakiś wspólny język z rodzicami?
Skąd! Kontaktujemy się tylko w sprawach praktycznych. Oni wierzą w to, co słyszą o mnie w TVP i mówią, że Godek jest wspaniałą osobą. Na Czarny Protest w 2016 r. mój ojciec, członek PiS-u, przyszedł jako przeciwnik. Ja przemawiałam – m.in. że sterylizację zrobiłam w Niemczech – a on stał i modlił się z różańcem w dłoni. To był mój coming out z tej sterylizacji przed nim. A po pierwszym Marszu Równości w Szczecinie mama do mnie dzwoni i mówi, że widziała w telewizji, że był Marsz, i pyta: „Ty miałaś coś z tym wspólnego?”. „Tak, mamo, zorganizowałam ten Marsz”. Po Białymstoku powiedziała, że ma nadzieję, że następnym razem dostanę lepszy wpierdol, „to może zmądrzejesz”. O związku z Norą nie wiedzą, but I don’t care.
Tekst z nr 91 / 5-6 2021.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.