Po co prowokujecie?

Cztery dni chodziłem za rękę z chłopakiem po centrum Warszawy. Doświadczenie ciekawe, choć nie zawsze miłe

 

Dawid i Nico w Warszawie, grudzień 2013 r.                                                 arch.pryw

 

Poznaliśmy się w Tel Avivie, wakacyjne zauroczenie. Zwiedzaliśmy Izrael, trzymając się za ręce, co dla Nico było naturalne i oczywiste, a dla mnie nowe, ale bardzo przyjemne. Kiedy wcześniej proponowałem złapanie się za ręce chłopakom w Warszawie, pukali się w czoło. Czuli obawę, nie naciskałem. Podczas tamtego tygodnia w Izraelu Nico i ja tylko raz spotkaliśmy się z negatywną reakcją. Gdy pocałowaliśmy się w autobusie z Jerozolimy do Tel Avivu, stary rabin siedzący za nami głośno chrząknął i uderzył w oparcie siedzenia, dając znać o swej dezaprobacie. Poza tym nie zwróciliśmy niczyjej uwagi.

W grudniu Nico przyleciał na kilka dni do Warszawy. Gdy pierwszego wieczoru wyszliśmy na piwo, wziął mnie za rękę. Następnego dnia, kiedy wróciłem z pracy, zjedliśmy kolację i wyskoczyliśmy do klubu, w drodze znowu szliśmy za rękę. Nikt się nawet krzywo nie spojrzał. Pomyślałem: może Warszawa jest lepsza niż Tel Aviv? W końcu tu trudniej uświadczyć rabina z obłędem w oczach.

Nadszedł weekend, chodziliśmy dużo po mieście i, niestety, pierwsze wrażenie prysło. Mimo że trzymaliśmy się turystycznego centrum stolicy – pokazywałem Nico Starówkę, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Muzeum Historii Żydów itd. – to aż siedem razy obrzucono nas wyzwiskami. Głośno, z nienawiścią: „Pedały, wypierdalać!”, „cioty jebane” etc. Jeden facet, idąc, rozmawiał przez komórkę, gdy nas zobaczył, przerwał rozmowę, przystanął osłupiały i powiedział: „No kurwa, pedały rękami się macają”.

Nico nie mówi po polsku, więc nie odczuł tej jadowitej wulgarności i ogromnej niechęci, ale ja – tak. Zaczęliśmy przyglądać się ludziom, których mijaliśmy. Wielu wgapiało się w nas. Albo oglądali się za nami, jakby się zastanawiali, czy właśnie przeszli obok UFO. Niektórzy robili zniesmaczone miny. Nikt się do nas nie uśmiechnął. Paru splunęło z obrzydzeniem na chodnik i zresztą nie tylko na chodnik. Przy Dworcu Centralnym jakiś facet podszedł, splunął na moje buty i bez słowa uciekł. W Al. Jerozolimskich tuż przy nas z piskiem opon zatrzymał się samochód, w środku – czterech łysych facetów. Myślałem, że zaraz wyskoczą z auta i zacznie się przepychanka. Otworzyli okna, obrzucili nas wyzwiskami i odjechali. Przez chwilę stałem oniemiały i przestraszony, nogi miałem jak z waty.

Na kolację poszliśmy do restauracji Mąka i Woda. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, rozmawialiśmy, dotykaliśmy się po rękach, patrząc sobie w oczy. Gdy w pewnym momencie zerknąłem w bok, poczułem się jak na scenie. Część gości przy innych stolikach przyglądała się nam z niezłym zdziwieniem – szczęki opadnięte, a brwi podniesione tak wysoko, że zastanawiałem się, czy to nie makijaż. Kojarzycie Vicky Pollard z serialu „Mała Brytania”? Ona w takich sytuacjach reagowała od razu swoim: „Don’t give me evils!”. Chciałem wtedy, ubrany w jej różowy dres, wstać i najbardziej przegiętym tonem, na jaki pozwala moje gejowskie gardło, powiedzieć: „Sorry? Mogę w czymś pomoc?”

Gdy moje weekendowe doświadczenia opowiadałem później znajomym, kilkoro z nich zapytało: „Po co prowokujecie?” Prowokujemy? Przecież to było tylko niewinne trzymanie się za rękę. W jaki delikatniejszy sposób dwóch chłopaków może okazać sobie czułość na ulicy? Czy trzymającą się za rękę, przytulającą czy całującą parę hetero też się tak bezpardonowo zaczepia? Kiedy wreszcie uwaga skupi się na agresorach, a nie ofiarach homofobii? To tępa nienawiść i agresja jest zagrożeniem, a nie odrobina czułości.

Tekst dedykuję wszystkim tym gejom, którzy lubią głośno opowiadać, że nigdy nie czuli się dyskryminowani, że Warszawa jest tolerancyjna i że nie ma co robić szumu o nierówne traktowanie, bo wszystko jest OK. Przy czym sami gejami są tylko we własnych domach lub ewentualnie jeszcze w gejowskich klubach albo na zagranicznych wycieczkach.

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

mBank przeprasza

Mariusz Kurc, redaktor naczelny „Repliki”:

„mBank odniósł się do sprawy dyskryminacji par jednopłciowych w dostępie do ubezpieczenia, które oferował mi konsultant.

W najnowszej „Replice” opisałem przypadek dyskryminacji par jednopłciowych przez mBank. W grudniu konsultant mBanku zadzwonił do mnie z ofertą ubezpieczenia. Zasugerował, że mogę nim objąć również „żonę lub partnerkę”. Gdy zapytałem o partnera, odpowiedział, ze to niemożliwe, a poproszony o podanie przyczyn tej dyskryminacji, zasłaniał się „polskim prawem”, konkretnego przepisu podać nie potrafił. Na wszelki wypadek jednak skonsultował się z przełożonym – ale odpowiedź pozostała taka sama – „nie” dla ubezpieczenia par jednopłciowych. (cały mój tekst – do przeczytania w najnowszej „Replice”)

W piśmie z 3 lutego br, które właśnie do mnie dotarło, mBank „przeprasza za niedogodności”, informuje, że pracownik, który rozmawiał ze mną, „został upomniany”, mBank zapewnia także, że „zweryfikuje obowiązujące procedury w zakresie szkoleń pracowników” i „zadba, by komunikacja (…) nie tylko nie wprowadzała w błąd, ale by była również wolna od niefortunnych stwierdzeń”. mBank „dziękuje również za zwrócenie uwagi” (list mBanku załączam).

Ubezpieczenie dotyczy więc zarówno nieformalnych par różnopłciowych, jak i jednopłciowych.

Doceniam, że mBank potrafił przyznać się do błędu. Mam równocześnie nadzieję, że władze mBanku „upomniały” nie tylko tego szeregowego pracownika, który ze mną rozmawiał, ale również jego przełożonego, z którym ów pracownik konsultował się przed udzieleniem mi ostatecznej odpowiedzi.

mBank – dzięki.

Gdyby spotykały Was podobne sytuacje (nie tylko w bankach) – piszcie: [email protected]. Nagłaśnianie takich spraw może być pomocne. Polecam też kontakt z Polskim Towarzystwem Prawa Antydyskryminacyjnego, które udzieliło mi fachowej porady i zgodziło się wystąpić w moim imieniu do Rzecznika Ubezpieczonych z wnioskiem o interwencję.”

10313129_10153243081539994_1774829128801420167_n