Pocałuj mnie

Kyss mig, Szwecja (2011), reż. A. T. Keining, wyk. L. Mjones, R. V. Fernandez; dystr. Solopan, premiera: 17.05.2013

 

fot mat. pras.

 

Debiutancki film szwedzkiej reżyserki, Alexandry Therese Keining. Mia planuje ślub z Timem. Jej ojciec, Lasse, też planuje ślub – z Elizabeth. Podczas przyjęcia zaręczynowego ojca Mia poznaje córkę jego wybranki – atrakcyjną Fridę. Kobiety mają stać się swoistymi przyrodnimi siostrami, tymczasem wybucha między nimi gwałtowne uczucie, które wywraca do góry nogami ich życie. Frida też ma stałą partnerkę, jest wyoutowaną lesbijką. A Mia musi dopiero zrobić biseksualny coming out. „Pocałuj mnie” jest owocem współpracy Keining ze scenarzystką Josefine Tengblad. Pisząc scenariusz, panie bazowały podobno na osobistych przeżyciach Tengblad. Głównym grzechem filmu jest przewidywalność. Zawiązanie akcji – skomplikowane relacje w patchworkowej rodzinie – jest bardzo ciekawe. Później jednak fabuła podąża prostym schematem, znanym z filmów romantycznych (patrz: na przykład scena na lotnisku). Ale w sumie przecież tak niewiele mamy lesbijskich dramatów miłosnych! Poza tym zalety filmu sprawiają, iż ogląda się go z olbrzymią przyjemnością. Urzekające zdjęcia, montaż i świetni aktorzy wnoszą do tej prostej opowieści powiew świeżości. Na szczególne wyróżnienie zasługują odtwórczynie głównych ról, dzięki który śledzimy losy Mii i Fridy z ogromnym zaangażowaniem. Sceny erotycznych zbliżeń bohaterek zachwycają pięknem i naturalnością. (Mateusz Sulwiński)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Parada

Parada (2011), reż. S. Dragojević, dystr. Autora Films, premiera: 14.06.2013

 

fot. mat. pras.

 

W 2010 r. odbyła się pierwsza i jak na razie ostatnia Parada Równości w Serbii. Niewiele ponad stu uczestników było ochranianych przez pięć tysięcy policjantów. Przeciwnicy i tak zdemolowali centrum Belgradu. Osławiony „kocioł” bałkański to nie tylko przemoc motywowana nacjonalizmami i nietolerancją religijną, ale również homofobią. Ba! Geje są w Serbii najbardziej znienawidzoną grupą społeczną – wyprzedzamy nawet Albańczyków. Jak tu urządzić paradę?

Komedia Dragojevića w wartki, przystępny sposób opowiada historię nietypowej przyjaźni. Biserka, dziewczyna Limuna, gangstera, sprowadza do domu grupkę przyjaciół – działaczy LGTB, w tym parę gejow – Mirko i Radmilo. Marzeniem Radmilo jest właśnie zorganizowanie parady. Limun walczył na bałkańskich wojnach, potem przez lata prowadził działalność przestępczą, a teraz uczy we własnej szkole judo. Czy możliwe jest porozumienie między takim gościem a aktywistą chcącym mieć w Belgradzie paradę? Tak!

Film jest chyba adresowany do „typowego Serba” (czyli też „typowego Polaka”?), który może utożsamić się z Limunem, budzącym odruchową sympatię. Cel jest jasny: zmiana postaw społecznych: geje i heterycy mogą żyć obok siebie, homofobia jest zła. „Parada” nie traci przy tym nic z dobrego, solidnego kina. Dodajmy, że film sfinansowały m.in. trzy do niedawna skłócone kraje: Serbia, Macedonia i Chorwacja. I był to na Bałkanach wielki komercyjny hit! Gorąco polecam. (Witold Politowicz)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tajemnica dziewczyny znad jeziora

El Niňo Pez (2009), Argentyna, reż. L. Puenzo; wyk. I. Efron, M. Vitale; premiera na outfilm.pl: marzec 2013 r.

 

fot. mat. pras.

 

Skomplikowana historia miłosna. Lala jest młodą dziewczyną z zamożnej rodziny. Pochodząca z Paragwaju Guayi pracuje u niej w domu jako służąca. Dziewczyny się kochają. Marzą o nieskrępowanym byciu razem, wspólne życie planują nad paragwajskim jeziorem Ypoa. Aby tam dotrzeć, potrzebują pieniędzy. Zaczynają więc od opróżnienia portfeli domowników. Już w drodze wychodzą na jaw inne, niezbyt korzystne, „szczegóły” – Lala jest w niechcianej ciąży, a za Guayi ciągnie się przestępstwo sprzed lat. Na dodatek różnice statusu społecznego dziewczyn dają o sobie znać. Mroczny fi lm drogi, chwilami thriller. Kino klimatyczne, które nie każdemu może przypaść do gustu. Skupiony, czasem wręcz oniryczny nastrój i powolny rytm jednego widza może ująć, innego – znużyć. Ale Argentyńska Akademia Filmowa była zdecydowanie na „tak” – przyznała filmowi aż 10 nominacji. Nagrodę odebrała ostatecznie Mariela Vitae za rolę Guayi. Reżyserka Lucia Puenzo jest u nas znana z innego filmu – znakomitego „XXY”, niezwykłej historii hermafrodyty. (Marcin Dąbrowski)

 

Tekst z nr 41/1-2 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Trzeba kręcić filmy o tym chorym kraju

Małgorzatą Szumowską, autorką uhonorowanego na festiwalu w Berlinie nagrodą queerową Teddy filmu „W imię…”, rozmawia Bartosz Żurawiecki („Film”)

 

fot. mat. pras.

 

Zrobiłaś film gejowski?

Trudno mi powiedzieć. Na pewno jest on rożnie odbierany, ale w żaden sposób mnie to nie obraża, jeśli ktoś uznaje ten film za gejowski.

W Polsce określenie „gejowski” jest brane w cudzysłów. Nazywanie tak filmu, książki czy spektaklu uważa się za coś degradującego.

W polskich mediach pisano, że Teddy to nagroda LGBT, ale nie tłumaczono, co ten skrót oznacza. Ludzie u nas ciągle się tego wstydzą. Tylko, wiesz, ja nie kręcę filmów jednoznacznych ideologicznie. Nie chodziło mi w tym filmie o to, by bezpardonowo zaatakować Kościół czy zrobić manifest gejowski. Nawet się ostatnio zastanawiałam, czy ta moja niechęć do politycznych deklaracji nie jest wynikiem jakiejś niedojrzałości intelektualnej. Ale taka jest moja droga twórcza, osobista. Może w kolejnych moich filmach będzie więcej politycznej świadomości, a może to nie stanie się nigdy.

W imię… opowiada o miłości księdza i młodego chłopaka w realiach polskiej prowincji. To dopiero drugi fi lm z Europy Wschodniej w ponad 25-letniej historii nagród Teddy wyróżniony tą statuetką. Przy czym pierwszym był w 1990 roku „Coming out” zrobiony jeszcze w NRD. Słyszałaś wcześniej o tej nagrodzie?

Tak, oczywiście, choćby dlatego, że przyjaźnię się z jej pomysłodawcą, Wielandem Speckiem, jednym z szefów festiwalu w Berlinie. Gdy zobaczyliśmy, że do Teddy’ego nominowanych jest 40 filmów, nie nastawialiśmy się na zwycięstwo. Żartowaliśmy tylko z aktorami i ekipą, że jeśli ją dostaniemy, to zostanie to odebrane w Polsce jako prowokacja. No i dostaliśmy! Teddy ma wielki międzynarodowy prestiż. Sama uroczystość wręczania nagród była transmitowana przez telewizję Arte, przez ZDF, mówiono o mojej wygranej w głównym wydaniu wiadomości BBC, dostałam też wiele telefonów z gratulacjami z Francji. Tak przy okazji, na bankiecie po ceremonii poznałam Rufusa Wainwrighta, któremu film bardzo się podobał.

Otrzymaliście także nagrodę czytelników największego berlińskiego miesięcznika LGBT „Siegessaule”. Czyli pełen triumf. Nie da się ukryć, że – niezależnie od wartości artystycznej filmu – mają te nagrody także wymiar polityczny. Z twoich wypowiedzi jednak wynika, że chcesz się wymknąć z tego politycznego kontekstu.

Nie, to nie do końca tak. Tylko że dyskurs polityczny na Zachodzie, gdzie pewne sprawy są już oczywiste, to zupełnie coś innego niż w Polsce. To jest przepaść. Na rozdaniu nagród Teddy był burmistrz Berlina, jawny gej, byli przedstawiciele rządu. Wyobrażasz sobie, by na podobnej uroczystości pojawiła się prezydent Warszawy albo minister kultury? Spójrz też, przez co musi przechodzić Agnieszka Holland, która znajduje w sobie siłę i odwagę, by publicznie dawać odpór rożnym oszołomom. Ja się na takie publiczne debaty nie piszę. Zresztą nie mam takiego zaplecza, żeby w nich dobrze wypadać, nie jestem politykiem. Z „W imię…” mam objechać świat, bo fi lm wejdzie wszędzie do kin, został zaproszony na setki festiwali. Poza tym chcę robić kolejne filmy. Każdy ma swoją działkę. Myślę, że trzeba w Polsce studzić emocje w słowach, chociaż na pewno „W imię…” je rozpali, gdy pojawi się tutaj w kinach.

Jakie będą reakcje rodzimej widowni, przekonamy się jesienią, kiedy to zaplanowano jego polską premierę. Pamiętasz angielski film „Ksiądz” o duchownym-homoseksualiście?

Pamiętam, nie podobał mi się.

Także zresztą dostał Teddy’ego. Pokazywany w Polsce w połowie lat 90. wywołał protesty. Były pikiety pod kinami, sprawa nawet do sądu trafiła. Spodziewasz się podobnych reakcji?

Mam takie przeczucie, że ludzie Kościoła generalnie będą się starali nie wypowiadać na temat mojego filmu. Kościół będzie milczał, swoim zwyczajem.

Ale dyskusja o seksualności księży już się jednak u nas zaczęła.

W „Newsweeku” na przykład. Za dużo w niej jednak taniej sensacji. Mój film też początkowo miał być bardziej hardkorowy. Pomysł na niego przyszedł mi parę lat temu, jeszcze przed „Sponsoringiem”. Przeczytałam w „Polityce” reportaż o ministrancie, który w Blachowni pod Częstochową zamordował księdza, najprawdopodobniej na tle homoseksualnym. Potem znalazłam jeszcze artykuł w „Dużym Formacie” – „Grzech ukryty w kościele” Romana Daszczyńskiego i Pawła Wiejasa – i zaczęłam pisać scenariusz. Odłożyłam go na czas kręcenia „Sponsoringu”, a gdy do niego wróciłam, to wydał mi się strasznie dosłowny, jaskrawy. Stwierdziłam, że chciałabym zrobić raczej coś o miłości, coś bardziej ambiwalentnego. Zaczęłam iść w tym kierunku, porzuciłam inspirację publicystyką i stworzyłam własną historię.

Konsultowałaś scenariusz ze środowiskiem księży?

Tak, konsultowałam go z byłym już księdzem, Stanisławem Obirkiem. Ale też z wciąż czynnym księdzem, którego nazwiska nie mogę zdradzić. Jest on nawet autorem niektórych kazań wygłaszanych na ekranie przez Andrzeja Chyrę.

Na gejowskich portalach randkowych jest sporo księży i to całkiem jawnych.

Generalnie jest masa księży homoseksualistów. Gdy powstaje jakiś smrodek, taki ksiądz jest przenoszony z jednej parafii do następnej, by okoliczna ludność „nie gadała”. Często też chłopcy z prostych rodzin, którzy mają romans z duchownymi, bywają przez nich umieszczani w seminariach. W ten sposób obie strony zachowują ze sobą kontakt.

Myślałaś o happy endzie? Twój bohater zrzuca sutannę, żyje długo i szczęśliwie ze swoim chłopcem?

Myślałam. Był pomysł, żeby ksiądz wygłosił pożegnalne kazanie. Nawet, jak byliśmy ze „Sponsoringiem” na festiwalu w Toronto, to zrobiliśmy Andrzejowi Chyrze i Mateuszowi Kościukiewiczowi zdjęcia nad Niagarą. Że niby pojechali na romantyczną wycieczkę (śmiech). Ale jednak wydało mi się to całkowicie nieprawdopodobne, bajkowe. A fi lm jest przecież realistyczny. Tak więc kończy się nieco inaczej. Owszem, w Polsce duchowni zrzucają sutannę z miłości do kobiety. Lecz w kontekście homoseksualnym jest to wciąż u nas nierealne, niedopuszczalne.

Twoi aktorzy nie mieli problemu z tym, by pokazać homoseksualne pożądanie?

Od początku postanowiliśmy, że w ogóle nie będziemy dzielić na homo- czy heteroseksualne. To miał być film o miłości, o namiętności w ogóle. Dla mnie to naprawdę wszystko jedno. Poza tym Andrzej Chyra wywodzi się z Nowego Teatru, gdzie tematyka homoseksualna jest wciąż obecna. Mateusz też jest z tym oswojony przez naszych znajomych, środowisko.

Film kręciłaś w mazurskiej wsi, gdzie spędzasz wakacje. Podopiecznych księdza zagrali lokalni, nastoletni chłopcy. Wiedzieli, w czym biorą udział?

Zdawali sobie sprawę, chociaż nie daliśmy im scenariusza, bo nawet by go nie przeczytali. Dostawali wydrukowane strony ze scenami, potem na tej bazie improwizowaliśmy. Jest w filmie fragment, gdy chłopak spowiada się księdzu, że zrobił komuś laskę. Pytaliśmy się po kolei każdego, czy zagra w takiej scenie. Jeden się zgodził.

I zagrał to bardzo fajnie. A znasz jakichś jawnych homoseksualistów w tamtych okolicach?

No co ty! Tam jest agresja wobec gejów, Żydów, wszelkiej inności. Tam nawet nie tolerują mojego związku, tylko dlatego, że jestem starsza od mojego faceta. Raz przyjechali do nas znajomi geje z Warszawy. Sąsiad po ich wyjeździe zapytał mnie przy wódeczce ze swoim specyficznym zaśpiewem: „A powiedz mi, te, co tu były, to pedały, nie?”. „Tak, geje” – odparłam. „A! Gieje!”. Jak ci „inni” są z Warszawy to jest to trochę śmieszne, trochę egzotyczne. Gdyby jednak ktoś tam na miejscu ujawnił się jako homoseksualista homoseksualista, spotkałoby go wiele nieprzyjemności. Tam się mówi o tym, że księża mają dzieci, kochanki. Ale homoseksualizm to temat tabu.

Księżom generalnie więcej wolno. Sutanna przed wieloma rzeczami chroni.

W przerwie między zdjęciami Chyra pijał w sutannie piwo pod sklepem. Raz przyszedł do nas miejscowy proboszcz i poprosił, by jednak pan Chyra tego nie robił w sutannie (śmiech).

W Polsce nie ma kina gejowskiego.

Tak, to przedziwne.

Jesteś jego prekursorką. Myślisz, że powstanie więcej tego typu filmów?

Nie, nie sądzę. Jak patrzę na moich kolegów reżyserów, to w ogóle nie widzę w nich chęci, by poruszać takie tematy. Oni są sami w sobie skrajnie heteroseksualni. Jedynym wyjątkiem jest Tomek Wasilewski, który zrobił teraz „Dryfujące wieżowce”. Bardzo zdolny reżyser.

Ostatnio rozmawiałem na łamach „Repliki” z Maciejem Nowakiem. Powiedział, że polskie kino jest fallocentryczne, panuje w nim dryl wojskowy. Jak się w tym odnajdujesz?

Mam silną pozycję, więc się tym nie przejmuję, idę sobie do przodu swoją drogą. Ale to prawda z wojskowym drylem. Byłam niedawno na spotkaniu reżyserów, patrzyłam na moich kolegów i każdy wydał mi się męski w karykaturalny sposób. Poważny, zacięty maczo. Przygwożdżeni do swoich problemów, do swojego mentalu, nie znam ich, ale taki obrazek został mi w głowie. Panie były znacznie bardziej kolorowe. I też dlatego polskie filmy są, jakie są, czyli przyciężkie. W tym środowisku brakuje barwnych ptaków, świrów, ludzi z apetytem na życie – takich spotykam w teatrze, w sztukach wizualnych, a nie w kinie. Generalnie zresztą żyjemy w jakimś potwornym kraju. Jestem, na przykład, wstrząśnięta tym, co się tu gada przy okazji debaty o związkach partnerskich.

Przerabiamy ten język nienawiści już od lat.

Jednak nie spodziewałam się aż takiej agresji. Tego, że powychodzą te wszystkie palanty i zaczną obrażać ludzi. Mieszkamy w Warszawie, obracamy się w wąskim kręgu towarzyskim, gdzie bycie gejem czy lesbijką nie jest żadnym problemem. Zetknięcie się z reakcjami tzw. większości, z całą tą nienawiścią, z obrzydliwymi komentarzami na forach internetowych jest jednak dla mnie szokiem. Powiem ci, że po powrocie z Berlina wpadłam przez to w depresję, spałam po 14 godzin dziennie. Jakbym wróciła z jakiegoś innego świata .Trzeba kręcić filmy o tym chorym kraju.

Tylko czy znajdą się na nie fundusze? Ty nie miałaś problemów z zebraniem pieniędzy na realizację „W imię…?

Żadnych. Agnieszce Odorowicz, szefowej Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, podobała się już ta pierwsza, „hardkorowa” wersja scenariusza. Bardzo jej zresztą zależało, by zrobić fi lm o tematyce, która przebije się na Zachodzie. Jestem pewna, że nie byłoby żadnych problemów ze znalezieniem kasy na niepokorne kino. Brałam zresztą przez rok udział w komisji PISFu oceniającej scenariusze i każdy, który wykraczał poza poprawność, bardzo nam się podobał.

Dużo było tych niepoprawnych?

Nie było ich prawie w ogóle.

 

Tekst z nr 42/3-4 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nieznajomy w Paryżu

Bad Boy Street reż. T. Verow, wyk. K. Miranda, Y. de Monterno, Francja 2012, premiera na outfilm.pl: luty 2013 r.

 

fot. mat. pras.

 

Niskobudżetowy romans w Paryżu. Claude, atrakcyjny facet w średnim wieku, wracając w nocy do domu natyka się na leżącego na ulicy, kompletnie pijanego przystojniaka. Zabiera go do domu, żeby ten bezpiecznie się przespał. Rano, zdezorientowany gość odwdzięcza się gospodarzowi „w naturze”. Brad jest Amerykaninem i zaznacza, że jest nieśmiały. Zachowuje się rzeczywiście dość dziwacznie. A więc małe zderzenie francusko-amerykańskie (Claude pojechał kiedyś do USA za facetem, ale związek się rozpadł). Brad ma głowę pełną stereotypów o Francuzach, spóźnia się na randki, ciągle odbiera tajemnicze telefony, upiera się przy noszeniu ciemnych okularów i kapelusza. Zachowuje się, jakby kogoś unikał.

Film toczy się z umiarkowaną, delikatnie mówiąc, prędkością. Ale po mniej więcej godzinie następuje ciekawy zwrot akcji, który stawia całą fabułę w nowym świetle. Trochę nieudolnie, ale jednak reżyser chciał nam coś powiedzieć. Mocnym atutem jest superciacho Kelvin Miranda w roli Brada. (Mariusz Chabasiński)

 

Tekst z nr 41/1-2 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Zatoka miłości

Rock Haven (2007), reż. D Lewis, wyk. O. Alabado, S. Hoagland; premiera na outfilm.pl” luty 2013 r.

 

fot. mat. pras.

 

18-letni Brady po śmierci ojca przeprowadza się wraz z matką do małej, nadmorskiej miejscowości, Rock Haven. Oboje są głęboko religijni. Codzienna lektura Biblii, uczestnictwo w nabożeństwie w każdą niedzielę, odmawianie modlitw przed jedzeniem i przed snem – wiara organizuje im życie.

Spokojne i monotonne życie Brady’ego nabiera kolorów, gdy chłopak poznaje na plaży przystojnego sąsiada, Clifforda. Zaczynają się spotykać, rozmawiają ze sobą, spacerują brzegiem morza… Fabuła rozkręca się, gdy matka Brady’ego próbuje swatać go z miłą dziewczyną, też z sąsiedztwa (z marnym skutkiem). Tymczasem Clifford zakochuje się w Bradym. Brady’emu chłopak też nie jest obojętny, ale przeszkodę stanowi żarliwe chrześcijaństwo.

Chłopak walczy więc z „zakazanymi“ uczuciami, szuka wsparcia u lokalnego pastora. Gdy próbuje porozmawiać z mamą, ta, zniesmaczona, chce wysłać go na leczenie. Tymczasem chłopaki postanawiają pójść na całość…

„Rock Haven” to film może trochę mało skomplikowany, może czasem zbyt oczywisty i aż nazbyt słuszny w przesłaniu, niemniej dla początkujących, bijących się z myślami („jestem gejem?!”), próbujących pogodzić homoseksualność z chrześcijańską wiarą – całkiem w porządku.

Po „Rock Haven” reżyser David Lewis zrealizował znacznie ostrzejszy „Longhorns” (patrz: „Replika”, nr 37). (Marcin Dąbrowski)

 

Tekst z nr 41/1-2 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Absolutnie fantastyczne: Film

„Absolutely Fabulous: The Movie” (Wlk. Brytania-USA, 2016), reż. M.e Fletcher; wyk. J. Saunders, J. Lumley, J. Sawalha.; dystr. Imperial-Cinepix; premiera w Polsce: 14.10.2016

 

fot. mat. pras.

 

Serial o dwóch wywłokach, obracających się w kręgach londyńskiej socjety będzie w przyszłym roku obchodzić dwudziestopięciolecie istnienia. Pierwszy sezon sitcomu „Absolutnie fantastyczne” pojawił się w telewizji BBC w listopadzie 1992, ostatni jak na razie – szósty – na przełomie lat 2011/2012. Cóż, Ediny i Patsy czas się nie ima, są – tak jak tego pragną –wiecznie młode.

W tym roku zamiast nowych odcinków twórczynie „AbFab” – scenarzystka i odtwórczyni jednej z głównych ról, Jennifer Saunders oraz reżyserka, Mandie Fletcher – postanowiły dać widzom fi lm kinowy. Nasze ulubione zdziry muszą w nim uciekać z Londynu na południe Francji, bowiem w kraju grozi im więzienie za zabicie… Kate Moss. Słynnej modelki, którą Edina podczas przyjęcia niechcący zrzuciła do Tamizy.

Fabuła jest zresztą raczej pretekstowa i służy głównie do pokazywania kolejnych gagów, z których jasno wynika, że życie bez seksu, alkoholu, kasy i sławy nie ma żadnego sensu. Edinie i Patsy grozi upadek na samo dno, ale zrobią wszystko, by do niego nie dopuścić. Patsy (ta „suka na facetów”) ożeni się nawet z najbogatszą kobietą świata, wiekową baronową. To najbardziej queerowy wątek filmu, dający zresztą okazję do finału á la „Pół żartem, pół serio”. Trzeba jednak także wspomnieć, że przez ekran przewija się ponoć 90 (!) drag queens, które pocieszają w klubie zahukaną córkę Ediny, Saffy.

Przerabianie seriali na filmy pełnometrażowe rzadko kończy się pełnym sukcesem. Podobnie rzecz wygląda i w tym wypadku. Jednak sitcomy mają krótki oddech, w produkcjach kinowych trzeba inaczej niż w telewizji rozkładać siły i akcenty. Nie zawsze jest więc zabawnie, co nie zmienia faktu, że przebywanie w towarzystwie Ediny i Patsy to absolutna rozkosz. (Bartosz Żurawiecki)

Służąca

Ah-ga-ssi (2016, Korea Pd, Japonia), reż. C. Park, wyk. M. Kim, K. Tae-ri, J. Ha, J. Jo; dystr. Gutek Film, premiera w Polsce: 4.11.2016

 

fot. mat. pras.

 

To film, który podoba się z założenia. Wystylizowany, lesbijski, erotyczny. Feministyczny, ale nie odmawia fetyszom.

Dwie młode kobiety. Jedna zatrudnia się jako służąca drugiej, a za wszystkim stoi wielopiętrowa intryga. Dwóch mężczyzn. Jeden organizuje eleganckie spotkania dla dżentelmenów, zamiary drugiego jedynie pozornie są jasne i oczywiste. Kto kogo nabiera, kto na kim się mści i za co? Kto tu pożąda, a kto tylko udaje pożądanie? Ile prawdy w masce literackiej narracji, ile kłamstwa w spojrzeniu-wyznaniu? Japońsko- koreańska wersja powieści Sary Waters to kino przemyślane i myślące, a jednocześnie tak ładne i lekkie, że robi wrażenie radośnie bezmyślnej zabwki i… kusi niczym prosta erotyczna opowieść. Gratka dla tych, co szukają wyrafinowanych gierek intertekstualnych (bo znają np. inne dzieła Parka lub zdecydują się zgłębić znaczenie ponakładanych znaków i kodów) i dla tych, co w kinie szukają upojenia zmysłów.

Takiemu zaproszeniu się nie odmawia. Coś wykwintnego tu mamy. I coś smacznego. I miękkiego jak pościel z satyny. Park oferuje nam świat, w którym chce się przebywać. Wszystko wymodelowane choć zarazem i straszne, orientalne, a jednocześnie europejskie; bajkowe, a jednocześnie seksowne, podniecająco dziwne, ale wystarczająco bezpieczne, by dać się podziwiać. Wystarczająco bezpieczne także, by z zaskoczenia zadziwić, gdy trzeba. Dramaturgia poprowadzona mistrzowsko. Tak samo zresztą jak w oryginale. Waters bezbłędnie bowiem porozkładała akcenty i zadbała o to, by trzymać w napięciu do końca. A twórcy fi mu, choć zmienili wiele szczegółów, w tym zakończenie (nawet jeśli dobrze znacie fabułę powieści, nie będziecie się nudzić!), zrobili to bez szkody dla tej wyrafinowanej, bezbłędnej konstrukcji. (Marta Konarzewska)

Morze Północne, Texas

Noordzee, Texas, 2011, Belgia, reż. B. Defurne, wyk. J. Florizoone, M. Vergels, outfilm.pl, DVD, listopad 2012

 

fot. mat. pras.

 

Film „Morze Północne, Texas” w reżyserii Belga Bavo Defurne (na DVD dostępne są jego krótkometrażówki – patrz: „Replika”, nr 36) to ekranizacja powieści Andre Sollie. Głównym bohaterem jest nastoletni Pim – rezolutny blondas o niewinnym spojrzeniu. Jego dzieciństwo i dojrzewanie to nie sielanka, Pim właściwie wychowuje się sam, bo jego matka bardziej interesuje się nocnymi wypadami (i facetami) oraz grą na akordeonie, a ojca nie ma w ogóle. Pim ma na szczęście świat fantazji, w którym jest na przykład królową w pięknej koronie. Gdy w sąsiedztwie pojawi się, również nastoletni, Gino, w życiu Pima nic nie będzie już takie jak dawniej. Gino ma czarną czuprynę i diabła w oczach. Chłopaki razem odkrywają seksualność, a Pim przy okazji zdobywa jeszcze rodzinę – zaprzyjaźnia się z mamą i siostrą Gina. Ta ostatnia zresztą mocno się w Pimie zakocha. Pim jest jednak na to uczucie nieczuły, bo kocha się w Gino miłością piękną, prawdziwą i pierwszą, a więc największą z możliwych. Tymczasem Gina chyba nie może mieć na wyłączność…

„Morze Północne, Texas” to nie tylko opowieść o dorastaniu, pierwszej miłości i (homo) seksualnych eksperymentach, Defurne ucieka od cukierkowo-nostalgicznego klimatu, „Morze…” zaprawione jest chłodnym wiatrem i gorzkim posmakiem niespełnienia i straty. Ogromnym atutem filmu są piękne, wysmakowane zdjęcia – nadmorskie krajobrazy, wnętrza i stroje w stylu vintage – oraz muzyka lat 60. Ten klimatyczny obraz docenią wielbiciele kina niespiesznego, ale pełnego emocji, ceniący nastrój i wyrafinowaną estetykę daleką od efekciarstwa.

Reżyser zadedykował film tym nastolatkom, których rodzice… nie pozwolili im w nim zagrać. (Arek Michalski)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wrecked

Wrecked, 2009, USA, reż. H. i B. Shumanski, oufilm.pl, DVD, grudzień 2012

 

fot. mat. pras.

 

Powiastka umoralniająca dla młodych gejów (głównie). Ryan jest osiemnastolatkiem, ale dojrzałym jak na swój wiek. Próbuje robić karierę aktorską i prowadzić porządne życie, ale w paradę wchodzi mu jego były, Daniel, który niespodziewanie przyjeżdża do miasta. Daniel pragnie odnowić zerwane niegdyś stosunki, obiecując Ryanowi spokojne, ustabilizowane, wspólne życie. Niestety, ma problem: jest uzależniony od narkotyków. Poza tym ciągle szuka nowych doznań seksualnych. Łatwowierny Ryan wpada w sieć niemoralnego świata, z której trudno mu się będzie wyplątać. Trochę chaotyczny, półamatorski film z udziałem aktorów, którzy wyglądają bardziej na naturszczyków niż profesjonalistów. Problematyka być może interesująca i chyba na czasie, ale efekt – nie najwyższych lotów. (Marcin Dąbrowski)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.