Po co mi fan homofob?

Z Dariuszem „Tigerem” Michalczewskim rozmawia Przemysław Górecki

 

Foto: Agata Kubis

 

Dla mnie najważniejszy jest człowiek, a nie to, jakie ma preferencje seksualne. Bądźmy wyrozumiali i walczmy z prawdziwymi zboczeniami” – to fragment jednej z pana wypowiedzi z ostatnich miesięcy. Dlaczego niektórym wciąż trudno mieć takie podejście?

Może to jest kwestia tego, że ja po prostu kocham ludzi? Nie ma dla mnie różnicy, kogo ci ludzie kochają – istnienie innej orientacji niż hetero zawsze było dla mnie oczywistością. Jestem z tym obyty. Nie zwracam uwagi, czy ktoś jest czarny, żółty, czy jest gejem, lesbijką, z kim się całuje i z kim śpi. Dla mnie liczy się człowiek i to, kim on jest.

I nie wzięło się to u mnie „nagle”. Choć ciągot do chłopaków raczej nie miałem, zawsze do babek, to w ogóle mnie nie dziwiło, że dziewczyna może być też z dziewczyną, chłopak z chłopakiem.

Oczywiście, są też pewnie lesbijki i geje niesympatyczni, źli – jak w każdej grupie. Tylko ja akurat takich nie spotkałem!

Nie wszyscy tak myślą. Wystarczy wspomnieć homofobiczne wypowiedzi innych bokserów – Tomasza Adamka, Artura Szpilki. Wysyłają gejów na leczenie.

Ech, daj spokój. Po prostu zapomnijmy.

To jak z tą homofobią w sporcie?

Jak boksowałem kiedyś w Leverkusen, to tam cała drużyna piłkarek ręcznych składała się z lesbijek. I to było normalne. Inny świat, multikulti. Mieszkałem sporo lat w Hamburgu. Tam nie ma w ogóle tematu! Panuje normalne podejście – człowiek jest oceniany jako człowiek, a nie jako gej czy lesbijka.

A w Polsce?

Odkąd przyjechałem do Polski, a w zasadzie dopiero od niedawna, od kilkunastu miesięcy, widzę, jaki to jest wciąż tutaj ogromny problem! Szok kulturowy, jak bardzo nasz kraj jest zacofany. Mam kolegów i koleżanki z Niemiec, którzy są innej orientacji. W Polsce dopiero teraz poznaję.

Co jest powodem tego zacofania?

Jesteśmy jeszcze mentalnie bardzo opóźnieni w rozwoju. Mówię „my”, bo też jestem Polakiem – jesteśmy fobicznymi katolikami, to jest pseudokatolicyzm typu: kto więcej da na tacę, częściej pójdzie do kościoła, głośniej zaśpiewa…

i przy okazji zajrzy bliźniemu do łóżka.

No właśnie. I do tego kompletny brak edukacji w tym temacie. Na przykład często u nas myli się pedofilię z homoseksualizmem. Skandaliczne i niedopuszczalne. Jedno jest przestępstwem, a drugie nie! A Kościół też raczej brudną robotę odwala.

Miałem raz taką sytuację na urodzinach kolegi: był mój przyjaciel gej z Hamburga, lekko „prowokował” stylem, ale nikogo nie krzywdził. Nagle podszedł do stolika facet i po prostu go uderzył w twarz. Musiałem zainterweniować. Takiego zachowania tolerować nie można.

Organizacyjnie to ja jestem słaby, ale jakoś próbuję nas „popchnąć” do przodu. By nas trochę zmodernizować, żeby chociaż nie śmiali się z nas na Zachodzie. Mówią „pedał” i „pedofil” i mają to samo na myśli – gdzie my jesteśmy? W którym wieku? To jest dla mnie przykre, a co dopiero dla nich samych, dla ich rodziców.

A czy pan jako rodzic miał kiedykolwiek jakąś chwilę zastanowienia – „a może mój syn?

Myślałem przez moment, że jeden z nich, gdy mieszkał sam z kolegą.

Ale ostatecznie ma dziewczynę. A gdyby miał chłopaka?

No, daj spokój, jaki problem? Chyba już rozmawiamy chwilę?

Takiego rodzica można życzyć każdemu homoseksualnemu dziecku.

Ale ja to jestem kroplą w morzu! Moi synowie to światowi ludzie, mają znajomych gejów i lesbijki. Coś się zmienia, ludzie wyjeżdżają za granice, młodzież podróżuje. Miałem cztery wesela, na jednym z nich też była para kolegów homo. Kiedyś myślałem, że potrzeba, by jedno pokolenie umarło, żebyśmy doszli do prawdziwej demokracji. Ale teraz widzę, że to jeszcze ze trzy są potrzebne! Wielu z tych, którzy walczyli o wolność w czasach komunizmu, dziś bieduje. Są pomiatani… Czy taki sam los czeka tych, którzy dziś walczą o lepsze jutro dla gejów i lesbijek?

Edukacja seksualna jest pilnie potrzebna – a co jeszcze? Czy parady równości lub akcje takie jak „Ramię w ramię po równość – LGBT i przyjaciele”, której jest pan oficjalnym sojusznikiem, powinny być organizowane?

Absolutnie tak. Trzeba w ten sposób oswajać ludzi. Mówią na przykład: „a bo oni się panoszą”… Ja nie widzę, by ktoś się tu panoszył. A parada? Jest po to, żeby zaakceptować tych ludzi. Nie wierzę, że ktoś z tych krzykaczy widział jakieś sceny, o których mówi, typu nagie paradowanie. Kto nago paraduje?! Przeważnie siedzą cicho, bo się boją. A parady, gdzie tam jakieś ekscesy? Odbywają się tylko raz do roku, mają być świętem w formie prowokacji, ale i akceptacji.

Ale krzykaczy nie brakuje, ani internetowych odważniaków – napisać coś i podpisać się „Zdzichu”? Nie masz odwagi z imieniem i nazwiskiem? Przyjdź i publicznie powiedz, co myślisz. A poza tym, oni najczęściej krytykują coś, co ich w ogóle nie dotyczy. To jest bagno, którego nie chce mi się nawet tykać. My się sami w ten sposób ściągamy w dół. Jeden drugiego. Wybrali Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej? No, to radość i duma. Ale nie; „E, nie liczy się”. Jak się nie liczy?

Jak w tym kawale: przy kotłach piekielnych diabły ściągają widłami Niemców, Francuzów. A co z Polakami? Lucyfer pyta diabłów, dlaczego przy Polakach nie ma nikogo. Diabły na to: „Przecież oni ściągają się sami”. To jest międzynarodowy kawał.

Portorykańczyk Orlando Cruz, bokser – zdeklarowany gej, wziął ślub ze swoim partnerem. Czy myśli pan, że w Polsce taki coming out byłby możliwy?

Myślę, że takiemu sportowcowi wyszłoby to w sumie na plus. Jak bokser by to był, to już w ogóle super. Ale też byłaby i pewnie nagonka, u nas jest trochę dziko. In vitro jest w Polsce problemem. To co dopiero dwie mamy? Popatrz, ile rzeczy do załatwienia jest w kolejce. Mieć dwóch rodziców tej samej płci? W życiu. A mieć patologiczną rodzinę z pijanym ojcem i bitą przez niego matką? Nie dostaniesz dziecka do wychowania nie dlatego, że nie masz warunków czy predyspozycji, tylko dlatego, że jesteś gej. Są pary, które mają wszystko, co trzeba i nadają się na rodziców, ale nie mogą adoptować dziecka, bo są innej orientacji.

A czy pan się nie boi, że część fanów odsunie się po tych popierających nas wypowiedziach?

Mam swoją markę Tiger. A czy ja potrzebuję fanów homofonów? Zresztą, chyba nowi dojdą, nie?

Wśród naszych czytelników/czek – na pewno. Jak dzisiaj, z perspektywy dwóch miesięcy, które minęły od akcji Kampanii Przeciw Homofobii, ocenia pan swój udział w niej i wszystkie komentarze?

Powiem szczerze, że nie buszuję w Internecie i nie czytam komentarzy, ale coś tam do mnie dociera. Absolutnie nie żałuję, że wziąłem udział w tej akcji, bo nie zrobiłem niczego wbrew sobie. To jest najlepsza sytuacja, jak ktoś może powiedzieć to, co myśli. Takie mam zdanie, tak myślę i chcę to powiedzieć. Pod tym względem jestem z siebie dumny, a reszta mnie nie obchodzi.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Musi być nas więcej

Z siatkarką KATARZYNĄ SKORUPĄ, byłą zawodniczką reprezentacji Polski w siatkówce, o coming oucie, o homofobii w sporcie i o graniu we Włoszech, rozmawia Julia Zagórska

 

Foto arch. pryw.

 

Twój coming out w mediach pojawił się wskutek opublikowania przez włoską gazetę zdjęcia pocałunku z twoją partnerką, Paolą Egonu (również znakomitą siatkarką – przyp. red). Jak się z tym czujesz?

Pomijając fakt, że wydarzeniem tamtego wieczoru powinien być Superpuchar Włoch a nie pocałunek po meczu, to uważam, że ktoś wykorzystał zwykłą sytuację do zrobienia szumu. Nie ukrywam się, ale cenię sobie prywatność, w tym sfery uczuciowej. Dziś puszczam to w niepamięć – dziennik przeprosił mnie za tę sytuację. Jest mi jednak przykro, że temat czyjejś orientacji i prywatnego życia może być atrakcją wykorzystywaną do zbierania kliknięć, lajków i nowych czytelników. Przeraża mnie to w dzisiejszych czasach, a do tego w polskich mediach denerwuje, że bez naszej zgody używa się naszych twarzy i nazwisk do uprawiania polityki.

Czy homofobia w społeczeństwie przekłada się na tę w sporcie?

Oczywiście, jak na każdą inną dziedzinę. Nie uważam zresztą, by było to problemem jedynie Polski: z dyskryminacją spotkałam się praktycznie w każdym kraju, w którym grałam, tak prywatnie, jak i zawodowo. W Polsce mamy społeczeństwo ksenofobiczne, homofobiczne i zamknięte, a zmiany, które następują, są bardzo powolne. Człowiek może się bać tego, czego nie zna, ale właśnie dlatego tym bardziej trzeba pokazywać, że osoba LGBT+ to człowiek z krwi i kości taki jak każdy inny i należą się nam te same prawa.

Czy myślisz, że sportowcy/czynie są w stanie wpłynąć pozytywnie na społeczeństwo?

W sporcie homofobia jest na tyle silna, że aby wywrzeć jakikolwiek nacisk, poruszyć temat, dać przykład, musi być nas więcej. Ale żeby było więcej, musi się zmienić podejście społeczeństwa, co oznacza długotrwały proces. Zdałam sobie właśnie sprawę, że jestem jedyną polską siatkarką, która wyoutowała się publicznie. I jedną z trzech bądź czterech wyoutowanych atletek na 38 milionów ludzi. Myślę, że to dobitnie pokazuje, że jest nas jeszcze zdecydowanie za mało.

Co za tym stoi?

Dyskryminacja. Przywołam pewną historię, która mi się przydarzyła. W jednej z drużyn, w których grałam, była zasada, że można było wyjechać z kraju tylko za zgodą klubu. Dostałam więc informację, że wypuszczą mnie na dwa dni, o ile powiem kapitanowi, że lecę… do chłopaka. Czyli miałam do wyboru: albo skłamać, chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, jaka jest prawda, ale zobaczyć się z dziewczyną, której nie widziałam od czterech miesięcy, albo powiedzieć prawdę.

Co wybrałaś?

Specjalnie pozostawię to bez odpowiedzi: niech każdy i każda sami odpowiedzą sobie na pytanie, co by zrobili w takiej sytuacji.

Wybór między dżumą a cholerą.

Dokładnie. Bardzo patowa sytuacja. Ja zresztą nigdy nie ukrywałam swojej orientacji: wszyscy wiedzą, że jestem lesbijką.

No właśnie, a jak było na początku? Jak wyglądała Twoja droga do coming outu?

Zaczęłam odkrywać swoją orientację w bardzo młodym wieku, ale jako dziecko nie potrafi łam zdefiniować tego, co się dzieje. Wiemy, jak dziś temat seksualności i orientacji jest traktowany. Wtedy – a było to już trochę lat temu! – uchodził za jeszcze większe tabu. Wcześniej było jeszcze gorzej. Tak naprawdę dopiero teraz się o tym mówi, stara się edukować. Ja musiałam sama do wszystkiego dojść. Siostra wiedziała w sumie od zawsze, jest też moim największym wsparciem wraz z przyjaciółmi, dla których moja orientacja nie ma najmniejszego znaczenia. Po niej dowiedziała się mama, na końcu tata. Nie było to dla nich miłe, potrzebowali czasu, by przyswoić sobie tę informację. Dziś wspierają mnie tak, jak umieją, chociaż nie jest to dla nich łatwe, ponieważ otrzymują dużą dawkę niezrozumienia w swoim środowisku. Bardzo żałuję, że nie ma kto ich w tym wesprzeć… albo po prostu nie mają możliwości, żeby dać się wesprzeć? Gdyby za czasów ich młodości była jakakolwiek edukacja, byłoby im łatwiej. Ludzie postrzegają homoseksualizm jako coś obcego, ale tak naprawdę to jest tylko orientacja, każdy jakąś ma. To nie definiuje nas jako ludzi.

Zaczyna definiować tylko dlatego, że ktoś uważa to za coś negatywnego?

No tak, a wszystko zaczyna się właśnie od dziecka. Dzieci przecież nie wymyślają sobie same uprzedzeń, tylko najczęściej wynoszą je z domu. Jeżeli ich rodzicami są osoby homofobiczne – a często tak jest, ponieważ sami nie mieli szansy na edukację – to z takim przekonaniem idą do przedszkola, szkoły. Tam mają styczność z innymi dziećmi, wpływają na nie. Dzieciaki chłoną to, co usłyszą i powtarzają. Dlatego edukacja na temat seksualności powinna być wprowadzona od początku. Dlaczego nie mielibyśmy bowiem o tym rozmawiać? Dlaczego dzieci mają się dowiadywać o świecie, o sobie z internetowych portali albo dziwnych opowieści? Dlaczego nie mają się dowiedzieć od rodziców, w szkole? To normalne sprawy! Żałuję, że sama nie miałam takich zajęć, gdy byłam mała.

Dzięki pracy organizacji LGBT+ w Warszawie została podpisana Karta LGBT.

Mówi się o niej, że ma prowadzić do „seksualizacji dzieci”, ale ludzie, którzy tak mówią, nawet jej nie czytali. A przecież mowa nie o „seksualizacji”, a o edukacji. To dwie różne rzeczy i różnica powinna być oczywista. Oburza mnie to i przeraża: ludzie mówią o czymś, o czym nie mają zielonego pojęcia. Boli mnie, że postrzegają innych poprzez pryzmat orientacji, a nie tego, jacy ci ludzie są i jakie wartości prezentują. To tutaj sport powinien dawać przykład. Wypadałoby podkreślić jego ideę, też tę olimpijską: łączenie a nie dzielenie. Nie powinien mieć znaczenia kolor skóry, orientacja czy pochodzenie, wyznanie… To wszystko drugorzędne sprawy. Celem jest rozwój człowieka poprzez sport i promowanie pokojowego społeczeństwa oraz zachowania ludzkiej godności.

Jak to się ma do rzeczywistości, niestety wiemy. W jednym z wywiadów wspominałaś o agencie, który miał robić listę osób homoseksualnych w siatkówce?

Sprawa jest oburzająca. W naszym świecie takie rzeczy rozchodzą się jak świeże bułeczki, więc na razie skończyło się na niczym. Ale nie wiem, czy dlatego, iż zdał sobie sprawę, że mogłyby się posypać pozwy czy dlatego, że na przykład we własnej agencji ma osoby homoseksualne – a wiem, że je ma – i zarabia na nich pieniądze. Ale dochodzą mnie też inne słuchy: młodym dziewczynom, które dopiero zaczynają poważniejszą karierę siatkarską, mówi się, że muszą sobie zdawać sprawę, że orientacja inna niż pożądana (czytaj: hetero) może mieć wpływ na ich karierę. I na przykład mogą nie być pierwszym wyborem selekcji, nawet jeśli poziom sportowy by na to wskazywał.

Powinno się to spotkać z reakcją Polskiego Związku Siatkarskiego. Czy myślisz, że ktoś w Polsce powiedziałby o tym głośno?

Nazwa brzmi: Polski Związek Piłki Siatkowej. Nie ma mnie w Polsce już od kilku lat, więc opieram się na tym, co usłyszę, ale osoby homoseksualne nigdy nie były specjalnie pożądane – to mogę spokojnie powiedzieć. Zresztą przekonałam się o tym na własnej skórze. Czuję, że nie drgnęliśmy z miejsca, jeśli chodzi o siatkówkę, a ludzie w Polsce notorycznie mają styczność z takimi sytuacjami. Obawiam się jednak, że mało która zawodniczka powiedziałaby o tym pod własnym imieniem i nazwiskiem. Nikt nie będzie ryzykował swojej pracy by powiedzieć o tym głośno i doskonale to rozumiem: są to wybory, przed którymi ja też stawałam i inne dziewczyny stają na bieżąco.

Jak sobie z tym radziłaś?

Zdaję sobie sprawę, że takie sytuacje są i będą się zdarzać. Nie oznacza to, że się z nimi godzę. Nie mam w sobie przyzwolenia na to, by mnie dyskryminowano i za każdym razem się buntuję, bo jestem takim samym człowiekiem jak inni i powinnam mieć takie same prawa. Ale są sytuacje, w których wybór jest – można powiedzieć – tragiczny i nie ma jednej prostej odpowiedzi, jak się zachować.

To sytuacja, w której trudno kogoś oceniać.

Właśnie tak. Ja też w żadnym wypadku nikogo nie oceniam, bo to indywidualna sprawa każdego, czy chce o sobie powiedzieć czy nie. Bardzo często jest tak, że środowisko doskonale wie o czyjejś orientacji, ale głośno się o tym nie mówi. Bo jeśli coś nie zostanie powiedziane głośno, można udawać, że tego nie ma.

A homofobia ze strony innych zawodniczek?

Same dziewczyny nie mają jakiegoś większego problemu. Oczywiście zdarzają się homofobiczne przypadki, ale nie tak dużo. Problemem są przede wszystkim naciski z góry: kto co powie oraz obawa przed wycofaniem się sponsora. O jasne powiązanie łatwiej w sportach indywidualnych, kiedy jeden sportowiec ma sponsora, ale w przypadku klubów też tak jest. Załóżmy, że mamy klub, którego sponsorem jest jakaś firma z homofobicznym szefem/szefową. Taka firma nie będzie sobie życzyła, by zawodniczka żyła otwarcie. Słyszałam o sytuacjach, że klub nie wziął zawodniczki tylko dlatego, że jest lesbijką. Argumentacja: „Fajnie gra, ale jest lesbijką, więc nie pasuje do drużyny i wizji klubu lub sponsora”. Albo jednego i drugiego albo pojedynczo któregoś z nich, ponieważ kluby są uzależnione od finansowania z zewnątrz. Przy czym chcę zaznaczyć, że nie jest to problem jedynie Polski, dzieje się tak na całym świecie. Oczywiście w jednym kraju mniej, w innym więcej, ale wciąż – i zazwyczaj od góry. Ja grając w Italii nigdy się na przykład nie spotkałam z homofobią ze strony samych zawodniczek.

Wyjechałaś z Polski osiem lat temu, mieszkasz we Włoszech, tutaj grasz, zmieniasz właśnie klub. Skąd taka decyzja?

Przede wszystkim chciałam spełniać swoje marzenia: rozwijać się sportowo jako siatkarka. W Polsce wygrałam wszystko, co mogłam wygrać i czułam, że już nic więcej na mnie nie czekało. Pojawiła się możliwość wyjazdu i z tego skorzystałam, grałam w różnych krajach, co doprowadziło mnie tu, gdzie jestem. Liga włoska jest najlepszą ligą świata, więc pozwala mi na realizację siebie.

A twoja gra w kadrze Polski? Byłaś w reprezentacji na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie w 2008 r. Wiem, że parę lat temu proponowano ci miejsce w kadrze, ale odmówiłaś, uznając, że „temat jest zamknięty”. Z jakiego powodu?

Z prostych względów: długo grałam w kadrze Polski. Siatkówka to moja praca, kadra: rzeczą ekstra. Nie ukrywajmy, sportowo jestem już w zaawansowanym wieku (34 lata – przyp. red.) i mimo że czuję się świetnie i czasem brakuje mi grania w reprezentacji, to uważam, że taka jest kolej rzeczy i musi następować zmiana pokoleniowa, by było miejsce dla wschodzących zawodniczek.

A ty jak zaczęłaś? Wiem, że twoi rodzice grali w ekstraklasie, więc sportu miałaśżyciu dużo.

To prawda. Od najmłodszych lat z Gosią, moją bliźniaczką, towarzyszyłyśmy rodzicom w ich trasach. Jeździłyśmy na wszystkie wyjazdy, mecze, chodziłyśmy raz z jednym, raz z drugim z nich na treningi i wydaje mi się, że dzięki temu sprawa była przesądzona. Zewsząd otaczał mnie sport: koszykówka, piłka nożna, no i siatkówka. Czerpałam ze wszystkiego i wszystkich. Każdy w jakiś sposób mógł być dla mnie inspiracją, podpowiedzią jak dojść do celu. Rodzice nigdy nas do niczego nie zmuszali ani nie namawiali, zawsze sprawiało nam to dużo przyjemności i tak po prostu zostało.

Miałaś jakieś autorytety?

Nie nazwałabym ich autorytetami. Lubię inspirować się ludźmi i zależy to od sytuacji: może to być osoba zmagająca się na co dzień z różnymi problemami. Może to być Oprah Winfrey, Tina Turner albo ktoś przypadkowo spotkany. Każdy, kto napotkał na jakieś trudności w życiu i z tego wyszedł jest przeze mnie podziwiany. Bez względu na status, pochodzenie.

Cenisz sobie prywatność – jak się więc czujesz z tym, że po coming oucie możesz być właśnie swego rodzaju autorytetem bądź inspiracją dla osób LGBT+?

Nie czuję się żadnym autorytetem ani bohaterką. Jeżeli jednak mój coming out pomógłby w jakikolwiek sposób choć jednej osobie, będę szczęśliwa i usatysfakcjonowana.

W maju rozdawałaś nagrody podczas siatkarskiej imprezy LGBT Volup Summer Camp w Warszawie. Jak wrażenia?

To był mój pierwszy raz i było świetnie! Super klimat, ludzie! Chętnie będę brała udział w akcjach LGBT, jeżeli tylko będę miała taką możliwość… i jeżeli ktoś mnie poprosi (uśmiech).

Jakie masz marzenia, plany na najbliższy czas?

Na najbliższy czas moim marzeniem jest po prostu zagrać dobry sezon w moim klubie.

To tego ci życzymy! Jakieś ostatnie słowo?

Osobiście bardzo lubię hasło brytyjskiego pisarza Chrisa Bradforda, który napisał w książce „Młody samuraj. Droga wojownika”: Odwaga to nie brak strachu, lecz raczej stwierdzenie, że coś innego jest ważniejsze niż strach. I w tym miejscu chciałabym życzyć wszystkim odwagi i przekazuję wyrazy wsparcia dla wszystkich, którzy tego potrzebują.

Tekst z nr 81 / 9-10 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nie można milczeć

Z JOLĄ OGAR-HILL, mistrzynią świata i Europy w żeglarstwie, uczestniczką igrzysk w Londynie (2012) i Rio de Janeiro (2016), o jej udziale w akcji KPH „Sport przeciw homofobii”, o coming oucie, o mamie, o żonie Chuchie i o teściach oraz o życiu na wodzie i na Majorce, rozmawia JULIA FATIMA ZAGÓRSKA

 

Z lewej Jola Ogar-Hill. Foto: Pedro Martinez/Sailing Energy/
Trofeo Princesa Sofia IBEROSTAR

 

Przeczytałam, że około 280 dni w roku spędzasz poza Polską.

Teraz, im bliżej igrzysk (w Tokio 2020 – przyp. JFZ), tym więcej wyjazdów, więc pewnie ze 300. Gdy ktoś pyta, gdzie jest mój dom, na chwilę się zawieszam, muszę pomyśleć. Chyba „pomiędzy”: pomiędzy Hiszpanią, Polską a moją walizką gdziekolwiek na świecie. Gdy zaczynałam, to było super: zwiedzało się różne państwa, bywało w super miejscach. Nie mogę narzekać, aczkolwiek im człowiek starszy i chce się trochę ustabilizować, tym bardziej doskwiera pewna tęsknota za rodziną i miejscem, które można nazwać swoim azylem.

Udział w Rio 2016 był twoim marzeniem. Japonię też tak traktujesz czy może bardziej jako zwieńczenie kariery?

Jeśli uda nam się do Tokio 2020 zakwalifikować, to będą moje trzecie igrzyska. Ale mam lat, ile mam, czyli 37, więc myślę, że to będą moje ostatnie… Aczkolwiek o Rio też tak myślałam, a potem znalazłem jednak siłę i motywację na Tokio, więc nie będę się zarzekać (śmiech).

Najważniejsze osoby, które wywarły na ciebie wpływ? Najważniejszy coming out?

Niezmiennie i przede wszystkim mama. Wpływa na moje życie nie tym, że pokazuje mi jakąś drogę, ale tym, że pozwalała mi realizować pomysły. To rodzic, który pozwala popełniać błędy i wspiera niezależnie od sytuacji. Chciałam ją przygotować do mojego coming outu, ale gdy miałam te 20 lat, dostęp do internetu nie był taki, jak dziś, trudniej było mamę „urobić” (śmiech) Ale gdy tylko coś znajdowałam – cokolwiek! – na temat homoseksualizmu, lesbijek, to otwierałam na tej stronie i zostawiałam. Były to jednak dość nieudolne podchody, więc zdecydowałam się po prostu jej powiedzieć. Szczera rozmowa – strzał w dziesiątkę. Później brat, tata. To były kluczowe coming outy, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że najważniejsze osoby mnie kochają i akceptują. Widząc akceptację rodziny, poczułam: „Teraz mogę góry przenosić!”. I stało mi się wszystko jedno, kto coś sobie o mnie pomyśli. To było bardzo ważne – wyzbycie się strachu, poczucia, że nie żyje się ze sobą w zgodzie. Polecam! Kluczowym było też poznanie innych ludzi LGBT. Pamiętam jeden klub branżowy, w Krakowie, owiany tajemnicą; nie można było tam wejść ot tak z ulicy, trzeba było pukać do drzwi.

Jak tam trafiłaś?

Gdy zdałam sobie sprawę, że nie jestem hetero, zaczęłam się zastanawiać. Chyba każdy myśli wtedy, że jest jedyną taką osobą w szkole, klasie, że jest się dziwnym człowiekiem, że jest coś nie tak. Czy to jest normalne, czy nienormalne? Czy moje koleżanki też tak mają? Przez to, że żyjemy w społeczeństwie, w którym nie ma rozmowy na temat orientacji, bałam się ją z kimkolwiek zacząć. Adres tego klubu, nazywał się Seven, znalazłam gdzieś i poszłam tam sama. To było jakieś objawienie (uśmiech). Wchodzę do pełnego klubu, a ci wszyscy ludzie są tacy jak ja! Ogarnęła mnie euforia, że nie jestem sama na tym świecie. Pamiętam, że byłam zachwycona i wtedy zaczęłam się bardziej otwierać: przed sobą, ale też przed znajomymi.

Gdy zaczęłaś podróżować jako żeglarka, spotykałaś się też ze społecznością LGBT?

Gdy zaczęłam podróżować i żeglować, to już w pełni zaakceptowałam siebie. Byłam otwarta na znajomości w różnych krajach w środowiskach LGBT. Czasem szukałam klubu, by zobaczyć, jak to jest gdzie indziej. Poznałam też sporo dziewczyn, które żeglują razem ze mną lub przeciwko mnie w mojej klasie a które też są niehetero, więc czasami się spotykałyśmy.

Doświadczyłaś nieprzychylnych reakcji, komentarzy?

Komentarze głównie w Polsce, za granicą raczej spojrzenia, zaciekawienie. Jestem prywatnie osobą spokojną; w sporcie mam tyle adrenaliny i czasem agresji, że w zupełności mi wystarczy, więc takie sytuacje nie wyprowadzają mnie z równowagi. Aczkolwiek jestem zła i jest mi smutno, kiedy widzę narastającą nienawiść i to, z jakim jadem ludzie potrafi ą o kimś mówić, jak się odgrażać. Jestem zaskoczona, później jest mi przykro a na końcu pojawia się ogromne wkurzenie.

Czy to wkurzenie było powodem udziału w tegorocznej akcji „#Sport przeciw homofobii” Kampanii Przeciw Homofobii?

Tak, na pewno. Bycie biernym to danie przyzwolenia na to, co się dzieje dookoła. Nie ma już przestrzeni na milczenie. Trzeba mówić głośno, kim się jest i że mamy takie samo prawo do istnienia i szczęśliwego życia, jak inni. Mam przeświadczenie, że trzeba było pokazać, że można się wyoutować i że bycie lesbijką czy gejem jest OK. Jeśli w jakiś sposób pomoże to nawet paru osobom, to dla mnie chwila dyskomfortu podczas opowiadania o sobie jest tego warta. Chciałabym, by młodsi ode mnie ludzie, nastolatki, którzy odkrywają swą seksualność, nie uważali tak jak ja kiedyś, że są jedyni w szkole i nie wiedzieli, co się z nimi dzieje. By mieli poczucie, że nie są sami i że w kimkolwiek się zakochują – to jest OK.

Czy przed „#Sport przeciw homofobii” działałaś na rzecz LGBT?

Na rok przed tą akcją KPH zaprosiła mnie na galę – niestety, jako żeglarka musiałam być wtedy w Japonii na regatach, ale nagrałam filmik, który puścili. Z takiego samego powodu nigdy nie byłam na warszawskiej Paradzie Równości! Za to udało mi się w Los Angeles. Ale to wyjątek. Jak ciągle trenujesz, masz naprawdę mało czasu na akcje społeczne, choć muszę przyznać, że zawsze towarzyszyła mi myśl, by się zaangażować.

Dojrzewała przez lata?

Tak. Do tego moja żona jest taką Joanną d’Arc, która sama nie walczy, bo nie lubi publicznych wystąpień, ale zachęca mnie do angażowania się i wspiera we wszelkich działaniach. Mieszkała 15 lat w L.A., gdzie jest zupełnie inna otwartość: jest dzielnica LGBT, są małżeństwa jednopłciowe, adopcja. Dla niej polska rzeczywistość jest kilkadziesiąt lat za innymi. Jeszcze zanim zaczęłam podróżować, miałam tego świadomość, a dzięki podróżom nie tyle uzmysłowiłam sobie jak jest źle, ale zobaczyłam, jak normalnie może być. Mam poczucie, że nie rozwijamy się jako kraj i społeczeństwo; a przecież można! Uważam, że brak dobrej edukacji powoduje, że zamykamy się na drugiego człowieka, boimy się czegoś nowego. A nawet nie nowego – po prostu dotąd ukrytego, więc nieznanego. Często zamiast zapytać, porozmawiać, homoseksualizm traktuje się jak tematu tabu. A ja chciałabym, żeby ludzie, jeśli nie wiedzą, by pytali: by pojawiło się zwyczajne, ludzkie zaciekawienie i otwartość na drugą osobę. A najgorzej, gdy na szczątkowych informacjach tworzy się własną teorię, która powtarzana ewoluuje i odbiega od prawdy tak, że można się czasem aż za głowę chwycić! Dlatego tak ważne jest rozmawianie. Moja mama pyta mnie, jeśli czegoś nie rozumie, i widzę, że gdy później z kimś rozmawia, mówi coraz bardziej merytorycznie.

Tak działa ruch sojuszników. Ty jesteś otwarta, opowiadasz o sobie, ktoś może dopytać i podzielić się wiedzą dalej.

O to chodzi. A wsparcie takich ludzi daje też mnóstwo pewności siebie; przykre sytuacje, odrzucenie, stają się mniej bolesne albo jak w moim przypadku – najczęściej takich momentów nawet nie zauważam lub szybko zapominam. Oczywiście, każdy powinien być pewny siebie, ale jesteśmy różni: mnie ukształtowały i sukcesy, i trudne chwile. W wieku 21 lat straciłam brata, a pięć lat później tatę, co spowodowało, że szybko musiałam ukształtować swój charakter i dzięki wsparciu mamy jednym z jego elementów jest dzisiaj pewność i wiara w siebie. Ona zaś pomaga w reagowaniu na to, co mnie spotyka. Ale jedne osoby są słabsze, inne silniejsze, jedne bardziej wrażliwe a inne mniej. Dlatego kierunkiem powinno być przede wszystkim przeciwdziałanie hejtowi, nienawiści, a nie tylko uczenie, jak sobie z nienawiścią radzić, jak na nią reagować.

Oprócz akcji KPH wystąpiłaś też w programie „Skandaliści” na Polsacie i świetnie się zaprezentowałaś.

Chociaż nie jestem osobą, która łatwo się otwiera i mówi o uczuciach, a tutaj opowiada się osobistą historię: wprowadza obcych ludzi do życia, pokazuje intymne momenty. Gdy po ogłoszeniu akcji rozdzwoniły się telefony, pomyślałam: „O kurde!”. Bo nie chodziło już tylko o mnie, ale też o moją partnerkę i cały team, z którym pływam. Ale jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B, niemniej chciałam wiedzieć, jak oni się z tym czują. Na szczęście mam cudowny zespół, który mnie wspiera. Cieszę się, że kolejne osoby zaangażowane w sport dołączają do akcji i mam nadzieję, że ona będzie kontynuowana.

Miałaś jakąś wyoutowaną osobę, która na ciebie wpłynęła?

Bardzo mi zaimponował młody chłopak Tom Daley, skoczek, który wyoutował się zaraz po igrzyskach w Rio. Dziś ma męża, małe dziecko. Pokazuje, że można mieć fajne życie, będąc gejem i dalej osiągać sukcesy.

Skoro mowa o szczęśliwej rodzinie. Żonę Chuchie poznałaś, gdy zaproponowała ci wywiad, tak?

Zgadza się. Tyle, że ja nie chciałam jej go wtedy udzielić (uśmiech) Nie poddawała się jednak, więc dla świętego spokoju powiedziałam, że OK, ale wymyśliłam taką godzinę, że pomyślałam, że na pewno nie będzie jej pasować. Ale przyjechała! Praktycznie w nocy, była jakaś 22.30. Musiała jeszcze przywieźć kamerę, wszystko rozstawić, ale nie narzekała, więc co miałam zrobić? Porozmawiałyśmy i od tego się zaczęło. Więc mogę powiedzieć, że poznałyśmy się dzięki jej determinacji.

Ona jest reżyserką, ty zawodową żeglarką, siłą rzeczy spędzacie dużo czasu osobno. Jak sobie z tym radzicie?

Chuchie jako dziecko a potem nastolatka sama była żeglarką i dopiero później wybrała studia filmowe. Doskonale zna więc ten styl życia i bardzo mnie wspiera. Do tego współpracuje z Hiszpańską Federacją Żeglarską jako osoba odpowiedzialna za media i filmy dokumentalne o zawodnikach, więc gdy tylko ma okazję, przyjeżdża na regaty, na których i ja jestem (uśmiech). Ale wiadomo, że związek na odległość nie jest łatwy – trzeba dużo zaufania, szacunku i miłości, by działał.

Chuchie podobno jako pierwsza wyznała ci miłość. A jak było z zaręczynami i ślubem?

Tym razem to ja byłam pierwsza… i czekałam, żeby i ona mi się oświadczyła! Stwierdziłam, że skoro obie tego chcemy, to dlaczego tylko jedna z nas ma się oświadczać? Osiem miesięcy wywierałam na niej presję, pytając: „A gdzie jest mój pierścionek?” Więc mogę powiedzieć, że trochę te oświadczyny wymusiłam… ale ślubu już nie! (śmiech) Odbył się na Majorce, w jednej z naszych ulubionych restauracji: elegancko, ale z luzem, najbliższa rodzina i znajomi, piękna pogoda. Było idealnie. Fifty-fifty osób hetero i homo. To dla członków naszych rodzin i znajomych hetero była nowa sytuacja, coś innego i niespotykanego: na 90 metrach kwadratowych nagle spotkali sporo lesbijek i gejów! (śmiech)

Zamieszkałyście razem?

Pomieszkujemy na Majorce u moich teściów. Naszym marzeniem jest wybudowanie tam domu; świetne warunki do pływania, wspólny dom, pies.

Jaką masz relację z teściami?

Fantastyczną! Mój teściu ma 72 lata, a teściowa 65. Są bardzo otwarci, tolerancyjni i wspierający, aczkolwiek teść czasem nadal nie wie, jak ma mnie do końca traktować. Jako męża swojej córki? Jako faceta? Prowadzi to czasem do zabawnych sytuacji. Np. mówi, że musi przewieźć pralkę i „naturalnie” mnie woła do pomocy, albo chętnie pokazuje mi coś w garażu. Czasem mówię do Chuchie: „Kurczę, twój tata traktuje mnie jak zięcia!” Ale jest super uroczym facetem i nie obrażam się; rozumiem, że gdy żyje się przez 60 lat w pewnym przeświadczeniu, a tu „nagle” twoja własna córka ma żonę, to może to być lekko mylące. Jest kochany i szczerze go uwielbiam, zresztą teściową też. Są super.

Czy masz jakąś maksymę, która motywuje cię do działania?

Za każdym razem powtarzam sobie, że karma is a bitch. Wierzę, że to co robisz, potem do ciebie wraca – i jeśli nie jesteś OK, to cię kiedyś dopadnie – w najmniej oczekiwanym momencie. Dlatego staram się żyć tak, aby nie krzywdzić drugiego człowieka.

Gdybyś miała coś powiedzieć Czytelni(cz)- kom Repliki?

Cieszę się, że jest taki magazyn i mam nadzieję, że poszerzy grono odbiorców – i to nie tylko o osoby LGBT, ale też hetero. Myślę, że może to być bardzo uczące!

W takim razie pokażesz nasz wywiad mamie?

Oczywiście!

Tekst z nr 79 / 5-6 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kickbokserka

Tekst: Anna Jakubisiak

Poznajcie Aleksandrę Chojnowską, mistrzynię Niemiec w kickboxingu

 

arch. pryw.

 

W październiku zeszłego roku Ola Chojnowska przyłączyła się do facebookowej akcji „Repliki” pod hasłem „Buziak na przekor homofobom”. Przesłała nam ze swoją dziewczyną „sportowego” buziaka i dodała: Szczęśliwe razem trzy lata – i jeszcze wszystko przed nami.

Zwycięstwo

W listopadzie Ola wzięła udział w mistrzostwach kickboxingu w Niemczech i… zwyciężyła! Zdobyła tytuł Międzynarodowej Mistrzyni Niemiec Federacji ISKA w Kickboxingu K1. Co oznacza K1? Kickboxing dzieli się na rożne formuły, każda z nich pozwala na określone uderzenia – mocniejsze, lżejsze, od pasa w gorę, od kolan w gorę, bardziej zaawansowane technicznie bądź mniej. K1 to zbiór wszystkich uderzeń i kopnięć, łącznie z kopnięciem kolanem, które występuje tylko właśnie w K1 oraz w muay tai – wyjaśnia Ola.

O mistrzostwach zaś mówi: To było ciężko wywalczone zwycięstwo. Każdy może wziąć udział w takim turnieju, jeśli tylko należy do federacji i trenuje w Niemczech kickboxing: hobbystycznie czy zawodowo – nawet osoba, która trenuje tylko miesiąc. Ale konkurencja na szczycie jest ostra. A ja coś ci wyznam: ten tytuł mistrzowski wygrałam ze złamaną jedną kostką w stopie. Praktycznie w ogóle nie powinnam była podchodzić do walki. Potem musiałam mieć dwa tygodnie przerwy, żeby noga doszła do siebie. Za kilkanaście dni czeka mnie operacja na stopę (rozmawiamy w połowie stycznia – przyp. AJ).

No i co? To na drugą nogę – i trzeba ćwiczyć dalej! Codziennie trenuję. Z facetami bo, chwaląc się nie chwaląc, nie mam w okolicy żadnej dziewczyny na moim poziomie – ani wagowo ani umiejętnościami, więc muszę ćwiczyć z chłopcami. Czasami wracam do domu zapłakana, zdołowana, że mnie zlali, aczkolwiek to potem wychodzi na plus. Na ostatnich zawodach stwierdziłam: „Cholera! Jednak pomimo wszystkich kłód, które ostatnio ciskano mi pod nogi, jednak coś potrafi ę i byle do przodu, bo to już ostatni dzwonek. Jak by nie patrzeć, mam 30 lat, a to na ten sport już jest trochę, więc cieszę się, że wygrałam. Teraz będę walczyć w kadrze Niemiec. Za parę miesięcy wezmę udział w mistrzostwach świata i nie ukrywam: mam nadzieję, że też wygram. Innej opcji nie biorę pod uwagę! (śmiech) Mistrzostwa świata – w maju br. w Singen.

Ola podrywa się z kanapy, przynosi pas, który był nagrodą za Mistrzostwa Niemiec. Pokazuje mi go z dumą i śmieje się: Teraz leży i zbiera kurz w domu. Jednym z powodów, dla którego bardzo chciałam wygrać, było uczczenie mojej świętej pamięci mamy. Gdy wygrałam tę ostatnią walkę, to jej pomachałam do góry. Bo wcześniej już miałam taką załamkę, że nie widziałam w tym sensu, ale jednak dałam radę Wygrałam! Może ona mi trochę pomogła? Tak jak i moja partnerka, która zawsze jest przy mnie. Po walce wyszłyśmy na miasto, szłam z tym pasem, a ludzie przystawali i zdjęcia robili.

Skąd zainteresowanie kickboxingiem? Już wcześniej mój brat walczył – a więc, wiesz, jak to z rodzeństwem: ciągłe bojki, walki. I on mi tego bakcyla zaszczepił. Oprócz tego moja koleżanka z koszykówki też była tym zafascynowana, poszła na treningi w kickboxingu. Notabene teraz jest wielokrotną mistrzynią świata, mistrzynią Polski – to Kamila Bałanda. Właśnie Kamila namawiała mnie do pójścia na jej trening. Poszłam, zobaczyłam i następnym razem już trenowałam. Był taki czas, kiedy trenowałam i koszykówkę, i kickboxing – z jednego treningu biegłam na drugi. Ale niestety to za dużo wysiłku kosztowało, więc przestałam, potem więc jakiś czas tylko koszykówka, a jeszcze potem – już tylko kickboxing był.

W sumie koszykówkę Ola trenowała 15 lat. W kickboxingu właśnie świętuje dziesiątą rocznicę, zdobyła Puchar Polski i tytuł wicemistrzyni Polski.

Spontan w Niemczech

Ponad rok temu zdecydowała się razem ze swoją dziewczyną na wyjazd do Niemiec. Na stałe. Zamieszkały w Stuttgarcie. Właściwie to pojechałyśmy z moją dziewczyną na urlop do Szwajcarii i wracając, zatrzymałyśmy się w Niemczech. Zostałyśmy tydzień dłużej i w ostatni dzień, piątek, siedząc w kawiarni tak na siebie patrzymy: „To co? Zostajemy tu?”. „No dobra, zostajemy!” To był totalny spontan. Rzeczy miałyśmy na dwa tygodnie. Moja dziewczyna została od razu, a ja pojechałam do domu, do Gdańska, wszystkie formalności załatwić. Miałyśmy mieszkanie tam wynajęte, ciuchy… Koty tylko musiałam przywieźć. Przyjechałyśmy, no i jesteśmy. Jest dobrze. Wszystko zakończyłyśmy i rozpoczęłyśmy na nowo. Nie miały kłopotów z językiem? Moja dziewczyna mówi po niemiecku, ja po hiszpańsku i po angielsku, więc nie ma problemu.

Pytam, jak im się żyje jako jednopłciowej parze, jak to jest z homofobią w Niemczech na codziennym poziomie. Zero homofobii. Idziemy normalnie za rękę po mieście, dajemy sobie buziaka, nic nikomu nie przeszkadza. Moja partnerka ma tu dalszą rodzinę – siostrzenicę i siostrzeńca w przedszkolu. Jak czasem ich odbieram, to widziałam chyba ze trzy czy cztery pary, że są dwie mamy czy dwóch tatusiów, którzy odbierają dzieci – i to dla nikogo nie jest problem. Nikt się krzywo nie patrzy. Nawet w tym przedszkolu dzieci mają pana opiekuna, który ma tunele w uszach, cały wytatuowany, irokez. Chodzi w podartych spodniach, dzieci go uwielbiają i sprawdza się. W Polsce to chyba taki ktoś w ogóle nie dostałby zatrudnienia, a on jeszcze nawet śpiewa tym dzieciom, one zachwycone są. Tu naprawdę nie osądza się ludzi według wyglądu, czy tego, z kim sypia, tylko jaką jest osobą, co sobą reprezentuje. A nie na podstawie innych, w ogóle niepotrzebnych rzeczy. Jesteś jak równy z równym, nie tak jak to w Polsce bywało.

Widać gołym okiem, że Ola jest zadowolona z tego, jak im się życie ułożyło w Niemczech. Ona i jej dziewczyna pracują w tej samej firmie (sprzedającej gadżety filmowe), w której wszyscy wiedzą, że stanowią parę, łącznie z szefostwem i znów: dla nikogo to nie jest problem. W Polsce też pracowały razem, jednak sytuacja przedstawiała się inaczej. Poznałyśmy się w jednym z klubów fitness w Trójmieście. Ona była menedżerką, a ja trenerem personalnym. Szefostwo nie powiedziało nam wprost, że mają cokolwiek przeciwko, ale między słowami dali do zrozumienia, że im to przeszkadza, a potem zostałam zwolniona. Partnerka sama odeszła trochę później.

Teraz nie spotyka takich reakcji. Nawet kilka razy tak było na treningu, że np. przytulałam się z kolegą, a on mówi: „Ej, ale ja mam żonę!” A ja na to: „Spoko, ja też!” – i dla niego to było okej, tylko się zaśmiał. Więc wszyscy wiedzą i w ogóle się nie kryję. Moja dziewczyna czasem przychodzi do mnie na zawody i na treningi.

To na koniec pytam, czy są już w związku partnerskim (w Niemczech związki partnerskie dla par jednopłciowych są legalne od 15 lat): Jeszcze nie, ale to kwestia czasu. Tu jest po prostu mniej niepotrzebnych problemów. Nie tylko, jeśli chodzi o kickboxing – a mogłabym tu na jakichś zawodach walczyć co miesiąc, gdybym tylko chciała – ale również pod względem związków homoseksualnych. Możesz wziąć ślub, tu wszyscy mówią „ślub” o związku partnerskim, i możesz mieć dzieci. Trzeba tylko właśnie mieć ślub, żeby pójść do lekarza i mieć sztuczne zapłodnienie, które jest płatne. Więc otwierają się nowe możliwości.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Po co mi fan homofob?

michalczewski foto agata kubisPo co mi fan homofob? – z Dariuszem Michalczewskim o homofobii w sporcie i w innych dziedzinach, rozmawia Przemysław Górecki

„Miałem raz taką sytuację na urodzinach kolegi: był mój przyjaciel gej z Hamburga, lekko „prowokował” stylem, ale nikogo nie krzywdził. Nagle podszedł do stolika facet i po prostu go uderzył w twarz. Musiałem zainterweniować. Takiego zachowania tolerować nie można.

Organizacyjnie to ja jestem słaby, ale jakoś próbuję nas „popchnąć” do przodu. By nas trochę zmodernizować, żeby chociaż nie śmiali się z nas na Zachodzie. Mówią „pedał” i „pedofil” i mają to samo na myśli – gdzie my jesteśmy? W którym wieku? To jest dla mnie przykre, a co dopiero dla nich samych, dla ich rodziców.”

„Mieć dwóch rodziców tej samej płci? W życiu. A mieć patologiczną rodzinę z pijanym ojcem i bitą przez niego matką? Nie dostaniesz dziecka do wychowania nie dlatego, że nie masz warunków czy predyspozycji, tylko dlatego, że jesteś gej. Są pary, które mają wszystko, co trzeba i nadają się na rodziców, ale nie mogą adoptować dziecka, bo są innej orientacji.”

Cały wywiad – do przeczytania w „Replice” nr 52

spistresci

“Newsweek” o homofobii w sporcie

1274150_10151891168889994_186296263_o“Kiełbasy w górę i walimy frajerów w kakao” – tak były trener reprezentacji zachęcał ponoć zawodników do walki na boisku. Pośród zalewu homofobii w polskim sporcie znajdziemy jednak i głosy rozsądku. Jerzy Dudek: “Przerażają mnie opinie Janka Tomaszewskiego. Skąd ma pewność, że w latach 70., gdy był bramkarzem, nie spotkał w szatni geja? (…) Co by się stało, gdyby się okazało, że gejem jest np. Leo Messi? Nic, zupełnie. Nadal byłby tym samym wspaniałym piłkarzem”. Tomasz Iwan: “Kiedy grałem w zachodnich klubach, tęskniłem za Polską. Ale gdy słyszę, co wygaduje Tomaszewski, jak obraża gejów, mam ochotę uciec z tego kraju, gdzie pieprz rośnie”.

Cały tekst o homofobii w polskim sporcie, przede wszystkim w piłce nożnej – w dzisiejszym “Newsweeku”.

replika_button__FB