Reż. K. Kalwat. Wyst: J. Poniedziałek, J. Polak, Y. Zmit. Nowy Teatr w Warszawie, premiera: 10 I 2021
Jak przenieść na scenę autobiografię, w dodatku pisaną częściowo jak esej socjologiczno-politologiczny? „Powrót do Reims” Didiera Eribona ukazał się w Polsce dwa lata temu (we Francji – w 2009 r.), z miejsca zyskując status lektury kultowej. Opowieść o awansie społecznym francuskiego geja i związanymi z tym dylematami, utrafiła w liczne zapotrzebowania, pół roku po premierze zwracała na to uwagę Joanna Krakowska w „Dialogu”: Aż dziw, jak bardzo „Powrót do Reims” zagrał na intymnych emocjach wielu osób i z jakim spotkał się oddźwiękiem w rozmaitych kręgach, które się po części nakładają, przenikają, dopełniają – wśród lewicowych intelektualistów i artystów, liberalnych gejów, pochodzących z małych miast wielkomiejskich elit, wyemancypowanych dzieci z ultratradycyjnych domów i innych, którzy kiedykolwiek doświadczyli rozbieżności aspiracji i korzeni, wyobrażeń o sobie i dystynkcji, oczekiwań własnych i cudzych.
W spektaklu Katarzyny Kalwat (reżyseria, scenografia i kostiumy) i Beniamina Bukowskiego (dramaturgia, tekst) Eribon jest autorem książki, której nie wypada nie znać i uznanym profesorem socjologii. Na tyle sławnym, że zaprasza się go do telewizyjnego talk-show jako gwiazdę. Czas trwania programu to czas spektaklu.
Eribona gra Jacek Poniedziałek i trudno nie uznać tej decyzji obsadowej za znakomitą. Nie chodzi tylko o aktorstwo, ale też wspólnotę doświadczeń. Obecnie Poniedziałek jest w wieku Eribona, gdy ten wydawał „Powrót do Reims”. Jak aktor sam mówi, wychował się w biedzie, wstydził się rodziców, a właściwie mamy, bo ojca prawie nie znał. Dorastał w Krakowie, w miejscu, gdzie miasto przechodzi w wieś. 15 lat temu zrobił coming out, co w przypadku aktora z jego pozycją wymagało nie lada odwagi. Kiedy w końcowym monologu wykrzykuje do widzów: Macie tu swojego narodowego pedała!, zaciera się granica między Eribonem, a grającym go aktorem. Jego jest także doświadczenie homofobii, padająca ze sceny inwektywa: Jedyne, co potrafisz, to dopychać gówno w czyjejś dupie pochodzi z prywatnej wiadomości, którą Poniedziałek znalazł w facebookowym folderze „Inne”.
Spektakl Kalwat rymuje się z „Końcem z Eddym” Anny Smolar, o którym pisałem w poprzedniej „Replice”. Obie książki w dużej mierze traktują o tym samym, zresztą Eribon to przyjaciel i mentor Édouarda Louisa. Jednak o ile Smolar rekonstruowała proces wstydu, będący udziałem głównego bohatera, u Kalwat większy nacisk położony jest na pokazanie, co się dzieje, gdy doświadczenie ma być wypowiedziane publicznie. Przy okazji to także oskarżenie mediów, które czysto instrumentalnie traktują lewicową agendę, zatrzymując i koncentrując się na samym słownictwie, co w efekcie wytwarza nieznośną nowomowę, przykrywającą brak zainteresowania i empatii. Ostatecznie dochodzi do absurdów, jak w oświadczeniu prezenterki, przekonanej o większym cierpieniu jej jako heteroseksualistki oburzonej na homofobię, niż odczuwaniu dyskryminacji przez same osoby LGBT.
Jaśmina Polak i Yacine Zmit jako prowadzący talk-show nie tylko dotrzymują kroku Poniedziałkowi, ale są jego równorzędnymi partnerami. W ogóle przedstawienie jest bardzo udane. Za niepotrzebny uznaję jedynie drobiazg, czyli polskie odniesienia: wspomnienie Sosnowca, gejowskie pismo „Filo” z lat 90., wymieniona „telewizja narodowa”… Jako zacieranie różnic między Polską a Francją wyszło łopatologicznie i zabrzmiało fałszywie. Dodatkowo unaoczniło, że twórcy nie odpowiedzieli sobie na kluczowe pytanie: dlaczego naszym Eribonem jest Poniedziałek, a nie mamy jego polskiego odpowiednika, czyli sławnego profesora geja albo profesorki lesbijki, którzy o swoim doświadczeniu mogliby opowiedzieć w mediach, a wcześniej opisać w bestsellerowej książce? I czy kwestią trudniej „wypowiadalną” jest klasa, czy orientacja seksualna?
Tekst z nr 90/3-4 2021.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.