Nasz czytelnik Łukasz Gładysz od pół roku mieszka i studiuje w Tokio. Poznaje Japonię również z perspektywy LGBT i dzieli się spostrzeżeniami
Nazywam się Łukasz Gładysz. Od pół roku mieszkam w Japonii, studiuję elektrotechnikę w Tokio. Pochodzę z Łodzi, wcześniej studiowałem energetykę na Politechnice Łódzkiej.
Jestem gejem, czytelnikiem „Repliki”. Poznaję Japonię również z perspektywy LGBT i pomyślałem, że chętnie podzielę się swymi spostrzeżeniami (Redakcja „Repliki” była zachwycona pomysłem Łukasza, zwłaszcza że Japonia jeszcze nigdy nie gościła na naszych łamach – przy. red.).
Regionalny lider
Gdy myślimy „Japonia”, co przychodzi nam do głowy? Zaawansowana elektronika, skośnoocy ludzie, unikalna kultura, dziwny język, Godzilla, samuraje, harakiri, kamikadze, Hiroshima, Fukuyama, Kurosawa, szoguni, gejsze, sushi… A jak się mają sprawy LGBT?
Japonia jest przodującym krajem Dalekiego Wschodu (i w ogóle Azji), jeśli chodzi o wprowadzanie prawnych narzędzi regulacji związków jednopłciowych. Do ich legalizacji na terenie całego kraju droga być może jeszcze daleka, ale wydaje się, że Japonia jest na niej bardziej zaawansowana niż Polska. Związki partnerskie są tu na razie wprowadzane oddolnie – przez władze samorządowe. Pierwsza była najbardziej liberalna dzielnica Tokio – Shibuya. W ślad za nią poszły miasta: Naha, Takarazuka, Iga, które wydają certyfikaty z prawami wręcz takimi samymi jak u małżeństw heteroseksualnych (system prawny w Japonii jest specyficzny jak cały kraj – prawa obywateli często zależą od miejsca zamieszkania). Od przyszłego roku związki partnerskie mają być legalne w Sapporo. Kiedy na terenie całego kraju? To chyba jeszcze kwestia lat. Niedaleki Tajwan, który obraduje właśnie nad małżeństwami jednopłciowymi, może wyprzedzić Japonię.
Coraz więcej korporacji międzynarodowych oraz część rodzimych firm uznaje związki jednopłciowe swych pracowników, oferując im takie same udogodnienia jak dla par różnej płci (zniżki rodzinne, bonusy na dzieci, dodatki wakacyjne, dostęp do prywatnej opieki medycznej dla partnera itp.). Są to m.in. Panasonic, IBM Japan, potentat telekomunikacyjny SoftBank czy wielobranżowe przedsiębiorstwo Rakuten.
Zabaw się w 2-chome
W Tokio, największej aglomeracji świata (ok. 36 mln mieszkańców), znajduje się największa na świecie tęczowa dzielnica (skierowałem swe kroki w jej stronę niedługo po przyjeździe). Nazywa się 2-chome (czyt. niciome) i jest zlokalizowana 10 minut spacerem od jednej z największych stacji metra – Shinjuku Station. W 2-chome polecam m.in. fantastyczną restaurację Cocolo Cafe, gdzie można zjeść japońskie przysmaki w romantycznej atmosferze, a także Gossip, gdzie serwuje się wyśmienite drinki. Odpocząć na świeżym powietrzu można w międzynarodowym towarzystwie w AiiRo Cafe, a przetańczyć całą noc w klubie Dragon’s Men, w którym klubowiczów zabawiają skąpo ubrani przystojni faceci. Kluby są mniejszych rozmiarów niż polskie i prawie połowę powierzchni zajmuje bar z wieloma trunkami. Japończycy do tanecznych narodów nie należą, wolą czas po pracy spędzić na socjalizowaniu się przy sake. Ewentualnie raczej stoją, kołysząc się w rytm muzyki, niż tańczą. Wstęp do klubów jest albo darmowy, albo bardzo drogi. Wystrój niczym się specjalnie nie różni.
Jest całe mnóstwo pubów „tematycznych” – dla miśków, dla skórzaków i wszelkich innych fetyszystów. Są i takie miejsca, gdzie kupując drinki, ma się opcję na… przyjemną rozmowę z panami z „egzotycznej” Europy czy Ameryki. Tak, raczej tylko rozmowę – choć Japończycy często mają ochotę na więcej, jednak to już zależy od danego „egzotycznego pana” i jeśli w ogóle, to jest realizowane poza jego obowiązkami.
Istnieją także bary wyłącznie dla pań, gdzie mogą się one czuć komfortowo w swym towarzystwie.
Miejsc, które są przyjazne obcokrajowcom (menu w języku angielskim, obsługa mówiąca po angielsku), jest niewiele. Kto chce dotrzeć do „branżowych” lokali, w których bawią się sami Japończycy, powinien uczyć się japońskiego. To jest cholernie trudny język, ale zapisałem się na bardzo intensywny kurs (24 godziny tygodniowo) i idzie mi coraz lepiej. Zajęcia na Uniwersytecie Tokijskim mam na szczęście po angielsku.
Oprócz 2-chome, są jeszcze dwie inne, znacznie mniejsze, dzielnice LGBT: Ueno i Shinbashi – tam spotkacie już praktycznie tylko „lokalsów”.
Chciałbym też podkreślić, że to, co czytałem o Japonii jako kraju bardzo bezpiecznym, okazało się prawdą. W klubach nie ma ochrony – jest niepotrzebna. Alkohol można pić legalnie na ulicy. Nie ma żadnej agresji (przy okazji: wskaźnik zarażeń HIV jest w Japonii minimalny).
Tylko 70 tys. osób
Największa „Parada Równości” w Japonii to oczywiście ta w Tokio. W zeszłym roku zgromadziła 70 tys. osób, co jak na warunki japońskie, jest wynikiem dość marnym. Wiem, co piszę, bo mam porównanie nie tylko z Warszawą. W 2015 r., dzięki stypendium naukowemu w Brazylii, miałem przyjemność wziąć udział w paradzie w Sao Paulo – maszerowałem razem z ponad milionem roześmianych, rozbawionych osób – robi to niesamowite wrażenie. Jest ono dodatkowo spotęgowane niespotykaną w Europie otwartością. Jeśli spodobasz się jakiemuś gorącemu Brazylijczykowi na Paradzie, on da ci o tym znać w bardzo, bardzo bezpośredni sposób (w szczegóły już nie wchodzę). Wracając do Japonii: tu standardem jest powściągliwość dużo większa niż w Europie, o Brazylii nie wspominając.
Oprócz „zwykłych” organizacji LGBT, działa w Tokio grupa LGBTQIAP+ (I jak Interseksualni, A jak Aseksualni i P jak Panseksualni) złożona głównie z obcokrajowców, którzy po prostu spędzają razem czas – od pikników w parkach pod kwitnącymi wiśniami przez domowe imprezy aż po wspólne wyprawy na górę Fuji. Polecam. „Mój” Uniwersytet Tokijski jest otwarty na różnorodność – działa studencka grupa LGBT. Też polecam – w ten sposób po prostu szybciej nawiązuje się znajomości, przyjaźnie.
Yaoi, czyli geje… nie dla gejów?
Dla fanów mangi to pewnie oczywistość, ale dopiero na miejscu zetknąłem się z subkulturą Yaoi, czyli gejowską mangą (i anime), której Japończycy chyba… nie nazwaliby gejowską. To ogromny nurt wydawniczy przedstawiający miłosne relacje męsko-męskie (mocno erotyczne) zawsze według schematu, zgodnie z którym jeden facet jest słaby i uległy, a drugi rycerski i dominujący. Co ciekawe, japońscy geje wcale niekoniecznie zaczytują się w Yaoi, natomiast kobiety (różnych orientacji) – tak. Sprzedawca w księgarni tokijskiej, zapytany o literaturę LGBT, nawet nie wskaże nam Yaoi, mimo że uginają się od tych pozycji całe półki.
Wybieram się na Święto Fallusa!
2 kwietnia, być może właśnie teraz, gdy czytacie ten tekst, wybieram się do Kawasaki na święto Kanamara Matsuri, czyli na „Dzień Fallusa”. Co tu dużo gadać, oddaje się cześć penisowi w stanie erekcji – można go oglądać w tysiącach wersji (głównie namalowanych i wyrzeźbionych) i nie jest to przez Japończyków uznawane za ani trochę obsceniczne. Ot, celebracja płodności i żywotności!
Obcokrajowiec LGBT i tubylec LGBT
Społeczeństwo japońskie ze swą wielowiekową tradycją izolacjonizmu, wynikającą również z wyspiarskiego położenia, jest mocno homogeniczne. To powoduje, że spotkanie Polaka (Europejczyka) mieszkającego tu (czyli nieturysty) jest dla wielu „lokalsów” nie lada atrakcją, zwłaszcza że większość obcokrajowców to mało egzotyczni z japońskiego punktu widzenia obywatele Chin, Korei czy Tajwanu. Przekłada się to na konkretne benefity. Gdy po raz pierwszy wszedłem do klubu gejowskiego w Tokio, ledwo zdążyłem zamówić drink przy barze, a już miałem wokół siebie kilku chętnych do rozmowy, uśmiechających się kolesi. Na powodzenie naprawdę nie można narzekać. Szybko poznałem Hayato, który dziś jest moim chłopakiem.
Szybko zauważyłem też, że prezentowany przez media najbardziej pożądany typ mężczyzny to właśnie (biały) facet z Europy czy USA.
Współcześni Tokijczycy to ludzie niezależnie od wieku poruszający się po mieście z nosami w telefonach. Wszyscy uwielbiają aplikacje na komórki i używają ich również, by kogoś poznać. Powszechna w Polsce gejowska aplikacja randkowa Grindr znajdzie tu swe zastosowanie, jednak dodać należy też 9monsters oraz Jack’d, które działają na zasadzie Tindera. PlanetRomeo czy Badoo nie mają dużego wzięcia w Tokio, ale i tak, gdy tylko zalogowałem się na romku, znalazłem wielu zainteresowanych spotkaniem. Zresztą właśnie przez romka, wpisując w opcji językowej „polski”, znalazłem mieszkającego tu polskiego geja, który wprowadził mnie do tęczowego świata Tokio.
Wielu Japończykom podobają się jaśniejsze włosy niż ich samych oraz kolor oczu inny niż brązowy. Zwracała uwagę także moja zdolność wyrażania własnej opinii (która na polskie warunki jest zwyczajna), a także otwartość i asertywność. Moi japońscy rozmówcy twierdzą, że my, ludzie Zachodu, nie wahamy się przejąć inicjatywy oraz jesteśmy romantyczni. No i to u was zaczęła się emancypacja osób LGBT – komplementowali mnie poznani geje, dla których Europa i USA to jedna całość (i nie winię ich – my też mówimy „Daleki Wschód” albo „Azja”, wsadzając do jednego worka mnóstwo różności).
Zdaję sobie sprawę, że mogę niebezpiecznie popaść w stereotypy, opisując jakieś wspólne cechy Japończyków, zauważyłem jednak, że są oni generalnie nauczeni większej nieśmiałości w kontaktach z nieznajomymi. To na mnie spoczywał zwykle „obowiązek” podtrzymania rozmowy, zadawania kolejnych pytań, na które moi znajomi z chęcią odpowiadali. Sami jakby wstydzili się mnie przepytać. Dla wielu Japończyków mówić zdecydowanie o planach np. na weekend dla całej paczki przyjaciół jest bardzo niezręcznie. Nauczyłem się, że dawanie jednej propozycji w takim kontekście jest uznawane za niegrzeczne. Lepiej wspomnieć o kilku opcjach, by nie wyszło na to, że cokolwiek próbuję narzucić.
Jeśli zaś chodzi o LGBT, to heteronorma w Japonii jest silna – ludziom najczęściej nie przychodzi nawet do głowy, że ktoś może być niehetero. Z drugiej strony wielokrotnie spotkałem się z tym, że „gajdżinowi”, czyli obcokrajowcowi, po prostu więcej uchodzi. I tak jestem tu inny, jestem ciekawostką i atrakcją – mogę sobie więc być choćby i gejem!
Japonia nie ma na swym koncie prześladowań osób LGBT jak Wielka Brytania (gdzie homoseksualizm był przestępstwem ponad 400 lat – do 1967 r. – przyp. red.) czy Niemcy (ze swym niesławnym paragrafem 175 będącym w mocy 100 lat – do końca lat 60. XX w. – przyp. red.). Przestępstwem homoseksualizm w Japonii był tylko przez… 8 lat (1872-1880). W czasach epoki Edo (1603-1868) posiadanie młodego kochanka przez samurajów było praktycznie standardem (polecamy wydaną w Polsce książkę „Ewolucja wizerunku męskiego homoseksualizmu w Japonii” Sary Wielichowskiej a także film „Tabu” w reżyserii Nagisy Oshimy – przyp. red.).
Niemniej dziś znaczna, niestety, część społeczeństwa uznaje społeczność LGBT za zjawisko negatywne lub w najlepszym razie temat tabu. Poznałem sporo homoseksualnych tokijczyków, którzy z mniejszych miejscowości przyjechali do stolicy studiować lub pracować – strach przed ujawnieniem swej orientacji jest u nich chyba jeszcze silniejszy niż w Polsce. Rodzina mogłaby coming out potraktować jak ujmę na honorze, coś, co przynosi wstyd nie tylko samemu zainteresowanemu, ale i całej rodzinie.
W pracy nietrudno nawet siedzieć w szafie, bo kultura japońska nakazuje być dyskretnym (słowoklucz z polskich gejowskich portali randkowych) – w efekcie można z kimś przepracować kilkanaście lat i nie wiedzieć nic o jego rodzinie (lub jej braku). W Japonii gej czy lesbijka nie muszą się w pracy wysilać, udawać hetero i zmyślać historii z życia partnerów przeciwnej płci – po prostu w pracy się o tym nie rozmawia. Podobnie z sąsiadami: nie interesują się naszym życiem i kropka. Ludziom LGBT siedzącym w szafie powiedziałbym więc: nie bójcie się, pani spod dwójki ani pan spod piątki żadnych domysłów na wasz temat snuć nie będą. Tyle tylko, że ściany są tu bardzo cienkie, więc należy bardziej uważać, co i jak głośno robi się w nocy.
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka, obyczaj, który teraz sam praktykuję. Otóż, zakochane pary w fazie „chodzenia ze sobą” spotykają się tu dużo rzadziej niż u nas. Raz, może dwa razy w tygodniu – zupełnie wystarczy. Nawet jeśli mieszka się blisko siebie. Dlatego też proces randkowania i poznawania się jest dużo dłuższy niż u nas. Właśnie jestem z Hayato na tym etapie.
Tekst z nr 66/3-4 2017.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.