Niezdrowa chęć spokoju

O pierwszym projekcie ustawy o związkach partnerskich z 2003 r., o Kościele katolickim, o mediach i o Immanuelu Kancie z profesor Marią Szyszkowską rozmawia Marta Konarzewska

 

foto: Agata Kubis

 

Na losy dzisiejszych projektów ustaw o związkach partnerskich patrzy pani ze zdziwieniem?

Z przerażeniem! Nie jestem wcale zdziwiona. Gdy jako senator RP przygotowałam pierwszy projekt, otrzymywałam pogróżki z wyrokiem śmierci i znajdowałam się pod opieką policji antyterrorystycznej. Niepokoi mnie stan świadomości naszego społeczeństwa.

Zgadza się pani co do litery z którymś z odrzuconych w styczniu przez Sejm projektów?

Mam zastrzeżenia do tego, że łączy się sprawę konkubinatów i związków homoseksualnych. To absurdalne, rozmydla problem i właściwie ukrywa homoseksualizm. Konkubinat to inna sprawa – wolności człowieka, który się nie chce poddać rygorowi prawa. Tych kwestii nie należy łączyć. Dlatego mój projekt dotyczył wyłącznie związków jednopłciowych. Przygotowałam go w tajemnicy przed moim klubem (SLD – przyp. red), przewidując sprzeciw. Pomógł mi Jerzy Jaskiernia, nie Miller, nie Kwaśniewski. Złożyłam go dopiero w sierpniu 2003 r., ponieważ wcześniej zaabsorbowanie referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE wiązało się z troską polityków, by zdobyć aprobatę Kościoła. Nie było więc atmosfery sprzyjającej mojemu projektowi.

To było niemal dekadę temu. Przypomnijmy: w końcu 2004 r. jako inicjatywa senacka projekt przeszedł w końcu przez Senat głosami SLD i Unii Pracy. Na początku 2005 r. trafi ł do Sejmu, ale tam utknął.

Ma pani na myśli pierwsze głosowanie w Senacie – z 3 grudnia 2004 r. Ale potem, zupełnie niespodziewanie, było jeszcze drugie. Gdy przegłosowany przez Senat RP projekt czekał na pierwsze czytanie w Sejmie, umarł Jan Paweł II. Wtedy grupa senatorów, nie tylko prawicowych, ale i z SLD, skierowała do marszałka Senatu Longina Pastusiaka projekt uchwały wzywający do wycofania mojego projektu z Sejmu. Napisali m.in., że „homoseksualiści nie są w Polsce ograniczani w swych życiowych wyborach”, a także, że „po odejściu Jana Pawła II padło wiele słów o tym, że powinniśmy uczcić Jego pamięć nie nowymi pomnikami i nazwami ulic, ale konkretnymi czynami”. Miał to być pośmiertny prezent dla papieża w postaci zaniechania prac nad związkami partnerskimi – które zresztą i tak nastąpiło.

Mimo że projekt uchwały o wycofaniu w końcu nie przeszedł.

Został wniesiony 28 kwietnia 2005 r. – kilka tygodni po śmierci papieża. Musiałam zacząć pracę na nowo. Projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich wrócił jeszcze raz pod obrady Senatu. Dyskusja była jeszcze bardziej burzliwa i ostra niż poprzednio. Udało się. Uchwałę o wycofaniu odrzucono 3 czerwca 2005 r.

Jednak marszałek Cimoszewicz w liście datowanym na 31 maja, czyli 3 dni przed głosowaniem w Senacie, odpisał na list innej grupy senatorów, która ponaglała go do wprowadzenia projektu pod obrady Sejmu: „W obecnej kadencji Sejmu nie planuję skierowania tego projektu ustawy do pierwszego czytania” – napisał. Później wielokrotnie deklarował, że jest „za związkami”.

A pod koniec 2005 r. wybory wygrał PIS. Nic się w Polsce od tamtej pory nie zmieniło?

Niezmiennie każda partia, i wtedy SLD, i teraz PO, liczy się z poglądami Kościoła katolickiego, mimo że jest to tylko jedno spośród 157 legalnie zarejestrowanych wyznań religijnych. Donald Tusk, wiedząc, że weźmie udział w wyborach prezydenckich, wziął ślub kościelny, 27 lat po cywilnym. Przeciętny ksiądz w Polsce wypowiada się tak samo jak 20 czy 30 lat temu. U nas nie czuje się przemian, które zachodzą w Kościele austriackim czy niemieckim. W społeczeństwie wciąż panuje dulszczyzna. Przerażające! Boy przydałby się jeszcze bardziej niż 100 lat temu.

Boy, czyli ostre pióro, ktoś

…kto zdemaskuje przed opinią publiczną tę dulszczyznę i będzie głośno o niej krzyczeć.

Gdyby media nie sprowadzały swojej roli do znajdowania dwóch osób o przeciwnych poglądach i spuszczania ich przed kamerą jak psów ze smyczy, to ręczę, że w ciągu roku czy dwóch lat 20-30 proc. Polaków zmieniłoby zdanie na temat legalizacji związków partnerskich” – stwierdziła niedawno Agnieszka Holland.

Tak, bo taki medialny „dialog” do niczego nie prowadzi. Pojawiają się głosy, że związki partnerskie to temat zastępczy. A przecież chodzi o zmianę sytuacji największej liczebnie mniejszości. Prawne zezwolenie na związki partnerskie zmieni świadomość. Prawo ma moc krzewienia tolerancji. Muszę zaznaczyć, że argument niezgodności z konstytucją tylko ośmiesza tych, którzy go głoszą. Kiedy przygotowywałam mój projekt, były zamawiane ekspertyzy i sprawdzono to.

Argumentu prawnego używa się, bo jest silniejszy niż np. moralny.

Nie, nie zgadzam się tu z panią. Motyw jest inny. Politycy, którzy go formułują, stwarzają pozory, że pragnęliby coś zrobić dla mniejszości: „Wybierzcie nas ponownie, bo my na pewno coś dla was zrobimy, no, ale w tej chwili nie możemy, bo trzeba najpierw zmienić konstytucję”. To jest wielkie kłamstwo! Do przeciętnego Polaka najbardziej przemawia argument, że związki jednopłciowe są rzekomo niemoralne.

Pod argumentem z praworządności kryje się moralność. Konstytucja jest traktowana jak dokument nie tylko prawa, lecz prawa moralnego.

O, tak. Teraz się zgadzam. Powszechnie moralność jest utożsamiana z moralnością katolicką traktowaną jako jedynie słuszną. A poglądów moralnych jest wiele i rozmaite są też interpretacje tzw. prawa naturalnego.

Jak pani odbiera słowa Lecha Wałęsy, że „homoseksualiści w Sejmie powinni siedzieć w ostatniej ławce albo jeszcze dalej, za murem”? Są moralne?

Kojarzą mi się z faszyzmem. Oburzające są także słowa pani profesor uniwersytetu…

Krystyny Pawłowicz z PiS?

…słowa obrażające homoseksualistów. Zapewne ta sama osoba ceni wybitnych twórców, nie chcąc wiedzieć, że wielu z nich jest homoseksualistami. Głupota i wąskie horyzonty myślowe wyrządzają wiele krzywd.

Pani profesor, jak żyć?

(śmiech) Wybierać sensownych ludzi do parlamentu, uwalniać umysł od manipulacji mediów. Potrzebna jest wielka akcja oświatowa. Organizuję przeciętnie trzy konferencje rocznie, w czasie których zagadnienie tolerancji związków partnerskich jest przedmiotem referatów i dyskusji. Wszystko zależy od zmiany świadomości i odwagi. W mediach i na uczelniach panuje lęk, żeby nie wypowiadać poglądów odstających od tych, które mają charakteryzować „przyzwoitego” Polaka. Ja przestałam być „przyzwoitym” profesorem. Nigdy nie zostałam zaproszona, jak inni profesorowie politycy, do wykładu na temat moich ustaw na państwowej uczelni.

A „przyzwoity” profesor…

…głosi pochwałę heteroseksualnej miłości i wskazuje na moralność katolicką jako jedynie słuszną. W czasach PRL byłam kantystką otoczoną marksistami. Dziś otaczają mnie ci sami profesorowie, ale już są prokościelni.

Co współczesny Kant powiedziałby o związkach partnerskich?

Prawdopodobnie powiedziałby, że nie ma wartości wyższej niż człowiek, czyli że każdego człowieka należy traktować bezinteresownie, jako cel sam w sobie, a nie jako środek do celu. Mocą prawa powinniśmy mieć przyznany równy zakres wolności, w obrębie którego każdy dokona wyborów zgodnie z własną naturą i poglądami. Według Kanta, przymus prawa służy wolności. Przypadkowo wybrani parlamentarzyści nie są uprawnieni do rozstrzygania sporów moralnych.

Posłanka Pawłowicz odpowie: a proszę bardzo! Proszę żyć, przecież to nie jest nielegalne! A poseł Żalek doda: damy wam jeszcze możliwości regulacji pożycia rozrzucone po rożnych ustawach.

To nie zapewniłoby równego zakresu wolności osób homoseksualnych i heteroseksualnych. Można stracić pracę, można być wyeliminowanym z rodziny, czy obrzucanym jajkami, bo społeczeństwo w większości uważa, że homoseksualizm jest niemoralny. Dopiero ustawa – przymus prawny! – doprowadzi do zrozumienia, że to, co jest dozwolone prawnie, jest wyrazem przyzwoitości i pozwoli żyć osobom nieheteroseksualnym w sposób jawny. Prawo nie powinno być sposobem narzucania wszystkim moralności jednej z grup światopoglądowych. Związki homoseksualne wymagają analogicznych reguł prawnych, jakie mają związki hetero – nie ma uzasadnienia dla dyskryminowania mniejszości, choćby liczyła dziesięć osób.

Liczy o wiele więcej, ale wiele i wielu z nas uważa, że walka, polityka ich nie dotyczy. Chcą żyć spokojnie.

Znam pary homoseksualne, które w bliskich kontaktach ze mną udają, że nie są parami. Dwie z nich odsunęły się ode mnie w okresie moich starań o przeprowadzenie ustawy. To jest dla mnie szok! Niezdrowa jest chęć życia w spokoju za wszelką cenę. Znów zbliżają się święta i te bezsensowne życzenia: spokojnych świąt. Nonsens! Święta powinny być niespokojne, burzliwe, dostarczać przeżyć, przemyśleń i doznań! Chęć spokoju, niechęć do narażenia się nie służy sprawie i utrwala nietolerancję.

Polacy wcale nie chcą wolności?

Chyba nie bardzo! Bo wolność to ciągły niepokój: czy dokonujemy prawidłowego wyboru. Wolność to zarazem odpowiedzialność, przed którą wielu ucieka. Należy być autentycznym. Moralny jest człowiek, który żyje zgodnie ze skłonnościami swojej natury i z własnym światopoglądem, nawet gdy odrzucają go najbliżsi.

To czego życzyłaby pani na Święta?

Więcej odwagi, chęci czynu za wszelką cenę! Stanowczego domagania się należnych praw!

 

Tekst z nr 42/3-4 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Dziękujemy Bogu, że dał nam syna geja

O tym, jak katolicka Malta zaakceptowała związki homoseksualne z Joseanne i Josephem Peregin, założycielami i liderami katolickiej grupy rodziców osób LGBT „Drachma Parents”, rozmawia Marcin Dzierżanowski

 

foto: Fisty Photography

 

Kiedy w 2008 r. zakładaliście na Malcie grupę katolickich rodziców osób LGBT, jeden z waszych biskupów mówił, że geje powinni sami odejść z Kościoła. Wtedy nie byłoby z nimi problemu.

Joseanne: Od tego czasu wiele się na Malcie zmieniło.

Także dzięki waszej działalności. A wszystko zaczęło się w dniu, w którym syn powiedział wam, że jest gejem.

Joseph: To było dziesięć lat temu, miał wtedy 17 lat. Bez wchodzenia w szczegóły, to był dla nas szok.

Joseanne: Jesteśmy zaangażowanymi katolikami, od lat działamy w związanej z jezuitami Wspólnocie Życia Chrześcijańskiego. Jako rodzice, musieliśmy przejść niełatwy proces akceptacji naszego dziecka.

Joseph: Dziś nie mamy wątpliwości, że to doświadczenie nas wzbogaciło i wzmocniło. Dziękujemy Bogu, że dał nam syna geja. To wielka łaska od Boga, że jedno z trojki naszych dzieci jest osobą homoseksualną. Dzięki niemu możemy otworzyć się na inność, lepiej zrozumieć tych, którzy są prześladowani czy krzywdzeni.

Joseanne: Pamiętam dokładnie moment, w którym to zrozumiałam. To była pierwsza parada równości, w której brałam udział, przyznam, że miałam liczne wątpliwości, czy powinnam tam być. Bardzo się bałam, żeby mnie ktoś nie sfotografował, ale jakiś głos z góry kazał mi iść. I nagle zastąpił mi drogę jakiś chłopak. Spytał, czy jestem matką geja. „Dziś potrzebuję wyjść przed tobą z szafy, bo przed swoją matką nie mam odwagi”. Ludzie poszli dalej, a ja stałam na ulicy i ze ściśniętym gardłem słuchałam jego historii. Wtedy złożyłam sobie przyrzeczenie, że będę pracować wśród rodziców na rzecz zwiększenia akceptacji osób LGBT.

Czym jest grupa Drachma Parents, której jesteście liderami?

Joseanne: To przede wszystkim grupa wsparcia dla katolików, którzy się dowiadują, że ich dzieci są homoseksualne, biseksualne lub transpłciowe. Prowadzimy też dialog z biskupami, przekonując do zmiany stanowiska wobec osób LGBT.

Sądząc ze zmian, jakie zachodzą na Malcie, robicie to skutecznie.

Joseph: To oczywiście nie tylko nasza zasługa, choć cieszymy się, że mamy w tym swój udział.

W ubiegłym roku Malta jako najbardziej katolicki kraj Europy przyjął ustawę o związkach partnerskich, która parom jednopłciowym daje również prawo do adopcji dzieci. Nam w Polsce trudno to sobie wyobrazić.

Joseph: Na ten fakt złożyło się kilka sprzyjających okoliczności. Jedną z nich była zmiana polityczna, która na Malcie dokonała się dwa lata temu. Po ponad 30 latach władzę utraciła konserwatywna Partia Narodowa. Cztery lata wcześniej narodowcy wygrali, ale zaledwie jednym mandatem, co sprawiło, że opozycyjna socjaldemokratyczna Partia Pracy zaczęła poważnie myśleć o przejęciu władzy. Skutecznie zabiegała o głosy rożnych mniejszości i małych grup. Na przykład myśliwych…

Kolejna różnica między Polską a Maltą, bo u nas po ostatnich wyborach prezydenckich notowania myśliwych akurat spadły. U was, jak rozumiem, socjaldemokraci obiecali też poprawę sytuacji osób LGBT.

Joseph: Kiedy doszli do władzy, po prostu zrealizowali swoją obietnicę.

W przeciwieństwie do Irlandii, na Malcie nie było w tej sprawie referendum. Związki partnerskie przegłosował parlament. Konserwatyści byli na nie?

Joseph: Wstrzymali się od głosu, bo twierdzili, że przeszkadza im prawo do adopcji.

A Kościół?

Joseanne: Był przeciw. Jeden z biskupów powiedział nawet, że katolik, który zagłosuje za takimi przepisami, popełnia grzech śmiertelny. Niemniej protesty nie były aż tak ostre, jak w 2011 r., kiedy wprowadzano u nas rozwody.

No właśnie: do niedawna Malta była ostatnim poza Watykanem krajem Europy, gdzie nie było rozwodów.

Joseph: W tej sprawie akurat odbyło się u nas referendum. Zwolennicy prawa do rozwodów wygrali minimalnie. Bo Malta to tak naprawdę ciągle bardzo katolicki, konserwatywny kraj. Szczerze mówiąc, obawiam się, że w głosowaniu ogólnonarodowym związki partnerskie by nie przeszły. Niemniej po referendum w sprawie rozwodów sporo się zmieniło. Mam wrażenie, że także Kościół się sporo nauczył. Biskupi, którzy mówili bardzo autorytarnym językiem, zrozumieli, że tracą przez  to kontakt ze zwykłymi ludźmi. Że odrywają się od życia, że dla ludzi przestają być autorytetami. Po tej porażce Kościół zaczął się powoli zmieniać.

Joseanne: Tak naprawdę zmiana w kwestii LGBT jest wynikiem trzech czynników. Obok zmiany politycznej, o której mówił Joseph, ważna była solidarna współpraca wszystkich organizacji LGBT. Na trzecim miejscu postawiłabym dialog z Kościołem.

Współpraca ze świeckimi organizacjami LGBT była dla was trudna?

Joseanne: Na początku tak. U nas prężnie działa Malta Gay Rights Movement (MGRM), która jest odpowiednikiem waszej Kampanii Przeciw Homofobii. Natomiast nasza Drachma przypomina „Wiarę i Tęczę”. Początkowo działaliśmy oddzielnie, po obu stronach widać było pewną nieufność i różnicę w stylu działania. Oni bardziej wojowniczy, my bardziej ugodowi. Przełomem okazało się spotkanie w ambasadzie USA, po którym zaczęliśmy współpracować. Okazało się, że różnice między nami nie są przeszkodą. Przeciwnie: tworzą synergię, dzięki której możemy działać skuteczniej.

Odcinkiem, który wzięła na siebie Drachma, był dialog z Kościołem.

Joseanne: Wiedzieliśmy, że proces, który przeszliśmy jako rodzice, muszą teraz przejść biskupi. Wiedzieliśmy, że to wymaga czasu, ale czuliśmy misję, by im w tym procesie pomoc.

Joseph: Tak, jak nasze dzieci pomogły nam.

W czym pomagaliście?

Joseanne: Przede wszystkim w zrozumieniu, że geje i lesbijki to nie abstrakcja. Że nie spadają z nieba, tylko rodzą się w rodzinach, mają ojców, matki, braci i siostry. I że wiele osób LGBT cierpi przez homofobię. Nasz język był cierpliwy, pozbawiony agresji, ale też konsekwentny i wytrwały. Nie poddawaliśmy się.

Joseph: Łatwo nie było. Dopiero trzecia czy czwarta prośba o spotkanie przyniosła rezultat.

Nie zrażaliście się odmowami?

Joseanne: Niektórzy rodzice się irytowali. Powtarzali: odpuśćmy sobie tych biskupów, niech robią, co chcą, my idźmy dalej. Ale dla mnie, dla mojego bycia w Kościele, było ważne, żeby budować mosty. Zresztą, od początku wychodziliśmy z założenia, że my też jesteśmy Kościołem. Owszem, biskupi mają swoja misję, ale my, świeccy, mamy swoją też. I musimy sobie nawzajem służyć.

Przepraszam, ale brzmi trochę naiwnie.

Joseanne: Może nam było łatwiej niż wam w Polsce? Mam wrażenie, że na Malcie jesteśmy bliżej biskupów, że dystans nie jest aż tak duży. Ale pamiętajcie, że w Kościele jest wiele osób, które chcą autentycznie służyć innym. Jeśli przeciągnięcie ich na swoją stronę, zobaczycie, z jakim entuzjazmem będą działać na waszą rzecz.

Ile osób działa w grupie Drachma Parents?

Joseanne: Na regularne spotkania przychodzi około 30 rodziców. Są tacy, którzy wstąpią, uspokoją się psychicznie i już nie wracają. Dla nich też jesteśmy. W sumie przez naszą grupę przewinęło się jakieś 130 osób.

Macie swojego księdza?

Joseanne: Mamy, choć na co dzień studiuje poza Maltą, więc odwiedza nas raz na jakiś czas, głownie w wakacje i święta. Odprawia nam mszę. Ma brata geja, więc doskonale nas rozumie.

Joseph: Czasem jest biedny, bo jak już się u nas pojawi, wylewamy na niego wszelkie frustracje związane z Kościołem. Dzielnie to znosi.

Joseanne: Wielu księży nie jest zachwyconych jego działalnością, ale on się nie poddaje.

Działacie głownie jako grupa wsparcia czy może bardziej zajmujecie się aktywizmem?

Joseanne: Przede wszystkim jesteśmy grupą wsparcia. Oferujemy bezpieczną przestrzeń rodzicom, którzy – często zszokowani wieścią o swoich dzieciach, mają potrzebę, by ktoś z nimi o tym porozmawiał. Często najpierw do mnie dzwonią, żeby wypłakać swoją historię, dopiero po jakimś czasie decydują się na spotkanie twarzą w twarz. Zawsze mają zagwarantowaną pełną anonimowość.

Joseph: Mamy tylko jeden problem – Malta to bardzo mały kraj. Prędzej czy później zwykle okazuje się, że ktoś kogoś zna albo ma wspólnych znajomych.

Joseanne: Tyle że po jakimś czasie to już nie ma większego znaczenia. Bo rodzic też musi przejść swój coming out. Naszym zadaniem jest pomoc w tym procesie. Staramy się przede wszystkim słuchać. Nikogo nie pouczamy. Oczywiście, siłą rzeczy jest u nas grupa osób, która wchodzi w dialog z hierarchią kościelną, mamy też swego przedstawiciela w Radzie Konsultacyjnej ds. LGBT przy rządzie. Mimo to nie uważamy się za profesjonalnych lobbystów ani aktywistów. Przede wszystkim opowiadamy swoją historię.

Jesteście słuchani?

Joseanne: W ubiegłym roku nasz metropolita, abp Charles Scicluna, modlił się z nami z okazji Międzynarodowego Dnia Walki z Homofobią i Transfobią. A inny biskup Mario Grech odważnie bronił praw osób LGBT na Synodzie w Rzymie.

Cud?

Jako katolicy wierzymy, że Duch Święty za tym stoi. Co nie zmienia faktu, że my mu w tym trochę pomagamy.

***

Joseanne i Joseph Peregin byli gośćmi międzynarodowej konferencji „Rodzice osób LGBT – kropla drąży skałę”, organizowanej przez Fundację im. Roży Luksemburg w partnerstwie z Kampanią Przeciw Homofobii, która odbyła się 12 czerwca w Warszawie. Dzień później wzięli też udział w spotkaniu z grupą polskich chrześcijan LGBT „Wiara i Tęcza”. Obecnie, jako przedstawiciele maltańskiej organizacji Drachma, zaangażowani są w tworzenie katolickiej międzynarodówki LGBT – Global Network of Rainbow Catholics (GNRC). Jednym z członków założycieli jest też polska Wiara i Tęcza. Oficjalne spotkanie inaugurujące działalność GNRC odbędzie się na początku października w Rzymie.

Bezczelnie szczęśliwy

O Kościele, o życiu w watykańskiej szafie, o coming oucie i o jego odbiorze w Polsce, a także o miłości do Eduarda, z suspendowanym księdzem Krzysztofem Charamsą rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Eduard Planas

 

Po raz pierwszy piszę do księdza Krzysztofa Charamsy dwa tygodnie po coming oucie, który zrobił 3 października. Odpowiedź przychodzi po niecałej godzinie. Ksiądz pisze m.in.: „Siedzę wykończony odpowiadając na setki e-maili, a tu nagle „Replika”! Przerywam wszystko, by odpowiedzieć. W ostatnim czasie, jeszcze w szafie, byliście dla mnie chwilą wytchnienia. Jeszcze ostatnio czytałem świetny wywiad z prof. Ewą Graczyk. Co to była za ulga, co za odetchnienie w polskiej rzeczywistości! Boże, dzięki ci za „Replikę” – byliście moim wsparciem”. Zaczynamy korespondować, przechodzimy na „ty”. Kilkanaście dni później spotykamy się na Skypie. Widzę promieniejącego, uśmiechniętego faceta, z którego bije chęć dzielenia się swoim doświadczeniem. Moje pytania odegrają rolę ledwo pomocniczą, Krzyśkowi zresztą i tak trudno przerwać.

Mariusz, tylko o czym ma być ten wywiad? Bo ja jestem bardzo otwarty, ale jak tylko wejdziemy np. w odbiór mojego coming outu, to już masz temat na trzy wywiady.

Wiem, wiem. Zacznijmy od tego, jak się miewasz? Jestem szczęśliwy! Jestem po prostu bardzo szczęśliwy.

A jak się czułeś jako homoseksualny, ukrywający się ksiądz?

Jak śmieć. Jak odpad. Jak niebyt. (cisza) Odkrycie, że to, co mój Kościół o mnie myśli, to jest fałsz, że to jest poniżające dla mnie i wymierzone przeciwko mnie – było naprawdę bolesne. Przez większość życia byłem przekonany, że doktryna Kościoła wobec osób homoseksualnych – irracjonalna, ale głoszona z magisterialnym namaszczeniem – to jest jakaś prawda. Byłem konserwatywnym teologiem. Fundamentalistą – nie, ale konserwatywnym – tak. Próbowałem sobie tę doktrynę wyjaśniać. Drążyć. Wreszcie zobaczyłem, że w tym najbardziej dla mnie newralgicznym punkcie, dotyczącym mojej własnej egzystencji, ona jest niespójna, przeczy rzeczywistości, przeczy wiedzy, którą mamy od co najmniej 50 lat, już sprawdzonej i ugruntowanej. Wątpliwości walą drzwiami i oknami – a mój Kościół nadal trzyma się tezy, że wykreślenie homoseksualizmu z listy chorób przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne w 1973 r. było decyzją ideologiczną, za którą stoi „lobby gejowskie”. Lobby, które trzęsie całą Unią Europejską, Stanami, działa na wszystkich frontach, czai się za każdym rogiem. I wszystkim raz do roku chce zmieniać płeć… Odkrywałem absurdy.

Jak to jest, że ty to odkryłeś, a inni księża nie?

Niektórzy też to odkrywają, ale inaczej reagują: szukają małej stabilizacji, wewnętrznej emigracji albo idą w jeszcze większą zinternalizowaną homofobię, bo Kościół cały czas każe ci nienawidzić siebie za te „grzeszne skłonności”.

Dojrzewanie do coming outu wiąże się też z dostępem do literatury. Książek, które prezentują inny punkt widzenia, nie znajdziesz w bibliotekach katolickich. Trzeba wykonać wysiłek i mieć odwagę, by poszukać i skonfrontować się z tą „inną” wiedzą. Genialna Judith Butler, teoria queer, poważne studia nad homoseksualnością: lepiej tego nie studiować i nic o nich nie wiedzieć. Ucieka się od tematu. Kompensuje się życie dobrami doczesnymi, dążeniem do bogactwa, podróżami. Nie chcę ich osądzać, w gruncie rzeczy to są cierpiący ludzie.

Natomiast gdy konfrontujesz się z wiedzą – to w pewnym momencie dochodzisz do ściany. Stwierdzasz, że dalej już tak żyć nie możesz.

Nie posłuchałem kolegów, którzy pytali: „Dlaczego ty sobie chcesz zniszczyć życie? Bądź sobie z Eduardem po cichu i ciesz się, że masz świetny związek. Tyle masz przykładów wokół, że tak można. Jesteś dobrym księdzem, masz środki do życia, dwa uniwersytety – po co chcesz to wszystko rzucać?”

Co odpowiadałeś?

Że nie jestem w stanie wieść podwójnego życia. Nie umiałbym. Owszem, był czas, nazwijmy to, dorastania do tej decyzji. Gdy urosłem w miłości do Eduarda, gdy zaakceptowałem siebie i zrozumiałem, że moja relacja z nim to jest najwspanialsze, co mi się zdarzyło i że to nie jest chwilowe. To był czas przejścia. Eduard – bez „o”’ na końcu, bo on jest Katalończykiem – jest moim bożym darem. Miłość do niego dała mi nową energię. Wszystko zacząłem widzieć inaczej, jaśniej, wszystko było nowe i wspaniałe. Dostałem skrzydeł, zacząłem lepiej pracować, lepiej pisać, być lepszym księdzem. Słuchać i lepiej rozumieć innych ludzi – bo zacząłem słuchać własnego serca i rozumieć siebie. To jest coś tak pięknego, że nie było opcji ukrywania.

Dla niego to też musiało być niełatwe – zakochać się w księdzu z Watykanu.

To też wątek na trzy osobne wywiady. Zdaję sobie sprawę z jego poświęcenia dla naszej relacji. Eduard należy do tego fantastycznego świata, którego ja teraz stałem się częścią. Katalonia jest zakorzeniona w tradycji, ale jest zarazem nowoczesna. Tu nie jesteśmy dziwakami, których z trudem się toleruje, tylko częścią społeczeństwa, która jest różnorodna w swej jedności.

Nie masz pojęcia, jakie tu mam przyjęcie. Ludzie nas zaczepiają na ulicy, gratulują, życzą powodzenia, mają łzy w oczach. Do niedawna nosiłem jeszcze koloratkę, zanim mnie suspendowali; zdawałem sobie sprawę, że taki widok – księdza i jego narzeczonego, jawnej pary na ulicy – to jest widok z przyszłości. Nie wiem, za ile lat się ziści. Za 100? 200? Ja nie mam tyle czasu. Życie jest zbyt wielkim darem, by je przepuścić przez palce – albo co gorsza, oddać w ręce jakiejś dyktaturze. Ja w tym katalońskim świecie teraz funkcjonuję szczęśliwie, ale noszę na barkach doświadczenie jarzma katolickiego fundamentalizmu z Polski i z Włoch.

Dziś masz 43 lata. Co byś powiedział sobie 20-letniemu?

(cisza) Akurat, gdy miałem 20 lat, to przyjechałem do seminarium do Szwajcarii. Ono było zupełnie inne niż polskie, dużo bardziej otwarte. Polskiego pewnie bym nie skończył. To był dobry czas. Ale jeśli pytasz o homoseksualność, to pewnie, że już wiedziałem i cierpiałem. Modliłem się do Boga, by zabrał ode mnie to „świństwo”.

20-letniemu gejowi, który czuje powołanie do bycia księdzem, powiedziałbym dziś: „Zastanów się dobrze”. Może byłby wspaniałym księdzem, ale – szczególnie w Polsce lub w Watykanie – Kościół dla gejów jest okrutny i bezduszny. Rozsiewa nienawiść. Wiesz, że w Watykanie polski model katolicyzmu stawia się jako wzór? Fundamentaliści i ignoranci w stylu pewnych polskich „ekspertów” to wzór dla całego katolicyzmu. Taka jest perspektywa Watykanu. A ja sam na początku, gdy przyjechałem do Watykanu, byłem szczęśliwy. Miałem dwadzieścia kilka lat i – oto, pierwsza Kongregacja Watykanu! Zajmowałem się mariologią, eschatologią, tajemnicą Boga, chrystologią – dyscyplinami teologicznymi, a nie teologią moralną, która dotyczyłaby homoseksualności – to zresztą też była metoda obronna, by „tego” nie ruszać.

Ale okazało się, że w korporacji księży nie odizolujesz się od homoseksualności. To jest temat wszystkich i to jest temat codzienny. Broniłem pozycji Kościoła, ale z coraz większym trudem. Jak zacząłem czytać pozycje z zakresu gender studies, to mur runął. Pomogła mi niesamowicie Julia Kristeva i jej „Powers of Horror”. Koncepcja abiektu – tego, co jest twoje, a jednocześnie nie jest, bo powinieneś to odrzucić, czując doń wstręt. Zacząłem rozumieć siebie, skąd się wzięło to całe zohydzenie homoseksualności, które nie jest racjonalne. To było jak otwarcie się niebios.

Poznałeś na tej drodze innych gejów, świeckich?

Tak, ale to jest też dla księdza trudne. Oficjalnie jesteśmy duszpasterzami wszystkich, ale tak naprawdę nie możesz powiedzieć dobrego słowa o geju i nie możesz się z gejem przyjaźnić – to jest podejrzane i lądujesz na czarnej liście, szczególnie jak jesteś w Kongregacji Nauki i Wiary, byłej Świętej Inkwizycji. Ta cała rzekoma otwartość Kościoła to jest bujda, kosmetyka dla zewnętrznego świata.

Gdy poznawałem innych gejów – zwykłych katolików, to zawsze wiązało się to z kompleksami, z poczuciem winy. Słuchałem ich opowieści, w których przewijał się motyw, że oni się w tej szafie dusili. Pamiętam, że myślałem: ale czemu oni aż tak się rzucają? Nie mogliby dyskretniej? Dużo później sam doszedłem do „rzucania się”. Trzeba to przeżyć na własnej skórze. To chce się wykrzyczeć! Dziś rozumiem ich doskonale.

Wtedy – to było ciągłe życie w strachu. Bo ktoś może choćby zażartować i nawet tym „niewinnym” żartem daje ci znać, że coś o tobie wie – i już się stresujesz, już analizujesz, pilnujesz każdego gestu. Czujesz się cały czas obserwowany. A przy tym możesz wieść podwójne życie jak najbardziej – ale pod warunkiem, że utrzymasz kraty więziennej klatki w nienaruszonym porządku, że będziesz walczył z „lobby gejowskim”, sam będąc gejem. Jesteś w więzieniu i więzienie jest w tobie. I absolutnie nie ma możliwości, byś powiedział: „Chwileczkę, koledzy, ale moglibyśmy może zastanowić się… ?” Gdy zdałem sobie sprawę z tego więzienia, zacząłem pisać książkę.

No właśnie. Możesz coś o niej powiedzieć? Kiedy wyjdzie?

Pisanie jej było formą terapii. Porządkowałem myśli i wylewałem je na ekran komputera. Chyba niepotrzebnie o książce powiedziałem, robiąc coming out, bo zlinczowano mnie, że oto już chcę się promować i zarabiać. Ja po prostu jestem klechą, jak klecha zacznie gadać, to nie może skończyć!

Ale wyjdzie książka?

Wyjdzie.

Opowiesz mi o samym coming oucie? O tym dniu? Coming outu polskiego księdza nie spodziewałem się za mojego życia.

Do końca nie wiedziałem, czy i jak to zrobię. Nawet gdy już udzieliłem wywiadów prasowych i zapowiedziałem konferencję – nawet wtedy jeszcze myślałem, że wciąż jest opcja, by się wycofać.

Wiesz, są homoseksualni księża, którzy nie mogą wytrzymać kościelnej homofobii i zrzucają sutannę po cichu. Absolutnie nie chciałem tak robić. To byłoby jak przyznanie się do porażki. Oni opuszczają Kościół jakby ukradkiem, „w nocy”, w poczuciu, że zawiedli, nie wytrzymali, przegrali. Chyba sami gdzieś głęboko myślą, że trochę przynajmniej racji to ten Kościół ma. Wyzbyć się poczucia winy jest diabelnie trudno. Zaszywają się gdzieś z daleka od rodzinnych miejsc, często ślad po nich ginie, często mają problem ze znalezieniem pracy, bo bycie eksksiędzem nie wygląda dobrze w CV. A jeśli ich związki w dodatku nie wypalają, to bywa, że popadają w depresję. To są smutne losy, znam takich parę. Ci ludzie nadal żyją jakby w połowicznej szafie.

Dlatego ja chciałem wyjść z szafy głośno i dlatego z Kościoła sam nie odszedłem. Powiedziałem, że jestem szczęśliwym gejem, nie będę za nic przepraszał, bo czuję się teraz nawet lepszym księdzem – a Kościół powinien rozliczyć się z homofobii. A mnie niech sami wywalą.

I wywalili trzy tygodnie po coming oucie.

Właściwie to już trzy minuty po coming oucie, wywalili z Watykanu. A potem suspendowali, czyli de facto wywalili. Wywalić naprawdę, ze stanu kapłańskiego, nie mogli, chociaż fantazja Kościoła w interpretowaniu prawa kanonicznego jest nieskończona. W liście, który otrzymałem, napisano, że suspendowanie jest za „wypowiedzi niezgodne z Pismem Świętym”. Ciekawe, które?

Ale, jak widzę, nie jesteś przybity.

Przybity? Słuchaj, ja jestem w euforii szczęścia! Muszę zacząć szukać pracy, za chwilę środki do życia mi się skończą, jestem w punkcie zwrotnym – ale jakoś nie czuję tych trudności. Jestem rozpromieniony od rana do wieczora.

To wróćmy do coming outu.

Pierwszym zewnętrznym sygnałem wychodzenia z szafy w Watykanie było to, że – uważaj! – zacząłem nosić ten zegarek z pomarańczowym paskiem (Krzysiek pokazuje mi zegarek, który nosi na ręce). Pomarańczowy pasek – wiesz, co to było? Co to było! Bo zegarek za 10 tysięcy euro to luz, mógłbym mieć, jak wielu ma w Watykanie, ale kupiony na wyprzedaży zegarek z POMARAŃ- CZOWYM paskiem? Psuje mi się ten pasek, ale i tak go noszę. A już usłyszałem, że pewnie ta firma sponsorowała mój coming out. Tylko nie wiedzieli, co to za firma. Pomarańczowy pasek, który w Watykanie stał się środowiskowym skandalikiem – to jest poziom tych fobii, rozumiesz?

Wielką rolę w procesie mojego coming outu odegrał Marcin Dzierżanowski, członek Wiary i Tęczy, też gej (wywiad z Marcinem – patrz „Replika” nr 52 – przyp. red.). W ogóle najpierw napisałem e-mail do Wiary i Tęczy. Przed wysłaniem go… no, ja po prostu chodziłem po ścianach. Nie wiedziałem, kto może być po drugiej stronie. Może od razu zostanę wyoutowany i będzie koniec? Ale tam byli życzliwi, cudowni ludzie. Rozmowy z Marcinem wiele mi dały.

Wyjść z szafy najtrudniej jest przed samym sobą, natomiast jeśli chcesz wyjść z szafy publicznie, to, oprócz wewnętrznej pewności i siły, musisz mieć kogoś, kto za tobą stoi i w razie czego cię wesprze. Eduard i moja rodzina byli kluczowi.

Na 3 tygodnie przed coming outem udzieliłem wywiadu w Katalonii. Pierwszy raz publicznie wypowiedziałem się na temat homoseksualności, nic przeciw samej doktrynie, ale jednak. Powiedziałem, że Kościół powinien zacząć poznawać osoby homoseksualne, konfrontować się z ich doświadczeniem, poznawać ich rodziny i dzieci, zdobyć wiedzę, której teraz nie ma (pamiętam, że dziennikarka się śmiała: nie ma? Ja sama znam mnóstwo gejów!) i że powinien zacząć walczyć z tym, co jest jego znamieniem, czyli z homofobią, włącznie z rozróżnieniem na bi-, lesbo- i transfobię. „Homofobia” to jest słowo oficjalnie Kościołowi nieznane, podobnie jak i określenie „orientacja seksualna”; są tylko złe „tendencje”, które latają sobie gdzieś w powietrzu – i jak ktoś jest słabą moralnie jednostką, to może je podłapać.

Ten wywiad to już był o jeden most za daleko. Konferencja Episkopatu Hiszpanii przysłała pismo do Watykanu. Chciano mojej głowy. Stałem się czarną owcą.

Następnie był artykuł w „Tygodniku Powszechnym” potępiający ks. Oko.

W istocie to była ukryta krytyka całego polskiego Episkopatu, który przecież akceptuje wypowiedzi ks. Oko. Bo gdyby chodziło tylko o niego, to szkoda by mi było czasu na analizę tych bzdur. Niestety on i jemu podobni są tylko okrutnymi przykładami homofobicznej mentalności wytworzonej i podtrzymywanej w polskim społeczeństwie przez Kościół.

Potem udzieliłeś wywiadu Marcinowi Dzierżanowskiemu dla „Wprost”, Renacie Kim dla „Newsweeka” i Katarzynie Kolendzie- Zaleskiej z TVN.

I pojawiły się pretensje, że nie na wyłączność, tymczasem mnie nikt o wyłączność nie pytał. Sam coming out miał być w sobotę, 3 października, na konferencji prasowej, która początkowo miała odbyć się w parku. Bałem się, że pewnie nikt nie przyjdzie i przed kim ja zrobię ten comng out? (śmiech) Cały tamten tydzień nie spałem.

„Newsweek” jako pierwszy podał informację już w piątek wieczorem bez uzgodnienia ze mną. Akurat jechałem na lotnisko po Eduarda. Nagle zacząłem dostawać sms za smsem, Twitter oszalał, e-mail za emailem – i telefony. Dziesiątki, setki. Coś nieprawdopodobnego. Znaleźliśmy na chybcika knajpkę na konferencję. Twórców filmu „Artykuł osiemnasty”, którym też udzieliłem wywiadu, prosiłem o kamerę. To była wielka improwizacja.

Publicystkom „Gazety Wyborczej”, Katarzynie Wiśniewskiej i Katarzynie Kolendzie- Zaleskiej, nie spodobało się, że pokazałeś światu Eduarda.

Nie bądźmy naiwni. Czy gdybym Eduarda schował, to sprawy potoczyłyby się inaczej? Nie żartujmy. Byłbym co najwyżej na leczeniu w zamkniętym ośrodku kościelnym. Ciężko zdać sobie sprawę, co to znaczy powiedzieć nieludzkiej, paranoicznie homofobicznej instytucji, że jesteś gejem.

Powiem ci, że jeśli chodzi o polski odbiór, to przeżyłem gorycz, co tu kryć. Wiesz, czułem, jakbym wyszedł głębokim ciemnym tunelem do światła, a w tym świetle stoją ludzie, obserwują mnie i zaczynają narzekać: że niedobrą porę wybrałem, że ten tunel to nieudolnie sobie wykopałem, że zdradziłem tych, co zostali po tamtej stronie – i oczywiście zdradziłem też moich braci i siostry, którzy są tu, społeczność LGBT.

To Katarzyna Kolenda-Zaleska napisała, że zdradziłeś środowiska homoseksualne. Nie wiem, skąd wzięła tę opinię. Wydaje mi się, że tu wyszło coś innego – ty rzeczywiście jesteś „bezczelny”. Nie można się nad tobą miłosiernie, „po chrześcijańsku” pochylić i współczuć „biednemu gejowi”, bo mówisz, że jesteś szczęśliwy, masz partnera i na dodatek – to już jest szczyt bezczelności – ten partner jest przystojny. „Barczysty”, napisała Kolenda-Zaleska, i mieszka w „słonecznej Barcelonie”.

Trochę dla równowagi dodam, że miałem też wiele pozytywnych reakcji z Polski – np. ludzie z mojej klasy licealnej zareagowali fantastycznie. Miód na moje serce. Ale bliscy spotkali się też z niewybrednymi komentarzami na temat „zboczeńca”.

Reakcje mediów innych niż polskie i włoskie są entuzjastyczne – od Izraela po Japonię, od Wielkiej Brytanii po Hiszpanię, od Stanów po Argentynę – dziennikarze mi gratulują i proponują wywiady. Z Ameryki Południowej to już nawet magazyny lajfstajlowe się zgłaszają z pytaniami typu „Kto w Waszym związku gotuje?” Na takie pytania może i kiedyś odpowiemy, ale na razie nie, bo to jest rozmienianie się na drobne.

We Włoszech szybko pojawiły się plotki, że jestem wtyczką lobby gejowskiego. Co prawda, chyba odłączoną od gniazdka, ale zawsze. I jeszcze, że za wywiad biorę 50 tysięcy euro. No, jasne. Do tej pory uprawiam wolontariat i chyba muszę wracać na ziemię, bo zbliża się koniec miesiąca i rachunki…(śmiech).

Natomiast w Polsce – afera jest o celibat! Celibat! Celibat! No i co z tego, że przez długie lata wiodłem aseksualne życie? Nie miałem żadnych relacji. I co z tego? Nie zaakceptowałem własnej seksualności, a więc nie doświadczałem siebie w sposób pozytywny, odczuwałem siebie jako kogoś ohydnego. Naprawdę nie jest ważne, czy się popełnia te „akty homoseksualne” czy nie. Ja nie popełniałem „aktów”. A poza tym, czy któremuś z tych strażników celibatu przychodzi do głowy, że celibat jako przymus jest po prostu niezdrowy? Nie mam nic przeciw celibatowi, ale jako opcji, którą się wybiera, jak w kościołach wschodnich. On nie może być narzucony, jak jest obecnie w kościele łacińkim.

Mówią, że skoro szedłeś na księdza, to powinieneś był wiedzieć, co cię czeka.

To niech posłuchają: dziś wiem dokładnie, na czym polega celibat przymusowy. Tkwiłem w nim lata. Nie polecam. A wyrzucono by mnie i tak – tak jak księdza Mantero, który, o ile mi wiadomo, w żadnym związku nie był.

To był hiszpański ksiądz, który zrobił coming out w 2002 r., jako chyba pierwszy katolicki ksiądz na świecie. Ty jesteś drugi.

I on dziś jest w Encyklopediach LGBT. Mam tu wydanie francuskie, spójrz.

Piszą do ciebie teraz inni księża geje?

Wielu. Niektórzy anonimowo, a inni wprost, z imieniem, nazwiskiem, adresem. Wylewają serca.

Ale poczekaj, bo jeszcze chciałem o coming oucie. Mimo, że spodziewałem się negatywnych komentarzy, to one jednak mnie przerosły – ale, ale! Jednocześnie, w jeszcze większym stopniu przerosło mnie uczucie wyzwolenia. To jest FANTASTYCZNE!!! Wolność, lekkość, wewnętrzny spokój – nie mogłem sobie tego nawet wyobrazić. Chyba gdybym nie wyszedł z szafy z takim hukiem, to nie czułbym się teraz aż tak wyzwolony. I tylko myślę: dlaczego ja tego wcześniej nie zrobiłem?

W każdym wywiadzie mówię, ludzie, wychodźcie z szafy, nie traćcie czasu! Aż się zapędzam, bo jednak pośród bezdusznej homofobii trzeba też być ostrożnym, mieć wsparcie i tak dalej.

Patrzę teraz na pary młodych chłopaków tu w Barcelonie – jak idą za rękę, jak się obejmują, całują. Trochę im zazdroszczę tego przeżywania miłości – ja tego nie miałem w ich wieku.

Jaki masz plan na teraz?

Mam plan, by dalej być szczęśliwym (śmiech). A poważniej, chciałbym wrócić na uniwersytet, jestem zafascynowany badaniami nad seksualnością, nad gender. Badania nad płcią kulturową to wielkie antropologiczne odkrycie ludzkości. Studia nad emancypacją LGBT porównuję do emancypacji kobiet. Jak to jest, że potrzebowaliśmy aż 19 wieków od Chrystusa, by odkryć, że kobieta ma taką samą godność, co mężczyzna? Co więcej, nie doszło do tego chrześcijaństwo, tylko inne siły.

Podobnie z kolorem skóry. Przecież jeszcze 60 lat temu Biblii używano jako argumentu za segregacją rasową. Istniał zakaz tzw. małżeństw międzyrasowych. Gdy już wszystkie argumenty padły, to „bogobojni” wysunęli ostateczny: zniesienie zakazu wyrządzi krzywdę dzieciom! Bo dzieci z tych małżeństw nie będą ani czarne, ani białe, więc będą prześladowane w szkołach. Identyczne argumenty wysuwa się dziś w stosunku do małżeństw jednopłciowych. Ale przecież to nie małżeństwa międzyrasowe, ani jednopłciowe są niebezpieczne, tylko ich otoczenie. To chrześcijaństwo powinno się nawrócić, a prawo trzeba poprawić.

Pomyśl, Mariusz, jesteśmy rówieśnikami, ta wielka zmiana dzieje się na naszych oczach, w ciągu ostatnich dekad. Jestem dozgonnie wdzięczny działaczom i całej społeczności LGBT, tym, którzy byli przed nami, dzisiejszymi i przyszłymi. To są ludzie, którzy poświęcili tej sprawie często całe życie.

Czujesz zmianę myślenia w Kościele?

Nie. Wciąż obowiązuje dokument, w którym Kościół stwierdza, że nasza seksualność jest nieludzka, nie odzwierciedla naturalnego porządku. W Watykanie wciąż pokutuje stereotyp, że gej, w odróżnieniu od heteryka, nie jest zdolny do powstrzymania się od seksu. Dlatego zgodnie z instrukcją Benedykta XVI gej z definicji nie może być księdzem bez względu na to, czy celibat łamie, czy nie. Nawet jest mowa o tym, by w miarę możliwości homoseksualność sprawdzać (!) u kandydatów na księży. Ciekawe, jak? Ta instrukcja jest świadectwem panującego w Kościele apartaheidu seksualnego. Papież Franciszek mógłby wycofać tę instrukcję jednym pociągnięciem pióra – nie zrobił tego.

W naszej kulturze mamy do czynienia z miękkim prześladowaniem osób LGBT. To nie jest na szczęście prześladowanie rodem z Państwa Islamskiego, gdzie homoseksualistów zrzuca się z dachów budynków. U nas aplikuje się tortury psychiczne, na poziomie zasiewania nienawiści w społeczeństwie. Na poziomie milczenia hierarchów, gdy 14-letni Dominik z Bieżunia popełnia samobójstwo, bo nie mógł znieść homofobicznych szykan.

Jeszcze zarzucano ci w Polsce, że coming outem tuż przed synodem na temat rodziny, zablokowałeś dyskusję o homoseksualności.

(śmiech) Ach, gdybym tylko nie robił tego coming outu, to Kościół już by się otworzył na gejów… Wierzysz w to?

Nie.

Na synodzie było m.in. zastanawianie się nad „obecnością geja w rodzinie”. Co matka katoliczka ma zrobić, gdy odkryje, że jej syn jest gejem. No, zastanówmy się, co też ona ma począć? To jest poziom synodu.

Wiesz, ja nawet nie mam pretensji do tzw. zwykłych ludzi, jeśli są homofobami. Jak oni mają na głowie rodziny, dzieci i problem, jak przeżyć do pierwszego, to nie dziwne, że nie szukają na własną rękę wiedzy na temat homoseksualności, tylko przyjmują to, co mówią im autorytety. Tak zwane autorytety. A potem ten „zwykły człowiek” konfrontuje się np. z synem gejem i gdy tylko pierwszy szok minie, to nagle zauważa: „Boże, tak naprawdę to ja nie mam z tym problemu. O co jest ten cały hałas?”

Krzysiek, znasz polski fi lm „W imię…”?

Czy znam? No pewnie! Kocham film Małgosi Szumowskiej. „Płynące wieżowce” też uwielbiam. Te filmy to są moje nieprzespane noce.

Szumowska mówiła, że zakończenie, w którym ksiądz Adam i jego ukochany Dynia żyją razem jawnie, byłoby nierealne, zbyt bajkowe. Okazuje się, że życie przerosło sztukę.

(śmiech) Tak jakby. I nawet szybko to poszło… A znasz książkę „En finir avec Eddy Bellegueul» Eduarda Louisa?

Nie.

Koniecznie przeczytaj! Ja właśnie skończyłem. O geju na francuskiej prowincji. Genialnie napisane i już przetłumaczone na 20 języków. Na polski pewnie jeszcze nie…

Krzysiek, musimy jeszcze porozmawiać o zdjęciach do wywiadu.

Biorę 50 tysięcy euro za jedno, wiesz?

Jasne. Tylko musicie je sobie zrobić sami, bo nie mamy pieniędzy, by wysłać fotografa do Barcelony.

Musicie?

Bo myślałem, że byłbyś na zdjęciach z Eduardem. Nie chcesz?

Chcę, chcę… Muszę to z nim przegadać, jak to trzeba robić w każdym małżeństwie (śmiech). A może ustalmy, że wspólne zdjęcia będą następnym razem, jak wywiad będzie też wspólny, dobrze? A tymczasem Eduard zrobi mi zdjęcia. Zgoda?

Zgoda.

Ach, no i będę w „Replice”! A jeszcze niedawno czytałem Was tak, jak za czasów komuny czytało się bibułę. Podobnie polskie portale LGBT. Wiesz, po włosku, angielsku, hiszpańsku, francusku – to się naczytałem o LGBT, ale chciałem po polsku.

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kościół powinien się nawrócić

O tym, dlaczego nauczanie Kościoła w sprawach LGBT jest aberracją, o tym, jak reagować na homofobię a także o księżach gejach i o mediach z Marcinem Dzierżanowskim, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „Wprost”, członkiem grupy chrześcijan LGBT Wiara i Tęcza, rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Krystian Lipiec

 

Jesteś wicenaczelnym „Wprost”…

…ale będziemy rozmawiać o Wierze i Tęczy, prawda?

 Ale o dziennikarstwie i o mediach też, ok?

OK.

Jak trafiłeś do Wiary i Tęczy?

Jako gej katolik miałem kłopot z kościelną homofobią. Wierzące osoby LGBT mają rożne strategie: albo tłumią seksualność, albo rezygnują z wiary. To nie są wyjścia dla mnie. W Stanach działa organizacja Dignity skupiająca chrześcijan LGBT. Chciałem stworzyć polskie Dignity, ale nie miałem pomysłu, jak i z kim. Gdy trzy lata temu dowiedziałem się, że powstała Wiara i Tęcza, dołączyłem.

Nie chciałeś tłumić homoseksualności, ale w Kościele chciałeś zostać. Gdy ja zacząłem zastanawiać się nad homofobią Kościoła, zorientowałem się, że religia jako taka nie jest mi do niczego potrzebna. Odszedłem z radością. Nie myślałeś o tym nigdy?

Miałem momenty zawahania. Na szczęście nigdy nie wylądowałem na tzw. terapii reparatywnej, czy też w którejś z przykościelnych grup typu Odnowa w Duchu Świętym, w których atmosfera jest mocno homofobiczna. Zawsze starałem się być postępowym katolikiem, od liceum czytałem „Tygodnik Powszechny”. Dość wcześnie sobie ten homoseksualizm poukładałem w głowie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że Kościół może mieć rację, dyskryminując osoby LGBT. Nie miałem też fazy wstrętu do siebie z tego powodu, że jestem gejem, czy tym podobnych historii.

Ale w pewnym okresie rzeczywiście przestałem chodzić do kościoła. Słuchałem rożnych wypowiedzi księży i zastanawiałem się: „Po cholerę miałbym być w takiej organizacji?” Sumienie mi nie pozwalało. Widziałem krzywdę, którą Kościół wyrządza osobom homoseksualnym. Łamał im życie.

Mrowisz o jakichś bliskich ci osobach?

Również.

To ponawiam pytanie: nie chciałeś odejść?

Nie. Ponieważ udało mi się to, nie boję się powiedzieć, obrzydzenie w stosunku do postawy Kościoła wobec osób LGBT, zamienić w energię do działania na rzecz jego zmiany

Niektórzy mówią, że ludzie tacy jak ja muszą mieć syndrom sztokholmski – jak można trwać w instytucji, która cię prześladuje?! Może to ryzykowne i dziwnie zabrzmi, ale porównałbym to do przywiązania do ojczyzny w sytuacji, gdy dzieje się w niej źle. Jedni wybierają emigrację i działają na rzecz kraju z zewnątrz. Inni wolą zostać. Mam szacunek dla obu tych opcji, sam wybrałem drugą. Taki patriotyzm wyznaniowy. Przypomina mi się generał Kiszczak, który w PRL-u proponował wybranym opozycjonistom wyjazd – a oni, że nie, że właśnie zostaną.

Zresztą, Kościół nie został założony – i nie jest własnością – księży czy biskupów. Został założony przez Jezusa.

Coś w tym jest. Mógłbym działać przeciwko homofobii wszędzie, ale najbardziej zależy mi na Polsce. Zdaje się, że próbując zmieniać Polskę masz większe szanse na sukces niż ja na „odcinku” kościelnym.

Jak oceniasz to, co stało się z kwestią gejów i lesbijek na niedawnym synodzie watykańskim?

Dużo dobrego się stało. Od roku śledziłem to, co o synodzie pisała zachodnia prasa kościelna, i wiedziałem, że szykuje się rewolucja. Dlatego postanowiłem zebrać w środowisku LGBT odpowiedzi na ankietę, którą papież wystosował do wiernych przed synodem. Odpowiedziało mi prawie sto wierzących lesbijek, gejów i osób transpłciowych z całej Polski. To był szok! Wysłaliśmy to biskupom. Owszem, synod nic mądrego w naszej sprawie nie ustalił, ale rozpoczął dyskusję. Kościelni konserwatyści nad tym dżinem już nie zapanują.

Wiara i Tęcza jest „bezpieczną przystanią dla takich „rozbitków”, jak chrześcijanie LGBT?

Nie wiem, czy bez Wiary i Tęczy byłbym dziś w Kościele. Protestuję, gdy słyszę, że Kościół powinien okazać osobom LGBT więcej miłosierdzia. Oczekujemy afirmacji, nie miłosierdzia. Jeśli gej czy lesbijka oszukuje i zdradza partnera, to niech się z tego spowiada, jak każdy. Ale nie z tego, że poświęca komuś swoje życie i chce z nim być w wiernym związku. To postawa ludzi Kościoła wobec osób LGBT jest grzechem, to Kościół powinien się nawrócić i przeprosić za homofobię tak, jak przeprosił za antyjudaizm.

Obecne nauczanie Kościoła dotyczące osób homoseksualnych jest aberracją. Najbardziej potępiane są te osoby homoseksualne, które żyją w stałych monogamicznych związkach, w miłości i wierności. Ci, którzy np. wiodą podwójne życie i realizują „skoki w bok”, mogą zawsze pobiec do spowiedzi, pożałować i dostaną rozgrzeszenie.

Podobnie jak z rozwodnikami – to okrutne nie dopuszczać do komunii np. kobiety, którą porzucił mąż, a która po latach ułożyła sobie życie z innym mężczyzną.

Ponoć są też pary homoseksualne, kore, chcąc sprostać nakazowi, że geje i lesbijki mają żyć w celibacie, decydują się na związki bez seksu. Przynajmniej z założenia – słyszałem o dwóch facetach, którzy po każdym „zapomnieniu się, odczuwali takie poczucie winy, że do spowiedzi jechali taksówką.

Czyli jednak się zapominali… Wiesz, nie będę nikogo krytykował dlatego, że chce żyć w białym związku. Kimże jestem, by ich oceniać? Natomiast uważam, że ludzie, poza wyjątkami, nie są stworzeni do celibatu – i nie można z niego robić jedynej możliwej drogi życia dla osób LGBT. My w Wierze i Tęczy postulujemy zaakceptowanie związków jednopłciowych opartych na miłości, odpowiedzialności i wierności.

Jak wygląda bieżąca działalność Wiary i Tęczy?

Spotykamy się co dwa tygodnie, dyskutujemy, modlimy się, czytamy Pismo Święte. Mamy też rekolekcje trzy razy w tygodniu.

Trzy razy w tygodniu?!

Co ja gadam, trzy razy w roku oczywiście, przepraszam. Ale bezcenne było zobaczyć to przerażenie w twoich oczach (śmiech). Mamy rożnych duszpasterzy, ale zasada jest jedna: żaden z nich nie chce nas leczyć. Jesteśmy na rożnych etapach samoakceptacji, ale od terapii reparatywnej się odżegnujemy.

W przeciwieństwie do samego Kościoła. Pamiętam, jak kilka lat temu nieżyjący już dziś biskup Życiński mówił, że lubelska grupa Odwaga notuje 30% wyleczeń.

Nie wiem, skąd wziął tę liczbę, wiem, że rożne ośrodki „leczące” osoby LGBT narobiły dużo złego. Ale życie bywa zabawne – nie uwierzysz, ale znam ludzi, którzy przeszli przez Odwagę i mówią, że dzięki niej zaakceptowali swą homoseksualność.

Serio? Czyli przeciwnie do intencji.

Trafiali do grupy wsparcia, w której często po raz pierwszy w życiu spotykali innych gejów, inne lesbijki. Resztę sobie możesz dopowiedzieć. Znam przypadki ludzi, którzy w Odwadze przeszli terapię indywidualną prowadzoną przez księży, którzy byli dobrymi, certyfikowanymi psychologami. I jako terapeuci, mimo że w sutannach, doprowadzili swych pacjentów do samoakceptacji.

A inne grupy?

Słyszałem jeszcze o grupie Pascha i Pomoc 2002 – z tego, co wiem, tam dochodzi do poważnych nadużyć.

Wracamy do Wiary i Tęczy.

Łączy nas chrześcijaństwo – rożnych wyznań – poza tym drogi życia, światopoglądy mamy rożne. Dzięki WiT mam wśród znajomych np. osoby bezrobotne. Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, dotąd obracałem się wśród ludzi pracujących, w większości dobrze sytuowanych, więc to dla mnie nowość. Na Śląsku liderem Wiary i Tęczy jest motorniczy tramwaju, wspaniały organizator. Obracając się w warszawce, głownie w świecie mediów, nigdy bym go nie spotkał.

Zacząłem też patrzeć na Kościół z perspektywy kobiet. Lesbijki mnie tego nauczyły. One nie wpisują się w stereotyp, którym Kościół mógłby straszyć, są więc w Kościele niedostrzegane, co jest chyba jeszcze gorsze, niż wygadywanie bzdur na temat gejów. Masz poczucie, że jesteś przezroczysta – nie istniejesz nawet jako wróg. Wykluczenie kobiet w Kościele jest dla mnie problemem. Dlaczego kobiet nie ma przy ołtarzu? Dlaczego nie ma dziewczynek ministrantek?

Wiara i Tęcza próbuje też zmieniać polski Kościół, prawda?

Owszem, choć bez napinki. Mówiąc szczerze, nie wiem, czy miałbym ochotę np. rozmawiać z biskupem, który mówi, że dzieci same włażą księżom do łóżek. Co miałoby z tej rozmowy wyniknąć? Czy mi rzeczywiście zależy, by być zaakceptowanym przez takie autorytety?

Jeśli jednak ktoś nas zaprasza do rozmowy, to zawsze się godzimy. Wziąłem np. udział w jednej debacie u dominikanów i zostałem przedstawiony jako członek Wiary i Tęczy. Nawiązaliśmy też kontakt z niektórymi publicystami katolickimi. Na przykład z Cezarym Gawrysiem i Katarzyną Jabłońską.

To autorzy niedawno wydanej „Wyzywającej miłości”, reporterskiej książki o homoseksualności z katolickiego punktu widzenia.

Według mnie – przełomowej.

Dlaczego?

Bo po raz pierwszy ktoś w polskim Kościele mówi tam o wartości związków jedno jednopłciowych. Bo ze strony Czarka, który wspierał terapie reparatywne, pada poruszające słowo: „przepraszam”.
Ale jednocześnie on pisze, że gdyby zgłosiła się do niego osoba z prośbą o informację na temat takich terapii, to on by wskazał odpowiedni adres. Moim zdaniem, to nie w porządku. Powinien przede wszystkim jasno mówić, że niemożliwa jest zmiana orientacji seksualnej w wyniku terapii.

Myślę, że dziś prędzej dałby kontakt do Wiary i Tęczy, ale nie chcę mówić za niego. Podziwiam go za drogę, którą wewnętrznie przeszedł, często wbrew katolickiemu środowisku. Inna sprawa, że ludzie są na rożnych etapach emancypacji. Jeśli ktoś desperacko pragnie być hetero i dostanie informację, że zmiana jest niemożliwa i koniec – to tego nie przyjmie. Zwróci się do kogoś innego.

Na trochę podobnej zasadzie trzeba oceniać sam język „Wyzywającej miłości”, dla wyemancypowanych gejów i lesbijek – czasem trudny do przyjęcia. Ale dla wielu innych to objawienie. Prowadziłem spotkania promocyjne tej książki w Olsztynie i Katowicach, przychodzili na nie księża i rodzice osób homoseksualnych. Pierwszy raz ktoś im mówił, że bycie gejem czy lesbijką może być darem od Boga. Byli w szoku. Pewna matka geja, żarliwa katoliczka, powiedziała nawet, że ta książka pomogła jej zrozumieć syna. Mam wrażenie, że takich matek są w Polsce tysiące.

Znacie księży, którzy nie są homofobami?

Znamy i współpracujemy z kilkoma. Nieoficjalnie.

Czyli nie wymienisz nazwisk.

Nie. Ale chciałbym podkreślić, że tacy księża też istnieją. Antycypując twoje następne pytanie – tak, znam też księży, którzy są gejami. W mojej opinii, w Kościele jest ich zresztą bardzo dużo. Znajomy ksiądz terapeuta powiedział mi kiedyś, że być może nawet 40 procent księży katolickich to geje!

To dopiero jest syndrom sztokholmski.

O takich, którzy żyją w zaprzeczeniu, niewiele wiemy, bo oni się boją z nami rozmawiać i najgłośniej nas atakują. Ci, którzy akceptują swoją psychoseksualność, są inni. Często bardziej wrażliwi na wykluczenie, również innych grup, nie tylko LGBT.

Ale o coming oucie księdza nie ma mowy, prawda?

Taki ksiądz pewnie z miejsca przestałby być księdzem, choć biskup musiałby wymyślić sposób, bo orientacja seksualna nie unieważnia święceń. I tu zresztą Kościół wpada we własną pułapkę. Bo jeśli nie istnieje coś takiego jak orientacja, to czemu księdzem nie mógłby być gej? Żyjący w celibacie, oczywiście. Okazuje się jednak, że jak trzeba gejów pognębić, to można uznać istnienie orientacji. Jedyny dokument kościelny, w którym pojawia się orientacja to ten, w którym nie dopuszcza się do święceń homoseksualistów.

Wydany przez poprzedniego papieża Benedykta XVI.

Tak.

Przejdźmy do mediów. Jak oceniasz sytuację osób LGBT?

Ty też jesteś w mediach, to chyba wiesz?

Replika” jest w niszy, a „Wprost” to mainstream. Wiesz, że jesteś teraz najwyżej postawionym w polskich mediach wyoutowanym gejem?

To trochę przerażające. Dziennikarzy homoseksualnych jest sporo, większość wyoutowana, ale tylko prywatnie.

I nie mamy dziennikarskiego celebryty LGBT – jak Anderson Cooper w CNN czy Graham Norton w BBC One. Polskie media są konserwatywne? Homofobiczne?

Jeśli porównać do średniej społecznej, to są bardziej liberalne. A jeśli do mediów na zachodzie – to są bardzo konserwatywne i homofobiczne. Wciąż nie ma obciachu, gdy dziennikarz na równych prawach zaprasza do programu osobę LGBT i homofoba.

Przykład: Agnieszka Gozdyra z Polsatu, która transpłciową Rafalalę „sparowała” z narodowcem Arturem Zawiszą.

Czarnego posła nikt by nie posadził do debaty z rasistą. Ale też mam dylemat: czy powinniśmy obrażać się na sporą część społeczeństwa, która niestety ma homofobiczne poglądy?

Rasistów też u nas nie brakuje, a jednak sam powiedziałeś…

Dobrze, dobrze, ok.

We „Wprost” jesteś od roku. Za twoich czasów na okładce pojawił się Michał Piróg z tytułem „Mam dość ukrytych gejów”.

On chyba rzeczywiście już ma ich dość, chodziło mu oczywiście o kryptogejów, którzy głoszą homofobiczne poglądy. Będąc wyoutowanym gejem, ma prawo krytykować, ale ujawniać innych już nie. Sam outing uważam za niedopuszczalny, może z wyjątkiem osób, które po cichu są homo, a głośno szkodzą środowisku. W takim wypadku uznałbym, że ujawniamy hipokryzję, a nie homoseksualizm.

A czy nie sądzisz, że ciekawiej byłoby zamiast wywiadu z Markiem Jakubiakiem, homofobem, właścicielem browaru Ciechan, opublikować wywiad z szefem którejś z organizacji LGBT, który opowiedziałby, po co jest bojkot?

Pijesz do tego, że „Wprost” opublikował rozmowę z Jakubiakiem? Sam miałem wątpliwości, ale autorka mnie przekonała, że nie zamierza dać mu forum do głoszenia poglądów, lecz go ostro z nich rozliczyć. I rzeczywiście, to było bardziej przesłuchanie niż rozmowa. Czytelnik nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości, po której stronie jest redakcja. Więc ostatecznie nie protestowałem. Wiesz, jako członek Wiary i Tęczy muszę mieć chrześcijańskie miłosierdzie dla grzeszników, nawet dla homofobów (śmiech).

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

W imię…

Na mazurskiej wsi dobry homoseksualny ksiądz zakochuje się w młodym chłopaku

 

ksiądz Adam (Andrzej Chyra)                                                                              foto: Michał Englert

 

W imię… reż. M. Szumowska, wyk. A. Chyra, M. Kościukiewicz, M. Ostaszewska, Ł. Simlat; dystr. Kino Świat, premiera: 20.09.2013 

Po zdobyciu przez „W imię…” nagrody Teddy dla najlepszego filmu LGBT na festiwalu w Berlinie oraz nagród na festiwalu w Gdyni, dzieło Małgorzaty Szumowskiej trafi a do regularnej dystrybucji w polskich kinach.

Reżyserka podjęła temat rodzimej kinematografii praktycznie nieznany – filmy z ważnymi wątkami gejowskimi można praktycznie zliczyć na palcach jednej ręki („Zygfryd”, „Homo Father”, może jeszcze „Senność”). Tu w dodatku mamy geja w sutannie. A rzecz dzieje się na mazurskiej wsi.

Ksiądz Adam, grany bardzo dobrze przez Andrzeja Chyrę (żadnych przegięć i tym podobnych trików-tików), umie nie tylko odprawiać msze, ale też grać w piłkę i tańczyć. To typ starszego kolegi z autorytetem. Adam lubi spędzać czas z okolicznymi młodzieńcami, co z początku nie budzi podejrzeń, ale potem jednak ludzie zaczynają plotkować. Młodzieńcy są dorodni i prości – piją, klną jak stu szewców i do bitki dwa razy zapraszać ich nie trzeba. Lujki. Szumowska przygląda się im niemal z czułością. Dziwne tylko, że nie rozmawiają „o laskach”, ale to jasne, że są hetero. A przynajmniej większość.

Jeden z lujków na spowiedzi mówi, że się upił i „obciągnął lachę” kumplowi, Adrianowi. Potem ksiądz Adam przypadkiem widzi, jak uprawiają seks, a my widzimy w jego oczach zazdrość – robią to, co dla niego jest zakazane. Ksiądz już wcześniej zauważył przystojnego, małomównego Łukasza (Mateusz Kościukiewicz). „Zauważył” to eufemizm. Miłość, jak wiemy, nie wyklucza i może „dotknąć” również księdza. Adam jest po uszy w Łukaszu zakochany. Czy z wzajemnością?

Trzyma się wprawdzie celibatu, ale niezbyt dzielnie, bo przy pomocy wódki. Ja nie jestem pedofilem, ja jestem pedałem – płacze do siostry, z którą rozmawia przez Skype’a. Jak taka historia może się skończyć? Sprawdźcie, czy będziecie zaskoczeni. Ja byłem. „W imię…” balansuje na granicy specyficznego polskiego romantyzmu, czasem pretensjonalnego (sporo scen, które można uznać za symboliczne), ale jednak broni się. Szumowska unika doraźnej polityki – i dobrze, bo dzięki temu fi lm nie razi zbytnią słusznością (lub niesłusznością) przekazu, nie jest plakatem. A zarazem to jasne, że wpasowuje się w obecną debatę – i o prawach LGBT, i o celibacie, i o homofobii Kościoła katolickiego.

 

Tekst z nr 45/9-10 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bycie LGBTQ to dar od Boga

O Kościele katolickim, chrześcijanach LGBTQ i o transowym coming oucie z Arturem Kapturkiewiczem (formalnie Barbarą Kapturkiewicz) rozmawia Marta Konarzewska

 

foto: Krystian Lipiec

 

Kiedy Kościół przestanie wykluczać osoby LGBT?

W Polsce są rożne kościoły chrześcijańskie. Są i takie, które akceptują ludzi LGBT oraz ich związki lub małżeństwa, jak Polska Wspólnota Episkopalna, Reformowany Kościół Katolicki, Zjednoczony Kościół Chrześcijański. Niektóre kościoły protestanckie debatują na temat związków. Jeśli pytasz o Kościół rzymskokatolicki, najliczniejszy w Polsce, to moja odpowiedź brzmi: nie wiem, kiedy przestanie nas wykluczać.

Gdy Kościół twierdzi, że nas akceptuje, ale uważa za grzech każde zachowanie seksualne, to w praktyce odmawia nam prawa do życia z ukochaną osobą, do okazywania uczuć. To z kolei wielokrotnie prowadzi do poczucia wewnętrznego rozdarcia, depresji, utrudnienia prawidłowego rozwoju – do tych zjawisk, których Kościół nie chce dostrzegać. Dlatego słowa z katechizmu o „delikatności” i „współczuciu” brzmią jak jawna hipokryzja. Słyszymy też wiele bezpośrednio homofobicznych i transfobicznych wypowiedzi osób duchownych i świeckich.

Jak np. „aktywność homoseksualna jest głęboko nieuporządkowana”, pochodzące z najnowszego Listu pasterskiego na Niedzielę Świętej Rodziny 2013 roku. Jest tam sporo błota rzuconego na seksualność i gender. Zabawna wpadka Kościoła, jak twierdzą niektórzy, czy groza?

Wieje grozą. To jest szerzenie dyskryminacji wobec ludzi LGBT poprzez straszenie ogółu wiernych fałszywym ich obrazem. Mamy nadzieję, że Polska z racji członkostwa w Unii Europejskiej nie będzie miała możliwości wprowadzenia podobnego prawa jak Rosja, gdzie każda publiczna wypowiedź na temat LGBT może być karana grzywną lub więzieniem.

Liczycie na moc tolerancji papieża Franciszka?

Tolerancja to zdecydowanie za mało. Chcemy afirmacji i równości, gdyż wiemy, że tylko w takich warunkach rozwój młodzieży może przebiegać prawidłowo, a każdy może żyć najlepiej jak potrafi. Poza tym Wiara i Tęcza to chrześcijanie rożnych wyznań, papież jest ważny głownie dla katolików rzymskich. Choć jego postawa z pewnością wpływa na szerszą opinię w świecie.

I z pewnością rożni się od postawy Jana Pawła II.

Jan Paweł II był człowiekiem dobrej woli, ale wychowanym w specyficznym środowisku. W dziedzinie ekumenizmu zrobił wiele dobrego. W temacie LGBT niestety wiele złego.

Za jego pontyfikatu Kościół wydał dokumenty, które spowodowały likwidację duszpasterstw LGBT, nakazały biskupom sprzeciw wobec ustaw o związkach partnerskich, zabroniły przyjmowania do stanu duchownego osób homoseksualnych. Za pontyfikatu Franciszka liczymy na zmiany. Może nie od razu na uznanie naszych związków czy małżeństw, ale choćby na wydanie oficjalnego dokumentu potępiającego przemoc wobec ludzi LGBT. Jakże często jest ona owocem homofobicznych wypowiedzi ludzi Kościoła.

„Kimże jestem, aby ich osądzać?” – odpowiedział Franciszek pytany o gejów. W ankiecie przed synodem na temat rodziny zamieścił pytania o opiekę duszpasterską dla par jednopłciowych i adoptowanych przez nie dzieci. To budzi nadzieję.

Gdyby jednak oczekiwane zmiany nie nadeszły, musimy być silni i pamiętać: my jako świeccy też jesteśmy Kościołem. Mamy świadczyć, że bycie LGBT to dar Boży i możliwość życia piękną miłością.

Kościół grzmi o popędzie i życiu w grzechu, a wy uparcie o tej miłości. Miłość zwycięża wszystko, nawet grzech?

Kościół rzymskokatolicki mówi o „skłonności”, gdyż nie uznaje naukowego pojęcia orientacji homoseksualnej. My wiemy, że ta orientacja daje możliwość przeżywania pięknej miłości z osobą tej samej płci. Dziwi nas, jak można dobro nazywać złem, a miłość grzechem.

Kościół daje nam wiele dobra – wiarę w Boga, nadzieję, poczucie wspólnoty, odpowiedzialności, potrzebę służenia ludziom. Jednak czasem bywa omylny i wtedy trzeba mieć odwagę zakwestionować wybiorczo jego autorytet. Dla wielu ludzi jest to zbyt trudne. Dlatego też nie wszyscy chrześcijanie LGBT akceptują poglądy Wiary i Tęczy.

Zalecaną przez Kościół całkowitą wstrzemięźliwość płciową uznajemy za dobrą w wyjątkowych przypadkach: gdy pasuje do czyjejś osobowości i duchowości, a nie wynika z zewnętrznej presji i lęku.

Co WiT wyraźnie łączy, a co wyraźnie odróżnia od Kościoła?

Jesteśmy ekumeniczną grupą chrześcijan. Każdy z nas ma więź ze swoim Kościołem. Jeśli nie znajduje w nim akceptacji dla ludzi LGBT i ich związków, to odróżnia się właśnie poglądami na ten temat. Spotykamy się razem na rozmowach, modlitwach, rekolekcjach – są to piękne przeżycia.

Jak często się spotykacie? Gdzie?

Spotkania odbywają się w kilku miastach, z częstością ustaloną przez uczestników grupy. Od dwóch spotkań w miesiącu po umawiane okazjonalnie. Rekolekcje zwykle są trzy razy w roku, w rożnych miejscach Polski.

Ale wierzący katolicy chodzą też do spowiedzi, prawda? Jeśli wyznam: współżyję z osobą tej samej płci, dostanę rozgrzeszenie? A zbawienie? Jest wtedy możliwe?

Gdzie istnieje wierna i odpowiedzialna miłość, tam seks nie jest grzechem. Po co się z tego spowiadać? Trudno jednak przy spowiedzi ominąć temat związku. Bo w jakiej formie mówić np. o przewinieniach wobec ukochanej osoby? Dlatego lepiej spowiadać się dojrzalej, rzadziej i u życzliwych księży.

Co do zbawienia – wierzymy, jak chyba większość, że będzie ono udziałem ludzi dobrej woli. Staramy się nią kierować, słuchając głosu sumienia. Pamiętajmy, że sumienie to osąd rozumu, a nie chwiejne emocje! Pomagamy siostrom i braciom cierpiącym z powodu odtrącenia. Ufamy Bogu. Ostateczną odpowiedź o zbawienie każdego człowieka zna tylko On.

Ojcze, czemuś mnie opuścił?” – wierzące osoby LGBT mogłyby wykrzyczeć to w kierunku Ojca-Kościoła?

Myślę że ten dramatyczny okrzyk słychać w sercach wielu ludzi LGBT, zarówno tych, którzy odeszli z Kościoła, jak i tych którzy są w nim nadal. Jezus wołał jednak bezpośrednio do Boga, a na koniec w akcie zawierzenia oddał ducha w Jego ręce. My też pamiętajmy – Bóg na pewno nas nie opuścił, choć ludzie Kościoła – często.

A ludzie z ruchu LGBT? Dotyka was, że nie hetero kojarzone jest w Polsce od razu z lewicą i ateizmem?

Tak, czasem dotyka. Ale rozumiemy dlaczego tak wielu LGBT zostało ateistami: rzadziej z przekonania, częściej z poczucia wypędzenia. Zresztą niektórzy ateiści są w WiT.

Jak to?

Po prostu lubimy się, spotykamy, rozmawiamy. Zapraszamy każdego, kto chce z nami być. Oprócz modlitw i wiary poruszamy też inne tematy, jak np. wychodzenie z ukrycia, bezpieczeństwo, sztuka. Poza tym, zarówno wierzący i niewierzący, współpracujemy w licznych organizacjach, jak Lambda, Tolerado, Tęczówka, Polistrefa, Kultura dla Tolerancji, Dni Równości i Tolerancji i w innych. Uczestniczymy w Paradach Równości. Jako WiT domagamy się równości dla wszystkich ludzi LGBT.

Odnośnie polityki, to nie jest ona naszym celem. Celem jest praca na rzecz akceptacji ludzi LGBT i ich związków w społeczeństwie i kościołach chrześcijańskich. W WiT mamy rożne poglądy polityczne i staramy się to szanować.

Kiedy współzakładałeś WiT, podpisywałeś się Barbara.

Tak. Rok temu wyszedłem z ukrycia. Urodziłem się w ciele o cechach płci żeńskiej, ale od wczesnego dzieciństwa mam psychiczne poczucie płci męskiej. W sensie związku zawsze interesowali mnie mężczyźni, więc jestem homoseksualny. Choć nie mogę obecnie przejść korekty ciała i zmiany dokumentów (powody rodzinne), to ujawnienie się daje mi wiele sił do dalszego życia. Jednak nieraz muszę kierować się dobrem otoczenia – np. pracując jako lekarz, unikam form rodzajowych, aby nie powodować dezorientacji pacjentów. Podobnie postępuję wśród ludzi, dla których moja inność jest zbyt trudna.

A ubierasz się

Noszę męskie ubrania, zwykle jasne lub kolorowe (śmiech).

Według tzw. ideologii gender, głoszonej przez polski Kościół, możliwość „zmiany/zamiany płci” to największy straszak.

Tak, Kościół rzymskokatolicki boi się, że ludzie zaczną masowo „zmieniać płeć”.

Według tej ideologii [gender] człowiek może siebie w dobrowolny sposób określać: czy jest mężczyzną, czy kobietą. (…) Człowiek o niepewnej tożsamości płciowej nie jest w stanie odkryć i wypełnić zadań stojących przed nim zarówno w życiu małżeńsko- rodzinnym, jak i społeczno-zawodowym”.

To kompletna nieznajomość tematu. Gender to nauka o równości praw kobiet i mężczyzn. Transpłciowość dotyczy bardzo niewielu ludzi. Tu także nie ma zjawiska „zmiany płci”. Jest korekta ciała – obecnie jedyna skuteczna metoda pomocy. Jednak Kościół uważa taką ingerencję za grzech oraz odmawia ślubu tym, którzy jej dokonali. Uważa ich za niezdolnych do małżeństwa. A przecież błogosławi śluby ludzi starych czy niepełnosprawnych, którzy także często są bezpłodni.

W WiT jest wiele osób trans?

Jest kilka osób transpłciowych, o rożnych orientacjach seksualnych. Niektórzy są po korekcie płci. Uważamy, że nasze związki i małżeństwa są źródłem dobra, więc Kościół powinien je uznać – podobnie jak oparte na miłości związki jednopłciowe.

 

Wiara i Tęcza – grupa chrześcijan LGBTQ, działająca w Polsce od listopada 2010. Ma charakter grupy wsparcia i rozwoju duchowego. Działa opiniotwórczo przez media, pisanie listów do hierarchów kościelnych, tworzenie tematycznych wydarzeń. wiara-tecza.pl WiT jest członkiem Europejskiego Forum Grup Chrześcijan LGBT: euroforumlgbtchristians.eu

Artur Kapturkiewicz (formalnie Barbara Kapturkiewicz) – współzałożyciel Wiary i Tęczy. Z zawodu lekarz, specjalista pediatrii i chorób zakaźnych. Mieszka w Krakowie.

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Chcę żyć w prawdzie

O tym, jak to było być księdzem gejem, o tym, dlaczego postanowił zrzucić sutannę i zrobić publiczny coming out, o kościelnej homofobii i o Marszach Równości oraz o nowej pracy z ŁUKASZEM KACHNOWICZEM, rozmawia Mariusz Kurc. Do rozmowy przyłącza się JAKUB PRZYBYSZ, chłopak Łukasza

 

Foto: Łukasz Kachnowicz

 

Pierwszym polskim księdzem, który zrobił publiczny coming out, był Krzysztof Charamsa w 2015 r. Z tym, że on wyszedł z szafy, będąc w Watykanie, a potem przeprowadził się do Barcelony. Ty jesteś drugi – ale pierwszy, który mieszka w Polsce.

Jest jeszcze inna różnica. Charamsa wyoutował się, nie odchodząc ze stanu kapłańskiego, choć oczywiście szybko został wyrzucony, czyli mówiąc elegancko: suspendowany, zawieszony. Ze mną było inaczej – ja publiczny coming out zrobiłem już praktycznie jako były ksiądz.

Dokładnie 14 sierpnia we wpisie na FB. Nie byłeś już wtedy księdzem?

Formalnie rzecz biorąc pismo informujące, że zostałem suspendowany, dostałem 19 sierpnia, ale przełożonych o odejściu poinformowałem 30 czerwca.

Jak?

W liście do biskupa. Myślałem o tym już od dawna, ale by nie robić kurii zamieszania, chciałem odejść w czasie, gdy podejmuje się organizacyjne decyzje na kolejne 12 miesięcy, ustala nowe grafiki itd., czyli właśnie w końcu czerwca.

Wyoutowałeś się w tym liście?

Tak. Napisałem, że jestem gejem i nie mogę dłużej akceptować rosnącej homofobii Kościoła, nie jestem w stanie godzić bycia księdzem i gejem w takiej sytuacji.

I co?

Dostałem odpowiedź, że biskup chciałby się ze mną spotkać, ale ustalanie terminu przeciągało się. Dla mnie zresztą to nic by nie zmieniło. W połowie lipca poszedłem na mój pierwszy w życiu Marsz Równości.

Dwa tygodnie po odejściu byłeś już na Marszu Równości?

Tak. W Kielcach.

Jak ci się podobało?

Właśnie bardzo mi się podobało. Poczułem się u siebie. Wspaniała atmosfera. Zobaczyłem na własne oczy to, co podejrzewałem – że obiegowe opinie, jakie to zgorszenie na tych Marszach sieją, jakie antykatolickie prowokacje tam organizują – to bujdy.

Byłeś w sutannie?

Nie, skąd! Od 1 lipca nie noszę sutanny. Jednak dopiero po publicznym coming oucie biskup chyba zrozumiał, że negocjacji nie będzie – i wtedy mnie zawiesił.

Łukasz, a gdyby Kościół nie był homofobiczny, to byłbyś dalej księdzem?

Całkiem możliwe. Nawet brałem pod uwagę inną denominację chrześcijańską, są przecież kościoły protestanckie oraz anglikański, gdzie bycie gejem nie jest problemem. Miałem propozycje przejścia. Tak, że u mnie to absolutnie nie jest kryzys posługi czy powołania, to raczej kryzys Kościoła, który w moim przekonaniu idzie złą drogą.

Tak zwyczajnie, nie brakowało ci seksu?

Nie brak seksu najbardziej mi doskwierał, tylko konieczność ukrywania swej tożsamości. Rozdarcie wewnętrzne. Nie było to może życie w kłamstwie, ale w prawdzie też nie. Przez lata borykałem się z depresją, której przyczyn nie umiałem określić. Myślałem, że to może dlatego, że jestem katechetą, a tego nie lubię. Tymczasem powód był znacznie „większy”. Od 3 miesięcy czuję się wolny.

Cofnijmy się. Masz 19 lat i wstępujesz do seminarium duchownego. Może jeszcze nie nazywasz tego homoseksualnością, ale wiesz już, że mężczyźni ci się podobają – mam rację?

Masz.

I? Nie masz poczucia, że wchodzisz między wrogów? Frederic Martel pisze w „Sodomie”, że wielu chłopaków homoseksualnych idzie na księdza, bo to rozwiązuje ich problemy. Jako kryptogeje są przedmiotem szyderstw ze strony kolegów, a rodzina nagabuje ich o dziewczyny – w takiej sytuacji stan kapłański daje im wyższą pozycję społeczną i spokój z pytaniami o seks. Cena? Trzeba być homofobem. Bo sam celibat nie jest ceną – można sobie zinterpretować, że celibat to brak seksu z kobietami, a to ślubować gejowi jest łatwiutko.

(śmiech) Ale jednak to nie mój przypadek. „Podrzutkiem” klasowym nie byłem, miałem niezłą pozycję towarzyską. Homoseksualność natomiast ukrywałem całkowicie, nawet tego nie byłem w stanie przeanalizować. I co za tym idzie, nie miałem świadomości, jak Kościół jest homofobiczny. Na początku liceum byłem jeszcze dość krytycznie nastawiony do Kościoła, pamiętam, że nawet jakiś złośliwy wierszyk na ojca Rydzyka ułożyłem. Potem jednak odkryłem Boga jakby na nowo, zrobiło mi się bardzo dobrze, najbardziej porwało mnie proste stwierdzenie: „Bóg jest miłością”, Bóg kocha każdego. Wszedłem w to mocno, efektem było seminarium. Całą moją homoseksualność chyba blokowałem, wypierałem, tak to trzeba nazwać – ona istnieje, ale jakby na jakimś dalekim planie. Ignoruję ją, tym bardziej, że ona nie ma żadnego praktycznego wymiaru. Z żadnym chłopakiem się nie spotykam. Nie „grzeszę”.

W 2005 r. wchodzi w życie instrukcja papieża Bendykta XVI, zgodnie z którą, mówiąc w skrócie, gejów nie można wyświęcać na księży nawet jeśli ślubują celibat. Wbrew temu, co mówi katechizm, sama orientacja też okazuje się „zła” – homofobia Kościoła wchodzi na wyższy poziom.

Ja poszedłem do seminarium rok wcześniej. Ta instrukcja słabo i powoli przebija się do mojej świadomości, ale gdy jestem na piątym roku, mam już tyle wątpliwości, że przed święceniami po prostu outuję się moim przełożonym.

O, kurczę, serio?

Wysyłają mnie na badania psychologiczne. Katolicki psycholog mówi mi, że gdybym był na pierwszym roku, to radziłby mi zrezygnować z kapłaństwa, ale skoro jestem na piątym… W domyśle: warto marnować 5 lat? Moi przełożeni są poinformowani, że jestem gejem, a jednak dają mi zielone światło. Biorę to za dobrą monetę.

Zostajesz księdzem na 9 lat.

W czasie których narasta frustracja i potrzeba wyrzucenia tego z siebie.

Dziś masz 34 lata i na pewno ułożysz sobie życie. Myślę o tych księżach gejach, którzy całe dekady spędzili w zaprzeczeniu. Znasz takich?

Nie.

A w ogóle jakichś księży gejów?

Też nie. Choć zaraz, kłamię cię. Już znam – teraz się do mnie zgłaszają.

A w seminarium i w czasie 9 lat posługi?

Jakieś plotki na temat paru osób… Gdy jakiś hierarcha okazywał się mniej prawicowy, a bardziej centrowy, to zaraz pojawiały się domysły, że to pewnie homoseksualista.

Choć przypuszczam, że w istocie jest odwrotnie – homoseksualistów jest więcej wśród tych „hardkorowych” biskupów… Martel, że znów odwołam się do „Sodomy”, pisze, że Kościół jest pełen gejów, ale to nie tak, że funkcjonuje jakaś wielka szafa, do której, jeśli wejdziesz, to jesteś wśród swoich, tylko na zewnątrz musisz prezentować homofobię – raczej jest tak, że każdy ksiądz gej żyje we własnej szafie, kryje się przed resztą, udaje, że homoseksualność go nie dotyczy.

Jest w tym dużo racji. Do żadnego zaklętego kręgu nie wszedłem. Czułem się samotny.

Był jakiś moment przełomowy, po którym powiedziałeś sobie „koniec, odchodzę?”

To narastało latami. Pamiętam na przykład, jak z zaprzyjaźnionym wikariuszem poszliśmy z wizytą do kogoś i wywiązała się rozmowa o homoseksualności – ten mój kolega wikariusz powiedział z pogardą: „Ja to bym pedałowi ręki nie podał.” Pomyślałem, człowieku, nie masz pojęcia, że podajesz ją codziennie, przychodzę do ciebie na kawki, rozmawiamy, przekazujemy sobie znak pokoju. To było smutne i straszne, bardzo mnie zabolało. Potem kilku moich świeckich znajomych się wyoutowało, opowiadali, jak im trudno być katolikami w tak homofobicznym Kościele. A w zeszłym roku poznałem aktywistów zaangażowanych w pierwszy Marsz Równości w Lublinie i to była kolejna cegiełka. Fajni ludzie, w towarzystwie których mogłem być sobą. Zachęcali: „Chodź z nami, chodź z nami”

Co prawda nie od razu, ale poszedłeś.

Poszedłem. Po Marszu w Kielcach pojechałem do Białegostoku. Skala przemocy ludzi związanych z Kościołem, deklarujących głęboko religijność, przeraziła mnie. Doświadczyłem agresji, stanąłem twarzą w twarz z homofobią w wersji hard. Byłem z koleżanką, którą prowadziłem na wózku, bo miała złamaną nogę. Rzucano w nas petardami. Ryczeli nam wyzwiska do uszu. W każdej chwili mogli nas pobić a może i zabić. Policja była bierna. To były naprawdę traumatyczne chwile. Byłem osłupiały tą nienawiścią i przemocą – twardo powiedziałem wtedy do Honoraty: „Właśnie zostałem aktywistą LGBT”. Po Marszu w Kielcach zamieściłem na moich social mediach tylko fotkę z podpisem: „Nie jest tak, jak się mówi”. Po Białymstoku napisałem wprost, że byłem na Marszu – właśnie wtedy biskup wezwał mnie do pokuty, to było pod koniec lipca. Ale już nie dałem się uciszyć. Białostocka parafia św. Jadwigi podziękowała tym, którzy przeciwstawiali się Marszowi, a arcybiskup Jędraszewski kilka dni później powiedział o „tęczowej zarazie”. A więc ludzie, którzy rzucali w nas kamieniami i pluli na nas, bronili wartości chrześcijańskich? Na wysokości białostockiej katedry rzuciły mi się w oczy wielkie chorągwie i tłum modlących się, gotowych na atak ludzi. Oni chyba czuli się, jakby byli, nie wiem, pod Grunwaldem. Normalnie „rycerstwo” polskie broniące „ojczyzny” – i Kościół zagrzewa ich do walki? Przeciwko nam? Niepojęte. Napisałem wtedy, że Kościół wpisuje się w eskalację nienawiści.

Powiedziałbym, że nawet tę nienawiść inicjuje.

Przysłali mi wtedy upomnienie.

A nie sądzisz, że tych agresywnych jest w sumie nie tak dużo, natomiast winę za tę rosnącą homofobię ponoszą również tak zwani „umiarkowani”, których jest dużo więcej?

Dokładnie! Ci wszyscy, którzy niby są po naszej stronie, ale mówią: „Prowokujecie, no to macie”. Nigdy na żadnym Marszu nie byli, ale uprawiają symetryzm, że niby obie strony sporu są ekstremalne. Właściwie nie wiem, którzy bardziej mnie przerażają. Ci, którzy rzucają w nas kamieniami, czy ci wykształceni i nastawieni pokojowo, którzy potrafią to rzucanie sobie wytłumaczyć. Dobry gej to tylko taki gej, który siedzi w szafie, bo jak się ujawni, to prowokuje samym istnieniem.

I tęczową Maryjką?

Jasne. Nikt nie pamięta, skąd się w Płocku ta tęczowa Maryjka wzięła. Otóż, stad, że tamtejszy proboszcz udekorował w skandaliczny sposób Grób Pański na Wielkanoc, pisząc hasła „LGBT” obok „zboczenia”, „pogardy” itd. Jak tak można?

Byłeś potem na Marszu w Płocku?

Byłem i było znakomicie. Wiesz, po Białymstoku to już teraz wszędzie będzie lepiej. Nie mogę doczekać się mojej pierwszej Parady w Warszawie w przyszłym roku.

Łukasz, a nie myślałeś, by odejść z kapłaństwa po cichutku? Bo ty w 2 tygodnie – od odejścia do pierwszego Marszu – przeszedłeś drogę, jaka wielu osobom LGBTI zajmuje lata. A wiele innych nigdy jej nie pokonuje i tkwią w szafach, albo na wpół ujawnieni.

Moja działalność jest od dawna publiczna i nawet nie wyobrażałem sobie odejścia innego niż z otwartą przyłbicą. Nie mogę milczeć, gdy źle dzieje się w Kościele. Poza tym wierzę, że to procentuje. Napisało do mnie kilku księży, którzy noszą się z podobnym zamiarem.

A coming out przed rodzicami?

Powiedziałem mamie. Nie jest to dla niej łatwe, ale stara się zrozumieć. Zadaje to sakramentalne pytanie: „Ale jesteś pewny? Może tak ci się tylko wydaje?”. Wiesz sam, jak to jest, prawda? Jestem absolutnie pewny, że jestem gejem. Wiem to od niemal 20 lat i nic się przez ten czas nie zmieniło.

A tata?

Dużo gorzej. Usłyszałem, że mam nie przyjeżdżać do domu.

Współczuję. Musisz to przetrwać. Będziesz teraz szukał pracy?

Już znalazłem. Pracuję w pewnym klubie sportowym pod Lublinem, w miejscowości, która ogłosiła się „strefą wolną od ideologii LGBT”.

Super, że masz pracę. Nie chcę zabrzmieć jak dobra ciocia, ale teraz jeszcze przydałby ci się chłopak.

Chłopaka też już znalazłem.

Co? Naprawdę?

Na Marszu w Kielcach. To dopiero niecałe 3 miesiące… Jak ja za tym tęskniłem!… Czuję, że żyję.

Z ciebie, Łukasz, jest obrotny gość. Jak on ma na imię?

Ty go znasz. To jest Kuba, aktywista z Tęczowego Białegostoku.

Kuba Przybysz? Oczywiście, że znam.

Jest tu ze mną akurat (Łukasz spędza weekend w Warszawie, siedzimy w jednej z knajp)

Tu czyli?

Zadzwonić po niego?

Pewnie.

(Okazuje się, że Kuba spaceruje samotnie po Warszawie, nie chcąc nam przeszkadzać, o czym nic nie wiedziałem. „Zawołany” telefonicznie przez Łukasza („Już cię zadenuncjowałem Mariuszowi, chodź”) zjawia się po jakichś 10 minutach i dalej rozmawiamy już we trzech.) W mojej miejscowości robię za nie lada okaz, jedyny jawny gej. Jak Kuba ode mnie ostatnio wychodził, to ktoś zadzwonił do mojego szefa i powiedział, że ode mnie chłopak wychodził. Tak, jakby to było przestępstwo.

Nie do wiary.

Jeszcze jeden przypadek miałem. W pracy zajmuję się m.in. social mediami naszej firmy, ktoś włamał się na nasze konto i zamieścił info o akcji „LGBT to ja” – chyba po to, by było na mnie, że wykorzystuję pracę do „promocji homoseksualizmu”. Szef wiedział, jak jest, bo w tym czasie byłem akurat z nim na spotkaniu.

Co ty mówisz…

Ale daję radę. We dwóch jest raźniej. (Łukasz patrzy Kubie głęboko w oczy)

Kuba, jak się czujesz po Marszu w Białymstoku?

Już się pozbierałem, ale w pierwszym tygodniu działo się tyle, że nie miałem czasu „przytrzymać się” przy wspomnieniach i emocjach, które później zaczęły do mnie boleśnie docierać. Przepracowałem je. Teraz zaczęliśmy planować kolejne działania, otrzymaliśmy wiele wsparcia, również finansowego.

No i masz chłopaka.

No i mam chłopaka… Ledwo skończyła się burza medialna po Marszu, to on się wyoutował publicznie, więc znowu mam cyrk (śmiech). Zdaję sobie sprawę, że jestem teraz dla Łukasza wsparciem. (Kuba patrzy Łukaszowi głęboko w oczy, czuję, że gdybyśmy nie byli w miejscu publicznym, byłbym teraz świadkiem buziaka).

Kuba, jaka jest twoja historia z Marszami/Paradami?

W zeszłym roku byłem na wakacjach w Barcelonie, gdy akurat była tam Parada. Nigdy wcześniej na żadnej nie byłem i nie miałem odwagi pójść. Stanąłem tylko z boku, przy przystanku Plaza Espana, by obserwować. Stanąłem i… przepłakałem tam z godzinę. Patrzyłem na uśmiechniętych chłopaków trzymających się za ręce, całujących się, na tęczowe rodziny, na drag queens i po prostu płakałem. Myślałem o tym, jak bardzo homofobia próbuje nas odczłowieczyć, sprowadzić tylko do seksu, do dziwolągów. Ileż razy słyszałem nawet samych gejów, którzy pletli, że nie chodzą na Marsze, bo nie lubią „piór w dupie”. O czym oni mówią, skąd im się w ogóle takie myśli biorą? Wiem, że racjonalne wyjaśnienia do homofobów nie trafiają, ale iść z piórkami w tyłku – czy to nie byłoby niewygodne? (śmiech). Tak nam te piórka do tyłków wtłaczają, że może ktoś w końcu powinien te „marzenia” zrealizować? Dodatkowo, wtedy w Barcelonie, byłem świeżo po trudnym coming oucie w domu… W Polsce zdobyłem się na odwagę i pojechałem na Marsz do Poznania, a potem do Lublina, gdzie było tyle agresji, że miałem tylko dwa wyjścia: poddać się i popaść w depresję albo zacząć działać – „popaść” w aktywizm. Wybrałem to drugie.

Tekst z nr 81 / 9-10 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

W naszej miłości jest Bóg

O tym, jak godzą homoseksualność z religią katolicką, z parą PAWŁEM DOBROWOLSKIM I KONRADEM SZPINDLEREM rozmawia MARCIN DZIERŻANOWSKI

 

foto: Marcin Niewirowicz, niema.foto

 

Obchodziliście właśnie rocznicę związku. Która to już?

Konrad Szpindler: Siódma.

Paweł Dobrowolski: Z oczywistych względów nie możemy obchodzić rocznicy ślubu, więc co roku celebrujemy datę pierwszej randki.

Jak się poznaliście?

KS: Pracowaliśmy razem w Teatrze Wielkim, ale początkowo była to tylko znajomość.

PD: Mnie się właśnie rozsypał związek, więc nie miałem w głowie wchodzenia w żadne nowe relacje.

KS: Z tego powodu nasz początek miał dwie prędkości. Ja oczekiwałem, że wszystko się potoczy szybciej, Paweł był zdystansowany. Pierwszy raz umówiliśmy się po pracy. Szczerze mówiąc, tego spotkania nie nazywaliśmy nawet randką. Paweł był trochę w fazie ogłuszenia po poprzedniej relacji. Nie chcieliśmy, żeby nasza relacja była formą terapii, więc daliśmy sobie czas. To była dobra decyzja.

To nie jest pierwszy związek Pawła. A Konrada?

PD: Konrad był dla mnie długodystansowcem, bo zdarzyło mu się być z kimś całe dwa lata. Ja miałem za sobą kilka niezbyt udanych prób, które szybko się zaczynały i równie szybko kończyły.

Ty, Pawle, byłeś wtedy mocno zaangażowany w duszpasterstwo w Kościele. Twoja homoseksualność i religia…?

PD: … nie stały już wtedy dla mnie w sprzeczności. Od jakiegoś czasu byłem ze sobą pogodzony.

I wyobrażałeś sobie siebie w związku z mężczyzną?

PD: Nie bardzo. W swoim otoczeniu nie znałem żadnej szczęśliwej pary jednopłciowej. Może dlatego związek dwóch mężczyzn wydawał mi się wtedy mission impossible.

A sama homoseksualność?

PD: Była pewnym wyzwaniem. Nie nazywałem tego krzyżem czy cierpieniem. Ale gdzieś do 25. roku życia przyjmowałem z grubsza oficjalny kościelny dyskurs. To znaczy, że osoby homoseksualne trzeba przyjmować z szacunkiem, delikatnością, ale też współczuciem. Przyznam, że słowo „współczucie” nie budziło we mnie wtedy sprzeciwu.

A ty, Konrad?

KS: Pochodzę z wierzącej rodziny, ale w przeciwieństwie do Pawła nigdy nie byłem zaangażowany w Kościół. W dzieciństwie z siostrą chodziłem do kościoła, ale rodzice już nie. W okresie dojrzewania przeżyłem jakiś rodzaj buntu.

Przeciw Bogu?

KS: Raczej przeciw instytucji Kościoła. Miałem niezbyt fajnego księdza od religii, więc się z niej wypisałem. To, co księża mówią o gejach, niespecjalnie mnie obchodziło. Wiedziałem, że chcę się z kimś związać na stałe, a że nie lubię sobie komplikować życia, przyjąłem zasadę: wiara tak, Kościół raczej nie.

PD: A ja w tej sprawie długo miałem jakiś hamulec.

Z powodów religijnych?

PD: Trudno powiedzieć. Historia mojej wiary nie jest typowa… W dzieciństwie nie byłem religijny, dopiero w liceum mocno doświadczyłem Boga. Powiedziałbym wręcz, że przeżyłem nawrócenie, ale nie wiem, czy w „Replice” wypada używać takich słów (śmiech).

Ile miałeś wtedy lat?

PD: Piętnaście, może szesnaście. Mniej więcej w drugiej klasie liceum, a więc w czasie, gdy większość ludzi w moim wieku kończy swoją przygodę z Kościołem, ja ją na dobre zacząłem. Przyjaciele i znajomi, którzy przygotowywali mnie do bierzmowania, pokazali mi inny, pozytywny wymiar religii i Kościoła. Mieli w sobie żywą, autentyczną wiarę. Ważną osobą była moja wówczas bliska przyjaciółka, Maria Magdalena. Już to, jak się nazywała, wydawało mi się z innego świata. Fascynowało mnie nawet to, jak się ubierała…

KS: Błagam, to, co mówisz, nie jest zbyt głębokie (śmiech)

PD: Ale tak było naprawdę! Te długie, falbaniaste spódnice Marii Magdaleny, splecione w warkocze włosy były dla mnie symbolem tajemniczego świata, którego wcześniej nie znałem. Owszem, to było bardzo powierzchowne, ale tak to bardzo często wygląda – poznajesz ludzi, którzy ci imponują i zarażasz się ich pasją, przejmujesz styl bycia. Mnie zarazili swoją duchowością.

Co ci w nich imponowało?

PD: Ich jasno określona filozofia życia, uporządkowany świat, jakieś zakotwiczenie. Siadałem z nimi, rozmawiałem o Bogu i to była dla mnie podróż do egzotycznego kraju. Później wszedłem w świat ruchu Światło-Życie, czyli tzw. Oazę, a jeszcze później w środowisko dominikańskiego duszpasterstwa akademickiego.

KS: Ja też miałem doświadczenie z Oazą. Kiedyś z rodzicami byłem gdzieś na wakacjach i obok ludzie z tej wspólnoty mieli swoje rekolekcje. Patrzyłem na nich ich przez płot i uznałem, że odbiła im szajba. Chyba nie byłem zbyt tolerancyjny…

PD: Ja właśnie w Oazie przeżyłem nawrócenie.

Co masz na myśli?

PD: Początkowo podchodziłem do wspólnoty z dużym sceptycyzmem. Zadawałem podchwytliwe pytania, szczerze mówiąc, trochę im rozwalałem spotkania. Kiedyś podczas jednej modlitwy poczułem moment, który można by nazwać zakochaniem w Bogu. Trudno to opisać. Tak się zaczęła moja wieloletnia podróż szukania miejsca w Kościele, bo siłą rzeczy, ze względu na moją orientację, to miejsce nie było oczywiste.

Myślałeś, żeby zostać księdzem?

PD: Tak. Ale szybko doszedłem do wniosku, że chęć pójścia do seminarium to ucieczka od pytań. Różnych pytań, także o homoseksualność.

W swojej wspólnocie mogłeś takie pytania stawiać?

PD: Niestety nie. Homoseksualność to w Kościele temat w znacznej mierze wyparty, przemilczany. A jeśli już się o nim mówi, to w kategoriach grzechu lub choroby. Jednak nie przypominam sobie nawet jakichś homofobicznych dyskusji czy kazań. O tym się po prostu nie mówiło.

Nie czułeś potrzeby, żeby o sobie opowiedzieć ludziom ze wspólnoty?

PD: Nie czułem. Dziś myślę, że mimo wszystko świadczy to o jakimś ograniczonym zaufaniu. Miałem w tym środowisku wielu przyjaciół, siłą rzeczy wchodziłem też w bardzo bliskie relacje z kobietami, którym nie miałem odwagi powiedzieć, dlaczego możemy pozostać „tylko przyjaciółmi”. Źle się z tym czułem.

KS: Ja podobnego etapu chyba nie miałem. Na germanistyce było sporo wyoutowanych gejów, więc to nie był temat tabu.

PD: Jesteś ode mnie cztery lata młodszy, być może to też ma znaczenie, bo czasy się jednak zmieniały. Ja bezradnie pytałem Boga, jak mam pogodzić swoją homoseksualność z wiernością Kościołowi i nie znajdowałem satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Zalecana przez katechizm wstrzemięźliwość seksualna pogrążała mnie coraz bardziej w smutku i czułem, że oddziela mnie ona od Boga.

O co konkretnie pytałeś?

PD: Czy żyć w samotności? A może zostać zakonnikiem?

O ewentualny związek też pytałeś?

PD: Tak, ale, jak już mówiłem, sam nie wierzyłem, że jest on możliwy. Może dlatego nie słyszałem odpowiedzi, mimo intensywnych modlitw, częstych rekolekcji i naprawdę wielkiego zaangażowania w religię. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że skoro kościelne dyrektywy nie potrafią mi pomóc, to muszę wziąć sprawy w swoje ręce i bardziej samodzielnie zatroszczyć o swoją duchowość.

Teologowie nazwaliby to „autonomią sumienia”.

PD: Dla mnie to był taki ryzyk-fizyk. Nie chciałem być samotny, wiedziałem, że nie powinienem próbować z kobietami, z kolei pójście do zakonu w moim przypadku, było bardziej pokusą niż wyrzeczeniem. Jedynym rozwiązaniem pozostała próba wejścia w związek. Poznanie Konrada było jakimś przeformatowaniem mojego myślenia. Wcześniej modliłem się, by Bóg postawił na mojej drodze osobę, która mi pozwoli uwierzyć w miłość między dwoma facetami. Być może więc Konrada sobie wymodliłem.

Rozumiem, że gdy zaczęliście się spotykać, nie miałeś poczucia, że Boga odstawiasz na bok.

PD: Przeciwnie: czułem, że robię to, do czego Bóg mnie wzywa. Miałem już wtedy tak silne doświadczenie więzi z Bogiem, że wiedziałem, że nic mnie już od Niego nie oddzieli. Dziś wiem, że On jest w moim związku, w mojej miłości do Konrada, w naszym wspólnym życiu.

Po siedmiu latach zastanawiacie się czasem, dzięki czemu się to udaje?

KS: Ja myślę, że model dobrego związku wyniosłem z domu. Moi rodzice są dla mnie wzorem.

PD: Ja wierzę, ze Bóg chce naszego związku i że mu sprzyja. Wiara nauczyła mnie też tego, że wierność jest wartością.

Wierność drugiemu człowiekowi?

PD: W ogóle wierność. Mój brat jest zapalonym kibicem Legii. I jest wierny swojej drużynie niezależnie od tego, czy wygrywają, czy przegrywają. Ja podobnie traktuję Boga. Był czas, że większość moich znajomych to byli ludzie zaangażowani w Kościół. Jeździliśmy razem na rekolekcje, wiwatowaliśmy na cześć papieża. Dziś jest inaczej. Dla wielu osób to, że jestem wierzący, nie mieści się w głowie, ludzie wokół mnie na ogół krytykują Kościół, zresztą, z dużą częścią tej krytyki, niestety, się zgadzam. Ale traktuję wiarę serio i staram się być wierny. Nie zostawię Boga dlatego, że w jakimś środowisku religia nie jest modna. Jestem przekonany, że to się przekłada na wierność w związku.

Relacja z Konradem zmieniła twoją duchowość?

PD: Myślę, że jest dziś ona dojrzalsza. Przed związkiem bardzo napędzała ją samotność. Kiedy pojawił się ktoś, komu mogę dać miłość, siłą rzeczy nie mam już potrzeby szukania tak silnych więzi we wspólnocie religijnej. Kiedyś mówiłem, że Kościół jest moim domem. Teraz swój dom tworzę z Konradem, ale Kościoła nie zostawiłem.

KS: Moja religijność też się zmieniła. Pochodziliśmy z zupełnie innych światów; gdy się poznaliśmy, początkowo Paweł chodził do kościoła sam. Doceniam to, że na mnie nie naciskał, w pewnym momencie sam powiedziałem, że chcę z nim iść. Dziś mam dużą radość z tego, że możemy co niedziela pójść razem na mszę. Dużym odkryciem było też poznanie ludzi z duszpasterstwa, przyjaciół Pawła. Przez lata tworzyłem sobie strefę religijnego komfortu, polegającą na tym, że będąc wierzącym, unikałem księży, wspólnot, ludzi Kościoła. Nagle Paweł mi pokazał fajnych, zaangażowanych katolików.

Jak przyjęli, że jesteście parą?

KS: Szalenie akceptująco. To było duże zaskoczenie.

PS: Rzeczywiście, większość ludzi z mojego duszpasterstwa od początku trzymała kciuki za nasz związek. Miałem wrażenie, że czekali, aż im wreszcie przedstawię swojego chłopaka.

Wcześniej domyślali się, że jesteś gejem?

PD: Myślę, że tak.

A księża?

PD: Ci zaprzyjaźnieni dawali nam liczne sygnały akceptacji, choćby dając lajki na Facebooku, gdy wrzucaliśmy wspólne zdjęcia. Miałem poczucie wsparcia. Z jednym księdzem blisko się przyjaźnimy do dziś, regularnie do nas dzwoni, troszczy się, wysyła życzenia na święta, przychodzi indywidualnie „po kolędzie”.

KS: To, że jesteśmy w związku, ewidentnie go do nas zbliżyło.

Trzy lata temu Paweł uczestniczył w głośnej kampanii „Przekażmy sobie Znak Pokoju”. Niespodziewanie dostałeś wtedy zaproszenie do programu „Warto rozmawiać” prowadzonego przez znanego z niechęci do osób LGBT Jana Pospieszalskiego.

PD: Mój występ w tym programie to był mój publiczny coming out. Znałem Janka dużo wcześniej, uczestniczyliśmy razem w nabożeństwach, śpiewaliśmy razem w kościele. Dlatego zdecydowałem się pójść.

KS: Odradzałem, ale Paweł się uparł. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale chyba potraktował to jako pewnego rodzaju misję.

PD: Po prostu czułem się gotowy, żeby publicznie opowiedzieć o tym, że gej, do tego żyjący w związku, może być wierzący.

Ty, Konradzie, poszedłeś wtedy z Pawłem do telewizji…

KD: Ale nie wszedłem do studia. Czekałem na Pawła w salce obok, razem z innymi gośćmi.

Twój występ spotkał się z wielkim, pozytywnym odzewem.

PD: Dostałem ogromne wyrazy wsparcia. Oczywiście pojawiły się też słowa krytyki, ale były one raczej wyjątkiem. Generalnie wszyscy mi dziękowali, nieznani ludzie, w tym księża i zakonnice, pisali do mnie, dziękując za odważne świadectwo. Także osoby heteroseksualne mówiły, że mój występ był dla nich ważny. Niektóre dopiero wtedy zrozumiały, że w związkach jednopłciowych chodzi o miłość.

KS: Dlatego jeśli co roku obchodzimy rocznicę naszego związku, to robimy to także dla naszych heteroseksualnych przyjaciół.

PD: Przecież kiedyś nawet ja sam uważałem, że takie zjawisko, jak trwały, jednopłciowy związek, w przyrodzie nie występuje. Dziś, dzięki Konradowi, wiem, że jest inaczej i mam potrzebę podzielić się tą dobrą nowiną z innymi.

Paweł Dobrowolski (38 lat) – teatrolog, dramaturg. Jeden z trzech współtwórców kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju” z 2016 r. (jej organizatorami byli Kampania Przeciw Homofobii, Wiara i Tęcza, Tolerado oraz środowiska katolickie wokół pism „Tygodnik Powszechny”, „Znak”, „Więź” i „Kontakt”), dyrektor Festiwalu Nowe Epifanie. Był kierownikiem literackim i menadżerem w kilku warszawskich teatrach.

Konrad Szpindler (34 lata) – germanista. Był producentem w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Obecnie pracuje w Instytucie Goethego w Warszawie.

Tekst z nr 75 / 9-10 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tęczowa zakonnica

Jeannine Gramick, amerykańska zakonnica o polskich korzeniach, 40 lat temu stworzyła najważniejszą na świecie organizację na rzecz zmiany podejścia Kościoła katolickiego do homoseksualności. – Katolicy LGBT, wyjdźcie z szafy! – apelowała podczas wizyty w Polsce

 

Rok 1998 był dla siostry Jeannine Gramick szczególnie trudny. Stworzone przez nią 20 lat wcześniej katolickie duszpasterstwo osób LGBT „New Ways Ministry” od początku było przedmiotem kontrowersji, ale teraz znalazło się na celowniku samego Watykanu. Kierowana przez kard. Josepha Ratzingera Kongregacja Doktryny Wiary prowadziła wobec niej dochodzenie. Czarę goryczy przelała książka „Building Bridges: Gay and Lesbian Reality and the Catholic Church”, w której siostra krytykowała nauczanie Kościoła o grzeszności czynów homoseksualnych. Watykan żądał wycofania się z tych twierdzeń, groził kościelnymi karami. Siostra Gramick wielokrotnie zabiegała o osobiste spotkanie z kard. Ratzingerem, ale tamy kościelnej biurokracji okazały się szczelne. W jej zakonie Sióstr Szkolnych Notre Dame panowało przekonanie, że za chwilę spadnie na nią ekskomunika. Uratować siostrę może już tylko cud – rzuciła pewnego dnia amerykańska przełożona. Zaproponowała, by w tej intencji odbyć pielgrzymkę do Monachium, gdzie znajduje się grób założycielki zgromadzenia bł. Marii Teresy od Jezusa. Do Niemiec poleciałam razem z matką prowincjalną. Tak się złożyło, że miałyśmy przesiadkę w Rzymie – opowiada s. Gramick. Okazało się, że w samolocie do Monachium leciał też kard. Ratzinger. Był ubrany na czarno, ale miał koloratkę, siedział przy oknie i się modlił. Miejsce obok niego nie było zajęte, więc się przysiadłam i przedstawiłam – wspomina zakonnica. Znam siostrę od 20 lat!, zażartował kardynał. Pierwsze skargi na „tęczową siostrę” zaczęły bowiem spływać do jego kongregacji już w latach 80. Rozmawiali jakieś 20 minut, siostra mówiła o swoich spotkaniach z osobami homoseksualnymi. Czy ksiądz kardynał spotkał kiedyś osobiście geja lub lesbijkę? – spytała pod koniec rozmowy. O tak! – odpowiedział Ratzinger. Kiedy byłem z Janem Pawłem II w Berlinie, widzieliśmy gejowską demonstrację – odpowiedział przyszły papież. Zrozumiałam wtedy, że późniejszy papież nie spotkał osobiście ani jednej ujawnionej osoby homoseksualnej – mówi s. Gramick. W pewnym momencie do rozmowy włączyła się przełożona. Kard. Ratzinger zapewnił, że ekskomunika dla siostry nie wchodzi w grę. Nauczanie o homoseksualności nie jest tym poziomem doktryny, za którą groziłoby wykluczenie z Kościoła – wytłumaczył. Rzeczywiście, w 1999 r. siostra dostała watykański zakaz prowadzenia duszpasterstwa osób LGBT i wypowiadania się na ten temat, ale ekskomuniki nie było. Siostra nie podporządkowała się tej decyzji, duszpasterstwo osób LGBT nieprzerwanie prowadzi do dziś.

Polskie korzenie

Urodziła się w 1943 r. w Filadelfii. Z dumą podkreśla, że jest stuprocentową Polką. Dziadek Andrzej Gramiak pochodził z położonej w Galicji Wschodniej małej wsi Teofipólka, a babka Teofila Stokłosa – z sąsiedniego miasteczka Kozowa. Obie miejscowości po wojnie weszły w skład Ukrainy. Polakami byli też dziadkowie ze strony matki, ale o ich pochodzeniu wiadomo niewiele. Wszyscy wyjechali do USA na początku XX wieku, jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. W domu siostry Gramick jedzono barszcz, pierogi i faworki, nazywane kresowo „chruścikami”. Dziadek zmarł, gdy ojciec miał pięć lat. Żeby utrzymać piątkę dzieci, babcia pracowała jako sprzątaczka. Gdy powiedziałam, że idę do klasztoru, cieszyła się, że będę miała lżej. Do dziś babcia jest dla mnie wzorem wytrwałej, odważnej kobiety – mówi s. Gramick. W klasztorze Sióstr Szkolnych de Notre Dame, do którego wstąpiła po liceum, wcale nie chciała się zajmować kontrowersyjnymi sprawami. Miała uczyć w katolickich szkołach matematyki i być zwyczajną, pobożną zakonnicą. Preferowała zresztą cichą modlitwę za murami klasztoru, ale przełożeni wysłali ją na katolicki Uniwersytet w Pensylwanii, gdzie robiła doktorat. Kiedyś rektor jej katolickiej uczelni wysłał ją na przeszpiegi na gejowską potańcówkę, na którą chodzili studenci. Miała sprawdzić, co się tam naprawdę dzieje, uważała zresztą, że organizowanie takich spotkań jest niemoralne. To tak, jakby urządzać koktajl party dla alkoholików, powtarzała z oburzeniem. Na prywatce spotkała jednak Dominika Basha, geja, który narzekał, że księża go odtrącili. Przyznała mu się, że tak naprawdę jest zakonnicą. Usłyszała wyrzut: Co Kościół robi dla moich homoseksualnych sióstr i braci? Nie umiała odpowiedzieć, zadała więc to samo pytanie w swoim klasztorze. Okazało się, że starsze siostry nie wiedziały nawet, kto to jest gej czy lesbijka. Przełożona zaproponowała, by w takim razie to siostra Gramick zaczęła się zajmować osobami homoseksualnymi.

Nie podskakuj Watykanowi

Zaczęło się od zorganizowania mszy w prywatnym domu Dominika, na którą przyszła grupa lesbijek i gejów. Wkrótce o sprawie napisała jedna z większych gazet w Filadelfii. Do redakcji nadeszły dziesiątki listów, prawie wszystkie pozytywne. Uświadomiłam sobie wtedy, że zwykli wierni myślą zupełnie inaczej niż hierarchowie – mówi siostra. Artykuł z gazety wpadł też w ręce rodziców siostry Gramick. Co to ma znaczyć? Dlaczego właśnie ty to robisz?, dopytywał ojciec. Bo nikt inny nie chce, a ktoś musi, odpowiedziała bez wahania. Ojciec dał za wygraną, na koniec rozmowy rzucił jednak: Tylko pamiętaj, nigdy nie podskakuj Watykanowi. Tej ojcowskiej rady siostrze nie udało się na szczęście wprowadzić w życie. W 1977 r. s. Gramick powołała istniejącą do dziś organizację „New Ways Ministry”. Jej celem jest m.in. edukowanie księży, zakonnic i innych kościelnych liderów na tematy LGBT. Katoliccy działacze przekonują do zmiany kościelnego nauczania odnośnie homoseksualności, biseksualności i transpłciowości, publikują też listę parafii przyjaznych osobom LGBT. Takich parafii są już setki, ale siostra przekonuje, że to ciągle za mało. Dlatego w kwietniu, na 40 rocznicę powstania, New Ways Ministry organizuje w Chicago wielką konferencję z udziałem setek katolickich księży, zakonnic, teologów i kościelnych działaczy. Swą obecność zapowiedziało już kilku katolickich biskupów. Czy te cztery dekady działalności to sukces czy porażka? Siostra Gramick się zamyśla. Najgorzej jest z biskupami – mówi po chwili. Dziś, po pontyfikatach Jana Pawła II i Benedykta XVI, amerykańscy hierarchowie są bardziej konserwatywni niż w latach 70. Lepiej jest, gdy spojrzeć na amerykańskich teologów. Dziś większość z nich odrzuca nauczanie Watykanu dotyczące homoseksualności – ocenia siostra. Ale największy sukces to zmiana świadomości zwykłych wiernych. Obecnie aż 54 proc. amerykańskich katolików popiera małżeństwa jednopłciowe, a ponad 75 proc. jest za wprowadzeniem przepisów zakazujących dyskryminacji osób LGBT. Na połowie uczelni katolickich w USA oficjalnie działają organizacje LGBT, a grupy parafialne chodzą w paradach równości. Przez te lata zrozumiałam, że prawdziwy Kościół to wierni z kościelnych ławek – mówi siostra Gramick. To właśnie zmiana ich świadomości jest kluczowa. Dlatego zdecydowała się wesprzeć polską kampanię „Przekażmy sobie znak pokoju”. Jej zdaniem, stosunku Kościoła do osób LGBT nie zmienią teologiczne debaty ani ideologiczne argumenty. Zachęcam do tego, by każdy, kto może to zrobić, dokonywał coming outu – w rodzinie, parafii, wobec swojego proboszcza czy innych wiernych – przekonuje. To osobiste historie zmieniają ludzkie serca – dodaje. Przykład? Biskup Thomas Gumbleton z Detroit. W 1992 r. przyjął zaproszenie na organizowaną przez s. Gramick konferencję poświęconą stosunkowi Kościoła do homoseksualności. Zaskoczył wszystkich, gdy powiedział, że przygotował dwa wystąpienia: jedno jako biskup, drugie jako człowiek. „Do końca nie wiedziałem, które powinienem wygłosić, ale zdecydowałem się na to drugie”, ogłosił na początku konferencji. I podzielił się historią swojej rodziny. Kilka lat wcześniej jego brat Dan napisał w liście do rodziny, że jest gejem. Zupełnie nie wiedziałem, jak mam się zachować, więc na wszelki wypadek przez dwa lata milczałem, opowiadał biskup. Kiedyś jednak przed świętami matka spytała go, czy jej drugi syn pójdzie do piekła. Wtedy w biskupie coś pękło. Mamo, bardzo kochamy Dana, a przecież Bóg kocha go jeszcze bardziej niż my – odpowiedział. Z czasem stał się jednym z największych rzeczników osób homoseksualnych w Kościele. Używał biskupiej mitry w kolorach tęczy, otwarcie sprzeciwił się watykańskiej instrukcji z 2005 r. zakazującej dopuszczania gejów do święceń. Jeśli hierarchowie nie będą osobiście poznawać osób homoseksualnych, nie pozbędą się swoich stereotypów. Każdy coming out ma wielkie znaczenie indywidualne, ale jest też ważnym darem dla innych ludzi i Kościoła – podkreśla siostra Gramick.

Most do deptania

Czy hierarchiczny Kościół zmieni swoje nauczanie dotyczące homoseksualności, biseksualności i transpłciowości? Zdaniem siostry Gramick, z pewnością tak. Pytanie, kiedy to nastąpi. Obecne nauczanie w tej sprawie jest sprzeczne ze współczesną wiedzą naukową i niesprawiedliwe. Powtarzanie, że orientacja homoseksualna nie jest grzechem, ale czyny już tak, nie ma sensu. To tak, jakby mówić ptakom, że nie mogą latać. Wielu pyta, co z takimi poglądami robi jeszcze w Kościele. Piętnaście lat temu siostrze groziło nawet wydalenie z klasztoru, ostatecznie przeszła do bardziej postępowego zakonu Sióstr Loretto. To był dla niej trudny czas, w jednym z wywiadów powiedziała nawet, że prawdopodobnie miała wtedy niezdiagnozowaną depresję. Ale nie myślała, żeby odejść. Skoro kiedyś zdecydowałam się być mostem między Kościołem a osobami LGBT, to muszę w tym wytrwać. Zresztą, jak się jest mostem, to nie można się dziwić, że ludzie po nas depczą – żartuje.Moim powołaniem jest zakon – powtarza. Nigdy nie myślała też o zmianie wyznania, choć w USA jest wiele Kościołów protestanckich, które dawno skorygowały swoje nauczanie o homoseksualności. Moją misją jest zmienianie Kościoła katolickiego od wewnątrz. Zresztą czuję się katoliczką do szpiku kości – podkreśla. Ale od razu zaznacza, że dla niej Kościół to nie hierarchia, lecz wspólnota wiernych. Duchowa rodzina – wyjaśnia. Kiedy w mojej rodzinie dzieje się źle, nie pakuję swoich rzeczy i się nie wyprowadzam, tylko rozmawiam i próbuję naprawiać to, co się da – mówi. Podkreśla jednak, że to jej osobista droga. Od innych tego nie może wymagać. Zna wiele lesbijek i gejów, którzy zostali przez innych wierzących bardzo poranieni. Rozumie ich decyzję, żeby odejść. Najważniejsza jest nasza relacja z Bogiem. Jeśli komuś Kościół katolicki nie pomaga w jej budowaniu, to znaczy, że nie jest to miejsce dla niego – podkreśla.

Nadzieja we Franciszku

Za pontyfikatu Franciszka znowu poczuła, że łapie wiatr w żagle. Owszem, papież w sprawie LGBT popełnia gafy, ale ma też piękne gesty. W październiku 2015 r. w czasie wizyty w USA spotkał się na przykład ze swoim byłym uczniem Yayo Grassim i jego homoseksualnym partnerem Iwanem. Kilka miesięcy wcześniej przyjął na audiencji transseksualnego mężczyznę z Hiszpanii wraz z narzeczoną. Niespełna rok temu siostra Gramick zorganizowała pielgrzymkę osób LGBT do Rzymu. Grupie nie udało się wprawdzie prywatnie spotkać z Franciszkiem, ale tęczowych pielgrzymów zaproszono na papieską audiencję do specjalnej strefy VIP. Ten papieski przykład idzie w dół. Z obecnym arcybiskupem Waszyngtonu kard. Donaldem Wuerlem spotykam się kilka razy do roku – mówi. Zakonnica ma też pełne wsparcie przełożonych zakonu Sióstr Loretto, do którego przeniosła się 15 lat temu. Zawsze podkreśla jednak, żeby się nie oglądać na papieża czy biskupów. Jej życie odmieniło przecież zwykłe ludzkie spotkanie z młodym gejem Dominikiem. Chciałaby, żeby także inni ludzie Kościoła mieli okazje spotykać osoby homoseksualne. Kilka lat temu zakonnica poznała kuzyna Benedykta XVI. Okazało się, że w rodzinie emerytowanego papieża jest osoba homoseksualna, która jednak nigdy nie zdecydowała się o tym powiedzieć Ratzingerowi. Wielokrotnie z nim rozmawiała, siadała do stołu, ale się nie ujawniła. Gdy się o tym dowiedziałam, pomyślałam, że ten jeden coming out mógłby zmienić historię Kościoła. Dlatego tak ważne jest, żeby wierzące osoby LGBT wychodziły z szafy – mówi siostra Gramick.

Siostra Gramick w Polsce

Kilkaset osób wzięło udział w polskich spotkaniach z siostrą Jeannine Gramick, twórczynią katolickiego duszpasterstwa osób LGBT w USA. Na przełomie listopada i grudnia odbyły się one w warszawskim Muzeum Historii Żydów POLIN, Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku oraz Spółdzielni Ogniwo w Krakowie. Towarzyszyły im pokazy filmu „W zgodzie z sumieniem. Droga wiary s. Jeannine Gramick” w reżyserii Barbary Rick. Siostra poprowadziła również adwentowy dzień skupienia dla uczestników grupy polskich chrześcijan LGBTQ „Wiara i Tęcza”. Mam polskie korzenie, więc czuję się tu jak w rodzinie – mówiła zakonnica. Wizyta siostry nad Wisłą to pokłosie kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju”, przy której współpracowały organizacje LGBT oraz środowiska katolickie. Siostra Gramick była pod dużym wrażeniem tego, co zobaczyła w Polsce. Jestem zaskoczona, że spotkałam tu tak wiele postępowo nastawionych osób, także w Kościele. Wielkim błogosławieństwem jest Kampania Przeciw Homofobii, która robi wspaniałe rzeczy dla osób LGBT i ich rodziców. Cieszy mnie też działalność Wiary i Tęczy, która organizuje przyjazną przestrzeń dla wierzących osób LGBT – mówiła. Wizytę siostry Gramick w Polsce organizowały KPH, WiT oraz trójmiejskie stowarzyszenie Tolerado.

Tekst z nr 65 / 1-2 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Grzech czy nie? To sprawa sumienia

O miejscu osób LGBT w Kościele katolickim, o zmianach w Kościele, które chciałoby się, by zachodziły szybciej, o akcji „Przekażmy sobie znak pokoju” oraz o piekle, którego raczej nie ma, z teolożką i filozofką Haliną Bortnowską rozmawia Zuzanna Piechowicz (TOK FM)

 

Czy jest miejsce w polskim Kościele katolickim dla osób nieheteroseksualnych? Gdzie mogą czuć się pełnoprawnymi członkami wspólnoty?

Nie wiem… Zapewne są takie miejsca do odnalezienia. Przykładem jest grupa Wiara i Tęcza. Powinno ich być więcej. Są ludzie, którzy by tego chcieli. I są na to gotowi. Problemem jest powolne trwanie w Kościele rzymskim. Myślę, że wielu duszpasterzy chciałoby zmian, ale słusznie czują, że to może się łączyć z wypchnięciem z Kościoła tych, którzy zmian nie rozumieją. Którzy dotąd posłusznie trwali. Tych ludzi nauczono, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Często ta nauka kosztowała ich dużo wysiłku. Dla wielu z nich Kościół jest jedyną łodzią, którą mają, którą znają. Oni za dobrze pamiętają wszystkie „nie” i „nie wolno”. Pytają: „Co się stało? Dlaczego mamy mieć teraz inne zasady?” Dotyczy to zarówno wielu wiernych, w tym starszych, jak i dostojników kościelnych. Dla nich zmiana bywa gorsząca. Z uwagi na swą historię, długą i nieprzerwaną, Kościół rzymskokatolicki z dużym trudem zarządza zmianami.

Ale one zachodzą?

Przed laty rozmawialiśmy z członkami zespołu synodalnego w Nowej Hucie na temat zmian wprowadzonych po soborze. To było niedługo po jego zakończeniu. Zapytałam, jakich zmian doświadczają. Jedna z uczestniczek powiedziała, że dawniej, przed soborem, słysząc, że córka ma nieślubne dziecko, ksiądz by ją zbeształ, że jest złą matką i kazałby jej wyrzucić córkę z domu. Teraz ksiądz ją zapyta, czy wystarczająco kocha tego wnuka. Bo jemu się miłość należy. Może ojciec nie poświęca mu wystarczającej uwagi? Więc babcia powinna być cała dla niego. I to jest dla niej zmiana soborowa. W wielu dziedzinach Kościół dokonał zmiany o wielkim, radosnym znaczeniu. Niejedno z tego, co papież Franciszek usiłuje ostrożnie pokazać, odegrać, zaprezentować, opowiedzieć w przypowieści, jest zalążkiem zmiany. On nad nią pracuje. Bardzo powoli i ostrożnie. Nie wiadomo tylko, ile zdąży zrobić.

O homoseksualistach mówi, że „nie powinni być dyskryminowani, powinni być traktowani z szacunkiem”. I podkreśla, że należą im się przeprosiny ze strony chrześcijan.

Mówi też, że trzeba pracować nad tym, by ludzie, którzy pod jakimkolwiek względem nie stosują się w pełni do reguł, mogli być obecni we wspólnotach związanych z Kościołem, w parafiach. Aby mieli możliwość służyć tak, jak chcą i potrafi ą. I aby ich służba była nie tylko akceptowana, ale też doceniana. To bardzo dobra droga, ale jednocześnie trudna. Terapia szokowa w Kościele się nie uda. Trzeba pracować na uzdatnianiem ludzi do przyjmowania błogosławionych zmian.

Jak?

Myślę, że niezwykle ważne jest podejście do posłuszeństwa w Kościele. Niewiele się o tym mówi. Posłuszeństwo Bogu to co innego niż podporządkowanie się jakiejś osobie. Chrześcijanin nie może się zwolnić z wolności sumienia, jakie posiada. Tylko to, co przez swoje sumienie przepuści, jest uświęcone. Nie może swojego wodza, lidera czy księdza obciążyć odpowiedzialnością za siebie. Nikomu nie należy powierzać swojego sumienia, ono jest niezbywalne. Jak prawa człowieka. Takie wychowanie musi się odbywać w kościele.

Z ust księży często słychać słowa o tym, że homoseksualiści grzeszą. Arcybiskup Jędraszewski powiedział „Kościół nie zabrania miłości, nie zabrania osobom homoseksualnym kochać. Mogą kochać, ale nie osoby tej samej płci”.

Grzechem nie jest sama orientacja, ale czyny się z niej wywodzące traktowane są już jako naruszenie prawa. Myślę, że to przekonanie może ulec nowemu namysłowi. Bądźmy dorośli i nie ustawiajmy sobie życia w kategorii grzechów, grzeszków i grzeszydeł. Lepiej jest myśleć, czy coś jest w porządku, czy nie. To sumienie ma być wyznacznikiem decyzji życiowych chrześcijanina. Nikt nie może wyręczyć sumienia drugiego człowieka. Można sumienie oświecić, ale to nie jest automat. Chodzi o to, czy trzymasz się Tory i Ewangelii w jej duchu. Czy jesteś wierny złożonej obietnicy. Tej, którą złożyli rodzice chrzestni, a każdy dorastający chrześcijanin podtrzymuje i powtarza. Inaczej grozi ci syndrom „Hulaj duszo, piekła nie ma”. Ja też uważam, że raczej piekła nie ma, ale to nie oznacza, że można z czystym sumieniem hulać. Nawet ci bardzo tradycyjnie wierzący chrześcijanie znają ten syndrom. Jak już nie poszło się do kościoła, to można też zrugać małżonka, dziecku przyłożyć i coś gwizdnąć z ogrodu sąsiada, bo i tak jestem grzesznikiem. To jest niebezpieczne.

Czyli twoim zdaniem seks w monogamicznych związkach homoseksualnych, który jest w zgodzie z sumieniem osób w tym związku, nie jest grzechem?

Odsyłam do tego, co już powiedziałam o sumieniu. Sprawa „grzeszę czy nie” jest sprawą sumienia. Każdy rozstrzyga sam. Ale jeśli pyta innych, to moja odpowiedź jest taka, że nie ma tu „pola do grzechu”. W każdym razie nie bardziej niż w każdej międzyludzkiej relacji. Niełatwo ją utrzymać w wolności od egoizmu.

Powiedziałaś, że uważasz, że piekła raczej nie ma. Co powstrzymuje chrześcijan, skoro nie wizja ognia piekielnego?

Jest olbrzymi teren, na którym człowiek czy L czy B czy G czy T czy X czy Y, bywa odpowiedzialny za krzywdę drugiego człowieka. Poprzez marnotrawienie miłości, brak wierności, hodowanie egocentryzmu czy egoizmu. Można tu podać przykład seksu, który jest wyrazem miłości w związkach ludzi o orientacji homoseksualnej czy w tej czy innej wersji. I seks powinien być wyrazem miłości. O osobach nieheteroseksualnych narosło tu wiele stereotypów, ale oczywiście oni też potrafią nad swoimi związkami pracować, czuwać. Trzeba to pokazywać. W scholastyce jest takie twierdzenie, że jeśli coś jest, to znaczy, że jest możliwe. Tylko trzeba stwierdzić, że to jest!

Brak możliwości zawarcia małżeństwa to utrudnia.

Tak, mam świadomość, że nad związkami homoseksualnymi nie czuwa taki twardy mus, jak nad małżeństwami zawartymi w Kościele. Chociaż te zawarte w Kościele niekoniecznie lepiej się trzymają. Łatwiej jest, jak są jakieś zewnętrzne reguły, na których można się oprzeć. Jak na jakiejś fajnej drabinie, po której można się potem wspinać.

Znasz homoseksualistów chodzących do kościoła co niedzielę. I radzą sobie.

Mają swoje lata, niech sami opowiedzą! (śmiech) To właśnie oni mogą ukształtować zmianę w Kościele. Mam nadzieję, że im się uda. Szkoda by było, gdyby się wykruszyli albo gdyby ich wykruszono.

A co z rolą reszty wierzących w tym procesie?

Może być ogromna. Mogą wesprzeć ich na tysiąc różnych sposobów. Przede wszystkim unikając separowania ich i zapraszając do wspólnej praktyki. Duża rola w tym księży, którzy też muszą się zdobyć na odwagę. Muszą nauczyć tych, którzy przestrzegają wszystkich nakazów, akceptacji bliźnich. Jezus serio miał na myśli to, co powiedział: „Przyjdźcie do mnie wszyscy”. Wszyscy! Zwłaszcza ci, którzy jesteście obciążeni, wykluczeni, nieakceptowani.

To byli jego ulubieńcy.

Oczywiście.

Czy nie łatwiej uciec do innego Kościoła? Kazimierz Bem jest gejem i pastorem. Inny świat w porównaniu np. z ks. Oko.

Zmiana kościoła jest lepszym wyjściem niż skazanie się na samotność w kontakcie z Ewangelią. Ale nie umiałabym doradzić, kiedy warto jest czekać i korzystać z katakumbalnych form obecności, a kiedy lepszym rozwiązaniem jest znalezienie sakramentów i nauki w Kościele, który bardziej jest podatny na zmiany. To jest roztropnościowa decyzja. Mówiąc to, zdaję sobie sprawę, że zaraz rozlegną się zgorszone głosy, że zbawienie jest tylko w jednym Kościele. Ja też w to wierzę. Ale ponad podziałami historycznymi Chrystus ma swój Kościół, który trwa, jak również wierzę, we wszystkich kościołach na miarę wierności tego, żeby przekazywały Ewangelię w całości. Wierzę, że ten Kościół trwa w Kościele rzymskim, ale ta wiara nie polega na przekonaniu, że nie trwa w innych kościołach i wspólnotach. W przyszłym roku mija 500 lat od reformacji.

W twoim pokoleniu otwartość nie jest powszechna. Jaką masz drogę za sobą?

Długo by o tym mówić. I mogłoby wyjść niemądrze. Zasadniczą rolę w tym, że mogłam się ustawić po jednej ze stron było i jest gruntowne przekonanie, że zmiany muszą zachodzić. Nauczyłam się tego, studiując teologię. Zmian było już wiele, bardzo daleko i głęboko sięgających. Wobec tego ja się zmiany nie boję. Wiedzy teologicznej często brak. Tak samo jak świadectw odważnego myślenia.

Gdzieś się zgubiło to miłosierdzie.

W Polsce znamy dobrze modlitwę „Ojcze nasz”. Tam jest taki fragment: „I odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Ryzykowna deklaracja. Bo jak my nie odpuścimy innym, to i nam nie odpuszczą. No i cześć.

Zaangażowałaś się w akcję „Przekażmy sobie znak pokoju” Kampanii przeciw Homofobii, Wiary i Tęczy oraz Tolerado. Myślisz, że ta akcja pomoże?

Tak, ale bez naiwnego przekonania, że zaraz, pojutrze, a najlepiej dziś przyniesie pozytywny skutek. Ale warto siać. Ktoś to przeżyje, zauważy, pocieszy się tym. Jak wiara nie ma się oddzielić od tęczy, a tęcza od wiary, to trzeba coś zrobić. Tak myślałam, że ci się to nie spodoba.

Po prostu chciałabym, aby prawdziwe dobre zmiany zachodziły szybciej.

Skutkiem zbyt szybkiej zmiany odpowiadającej moim czy Twoim potrzebom może być fakt, że zostawimy część wycieczki z tyłu. A zostawanie z tyłu na wycieczce to jedna z najgorszych rzeczy, jaka może się wydarzyć. Struktura wycieczki musi być stworzona odpowiedzialnie. Niech idzie do przodu, ale niech ktoś pilnuje, aby nikt się z tyłu nie zgubił. Bo ci z tyłu poczują się rozgoryczeni i zdradzeni. A jednocześnie trzeba uważać, aby nie tamować napływu zmian.

Halina Bortnowska (ur. 1931) – teolożka, filozofka, publicystka, wieloletnia członkini redakcji katolickiego czasopisma „Znak”, współzałożycielka Helsińskiej Fundacji Praw człowieka, obecnie członkini Rady Fundacji. We wrześniu br. wzięła udział w akcji Kampanii Przeciw Homofobii, Wiary i Tęczy oraz Stowarzyszenia Tolerado „Przekażmy sobie znak pokoju”, nagrała filmik (do obejrzenia na youtube), na którym mówi m.in. „Miłość, która łączy ludzi tej samej płci, może być równie prawdziwa, co miłość kobiety i mężczyzny. I z równie wielką siłą potrzebuje wyrazu, także wyrazu w postaci cielesnej.”

Tekst z nr 63 / 9-10 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.