Kościół bez LGBT

Co katolicy/czki LGBT w Polsce mówią o swych relacjach z Kościołem? Wiara i Tęcza koordynowała akcję wypełniania „Ankiety Franciszka”

 

Wiara i Tęcza na Paradzie Równości (2014) foto: Justyna Łapińska

 

Podczas pielgrzymki na Jasną Gorę usłyszałem od spowiednika: „Twoja noga nie powinna wstąpić w to święte miejsce”. Od tamtej pory się nie spowiadam, bo się po prostu boję – relacjonuje Jarosław, gej z Jastrzębia-Zdroju.

Pierwszą osobą, której powiedziałem o swojej orientacji, był spowiednik – opowiada 29-letni Krzysztof z Krakowa. Bardzo się bałem ujawniać, ale potrzebowałem wsparcia. Na spowiedzi spotkałem się jednak z murem niezrozumienia i ogromnym chłodem. Ta rozmowa mnie zdruzgotała, bezpośrednio po niej otarłem się o samobójstwo. Od tego czasu byłem u spowiedzi tylko przy okazji pogrzebu babci i ślubu członków mojej rodziny. Nie przystępuję też do komunii. Do dziś nie wyleczyłem się z tego zranienia.

Nie wszyscy odchodzą

To tylko dwie spośród blisko stu relacji, które polscy katolicy/czki LGBT nadesłali w ramach koordynowanej przeze mnie akcji zbierania odpowiedzi na „Ankietę Franciszka” przed zwołanym w Rzymie Synodem ds. Rodziny. Do nadsyłania refleksji m.in. na temat położenia osób homoseksualnych w kościele zachęcał Watykan. Grupa polskich chrześcijan LGBT „Wiara i Tęcza”, której jestem członkiem, postanowiła na ten apel odpowiedzieć.

Największym zaskoczeniem była duża liczba ankiet, jakie nadeszły od katolików/czek LGBT z całej Polski. Na ogół panuje przekonanie, że osoby nieheteronormatywne odchodzą z Kościoła. To jednak tylko część prawdy. Rzeczywiście, wiele lesbijek, gejów i osób transpłciowych pod wpływem kościelnej mowy nienawiści odchodzi od praktyk religijnych, jednak przez sam fakt homoseksualności lub transseksualności nie traci się na ogół wiary. Ani potrzeb duchowych. Co więcej: duża część z nas pozostaje w Kościele, starając się jakoś ułożyć sobie relację z tą instytucją, a jeszcze bardziej z Bogiem.

Możliwości artykulacyjne wierzących osób LGBT w Polsce są mocno ograniczone, i to nie tylko ze względu na kościelną homofobię. Świeckie środowiska lesbijsko-gejowskie przez lata patrzyły na nas z dystansem, co łatwo zrozumieć, biorąc pod uwagę ogromną krzywdę, jaką osobom nieheteronormatywnym wyrządza wielu ludzi Kościoła. Organizacje LGBT zaczynają jednak coraz mocniej dostrzegać emancypacyjny potencjał istniejący w religijnych grupach takich, jak Wiara i Tęcza. Mówił mi o tym latem ubiegłego roku Bjorn van Roozendaa z ILGA-Europe podczas spotkania z przedstawicielami organizacji chrześcijańskich organizacji LGBT z Europy Wschodniej w Amsterdamie: My na Zachodzie zrozumieliśmy, że bez współpracy z organizacjami LGBT nie zmienimy homofobicznych postaw konserwatywnej części społeczeństw. Ma to szczególne znaczenie teraz, gdy coraz większe poparcie społeczne uzyskuje w naszych krajach radykalna prawica. Także w Polsce widać coraz większe zainteresowanie Wiarą i Tęczą.

Wewnętrzna emigracja

Jest jednak drugi, o wiele ważniejszy powód, dla którego katolicy LGBT w Polsce nie są wystarczająco słyszalni. Otóż przytłaczająca większość z nich żyje w ukryciu. W parafiach i wspólnotach religijnych osoby wierzące decydują się na wewnętrzną emigrację. A przecież z najbardziej ostrożnych obliczeń wynika, że w polskim Kościele rzymskokatolickim ponad 1,5 mln wiernych to lesbijki i geje. Liczba porównywalna z największymi diecezjami w naszym kraju!

Odpowiedzi na ankiety, jakie uzyskałem od katolików/czek LGBT, pokazują swoisty mechanizm błędnego koła, który sprawia, że osoby homoseksualne są w Kościele niewidoczne. Nieprzyjazna wobec osób LGBT atmosfera w Kościele powoduje, że wierzący ukrywają swoją orientację psychoseksualną. Przez to Kościół funkcjonuje jako „wyspa bez gejów i lesbijek”, a to z kolei sprawia, że zarówno księża, jak i świeccy nie mają okazji poznać osobiście „żywych” i „realnych” gejów, lesbijek, osób transpłciowych czy biseksualnych w ich codzienności. Wiedza duszpasterzy na temat osób LGBT opiera się zatem głownie na przekazie medialnym, wrogiej wobec nas literaturze oraz sakramencie spowiedzi, podczas którego penitenci spowiadają się z nadużyć seksualnych, ewentualnie opowiadają o swoich seksualnych lękach, nieraz zresztą podsycanych przez samych duszpasterzy. Powstaje z tego obraz osoby LGBT chorobliwie skupionej na seksie, głęboko niepogodzonej ze swoją orientacją psychoseksualną. Utwierdza to tylko księży w negatywnych stereotypach na temat osób LGBT.

O tym, jak ta kościelna szafa na co dzień wygląda, uczestnicy ankiety wiedzą aż nadto dobrze. 30-letnia Olga z Warszawy na niedzielną mszę chodzi razem z partnerką. Ale udajemy, że jesteśmy jedynie znajomymi. Przekazując znak pokoju, pamiętamy, by nie robić tego zbyt serdecznie. Taka konieczność konspiracji uniemożliwia nam głębsze zaangażowanie siężycie parafii – mówi. Moj chłopak jest zaangażowany w życie oazowe, ale swoją orientację musi ukrywać. Nie jest łatwo, ale się nie poddajemy – dodaje Jarosław z Jastrzębia-Zdroju.

Często próby ujawnienia się przynoszą negatywne konsekwencje. 47-letnia Katarzyna z Gdańska od lat mieszka ze swoją partnerką. Postanowiły kiedyś razem przyjąć księdza po kolędzie. Ksiądz najpierw się spłonił, po czym nieskładnie zaczął fukać: „Jak ja mam TO tutaj wpisać?” Wskazywał przy tym na kartoteki, w których zaznaczał, kto w danym domu mieszka – opowiada Katarzyna.

Lesbijka śpiewa psalmy

Najczęściej jednak osoby wierzące pod wpływem nieprzyjaznej atmosfery same odchodzą na kościelne peryferie. Trudno im się odnaleźć, bo w polskich ruchach duszpasterskich panuje założenie, że wszyscy myślą jednakowo. Nie spotkasz tam nikogo, kto ma na przykład poglądy feministyczne – skarży się 38-letnia Agnieszka, lesbijka z Warszawy. 25-letni Kamil z Wałbrzycha podczas rozmowy z księdzem powiedział, że ma lewicowe poglądy i popiera małżeństwa homoseksualne. To, że sam jest gejem, nie przeszło mu przez usta. Ksiądz mi odpowiedział: „W takim razie nie ma tutaj dla ciebie miejsca”. Od tego momentu zacząłem unikać oazowych spotkań i po miesiącu odszedłem ze wspólnoty – mówi.

32-letnia Joanna miała więcej szczęścia. Jej przewodnik duchowy powiedział jej, że nie ma nic przeciwko temu, by jako lesbijka nadal była liderką wspólnoty oazowej. Postawił jednak warunek: o orientacji nikt nie może się dowiedzieć! Powiedział, że ujawnienie homoseksualizmu przed innymi członkami wspólnoty uniemożliwi mi nie tylko bycie animatorką, ale wręcz uczestnictwo w grupie – relacjonuje Joanna.

Kobieta szybko się zresztą przekonała, że to nie tylko teoria. W jej grupie ujawniła się bowiem inna osoba homo. Nie dokonała publicznego coming outu, jedynie zwierzyła się wspólnocie, którą traktowała jak rodzinę. Wywołało to ogromne oburzenie liderów i członków grupy. Nagle z dnia na dzień ta osoba stała się niegodna tego, by przy ołtarzu zaśpiewać psalm czy odczytać czytanie. Wszelkie formy aktywności liturgicznej okazały się dla niej niedostępne. W tak niesprzyjającej atmosferze po jakimś czasie odeszła. A dla mnie był to sygnał, że jeśli chcę pozostać wśród tych ludzi, muszę uważać, by to, kim jestem, nie wyszło na jaw – opowiada Joanna, która po jakimś czasie również opuściła grupę.

Niestety, większość nieheteroseksualnych osób zaangażowanych w życie Kościoła zmaga się dodatkowo z olbrzymią uwewnętrznioną homofobią. Nikt, kto ma już jakoś „przerobiony” temat swojej homoseksualności, nie wejdzie do takich wspólnot. Bo ci, którzy zostają, płacą za to nieraz ogromną cenę. Znam historię lidera jednej ze wspólnot przy uczelni katolickiej. Ukrywał to, że był gejem, kilka lat temu popełnił samobójstwo – opowiada Agnieszka, lesbijka z Warszawy.

Damian z Płocka przez kilka lat przygotowywał oprawę muzyczną na mszach i rekolekcjach. Kiedyś zwierzył się ze swej orientacji przyjacielowi ze wspólnoty, zresztą też gejowi. On jednak jeździł do lubelskiej Odwagi, gdzie zalecano zerwanie kontaktów ze środowiskiem homoseksualnym. Potraktował to bardzo dosłownie, zażądał, bym wybrał: albo terapia, albo odejście z grupy. „Doniósł na mnie do duszpasterza, który podtrzymał ultimatum. Na terapię się nie zdecydowałem, więc zostałem wyrzucony. Inni uczestnicy, nawet jeśli prywatnie czuli ze mną solidarność, byli poddani tak silnej presji, że się ode mnie odwrócili. Przeżyłem silne załamanie, na szczęście udało mi się z tego wyjść – opowiada Damian.

Kościół przyszłości 

Takie świadectwa nie napawają optymizmem. Powstaje zatem pytanie: czy jest o co walczyć? Wiara i Tęcza od początku twierdzi, że tak. Jedyny sposób to mówić o sobie głośno i otwarcie, starając się, by nasze świadectwa dotarły do jak największej liczby osób w Kościele. Pewnej dozy optymizmu dodaje nam pontyfikat Franciszka, który zmienia język, w jakim Watykan wypowiada się na temat homoseksualności. O tym, że Kościół katolicki przestaje być w tej kwestii monolitem, można się było przekonać na październikowym Synodzie ds. Rodziny w Rzymie, na którym po raz pierwszy w dziejach Kościoła padło tak wiele pozytywnych słów pod adresem osób homoseksualnych. Zredagowany przez biskupów dokument podsumowujący pierwszy tydzień obrad mówił: „Osoby homoseksualne mają wartości i dary do zaoferowania wspólnocie chrześcijańskiej. Czy nasze wspólnoty są w stanie im to zapewnić, akceptując i ceniąc ich orientację seksualną?” Choć ostateczna wersja dokumentu podsumowującego Synod nie była już dla osób LGBT tak korzystna, na Zachodzie dyskusja toczy się nadal. Pod koniec grudnia biskup Johan Bonny z Antwerpii wezwał wprost, by Kościół uznał związki jednopłciowe. Belgijski hierarcha przyznał, że odwagi do wypowiadania się w tych sprawach dodał mu pontyfikat Franciszka. Powinniśmy dążyć do tego, by związki jednopłciowe zostały w Kościele formalnie uznane – powiedział w wywiadzie, pytany, czy pary jednopłciowe powinny uzyskiwać w Kościele błogosławieństwo na wzór małżeństw heteroseksualnych.

Pozytywne rzeczy zaczynają się też dziać na polskim podwórku. Ostatnio publicysta katolicki Cezary Gawryś (niegdyś zwolennik „leczenia gejów”, dziś osoba, która wycofała się z dawnych poglądów na ten temat) na stronie stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita” napisał poruszający tekst „Dlaczego Kościół milczy, kiedy znieważają i biją?”. Wstrząśnięty opisaną w „Replice” (nr 52) historią dwóch gejów: Piotra i Pawła, nękanych w rodzinnych Kartuzach z powodu swej orientacji seksualnej, pyta: Czy za klimat agresji skierowanej ku osobom homoseksualnym, niewątpliwie panujący wciąż na polskiej prowincji, w małych miastach, nie jest także odpowiedzialne nauczanie polskich biskupów i wielu księży? (…) Czy w takim wypadku, kiedy w małej społeczności złożonej w większości z katolików dochodzi do prześladowania osób homoseksualnych, do skandalicznego aktu poniżania drugiego człowieka, nie powinni zabrać głosu lokalni duszpasterze? Przecież to gotowy temat na adwentowe kazanie o miłości bliźniego! (…) Swoją drogą, zgłaszam wniosek do przewodniczącego Konferencji Episkopatu, aby w roku 2015 polscy biskupi skierowali specjalny list pasterski do rodziców osób homoseksualnych.

Dla wielu spełnienie tego postulatu wyda się zapewne kompletną abstrakcją. Dla mnie – po wizycie w pewnej parafii na południu Polski – trochę mniejszą. Znajomy ksiądz zaprosił niedawno kilka osób z Wiary i Tęczy na spotkanie biblijne, które było zorganizowane przy jego kościele. Wcześniej wytłumaczył uczestnikom swojej wspólnoty (w większości starszym kobietom), kim jesteśmy. Ich przyjęcie było więcej niż życzliwe. Okazało się, że zwykła polska parafia nie musi być homofobiczna, o ile duszpasterz nie będzie „straszył gejem”, lecz po prostu potraktuje nas jako siostry i braci.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Święty

O pasji do tańca, o życiu na wózku inwalidzkim, o poznawaniu facetów, o wyjechaniu z szafy i o wierze w Boga z choreografem i tancerzem Rafałem Urbackim rozmawia Mariusz Kurc

 

 

Taką jesteś postacią, że nie wiem, od czego zacząć. Od gejostwa? Od wózka? Od tańca? Od Kościoła?

Zacznij od seksu. Wiesz, że seks pozamałżeński z osobą niepełnosprawną to nie grzech? Tak mi mówiło wielu księży.

Naprawdę?

To akt miłosierdzia. Wyobrażasz sobie, jak to działa na poczucie wartości?

Ale dlaczego w ogóle rozmawiałeś z księżmi o seksie? O gejowski seks też ich pytałeś?

(śmiech) Gejowski seks to jednak grzech. Zakaz nawet z paralitą.

Przez jakieś 2 lata byłem członkiem katolickiej oazy – Ruchu Światło-Życie. Odszedłem z Kościoła, gdy zrozumiałem, że ukrywanie homoseksualnej orientacji nie ma sensu. System, który zasadza się na twierdzeniu, że Bóg mnie kocha, nie jest mi z gruntu wrogi, ale interpretacja tej miłości w duchu instytucji kościelnych jest dla mnie groźna.

Pewnie zastanawiasz się, po co w ogóle byłem w oazie. Na pewno nie po to, by modlitwą zmienić się na hetero. Byłem grubym – 120 kilo! – brzydkim, poruszającym się na wózku inwalidzkim nastolatkiem, który bał się wyjechać z szafy. Ile jest życiowych alternatyw w takiej sytuacji? A ta wspólnota mnie przyjęła.

Spotkałeś się tam z dyskryminacją?

 Z dyskryminacją w Kościele spotkałem się już wcześniej, podczas Pierwszej Komunii. To było jeszcze przed wózkiem. Już chodziłem inaczej i dlatego ustawiono mnie w szeregu do eucharystii jako ostatniego. Musiałem iść główną nawą na samym końcu i wszyscy na mnie patrzyli. Postanowiłem, że nigdy więcej do komunii nie przystąpię i dotrzymałem słowa. Dla ludzi w oazach katolickich gej to jest ktoś, kogo trzeba ewangelizować. Samo określenie „gej” ma pejoratywny wydźwięk – wiesz, choroba lub dewiacja. Jednocześnie wokół homoseksualności księży, o której się oczywiście wie, sam poznałem dwóch, panuje zmowa milczenia. Puszcza się oczko i tyle.

Na studiach stopniowo się wyoutowałem, oazy przeszły do historii. Nadal wierzę i szukam odpowiedniej oferty programowej, niestety Kościół jeszcze takiej nie przygotował.

Byłeś grubym gejem na wózku z pasją do tańca.

Tak. W liceum w Gliwicach założyłem kółko teatralne. Robiliśmy rzeczy stricte ruchowe – układaliśmy ruch pod obrazy, pod muzykę. Teatr plastyczny – pierwsze, wstydliwe z dzisiejszej perspektywy, próby. Potem, już na studiach, pojechałem do Bytomia, na warsztaty tańca integracyjnego w Teatrze Tańca „Kierunek”. Wypatrzyła mnie tam choreografka, której spodobała się moja motoryka. Z tym zespołem pozostałem przez 3 lata.

W listopadzie 2010 r. premierę miał twój autorski spektakl „Mt 9,7 [On wstał i poszedł do domu]”.

Na ten projekt zdobyłem grant w konkursie dla młodych choreografów w Starym Browarze w Poznaniu, organizowanym przez ArtStation Foundation Grażyny Kulczyk. To solówka, lecture performance, stand-up.

Twoje życie w 40-minutowej pigułce.

Mniej więcej. Wsiadłem na wózek w wieku czternastu lat. Zanik mięśni. Ponad dziesięć lat spędziłem na wózku, wstałem z niego dwa lata temu. Chodzę o kulach. Dzięki intensywnej rehabilitacji. Przeszedłem trening jak absolwent szkoły baletowej. Nie mam problemu ze zrobieniem szpagatu albo założeniem sobie nogi za głowę. Ale „Mt 9,7” jest nie tylko o doświadczeniu życia na wózku. Mówię również o moich pokręconych korzeniach – jeden dziadek był Żydem, drugi – kierowcą w Wehrmachcie. A jedna z babć była z pochodzenia Tatarką, co ujawniło się w moich rysach twarzy. Jest też o doświadczeniu wiary, zachęcam publiczność i razem śpiewamy o tym, że Bóg nas kocha, pomimo ułomności, to znaczy cech, które większość uznaje za anomalię.

I robisz coming out.

Nie mogłoby go nie być. Pytam publiczność: „czy ktoś ma ochotę dokonać małego akciku miłosierdzia? Czy znajdzie się chociaż jeden, który pójdzie ze mną w imię Pańskie za scenę i napełni mnie łaską? Czy znajdzie się chociaż jeden sprawiedliwy… mąż?”

Po tym „mężu” na widowni jest cicho jak makiem zasiał.

Tak, ludzie są zmieszani – paralita gejem?

Na koniec sypiesz na twarz złoty brokat. Kampowy, gejowski akcent.

Chcę zostać pierwszym świętym niepełnosprawnym polskim gejem (śmiech). Jest jeszcze jedno nawiązanie do kampu.

Tańczysz do „Strong Enough” Cher.

Właśnie. Ale to nie są tylko gejowskie „akcenty”. Jeśli miałbym nie mówić o gejostwie, to mój lecture performance przestałby być o mnie. Moja historia ma homonarrację, taka jest moja orientacja miłosna i seksualna.

Mama miała wątpliwości, czy powinienem na scenie poruszać ten temat.

Dlaczego?

Moj publiczny coming out oznacza coming out mojej mamy jako rodzica geja. Ona musi sobie z tym dać radę, to nowa sytuacja wśród jej znajomych ze śląskiego miasta.

A tata?

Nie mam z nim kontaktu, rodzice rozstali się dawno temu, ale pewnie przeczytał o mojej orientacji gdzieś w necie.

Po „Mt 9,7” rozpocząłeś współpracę z Moniką Strzępką i Pawłem Demirskim.

Byłem odpowiedzialny za ruch sceniczny w ich trzech spektaklach – w „Tęczowej trybunie 2012”, w „Położnicach szpitala św. Zofii” oraz w „W imię Jakuba S.”, premiera tego ostatniego odbyła się w grudniu w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Przy „Tęczowej…”, która była o gejowskim fanklubie piłki nożnej, byłem też głosem fake’owej formacji społecznej stworzonej przez Monikę, Pawła i zespół Teatru Polskiego we Wrocławiu. „Tęczowa…” miała mocny medialny oddźwięk!

Pamiętam.

Monika i Paweł przedstawili interesujący, radykalny model dyskusji o homofobii nie tylko w futbolu, ale szerzej – w polskiej demokracji. KPH miało zagwostkę, jak się do nas ustosunkować. Obecnie pracuję też nad projektem z udziałem osób o alternatywnej motoryce w Instytucie Teatralnym w Warszawie i nad spektaklem o pamiętaniu lat 90. – „Rewind” kolektywu the freszmejkers.

Jak to było u ciebie z poznawaniem facetów, gdy już się wyoutowałeś? Zacząłeś bywać w klubach gejowskich?

Nie. W moich Gliwicach gejowskich klubów nie było i nadal nie ma. Ale nawet teraz, gdy mieszkam w Krakowie, to rzadko bywam w branżowcach. Wzbudzam zainteresowanie na parkiecie, bo wiesz, wchodzi facet o kulach, odstawia te kule i zaczyna tańczyć. I to zupełnie inaczej, niż się przyjęło, bo ja nadal nie mam czucia od połowy ud do czubków palców, moja motoryka ciała jest nieco odmienna.

A co z facetami?

W pierwszych latach na wózku miałem ciągle rehabilitację i nawet nie myślałem o tym, by kogoś szukać. Na drugim roku studiów pierwszy raz umówiłem się na randkę. Jak chyba większość polskich gejów, poznawałem facetów przez Internet. Spotykałem się z rożnymi reakcjami. Nikt nie zakłada, że ten drugi to jest koleś na wózku, z pierwszą grupą inwalidzką. Wózek znaczy więcej niż facet, który na nim siedzi. Znaczy niepełnosprawnego. Zawsze przed spotkaniem robiłem wózkowy coming out. Jedni w ogóle nie odpisywali, inni, że sorry, ale tego nie oczekiwali i dziękują. Ale byli też tacy, którzy chcieli kontynuować, najczęściej z ciekawości – i wtedy od razu przechodziliśmy do fazy kumplowania się, z romansu nici. Zresztą romans rzadko był dla mnie priorytetem, chciałem poznać innych gejów. Pytanie o „sprawy w okolicach pasa” paść musi. No więc te sprawy działają, wszystko w normie.

Zdarzali się też zafascynowani mną – gej na wózku i na dodatek nie marudzi, jest najzwyczajniej radosny. Takich nie znoszę. Inni przychodzili, nie chcąc mi chyba robić przykrości, ale podczas spotkania byli potwornie spięci. Powtarzali, że to nie problem, ale było widać, że jednak tak. A ja czasem chciałem po prostu z fajnym ciachem spędzić noc. W ogóle wielu z góry zakłada, że na pewno szukam kogoś na stałe, że gość na wózku musi szukać miłości, opieki i bezpieczeństwa. A nie zawsze.

Mówisz spokojnie, masz głęboki ciepły głos, trochę „miśkowy” jesteś. Może też dlatego postrzegają cię jako kandydata do „domowego ogniska”.

Może.

Spotkałeś innych niepełnosprawnych gejów?

(chwila namysłu) Tak. Kilka razy. O, kurczę, przypomniałeś mi… Jeden miał zajawkę na to, żebyśmy byli razem. Nie wyszło. Jeśli niepełnosprawność ma być tym, co nas łączy, to to nie jest fajne. W moim obecnym związku z Borsukiem wózek czy kule nie stanowią tematu.

Z Borsukiem?

Z moim osobistym zwierzakiem futerkowym. Tak mówię o mężczyźnie mojego życia, którego bardzo kocham. Wracając do tematu, wiele osób niepełnosprawnych wpada w schemat „świat jest pełen wrogów” albo „nikt mnie nie rozumie, ponieważ nie jest na moim miejscu”. Trzeba dać sobie samemu szansę! Podobnie jest wśród gejów, nie? Wychodzisz z szafy i potem tylko rozglądasz się dookoła, czy ktoś ci „nie wpierdoli, bo jesteś pedałem”. Albo w ogóle się nie outujesz – nie dajesz sobie szansy.

A ty jak się wyoutowałeś?

Pomógł mi pierwszy chłopak, z którym byłem w stabilnej rocznej relacji. I książki, przede wszystkim „Miłość i demokracja” Pawła Leszkowicza i Tomka Kitlińskiego. Jak się już wyoutowałem, to na całego. Na jednym z kąpielisk w Katowicach leżeliśmy przytuleni z moim ówczesnym chłopakiem. Wszyscy przechodnie przyglądali się nam. Okazywaliśmy sobie po prostu czułość, zero tak zwanego epatowania. Jedni patrzyli życzliwie, inni nie, a my mieliśmy to w dupie. Innym razem, nakręceni akcją „Niech nas zobaczą”, całowaliśmy się w windzie. To była szklana winda w katowickim Skarbku. Wiele osób nas widziało i nie zauważyliśmy niechęci, jacyś obcokrajowcy nawet bili brawo.

W PWST… (Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna – przyp. MK) najpierw studiowałem kulturoznawstwo na Uniwersytecie Śląskim, potem wiedzę o teatrze na Jagiellońskim, a teraz reżyserię dramatu w PWST… No, więc w PWST chciałem zorganizować wieczór czytania poezji queerowej, na podstawie antologii amerykańskiej poezji gejowskiej i lesbijskiej „Parada równości”. Usłyszałem od władz uczelni, że to temat polityczny, a szkoła nie może się angażować politycznie. Jednocześnie bez problemu organizowano Dni Tischnerowskie albo Jana Pawła II. Wprawdzie dziekan stanął po mojej stronie, ale i tak zrobiło się nieprzyjemnie. Nie zorganizowałem tego czytania. Rozgorzała dyskusja na temat tego, co wolno, a czego nie wolno w szkole artystycznej.

Twoje środowisko taneczno-teatralne jest bardziej otwarte niż polska przeciętna?

Chyba tak. Mniej więcej co trzeci tancerz nie jest gejem. (śmiech)

Aż tak?

No, może troszeczkę naginam statystyki, ale nie bardzo.

Dlaczego tak jest?

Oto jest pytanie! Sam się nad tym ostatnio zastanawiałem, gdy pisałem tekst o tańcu Lady Gagi do planowanego przewodnika Krytyki Politycznej na jej temat. Gaga sprytnie wykorzystuje w tańcu codzienne gesty. (Rafał błyskawicznie pokazuje kilka gestow Gagi) Mam hipotezy, dlaczego gejów ciągnie do tańca, ale nie wiem, czy mówić, bo nie urefleksyjniłem sobie jeszcze tego. Może to wytnę przy autoryzacji. Jest coś takiego jak habitus ruchowy każdego z nas, nasza codzienna kinesfera. Niby naturalna i indywidualna, ale jednak istnieją kanony ustalone również według genderu. Pewne ruchy ciała uznawane są za „męskie”, a inne – za „kobiece”. Wielu gejów się z tych ruchowych kanonów wyłamuje. Potocznie mówimy o nich „przegięci”. Jednocześnie homofobia sprawia, że się bardzo pilnujemy, by mieć „męskie” ruchy, by nie dać ruchem informacji „jestem pedałem”.

Tak, też się pilnowałem, czy chodzę „po męsku”, czy siedzę „po męsku” itd.

Nawet to, jak patrzysz na facetów na ulicy… Heteroseksualny facet może całkiem jawnie patrzeć na fajną laskę, nawet tak, że ona czuje się skrępowana. A gej, jeśli chce tak spojrzeć na faceta, to musi dopilnować, żeby on tego nie zauważył. Tymczasem w tańcu można sobie pozwolić na dowolny ruch, bo taniec nie wynika z „naturalnej” kinesfery, jest sztuczny. Facet może eksponować piękno swego ciała w sposób, na który pewnie by się nie odważył poza sceną czy parkietem. Chociaż i tak znam tancerzy klasycznych, którzy wyjeżdżali z Polski, bo czuli się tu dyskryminowani ze względu na tę miękkość ruchów. Taniec towarzyski to jest model stworzony przez mężczyzn hetero i na ich potrzeby według tego, jak oni chcą widzieć siebie i kobiety. Od stosunkowo niedawna mamy emancypację i pojawiają się nowe style, na przykład wacking, locking – tańce o proweniencji gejowskiej.

I słynny vogueing pokazany w filmie „Paris is burning”, ktory potem rozpropagowała Madonna.

Też. Chociaż sama Madonna, czy w ogóle show dancing to raczej nie moja bajka, tam kładzie się nacisk na precyzyjną pracę nóg i elementy akrobatyczne. Gdzie mi do tego z moją jogą i contact-improvisation. Tańcuję też najczęściej poza rytmem. Ale pamiętam, że do „Frozen” i „Ray of Light” tańczyłem przed lustrem. To był 1998 rok, jeszcze wtedy nie przyszło mi do głowy, że będę zajmował się tańcem zawodowo, wtedy oswajałem się z myślą, że będę musiał niebawem usiąść na wózku, a moja wada genetyczna ma charakter postępujący.

 

Tekst z nr 35/1-2 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

W naszej miłości jest Bóg

O tym, jak godzą homoseksualność z religią katolicką, z parą PAWŁEM DOBROWOLSKIM I KONRADEM SZPINDLEREM rozmawia MARCIN DZIERŻANOWSKI

 

foto: Marcin Niewirowicz, niema.foto

 

Obchodziliście właśnie rocznicę związku. Która to już?

Konrad Szpindler: Siódma.

Paweł Dobrowolski: Z oczywistych względów nie możemy obchodzić rocznicy ślubu, więc co roku celebrujemy datę pierwszej randki.

Jak się poznaliście?

KS: Pracowaliśmy razem w Teatrze Wielkim, ale początkowo była to tylko znajomość.

PD: Mnie się właśnie rozsypał związek, więc nie miałem w głowie wchodzenia w żadne nowe relacje.

KS: Z tego powodu nasz początek miał dwie prędkości. Ja oczekiwałem, że wszystko się potoczy szybciej, Paweł był zdystansowany. Pierwszy raz umówiliśmy się po pracy. Szczerze mówiąc, tego spotkania nie nazywaliśmy nawet randką. Paweł był trochę w fazie ogłuszenia po poprzedniej relacji. Nie chcieliśmy, żeby nasza relacja była formą terapii, więc daliśmy sobie czas. To była dobra decyzja.

To nie jest pierwszy związek Pawła. A Konrada?

PD: Konrad był dla mnie długodystansowcem, bo zdarzyło mu się być z kimś całe dwa lata. Ja miałem za sobą kilka niezbyt udanych prób, które szybko się zaczynały i równie szybko kończyły.

Ty, Pawle, byłeś wtedy mocno zaangażowany w duszpasterstwo w Kościele. Twoja homoseksualność i religia…?

PD: … nie stały już wtedy dla mnie w sprzeczności. Od jakiegoś czasu byłem ze sobą pogodzony.

I wyobrażałeś sobie siebie w związku z mężczyzną?

PD: Nie bardzo. W swoim otoczeniu nie znałem żadnej szczęśliwej pary jednopłciowej. Może dlatego związek dwóch mężczyzn wydawał mi się wtedy mission impossible.

A sama homoseksualność?

PD: Była pewnym wyzwaniem. Nie nazywałem tego krzyżem czy cierpieniem. Ale gdzieś do 25. roku życia przyjmowałem z grubsza oficjalny kościelny dyskurs. To znaczy, że osoby homoseksualne trzeba przyjmować z szacunkiem, delikatnością, ale też współczuciem. Przyznam, że słowo „współczucie” nie budziło we mnie wtedy sprzeciwu.

A ty, Konrad?

KS: Pochodzę z wierzącej rodziny, ale w przeciwieństwie do Pawła nigdy nie byłem zaangażowany w Kościół. W dzieciństwie z siostrą chodziłem do kościoła, ale rodzice już nie. W okresie dojrzewania przeżyłem jakiś rodzaj buntu.

Przeciw Bogu?

KS: Raczej przeciw instytucji Kościoła. Miałem niezbyt fajnego księdza od religii, więc się z niej wypisałem. To, co księża mówią o gejach, niespecjalnie mnie obchodziło. Wiedziałem, że chcę się z kimś związać na stałe, a że nie lubię sobie komplikować życia, przyjąłem zasadę: wiara tak, Kościół raczej nie.

PD: A ja w tej sprawie długo miałem jakiś hamulec.

Z powodów religijnych?

PD: Trudno powiedzieć. Historia mojej wiary nie jest typowa… W dzieciństwie nie byłem religijny, dopiero w liceum mocno doświadczyłem Boga. Powiedziałbym wręcz, że przeżyłem nawrócenie, ale nie wiem, czy w „Replice” wypada używać takich słów (śmiech).

Ile miałeś wtedy lat?

PD: Piętnaście, może szesnaście. Mniej więcej w drugiej klasie liceum, a więc w czasie, gdy większość ludzi w moim wieku kończy swoją przygodę z Kościołem, ja ją na dobre zacząłem. Przyjaciele i znajomi, którzy przygotowywali mnie do bierzmowania, pokazali mi inny, pozytywny wymiar religii i Kościoła. Mieli w sobie żywą, autentyczną wiarę. Ważną osobą była moja wówczas bliska przyjaciółka, Maria Magdalena. Już to, jak się nazywała, wydawało mi się z innego świata. Fascynowało mnie nawet to, jak się ubierała…

KS: Błagam, to, co mówisz, nie jest zbyt głębokie (śmiech)

PD: Ale tak było naprawdę! Te długie, falbaniaste spódnice Marii Magdaleny, splecione w warkocze włosy były dla mnie symbolem tajemniczego świata, którego wcześniej nie znałem. Owszem, to było bardzo powierzchowne, ale tak to bardzo często wygląda – poznajesz ludzi, którzy ci imponują i zarażasz się ich pasją, przejmujesz styl bycia. Mnie zarazili swoją duchowością.

Co ci w nich imponowało?

PD: Ich jasno określona filozofia życia, uporządkowany świat, jakieś zakotwiczenie. Siadałem z nimi, rozmawiałem o Bogu i to była dla mnie podróż do egzotycznego kraju. Później wszedłem w świat ruchu Światło-Życie, czyli tzw. Oazę, a jeszcze później w środowisko dominikańskiego duszpasterstwa akademickiego.

KS: Ja też miałem doświadczenie z Oazą. Kiedyś z rodzicami byłem gdzieś na wakacjach i obok ludzie z tej wspólnoty mieli swoje rekolekcje. Patrzyłem na nich ich przez płot i uznałem, że odbiła im szajba. Chyba nie byłem zbyt tolerancyjny…

PD: Ja właśnie w Oazie przeżyłem nawrócenie.

Co masz na myśli?

PD: Początkowo podchodziłem do wspólnoty z dużym sceptycyzmem. Zadawałem podchwytliwe pytania, szczerze mówiąc, trochę im rozwalałem spotkania. Kiedyś podczas jednej modlitwy poczułem moment, który można by nazwać zakochaniem w Bogu. Trudno to opisać. Tak się zaczęła moja wieloletnia podróż szukania miejsca w Kościele, bo siłą rzeczy, ze względu na moją orientację, to miejsce nie było oczywiste.

Myślałeś, żeby zostać księdzem?

PD: Tak. Ale szybko doszedłem do wniosku, że chęć pójścia do seminarium to ucieczka od pytań. Różnych pytań, także o homoseksualność.

W swojej wspólnocie mogłeś takie pytania stawiać?

PD: Niestety nie. Homoseksualność to w Kościele temat w znacznej mierze wyparty, przemilczany. A jeśli już się o nim mówi, to w kategoriach grzechu lub choroby. Jednak nie przypominam sobie nawet jakichś homofobicznych dyskusji czy kazań. O tym się po prostu nie mówiło.

Nie czułeś potrzeby, żeby o sobie opowiedzieć ludziom ze wspólnoty?

PD: Nie czułem. Dziś myślę, że mimo wszystko świadczy to o jakimś ograniczonym zaufaniu. Miałem w tym środowisku wielu przyjaciół, siłą rzeczy wchodziłem też w bardzo bliskie relacje z kobietami, którym nie miałem odwagi powiedzieć, dlaczego możemy pozostać „tylko przyjaciółmi”. Źle się z tym czułem.

KS: Ja podobnego etapu chyba nie miałem. Na germanistyce było sporo wyoutowanych gejów, więc to nie był temat tabu.

PD: Jesteś ode mnie cztery lata młodszy, być może to też ma znaczenie, bo czasy się jednak zmieniały. Ja bezradnie pytałem Boga, jak mam pogodzić swoją homoseksualność z wiernością Kościołowi i nie znajdowałem satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Zalecana przez katechizm wstrzemięźliwość seksualna pogrążała mnie coraz bardziej w smutku i czułem, że oddziela mnie ona od Boga.

O co konkretnie pytałeś?

PD: Czy żyć w samotności? A może zostać zakonnikiem?

O ewentualny związek też pytałeś?

PD: Tak, ale, jak już mówiłem, sam nie wierzyłem, że jest on możliwy. Może dlatego nie słyszałem odpowiedzi, mimo intensywnych modlitw, częstych rekolekcji i naprawdę wielkiego zaangażowania w religię. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że skoro kościelne dyrektywy nie potrafią mi pomóc, to muszę wziąć sprawy w swoje ręce i bardziej samodzielnie zatroszczyć o swoją duchowość.

Teologowie nazwaliby to „autonomią sumienia”.

PD: Dla mnie to był taki ryzyk-fizyk. Nie chciałem być samotny, wiedziałem, że nie powinienem próbować z kobietami, z kolei pójście do zakonu w moim przypadku, było bardziej pokusą niż wyrzeczeniem. Jedynym rozwiązaniem pozostała próba wejścia w związek. Poznanie Konrada było jakimś przeformatowaniem mojego myślenia. Wcześniej modliłem się, by Bóg postawił na mojej drodze osobę, która mi pozwoli uwierzyć w miłość między dwoma facetami. Być może więc Konrada sobie wymodliłem.

Rozumiem, że gdy zaczęliście się spotykać, nie miałeś poczucia, że Boga odstawiasz na bok.

PD: Przeciwnie: czułem, że robię to, do czego Bóg mnie wzywa. Miałem już wtedy tak silne doświadczenie więzi z Bogiem, że wiedziałem, że nic mnie już od Niego nie oddzieli. Dziś wiem, że On jest w moim związku, w mojej miłości do Konrada, w naszym wspólnym życiu.

Po siedmiu latach zastanawiacie się czasem, dzięki czemu się to udaje?

KS: Ja myślę, że model dobrego związku wyniosłem z domu. Moi rodzice są dla mnie wzorem.

PD: Ja wierzę, ze Bóg chce naszego związku i że mu sprzyja. Wiara nauczyła mnie też tego, że wierność jest wartością.

Wierność drugiemu człowiekowi?

PD: W ogóle wierność. Mój brat jest zapalonym kibicem Legii. I jest wierny swojej drużynie niezależnie od tego, czy wygrywają, czy przegrywają. Ja podobnie traktuję Boga. Był czas, że większość moich znajomych to byli ludzie zaangażowani w Kościół. Jeździliśmy razem na rekolekcje, wiwatowaliśmy na cześć papieża. Dziś jest inaczej. Dla wielu osób to, że jestem wierzący, nie mieści się w głowie, ludzie wokół mnie na ogół krytykują Kościół, zresztą, z dużą częścią tej krytyki, niestety, się zgadzam. Ale traktuję wiarę serio i staram się być wierny. Nie zostawię Boga dlatego, że w jakimś środowisku religia nie jest modna. Jestem przekonany, że to się przekłada na wierność w związku.

Relacja z Konradem zmieniła twoją duchowość?

PD: Myślę, że jest dziś ona dojrzalsza. Przed związkiem bardzo napędzała ją samotność. Kiedy pojawił się ktoś, komu mogę dać miłość, siłą rzeczy nie mam już potrzeby szukania tak silnych więzi we wspólnocie religijnej. Kiedyś mówiłem, że Kościół jest moim domem. Teraz swój dom tworzę z Konradem, ale Kościoła nie zostawiłem.

KS: Moja religijność też się zmieniła. Pochodziliśmy z zupełnie innych światów; gdy się poznaliśmy, początkowo Paweł chodził do kościoła sam. Doceniam to, że na mnie nie naciskał, w pewnym momencie sam powiedziałem, że chcę z nim iść. Dziś mam dużą radość z tego, że możemy co niedziela pójść razem na mszę. Dużym odkryciem było też poznanie ludzi z duszpasterstwa, przyjaciół Pawła. Przez lata tworzyłem sobie strefę religijnego komfortu, polegającą na tym, że będąc wierzącym, unikałem księży, wspólnot, ludzi Kościoła. Nagle Paweł mi pokazał fajnych, zaangażowanych katolików.

Jak przyjęli, że jesteście parą?

KS: Szalenie akceptująco. To było duże zaskoczenie.

PS: Rzeczywiście, większość ludzi z mojego duszpasterstwa od początku trzymała kciuki za nasz związek. Miałem wrażenie, że czekali, aż im wreszcie przedstawię swojego chłopaka.

Wcześniej domyślali się, że jesteś gejem?

PD: Myślę, że tak.

A księża?

PD: Ci zaprzyjaźnieni dawali nam liczne sygnały akceptacji, choćby dając lajki na Facebooku, gdy wrzucaliśmy wspólne zdjęcia. Miałem poczucie wsparcia. Z jednym księdzem blisko się przyjaźnimy do dziś, regularnie do nas dzwoni, troszczy się, wysyła życzenia na święta, przychodzi indywidualnie „po kolędzie”.

KS: To, że jesteśmy w związku, ewidentnie go do nas zbliżyło.

Trzy lata temu Paweł uczestniczył w głośnej kampanii „Przekażmy sobie Znak Pokoju”. Niespodziewanie dostałeś wtedy zaproszenie do programu „Warto rozmawiać” prowadzonego przez znanego z niechęci do osób LGBT Jana Pospieszalskiego.

PD: Mój występ w tym programie to był mój publiczny coming out. Znałem Janka dużo wcześniej, uczestniczyliśmy razem w nabożeństwach, śpiewaliśmy razem w kościele. Dlatego zdecydowałem się pójść.

KS: Odradzałem, ale Paweł się uparł. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale chyba potraktował to jako pewnego rodzaju misję.

PD: Po prostu czułem się gotowy, żeby publicznie opowiedzieć o tym, że gej, do tego żyjący w związku, może być wierzący.

Ty, Konradzie, poszedłeś wtedy z Pawłem do telewizji…

KD: Ale nie wszedłem do studia. Czekałem na Pawła w salce obok, razem z innymi gośćmi.

Twój występ spotkał się z wielkim, pozytywnym odzewem.

PD: Dostałem ogromne wyrazy wsparcia. Oczywiście pojawiły się też słowa krytyki, ale były one raczej wyjątkiem. Generalnie wszyscy mi dziękowali, nieznani ludzie, w tym księża i zakonnice, pisali do mnie, dziękując za odważne świadectwo. Także osoby heteroseksualne mówiły, że mój występ był dla nich ważny. Niektóre dopiero wtedy zrozumiały, że w związkach jednopłciowych chodzi o miłość.

KS: Dlatego jeśli co roku obchodzimy rocznicę naszego związku, to robimy to także dla naszych heteroseksualnych przyjaciół.

PD: Przecież kiedyś nawet ja sam uważałem, że takie zjawisko, jak trwały, jednopłciowy związek, w przyrodzie nie występuje. Dziś, dzięki Konradowi, wiem, że jest inaczej i mam potrzebę podzielić się tą dobrą nowiną z innymi.

Paweł Dobrowolski (38 lat) – teatrolog, dramaturg. Jeden z trzech współtwórców kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju” z 2016 r. (jej organizatorami byli Kampania Przeciw Homofobii, Wiara i Tęcza, Tolerado oraz środowiska katolickie wokół pism „Tygodnik Powszechny”, „Znak”, „Więź” i „Kontakt”), dyrektor Festiwalu Nowe Epifanie. Był kierownikiem literackim i menadżerem w kilku warszawskich teatrach.

Konrad Szpindler (34 lata) – germanista. Był producentem w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Obecnie pracuje w Instytucie Goethego w Warszawie.

Tekst z nr 75 / 9-10 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tęczowa zakonnica

Jeannine Gramick, amerykańska zakonnica o polskich korzeniach, 40 lat temu stworzyła najważniejszą na świecie organizację na rzecz zmiany podejścia Kościoła katolickiego do homoseksualności. – Katolicy LGBT, wyjdźcie z szafy! – apelowała podczas wizyty w Polsce

 

Rok 1998 był dla siostry Jeannine Gramick szczególnie trudny. Stworzone przez nią 20 lat wcześniej katolickie duszpasterstwo osób LGBT „New Ways Ministry” od początku było przedmiotem kontrowersji, ale teraz znalazło się na celowniku samego Watykanu. Kierowana przez kard. Josepha Ratzingera Kongregacja Doktryny Wiary prowadziła wobec niej dochodzenie. Czarę goryczy przelała książka „Building Bridges: Gay and Lesbian Reality and the Catholic Church”, w której siostra krytykowała nauczanie Kościoła o grzeszności czynów homoseksualnych. Watykan żądał wycofania się z tych twierdzeń, groził kościelnymi karami. Siostra Gramick wielokrotnie zabiegała o osobiste spotkanie z kard. Ratzingerem, ale tamy kościelnej biurokracji okazały się szczelne. W jej zakonie Sióstr Szkolnych Notre Dame panowało przekonanie, że za chwilę spadnie na nią ekskomunika. Uratować siostrę może już tylko cud – rzuciła pewnego dnia amerykańska przełożona. Zaproponowała, by w tej intencji odbyć pielgrzymkę do Monachium, gdzie znajduje się grób założycielki zgromadzenia bł. Marii Teresy od Jezusa. Do Niemiec poleciałam razem z matką prowincjalną. Tak się złożyło, że miałyśmy przesiadkę w Rzymie – opowiada s. Gramick. Okazało się, że w samolocie do Monachium leciał też kard. Ratzinger. Był ubrany na czarno, ale miał koloratkę, siedział przy oknie i się modlił. Miejsce obok niego nie było zajęte, więc się przysiadłam i przedstawiłam – wspomina zakonnica. Znam siostrę od 20 lat!, zażartował kardynał. Pierwsze skargi na „tęczową siostrę” zaczęły bowiem spływać do jego kongregacji już w latach 80. Rozmawiali jakieś 20 minut, siostra mówiła o swoich spotkaniach z osobami homoseksualnymi. Czy ksiądz kardynał spotkał kiedyś osobiście geja lub lesbijkę? – spytała pod koniec rozmowy. O tak! – odpowiedział Ratzinger. Kiedy byłem z Janem Pawłem II w Berlinie, widzieliśmy gejowską demonstrację – odpowiedział przyszły papież. Zrozumiałam wtedy, że późniejszy papież nie spotkał osobiście ani jednej ujawnionej osoby homoseksualnej – mówi s. Gramick. W pewnym momencie do rozmowy włączyła się przełożona. Kard. Ratzinger zapewnił, że ekskomunika dla siostry nie wchodzi w grę. Nauczanie o homoseksualności nie jest tym poziomem doktryny, za którą groziłoby wykluczenie z Kościoła – wytłumaczył. Rzeczywiście, w 1999 r. siostra dostała watykański zakaz prowadzenia duszpasterstwa osób LGBT i wypowiadania się na ten temat, ale ekskomuniki nie było. Siostra nie podporządkowała się tej decyzji, duszpasterstwo osób LGBT nieprzerwanie prowadzi do dziś.

Polskie korzenie

Urodziła się w 1943 r. w Filadelfii. Z dumą podkreśla, że jest stuprocentową Polką. Dziadek Andrzej Gramiak pochodził z położonej w Galicji Wschodniej małej wsi Teofipólka, a babka Teofila Stokłosa – z sąsiedniego miasteczka Kozowa. Obie miejscowości po wojnie weszły w skład Ukrainy. Polakami byli też dziadkowie ze strony matki, ale o ich pochodzeniu wiadomo niewiele. Wszyscy wyjechali do USA na początku XX wieku, jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. W domu siostry Gramick jedzono barszcz, pierogi i faworki, nazywane kresowo „chruścikami”. Dziadek zmarł, gdy ojciec miał pięć lat. Żeby utrzymać piątkę dzieci, babcia pracowała jako sprzątaczka. Gdy powiedziałam, że idę do klasztoru, cieszyła się, że będę miała lżej. Do dziś babcia jest dla mnie wzorem wytrwałej, odważnej kobiety – mówi s. Gramick. W klasztorze Sióstr Szkolnych de Notre Dame, do którego wstąpiła po liceum, wcale nie chciała się zajmować kontrowersyjnymi sprawami. Miała uczyć w katolickich szkołach matematyki i być zwyczajną, pobożną zakonnicą. Preferowała zresztą cichą modlitwę za murami klasztoru, ale przełożeni wysłali ją na katolicki Uniwersytet w Pensylwanii, gdzie robiła doktorat. Kiedyś rektor jej katolickiej uczelni wysłał ją na przeszpiegi na gejowską potańcówkę, na którą chodzili studenci. Miała sprawdzić, co się tam naprawdę dzieje, uważała zresztą, że organizowanie takich spotkań jest niemoralne. To tak, jakby urządzać koktajl party dla alkoholików, powtarzała z oburzeniem. Na prywatce spotkała jednak Dominika Basha, geja, który narzekał, że księża go odtrącili. Przyznała mu się, że tak naprawdę jest zakonnicą. Usłyszała wyrzut: Co Kościół robi dla moich homoseksualnych sióstr i braci? Nie umiała odpowiedzieć, zadała więc to samo pytanie w swoim klasztorze. Okazało się, że starsze siostry nie wiedziały nawet, kto to jest gej czy lesbijka. Przełożona zaproponowała, by w takim razie to siostra Gramick zaczęła się zajmować osobami homoseksualnymi.

Nie podskakuj Watykanowi

Zaczęło się od zorganizowania mszy w prywatnym domu Dominika, na którą przyszła grupa lesbijek i gejów. Wkrótce o sprawie napisała jedna z większych gazet w Filadelfii. Do redakcji nadeszły dziesiątki listów, prawie wszystkie pozytywne. Uświadomiłam sobie wtedy, że zwykli wierni myślą zupełnie inaczej niż hierarchowie – mówi siostra. Artykuł z gazety wpadł też w ręce rodziców siostry Gramick. Co to ma znaczyć? Dlaczego właśnie ty to robisz?, dopytywał ojciec. Bo nikt inny nie chce, a ktoś musi, odpowiedziała bez wahania. Ojciec dał za wygraną, na koniec rozmowy rzucił jednak: Tylko pamiętaj, nigdy nie podskakuj Watykanowi. Tej ojcowskiej rady siostrze nie udało się na szczęście wprowadzić w życie. W 1977 r. s. Gramick powołała istniejącą do dziś organizację „New Ways Ministry”. Jej celem jest m.in. edukowanie księży, zakonnic i innych kościelnych liderów na tematy LGBT. Katoliccy działacze przekonują do zmiany kościelnego nauczania odnośnie homoseksualności, biseksualności i transpłciowości, publikują też listę parafii przyjaznych osobom LGBT. Takich parafii są już setki, ale siostra przekonuje, że to ciągle za mało. Dlatego w kwietniu, na 40 rocznicę powstania, New Ways Ministry organizuje w Chicago wielką konferencję z udziałem setek katolickich księży, zakonnic, teologów i kościelnych działaczy. Swą obecność zapowiedziało już kilku katolickich biskupów. Czy te cztery dekady działalności to sukces czy porażka? Siostra Gramick się zamyśla. Najgorzej jest z biskupami – mówi po chwili. Dziś, po pontyfikatach Jana Pawła II i Benedykta XVI, amerykańscy hierarchowie są bardziej konserwatywni niż w latach 70. Lepiej jest, gdy spojrzeć na amerykańskich teologów. Dziś większość z nich odrzuca nauczanie Watykanu dotyczące homoseksualności – ocenia siostra. Ale największy sukces to zmiana świadomości zwykłych wiernych. Obecnie aż 54 proc. amerykańskich katolików popiera małżeństwa jednopłciowe, a ponad 75 proc. jest za wprowadzeniem przepisów zakazujących dyskryminacji osób LGBT. Na połowie uczelni katolickich w USA oficjalnie działają organizacje LGBT, a grupy parafialne chodzą w paradach równości. Przez te lata zrozumiałam, że prawdziwy Kościół to wierni z kościelnych ławek – mówi siostra Gramick. To właśnie zmiana ich świadomości jest kluczowa. Dlatego zdecydowała się wesprzeć polską kampanię „Przekażmy sobie znak pokoju”. Jej zdaniem, stosunku Kościoła do osób LGBT nie zmienią teologiczne debaty ani ideologiczne argumenty. Zachęcam do tego, by każdy, kto może to zrobić, dokonywał coming outu – w rodzinie, parafii, wobec swojego proboszcza czy innych wiernych – przekonuje. To osobiste historie zmieniają ludzkie serca – dodaje. Przykład? Biskup Thomas Gumbleton z Detroit. W 1992 r. przyjął zaproszenie na organizowaną przez s. Gramick konferencję poświęconą stosunkowi Kościoła do homoseksualności. Zaskoczył wszystkich, gdy powiedział, że przygotował dwa wystąpienia: jedno jako biskup, drugie jako człowiek. „Do końca nie wiedziałem, które powinienem wygłosić, ale zdecydowałem się na to drugie”, ogłosił na początku konferencji. I podzielił się historią swojej rodziny. Kilka lat wcześniej jego brat Dan napisał w liście do rodziny, że jest gejem. Zupełnie nie wiedziałem, jak mam się zachować, więc na wszelki wypadek przez dwa lata milczałem, opowiadał biskup. Kiedyś jednak przed świętami matka spytała go, czy jej drugi syn pójdzie do piekła. Wtedy w biskupie coś pękło. Mamo, bardzo kochamy Dana, a przecież Bóg kocha go jeszcze bardziej niż my – odpowiedział. Z czasem stał się jednym z największych rzeczników osób homoseksualnych w Kościele. Używał biskupiej mitry w kolorach tęczy, otwarcie sprzeciwił się watykańskiej instrukcji z 2005 r. zakazującej dopuszczania gejów do święceń. Jeśli hierarchowie nie będą osobiście poznawać osób homoseksualnych, nie pozbędą się swoich stereotypów. Każdy coming out ma wielkie znaczenie indywidualne, ale jest też ważnym darem dla innych ludzi i Kościoła – podkreśla siostra Gramick.

Most do deptania

Czy hierarchiczny Kościół zmieni swoje nauczanie dotyczące homoseksualności, biseksualności i transpłciowości? Zdaniem siostry Gramick, z pewnością tak. Pytanie, kiedy to nastąpi. Obecne nauczanie w tej sprawie jest sprzeczne ze współczesną wiedzą naukową i niesprawiedliwe. Powtarzanie, że orientacja homoseksualna nie jest grzechem, ale czyny już tak, nie ma sensu. To tak, jakby mówić ptakom, że nie mogą latać. Wielu pyta, co z takimi poglądami robi jeszcze w Kościele. Piętnaście lat temu siostrze groziło nawet wydalenie z klasztoru, ostatecznie przeszła do bardziej postępowego zakonu Sióstr Loretto. To był dla niej trudny czas, w jednym z wywiadów powiedziała nawet, że prawdopodobnie miała wtedy niezdiagnozowaną depresję. Ale nie myślała, żeby odejść. Skoro kiedyś zdecydowałam się być mostem między Kościołem a osobami LGBT, to muszę w tym wytrwać. Zresztą, jak się jest mostem, to nie można się dziwić, że ludzie po nas depczą – żartuje.Moim powołaniem jest zakon – powtarza. Nigdy nie myślała też o zmianie wyznania, choć w USA jest wiele Kościołów protestanckich, które dawno skorygowały swoje nauczanie o homoseksualności. Moją misją jest zmienianie Kościoła katolickiego od wewnątrz. Zresztą czuję się katoliczką do szpiku kości – podkreśla. Ale od razu zaznacza, że dla niej Kościół to nie hierarchia, lecz wspólnota wiernych. Duchowa rodzina – wyjaśnia. Kiedy w mojej rodzinie dzieje się źle, nie pakuję swoich rzeczy i się nie wyprowadzam, tylko rozmawiam i próbuję naprawiać to, co się da – mówi. Podkreśla jednak, że to jej osobista droga. Od innych tego nie może wymagać. Zna wiele lesbijek i gejów, którzy zostali przez innych wierzących bardzo poranieni. Rozumie ich decyzję, żeby odejść. Najważniejsza jest nasza relacja z Bogiem. Jeśli komuś Kościół katolicki nie pomaga w jej budowaniu, to znaczy, że nie jest to miejsce dla niego – podkreśla.

Nadzieja we Franciszku

Za pontyfikatu Franciszka znowu poczuła, że łapie wiatr w żagle. Owszem, papież w sprawie LGBT popełnia gafy, ale ma też piękne gesty. W październiku 2015 r. w czasie wizyty w USA spotkał się na przykład ze swoim byłym uczniem Yayo Grassim i jego homoseksualnym partnerem Iwanem. Kilka miesięcy wcześniej przyjął na audiencji transseksualnego mężczyznę z Hiszpanii wraz z narzeczoną. Niespełna rok temu siostra Gramick zorganizowała pielgrzymkę osób LGBT do Rzymu. Grupie nie udało się wprawdzie prywatnie spotkać z Franciszkiem, ale tęczowych pielgrzymów zaproszono na papieską audiencję do specjalnej strefy VIP. Ten papieski przykład idzie w dół. Z obecnym arcybiskupem Waszyngtonu kard. Donaldem Wuerlem spotykam się kilka razy do roku – mówi. Zakonnica ma też pełne wsparcie przełożonych zakonu Sióstr Loretto, do którego przeniosła się 15 lat temu. Zawsze podkreśla jednak, żeby się nie oglądać na papieża czy biskupów. Jej życie odmieniło przecież zwykłe ludzkie spotkanie z młodym gejem Dominikiem. Chciałaby, żeby także inni ludzie Kościoła mieli okazje spotykać osoby homoseksualne. Kilka lat temu zakonnica poznała kuzyna Benedykta XVI. Okazało się, że w rodzinie emerytowanego papieża jest osoba homoseksualna, która jednak nigdy nie zdecydowała się o tym powiedzieć Ratzingerowi. Wielokrotnie z nim rozmawiała, siadała do stołu, ale się nie ujawniła. Gdy się o tym dowiedziałam, pomyślałam, że ten jeden coming out mógłby zmienić historię Kościoła. Dlatego tak ważne jest, żeby wierzące osoby LGBT wychodziły z szafy – mówi siostra Gramick.

Siostra Gramick w Polsce

Kilkaset osób wzięło udział w polskich spotkaniach z siostrą Jeannine Gramick, twórczynią katolickiego duszpasterstwa osób LGBT w USA. Na przełomie listopada i grudnia odbyły się one w warszawskim Muzeum Historii Żydów POLIN, Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku oraz Spółdzielni Ogniwo w Krakowie. Towarzyszyły im pokazy filmu „W zgodzie z sumieniem. Droga wiary s. Jeannine Gramick” w reżyserii Barbary Rick. Siostra poprowadziła również adwentowy dzień skupienia dla uczestników grupy polskich chrześcijan LGBTQ „Wiara i Tęcza”. Mam polskie korzenie, więc czuję się tu jak w rodzinie – mówiła zakonnica. Wizyta siostry nad Wisłą to pokłosie kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju”, przy której współpracowały organizacje LGBT oraz środowiska katolickie. Siostra Gramick była pod dużym wrażeniem tego, co zobaczyła w Polsce. Jestem zaskoczona, że spotkałam tu tak wiele postępowo nastawionych osób, także w Kościele. Wielkim błogosławieństwem jest Kampania Przeciw Homofobii, która robi wspaniałe rzeczy dla osób LGBT i ich rodziców. Cieszy mnie też działalność Wiary i Tęczy, która organizuje przyjazną przestrzeń dla wierzących osób LGBT – mówiła. Wizytę siostry Gramick w Polsce organizowały KPH, WiT oraz trójmiejskie stowarzyszenie Tolerado.

Tekst z nr 65 / 1-2 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Grzech czy nie? To sprawa sumienia

O miejscu osób LGBT w Kościele katolickim, o zmianach w Kościele, które chciałoby się, by zachodziły szybciej, o akcji „Przekażmy sobie znak pokoju” oraz o piekle, którego raczej nie ma, z teolożką i filozofką Haliną Bortnowską rozmawia Zuzanna Piechowicz (TOK FM)

 

Czy jest miejsce w polskim Kościele katolickim dla osób nieheteroseksualnych? Gdzie mogą czuć się pełnoprawnymi członkami wspólnoty?

Nie wiem… Zapewne są takie miejsca do odnalezienia. Przykładem jest grupa Wiara i Tęcza. Powinno ich być więcej. Są ludzie, którzy by tego chcieli. I są na to gotowi. Problemem jest powolne trwanie w Kościele rzymskim. Myślę, że wielu duszpasterzy chciałoby zmian, ale słusznie czują, że to może się łączyć z wypchnięciem z Kościoła tych, którzy zmian nie rozumieją. Którzy dotąd posłusznie trwali. Tych ludzi nauczono, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Często ta nauka kosztowała ich dużo wysiłku. Dla wielu z nich Kościół jest jedyną łodzią, którą mają, którą znają. Oni za dobrze pamiętają wszystkie „nie” i „nie wolno”. Pytają: „Co się stało? Dlaczego mamy mieć teraz inne zasady?” Dotyczy to zarówno wielu wiernych, w tym starszych, jak i dostojników kościelnych. Dla nich zmiana bywa gorsząca. Z uwagi na swą historię, długą i nieprzerwaną, Kościół rzymskokatolicki z dużym trudem zarządza zmianami.

Ale one zachodzą?

Przed laty rozmawialiśmy z członkami zespołu synodalnego w Nowej Hucie na temat zmian wprowadzonych po soborze. To było niedługo po jego zakończeniu. Zapytałam, jakich zmian doświadczają. Jedna z uczestniczek powiedziała, że dawniej, przed soborem, słysząc, że córka ma nieślubne dziecko, ksiądz by ją zbeształ, że jest złą matką i kazałby jej wyrzucić córkę z domu. Teraz ksiądz ją zapyta, czy wystarczająco kocha tego wnuka. Bo jemu się miłość należy. Może ojciec nie poświęca mu wystarczającej uwagi? Więc babcia powinna być cała dla niego. I to jest dla niej zmiana soborowa. W wielu dziedzinach Kościół dokonał zmiany o wielkim, radosnym znaczeniu. Niejedno z tego, co papież Franciszek usiłuje ostrożnie pokazać, odegrać, zaprezentować, opowiedzieć w przypowieści, jest zalążkiem zmiany. On nad nią pracuje. Bardzo powoli i ostrożnie. Nie wiadomo tylko, ile zdąży zrobić.

O homoseksualistach mówi, że „nie powinni być dyskryminowani, powinni być traktowani z szacunkiem”. I podkreśla, że należą im się przeprosiny ze strony chrześcijan.

Mówi też, że trzeba pracować nad tym, by ludzie, którzy pod jakimkolwiek względem nie stosują się w pełni do reguł, mogli być obecni we wspólnotach związanych z Kościołem, w parafiach. Aby mieli możliwość służyć tak, jak chcą i potrafi ą. I aby ich służba była nie tylko akceptowana, ale też doceniana. To bardzo dobra droga, ale jednocześnie trudna. Terapia szokowa w Kościele się nie uda. Trzeba pracować na uzdatnianiem ludzi do przyjmowania błogosławionych zmian.

Jak?

Myślę, że niezwykle ważne jest podejście do posłuszeństwa w Kościele. Niewiele się o tym mówi. Posłuszeństwo Bogu to co innego niż podporządkowanie się jakiejś osobie. Chrześcijanin nie może się zwolnić z wolności sumienia, jakie posiada. Tylko to, co przez swoje sumienie przepuści, jest uświęcone. Nie może swojego wodza, lidera czy księdza obciążyć odpowiedzialnością za siebie. Nikomu nie należy powierzać swojego sumienia, ono jest niezbywalne. Jak prawa człowieka. Takie wychowanie musi się odbywać w kościele.

Z ust księży często słychać słowa o tym, że homoseksualiści grzeszą. Arcybiskup Jędraszewski powiedział „Kościół nie zabrania miłości, nie zabrania osobom homoseksualnym kochać. Mogą kochać, ale nie osoby tej samej płci”.

Grzechem nie jest sama orientacja, ale czyny się z niej wywodzące traktowane są już jako naruszenie prawa. Myślę, że to przekonanie może ulec nowemu namysłowi. Bądźmy dorośli i nie ustawiajmy sobie życia w kategorii grzechów, grzeszków i grzeszydeł. Lepiej jest myśleć, czy coś jest w porządku, czy nie. To sumienie ma być wyznacznikiem decyzji życiowych chrześcijanina. Nikt nie może wyręczyć sumienia drugiego człowieka. Można sumienie oświecić, ale to nie jest automat. Chodzi o to, czy trzymasz się Tory i Ewangelii w jej duchu. Czy jesteś wierny złożonej obietnicy. Tej, którą złożyli rodzice chrzestni, a każdy dorastający chrześcijanin podtrzymuje i powtarza. Inaczej grozi ci syndrom „Hulaj duszo, piekła nie ma”. Ja też uważam, że raczej piekła nie ma, ale to nie oznacza, że można z czystym sumieniem hulać. Nawet ci bardzo tradycyjnie wierzący chrześcijanie znają ten syndrom. Jak już nie poszło się do kościoła, to można też zrugać małżonka, dziecku przyłożyć i coś gwizdnąć z ogrodu sąsiada, bo i tak jestem grzesznikiem. To jest niebezpieczne.

Czyli twoim zdaniem seks w monogamicznych związkach homoseksualnych, który jest w zgodzie z sumieniem osób w tym związku, nie jest grzechem?

Odsyłam do tego, co już powiedziałam o sumieniu. Sprawa „grzeszę czy nie” jest sprawą sumienia. Każdy rozstrzyga sam. Ale jeśli pyta innych, to moja odpowiedź jest taka, że nie ma tu „pola do grzechu”. W każdym razie nie bardziej niż w każdej międzyludzkiej relacji. Niełatwo ją utrzymać w wolności od egoizmu.

Powiedziałaś, że uważasz, że piekła raczej nie ma. Co powstrzymuje chrześcijan, skoro nie wizja ognia piekielnego?

Jest olbrzymi teren, na którym człowiek czy L czy B czy G czy T czy X czy Y, bywa odpowiedzialny za krzywdę drugiego człowieka. Poprzez marnotrawienie miłości, brak wierności, hodowanie egocentryzmu czy egoizmu. Można tu podać przykład seksu, który jest wyrazem miłości w związkach ludzi o orientacji homoseksualnej czy w tej czy innej wersji. I seks powinien być wyrazem miłości. O osobach nieheteroseksualnych narosło tu wiele stereotypów, ale oczywiście oni też potrafią nad swoimi związkami pracować, czuwać. Trzeba to pokazywać. W scholastyce jest takie twierdzenie, że jeśli coś jest, to znaczy, że jest możliwe. Tylko trzeba stwierdzić, że to jest!

Brak możliwości zawarcia małżeństwa to utrudnia.

Tak, mam świadomość, że nad związkami homoseksualnymi nie czuwa taki twardy mus, jak nad małżeństwami zawartymi w Kościele. Chociaż te zawarte w Kościele niekoniecznie lepiej się trzymają. Łatwiej jest, jak są jakieś zewnętrzne reguły, na których można się oprzeć. Jak na jakiejś fajnej drabinie, po której można się potem wspinać.

Znasz homoseksualistów chodzących do kościoła co niedzielę. I radzą sobie.

Mają swoje lata, niech sami opowiedzą! (śmiech) To właśnie oni mogą ukształtować zmianę w Kościele. Mam nadzieję, że im się uda. Szkoda by było, gdyby się wykruszyli albo gdyby ich wykruszono.

A co z rolą reszty wierzących w tym procesie?

Może być ogromna. Mogą wesprzeć ich na tysiąc różnych sposobów. Przede wszystkim unikając separowania ich i zapraszając do wspólnej praktyki. Duża rola w tym księży, którzy też muszą się zdobyć na odwagę. Muszą nauczyć tych, którzy przestrzegają wszystkich nakazów, akceptacji bliźnich. Jezus serio miał na myśli to, co powiedział: „Przyjdźcie do mnie wszyscy”. Wszyscy! Zwłaszcza ci, którzy jesteście obciążeni, wykluczeni, nieakceptowani.

To byli jego ulubieńcy.

Oczywiście.

Czy nie łatwiej uciec do innego Kościoła? Kazimierz Bem jest gejem i pastorem. Inny świat w porównaniu np. z ks. Oko.

Zmiana kościoła jest lepszym wyjściem niż skazanie się na samotność w kontakcie z Ewangelią. Ale nie umiałabym doradzić, kiedy warto jest czekać i korzystać z katakumbalnych form obecności, a kiedy lepszym rozwiązaniem jest znalezienie sakramentów i nauki w Kościele, który bardziej jest podatny na zmiany. To jest roztropnościowa decyzja. Mówiąc to, zdaję sobie sprawę, że zaraz rozlegną się zgorszone głosy, że zbawienie jest tylko w jednym Kościele. Ja też w to wierzę. Ale ponad podziałami historycznymi Chrystus ma swój Kościół, który trwa, jak również wierzę, we wszystkich kościołach na miarę wierności tego, żeby przekazywały Ewangelię w całości. Wierzę, że ten Kościół trwa w Kościele rzymskim, ale ta wiara nie polega na przekonaniu, że nie trwa w innych kościołach i wspólnotach. W przyszłym roku mija 500 lat od reformacji.

W twoim pokoleniu otwartość nie jest powszechna. Jaką masz drogę za sobą?

Długo by o tym mówić. I mogłoby wyjść niemądrze. Zasadniczą rolę w tym, że mogłam się ustawić po jednej ze stron było i jest gruntowne przekonanie, że zmiany muszą zachodzić. Nauczyłam się tego, studiując teologię. Zmian było już wiele, bardzo daleko i głęboko sięgających. Wobec tego ja się zmiany nie boję. Wiedzy teologicznej często brak. Tak samo jak świadectw odważnego myślenia.

Gdzieś się zgubiło to miłosierdzie.

W Polsce znamy dobrze modlitwę „Ojcze nasz”. Tam jest taki fragment: „I odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Ryzykowna deklaracja. Bo jak my nie odpuścimy innym, to i nam nie odpuszczą. No i cześć.

Zaangażowałaś się w akcję „Przekażmy sobie znak pokoju” Kampanii przeciw Homofobii, Wiary i Tęczy oraz Tolerado. Myślisz, że ta akcja pomoże?

Tak, ale bez naiwnego przekonania, że zaraz, pojutrze, a najlepiej dziś przyniesie pozytywny skutek. Ale warto siać. Ktoś to przeżyje, zauważy, pocieszy się tym. Jak wiara nie ma się oddzielić od tęczy, a tęcza od wiary, to trzeba coś zrobić. Tak myślałam, że ci się to nie spodoba.

Po prostu chciałabym, aby prawdziwe dobre zmiany zachodziły szybciej.

Skutkiem zbyt szybkiej zmiany odpowiadającej moim czy Twoim potrzebom może być fakt, że zostawimy część wycieczki z tyłu. A zostawanie z tyłu na wycieczce to jedna z najgorszych rzeczy, jaka może się wydarzyć. Struktura wycieczki musi być stworzona odpowiedzialnie. Niech idzie do przodu, ale niech ktoś pilnuje, aby nikt się z tyłu nie zgubił. Bo ci z tyłu poczują się rozgoryczeni i zdradzeni. A jednocześnie trzeba uważać, aby nie tamować napływu zmian.

Halina Bortnowska (ur. 1931) – teolożka, filozofka, publicystka, wieloletnia członkini redakcji katolickiego czasopisma „Znak”, współzałożycielka Helsińskiej Fundacji Praw człowieka, obecnie członkini Rady Fundacji. We wrześniu br. wzięła udział w akcji Kampanii Przeciw Homofobii, Wiary i Tęczy oraz Stowarzyszenia Tolerado „Przekażmy sobie znak pokoju”, nagrała filmik (do obejrzenia na youtube), na którym mówi m.in. „Miłość, która łączy ludzi tej samej płci, może być równie prawdziwa, co miłość kobiety i mężczyzny. I z równie wielką siłą potrzebuje wyrazu, także wyrazu w postaci cielesnej.”

Tekst z nr 63 / 9-10 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bóg tęczowy albo żaden

Tekst: Ludmiła Makuchowska, Hubert Michalak

Niemal połowa osób LGBT w USA deklaruje brak przynależności do jakiejkolwiek religii. Druga połowa, w której dominują chrześcijanie, nie musi „jakoś godzić” orientacji seksualnej z dyskryminującymi zasadami wiary – może swobodnie wybrać religię, która w pełni ich akceptuje

 

Prezbiteriański kościół w Waszyngtonie z tęczową flagą i napisem „Wszyscy są mile widziani”

 

Często słyszymy, że Amerykanie to bardzo religijny naród. To prawda, ale w ujęciu statystycznym rzecz przestaje być tak oczywista. O ile w Polsce przynależność do religii deklaruje prawie 90% społeczeństwa (niemal wszyscy – do religii katolickiej), to w USA – 77%. Pozostałe 23% to ateiści, agnostycy oraz osoby, które nie chcą identyfikować się z żadną grupą wyznaniową. Oczywiście żarliwość i ekspresja wiary nie mogą zostać ujęte w statystykach.

Prym w USA wiodą protestanci – 46,5% (wśród nich liczne „podgrupy”: baptyści, metodyści, prezbiterianie, luteranie, anglikanie i wiele innych), na drugim miejscu są katolicy (21%), a następnie, dużo dalej – wierni Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli mormoni (1,6%), wyznawcy judaizmu (1,9%), innych chrześcijańskich religii (1,7%), islamu (0,9%), buddyzmu (0,7%) i hinduizmu (0,7%).

Już nawet ta najbardziej pobieżna charakterystyka pokazuje, że w USA panuje większa różnorodność religijna niż w Polsce. Ma ona miejsce tak w obrębie samego chrześcijaństwa jak i w spojrzeniu na sprawy LGBT. Chrześcijaństwo w amerykańskim wydaniu wykazuje dużą elastyczność w kwestii stosunku do osób LGBT: spektrum rozciąga się od zupełnego braku akceptacji i haseł w rodzaju „Bóg nienawidzi pedałów” (baptyści z Westboro), do całkowitej akceptacji, włącznie z udzielaniem ślubów parom jednopłciowym (Zjednoczony Kościół Chrystusa).

Opcje chrześcijan LGBT

W Polsce bycie chrześcijaninem LGBT oznacza w praktyce bycie katolikiem LGBT, co z kolei wymaga godzenia wody z ogniem, bo zgodnie z doktryną katolicką gej/lesbijka, by nie grzeszyć, musi żyć w celibacie. Zero seksu, zero miłości – oto katolicka oferta dla osób homoseksualnych. A alternatywa w naszych warunkach jest praktycznie tylko jedna: odrzucenie i religii, i wiary.

W USA bycie chrześcijaninem LGBT nie musi być sprzecznością. Zostałeś wychowany w chrześcijańskiej, homofobicznej religii? Masz wiele opcji do wyboru, a odrzucenie wiary jest tylko jedną z nich. Jeśli wierzysz w chrześcijańskiego Boga, który nie jest homofobem, bez trudu znajdziesz kościoły, które przyjmą cię z otwartymi rękami.

Dane liczbowe mogą być konkretnym obrazem religijności mieszkańców USA definiujących się jako osoby LGBT. Są oni zdecydowanie mniej religijni, niż reszta społeczeństwa. Tylko 53% Amerykanów LGBT deklaruje przynależność do jakiejś religii. Wśród tych, którzy wierzą, aż 63% przyznaje, że na nabożeństwa chodzi „rzadko lub nigdy”. W jakiego Boga wierzą ci Amerykanie LGBT, którzy wierzą? W przeważającej większości w Boga chrześcijańskiego: 35% spośród nich to protestanci, 20% to katolicy, 1% mormoni, a 9% należy do innych kościołów. 2% to Żydzi. Natomiast aż 33% wierzących Amerykanów LGBT wierzy w Boga, ale nieprzyporządkowanego do żadnej religii.

Niemniej ponad 60% wierzących Amerykanów LGBT to chrześcijanie. Jednak ich doświadczenia związane z instytucjami kościelnymi często różnią się od doświadczeń polskich chrześcijan LGBT.

Piętnowanie ludzi za to, kogo kochają, jest grzechem

W waszyngtońskiej katedrze świętych Piotra i Pawła, miejscu uroczystości inauguracyjnych i pogrzebowych prezydentów amerykańskich, doszło w 2013 r. do znamiennego wydarzenia. Wielebny Gary Hall (pastor Kościoła episkopalnego) wygłosił kazanie, w którym powiedział m.in.: Kościół powinien zrobić odważny krok do przodu i nazwać rzeczy po imieniu. Homofobia i heteroseksizm są grzechem. Piętnowanie ludzi za to, kogo kochają, jest grzechem. Szydzenie z ludzi tylko z tego powodu, że ich tożsamość płciowa nie idzie w parze z czyimś światopoglądem, jest grzechem. M.in. dzięki właśnie takim gestom odsetek amerykańskich chrześcijan LGBT nie maleje. Przeciwnie, w l. 2013-2015 zanotowano kilkuprocentowy wzrost, który, warto dodać, nastąpił przy jednoczesnym spadku liczby chrześcijan w całej populacji USA.

Już ponad 5 tys. parafii w USA akceptuje równość małżeńską. W tę politykę wpisują się działania o różnym zakresie, od wystosowywania symbolicznych oświadczeń aż do oficjalnego uznawania równości małżeńskiej i prawa do święceń kapłańskich dla członków mniejszości seksualnych.

Pomiędzy liberalnymi kościołami popierającymi politykę otwartości (np. Zjednoczony Kościół Chrystusa) a tymi najbardziej konserwatywnymi, podtrzymującymi politykę wykluczenia (np. Kościół katolicki i mormoni) – istnieje szeroka gama umiarkowanych kościołów, takich jak Kościół metodystyczny czy Kościół prezbiteriański USA. Te wyznania „środka” szukają kompromisowych rozwiązań, które godziłyby integralność ich przekonań z poszanowaniem godności każdego człowieka. Jednym z nich jest Kościół metodystyczny, który z 7,2 mln wiernych stanowi trzecią największą wspólnotę chrześcijańską w USA. Mimo że oficjalnie sprzeciwia się on równości małżeńskiej i nadawaniu osobom nieheteroseksualnym święceń kapłańskich, to dziś wielu afiliowanych biskupów i pastorów odmawia dyscyplinowania duchownych dających śluby parom jednopłciowym. Inny umiarkowany kościół w Stanach Zjednoczonych – Kościół ewangelicki (ok. 3,7 mln członków) – nie tylko zachęca osoby LGBT do przyłączenia się do wspólnoty, ale też wyraźnie sprzeciwia się dyskryminacji mniejszości seksualnych. Rezerwa ujawnia się także w postawie Kościoła prezbiteriańskiego, liczącego 1,7 mln wiernych. Dla tej wspólnoty pełne zaakceptowanie orientacji homoseksualnej, której istnienie nie było „zamysłem Boga wobec rasy ludzkiej” stałoby w sprzeczności z Pismem Świętym. Z drugiej strony najwyższe ciało ustawodawcze tego Kościoła głosowało w 2015 r. za zalegalizowaniem małżeństw jednopłciowych jednocześnie dając parafiom wolną rękę w kwestii mianowania homoseksualnych pastorów. Związaną z tym Kościołem postacią ikoniczną dla tęczowego ruchu jest Eric Karl Swenson, który w 1996 r. został pierwszym prezbiteriańskim duchownym po operacji korekty płci (co istotne, proces odbył się za wiedzą i z poparciem wiernych) i od tego czasu znany jest jako Erin K. Swenson.

50 lat

Ruch promujący włączanie osób LGBT w ramy instytucji religijnych pojawił się w USA w latach 60., wraz z rewolucją obyczajową, obejmującą emancypację LGBT, i walką o prawa obywatelskie dla czarnej społeczności USA. Powstał z inicjatywy postępowego Kościoła Metodystycznego Glide Memorial, który, zainspirowany przez Martina Luthera Kinga, ustanowił na początku lat 60. radę do spraw religii i osób homoseksualnych. Kilka lat później zaczęły powstawać pierwsze chrześcijańskie organizacje wyznaniowe zrzeszające osoby LGBT, ich rodziny i przyjaciół. Najbardziej rozpoznawalna z nich, Metropolitalna Wspólnota Kościelna, została założona w 1969 r. w Los Angeles przez charyzmatycznego wielebnego Troya Perry’ego. W tym samym czasie na fali protestów ze Stonewall w Nowym Jorku zaczęły pojawiać się kolejne tęczowe kościoły chrześcijańskie. Oprawę obrzędową jednego z nich, Kościoła pw. Umiłowanego Ucznia, stanowiło niecodzienne połączenie praktyk liturgicznych rodem z mszy gotyckich z symboliką gejowskiej emancypacji. Patrick McMullan, jeden z jego członków: Wstręt do samego siebie był plagą w świecie gejowskim lat 70., często znajdując ujście w rozwiązłości seksualnej i nadużywaniu narkotyków. Przekaz ze strony Kościoła pw. Umiłowanego Ucznia opierał się na przekonaniu, że bez względu na to, jak świat zewnętrzny stara się nas zaszufladkować, my, geje i lesbijki, jesteśmy obecni w każdym wymiarze życia społeczeństwa.

Począwszy od lat 70. amerykańskie wspólnoty religijne z tzw. głównego nurtu zaczęły wprowadzać reformy. Najwcześniej, bo już w latach 60., rewolucja przetoczyła się przez Kościół Unitarian Uniwersalistów, który w czasach dzieci kwiatów regularnie patronował spotkaniom różnorodnych grup walczących o równouprawnienie, wśród nich słynnej Mattachine Society, lesbijskiej Daughters of Bilitis czy nieco późniejszego Gay Liberation Front. Ku zdziwieniu hierarchów kościoła użyczenie przestrzeni tym grupom spowodowało napływ nowych wiernych i przyciągnęło na msze niepraktykujące osoby, wcześniej zrażone nietolerancją swych parafii.

W 1972 r. przy pacyfistycznym ruchu kwakrów powstało Towarzystwo Przyjaciół ds. Gejów i Lesbijek. Rok później w Zjednoczonym Kościele Chrystusa pierwszy raz wyświęcono wyoutowanego pastora, Williama R. Jonhsona.

Czas najbardziej przełomowych dla społeczności LGBT wydarzeń w Ameryce to początek XXI w. W maju 2003 r. z upoważnienia biskupa Michaela Inghama i synodu diecezji w New Westminster (Kościół anglikański w Kanadzie) udzielono błogosławieństwa gejowskiej parze z Vancouver. Kilka miesięcy później w USA Gene Robinson, światowej sławy duchowny anglikański i aktywista LGBT, zresztą żyjący wtedy w długoletnim związku partnerskim, został wyświęcony przez episkopat na biskupa stanu New Hampshire. Z kolei w 2009 r. synod generalny, czyli ciało ustawodawcze Kościoła ewangelicko-luterańskiego, oficjalnie zezwolił na nadawanie święceń kapłańskich wyoutowanym pastorom i na udzielanie ślubów parom jednopłciowym. W krok za luteranami trzy lata później największy i najprężniejszy w Ameryce Północnej Kościół prezbiteriański, zrzeszający ok. 3 milionów wiernych, przegłosował istotną zmianę w swojej konstytucji. Na mocy tej poprawki uznano prawo do święceń w funkcji pastora, prezbitera i diakona osobom pozostającym w związkach jednopłciowych. Niedługo po tym, jak w 2012 r. prezydent Barack Obama oświadczył, że popiera równość małżeńską, Kościół episkopalny stał się największą instytucją wyznaniową uznającą związki jednopłciowe (czy pod wpływem prezydenta – nie wiadomo), wprowadzając do oficjalnej liturgii quasi-ślubne nabożeństwo o nazwie „Świadectwo i Błogosławieństwo Życiowego Przymierza”. Natomiast w grudniu 2012 r., zaraz po ponownym wybraniu Obamy na prezydenta, ponad 250 duchownych różnych wyznań ze stanu Illinois wysłało otwarty list poparcia do ustawodawców. Deklarowali w nim, że jako przedstawiciele Kościoła, którego misją jest wzmacnianie wiary i współczucia oraz nieustępliwe krzewienie ideałów sprawiedliwości i równości, uważają, że przyznanie kochającym się parom jednopłciowym prawa do równych szans i odpowiedzialności jest słuszne moralnie.

Mimo wciąż zwiększającej się obecności mniejszości seksualnych w życiu amerykańskich wspólnot religijnych temat nadal budzi kontrowersje. W odpowiedzi na mianowanie w 2003 r. Gene’a Robinsona na biskupa, czterech innych wpływowych członków Kościoła episkopalnego (KE) w USA postanowiło opuścić kościół. Mocą rezolucji uchwalonej w 2015 r. podczas generalnej konwencji KE w Salt Lake City duchowni KE wciąż jednak mają prawo odmówić udzielenia sakramentu małżeństwa osobom LGBT, a biskupi wciąż mogą zakazać takich nabożeństw w swoich diecezjach. To kompromisowe rozwiązanie oznacza, że od listopada 2015 r. ślubów parom jednopłciowym chętnie będą udzielać liberalne parafie w San Francisco czy Nowym Jorku, ale już niekoniecznie gminy w zaściankach takich jak Jacksonville, Arlington czy Omaha.

Pod hasłem „Gay is not OK”

Główną siłę opozycyjną na drodze do równouprawnienia osób LGBT w USA stanowią religijne ruchy konserwatywne. Przynależność do głównych nurtów liberalnych protestantyzmu deklaruje jedynie ok. 15% Amerykanów (jedna trzecia wszystkich protestantów). Katolików jest 21%, a kolejne 25% to centrowi lub tradycjonalistyczni protestanci ewangeliccy. Oficjalna linia obu tych wspólnot to aktywny sprzeciw wobec równości małżeńskiej.

Amerykańscy fundamentaliści z Kościoła ewangelickiego szerzą homofobię nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami. Nienawiść, która sączyła się przez lata wojen kulturowych w USA, stała się teraz produktem eksportowym, a potężny zastrzyk finansowy od radykalnych członków Kościoła naciskających na utrzymanie twardego antygejowskiego prawa podłożył fundament pod ten proces. Na lidera ewangelików w Ugandzie wyrósł pastor Scott Lively, przewodniczący Abiding Truth Ministries oraz autor książki pt. „Różowa swastyka”, w której twierdzi, że ruch nazistowski stworzyli homoseksualiści. Ten radykał religijny przemawiał w Ugandzie do elity kraju: prawników, posłów, kadry akademickiej, nauczycieli liceów i liderów chrześcijańskich. Podczas wykładów zapowiadał, że celem przesiąkniętej złem instytucji homoseksualizmu jest rekrutowanie i polowanie na ugandyjskie dzieci. Ugandyjska organizacja Sexual Minorities Uganda złożyła pozew przeciwko pastorowi oskarżając go o zbrodnie przeciw ludzkości. Jeśli dojdzie do procesu, będzie on precedensowy.

Innym przykładem ortodoksyjnego, homofobicznego kościoła jest największa w USA kongregacja protestancka – Południowa Konwencja Baptystów (PKB) (15 mln wiernych). W 1992 r. w jednej z filii tego kościoła w Północnej Karolinie ze wspólnoty zostały wykluczone dwie parafie, które pobłogosławiły związek dwóch mężczyzn, a jawnie homoseksualnemu seminarzyście udzieliły święceń kapłańskich. Był to pierwszy przypadek w historii PKB, gdy kwestie doktrynalne lub moralne pociągnęły za sobą takie konsekwencje.

Jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci PKB, pastor Robert Jeffres z Dallas, znany ze swojej awersji do gejów, islamu, mormonów i katolików, wygłosił w 2008 r. płomienne kazanie pod symptomatycznym tytułem Gay is not O.K. Stwierdził m.in., że nawet trudno opisać, jak uwłaczające jest bycie osobą homoseksualną. Komentując natomiast poparcie Obamy dla legalizacji małżeństw jednopłciowych, Jeffres powiedział, że kierunek obrany przez prezydenta prowadzi nasz naród w objęcia Antychrysta.

Trzeba jednak przyznać, że za kadencji Richarda Moore’a, który od dwóch lat przewodniczy PKB, podjęto próby złagodzenia stanowiska w sprawie gejów i lesbijek. Przejawem tej odwilży było np. wycofanie się z twierdzenia, że homoseksualność nie istnieje, albo zakwestionowanie terapii naprawczych mających na celu zmianę orientacji seksualnej. Aktywiści krytykują jednak Moore’a za to, że za słowami nie idą czyny. W doktrynie PKB wciąż jest zapisane, że transpłciowość to nierzeczywiste zjawisko. PKB sprzeciwia się jakiejkolwiek ochronie prawnej dla osób LGBT, a jej liderzy wymieniają homoseksualność jednym tchem z cudzołóstwem i pornografią.

Na zmianę wizerunku wspólnoty zapewne nie najlepiej wpływa też działalność powiązanej z PKB ekstremistycznej grupy Baptyści Westboro, znanej z zajadłej homofobii. „Dorobek” tego stowarzyszenia to m.in. zakłócanie ślubów par jednopłciowych (przez organizowanie protestów ze sloganami w rodzaju „pedały zagładą narodów”) i pikietowanie podczas tych rozgrywek NBA, w których grał wyoutowany Jason Collins.

Kościół katolicki w USA, podobnie jak w Polsce, stara się bezpośrednio ingerować w politykę dotyczącą społeczności LGBT. Od 2012 r. wyraźnie wzmocnił przekaz swojej kampanii przeciw legalizacji małżeństw jednopłciowych, zachęcając księży do łączenia w swoich kazaniach homoseksualności z poligamią, poliandrią i aborcją. Sukces zwolenników Proposition 8 (zakaz małżeństw jednopłciowych z 2008 r. – dziś już historyczny, bo od zeszłego roku małżeństwa jednopłciowe są legalne we wszystkich stanach mocą wyroku Sądu Najwyższego) to też w dużej mierze zasługa milionowych wpłat od katolickich i mormońskich osób prywatnych i organizacji. Jednym z takich stowarzyszeń są Rycerze Kolumba, którzy sami siebie określają jako katolicką społeczność skupioną wokół ideałów dobroczynności, jedności i braterstwa. „Rycerze” przekazali na kampanię w kilku stanach ponad 6 mln dolarów.

Generalnie jednak, trochę na przekór oficjalnej doktrynie swojego Kościoła, amerykańskich katolików cechuje umiarkowanie w poglądach na kwestie społeczne. Poziom ich wsparcia dla idei małżeństw jednopłciowych niezmiennie nie odbiega od średniej krajowej. Co więcej, pojawiają się też oznaki działalności dysydenckiej. Przykładem takiej niesubordynacji jest choćby działające przy katolickim kościele św. Mateusza w Baltimore duchowieństwo, które wspiera afirmację różnorodności seksualnej.

W kwestii homoseksualności podejście mormonów (KM) nie różni się wiele od Kościoła katolickiego. Całkowitego zbawienia po śmierci mogą dostąpić tylko złączone węzłem małżeńskim osoby heteroseksualne. Lesbijki i geje powinni, wedle mormońskiego nauczania, albo pozostać całe życie w celibacie, albo wziąć tradycyjny, heteroseksualny ślub. Od osób transpłciowych oczekuje się, że nie poddadzą się procedurze zmiany płci. W 2015 r. mormoni ogłosili, że osoby pozostające w małżeństwach jednopłciowych będą automatycznie uznawane za apostatów, a dzieci takich par nie będą mogły być chrzczone aż do uzyskania pełnoletności. Ogłoszone zmiany wywołały oburzenie opinii publicznej. Zaczęto nawoływać członków społeczności mormońskiej w Salt Lake City do masowego opuszczania wspólnoty Dzieci Bożych. Ku rozczarowaniu wielu wyznawców mormonizmu wieści o nowej polityce wobec osób LGBT pojawiły się kilka lat temu po tym, jak – za na mową specjalistów od PR – wspólnota postanowiła poprawić swój nadszarpnięty wizerunek poprzez wypracowanie kompromisu ze zwolennikami praw LGBT. Jednym z takich chwytów marketingowych miało być np. stworzenie w 2012 strony internetowej promującej zrozumienie i współczucie dla wspólnoty LGBT. (http://mormonsandgays.org/)

Religia i tak hamuje

Temat jest zresztą dużo szerszy i należy go rozpatrywać w kontekście religijności mieszkańców USA w ogóle. Jak podaje „New York Times”, szczególnie w dużych miastach dochodzi do sporów i rozłamów we wspólnotach kościelnych, ponieważ coraz więcej wyoutowanych chrześcijan/ek pragnie brać czynny udział w nabożeństwach kongregacji. Wspierają ich w tym zaprzyjaźnione osoby heteroseksualne, rozżalone zbyt restrykcyjnym podejściem swoich parafii. Według danych Publicznego Instytutu Badań nad Religią w Waszyngtonie, aż 1/3 przedstawicieli pokolenia Y (między 18 a 29 rokiem życia) zdecydowała się opuścić swe tradycyjne wspólnoty wiary ze względu na ich nietolerancyjną postawę wobec osób LGBT.

W innym badaniu zapytano Amerykanów LGBT, jakie wyznania uznają za najmniej przyjazne sobie jako reprezentantom mniejszości właśnie. Niechlubną listę otwiera islam, za nim trzy wyznania chrześcijańskie: mormoni, Kościół katolicki i ewangelicki. Następny na liście jest judaizm i nieewangelickie Kościoły protestanckie. Warto jednak podkreślić, że amerykańskie podejście do wyznawanej wiary jest znacząco inne od tego, do którego przyzwyczailiśmy się w Polsce. Wyznawana religia nie musi być „dziedziczona”. Wiarę traktuje się tam raczej w ramach indywidualnego wyboru i świadomego aktu utożsamienia się z danym Kościołem. Powszechna w Polsce opozycja „katolicyzm albo ateizm” na gruncie amerykańskim miałby raczej formę „katolicyzm albo szereg innych możliwości”. Amerykanie LGBT, którzy odczuwają potrzebę rozwijania swojej duchowości w strukturze wspólnotowej, nie muszą wybierać żadnej z represyjnych wobec nich religii. Mogą dołączyć do postępowych metodystów, anglikan, do Zjednoczonego Kościoła Chrystusa i wielu innych mniejszych czy większych wspólnot.

Ogólnie rzecz biorąc zmiany w krajobrazie religijnym USA mogą potencjalnie doprowadzić do wzrostu akceptacji społecznej dla równych praw obywatelskich wobec osób LGBT. Wyniki ankiety opublikowanej w 2014 r. jasno pokazują wyraźny wzrost poziomu tolerancji we wszystkich przepytywanych grupach (religijnych, politycznych i wiekowych) we wszystkich regionach kraju. Poparcie dla małżeństw jednopłciowych wzrosło o 21% tylko w ostatnim dziesięcioleciu i od czterech lat przekracza 50%. Ponad połowa osób uczęszczających do kościoła nie uważa, że homoseksualność w jakikolwiek sposób kłóci się z ich wiarą. 33% katolików i 38% protestantów tzw. głównego nurtu widzi w homoseksualności grzech, a jednocześnie aż 2/3 tych pierwszych akceptuje adopcję dzieci przez pary jednopłciowe.

Jednak mimo tych optymistycznych danych przekonania religijne niezmiennie pozostają istotnym czynnikiem spowalniającym proces otwierania się na społeczność LGBT. Zilustrować to można prostą proporcją: wśród ewangelików aż 60% wiernych uważa zachowania nieheteronormatywne za niemoralne, wśród ateistów – tylko 11%.

Tylko 53% Amerykanów LGBT deklaruje przynależność do jakiejś religii. Ci, którzy wierzą w Boga, to protestanci (35%), katolicy (20%), Żydzi (2%), mormoni (1%), oraz należący do innych kościołów (9%). Aż 33% wierzących Amerykanów LGBT wierzy w Boga nieprzyporządkowanego do żadnej religii

*Więcej danych statystycznych na temat religijności osób LGBT można odnaleźć na stronach waszyngtońskiego Centrum Badań Pew Research Center.

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce. This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 61 / 5-6 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ksiądz na randce ma trudniej

O doświadczeniu bycia duchownym gejem, o znajomości z Tomaszem Terlikowskim i o różnicach między chrześcijaństwem w Polsce i USA z Kazimierzem Bemem, ewangelicko-reformowanym pastorem Zjednoczonego Kościoła Chrystusa w USA rozmawia Marcin Dzierżanowski

 

arch. pryw.

 

Kiedy w swojej parafii ujawniłeś, że jesteś gejem, był szok?

Nie musiałem się ujawniać, kiedy parafianie wybierali mnie na proboszcza, już wiedzieli.

Zostałeś wybrany?

Tak. W Zjednoczonym Kościele Chrystusa, w którym służę, podobnie jak w wielu innych Kościołach protestanckich, kiedy ubiegasz się o urząd pastora, musi cię zatwierdzić cała parafia.

Jak to wygląda?

Najpierw staje się przed specjalną komisją parafialną, odbywa się kilka rozmów kwalifikacyjnych. Przedstawiciele parafian obserwują, jak kandydat odprawia nabożeństwo, słuchają, jak głosi kazania. Jeśli zyska ich akceptację, proponują warunki wokacji.

Czyli?

Szczegółowe zasady pełnienia urzędu pastora, trochę przypominające umowę o pracę. Później trzeba odprawić nabożeństwo i wygłosić kazanie „kandydujące”. Na koniec odbywa się głosowanie wszystkich parafian.

Przeszedłeś te wszystkie etapy?

Oczywiście. Tak więc w czasie głosowania wszyscy wiedzieli, że jestem gejem. Dla niektórych parafian to był problem, niektórzy z tego powodu wstrzymali się od głosu, ale głosów przeciwnych nie było. Nikt też po moim wyborze nie opuścił parafii. Była jedna para, która się akurat wyprowadzała do innej miejscowości, ale jeszcze przez pół roku przyjeżdżała do mnie na nabożeństwo, żebym sobie nie pomyślał, że odeszli przeze mnie.

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej w parafii temat orientacji wypłynął?

Byłem singlem, więc powiedzieli mi, że na pewno będę chodził na randki i oni to świetnie rozumieją. Nie ma problemu, ale jak już kogoś sobie znajdę i postanowię z nim zamieszkać, to oni chcieliby o tym wiedzieć wcześniej. No i najlepiej, żebyśmy się jednak potem pobrali.

Bo kościelny ślub pary gejów nie jest problemem?

Żadnym. Pierwsze małżeństwa, które błogosławiłem jako pastor, zawierały zresztą lesbijki. W pewnym momencie nawet żartowałem: „Czy jacyś heterycy w końcu się zdecydują?!”

Powiedz coś o twoim Kościele.

Zjednoczony Kościół Chrystusa należy do rodziny Kościołów ewangelicko-reformowanych, czyli kalwińskich. Ma opinię najbardziej liberalnego w USA. Jednak poszczególne parafie różnią się od siebie, paradoksalnie, ta, w której pracuję, uchodzi za dość tradycyjną.

Zanim trafiłeś do USA, byłeś teologiem protestanckim w Polsce.

Urodziłem się w Łodzi, mój tata jest katolikiem. Ochrzcił mnie, kiedy miałem pięć lat w Kościele katolickim. Kiedy miałem iść do bierzmowania, zbuntowałem się, bo mieliśmy strasznego księdza, który opowiadał jakieś rzeczy dla mnie już wtedy nie do przyjęcia. Ponieważ jednak byłem religijny, mama, która zresztą jest niezwiązana z żadnym Kościołem, poradziła mi, żebym sobie poszukał innego wyznania. Ostatecznie zacząłem chodzić na nabożeństwa do ewangelików reformowanych i tam zostałem konfirmowany. Do dziś formalnie jestem członkiem parafii reformowanej w Łodzi. W 2002 r. wyjechałem na studia do Holandii i zacząłem uczęszczać do angielskojęzycznej parafii reformowanej w Amsterdamie. Po pół roku pastor spytał mnie, czy nie czuję powołania. A ja, że owszem, tylko jest jeden problem.

Orientacja seksualna.

Właśnie. Jego odpowiedź mnie zaskoczyła „Kazik, przecież doskonale wiem o tym od dawna. Pojedź ze mną na spotkanie księży, zobaczysz, ilu wśród nas gejów i lesbijek”.

Lesbijek też?

No, oczywiście, przecież większość Kościołów protestanckich w Europie Zachodniej już od dawna ordynuje na duchownych kobiety.

Miałeś problem z pogodzeniem wiary i seksualności?

Wtedy już nie. Wcześniej miałem, jeszcze na studiach, ale na szczęście w Holandii trafiłem do świetnej pastorki, która pracowała na uniwersytecie. Zrobiła mi mądre studium biblijne, wytłumaczyła, jak w świetle nauki rozumieć poszczególne teksty Pisma Świętego. Zrozumiałem, że to, co wcześniej mówili mi na temat homoseksualizmu księża w Polsce, niekoniecznie jest prawdą.

Później jednak wróciłeś do Polski i udzielałeś się w swoim Kościele oraz na polu ekumenicznym. Pamiętam nawet list otwarty w obronie osób LGBT, który podpisałeś razem z Tomaszem Terlikowskim.

Trudno w to dziś uwierzyć…

Zwłaszcza jak się czyta fragment: „Nie było reakcji biskupów, gdy w Krakowie krzyczano: ≪Pedały do gazu≫, nie było odpowiedzi, gdy w Warszawie wołano: ≪Hitlera na was mało≫, i nie możemy też się doczekać reakcji po demonstracji w Poznaniu, gdy krzyczano: ≪Zrobimy z Wami jak Hitler z Żydami≫.” To był rok 2005, rządy PiS-u, zakazane Marsze Równości.

A we Wrocławiu jeden z księży powiedział, że pedałów trzeba palić na stosie.

Dla uczciwości dodajmy, że był to ks. Rafał Trytek, tradycjonalista spoza Kościoła katolickiego.

Podobnych wypowiedzi było wówczas więcej, ta akurat zaczęła krążyć po internecie. Z Tomkiem Terlikowskim tworzyliśmy właśnie portal „ekumenizm.pl” i pół żartem pół serio zapytałem go: „Mamy to tak zostawić?” A on na to: „masz rację, to skandal, trzeba coś z tym zrobić”. Zaproponowałem napisanie listu otwartego i on się zgodził.

Dziś dla wielu jest ikoną najgorszej twarzy polskiego Kościoła. Trudno uwierzyć, że kiedyś bronił gejów.

Znamy się od dziesięciu lat i od dziesięciu lat absolutnie się ze sobą nie zgadzamy. Ma poglądy, które dla mnie są z kosmosu, on zresztą pewnie myśli to samo o mnie. Ale uważam, że wtedy w tym liście był szczery. To jest w gruncie rzeczy dobry człowiek, w którym telewizja wyzwala jakiś dziwny radykalizm. Kiedyś mu powiedziałem: Tomek, pamiętaj, jak kiedykolwiek mówisz o gejach, to pomyśl, że mówisz o mnie. Miałem wrażenie, że wtedy na jakiś czas przyhamował.

Kościół ewangelicko-reformowany, w którym wtedy byłeś, uchodzi za najbardziej otwarty w Polsce.

Kilka lat temu byłem nawet w grupie teologów, którzy mieli przygotować raport w sprawie podejścia do homoseksualności. Jednak opór, żeby cokolwiek zmienić, był zbyt duży. Ostatecznie nie byliśmy w stanie dojść do jakiejkolwiek konkluzji, więc podałem się do dymisji. Pracowałem także w naszym kościelnym czasopiśmie „Jednota”. W 2005 r. zrobiliśmy świetny numer o seksualności. Do redakcji przyszło wtedy kilkadziesiąt listów, co wcześniej nigdy nam się nie zdarzało. Niestety, dla władz Kościoła tego już było za dużo. Ostatecznie wyrzucono mnie z redakcji, o czym się dowiedziałem z internetu.

Czyli nawet u polskich protestantów nie jest aż tak różowo. Skąd się to bierze?

Z dominacji Kościoła rzymskokatolickiego. Inne Kościoły często boją się mówić, a nawet myśleć samodzielnie. Na to jest jedna rada: oddolny nacisk na duchownych. W Stanach na przykład ludzie otwarcie protestowali przeciwko kościelnej homofobii.

I wymusili zmianę?

Nie wszędzie. Panorama Kościołów chrześcijańskich w USA jest bardzo zróżnicowana. Obok liberalnych Kościołów historycznej reformacji, mamy też całą mozaikę wspólnot późniejszej reformacji, które dosłownie, fundamentalistycznie odczytują Biblię. Dominują one w tzw. Pasie Biblijnym, czyli w południowych stanach USA. Często na ich tle nawet Kościół rzymskokatolicki wydaje się postępowy. Niedaleko mnie, w sąsiednim mieście jest duża parafia baptystów, która głosi, że kobieta nie może być pastorką, a homoseksualizm to ciężki grzech. Ale nie wszyscy parafianie to akceptują, w ostatnich latach nawet kościoły konserwatywne w USA otwierają się na osoby LGBT.

A Kościół katolicki?

Jest ogromnie zróżnicowany. W Bostonie, kiedy ulicami idzie Parada Równości, na miejscowych kościołach protestanckich wiszą tęczowe flagi i biją dzwony. I właśnie w tym mieście jest rzymskokatolicka parafia paulistów, która jest bardzo otwarta na osoby LGBT. Miejscowy biskup doskonale o tym wie, ale przymyka oko. Są nawet księża katoliccy, którzy błogosławią pary jednopłciowe. Nie są to wprawdzie śluby, ale obrzęd błogosławienia obrączek, coś w rodzaju zastępczej ceremonii wprowadzonej po to, żeby się nie narazić na zarzut łamania prawa kanonicznego.

Jak Amerykanie do tego dochodzili?

To był długi proces. Trzeba pamiętać, że emancypacja osób LGBT zaczęła się w tamtejszych Kościołach już w latach 60. Przełomem była epidemia AIDS, która była mentalną rewolucją. Zarówno dla ruchu LGBT, jak i całego społeczeństwa. Wtedy właśnie zaczęto apelować do gejów i lesbijek: Ujawniajcie się! To wiele zmieniło, bo gdy się okazuje, że gej to nie abstrakcyjny człowiek z telewizji, ale wujek, bratanek czy kolega z pracy, myślenie zmienia się radykalnie. Mam koleżankę, która wychowała się w bardzo konserwatywnej rodzinie. Kiedyś napisał do niej kuzyn, który umierał na AIDS. Prosił, żeby go odwiedziła, bo nikt z rodziny nie chce się z nim spotkać. Ona go odwiedziła – i to zmieniło jej podejście do tych spraw. Właśnie takie osobiste historie w tamtym czasie zmieniały ludzi. Wtedy też ludzie zaczęli protestować przeciwko homofobicznym głupotom wypowiadanym z ambony. Przerywali agresywne kazania, krzyczeli, wychodzili z kościoła. Nie ma co ukrywać, że to przemiany społeczne wymusiły też zmianę postaw Kościoła, nie odwrotnie. Dopiero po jakimś czasie przyszła też kolej na refleksję teologiczną w tej sprawie.

Jest jednak opinia, że Kościoły liberalne szybko tracą wiernych. Konserwatywne natomiast nie.

To bardzo rozpowszechniony chwyt publicystyczny, tyle że nieprawdziwy. Prawda jest taka, że w USA od lat 90. wierni odpływają od wszystkich Kościołów chrześcijańskich, także konserwatywnych wspólnot ewangelikalnych. Wiele osób odchodzi także w proteście przeciwko dyskryminacji kobiet czy osób homoseksualnych, sęk w tym, że zwykle są to odejścia ciche, niespektakularne. Inna sprawa, że Kościoły liberalne, takie, jak mój, często przesadzają w drugą stronę. Znajoma teolożka powiedziała mi kiedyś, żebym nie mówił o krzyżu, bo to symbol opresji i przemocy.

Myślę, że wielu czytelników „Repliki” by się z nią zgodziło.

No tak, tyle że nie można być chrześcijaninem, jeśli się zapomni o Jezusie i tym co dla nas uczynił na krzyżu! W naszych Kościołach duży nacisk kładzie się na pracę społeczną, a często zapomina o teologii czy liturgii. Stajemy się taką Partią Demokratyczną przy modlitwie. Staram się z tym walczyć, dlatego wśród duchownych mam opinię młodego, konserwatywnego geja, co mnie bawi.

Zadam ci pytanie, które pewnie słyszałeś tysiąc razy, podobnie zresztą, jak ja. Po co gejowi Pan Bóg?

Po to samo, co każdej innej osobie. W moim przekonaniu – cytuję tutaj zresztą Jana Kalwina – nikt nie zrozumie do końca siebie, jeśli nie pozna Boga, bo tylko znajomość Boga prowadzi do znajomości siebie.

A chrześcijaństwo?

Może zabrzmi to dziwnie, ale w moim przekonaniu tylko chrześcijaństwo pozwala uwierzyć, że Bóg rozumie cierpienie. I to rozumie nie tylko intelektualnie, ale w pełni, fizycznie i psychicznie – bo Chrystus sam je przeżył i w związku z tym odkupił. Dla każdego geja i lesbijki to jest szczególnie ważne, bo większość z nas doświadczyła i doświadcza w życiu jakiejś formy wykluczenia. Chrześcijaństwo pozwala na to cierpienie spojrzeć bez rozpaczy, ale z wiarą. I to może być czymś naprawdę pięknym.

Pozwala się jedynie z tym cierpieniem pogodzić, czy też walczyć z jego przyczynami? Może mieć charakter emancypacyjny?

Nie tylko może, ale wręcz powinna. Skoro w Piśmie Świętym padają słowa „Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam”, to każdy, kto utrudnia ludziom bycie razem, sprzeciwia się woli bożej. Dlatego kiedy Barack Obama opowiadał się za równością małżeńską osób LGBT, powoływał się właśnie na motywy religijne. Obama był zresztą przez jakiś czas członkiem parafii naszego Kościoła.

W Biblii są też cytaty, mówiąc delikatnie – mniej przyjazne osobom LGBT.

Jezus zawsze powtarzał, że prawo trzeba interpretować przez pryzmat miłości, miłosierdzia i sprawiedliwości.

Czy w pracy duchownego doświadczenie homoseksualności jest przydatne?

Tak, ale zależy, jak się to doświadczenie wykorzysta. Myślę na przykład, że dzięki temu, kim jestem, mam większą zdolność empatii. Ale ważne, żeby nie przesadzać. Mam znajomych pastorów, którzy za każdym razem, gdy wchodzą na ambonę, opowiadają o swojej homoseksualności. Już nawet mnie to zaczyna męczyć. Nie zmienia to faktu, że ujawnienie się jest bardzo potrzebne. Mam parafianina, 70-letni emerytowany wojskowy, hetero do szpiku kości. I kiedyś on mi mówi: „Wiesz, Kazik, odkąd przyszedłeś, łatwiej się nam w rodzinie rozmawia na pewne tematy”. Okazało się, że wnuk jego brata jest gejem, wszyscy o tym od lat wiedzieli, ale nikt nie poruszał tego tematu. No i jak się okazało, że miejscowy proboszcz jest homoseksualny, tabu zostało przełamane. Tak więc bycie gejem pomaga mi w byciu pastorem.

A odwrotnie: bycie pastorem pomaga czasem w byciu gejem?

Oj, nie za bardzo. Na randkach jako ksiądz mam znacznie trudniej. Kiedy mówię, że jestem pastorem, często widzę popłoch w oczach. Jeden pan zapytał mnie nawet, czy molestuję dzieci. Bycie gejem nie gwarantuje braku uprzedzeń. Ale są też miłe sytuacje. Na jednym z pogrzebów siostra zmarłego zaczęła mnie swatać ze swoim wnukiem! (śmiech)

Okazja dobra, jak każda inna.

Robiła to bardzo subtelnie. Najpierw spytała: „A czy pastor jest sam?” A potem: „Bo ja mam bardzo fajnego wnuka…”

Czyli dla parafian jesteś dobrą partią?

Najwyraźniej! (śmiech) Coraz częściej mi mówią, że się za mnie modlą. Żebym w tych trudnych czasach poznał wreszcie jakiegoś miłego, dobrego chrześcijanina. Bo nie jest dobrze, aby człowiek był sam.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

KOŚCIELE KATOLICKI – UCZ SIĘ

Chciałbym przybliżyć Czytelni(cz)kom problematykę orientacji psychoseksualnej i tożsamości płciowej w niektórych kościołach protestanckich i przedstawić własne doświadczenia – jestem gejem zaangażowanym w działalność Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce.

Tekst: Jakub Cupriak-Trojan

 

Jakub Cupriak-Trojan, w tle – drzwi kościoła w Wittenberdze z odlanymi z brązu tezami Marcina Lutra ogłoszonymi tu w 1517 r. (arch. pryw.)

 

Na początek dwa słowa wyjaśnienia. Protestantyzm to gałąź chrześcijaństwa zachodniego wyodrębniana od pierwszej połowy XVI w., czyli od czasów reformacji wittenberskiej i szwajcarskiej. Składa się na nią wiele wyznań, między innymi luteranizm, kalwinizm, anglikanizm, metodyzm, baptyzm, adwentyzm i pentekostalizm (wyznanie zielonoświątkowe). Laikowi struktura protestantyzmu może wydawać się dość nieprzejrzysta, gdyż nie ma on żadnych organów naczelnych o charakterze ogólnoświatowym – poszczególne wyznania, a także kościoły funkcjonujące w różnych krajach w ramach tych samych wyznań są od siebie niezależne organizacyjnie. Samo pojęcie „protestantyzm”, wbrew obiegowym opiniom, nie pochodzi od sprzeciwu Lutra wobec praktyki handlu odpustami w pierwszych dekadach XVI w., ale od tzw. protestacji ewangelickich stanów na sejmie Rzeszy w Spirze w 1529 r. przeciw uchwałom ograniczającym swobodę wyznania.

Poszczególne Kościoły protestanckie potrafi ą różnić się od siebie znacznie w kwestiach dogmatycznych, ale wspólne dla nich wszystkich są cztery podstawowe zasady, określane mianem czterech „sola”:

  1. „Sola scriptura” (tylko pismo) – tylko Pismo Święte (a nie inne teksty lub tradycja) są podstawą wiary i rozstrzygnięć etycznych,
  2. „Solus Christus” (tylko Chrystus) – tylko Chrystus (a nie np. drugi człowiek) jest pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem,
  3. „Sola gratia per fi dem” (tylko łaska przez wiarę) – zbawienie człowieka zależy wyłącznie od łaski bożej, przyjmowanej poprzez wiarę (a nie np. od indywidualnych zasług lub uczynków),
  4. „Solum verbum” (tylko słowo) – wiara powstaje wyłącznie ze słuchania Słowa Bożego (a nie np. wskutek prywatnych objawień).

Rozumienie problematyki LGBTI w Kościołach protestanckich jest z reguły efektem zastosowania tych zasad. Mimo wspólnej podstawy, różne Kościoły dochodzą w tym zakresie do różnych rezultatów.

W Polsce największe Kościoły protestanckie to Kościół Ewangelicko-Augsburski (luterański), Kościół Ewangelicko-Reformowany (odwołujący się do reformacji szwajcarskiej, czyli nauk Kalwina i Zwingliego), Kościół Ewangelicko-Metodystyczny, Kościół Chrześcijan Baptystów, Kościół Adwentystów Dnia Siódmego i Kościół Zielonoświątkowy. Trzy pierwsze nazywane są łącznie kościołami ewangelickimi. Kościół Chrześcijan Baptystów i Kościół Zielonoświątkowy określane bywają kościołami ewangelikalnymi (choć ewangelikalizm jest nurtem pobożnościowym obecnym w mniejszym lub większym stopniu we wszystkich Kościołach protestanckich).

Chciałbym przybliżyć czytelnikom w szczególności kwestię orientacji psychoseksualnej i tożsamości płciowej w „moim” Kościele, czyli Ewangelicko-Augsburskim.

 

Kościół Ewangelicko-Augsburski a LGBTI

 

Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce nie wypracował żadnego oficjalnego stanowiska w kwestiach LGBTI. Myślę, że wynika to z wielu przyczyn. Jedną z nich jest na pewno rozumienie czterech „sola”, a w szczególności dwóch pierwszych, czyli „sola scriptura” i „solus Christus”: ani organy kościoła, ani poszczególni duchowni nie poczuwają się do kazuistycznego regulowania poszczególnych aspektów życia prywatnego człowieka. Nikt nie jest nieomylny, a ani Kościół, ani duchowni nie są pośrednikami między Bogiem a człowiekiem. Rozstrzygnięcia etyczne powinny co do zasady zapadać indywidualnie – po to dane zostało człowiekowi sumienie. Nie istnieje też żaden odpowiednik urzędu nauczycielskiego znanego ze struktury innych Kościołów – stanowiska biskupa lub synodu w różnych sprawach są zatem wyłącznie stanowiskami tych organów i nie wiążą ani całego Kościoła, ani poszczególnych jego członków. Pewną rolę odgrywają też oczywiście kwestie organizacyjne – Kościół Ewangelicko- Augsburski jest niewielkim Kościołem, liczącym obecnie ok. 70 tys. członków w całej Polsce. Mimo toczących się w nim wielu debat na tematy społeczne i etyczne, orientacja psychoseksualna i tożsamość płciowa człowieka nie były jeszcze przedmiotem szerszej dyskusji.

Wewnętrzne prawo Kościoła nie przewiduje obecnie żadnej specjalnej formy błogosławieństwa ani zawarcia małżeństwa przez pary tej samej płci, ale nie zawiera też żadnego zakazu ordynowania gejów i lesbijek na duchownych. Zgodnie z moim stanem wiedzy nie ma obecnie w Kościele Ewangelicko- Augsburskim w Polsce żadnej osoby duchownej, która otwarcie mówiłaby o sobie, że jest gejem lub lesbijką (kobiety mogą pełnić w Kościele posługę diakona).

Nie ma też obecnie w Kościele Ewangelicko- Augsburskim wielu działań duszpasterskich skierowanych specjalnie do społeczności LGBT. W zasadzie jedynym takim działaniem na szerszą skalę są odbywające się raz w roku w parafii w Krakowie nabożeństwa okolicznościowe z okazji Międzynarodowego Dnia Przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii (IDAHOT). Być może w przyszłości uda się rozszerzyć tę inicjatywę na inne miasta.

Kilka lat temu na jedną z sesji Synodu Kościoła wpłynął projekt uchwały przewidujący zakaz ordynowania gejów i lesbijek na duchownych oraz błogosławienia par tej samej płci, ale w wyniku krytyki wyrażonej przez biblistów z Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej został odrzucony. W Kościele katolickim obowiązuje zakaz ordynowania gejów – nawet jeśli mieliby żyć w celibacie (lesbijek również, ale zakaz dotyczy w ogóle wszystkich kobiet).

Warto przy tym wspomnieć właśnie o ChAT – jest to jedyna uczelnia w Polsce, na której studiować można teologię ewangelicką. Mieści się w Warszawie i jest uczelnią państwową. Kształci duchownych dla wszystkich kościołów ewangelickich w Polsce, ale jest od tych Kościołów niezależna – nie podlega nadzorowi kościelnemu w zakresie programów nauczania, tak jak wydziały teologii katolickiej na innych uczelniach państwowych. ChAT oferuje również studia z zakresu teologii prawosławnej i starokatolickiej, jest więc uczelnią o charakterze ekumenicznym. Przyszli duchowni ewangeliccy są zatem od początku kształceni w atmosferze różnorodności, co z pewnością wpływa na jakość ich późniejszej pracy duszpasterskiej.

 

Gratulowano mi ślubu

 

Kościół Ewangelicko-Augsburski, mimo niewielkiej liczby członków, jest dość różnorodny i łączy parafie o różnej historii, doświadczeniach i składzie społecznym, położone w różnych regionach Polski. Niektóre z nich są bardziej liberalne, inne mniej. Mimo różnic w zasadzie nigdy nie zetknąłem się z otwartymi przejawami niechęci wobec osób LGBTI. Jestem członkiem synodu diecezji warszawskiej i kieruję jedną z komisji tego synodu (synod to organ prawodawczy i kontrolny złożony z duchownych i świeckich – taki kościelny mini-parlament). Zostałem też wybrany na sędziego Sądu Dyscyplinarnego Kościoła. Powierzono mi więc, jako osobie świeckiej, kilka odpowiedzialnych funkcji. Znam też wiele innych osób LGBTI, które otwarcie funkcjonują w parafiach i organach naszego Kościoła: są członkami rad parafialnych lub synodów, kuratorami parafii. Niedawno wziąłem ślub w Niemczech i dodałem do mojego nazwiska drugi człon będący nazwiskiem mojego męża. We wszystkich kościelnych bazach danych i dokumentach bez problemu wprowadzono zmianę mojego nazwiska. Mimo że w moim Kościele dwie osoby tej samej płci nie mogą wziąć ślubu, wielu duchownych odniosło się bardzo życzliwie do faktu zawarcia przeze mnie małżeństwa i gratulowało mi, wiedząc, że chodzi o ślub z mężczyzną.

Duchowni i świeccy wykazują się z reguły dość wysokim poziomem szacunku dla siebie nawzajem, a także wzajemnym poszanowaniem dla prywatności i spraw osobistych. Myślę, ze szczególnie w przypadku duchownych jest to wynikiem relatywnie wysokiego poziomu nauczania teologii pastoralnej na ChAT, podczas którego kładzie się nacisk    na zapoznanie kandydatów z osiągnięciami współczesnej psychologii. Szczególnie młode pokolenie duchownych wykazuje się wrażliwością na kwestie LGBTI – w programie nauczania na ChAT są one poruszane w ramach kursów z podstawowych dziedzin teologii, w szczególności teologii pastoralnej i biblistyki (porusza się też tematykę gender).

 

Co na to Jezus?

 

Zdając sobie sprawę, że wielu chrześcijan używa niektórych fragmentów Biblii do wykluczania osób LGBTI (w szczególności historii o Sodomie i Gomorze z Księgi Rodzaju oraz kodeksu karnego z Księgi Kapłańskiej), zapytają oni pewnie, jak „radzi” sobie z nimi Kościół Ewangelicko-Augsburski. Nie mam tu miejsca na szerszą analizę, wspomnę więc tylko, że Jezus na temat osób LGBTI nie powiedział ani słowa a po szczegóły odsyłam do znakomitego artykułu Jakuba Niewiadomskiego „Miłość twoja była mi rozkoszniejsza niż miłość kobiety. Biblijne inspiracje dla osób LGBT” opublikowanego przez katolicki dwutygodnik internetowy „Kontakt” (nr 252, 27.06.2019 r. – do znalezienia w internecie).

Pewnego rodzaju ciekawostkę stanowi sposób, w jaki Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce rozpatruje kwestię tożsamości płciowej. Nie istnieją w tym zakresie zorganizowane działania duszpasterskie, wszystko opiera się na indywidualnej wrażliwości duchownych i świeckich. Bardzo jasno jest za to rozwiązana w prawie kościelnym kwestia korekty płci. Uchwalony w 2018 r. kościelny Regulamin Ochrony Danych Osobowych przewiduje, że osoba, której dane dotyczą, ma prawo żądania od administratora niezwłocznego sprostowania dotyczących jej danych osobowych, które są nieprawidłowe. Jak części Czytelników/czek z pewnością wiadomo, dokonanie prawnej korekty płci w Polsce odbywa się w drodze postępowania sądowego i następuje z mocą wsteczną, czyli od chwili urodzenia (inaczej nie byłaby to zresztą korekta, tylko zmiana płci). W związku z tym osoba, która dokonała korekty płci, a została w dzieciństwie ochrzczona, może żądać sprostowania informacji o swojej płci i noszonym przez siebie imieniu w księdze chrztów (gdyż, zgodnie z wyrokiem sądu, już w chwili chrztu dane te były nieprawidłowe). W Kościele katolickim nie jest to możliwe.

 

Kościoły luterańskie na świecie

 

Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce jest, jak już wspomniałem, kościołem o tradycji luterańskiej. W niektórych kościołach luterańskich na świecie możliwe jest otrzymanie błogosławieństwa lub nawet zawarcie związku małżeńskiego przez osoby tej samej płci. Są to w szczególności Kościoły w Skandynawii, Niemczech, USA i Kanadzie. W 2000 r. Ewangelicki Kościół Niemiec przyjął stanowisko „Wzmocnić wiarygodność i odpowiedzialność” (niem. Verläßlichkeit und Verantwortung stärken), wzywające do zwiększenia ochrony prawnej par tej samej płci – było to jeszcze przed wprowadzeniem w Niemczech instytucji związku partnerskiego. W 2009 r. pierwszą na świecie biskupką określającą się jako lesbijka została Eva Brunne, obejmując diecezję Sztokholmu w Kościele Szwecji. Istnieją też Kościoły luterańskie odrzucające błogosławienie par tej samej płci i ordynację osób LGBTI.

Inne Kościoły ewangelickie

 

Pozostałe dwa kościoły ewangelickie w Polsce, czyli Kościół Ewangelicko-Reformowany i Kościół Ewangelicko-Metodystyczny, również nie wypracowały własnych stanowisk dotyczących LGBTI.

W przypadku Kościoła Ewangelicko-Reformowanego odwołać się można do praktyk i dokumentów wypracowanych przez inne kościoły tradycji ewangelicko-reformowanej na świecie – wiele z nich błogosławi pary tej samej płci lub pozwala im na zawarcie związku małżeńskiego, w wielu kościołach funkcjonują też duchowni reprezentujący społeczność LGBTI i pracujący na jej rzecz. Być może najbardziej znany jest ksiądz dr Kazimierz Bem, kierujący obecnie parafią Zjednoczonego Kościoła Chrystusa w Marlborough w amerykańskim stanie Massachusetts. Jest on prawdopodobnie pierwszym polskim duchownym mówiącym otwarcie o swej orientacji homoseksualnej (wywiad z Kazimierzem Bemem pt. „Ksiądz na randce ma trudniej” ukazał się w „Replice” nr 59, styczeń/luty 2016). Są też jednak Kościoły tradycji ewangelicko-reformowanej odrzucające możliwość błogosławienia par tej samej płci i ordynowania homoseksualnych duchownych, np. posiadający prawie 1,6 mln członków Kościół Reformowany na Węgrzech.

Kościół Ewangelicko-Metodystyczny w Polsce jest częścią Zjednoczonego Kościoła Metodystycznego – struktury o zasięgu światowym. Konferencja Generalna tego ostatniego Kościoła przyjęła w lutym 2019 r. stanowisko odrzucające możliwość błogosławienia par tej samej płci i posługi homoseksualnych duchownych w Kościele. Kościół Chrześcijan Baptystów, Kościół Zielonoświątkowy i Kościół Adwentystów dnia Siódmego również nie przewidują takiej możliwości.

Jak widzimy, problematyka LGBTI jest traktowana różnie w różnych Kościołach protestanckich, ale w wielu z tych Kościołów, niezależnie od przyjętych szczegółowych rozwiązań, stosuje się na szczęście podejście racjonalne, nieobciążone uprzedzeniami. Można bez trudu znaleźć taki Kościół protestancki, w którym wierząca osoba LGBTI nie będzie wykluczana ani dyskryminowana.

 

Tekst z nr 80 / 7-8 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Marcin Wójcik „Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu“

Wyd. Agora 2017

 

 

Czy powinno dziwić, że zbiór reportaży o problemach księży z celibatem ląduje w dziale recenzji w magazynie LGBT? Nie powinno. Wśród księży odsetek gejów jest dużo większy niż wśród ogółu społeczeństwa i wynosi aż 22% – autor cytuje dane prof. Lwa-Starowicza. Jak to jest, że homoseksualni faceci dobrowolnie „zaciągają się” do tak wrogiej im przecież – przynajmniej na zewnątrz – instytucji? To właśnie homofobia robi swoje: wielu nastoletnich gejów nie akceptuje swej orientacji, czują się gorsi, dręczą ich pytania rodziny i znajomych o dziewczyny. Kapłaństwo wydaje się dobrym wyjściem: pytania się skończą, zdobędzie się z automatu autorytet otoczenia, a chłopaków z tą samą orientacją będzie więcej, niż w jakimkolwiek innym środowisku.

Tak kręci się ten cyrk hipokryzji. Widzimy go w „Celibacie” w kilku wariantach. Ksiądz Maciej z reportażu „Torsy objawione” ma na koncie dziesiątki partnerów zawsze na jeden raz i nigdy na plebanii: W hotelach spotykam się z tymi, którzy przyjeżdżają w interesach, często to żonaci faceci. W mieszkaniach – ze zdeklarowanymi homoseksualistami. Wolę żonatych – oni tak jak ja skrywają tajemnicę. Wikary Krzysiek jest w stałym związku z Damianem, kierownikiem sklepu z ubraniami. Damian: Krzyś boi się, że się biskup dowie. A mama, że się ciotki dowiedzą. A ja, że go przeniosą na pipidówę. Liczymy, że zostanie proboszczem, i wtedy wybudujemy domek w sąsiednim dekanacie, żeby ludzie nie gadali. Są i inne historie – a to o tym, jak ksiądz z proboszczem i drugim księdzem regularnie urządzali wieczorki seksualno-alkoholowe, a to o perypetiach w seminarium, chyba zresztą najbardziej szokujących, i to wcale nie z seksualnego punktu widzenia (zjedzenie precla na mieście to zbytek łaski, z którego trzeba się spowiadać).

Dodajmy na wszelki wypadek, że większą część książki Marcina Wójcika stanowią jednak opowieści o heteroseksualnych księżach, ich partnerkach i ich dzieciach. Warto przeczytać całość. (Piotr Klimek)  

 

Tekst z nr 70/11-12 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Rąbanie szafy

Na świecie w środowisku LGBT spór, czy dokonywać outingu, toczy się od dawna, ale coraz powszechniejsze jest przekonanie, że jest to w określonych warunkach dozwolone – pisze specjalnie dla „Repliki” JACEK DEHNEL 

 

I.

Wszystko zaczęło się w maju ubiegłego roku, kiedy „Gazeta Wyborcza” wyoutowała kandydata na komisarza Sądu Najwyższego, Kamila Zaradkiewicza. W tekście1, w którym ujawniała różne bulwersujące szczegóły z jego życia, opisano między innymi, jak swego czasu zjawił się przed bramą Trybunału Konstytucyjnego w środku nocy w papciach i piżamie – i dodano, że „dziwne zachowanie Zaradkiewicza wynikało z załamania po kłótni z partnerem”. Tylko tyle, nic więcej.

Ostrzej było w sierpniu, kiedy Michał Kowalówka zatwittował, że „po wstrętnych atakach” ziobrystowskiego posła Jana Kanthaka na społeczność LGBT postanowił ujawnić, że „przed laty w 2011 r. w krakowskim klubie Kitsch Janek – wtedy mi nieznany – wielokrotnie i obcesowo nagabywał mnie swoją ofertą seksu oralnego”. Kanthak, który wsławił się swoimi opowieściami ze zwiedzania gejowskiej dzielnicy San Francisco, gdzie rzekomo widział gejowskie sklepy mięsne (spuśćmy nawet nie zasłonę, ale szafę miłosierdzia na tę wypowiedź), określił to jako „wulgarne brednie” i oświadczył, że poda Kowalówkę do sądu. Fraza „podejmę stanowcze kroki prawne” w Polsce oznacza przeważnie, że do niczego nie dojdzie, ale tym razem groźba została spełniona: pół roku później, w lutym 2021 roku, sprawa faktycznie do sądu trafi ła. Kowalówka twierdzi, że ma jeszcze kilka asów w rękawie, proces z pewnością będzie zajmujący.

Powiedzmy sobie szczerze: nie jest to żadne outingowe tsunami, jak to, które zmiotło węgierskiego europosła, prawą rękę Orbana i zawodowego obrońcę tradycyjnych wartości, Józsefa Szájera. Owszem, Zaradkiewicz został wprawdzie utrącony, ale nie sposób powiedzieć, czy zadziałała bardziej piżamka w grzybki, czy posiadanie partnera tej samej płci; Kanthak natomiast dalej bryluje w najlepsze opowieściami o „ideologii LGBT”. Zresztą, umówmy się, bycie w związku czy nawet namolne nagabywanie w klubie jest znacznie mniej spektakularne, niż brawurowa próba ucieczki po rynnie z brukselskiej orgii, którą uskutecznił węgierski europoseł, a i ranga Szájera w strukturach partii Orbana była znacznie wyższa niż szeregowego posła czy sędziego. W Polsce outing tej rangi wydarzył się ponad ćwierć wieku temu i był bodaj pierwszy, a zarazem najbardziej pamiętny: w 1993 roku Wałęsa wygłosił swoją frazę o tym, że może się pogodzić z braćmi Kaczyńskimi i zaprosić do Belwederu „Lecha z żoną, a Jarka z mężem”. Acz i w tym przypadku nic mi nie wiadomo, żeby przerwało to karierę Jarosława, ponoć jest dalej w polityce.

A jednak sprawa Zaradkiewicza i Kanthaka wzbudziła duże emocje. Jest oczywiście nader zabawne, że przeciwko wyoutowaniu Zaradkiewicza protestowała gwałtownie patoprawica i to w duchu walki z rzekomą homofobią. Zatroskany dziennikarz z „wPolityce”2 (skądinąd patentowany homofob)3 pisał, że to „»szokujące« informacje rodem z tabloidu, w których (homofobicznie) opisywana jest orientacja seksualna” (podobnie biadał również cytowany przez niego Robert Tekieli, gdzie indziej bełkocący o „pustoszącej świat tęczowej rewolucji”) a także zapytywał wielkim głosem: „Jaki to ma wpływ na jego pracę?”. No cóż, żaden, ale w takim razie czemu budzi to histerię, skoro takiej histerii nie budzi podanie przez gazetę, że sędzia, ministra czy poseł mają żonę albo partnerkę? I, co ważniejsze, co z publikowanymi od lat wynurzeniami ks. Oko, Krystyny Pawłowicz, biskupa Jędraszewskiego i całej reszty mędrców antygenderu, którzy chcieli liczyć gejów w Polsce, usunąć homoseksualnych nauczycieli z oświaty, którzy nazywają nas zarazą, i tak dalej?

Oczywiście przez „wPolityce” z przystawkami przemawiała tu czysta hipokryzja, ale głosy przeciwko outowaniu pojawiały się również ze strony niektórych polityków lewicowych i osób/działaczy LGBT, podnoszących, że każdy ma prawo do prywatności, że każdy outing jest przemocą oraz że outowanie piętnuje nieheteronormatywną orientację.

Przyznam, że mam duży problem z nazywaniem „przemocą” outingu osób publicznych, które zarabiają punkty na głoszeniu homofobii. Jest to z pewnością działanie ingerujące w czyjąś intymność, naruszenie (z uwagi na dobro wyższe) czyjegoś prawa do intymności. Ale w sytuacji, kiedy osoby LGBT realnie i masowo doznają przemocy – werbalnej, emocjonalnej, fizycznej – już samo użycie tego terminu wydaje mi się niewłaściwe. Co najwyżej mogę uznać, że jest to przemocą na takiej zasadzie, jaką jest nią obrona konieczna – jeśli ktoś rzuca się na nas z nożem i ogłuszymy go deską, nie będziemy przecież uznani za szalonych przemocowców. A uważam, że w takich przypadkach mamy do czynienia właśnie z obroną konieczną.

II.

Na świecie w środowisku LGBT spór, czy dokonywać outingu, toczy się od dawna, ale coraz powszechniejsze jest przekonanie, że jest to w określonych warunkach dozwolone. Bo nie chodzi o sam fakt, że ktoś ma nieheteronormatywną orientację seksualną (ba, można wcale nie uważać się za geja, tylko od czasu do czasu uprawiać seks z mężczyznami, a zostać wyoutowanym) – podobnie jak ujawnianie kochanki konserwatywnego moralisty nie jest związane z tym, że ma on jakieś życie seksualne. Outowanie jest usprawiedliwione tylko jeśli ktoś jest postacią publiczną i prywatnie robi coś zupełnie innego, niż głosi publicznie. Piętnowana jest nie orientacja seksualna, a hipokryzja.

Nie oznacza to zatem w żadnym razie pozwolenia na outowanie każdego geja czy lesbijki. Każdy z nas ma prawo do prywatności. Jeśli jednak wprowadza w błąd opinię publiczną, to nie ma znaczenia, czy dany polityk jest zwolennikiem prohibicji, który na boku czerpie kasę ze sprzedaży alkoholu, czy homofobem, prywatnie szukającym seksu w klubie gejowskim, czy wreszcie posłem Zielonych, który chodzi w futrze i posiada kurzą fermę. Opinia publiczna ma prawo wiedzieć, że zasady, które głosi on publicznie (dzięki czemu przecież uzyskał mandat i posłuch) łamie w zaciszu prywatności. Nawet jeśli to łamanie jest zgodne z przepisami prawa.

Przy czym, dodajmy, wkraczanie w sferę seksualną w przypadku heteroseksualistów nie budzi takich wątpliwości. Tak było przecież z posłem Piętą i jego kochanką, Izabelą Pek, którzy nie dopuścili się złamania prawa, bo uprawianie seksu pozamałżeńskiego jest w Polsce (przynajmniej na razie) legalne. Wówczas nie słyszałem oburzonych głosów. Czemu zatem mamy chronić tylko elgiebetów wysługujących się homofobom? Czy to nie podwójne standardy?

Żeby zobaczyć skutki społeczne outingu, warto przyjrzeć się, jak przebiega to choćby w USA, gdzie mamy największy może wachlarz znanych i barwnych przykładów.

Pierwsza grupa to duchowni i działacze religijni.

Pastor Ted Haggard, znany z walki z równością małżeńską, został w 2006 roku wyoutowany przez escorta, Mike’a Jonesa, któremu przez trzy lata płacił za seks i metamfetaminę. Gorąco temu zaprzeczał, potem przyznał, że kupił dragi, ale nigdy ich nie zażył. W końcu stracił stanowisko pastora i przyznał się do zażywania oraz tego, że Jones go masturbował. Później wyszło na jaw, że już wcześniej napastował seksualnie dwudziestoparoletniego członka kongregacji, którego kościół uciszył sześciocyfrową sumą.

Cztery lata później pastor George Alan Rekers, zaangażowany przez lata w walkę z LGBT, doradca obmierzłej organizacji NARTH („terapia reparatywna”), został sfotografowany na lotnisku w Miami z rentboyem. Rekers twierdził, że najął go z powodu operacji kręgosłupa jako „asystenta w podróży”, który miał nosić za nim walizki (na zdjęciu Rekers wszakże niósł własną walizkę). Chłopak potem oświadczył, że został najęty do codziennych nagich sesji masażu. Mimo mętnych tłumaczeń, Rekers został zmuszony do rezygnacji z NARTH.

Znacznie wcześniej, bo już w roku 2000, w waszyngtońskim barze gejowskim przyłapano Johna Paulka. Paulk był liderem Love Won Out i Exodus (konserwatywnych grup religijnych, nawołujących do „leczenia” homoseksualizmu), a także autorem książek o byciu „byłym gejem”, częściowo wspólnie z żoną, „byłą lesbijką”. Po pewnym czasie Paulk przyznał się do bycia gejem, wyrzekł się działalności, przeprosił za nią, rozwiódł się z żoną i jest dziś wrogiem „terapii reparatywnej”. Ostatecznie cała grupa Exodus się rozwiązała, przeprosiła za działania, a dwaj jej działacze wzięli ze sobą ślub. Powstały również grupy „Ex-ex-gay”, zwalczające przesądy o „leczeniu” orientacji seksualnej. Upadek wizerunku Paulka, najbardziej bodaj znanego „eks-geja”, występującego u Oprah Winfrey i na okładce „Newsweeka”, był w tym procesie momentem kluczowym.

Podobnie działo się w polityce. W 1980 roku wyszło na jaw, że republikański kongresmen Jon Hinson cztery lata wcześniej został przyłapany na pikiecie, gdzie obnażył się przed tajniakiem przy pomniku Marines na Arlington Cemetery (żeby było ciekawiej, rok później strażacy uratowali go z pożaru gejowskiego kina porno). Hinson wszystkiego się wyparł, zwalił incydent na problemy z alkoholem i 4 listopada 1980 roku wygrał ponownie wybory, ale równo trzy miesiące później został przyłapany w toalecie na obciąganiu pracownikowi Biblioteki Kongresu (seks między dwoma mężczyznami był wtedy zakazany przez „sodomy laws”, z którymi walczyły organizacje LGBT). Zrezygnował z miejsca w Kongresie i został zastąpiony przez Demokratę, a następnie przyznał, że jest gejem, został aktywistą LGBT i walczył o to, żeby osoby nieheteronormatywne mogły służyć w armii.

W 1994 roku republikańskiego kongresmena Steve’a Gundersona wyoutował homofobiczny kolega z partii, Bob Dornan – był to wrogi outing, kiedy Gunderson akurat zachowywał się przyzwoicie wobec społeczności – to znaczy argumentował, żeby w programie nauczania szkolnego nie przedstawiać osób LGBT w negatywnym świetle. „Mój kolega z partii ma w szafie drzwi obrotowe!”, krzyknął Dornan; słowa takie w Kongresie nie uchodziły, zostały skreślone z protokołu, Gunderson ich nie skomentował. Ale sprawa stała się publiczna. I Gunderson, jako pierwszy ujawniony gej w Kongresie, uzyskał reelekcję, a następnie był jedynym Republikaninem, który głosował przeciwko zakazującej małżeństw jednopłciowych ustawie „O obronie małżeństwa”. W 2015 roku wziął ślub z mężczyzną.

Republikański kongresmen Jim Kolbe poparł wspomnianą ustawę, ale, w obliczu groźby wyoutowania przez aktywistów, sam dokonał coming outu. Został następnie wybrany ponownie i tym samym stał się drugim jawnie homoseksualnym Republikaninem w Kongresie. W 2013 poparł równość małżeńską przed Sądem Najwyższym i występował przed Komisją Prawną Senatu, argumentując – poniekąd we własnej sprawie – za uwzględnieniem par jednopłciowych w polityce imigracyjnej. W 2018 opuścił partię, potem poparł Bidena w wyborach, w tym samym roku poślubił też Panamczyka, z którym był związany od ośmiu lat.

Republikański kongresmen (a później senator) Larry Craig w 1989 roku prowadził szarżę przeciwko Demokracie Barneyowi Frankowi (wyoutowanemu przez kochanka, z którym się rozstał). Frank, powszechnie lubiany, przetrwał skandal i zwyciężał w wyborach w sumie 16 razy, aż zakończył karierę i przeszedł na zasłużoną emeryturę. Craig natomiast przez lata walczył ze społecznością LGBT, z równością małżeńską, z włączeniem orientacji pod ochronę przed przestępstwami z nienawiści. W 2006 został wyoutowany przez działacza gejowskiego, a w 2007 przyłapano go w toalecie na lotnisku w Minneapolis, kiedy próbował poderwać tajniaka. Skończyło się na grzywnie – Craig zaklinał się, że nigdy nie był i nie jest gejem, ale pojawiły się głosy kolejnych osób przeczące jego zapewnieniom. Podał się do dymisji i zakończyło to jego karierę.

Jak widać na tych przykładach, w przypadku outingu homofobów pozytywne możliwości rozwoju sytuacji są następujące: 1. Homofob przyznaje się i podaje się do dymisji, bo jest spalony; 2. Nie przyznaje się, ale tak czy owak jest spalony, więc wylatuje; 3. Przyznaje się, kończy lub nie kończy kariery, ale przestaje szkodzić społeczności LGBT, a czasem wręcz działa na jej rzecz. Jedyny negatywny dla społeczności skutek jest taki, że zostaje na stanowisku i robi to, co wcześniej, czyli i tak wychodzimy na zero.

Wikipedia podaje, że obecnie w Kongresie (Senacie i Izbie Reprezentantów) zasiada siedemnaście osób LGBT. Wszystkie z Partii Demokratycznej. Nie jest to, rzecz jasna, wyłącznie zasługa outowania, ale było ono ważne w procesie przemian społecznych w USA: pozwoliło skompromitować licznych głośnych homofobów, doprowadziło do tego, że wybranie osoby nieheteronormatywnej stało się możliwe nawet w przypadku elektoratu republikańskiego i sprawiło, że po raz pierwszy w prawyborach prezydenckich pojawił się kandydat nieheteronormatywny, Pete Buttigieg. Mając bowiem do wyboru całkowitą rezygnację z życia seksualnego lub ryzyko skandalu, politycy coraz częściej wybierają trzecią opcję: niebycia homofobicznym złamasem i hipokrytą.

Outowanie przyczynia się więc do budowy otwartej wspólnoty, gdzie orientacja nie jest problemem. Koncepcja, że outowanie piętnuje nie hipokryzję, ale również orientację samą w sobie, jest zwyczajnie nieprawdziwa. Owszem, prawdą jest, że każdy outing odbiera przyrodzone nam prawo do decydowania o momencie i formie coming outu – ale w przypadku outingu usprawiedliwionego okolicznościami, a o takim tu mówię, jest to kara za odmawianie i odbieranie innym praw niepomiernie poważniejszych, co prowadzi do ich realnego cierpienia, a w szczególnych przypadkach nawet śmierci. Owszem, nasza orientacja nie jest wyborem – ale szczucie na osoby LGBT już tak – i to właśnie jest karane, nie orientacja. Społeczność LGBT po prostu działa w obronie koniecznej.

III.

Przypadek Zaradkiewicza jest o tyle ciekawy, że nie głosił on poglądów homofobicznych – swego czasu nawet wsparł ustawę o związkach partnerskich. Ale, po pierwsze, od tego czasu owo poparcie koniunkturalnie wycofał, a po drugie związał się z jawnie homofobiczną partią i został jednym z głównych jej aparatczyków w sądownictwie. Rozumiem więc wątpliwości ludzi o czułych serduszkach, ale chcę przypomnieć garść faktów: żyjemy w kraju, w którym PiS związał się z kościołem i wspólnie wydali wojnę społeczności LGBT, jedni dla słupków, drudzy, żeby pokryć skandal z dekadami gwałcenia dzieci. Działacze tej partii w całym kraju przepychają „strefy wolne od LGBT”. Prezydent z tej partii zapowiedział, że podpisałby ustawę o „zakazie propagandy homoseksualnej”, wzorowaną na regulacjach putinowskiej Rosji, a Kaja Godek przy wsparciu księży już zbiera za nią podpisy. Za namalowanie tęczy na reprodukcji obrazka religijnego policja, na żądanie partyjnej prokuratury, wchodzi na chatę o szóstej rano. Sam Zaradkiewicz wziął udział w PiS-owskim zaorywaniu systemu sprawiedliwości w Polsce, czego osoby LGBT są bardzo konkretnie ofiarami – samo już stanięcie dla korzyści politycznych i awansu po stronie ludzi odmawiających nam tak podstawowych praw, jak prawo do zawarcia związku, jest zdecydowanie wystarczającą przesłanką do outingu. A zatem: zero współczucia dla zaradkiewiczów, bo to nie oni są tu prawdziwymi ofiarami.

Kiedy więc słyszę wątpliwości, że to może „zniżanie się do ich poziomu” i „to zwykła zemsta” i „czemu miałoby to służyć?”, chcę powiedzieć, że służy całej społeczności.

W homofobicznym społeczeństwie (przy czym pomijam tu przykłady państw takich, gdzie za homoseksualizm grozi kara śmierci czy więzienia i skupiam się na krajach takich, jak dzisiejsza Polska czy USA) są różne strategie przetrwania osób nieheteronormatywnych: kompletna abstynencja i ukrywanie się, ukrywanie się w wąskim gronie, pełna jawność, otwarte działanie przeciwko dyskryminacji itd.

Jedną z takich strategii jest bycie gejem-homofobem, który w swojej homofobicznej grupie deklaruje potępienie homoseksualizmu albo przynajmniej wspiera przemoc, a potrzeby realizuje prywatnie, w sekrecie. Im bardziej potępia czy wspiera, tym bardziej jest bezpieczny (lub pozornie bezpieczny). Jest to strategia wielu hierarchów kościelnych, znanych kaznodziejów czy prawicowych polityków. Wspomaga ona osobiste bezpieczeństwo kosztem bezpieczeństwa innych osób ze społeczności, zwłaszcza tych najmniej wpływowych, najbardziej kruchych, najmniej samodzielnych: czyli dzieciaków i młodzieży LGBT. Każdy taki homofobiczny rant republikańskiego kongresmena, każde kazanie o tęczowej zarazie, każdy obrzydliwy artykuł prasowy napisany przez krypciocha idzie dalej, osadza się w społeczeństwie, ma swoje realne ofiary. Mamy zatem do czynienia z egoistycznym przerzucaniem przemocy na najsłabszych (i przy okazji pomnażaniem jej). Jest to dla naszej społeczności szkodliwe.

A ponieważ jest szkodliwe, powinno być nieopłacalne. Żeby każdy zastanowił się, czy naprawdę nie wolałby obrać innej strategii.  

 

1 Wojciech Czuchnowski, Justyna Dobosz-Oracz, Niebezpieczna przeszłość Kamila Zaradkiewicza, „Gazeta Wyborcza” z 4 maja 2020.

2 Wojciech Biedroń, „GW” grzebie w życiorysie Zaradkiewicza. Internauci bronią sędziego: „Ujawnienie orientacji Zaradkiewicza nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem, „wPolityce”, 4 maja 2020.

3 „Środowisko ideologii LGBT, tak niebezpieczne dla naszego społeczeństwa, rodzin i młodzieży, wykorzystało rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego do tego, by podpiąć się pod to wielkie wydarzenie i promować chore i zwyrodniałe idee”– mówił w Polskim Radiu 24 Wojciech Biedroń 1 sierpnia.

 

Jacek Dehnel (1980) – pisarz, poeta, publicysta, laureat Paszportu „Polityki”, pięciokrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Autor m.in. prozy „Lala”, „Balzakiana”, „Saturn”, „Matka Makryna”, czy najnowszej „Ale z naszymi umarłymi” (2019), w której głównymi bohaterami jest para gejów. Jego mężem jest tłumacz Piotr Tarczyński. Razem, pod pseudonimem Maryla Szymiczkowa, tworzą serię powieści kryminalnych rozgrywających się w Krakowie ponad 100 lat temu. Ich bohaterką jest samozwańcza detektywka Zofia Szczupaczyńska, najnowszy tom „Złoty róg” ukazał się w 2020 r.  

 

Tekst z nr 90/3-4 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.