Heterycy z odczuciami homo

Głaskanie, przytulanie, a za masturbację kara 150 zł. Tak się „leczy” gejów w Radomiu

 

foto: Grzegorz Banaszak

 

Tekst: Radosław Hołowczyc

Jakub Lendzion był bohaterem reportażu o „leczeniu” homoseksualizmu, wyemitowanego w programie Tomasza Sekielskiego „Po prostu” (TVP, 22.01.2013). Z kamerą ukrytą w guziku bluzy albo w zegarku, niczym James Bond, uczestniczył w zajęciach stowarzyszenia Pomoc 2002, działającego w Radomiu już od ponad 10 lat. Widzowie mogli się dowiedzieć, że terapia Pawła, guru grupy, polega m.in. na głaskaniu i przytulaniu młodych mężczyzn. Na koniec programu pojawiła się informacja, że 18 stycznia br. Urząd Miasta Radomia skierował wniosek do prokuratury w sprawie działalności Pomoc 2002.

Zdiagnozował mnie w 15 minut

Kuba ma 20 lat. Od kilku miesięcy studiuje prawo, od prawie dwóch lat działa w Kampanii Przeciw Homofobii. Rok temu pisał na łamach „Repliki” (nr 36) o swym coming oucie w szkole średniej. Gdy zdałem sobie sprawę, że jestem gejem, bardzo pragnąłem zmienić orientację. Zastanawiałem się, czy to jest możliwe. Są tacy, którzy twierdzą, że homoseksualizm to choroba, a więc może jakoś się „to” leczy? Na szczęście nie brnąłem dalej i zaakceptowałem moją seksualną tożsamość. Po ubiegłorocznej wizycie Richarda Cohena w Polsce (guru „leczenia” homoseksualizmu, w 2002 r. wyrzucony z Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego za niekompetencję i notoryczne łamanie etyki terapeutycznej) zacząłem szukać informacji na temat organizacji oferujących „terapię reparatywną” w naszym kraju. Już nie po to, by się wyleczyć, tylko by pokazać, że praktyki, które powinny odejść do lamusa, są wciąż u nas żywe. Natrafiłem na Pomoc 2002. Do podjęcia tematu zainspirowałem Magdalenę Belkę z TVP, która również interesowała się tą problematyką. Została autorką reportażu.

Na stronie internetowej Pomocy 2002 czytamy: Stowarzyszenie Pomoc 2002 jest grupą wsparcia dla osób z uzależnieniami seksualnymi. Jest wspólnotą ludzi dobrej woli i dobrego serca. Nie jest nam obcy los drugiego człowieka i jego cierpienie. Współpracują z nami wolontariusze, psycholodzy i seksuolodzy na terenie całej Polski. Ale nazwisk tych psychologów czy seksuologów rzekomo współpracujących z Pomocą 2002 próżno szukać. Wśród celów stowarzyszenia jest jeden zgrabnie odnoszący się do homoseksualności: wspomaganie osób o skłonnościach homoseksualnych w kształtowaniu ich życia zgodnie z zasadami etyki chrześcijańskiej, organizowanie pomocy terapeutycznej, a w przypadku osób chcących zachować swoje preferencje seksualne – nauczanie przystosowujące do życia w czystości z zachowaniem celibatu osób świeckich.

Zgodnie z Krajowym Rejestrem Sądowym, prezesem zarządu stowarzyszenia Pomoc 2002 jest Mirosław Chmura. Zapisać się do Pomocy 2002 jest stosunkowo łatwo, wystarczy wysłać e-mail na adres podany na stronie i umówić się na spotkanie. Przy czym – trzeba być mężczyzną. Organizacja kobiet nie przyjmuje, najwyraźniej lesbianizmu uleczyć nie potrafi.

Tak więc na początku grudnia 2012 r. rozpoczął się sześciotygodniowy kamuflaż Kuby, który na potrzeby programu został 24-letnim Łukaszem, gejem pragnącym desperacko zostać heterykiem. „Łukasz” był cały czas w kontakcie z Magdaleną Belką i ekipą TVP. Mężczyzna, który wyszedł po mnie na dworzec w Radomiu, przedstawił się jako Paweł, ale później wszyscy mówili o nim jako o prezesie. Gdy sześć tygodni później Magda Belka zwróciła się do niego „Panie Mirosławie”, zareagował – opowiada Kuba. Niczym niewyróżniający się starszy pan, trochę pomarszczony, wyglądał skromnie. Bardzo miły, życzliwy, otwarty i przyjazny. Uściskał mnie, poczęstował cukierkami. W domu, gdzie przyjmował, zjadłem obiad przygotowany przez jego mamę. Poprosił, bym opowiedział mu o sobie. W piętnaście minut zdiagnozował, że jestem homoseksualny, bo łączy mnie niezdrowa relacja miłości z mamą. Powiedział mi, że on też kiedyś był homoseksualny, ale wyleczył się, gdy zaczął podróżować i żyć samodzielnie. Żartował nawet, że sam nie wie, ile może mieć dzieci rozsianych po świecie z rożnych związków z kobietami.

Spotkania w cztery oczy z Pawłem odbywały się raz w tygodniu. Oprócz rozmowy, głaskał mnie, przytulał, dwa razy poprosił, bym położył mu głowę na piersi, a potem na udach. Raz zgodziłem się poleżeć kilka minut z głową na jego piersi. Raz zaproponował, bym się rozebrał do naga. Nie skorzystałem – wspomina Kuba z lekkim zażenowaniem. Podobno zdarzało się, że z innymi chłopakami sypiał w jednym łóżku.

Łukasz, przecież tobie niczego nie brakuje!”

Zaoferował mi też książki, m.in. „Terapia reparatywna męskiego homoseksualizmu” Josepha Nicolosi za 30 zł i „Wyjść na prostą” Richarda Cohena, też za 30 zł. Kupiłem, chciałem być wiarygodny. Do tego śpiewnik za 15 zł, bo podczas rekolekcji śpiewaliśmy piosenki. Same rekolekcje to koszt 150 zł, a wpisowe – 200 zł.

Rekolekcje Pomocy 2002 odbywają się ponoć raz w miesiącu w klasztorze w Kluczborku i trwają cały weekend. Kuba uczestniczył w jednym takim zjeździe. Poznał wtedy innych uczestników grupy – około dziesięciu mężczyzn w wieku dwudziestu paru lat, oprócz jednego, który był znacznie starszy. Jakie wrażenie zrobili na Kubie? Byli już zmanipulowani ideologią Pawła. Twierdzili, że są heteroseksualni, jak wszyscy, tylko mają odczucia homoseksualne, które są wynikiem jakiejś traumy, czegoś niezdrowego, co jednak można przezwyciężyć. Niektórzy mówili, że mają za sobą jakieś kontakty homoseksualne, inni jeszcze nie. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, zgodnie utrzymywali, że terapia działa. Najstarszy stażem chłopak uczęszczał na zajęcia od dwóch lat.

Nie utkwili mi w pamięci jako wyraziste osobowości. Raczej zwyczajni. Na studiach albo po studiach. Może trochę infantylni? Gdy jeden z nich podczas śniadania wymieszał płatki kukurydziane z czekoladowymi, reszta miała wielki ubaw. Z entuzjazmem opowiadali dowcipy z homoseksualnym podtekstem. Rozmawiali też bardzo poważnie o dziewczynach. „Ach, ładna jest…” i padało jakieś nazwisko celebrytki. „No, tak, ładna”. Może zbytnio się sugeruję, ale wyczuwałem w tym fałsz. Z jednym z nich rozmawiałem dłużej, bo obaj byliśmy z Warszawy. Prawił mi komplementy: „Łukasz, przecież tobie niczego nie brakuje!”. Był przekonany, że homoseksualizm wynika z kompleksów m.in. na tle wyglądu.

Rekolekcje oznaczały modlitwy przez całą sobotę i część niedzieli. Jestem niewierzący. Dla takiej osoby nie jest to łatwe doświadczenie, ale wiedziałem, po co tam idę i liczyłem się z tym, że będą modlitwy. Adoracja najświętszego sakramentu, brewiarz plus medytacje przeplatane warsztatami i ćwiczeniami motywacyjnym. Dzień zaczynał się o szóstej rano gimnastyką, potem śniadanie i już do modlitwy. Po kolacji – śpiewanie piosenek. Spanie? W trzyosobowych pokojach. I nie, nic się w nocy nie działo. Jak reagowali na nich duchowni z klasztoru? Wyczuwałem wyraźny dystans. Byli jakby zakłopotani naszą obecnością, nie próbowali nawet zagadywać.

Oprócz rekolekcji i wizyt u Pawła, do rytuałów grupy należało codzienne videoczatowanie. Uczestniczyło w nim codziennie co najmniej kilka osób. Każdy musiał wziąć udział choć raz w tygodniu. To właśnie z videoczata dowiedziałem się więcej na temat kar za masturbację, o których w Kluczborku usłyszałem po raz pierwszy. Masturbacja była zakazana, kto nie wytrzymał i jednak sobie ulżył, musiał poinformować Pawła i zapłacić karę – od 50 do 150 zł. On miał na nich taki wpływ, że nie wątpię, że go informowali i płacili. A poza tym te videoczaty, trwające zwykle od 20.00 do 22.00, były dość nużące – ludzie opowiadali o tym, jak im minął dzień.

Doświadczenie w udawaniu

Nie obawiał się ani przez chwilę, że zostanie zdemaskowany? Jasne, że tak. Podczas rekolekcji w pewnym momencie dyktafon, który miałem w kieszeni, sam przełączył się z nagrywania na odtwarzanie. Musiałem natychmiast wybiec z sali. Na szczęście chyba nikt nie usłyszał głosów wydobywających się z mojej kieszeni. Innym razem, podczas spotkania z Pawłem, kamera zamontowana w guziku zaczęła piszczeć. Nie mam pojęcia dlaczego. Powiedziałem, że to mój telefon i wybiegłem z pokoju. Ale w końcu Paweł dowiedział się, że Kuba wcale nie chce „wyleczyć się” z homoseksualizmu: Na ostatnim spotkaniu zaproponowałem mu spacer po parku. Czekała tam ekipa telewizyjna, podeszli do nas, to wtedy Magda Belka zwróciła się do niego „Panie Mirosławie” i zapytała o Pomoc 2002. Zaprzeczył, jakoby „leczył” homoseksualizm i szybko się wycofał. To był ostatni raz, gdy go widziałem.

Jak Kuba zniósł sześć tygodni udawania? Musiałem mieć wszystko dobrze opracowane, żeby się nie wydać – wiarygodną opowieść o sobie, wiarygodne zachowania. Ale, jak wielu gejów i lesbijek, mam doświadczenie w udawaniu kogoś, kim nie jestem – śmieje się Kuba i dodaje: Jeśli dzięki programowi w TVP choć jeden chłopak przestał wierzyć, że może „wyleczyć” homoseksualizm i nie zgłosi się na podobną „terapię”, to było warto. Mam nadzieję, że organizacje typu Pomoc 2002 odejdą w końcu do historii. Co teraz? Podobno reportaż i inne nasze nagrania zostały zabezpieczone przez prokuraturę. Myślę, że może chodzić o zarzuty związane z molestowaniem seksualnym. Rozumiem, że będę przesłuchany w charakterze świadka. Czekam na wezwanie z prokuratury.

 

Tekst z nr 42/3-4 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Zdrowi „od 30 lat”

17 maja 1990 r. ŚWIATOWA ORGANIZACJA ZDROWIA wykreśliła  homoseksualizm z listy chorób

 

Zawsze byliśmy zdrowi. To nauka –  przede wszystkim medycyna, psychiatria  – „chorowała”. Chorowała z powodu uprzedzeń,  irracjonalnych lęków i nienawiści wobec  nas – chorowała na homofobię, transfobię,  bifobię. Uznawano nas za ludzi zaburzonych  psychicznie. Przeciwko sobie mieliśmy  największe autorytety. 17 maja 1990 r. autorytety  przyznały się do błędu – Światowa  Organizacja Zdrowia (WHO – World Health  Organization), skupiająca naukowców z całego  świata, wreszcie wykreśliła homoseksualizm  z listy chorób.

Aktywista wykrzykuje  do psychiatrów

Milowy krok na drodze do 17 maja  1990 r. został wykonany 17 lat wcześniej. To  wtedy, w maju 1973 r., o wykluczeniu homoseksualności  z listy chorób zdecydowało  Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne.  Decyzję uchwalono stosunkiem głosów 5816  za, 3817 przeciw. Głosowanie poprzedziła  jedna z pierwszych otwartych debat w dziedzinie  seksuologii. Przy stole dyskutantów –  sześcioro psychiatrów. Do grona lekarzy dołączył  aktywista gejowski Ron Gold.  Debata opiera się na badaniach dowodzących,  że homoseksualizm występuje u wszystkich  gatunków zwierząt i na opiniach ekspertów,  że homoseksualiści „mogą nie wykazywać  innych zaburzeń psychicznych”. Ron Gold  wygłasza przemówienie, w którym wykrzykuje,  że to psychiatria, medycyna stanowią  największą opresję dla homoseksualistów, że  te dziedziny nauki okazują się opoką penalizowania  seksu między osobami tej samej płci.  Minęło już przecież kilka lat od zniesienia tak  zwanej „ostrej treści paragrafu 175” z niemieckiego  kodeksu karnego; na mocy tego  przepisu można było zostać aresztowanym  za samą próbę dokonania aktu seksualnego.  Wystąpienie Golda robi wrażenie. Przewodniczący  sympozjum Robert Spitzer proponuje,  by w miejsce homoseksualizmu jako diagnozy  wprowadzić zapis, że homoseksualizm jako  zaburzenie istnieje tylko wtedy, gdy dana osoba  czuje się z nim źle i chciałaby swoją orientację  zmienić. Według dzisiejszych standardów –  zapis co najmniej dziwny, ale wtedy brzmiał  postępowo. Za usunięciem homoseksualizmu  z klasyfikacji chorób głosuje czworo lekarzy.  Za jego pozostawieniem dwóch – podkreślają,  że nie chcą wycofania możliwości udzielania  „pomocy potrzebującym”. A słowa Spitzera  o dobrowolności leczenia – jeśli homoseksualista  chce się leczyć, to nie powinno mu się tego  zabronić – przetrwają bardzo długo, praktycznie  do dziś. Nawet dziś zdarzają się tacy,  którzy ignorują fakt, że pragnienie „pozbycia  się” homoseksualnej orientacji – jeśli się pojawia  – wynika nie z jej samej, tylko z braku  akceptacji. Oficjalne placówki medyczne nie  oferują już „leczenia” homoseksualizmu, ale  nie brak szarlatanów, często o proweniencji  religijnej, którzy twierdzą, że zmiana orientacji  z homo na hetero (jakoś nigdy odwrotnie) jest  możliwa. Od kilku lat postulat ruchu LGBT,  by zakazać tzw. terapii konwersyjnych (które  przybierają formy od elektrowstrząsów do  specjalnej „psychoterapii”, czyli praktycznie  prania mózgu), jest coraz lepiej słyszalny przez  rządzących. W czterech krajach na świecie –  na Malcie, w Niemczech, Brazylii i Ekwadorze  – terapie konwersyjne są zakazane. W kilku  innych (USA, Kanada, Wielka Brytania, Irlandia,  Chile, Meksyk, Tajwan) stosowne projekty  ustaw zostały przygotowane, ale nie były  jeszcze głosowane. W Polsce projekt ustawy  przygotowała w poprzedniej kadencji Sejmu  Nowoczesna we współpracy z Kampanią Przeciw  Homofobii – nie został przez większość  sejmową nawet poddany pod głosowanie.  W wywiadzie dla „Repliki” (nr 52, 2014),  prof. Zbigniew Lew Starowicz, zapytany, kiedy  w Polsce oficjalnie zaprzestano „leczenia”  homoseksualizmu, odpowiedział: Definitywnie  dopiero po tym, jak Światowa Organizacja  Zdrowia wykreśliła homoseksualizm z listy chorób.  W filmie „Artykuł Osiemnasty” (2017)  profesor przeprosił za to, że sam również  „leczył” homoseksualistów elektrowstrząsami  i technikami awersyjnymi.

„Troska o normalność”

Decyzja Amerykańskiego Towarzystwa  Psychiatrycznego otworzyła nowe pole do  badań dotyczących homoseksualizmu, a także  zwiększyła uwagę Światowej Organizacji  Zdrowia względem publikowanych już wcześniej  raportów.  Pierwszą swą listę chorób WHO – powstała  w 1946 r. jako agenda ONZ – opublikowała  w 1952 r. Homoseksualizmu w tym  spisie nie ma. Wpisany na listę dewiacji seksualnych,  wymagających leczenia lub dopuszczających  możliwość terapii finansowanej ze  środków publicznych, zostaje w roku 1968.  Okoliczności dodania do klasyfikacji chorobowej  wynikały głównie z presji społecznej  nazywanej wówczas „troską o normalność”.  (Był to prawdopodobnie rezultat backlashu  – wrogiej reakcji na rodzący się w latach 60.  ruch LGBT, podobnie jak dziś wrogą reakcją  na wyzwalającą się polską społeczność LGBT  są „strefy wolne od LGBT”).  Jak wyglądała ta „normalność”? Zajrzyjmy  do opisów przypadków klinicznych  z okresu, gdy powszechnie uważano homoseksualizm  za chorobę. Skrupulatna lektura  takich materiałów doprowadziła Evelyn  Hooker do przełomowego badania, rozpoczętego  już w 1957 r., o którym napiszę dalej.  Badaczka czytała najpopularniejsze, przedrukowywane  epikryzy. Niektóre z nich brzmią  dzisiaj jak zalążki co najmniej opowiadań  erotycznych czy wzruszających romansów.  W najbardziej znanym w Europie zbiorze  „Zboczeń umysłowych na tle zaburzeń płciowych”  Richarda Krafft-Ebinga z 1908 r. opisane  zostały choćby takie przypadki:

Mam obecnie lat 40 i pochodzę z rodziny  zdrowej. Prącie już niezadługo po urodzeniu  było niezwykle wielkie, a teraz in statu erectionis ma 24 cm. Jestem doskonałym jeźdźcem,  szermierzem, pływakiem, odbyłem jako lekarz  wojskowy dwie kampanie. Aż do dojrzałości  byłem wobec kobiet lękliwym, a teraz to jestem  lękliwy wobec każdej nowej znajomości.  Znałem dziewczynę o dobrem sercu. Czterech  synów jest owocem naszego związku. W ostatnich  latach spółkowanie bywa coraz trudniejsze,  a od dwóch lat wyrzekliśmy się go zupełnie.  Dziś jeszcze widok chłopca wprawia mnie  w gwałtowne rozdrażnienie płciowe. Wspominam  Rafaela i innych mych kochanych, którym  wiernym być nie potrafiłem. Męczarnie, jakie  przechodzę, opisać się nie dadzą.  Pan X, lat 33. Węgier z rodu, kupiec hurtowy,  radził się mnie kiedyś z powodu bezsenności  trwającej od lat wielu oraz przypadłości neurastenicznych.  Badanie przyczyn cierpienia doprowadziło  do zeznań chorego, że jest obarczony  opacznym popędem płciowym ku osobom płci  własnej, że w ogóle jest nadzwyczaj pożądliwym  pod tym względem i że zapewne jego choroba  stąd pochodzi. Chory, inteligentny człowiek. 

Homoseksualista, który… nie  wykazuje psychopatologii?

Taki dorobek ówczesnej seksuologii stał  się zaczątkiem badań Hooker. Najpierw psycholożka  musiała uporać się z brakiem opisów  przypadków homoseksualizmu u kobiet,  ale szybko wykorzystała ten fakt. W hipotezie  badawczej stwierdziła, że homoseksualizm  traktowany jest jako choroba tylko z tego powodu,  że odmienny jest wobec heteroseksualnego  wyobrażenia świata, że homoseksualni  mężczyźni bardziej niż kobiety wystawieni są  na brak akceptacji i uznanie, że nadają się do  leczenia. Uważnie przeczytawszy te psychiatryczne  obrazki „z życia”, zaprosiła do badań  homoseksualistów niewykazujących cech psychopatologii.  To okazało się krokiem milowym  i koronnym argumentem powtarzanym  na kolejnych posiedzeniach WHO. Badania  Hooker oddzieliły zaburzenia depresyjne od  tożsamości psychoseksualnej. Wprowadziła  termin lęku przed akceptacją, uznaniem siebie,  przed poznaniem własnej tożsamości seksualnej.  Dzięki temu, że do jej badań zgłosili  się homoseksualiści, mówiąc dzisiejszym językiem,  w miarę „wyoutowani”, niedoświadczający  wyłącznie agresji i braku akceptacji ze  strony otoczenia, w badaniach wykonanych  przy pomocy trzech psychologicznych testów  projekcyjnych, Hooker jako pierwsza wykazała,  że homoseksualiści i heteroseksualiści  nie różnią się pod względem możliwości bycia  w stanie komfortu zdrowia psychicznego  i seksualnego. A te właśnie terminy odpowiadały  w 1968 r. za wpisanie do katalogu zaburzeń  homoseksualizmu sensu stricte. Hooker,  ta niestety trochę zapomniana już dzisiaj wybitna  i dociekliwa badaczka, udowodniła, że  da się oddzielić cechy psychopatologiczne od  tożsamości seksualnej. Dowiodła po prostu,  że homoseksualista może być szczęśliwy.  Jej wnioski powtórzyli w swoim studium  „Male and female homosexuality” (1971) Robins  i Saghir. Dodali, że częściej występujący  wśród homoseksualistów alkoholizm, większa  liczba samobójstw, zaburzeń depresyjnych  wynika właśnie z tego, że istnienie w takiej  orientacji psychoseksualnej jest uznawane za  chorobę i chętnie poddawane leczeniu. Podkreślili,  że homoseksualiści i heteroseksualiści  nie różnią się pod kątem możliwego pozostawania  w zdrowiu psychicznym.

Wykreślamy

W 1990 r. do WHO należało 176 krajów.  Organizacja ta odpowiedzialna jest za  publikowanie Międzynarodowej Statystycznej  Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych  ICD-10. To katalog wszelkich odkrytych  chorób, schorzeń, jakie można leczyć, istotna  wskazówka przy tworzeniu przez państwa  członkowskie systemu publicznych świadczeń  zdrowotnych. 17 maja 1990 r. grupa ekspertów  WHO opublikowała nową wersję tej listy.  Nie umieściła na niej homoseksualizmu.  W uzasadnieniu zanotowano, że zdrowie seksualne  polega na równych i odpowiedzialnych  relacjach partnerskich, satysfakcji seksualnej,  wolności od chorób i przemocy. Homoseksualizm  spełniał zdaniem ekspertów zasady  normy partnerskiej nieszkodzącej partnerom,  zdrowiu publicznemu i społeczeństwu.  Jednostki, które zostały z listy usunięte,  nie mogą być wedle postanowień WHO  traktowane jako schorzenia, nie powinny wedle  zaleceń organizacji podlegać procedurom  medycznym. Nowa wersja katalogu opublikowana  została właśnie ze względu na wycofanie  homoseksualizmu. Odkrywane choroby, tak  ówcześnie, jak i dzisiaj, nie wymagają bowiem  jego pełnych nowelizacji – otrzymują swój  kolejny „dopisany” numer. Publikacja kompletnie  nowego wykazu była jasnym sygnałem  dla świata, że zaburzenia seksualne nazywane  homoseksualizmem mają trwale zniknąć ze  wszystkich opracowań medycznych.  Pomysł, by 17 maja 1990 r., dzień wykreślenia  homoseksualności z listy chorób, świętować  jako Międzynarodowy Dzień Przeciwko  Homofobii, powstał w 2004 r. W 2009 r.  do nazwy dodano Transfobię, w 2015 r. – Bifobię.

Tekst z nr 85 / 5-6 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wymodlić heteroseksualność?

Z KRISTINE STOLAKIS, reżyserką dokumentu „Pray Away” o terapiach konwersyjnych w USA (od 3 sierpnia na Netfliksie), rozmawia Michał Kaczoń

 

mat. pras.

 

Dlaczego w swoim debiutanckim pełnometrażowym dokumencie zdecydowałaś się podjąć temat terapii konwersyjnych, czyli „leczenia” homoseksualności?

Ten film zrodził się z bardzo osobistych pobudek. Mój wujek był poddany terapii konwersyjnej jako dziecko. To wydarzenie rzuciło się cieniem na całe jego życie. Kiedy ujawnił się jako osoba trans, został zabrany do terapeuty. To było na przełomie lat 50. i 60., i to, co mu wtedy zrobiono, uznawane było za humanitarne działanie. Dostał leki, w tym antydepresanty. Przyjmowanie ich w tak młodym wieku przyczyniło się do tego, że w późniejszym życiu zmagał się z nałogiem, atakami paniki, zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi czy objawami depresji. Poznałam go już jako człowieka dorosłego. Wiedziałam, że miał problemy natury zdrowotnej, ale nie zdawałam sobie sprawy, skąd one się wywodzą. Dopiero, gdy byłam starsza, dowiedziałam się o doświadczeniach z terapią konwersyjną. Najbardziej zaszkodziło mu, że terapia konwersyjna opiera się na pewnym systemie przekonań, wedle którego zmiana jest możliwa i kryje się tuż za rogiem. Jest to bardzo zwodnicze myślenie, które rodzi sztuczną nadzieję na to, że można „przezwyciężyć” naturę, co powoduje później ogromne straty moralne, gdy zmiana nie nadchodzi. Dotarło do mnie, jak przerażające i dewastujące są to praktyki. Przez lata mój wujek dogłębnie wierzył, że może się zmienić i żył tą uporczywą nadzieją. To było niezwykle smutne i bolesne.

Gdy szłam do szkoły filmowej, byłam przekonana, że terapia konwersyjna to temat przeszłości, sprawa zamknięta i rzecz, która jest jedynie ciemną kartą historii. Byłam przerażona, orientując się, że tego rodzaju praktyki są nadal obecne i że ponad 700 tys. ludzi w Stanach Zjednoczonych przeszło przez różne rodzaje tego typu terapii. Gdy usłyszałam historie byłych liderów tego ruchu, którzy wyznali, że sami są członkami społeczności LGBTQ+, zdecydowałam, że to temat, który warto zgłębić.

W filmie widzimy zarówno tych byłych liderów, jak i ich ofiary – osoby, które przeszły przez „terapię.

Zależało mi na pokazaniu jak najszerszej perspektywy, aby zobrazować, jak mocno zakorzeniony potrafi być sposób myślenia o tym, że bycie niehetero „można uleczyć”. Rozmawiamy też z mężczyzną, który uważa się za osobę „ex- -trans” i który dzisiaj nadal praktykuje działania, związane z takim rodzajem terapii. Byli liderzy – Josh Paulk i Randy Thomas – opowiadają o początkach ruchu i sposobie myślenia, który doprowadził do jego powstania. Równocześnie uczą się wzięcia odpowiedzialności za to, co stworzyli, za to, że zranili tak wiele osób. Dla nich udział w filmie to także sposób na pokazanie, jak błędny był ich sposób myślenia i dlaczego należy jak najszybciej zaprzestać dalszych „terapii”. Jeffrey McCall jest przedstawicielem dzisiejszego ruchu „pray the gay away”. Wiele osób praktykuje terapię konwersyjną po cichu, Jeffrey zgodził się mówić o swoich działaniach przed kamerą. Chciałam pokazać jego mentalność, by zrozumieć, dlaczego robi, to co robi. Zgadzając się na udział w filmie, wiedział, że będzie on zawierać także głosy krytyczne. Ważną bohaterką jest Julie Rodgers, która przeszła „terapię”. Jej historia jest emblematyczna dla ruchu jako całości. Julie przez lata była silnie związana z organizacją ruchu „pray the gay away” i wielokrotnie wypowiadała się publicznie na jego temat. Nie posiadała jednak żadnej realnej pozycji władzy, stała się po prostu samozwańczą adwokatką zmiany, o której mówili liderzy. Szefowie ruchu zachęcają bowiem, by osoby, które czują, że dokonała się w nich zmiana, dzieliły się swoimi doświadczeniami z innymi, stanowiąc „żywe świadectwo” sukcesu ich praktyk.

Pokazując losy tych ludzi, nasz film ma unaocznić, co dzieje się, gdy zinternalizowana homofobia i transfobia dochodzą do głosu. Z tego powodu ważne było też użycie tak dużej liczby materiałów archiwalnych i wypowiedzi sprzed lat. Celowo „mieszam” przeszłość z teraźniejszością, chciałem skonfrontować ze sobą wypowiedzi tych samych osób dziś i kiedyś.

Jak przebiegał proces doboru materiałów archiwalnych?

Przedstawiamy nie tylko konferencje z udziałem przedstawicieli ruchu, archiwalne wypowiedzi liderów, ale także nawet sesje terapeutyczne za zamkniętymi drzwiami. Zależało mi, by pokazać, że ruch terapii konwersyjnej naprawdę jest ruchem – to właściwie całościowy sposób patrzenia na świat, który potrafi dosłownie otoczyć człowieka z każdej strony – z książkami, sławnymi przywódcami i niekończącymi się opowieściami o potencjalnej przemianie czy nawet własnymi modlitwami. Chciałam, by widz poczuł, jak to jest być osaczonym takim rodzajem myślenia. Pokazuję również, że terapia konwersyjna nie odbywa się tylko w gabinetach psychologicznych, ale przede wszystkim w miejscach kultu. Często prowadzą je osoby, które mogą nawet nie nazywać swoich praktyk w ten sposób. Oczywiście, ich moc sprawczą już dawno obalono i każda szanująca się organizacja psychologiczna i psychiatryczna potępia terapie konwersyjne.

Swoim filmem pokazujesz też skomplikowaną relację osób LGBTQ+ z Kościołem katolickim, bardzo, jak wiemy, homofobicznym. Dlaczego twoim zdaniem ta instytucja wciąż ma tak dużą władzę nad umysłami ludzi?

Wielu ludzi ma potrzebę wiary w jakąś siłę wyższą niż oni sami. Potrzebują też innych, by czuć się dobrze z samymi sobą; kogoś, kto utwierdzi ich we własnej wartości. To nie stricte amerykańskie chrześcijaństwo wpłynęło na powstanie ruchu „ex-gay”. Powodów upatrywałabym w szerszym kontekście kulturowym, w którym istnieją homofobia i transfobia. Dopóki mają one przyzwolenie na istnienie, dopóty będziemy widzieć różnego rodzaju działania ruchów, które próbują „uleczyć” homoseksualność. Warto przy tym podkreślić, że kościół jako instytucja ma jednak wybór. Przedstawiciele kościoła mogą zdecydować, jakiego rodzaju działania prowadzić i mogą, a nawet powinny zdecydować, by być bardziej otwarte, wspierające i inkluzywne – ale tego nie robią. Nie chciałam demonizować religii jako takiej, tylko pokazać jak wielką władzę potrafi posiadać instytucja religijna i jak bardzo należy uważać na słowa, które się głosi.

W kontekście samej terapii konwersyjnej chciałabym wyraźnie zaznaczyć, że ta działalność powinna być po prostu zakazana. Nie możemy patrzeć na to jako na sprawę polityczną, kwestię prawicy czy lewicy. Ten temat powinien być ponad podziałami politycznymi. Moi rozmówcy mają skomplikowane relacje z kościołem. Wielu z nich nadal wierzy, bo potrzebuje duchowego elementu w swoim życiu. Udało im się jednak znaleźć odpowiednie, inne miejsca, w których mogą praktykować religię, bez umniejszania własnej wartości.

No właśnie. Widzimy w filmie ślub dwóch kobiet w kościele.

Bardzo zależało mi, aby umieścić tę scenę w filmie. Ten konkretny kościół to akurat National Cathedral w Waszyngtonie, ale w Stanach znajdziemy wiele tego rodzaju miejsc – kościołów, które w otwarty sposób wspierają społeczność LGBTQ+ i walczą o ich godność, na każdym kroku podkreślając, że Bóg kocha wszystkich tak samo. Chciałabym zaapelować do włodarzy kościoła katolickiego, by zaczęli właśnie w tak otwarty i głośny sposób pokazywać swoje wsparcie, dawać przykład, że może być inaczej, że religia nie wyklucza osób niehetero. Przeciwstawiajcie się otwarcie homofobii i transfobii, dawajcie dobry przykład!

W polskim kontekście to brzmi jak głos wołającego na puszczy. Terapia konwersyjna jest nielegalna dla osób niepełnoletnich tylko w kilku krajach świata, są to Brazylia, Ekwador, Malta i Niemcy, a także w 20 stanach USA, w niektórych regionach Kanady, Australii i Hiszpanii. Dlaczego proces jej prawnego zakazania postępuje tak powoli?

W Stanach działa kilka organizacji, które przeciwstawiają się terapii konwersyjnej i działają na rzecz zniesienia jej stan po stanie. GLAAD, National Center for Lesbian Rights czy Trevor Project to tylko niektóre z nich. Sytuacja z roku na rok jest coraz lepsza, ale niestety wymaga jeszcze wiele pracy. Sprawa jeszcze bardziej komplikuje się, jeśli chodzi o zakazywanie podobnych praktyk przez instytucje kultu religijnego. Szczerze liczę, że „Pray Away” przyczyni się do tego, że wiele osób otworzy oczy. Jestem wdzięczna Jamesowi Blumowi i jego studiu Blumhouse oraz Ryanowi Murphy’emu, który sprawił, że Netflix pomógł stworzyć tę produkcję. Dzięki ich wsparciu „Pray Away” ma szansę dotrzeć do milionów ludzi.  

 

Tekst z nr 92/7-8 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jak za okupacji

O tym, jak w Polsce „leczono” homoseksualizm, o nadopiekuńczych matkach, o oddziaływaniu Kościoła i o problemach, z jakimi dziś przychodzą do seksuologa geje i lesbijki, z profesorem Zbigniewem Lwem Starowiczem rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Agata Kubis

 

Panie profesorze, cofnijmy się do początków pana praktyki zawodowej, do 1967 r. Wszyscy homoseksualiści, którzy się wtedy zgłaszali, przychodzili z tym samym problemem, czyli „Nie chcę być homo, proszę o pomoc”?

Można by wyróżnić dwie grupy. Jedna to byli ci homoseksualiści, którzy przychodzili z jakąś standardową sprawą, typu zaburzenia erekcji czy przedwczesny wytrysk, albo problemy w związku czy po rozstaniu. Z reguły kamuflowali homoseksualizm, ale ja dość szybko to wyczuwałem. Ta grupa zawsze będzie istnieć, bo przecież takie problemy można mieć niezależnie od orientacji.

Tyle że dziś oni chyba rzadziej kamuflują homoseksualizm.

Zdecydowanie rzadziej.

A druga grupa?

To byli ci, którzy otwarcie deklarowali, że są homo i traktowali swą orientację jako chorobę. Chcę być zdrowy, mówili.

I „leczył ich pan.

Niestety tak. Zgłaszali się dobrowolnie, prosili o pomoc, a nauka oficjalnie wtedy uznawała homoseksualizm za chorobę i proponowała metody leczenia. Były całe opasłe tomy, w których analizowano dwie główne przyczyny tej „choroby”. Pierwsza doszukiwała się problemów w dzieciństwie, w relacjach z rodzicami. Druga to była teoria uwiedzenia.

Głosiła, że młody chłopak uwiedziony przez starszego faceta zostaje na resztę życia homoseksualistą.

Tak jest. Ta teoria była bardzo silna. No, więc stosowało się techniki awersyjne, do dziś zresztą obecne w seksuologii, tylko w stosunku do innych pacjentów.

Elektrowstrząsy, tak?

To nie były takie elektrowstrząsy, jakie znamy choćby z filmu „Lot nad kukułczym gniazdem”, tylko łagodniejsze. Podłączało się pacjentowi elektrody w dwóch miejscach: u nasady penisa i na kręgosłupie, w odcinku lędźwiowo-krzyżowym – i pokazywało się slajdy czy „świerszczyki” o treściach gejowskich – z nagimi mężczyznami albo z seksem homo. Gdy następowało podniecenie, to pacjent odczuwał taki przykry bodziec. Kiedyś były takie baterie duże jak paczka papierosów, które się do latarek wkładało, pan chyba nie może ich pamiętać… W każdym razie w tych latarkach też były dwie elektrody – jak pan poślinił palec i dotknął, to było takie gwałtowne nieprzyjemne odczucie. To u naszych pacjentów było podobne, ale trochę silniejsze – ale nie aż tak, żeby się mdlało. Niemniej miłe to nie było.

A jednocześnie zachęcało się, by w domu pacjent oglądał sobie podobne zdjęcia, tylko hetero, i by się wtedy pobudzał. Po jakimś czasie na przykład okazywało się, że jest w stanie szybciej doprowadzić się do wytrysku od tych scen hetero – znaczyło, że rzeczywiście w domu trenował. To się nazywało przewarunkowanie. Było nieskuteczne. Jak tylko się skończyło działanie prądem, wszystko wracało.

Te nieprzyjemne doznania prądem stosowaliśmy rzadko. Podstawową metodą była po prostu psychoterapia. Grzebanie się w relacjach rodzinnych, doświadczeniach wczesnodziecięcych. A jeśli pacjent był zdeterminowany, by się wyleczyć, a jednocześnie psychoterapia nie przynosiła efektów, to prosił o coś bardziej radykalnego. Wtedy uciekaliśmy się do prądu.

Ten nieprzyjemny bodziec pojawiał się w momencie erekcji?

Nawet wcześniej, elektroda reagowała już na psychiczne podniecenie.

Ilu pacjentów z problemem „nie chcę być homo” pan miał w tamtych czasach?

Mniej więcej jednego tygodniowo.

Kobiety?

Nie, nie. Może kilka przez te wszystkie lata. To byli sami mężczyźni, najczęściej w wieku około trzydziestki.

W 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne oficjalnie uznało, że homoseksualizm nie jest chorobą. Jak polska seksuologia na to zareagowała?

Dotarło to do nas, jeździliśmy w końcu na międzynarodowe konferencje, braliśmy udział w dyskusjach. Przełomu nie było, ale od tego czasu „leczyliśmy” coraz rzadziej. Z jednej strony się z tego wycofywaliśmy, z drugiej strony wciąż zjawiali się pacjenci. Proszę pamiętać, to był głęboki PRL, a tamten sygnał nadszedł z Zachodu. Często, jak się mówiło o amerykańskim stanowisku, to pacjent machał ręką: „A tam, w tej Ameryce…”

Jednak narastało w nas przekonanie, że te metody są po prostu nieskuteczne. Myśmy mieli poważne wątpliwości, tymczasem sami homoseksualiści uginali się pod powszechnym społecznym przeświadczeniem, że to nie jest normalne. Żyli pod potworną presją. Właściwie jak za okupacji, chyba można zrobić takie porównanie.

Nasza placówka – Ogólnopolska Lekarska Przychodnia Specjalistyczna Towarzystwa Rozwoju Rodziny – miała siedzibę przy pl. Trzech Krzyży w Warszawie. Tam był też publiczny WC – znane miejsce spotkań homoseksualistów. Często widziałem stojącą obok policję. A więc siły porządkowe – przeciwko nim. Aura społeczna – przeciwko nim.

Religia i nauka też przeciwko.

I tam też byli geje – i też byli przeciwko! Życie w takim podziemiu musiało być straszne.

Jedna trzecia homoseksualistów zakładała rodziny jako zasłony dymne. Potem nie chcieli tych rodzin tracić, a jednocześnie w sferze seksualnej to była męka. Często myśleli, że jakoś dadzą radę, a jak pojawi się dziecko, to żona odpuści seks i będą mieli święty spokój. Żona zajmie się dzieckiem i cześć. Tymczasem u wielu kobiet libido jest większe po porodzie, a w ogóle często kobiety osiągają szczyt apetytu seksualnego po trzydziestce. Dla tych mężów to było nieszczęście. Przychodzili z problemem pod tytułem „żona ma bardzo duże potrzeby”.

A pańskie własne poglądy na temat homoseksualizmu jak ewoluowały?

Ani psychoterapia, ani te bodźce prądem, jak już powiedziałem, nie przynosiły efektów, więc trzeba było główkować, o co tu chodzi. Zauważyłem, że w literaturze przedmiotu źródłem wszelkiego zła jest nadopiekuńcza matka, czasem w parze z nieobecnym ojcem. Homoseksualna orientacja? Nadopiekuńcza matka! Uzależnienia? Nadopiekuńcza matka! Nerwice? Nadopiekuńcza matka? Depresje? Nadopiekuńcza matka. Wydało mi się to podejrzane. Rożne są modele rodziny, ale na przykład model inteligenckiej rodziny z pierwszej połowy XX wieku, który ja dobrze pamiętam, był taki, że matka, owszem, kierowała każdą chwilą życia dziecka, ale zwykle poprzez nianię. A tatusia widywało się na początek dnia i na koniec, jak się szło po pocałunek. Dziecko jego w rękę, a on dziecko w czoło – i tyle. To powinno było wyrosnąć całe pokolenie chorych! Zdałem sobie sprawę, że wychowanie nie może być aż tak znaczące. Zmieniłem poglądy.

Kiedy definitywnie w Polsce lekarze przestali „leczyć homoseksualizm?

Definitywnie dopiero po tym, jak Światowa Organizacja Zdrowia wykreśliła homoseksualizm z listy chorób, czyli w 1991 r.

A więc w latach 80. jeszcze zdarzali się pacjenci, których się „leczyło”.

Tak, choć rzadko. Niedawno pewien facet, dziś 42-letni, czyli który rocznik?

  1.  

Dziękował mi za to, że jak przyszedł do mnie za młodu i powiedział, że chce się wyleczyć, to mu odpowiedziałem, by sobie dał spokój i to po prostu zaakceptował. To musiało być chyba pod koniec lat 80.

Pamięta pan innych homoseksualnych pacjentów?

Nie… Oni się nie wyodrębniali spośród innych. W późniejszych latach może niektórzy mieli stroje, które nasuwały skojarzenia, ale to zdecydowana mniejszość.

W majestacie nauki doznawali krzywdy. Jak to się ma do medycznej zasady Hipokratesa „przede wszystkim nie szkodzić.

Historia zna, niestety, wiele takich przypadków, gdzie medycyna zamiast pomagać – szkodziła. Czasem stosowano metody, które bezpośrednio skracały życie, choćby upusty krwi, które były przez lata „panaceum” na wiele dolegliwości. Ludzie się osłabiali, wykrwawiali.

Albo antyseptyka. Ileż kobiet umierało po porodzie, bo zakaziły się od lekarzy! Bo ci lekarze gołymi łapami, w garniturze, wyciągali dzieci – i od jednej kobiety szli prosto do następnej. Dopiero Ignaz Semmelweiss w połowie XIX wieku odkrył, jak ważne jest zwykłe mycie rąk, odkażanie.

Oczywiście, dziś młodych seksuologów kształcimy w kwestii homoseksualizmu już zupełnie inaczej.

A czy oni dowiadują się czegoś o ruchu LGBT?

Tak. Robert Biedroń przychodził do nas na spotkania jeszcze zanim został posłem, także przedstawiciele Lambdy.

Czyli jest świadomość, że to nie homoseksualista, ale homofobia jest problemem, tak?

Tak. Ja sam wielokrotnie się na ten temat wypowiadałem i w mediach, i jako biegły w sądach. Wie pan, oddziaływanie Kościoła jest niebywale silne. Prasa katolicka ma bardzo duży nakład. Specjalnie prenumeruję „Gościa Niedzielnego”, żeby wiedzieć, o czym tam piszą – i ciągle, że to choroba, że świadomy wybór… (macha ręką)

Teraz mamy akcję „Stop pedofilii”, w której znów utożsamia się gejów z pedofilami. Właśnie podpisałem w tej sprawie oświadczenie jako prezes Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego, już trzecie tego typu.

Piszecie, że nie ma żadnego specjalnego związku między homoseksualizmem a pedofilią (patrz: poniżej – przyp. red.).

Te oświadczenia zawsze wysyłamy do wszystkich głównych gazet, do stacji radiowych i telewizyjnych, także do Sejmu, Senatu. I co? O pierwszym nie wspomniał nikt. Drugie, kilka lat temu, zacytowała tylko jedna gazeta – „Przegląd”.

Napis na billboardach akcji „Stop pedofilii” głosił: „31% lesbijek i 25% pederastów gwałci wychowywane dzieci”. Powoływano się na badanie amerykańskiego profesora Marka Regnerusa. „Gazeta Wyborcza” zdobyła jego oświadczenie: badanie nie daje podstaw do takich twierdzeń.

A ja niedawno musiałem komentować wypowiedź Mateusza Dzieduszyckiego, rzecznika Diecezji Warszawsko-Praskiej, który powiedział, że geje żyją przeciętnie o 20 lat krócej. I że to jest fakt.

Powiedział pan, że orientacja seksualna nie ma wpływu na długość życia.

Niech pana środowisko nie myśli, że my nic nie robimy. Robimy, robimy.

Panie profesorze, a zna pan seksuologów gejów?

Znam. I wtedy też znałem. Niektórzy nawet pisali artykuły naukowe o tym, że homoseksualizm jest chorobą. Fajna schizofrenia, co?

Leczyli się z homoseksualizmu?

Nie. Takich przypadków nie znałem. Ale takich, że dręczyli się i starali się ten homoseksualizm na własną rękę wyprzeć – to tak. Podobnie jak ówczesny znany pisarz katolicki Jerzy Zawieyski.

A ci dzisiejsi?

Jest zupełnie inaczej. Akceptują siebie, nie ukrywają. Jak pan poszuka w internecie, to pan znajdzie.

A seksuologowie, którzy są homofobami?

Na zjazdach Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego na pewno się tacy nie ujawniają. Nie ma dziś polskich seksuologów, którzy by wprost powiedzieli, że homoseksualizm to choroba. Ale prywatnie, a szczególnie po kieliszku, to może się zdarzyć, że któryś nagle ujawni brak sympatii czy wręcz homofobię. Ale ex catedra – nie.

Czy dziś zdarzają się osoby, które przychodzą i mówią „nie chcę być homo”?

Tak, nadal, choć nieporównanie mniej. Wciąż też są homoseksualiści, którzy mają żony. Czasem to one do mnie przychodzą po poradę, bo podejrzewają – to jest nowość. Albo wręcz przyprowadzają mężów. On się zwykle na początku bardzo broni, nie chce przyznać. Niektórzy tak bardzo wypierają homoseksualizm, że autentycznie nie są go świadomi. Za to gdy im się ten homoseksualizm „wyłoży”, to im się nagle wszystko rozjaśnia – i przyjmują to.

A przychodzą jawni homoseksualiści, którzy mają jakiś standardowy problem w związku z drugim facetem?

Tak! Choć muszę zaznaczyć, że oni najchętniej wybierają terapeutę o homoseksualnej orientacji. Ale i mnie się zdarzają. Jest też cała gama problemów związanych z coming outem, to też nowość. Chłopak ujawnił się rodzicom, oni go nie akceptują, mówią, że cierpią itd.

Odrębna grupa to ci, u których homoseksualna orientacja ujawniła się stosunkowo późno. Dotyczy to dużo częściej kobiet niż mężczyzn. Mąż, dwoje nastoletnich dzieci – i mama mówi, że jest lesbijką. Jest problem, jak sobie to życie poukładać od nowa.

I jeszcze muszę powiedzieć o innej grupie – a mianowicie zdarzają się osoby, które przychodzą i mówią, że nie wiedzą, jakiej są orientacji.

I co pan im mówi?

Stawiamy diagnozę. Oni znają tylko podział na homo, hetero i bi – a nie mieszczą się w nim. Te kategorie są dla nich zbyt sztywne. Analizujemy wspólnie popęd seksualny takiego człowieka, tłumaczę, że seksualność jest dużo bogatsza niż te wspomniane kategorie. Sama transpłciowość to jest przecież mnóstwo rozmaitych możliwości, do tego dochodzą „filie” – autogynefilia, gerontofilia i masa innych. Opcji jest praktycznie nieskończenie wiele.

***

Oświadczenie Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego z 21 sierpnia 2014 r.

W odpowiedzi na szerzącą się w debacie publicznej dezinformację związaną z kampanią „Stop Pedofilii”, Polskie Towarzystwo Seksuologiczne pragnie dokonać rozróżnienia dwóch odrębnych, lecz nagminnie mylonych pojęć: homoseksualność i pedofilia. Homoseksualność jest to pociąg erotyczny i uczuciowy wobec osób tej samej płci, analogicznie jak heteroseksualność stanowi pociąg erotyczny i uczuciowy wobec płci odmiennej. Pedofilia jest to pociąg erotyczny wobec cech niedojrzałości płciowej, a więc do cielesnych cech dziecięcości. (…) Należy podkreślić, że – identycznie jak sama w sobie heteroseksualność – również homoseksualność per se nie implikuje żadnej szczególnej predyspozycji do zakazanego prawem seksualnego wykorzystywania dzieci. Znakomita większość przypadków wykorzystywania seksualnego dzieci w Polsce jest popełniana przez heteroseksualnych mężczyzn i ma miejsce w rodzinie (tj. wykorzystywanie dziewczynek przez mężczyzn będących członkami ich rodzin – np. przez ojca, ojczyma, dziadka, wuja itd.). Ze względu na fakt, że osoby homoseksualne stanowią w społeczeństwie mniejszość, przypadki wykorzystywania seksualnego dzieci popełnianego przez te osoby stanowią proporcjonalną mniejszość w porównaniu do czynów popełnianych przez ludzi heteroseksualnych. Przypisywanie osobom homoseksualnym szczególnej – w porównaniu do heteroseksualnych – skłonności do seksualnego wykorzystania dzieci stanowi nieuprawnione nadużycie, a rozpowszechnianie skojarzenia miedzy homoseksualnością a pedofilią jest domeną ludzi nieświadomych i niekompetentnych, bądź też uprzedzonych do ludzi homoseksualnych i sprzeciwiających się prawom obywatelskim tych osób. Podtrzymywanie społecznego przekonania o szczególnej skłonności osób homoseksualnych do seksualnego wykorzystywania dzieci jest krzywdzące dla homoseksualnej części społeczeństwa, przyczynia się do niezwykłej trwałości uprzedzeń wobec tych osób i utrudnia pełne funkcjonowanie psychologiczne homoseksualnych obywateli i obywatelek. Polskie Towarzystwo Seksuologiczne jest zaniepokojone krzywdzącym wpływem społecznych uprzedzeń na funkcjonowanie psychiczne i społeczne osób homoseksualnych i biseksualnych oraz jest świadome niechlubnej roli, jaką w podtrzymywaniu tych uprzedzeń odegrała niegdyś nauka, która przez ponad 100 lat (do 1973 r. w USA i do 1991 r. w Europie) uznawała homoseksualność za zaburzenie psychiczne. Ówczesne mniemanie o patologicznym charakterze homoseksualności okazało się niepoparte faktami naukowymi, lecz oparte na społecznych uprzedzeniach. (…) Polskie Towarzystwo Seksuologiczne wzywa zdrowotne organizacje naukowe oraz wszystkich indywidualnych psychologów, psychiatrów i innych specjalistów w zakresie zdrowia psychicznego do podjęcia działań polegających na dementowaniu skojarzenia między homoseksualnością a pedofilią. (…)

Zbigniew Lew Starowicz, prezes Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego  

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jak za okupacji

lew foto agata kubis„Jak za okupacji” – z profesorem Zbigniewem Lwem Starowiczem o tym, jak w Polsce „leczono” homoseksualność, o nadopiekuńczych matkach i o tym, z jakimi problemami dziś przychodzą do seksuologa geja i lesbijki, rozmawia Mariusz Kurc;

Zgłaszali się dobrowolnie, prosili o pomoc, a nauka oficjalnie wtedy uznawała homoseksualizm za chorobę i proponowała metody leczenia. (…)To nie były takie elektrowstrząsy, jakie znamy choćby z filmu „Lot nad kukułczym gniazdem”, tylko łagodniejsze. Podłączało się pacjentowi elektrody w dwóch miejscach: u nasady penisa i na kręgosłupie, w odcinku lędźwiowo-krzyżowym – i pokazywało się slajdy czy „świerszczyki” o treściach gejowskich – z nagimi mężczyznami, albo z seksem homo. Gdy następowało podniecenie, to pacjent odczuwał taki przykry bodziec. (…)homoseksualiści uginali się pod powszechnym społecznym przeświadczeniem, że to nie jest normalne. Żyli pod potworną presją. Właściwie jak za okupacji, chyba można zrobić takie porównanie. (…)

Ani psychoterapia, ani te bodźce prądem, jak już powiedziałem, nie przynosiły efektów, więc trzeba było główkować, o co tu chodzi. Zauważyłem, że w literaturze przedmiotu źródłem wszelkiego zła jest nadopiekuńcza matka, czasem w parze z nieobecnym ojcem. Homoseksualna orientacja? Nadopiekuńcza matka! Uzależnienia? Nadopiekuńcza matka! Nerwice? Nadopiekuńcza matka? Depresje? Nadopiekuńcza matka. Wydało mi się to podejrzane. Różne są modele rodziny, ale na przykład model inteligenckiej rodziny z pierwszej połowy XX wieku, który ja dobrze pamiętam, był taki, że matka, owszem, kierowała każdą chwilą życia dziecka, ale zwykle poprzez nianię. A tatusia widywało się na początek dnia i na koniec, jak się szło po pocałunek. Dziecko jego w rękę, a on dziecko w czoło – i tyle. To powinno było wyrosnąć całe pokolenie chorych! Zdałem sobie sprawę, że wychowanie nie może być aż tak znaczące. Zmieniłem poglądy.

Cały wywiad – do przeczytania w „Replice” nr 51

 

spistresci

pl → en
when the
spójnik: when, as, after