Ignacy Karpowicz – „Miłość“

wyd. Wydawnictwo Literackie 2017

„Miłość” to pierwsza książka Ignacego Karpowicza po aferze z jego udziałem sprzed ponad trzech lat. W wyniku wzajemnych oskarżeń krytyczka literacka Kinga Dunin ujawniła wtedy, że Karpowicz jest w związku z Juliuszem Kurkiewiczem, sekretarzem Nike, najważniejszej nagrody literackiej w Polsce, do której „Ości” Karpowicza były właśnie nominowane. Pisarz nigdy wcześniej o swej homo czy biseksualności nie mówił. Teraz mówi. W „Miłości” miłość homoseksualna to motyw przewodni. Książka składa się z czterech części. Trzy z nich to opowiadania, rozgrywające się w różnych miejscach i czasach, napisane różnymi literackimi stylami. Czwarta część to swoisty dziennik, którego narratorem jest, jak się zdaje, sam Karpowicz – i ta część jest zdecydowania najlepsza. To pozbawione ornamentów wyznanie człowieka, geja, który zdał sobie sprawę, że przez niemal 40 lat żył w kłamstwie, pod przytłaczającą presją homofobii. Homofobii, która odbierała mu prawo do miłości, zmuszała do milczenia. W efekcie – odczłowieczała. Dopiero poznanie Zbyszka, w którym z wzajemnością się zakochał, sprawiło, że może być sobą. Miłość jest więc odkryciem nie tylko drugiego człowieka, ale też samego siebie. Przy tym mocnym tekście bledną opowiadania, stanowiące większość książki. W jednym znajdujemy się w mikrokosmosie Jarosława Iwaszkiewicza, w drugim – w okropnej Polsce przyszłości, gdzie homoseksualistów przymusowo się „leczy” (pozbawiając chemicznie popędu seksualnego), trzecie zaś to baśń o uczuciu pewnego księcia do podwładnego. Wprawdzie Karpowicz z łatwością żongluje stylami i nie brak tu dobrych pomysłów, to jednak dramaturgicznie nie porywa. Każde z opowiadań dobrze się zapowiada, po czym „siada”; ma się poczucie niewykorzystanego potencjału (zwłaszcza opowiadanie futurystyczne mogłoby stanowić zaczątek niezłej powieści). Całość przez to jest nierówna. Jednak „Miłość” nie tylko warto, ale wręcz należy przeczytać dla części „dziennikowej”. Oto fragment:

Nie chciałem przyznać przed światem, że jestem homoseksualistą. (…) Nabawiłem się homofobii przez osmozę, której ogniska występująśrodowisku wyzutym z empatii, za to nasączonym nieufnością i hipokryzją. Moja homofobia należała do innego rzędu, trudniejsza do wychwycenia i zdiagnozowania, daleka od prostackiego: „zakaz pedałowania”. Te wszystkie: nie interesuje mnie, kto z kim sypia; a niech sobie żyją, choć to nienormalne; nie mam nic przeciwko temu, byle się nie afiszowali. No, właśnie. Nie sypiałem, sobie niech żyłem i też nie miałem nic przeciwko temu, z grubsza przynajmniej, byłem się nie afiszował. W stosunku do samego siebie byłem taki jak otoczenie. Pod osłoną nocy – dobrze; po wschodzie słońca lub w rozmowie – źle. Byłem homofobem w stosunku do siebie, powtarzam, choć o tym nie wiedziałem i oficjalnie nie miałem przeciwko gejom nic. Nic do powiedzenia, nic do zrobienia. Nic do podarowania. Takie rozdzielenie ciała od umysłu nie mogło trwać wiecznie. (…) Przeprowadziłem na sobie wieloletni i wielostopniowy proces rozdzielenia ciała od erotycznej przyjemności, a erotycznej przyjemności ode mnie. (…) Przestałem uprawiać seks. Seks uprawiałem w pisanych tekstach. Zamiast fantazji włączałem pornosa (…). Unikałem mężczyzn, zwłaszcza tych jakkolwiek mną zainteresowanych. Unikałem również mężczyzn budzących moje zainteresowanie. Oraz siebie. Najsilniej starałem się unikać siebie. (…) Prawo do kochania i kochania się niektórym z nas zostało odebrane, a przez to ograniczono nam prawo do bycia dobrym. (Mariusz Kurc)

Tekst z nr 71 / 1-2 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.