Jak to się robi w Maryland

Joshuą Levinem, szefem zwycięskiej kampanii za małżeństwami homoseksualnymi w stanie Maryland, rozmawia Mariusz Kurc

 

fot. mat. pras.

 

Gubernator Maryland Martin O’Malley podpisał ustawę wprowadzającą małżeństwa homoseksualne 1 marca 2012 r., ale jej oponenci wystosowali petycję w sprawie referendum, którego termin wyznaczono na 6 listopada 2012 r. Jaki był rozkład poglądów na starcie kampanii?

Mniej więcej połowa obywateli/ek opowiadała się za małżeństwami, a połowa przeciw. Sprawa nie była ani beznadziejna, ani przesądzona. Już na początku dostaliśmy prezent w postaci deklaracji prezydenta Obamy, który powiedział, że miał problem z poparciem małżeństw jednopłciowych, ale zmienił zdanie po rozmowach z homoseksualnymi rodzicami koleżanek swych córek i z własnymi homoseksualnymi współpracownikami w Białym Domu.

Poparcie Obamy spowodowało wzrost notowań?

Tak. Do 65% „za”. Jego słowa, jak wynikało z naszych badań, miały szczególny wpływ na Afroamerykanów, którzy stanowią 30% mieszkańców Maryland.

Prezydent wypowiedział się 9 maja, na 6 miesięcy przed wyborami. Wasza kampania już wtedy trwała? Oczywiście. Zostałem zatrudniony w kwietniu.

Zatrudniony?

Przez „Marylanders for Equal Marriage”, koalicję partii oraz ponad 200 organizacji pozarządowych i kościołów lobbujących za małżeństwami homoseksualnymi. Śledzę uważnie emancypację LGBT, ale nie jestem działaczem. Jestem menadżerem specjalizującym się w organizowaniu politycznych kampanii.

A gdyby przeciwnicy małżeństw homo chcieli skorzystać z twoich usług?

Nie zgodziłbym się. Jestem do wynajęcia, ale nie do wszystkiego. Mam swoje zasady i swoje wartości. Jestem Demokratą o liberalnych poglądach. Jeśli podejmuję się jakiegoś zadania, to dlatego, że w nie wierzę. Wierzę w małżeństwa dla wszystkich.

Walczyłeś też dla siebie? Jesteś gejem?

Nie.

W Polsce szefa kampanii od małżeństw homo z założenia brano by za geja.

(śmiech) Ależ mogę być brany za geja, proszę bardzo.

Na jakie argumenty postawiliście w kampanii?

Nie na te praktyczne. Nie chcieliśmy wyliczać, w jakich konkretnych życiowych sytuacjach pary jednopłciowe są dyskryminowane.

A my w Polsce właśnie teraz to robimy, próbując przekonać do związków partnerskich.

W Maryland związki partnerskie są legalne od 2008 roku. Pary jednopłciowe mają już zagwarantowane na przykład prawo do informacji o stanie zdrowia partnera/rki czy do pochowku zmarłego partnera/rki.

Co więc podkreślaliście?

Że po prostu nie ma żadnych powodów, dla których pary hetero i homoseksualne miałyby być traktowane w rożny sposób. Małżeństwo to wyjątkowa instytucja w naszej kulturze i osoby homoseksualne powinny mieć do niej dostęp, tak jak osoby hetero. Kluczowe słowa, które wciąż powtarzaliśmy, to „sprawiedliwość” i „równość”. W ten sposób zdobywaliśmy tych, którzy może i nie są zbyt gay-friendly, ale też nie chcieliby wyjść na bigotów. Pytaliśmy: czy chcielibyście być traktowani przez prawo tak, jak traktowani są geje i lesbijki? Pamiętacie jeszcze, albo znacie z historii, zakaz małżeństw międzyrasowych? Wszyscy zgadzamy się dziś, że był niesprawiedliwy, prawda?

Mam wśród przyjaciół pary jednopłciowe żyjące od dekad razem. To absurdalne, że mógłbym polecieć do Las Vegas i wziąć ślub z dziewczyną natychmiast, nikt nawet by nie sprawdzał, czy się znamy, a moi przyjaciele nie mają w ogóle prawa do małżeństwa? Jak to możliwe?

Co było główną osią sporu w kampanii?

Religia. Wiele osób było przeciwnych, bo myśleli, że ich kościoły będą zmuszone udzielać ślubów gejom i lesbijkom. Tak zresztą głosili niektórzy przywódcy religijni, argumentując, że wolność wyznania jest zagrożona. To nieprawda: zgodnie z ustawą kościoły mogą, ale nie muszą udzielać ślubow homoseksualnych. Położyliśmy nacisk na to, by ta informacja do ludzi dotarła.

Katolicki Kościół protestował?

I to mocno. Ale w Maryland są też zorganizowane grupy postępowych katolików – na przykład „Catholics for Marriage Equality” – 60 osób, które nas wspierały w Baltimore.

Kierowaliście kampanię do wyborców niezdecydowanych, czy również do twardych konserwatystów-homofobów?

Jeśli ktoś mówił, że geje są niemoralni, a małżeństwa homoseksualne to zło – to odpuszczaliśmy. Nie mieliśmy czasu ani środków, by zajmować się takimi postawami. Woleliśmy pracować nad tymi, którzy nie mieli jasno wyrobionego zdania albo tymi, którzy mieli wątpliwości. A propos konserwatystów, muszę podkreślić, że wśród Republikanów też byli zwolennicy małżeństw jednopłciowych, którzy nam pomagali.

Jakie środki ludzkie i finansowe potrzebne są do takiej kampanii?

Zebraliśmy w sumie 6 milionów dolarów. Przez kilka miesięcy w naszym sztabie pracowało 25 osób na pełnych etatach. Do tego wolontariusze/ ki.

Ilu?

Najwięcej w samym dniu referendum – 6 tysięcy.

Maryland ma 5,8 mln mieszkańców. U nas takie zaangażowanie jest niewyobrażalne. Jak wyglądała zbiorka pieniędzy?

Jakieś 25% środków zebraliśmy od pojedynczych sponsorów, którzy przekazali znaczne sumy. Brad Pitt dał 100 tysięcy dolarów na kampanie w trzech stanach i część tych pieniędzy dotarła do nas. Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg dał 250 tysięcy dolarów. Melissa Etheridge i Adam Lambert przyjechali do nas na koncerty, z których dochody poszły na kampanię.

Reszta to były pieniądze „wychodzone” u zwykłych ludzi przez wolontariuszy. Mnóstwo wpłat opiewało na 25 dolarów. Organizowaliśmy też po prostu domówki, podczas których na eksponowanym miejscu stała skarbonka. Do tego wpłaty on-line, które dały nam około 20% całego budżetu.

Wolontariusze po prostu chodzili od drzwi do drzwi?

Dokładnie. Nie tylko prosili o wpłaty, przede wszystkim rozmawiali o nadchodzącym głosowaniu, wdawali się w dyskusje. Nie da się przecenić znaczenia bezpośredniej rozmowy. Ktoś poświęca swój wolny czas, by chodzić od domu do domu i przekonywać? To musi budzić respekt i zastanowienie.

Czasami nie potrzeba wielkich środków, by dokonać ważnych rzeczy. Weźmy na przykład pomysł z tabliczkami, na których przechodnie na ulicy rozwijali zdanie „Jestem za małżeństwami jednopłciowymi, bo…” – prosty, tani i skuteczny. Fotki z tabliczkami były bardzo popularne na Facebooku, informacja szła w świat.

Wolontariusze rekrutowali się z organizacji LGBT, z którymi współpracowaliście?

Tak, ale nie tylko. Kluczem do sukcesu był udział heteroseksualnych sojuszników/czek. Mniej więcej połowa wolontariuszy/ek to były osoby LGBT. Druga połowa to byli heterycy, którzy mają gejów i lesbijki w rodzinach, wśród przyjaciół, w pracy i tak dalej.

Współpraca z mediami? Spoty telewizyjne, radiowe, stały kontakt z sześcioma magazynami LGBT, które są publikowane w Maryland. Przez nie docieraliśmy do społeczności LGBT, chcieliśmy, by nasze działania znane były. Oczywiście, osób LGBT nie musieliśmy przekonywać do głosowania. Do nich apelowaliśmy o to, by były widoczne, by porozmawiały o referendum ze swoimi rodzinami, przyjaciółmi, sąsiadami. Wśród ludzi, którzy mają w swym otoczeniu otwartego geja czy lesbijkę i rozmawiali z nim/nią o jednopłciowych małżeństwach, poparcie wynosiło ponad 70%.

Mieliście w sztabie osoby, które wysyłaliście na publiczne debaty do mediów?

Przede wszystkim zawodowych polityków naszej koalicji, ale też dwóch rewelacyjnych pastorów: wielebnego Delmana Coatesa i wielebnego Donte Hickmana. I wspaniałą Irene Huskins, żołnierkę, która była na wojnie, a teraz jest policjantką. Ma partnerkę, z którą nie może wziąć ślubu. Ach! Przepraszam bardzo, teraz już może.

 

***

Historyczny sukces odniósł amerykański ruch LGBT w stanach Maryland, Maine i Washington, gdy 6 listopada 2012 r. referenda w sprawie małżeństw homoseksualnych okazały się – po raz pierwszy! – zwycięskie dla ich zwolenników/czek. We wcześniejszych trzydziestu jeden głosowaniach obywatele/ki USA opowiadali się za zakazem tychże małżeństw. Niekorzystny trend został odwrócony. Warto też podkreślić, że podczas gdy w innych stanach, w których małżeństwa jednopłciowe są legalne, wprowadzano je decyzją stanowych parlamentów, to tym razem zadecydował głos ludzi (w Maryland – 52,4% za, w Maine – 53% za i w Washington – 54% za).

 

Tekst z nr 42/3-4 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Odcienie szarości

Tekst: Edyta Pawlukiewicz

W imponującym tempie rodzina ewoluuje w kierunku rozwiązań alternatywnych, takich jak na przykład rodzina homoseksualna

 

Kolaż: Agnieszka Kraska

 

Mąż, żona, (i dzieci) i ta trzecia (ten trzeci), konkubinaty (niekoniecznie kryminogenne), rozwodnicy z przyczyn ekonomicznych (zasiłek dla matki samotnie wychowującej) nadal dzielący stół i łoże, dwie kobiety i dziecko, trzech panów i kot, względnie jeden pan i kot, a na dokładkę rodzicielka (pana, nie kota)… Ach ten postmodernizm.

Prorodzinna Europa

W imponującym tempie rodzina ewoluuje w kierunku rozwiązań alternatywnych, takich jak na przykład rodzina homoseksualna. Od 1989 roku, kiedy Dania jako pierwszy kraj na świecie zalegalizowała związki par tej samej płci, w jej ślady poszły: Wielka Brytania, Finlandia, Francja, Niemcy, Islandia, Norwegia, Portugalia, Szwecja, Nowa Zelandia, Szwajcaria, Czechy, Węgry, Chorwacja, Słowenia, Luksemburg, Andora, Izrael,  RPA oraz niektóre części składowe państw federalnych, takich jak: USA, Australia, Brazylia i Argentyna. Legalizacja związków homoseksualnych  została uznana przez Parlament Europejski za standard legislacyjny, ku któremu zmierzać powinny państwa członkowskie Unii. Zmierzała i III Rzeczpospolita. Staraniem senator Marii Szyszkowskiej powstał projekt ustawy o rejestrowanych związkach między osobami tej samej płci. Niestety ustawa nie weszła nawet pod obrady ówczesnego Sejmu. Pomimo niedawnych zapewnień lidera partii stanowiącej trzon koalicji Sejmu V kadencji, że osoby o orientacji homoseksualnej są i z prawej strony sceny politycznej, homoPiSlobby czy jakiekolwiek inne optujące za uchwaleniem rzeczonej ustawy nie mieści się nawet w mojej bogatej wyobraźni. W mojej może nie….

Prorodzinna Polska

19 lipca w swoim expose premier gromkim głosem zapewnił, że będą (on i brat?) „czynić wszystko, by polska rodzina została obroniona wobec tego ataku, który jest prowadzony na nią, nie tyle z zewnątrz – bo tutaj siły, które chcą ten atak prowadzić są niewielkie – ale z wewnątrz“. W  ferworze walki, mieszając istotę pojęć bliskiego sercu manicheizmu zapewnieniem, że nie da sobie wmówić, że czarne jest czarne, a białe białe, nie mniej żarliwie zadeklarował, że małżeństwa w wersji konstytucyjnej będzie zdecydowanie strzegł.

Nieważne, że nikt na nie nie dybie, nieważne, że, logicznie myśląc, mniejszości seksualne poniechały obecnie starań o prawne uregulowanie związków, ani że w planowanej ustawie starannie unikano nie tylko nazywania związku homoseksualnego „małżeństwem“,ale nawet aby nie „definiować pojęć wbrew powszechnemu znaczeniu funkcjonującemu w języku polskim“ odrzucono nawet nazwę „związek partnerski“. Wróg w manichejskiej wizji świata jest niezbędny, a homoseksualiści – współcześni Żydzi i cykliści razem wzięci – świetnie się do tego nadają.

Kwestia nazwy

Pojęcia „małżeństwo homoseksualne“ czy „rodzina homoseksualna“ to dla większości Polaków-katolików oksymorony godzące w fundament ich wiary. Dla mnie to jedynie poszerzenie znaczenia. „Rzeczpospolita“ na początku lipca tego roku przeprowadziła sondaż, z którego wynika, że małżeństwom homoseksualnym przeciwnych jest 77% respondentów. Krzepiąco w tej sytuacji brzmi, że za – 18%. Dla porównania według badań CBOS w Czechach w 2005 roku przeciwnych małżeństwom homoseksualnym było 52% respondentów, przy 37% poparcia. Za to na pytanie o związki niebędące małżeństwem, w których partnerzy mieliby prawa majątkowe przysługujące małżeństwom, 62% badanych, u naszych południowych sąsiadów opowiedziało się za. W rok później czeski parlament uchwalił ustawę o związkach partnerskich osób tej samej płci. Nie bez kozery dodam, że według badań CBOS w lipcu i listopadzie ubiegłego roku za prawnym usankcjonowaniem niemałżeńskich związków gejów lub lesbijek opowiadało się odpowiednio 46 i 42% Polaków, przy 44 i 47% przeciw. To napawa nadzieją na uregulowanie w przyszłości sytuacji cywilnoprawnej żyjących w stałych związkach osób o orientacji homoseksualnej. Ekspansji nowych form rodziny nie da się bowiem zatrzymać.  Nie od dziś też wiadomo, że pomiędzy czernią a bielą rzeczywistości jest cała gama szarości.

 

Tekst z nr 4 / 9-10 2006

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nowi dysydenci

O małżeństwie w Brighton, o queerowym Lublinie i o tym, jak zmienił się dyskurs o homoseksualności w polskich mediach z doktorem Tomaszem Kitlińskim rozmawia Przemysław Górecki

 

foto: ThewitcheZ Photo Design

 

Od kilku miesięcy jesteś szczęśliwym małżonkiem. Ślubem – z Pawłem Leszkowiczem, kuratorem słynnej wystawy „Ars Homo Erotica” w Muzeum Narodowym – domknęliście figurę bycia jawną parą homoseksualną z długim stażem. 11 lat temu wzięliście udział w akcji Kampanii Przeciw Homofobii „Niech nas zobaczą.

Prawie dwadzieścia lat temu podczas wakacji w Ustce poszliśmy z Pawłem na nasz pierwszy romantyczny spacer nad morzem, przy blasku księżyca. Nasz związek przez długi czas funkcjonował na odległość. Paweł mieszkał w Poznaniu, ja w Lublinie. Później byliśmy rozproszeni po świecie. Spotykaliśmy się często w połowie drogi, np. w Warszawie albo Berlinie. Ale to nie były nigdy zbyt długie rozstania. Myślę, że dystans wpływa bardzo ożywczo na pary. Teraz tutaj, w Brighton w Wielkej Brytanii, gdzie od kilku lat mieszkamy, w świetle słońca zawarliśmy związek małżeński. Już w mojej pierwszej książce „Obcy jest w nas”, pisząc o małżeństwie homoseksualnym, dodałem zdanie z Zapolskiej: „O tym się nie mówi, o tym się nawet myśleć nie chce” i skomentowałem: „To się czyni!”. No i, rzeczywiście, myśmy to uczynili.

Po prostu z miłości?

Również, ale nie tylko. Jedną z inspiracji był udział w weselu naszych przyjaciół – gejów z wieloletnim stażem: Johna (Stanleya, mecenasa „Repliki” – przyp. red.) i Helmuta w Toronto. Chcielibyśmy, by wszystkie pary tej samej płci mogły zawrzeć małżeństwa. To wielki krok kulturowy i cywilizacyjny. Paweł i ja zrobiliśmy to też dla społeczeństwa, choć jestem anarchistą!

To przewrotne. Wymierzyliście policzek oponentom siejącym propagandę przelotnych homozwiązkow. Ale w twoim środowisku – jesteś działaczem i myślicielem queerowym – spotyka się też krytykę instytucji małżeństwa jako patriarchalnego reliktu.

A jednak chciałem wstąpić w związek małżeński, tak krytykowany! Z jednej strony to zerwanie z tradycją, obecne w myśli queerowej, z drugiej – czerpanie z niej, szukanie tych proto-queerowych figur. Rewolucja polegająca na jednopłciowych małżeństwach jest zerwaniem z homofobią i wielkim protestem przeciwko uprzedzeniom – a z drugiej, właśnie nawiązaniem do tradycji. Moi rodzice napisali na nasze wesele słowa, które zostały odczytane: „Cieszymy się, że doczekaliśmy tego dnia i życzymy innym takim parom w Polsce, by mogły przeżywać tak ważne dla siebie uroczystości”. Nasi przyjaciele przemawiali na weselu w podobnym duchu, a po wymianie obrączek wysłuchaliśmy słów odnoszących się do „Pieśni nad Pieśniami”, która opiewa zaślubiny i bywa interpretowana queerowo. Było coś atrakcyjnego w tym połączeniu między nieświadomością a świadomością, biologią a kulturą, indywidualnością a społeczeństwem. Ono też jest ważne. Zawsze mi się wydawało, że w Polsce to klasa polityczna jest zacofana, politycy robią złą robotę, manipulując religią i zamieniając chrześcijaństwo w fundamentalizm. Społeczeństwo poszło już dalej i stopniowo odrzuca uprzedzenia.

Wszyscy chcemy tak myśleć. Nie grozi wam pogrążenie się w wartościach establishmentu?

Można potraktować to małżeństwo inaczej: jako wkroczenie w społeczeństwo, zjednoczenie się z innymi ludźmi i wspólne działanie.

A jak oceniasz symboliczny gest Marka i Jędrzeja Idziak-Sępkowskich z Krakowa, o którym pisała niedawno „Gazeta Wyborcza” – nie mogą zalegalizować związku, ale przyjęli te same nazwiska, uregulowali te sprawy, na które prawo zezwala, w akcie notarialnym i urządzili huczne wesele.

Moje gratulacje! Podziwiam ich, to wielki akt odwagi! My z Pawłem też myśleliśmy o połączeniu nazwisk, ale ponieważ większość tekstów piszemy razem, więc nie byłoby już żadnej inności i odmienności, wszystko byłoby dosłownie „jak jeden mąż” (śmiech).

Jak patrzysz na te 11 lat od „Niech nas zobaczą do dziś w kontekście polskiej emancypacji LGBT?

Z jednej strony był wylew homofobii, wszyscy w Polsce nagle okazali się specjalistami od homoseksualności, z drugiej – i my, i inne pary z tamtej akcji otrzymaliśmy dużo wsparcia, Mariusz Szczygieł, Andrzej Osęka i wielu innych dziennikarzy pięknie opisało „Niech nas zobaczą”. Co ciekawe, na otwarcie wystawy w Warszawie przyszła, jako jedyna celebrytka, Joanna Szczepkowska! Myślałem, że popiera gejów i lesbijki, ale teraz okazało się, że jest trochę inaczej (śmiech). Potem był czas polskiego faszyzmu, jak nazywam okres 2005-2007.

Nasz mały faszyzm”?

Tak! Lata Kaczyńskich zupełnie przemieniły polskie media. Jeszcze kilka lat wcześniej w „Gazecie Wyborczej” ukazywały się teksty tej psycholożki…

Zofi i Milskiej-Wrzosińskiej?

Tak!

Powtarzała tezy o homoseksualności jako efekcie uwiedzenia w młodym wieku, wspominała o „nawróceniach” na heteroseksualizm i skarżyła się – a jakże! – na „inwazjęświat heteroseksualny”.

Potworność! A z drugiej strony pozytywne, rozsądne głosy Jacka Kochanowskiego, Tomasza Basiuka, które też „GW” drukowała w myśl tak zwanego „zerowego dualizmu”, czyli sprawiania wrażenia „neutralności”: że niby homofoby mają swoje racje i homoseksualiści swoje. W latach tego „małego faszyzmu” „GW” dokonała skoku jakościowego swego dyskursu, czego podsumowaniem była cała fala publikacji – Doroty Jareckiej, Ewy Siedleckiej, Romana Pawłowskiego, Piotra Pacewicza, potem też comingoutowy tekst Marty Konarzewskiej z 2010 r. „New York Times” dokonał podobnego skoku.

Tylko chyba trochę wcześniej. Mieliśmy jednak swoją specyfikę rozwoju demokracji.

To chyba tak musiało być. Znam dobrze kontekst opozycji demokratycznej w PRL-owskiej Polsce od strony teatrów alternatywnych. Miały one związek z dysydentami takimi, jak Adam Michnik. Wtedy niewiele mówiło się o mniejszościach seksualnych, które nazywam mniejszościami uczuciowymi, ale w teatrze szanowało się podmiotowość każdego człowieka. Gdy kiedyś na lekcji polskiego powiedziałem, że Maria Komornicka wyrwała sobie zęby, żeby stać się Piotrem Odmieńcem Włastem, to klasa wybuchła śmiechem, ale nie był to pogardliwy rechot. Może się wydawać to trochę nie do wiary, że np. w socjalistycznym Lublinie było Akademickie Centrum Kultury, w którym w drugiej połowie lat 80. widziałem homoerotyczny monodram oparty na „Skowycie” Ginsberga.

Lublin ma opinię ultraprawicowego miasta. Umiałbyś ją odczarować?

Pamiętam Lublin, w którym w prowincjonalnym liceum seksuolog w 1983 r. mówił, że homoseksualizm nie jest żadnym problemem, jeśli tylko jest to relacja, która dwom osobom sprawia przyjemność. Lublin Marcina Krzeszowca i Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Lublin, do którego często przyjeżdżał Artur Cezar Krasicki, autor „Manifestu onanistycznego” i skąd lesbijki pisywały do „Na Przełaj” i naszego artzine’u „Rewia Kontr Sztuki”. Jeszcze wcześniej – Edwarda Stachury, Jerzego Krzysztonia. Lubię mówić, że Lublin kwitł kulturą LGBT już od XIX wieku. Przykład? Narcyza Żmichowska działała właśnie w Lublinie, a w małej miejscowości pod Lublinem miała kochankę. Później był jeszcze choćby Józef Czechowicz.

Z jednej strony popierany przez biskupa „Marsz dla życia i rodziny” sprzed roku, pobrzmiewający brunatnymi akcentami i homofobicznymi transparentami Młodzieży Wszechpolskiej, z drugiej – śmiała prezentacja wieloseksualnej panoramy Lublina „Miasto miłości” Jej Performatywności, podczas festiwalu Transeuropa w 2011 r.

Lublin to niejednoznaczne miasto. Pokojowy wiec przeciwko temu marszowi nic nie zdziałał. Świetnie za to wygląda współpraca ze skłotem Tektura, w obrębie którego mógł działać lubelski oddział KPH, organizowane były debaty i dyskoteki. Tektura odgrywa wielką rolę w lubelskim ruchu LGBT, tak samo jak Queerowe Ambulatorium z jego naczelną aktywistką Magdą Łuczyn. Podobnie zresztą nieformalna grupa Tęczowy Lublin, organizująca m.in. żywą bibliotekę.

Jak odbierasz „nagonkę na gender” w Polsce? Echa docierają do Wielkiej Brytanii?

Tak. To ciekawe, że wszyscy tu wiedzą – i w USA, i w Niemczech również – o polskiej walce z gender. Wiesz, te „wojny kulturowe” toczą się już wiele lat, pisaliśmy o nich z Pawłem w „Miłości i demokracji” w 2006 r., pisał Błażej Warkocki ze Zbyszkiem Sypniewskim w „Homofobii po polsku” w 2004 r. Dziś dyrektorka Teatru Ósmego Dnia, Ewa Wójciak nazywa na Facebooku papieża „ch…” i traci stanowisko. Ja sam wiążę wielkie nadzieje z Franciszkiem, jeśli chodzi o zmianę postawy Kościoła wobec osób LGBT, ale nie uważam, by Ewie należało się jakieś potępienie.

Co można z tym wszystkim zrobić, prócz opisywania?

Nie rozkładaj rąk! Można się cieszyć, że wciąż są wspaniali bojownicy i bojowniczki, którzy potrafi ą walecznie, ale i karnawałowo, w sensie Bachtinowskim, stawiać czynny opór tej fali nabierającej już groteskowego wymiaru. To są polscy nowi dysydenci.

***

Tomasz Kitliński (ur. 1965) – autor trzech książek: „Obcy jest w nas. Kochać według Julii Kristevej”, „Miłość i demokracja” (napisanej z mężem) i „Dream? Democracy”. Pracę dyplomową napisał pod kierunkiem filozofki feministycznej Julii Kristevej. Wykładowca UMCS i University of Brighton, członek Krytyki Politycznej, Zielonych 2004 i Otwartej Akademii, aktywista LGBT i artysta. Związany z Lublinem, w którym studiował filologię angielską.

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble  

Czasem trzeba warknąć

O konstytucyjności związków partnerskich i małżeństw homoseksualnych, o środowisku prawniczym i o przyjaciołach gejach z profesor Ewą Łętowską, byłą sędzią Trybunału Konstytucyjnego i byłą Rzeczniczką Praw Obywatelskich, rozmawia Dawid Wawryka

 

prof. Ewa Łętowska podczas debaty „Sąd nad homofobią. Dlaczego nie małżeństwa?”, zorganizowanej przez Kampanię Przeciw Homofobii i „Gazetę Wyborczą”, październik 2013; foto: Agata Kubis

 

Czy zdaniem Pani Profesor małżeństwa homoseksualne są na gruncie polskiej Konstytucji wykluczone?

Nie. Nie są dopuszczone, ale to nie oznacza, że są wykluczone. Są jak najbardziej do wyobrażenia. Przynajmniej teoretycznie – bo wątpię, by realnie zaistniały bez zmiany Konstytucji.

Przeprowadźmy analizę artykułu 18. Konstytucji, który mówi, że „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką RP”. Przepis ten nie zawiera definicji małżeństwa jako takiej, nie ogranicza także małżeństwa podmiotowo. Tam nie napisano, że tylko związek kobiety i mężczyzny jest małżeństwem. Ani że „małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny”. Tam napisano, że jako związek kobiety i mężczyzny małżeństwo cieszy się szczególną ochroną. To jest istota tego przepisu: przyznanie szczególnej ochrony związkom heteroseksualnym. Ale z tego nie wynika zakaz innych związków ani przyznanie innej, skromniejszej ochrony prawnej – związkom innym niż małżeństwo. Ja się zgadzam, że małżeństwo heteroseksualne jest pod szczególną ochroną jako reprodukcyjne – wiem, że pary homoseksualne też de facto wychowują dzieci, ale statystycznie dzieje się to dużo rzadziej. Dlatego artykuł 18. nie wyklucza istnienia innych związków ani nawet innych małżeństw niż heteroseksualne. Nie zawiera też zakazu wspierania prawnego innych związków. Państwo jak najbardziej może ustawowo wesprzeć związki partnerskie, zarówno homo, jak i heteroseksualne, jak i w ogóle związki połączone więzami innymi niż seksualne. Myślę tu np. o rodzinach zastępczych.

Zdaję sobie sprawę, że być może w momencie tworzenia Konstytucji usiłowano stworzyć zaporę przeciwko instytucjonalizacji związków homoseksualnych, ale twierdzę, że było to usiłowanie nieudolne. Mam wrażenie, że poniekąd właśnie z tego mylnego wyobrażenia, jakoby artykuł 18. stanowił zaporę, wzięła się cała kłótnia o związki partnerskie, którą mieliśmy w zeszłym roku.

Nawiasem mówiąc, do wiążącej interpretacji artykułu 18. jeszcze nie doszło – może to zrobić tylko Trybunał Konstytucyjny. Byłabym zresztą bardzo ciekawa, jak miałby wyglądać z punktu widzenia logiki wywód niezgodności związków partnerskich z tym artykułem. Oj, bardzo bym była ciekawa takiej argumentacji! Wraz z profesorem Janem Woleńskim z UJ analizowaliśmy artykuł 18. Konstytucji i uważamy, że na jego gruncie związki partnerskie byłyby jak najbardziej dopuszczalne konstytucyjnie.

Mówi Pani o tekście „Instytucjonalizacja związków partnerskich a Konstytucja RP z 1997 r.”*, w którym odmowę instytucjonalizacji związków partnerskich nazwała Pani działaniem irracjonalnym.

Tak, to jest zamykanie się na rzeczywistość, ale nie tylko. Każdy człowiek, jeśli tylko nie szkodzi innym, ma prawo do realizacji swej tożsamości w stosownych formach. To jedna z podstawowych zasad demokracji liberalnej. Świetnie to ujął Trybunał niemiecki, uznając konstytucyjność tamtejszych związków partnerskich – polecam lekturę. Demokracja w rozumieniu dzisiejszym i europejskim powinna aprobować aspiracje jednostki w takim stopniu, w jakim nie przeszkadzają one społeczeństwu. Inaczej mówiąc: rządzi większość, ale z poszanowaniem praw mniejszości. U nas o tym drugim członie definicji często się zapomina.

Jest Pani aktywną uczestniczką debaty o związkach partnerskich, komentuje Pani wypowiedzi polityków przeciwko nim, choćby słabość argumentacji ministra Gowina, posła Godsona, posłanki Pawłowicz. Skąd to zainteresowanie?

Nie, ja nie komentuję wypowiedzi polityków. Ja zajmuję się wskazywaniem manipulacji prawnych w publicznym dyskursie. Nie jestem bojowniczką o sprawę gejowską ani na przykład o prawa zwierząt czy mniejszości narodowych. Interesuje mnie raczej to, w jaki sposób prawo chroni wszelkie mniejszości – lub raczej, co częstsze – ich nie chroni. Jak to jest w prawie zrobione, jak skonstruowane. Przede wszystkim: czy jest skonstruowane efektywnie – to znaczy, czy ochrona mniejszości jest w praktyce skuteczna. No, więc siłą rzeczy latam po tych marginaliach. Pasjonuje mnie też „błędologia”, prawo jako instrument zarządzania, badanie celowości i udatności przepisów. Czy ich rezultat jest taki, jakiego oczekiwaliśmy, czy też pożądany cel się nie ziścił – i dlaczego – tu znów kłania się artykuł 18. Konstytucji. Tak więc moje zainteresowanie związkami partnerskimi wynika z zainteresowania sytuacją mniejszości jako takich w prawie. Nie kieruję się jakąś szczególną sympatią do gejów, chociaż wśród znajomych mam akurat ich nadreprezentację. (śmiech)

We wspomnianym tekście rozprawiała się Pani między innymi z argumentacją Biura Studiów i Analiz Sądu Najwyższego. Środowisko prawnicze też jest podzielone w kwestii konstytucyjności związków partnerskich.

Środowisko prawnicze jest konserwatywne, ale większym problemem jest jego nieruchawość. Postawa: dobrze mi, siedzę sobie, mam pewien status, dostaję pensję i chcę mieć święty spokój. A jak trzeba jakiś problem rozwiązać, to dylemat: robimy „tak, jak zawsze było”, czy może pochylimy się nad sprawą? A jeśli wymyślimy coś innego niż „tak, jak zawsze było”, to co ryzykujemy? Można zostać ośmieszonym, wykpionym. Publiczna dyskredytacja jest nieprzyjemna – akurat wy, geje, lesbijki, dobrze to wiecie. Ale w kwestii związków partnerskich i tak się sporo zmieniło, jest większy szum. Coraz więcej prawników zabiera głos. Opinie się radykalizują, czasem nawet trzeba warknąć, i ja to robię.

Na przykład wskazuje Pani, że brak instytucjonalizacji związków partnerskich przysporzy Polsce problemów na gruncie prawa międzynarodowego.

To kwestia czasu. Takie sprawy się na pewno pojawią. Przykład pierwszy z brzegu: Polak z Austriakiem zawierają związek partnerski w Austrii i osiedlają się w Polsce, gdzie w obliczu prawa są dla siebie obcymi osobami. W Austrii, która, podobnie jak Polska, należy do UE, oni mają szereg praw, których ten Austriak może dochodzić u nas na gruncie europejskich traktatów. Zgodnie z zasadą asymilacji, powinno się jego status odnieść do prawnej instytucji najbardziej podobnej do tej, w której on jest w Austrii, a której polskie prawo nie zna. Jaka jest u nas instytucja najbardziej podobna do związków partnerskich? Małżeństwa! Słyszę głosy, że takie rozumowanie jest sprzeczne z zasadą porządku publicznego. To jest aberracja. Przypuszczam, że będziemy przegrywać w Trybunale Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Chciałabym usłyszeć, jak przeciwnicy związków partnerskich poradziliby sobie z takimi sprawami.

Ma Pani jakiś pomysł?

Nie, ale to nie jest mój problem, bo ja jestem za instytucjonalizacją związków partnerskich, która ten problem by zlikwidowała. A oni mają kwadraturę koła. Nie rozumiem, jak długo można chować głowę w piach. Nie rozumiem też, skąd u przeciwników związków partnerskich tyle zacietrzewienia, tyle niechęci, wręcz nienawiści. Boże kochany, w czym te związki aż tak niektórym miałyby przeszkadzać?

A co by Pani doradziła zwolennikom związków w ruchu LGBT?

Radziłabym przygotować dobry projekt ustawy. Ten wniesiony pod obrady Sejmu był niedobry, co tu dużo gadać. Trzeba mieć świetnie przygotowane prawne argumenty na wszystkie ewentualności. Radziłabym poczytać niemiecką ustawę i niemiecki wniosek jej przeciwników do Trybunału Konstytucyjnego. W obecnej sytuacji jestem natomiast przeciw wprowadzaniu adopcji dzieci przez pary gejowskie i lesbijskie. Poziom społecznej niechęci jest na razie zbyt duży. To zaś odbiłoby się siłą rzeczy na tych dzieciach i ich funkcjonowaniu w społeczeństwie.

Są pary jednopłciowe, które już wychowują dzieci, pochodzące np. z poprzedniego heteroseksualnego związku jednego z partnerów.

Tak, wiem. Nie mam tu twardego stanowiska, nie znam empirycznych badań. Generalnie jestem za rozwojem przez testowanie rozwiązań i za ewolucją, nie za rewolucją.

W latach 1987-1992 pełniła Pani funkcję Rzeczniczki Praw Obywatelskich. Pamięta Pani jakieś sprawy dotyczące mniejszości seksualnych?

Dobrze pamiętam jedną sprawę osoby transseksualnej, ale już nie pomnę, czy chodziło o proces korekty płci z mężczyzny na kobietę, czy z kobiety na mężczyznę. W każdym razie ta osoba skarżyła się, że klinika urologiczna w Łodzi przerwała jej kurację hormonalną ze względu na panujący kryzys, to był sam początek lat 90. W trakcie leczenia powiedziano: no money! Uznałam decyzję kliniki za niedopuszczalną. Mogę wyobrazić sobie odmowę podjęcia kuracji przez klinikę w obliczu zapaści finansowej, gdy brakuje środków na wszystko. Ale zaprzestać jej w trakcie, w poł drogi? Nie wolno człowieka zostawiać z rozgrzebaną tożsamością, interweniowałam. Odpisano mi, że klinika przychyli się do mojej prośby, ale że powinnam zdawać sobie sprawę, że to oznacza pozbawienie możliwości leczenia ludzi z innymi schorzeniami. Odpowiedziałam, że w kryzysie pewnie podejmują takie decyzje na co dzień, a w tym wypadku dochodzi inny element, czyli to, że kuracja już trwa. Ale generalnie to były inne czasy, inna atmosfera, inna wrażliwość. Spraw związanych z mniejszościami seksualnymi miałam mało. Pamiętam jeszcze geja prześladowanego w wojsku, który pisał do mnie z prośbą o pomoc… I jeszcze geja z małego miasteczka, któremu sąsiedzi nie dawali żyć… Niewiele w takich sprawach mogłam zrobić.

Zapytałbym jeszcze, jeśli można, o tę nadreprezentację gejów wśród Pani znajomych.

Ale po co? Czy to jest takie ważne? Jestem prawniczką, pasjonuję się muzyką – obracam się w kręgach krytyków muzycznych, artystów, prawników, filologów klasycznych – i cóż mogę powiedzieć? Mam wśród moich rówieśników takich przyjaciół gejów, którzy normalnie mi to zakomunikowali i mam też takich bardziej dyskretnych. Jeden przez lata nie mówił mi o swych zainteresowaniach, a potem nagle zaczął mnie traktować tak, jakbym od zawsze wiedziała – zresztą słusznie – i opowiedział mi o problemach, które akurat miał z partnerem.

Potrzebowała Pani czasu, by się „oswoićz homoseksualistami?

Skąd! Nie mam żadnych oporów. Albo ktoś jest sympatyczny, albo nie jest. A czy gej czy inny… Jakie to ma znaczenie? Dla mnie żadnego. Teraz udzielam wywiadu „Replice” i może ktoś sobie pomyśli, że jestem lesbijką, albo może nawet gejem? Albo że ulegam na starość jakimś grzesznym nowinkom. No i co z tego?

Współpraca: Mariusz Kurc *artykuł opublikowany w miesięczniku „Państwo i Prawo” (nr 6/2013) jest dostępny również na stronie internetowej „Repliki”: replika-online.pl

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Milk mnie wyoutował

O wprowadzaniu homoseksualnych małżeństw w Holandii, o spotkaniu z Harveyem Milkiem i o albańskim Big Brotherze z Borisem Dittrichem, pierwszym wyoutowanym gejem w parlamencie holenderskim, rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Agata Kubis

 

Byłeś pierwszym parlamentarzystą w Holandii – i pewnie jednym z pierwszych na świecie – gdy w 1994 r. zaproponowałeś wprowadzenie małżeństw homoseksualnych. Jakie były reakcje?

Że to wariactwo. Gdy w kampanii wyborczej w 1993 r. zapowiedziałem, że będę walczył o prawa LGBT, spotykałem się ze zdziwieniem: „O jakie prawa? Przecież geje i lesbijki mają już u nas wszystkie prawa”. Odpowiadałem: nieprawda, nie możemy choćby zawierać małżeństw. Wiedziałem, że to postulat trudny do osiągnięcia, ale uznałem, że jak zaczniemy mówić o małżeństwach, to w ramach kompromisu z opozycją łatwiej będzie uzyskać związki partnerskie. W moim pierwszym przemówieniu parlamentarnym powiedziałem o małżeństwach.

Związki partnerskie wprowadziliście w 1998 r. a 3 lata później – 1 kwietnia 2001 r., – Holandia stała się pierwszym krajem na świecie z legalnymi małżeństwami homoseksualnymi. Czyli dosyć gładko to poszło.

Gładko? Skąd! W pierwszej kadencji mojego posłowania nie udało się. Dostawałem anonimy, grożono mi śmiercią. Religijne organizacje, i chrześcijańskie, i muzułmańskie, organizowały demonstracje w Hadze. Protestowały nie tylko konserwatywne partie, ale również tzw. środowisko. Przedstawiciele COC (największa w Holandii i najstarsza na świecie, założona w 1946 r. organizacja LGBT – przyp. red.) spotkali się ze mną. Sami faceci w średnim wieku. Powiedzieli, że są przeciwko kopiowaniu hetero zwyczajów i chcą uwolnić społeczeństwo od opresji, jaką jest małżeństwo. Odpowiedziałem, że nikt ich nie będzie zmuszał do małżeństw, a ja chcę tylko równych praw. Dwa lata później COC zmieniła stanowisko, zaczęliśmy grać w jednej drużynie. Ale na wprowadzenie małżeństw nie zgodził się wtedy premier. W następnej kadencji znalazłem się, z ramienia mojej partii, socjalno-liberalnej D66, w grupie negocjatorów rządowej umowy koalicyjnej. Jednym z jej punktów było wprowadzenie małżeństw homoseksualnych. Udało się.

Jako pierwszy wyoutowany poseł spotkałeś się w parlamencie z homofobią? U nas poseł Robert Biedroń w czasie pierwszego wystąpienia został obśmiany przez część posłów, gdy użył wyrażenia „poniżej pasa”.

Nie, takich incydentów nie miałem, nie byłem obrażany. Raz poczułem się żywo dotknięty, gdy w 1997 r. lider ortodoksyjnie chrześcijańskiej partii powiedział w wywiadzie prasowym, że gejów powinno się traktować jak złodziei, przestępców. Te słowa spotkały się z protestem wszystkich innych partii. Potem z nim rozmawiałem. „Nie akceptuję twojego stylu życia” – powiedział.

Wróćmy jeszcze do małżeństw homoseksualnych. Jakie było ich poparcie w społeczeństwie?

Pod koniec lat 90. oscylowało między 65% a 75%.

U nas, według ostatnich badań, małżeństwa popiera 30%, a związki partnerskie – 40%.

Nie możesz porównywać Polski z Holandią. U was wpływ Kościoła katolickiego jest daleko większy niż u nas. Religia, niestety, jest siłą napędową homofobii, szczególnie, gdy jest jedna i dominująca. Ale może papież Franciszek daje nadzieję na zmiany? Jego postawa sygnalizuje jeszcze nie modyfikację treści, ale modyfikację podejścia na pewno. Ostatnio przyznał, że Kościół katolicki ma obsesję na punkcie gejów i lesbijek, aborcji i eutanazji, że zbyt dużo uwagi poświęca tym kwestiom, zaniedbując na przykład problem biedy. Oby takie myślenie zeszło na kościelne doły – do biskupów, proboszczów.

Jakie argumenty podnosili przeciwnicy małżeństw homoseksualnych w Holandii?

Oprócz „standardowych”, czyli, że to „wbrew naturze” i tak dalej, straszono, że staniemy się „prawniczą wyspą” – jedynym krajem z tak dziwacznymi przepisami. Odpowiadałem, że większość naszych małżeństw jednopłciowych będzie jednak mieszkała na terenie Holandii, więc nieuznawanie ich przez inne kraje nie będzie aż tak wielkim problemem.

Samotną wyspą byliście tylko 2 lata, w 2003 r. małżeństwa homoseksualne wprowadziła Belgia.

A potem kolejne kraje. Chrześcijańskie partie obiecywały zniesienie małżeństw homoseksualnych w Holandii, jak tylko dojdą do władzy, ale gdy doszły, to jednak zrezygnowały. Sprawa zeszła z politycznej wokandy. Ludzie zobaczyli, że nic strasznego się nie stało. Dziś poparcie wynosi 85%.

Po eksplozji na samym początku liczba zawieranych homoseksualnych małżeństw ustabilizowała się dziś na poziomie około 2500 par rocznie, przy około 40 000 małżeństw hetero rocznie. A związki partnerskie wciąż mamy, zarówno dla par tej samej, jak i rożnej płci. Badania pokazują, że jeśli para planuje dzieci, to częściej wybiera małżeństwo, niż związek partnerski.

Niedawno na imprezie podeszła do mnie młodziutka dziewczyna, mogła mieć może 18 lat, i zapytała: „czy to prawda, że kiedyś w Holandii geje i lesbijki nie mogli zawierać małżeństw?” Gdy potwierdziłem, była oburzona, trudno jej było zrozumieć taką dyskryminację. Zmiana mentalności zachodzi w ciągu mniej niż jednego pokolenia! Podobnie zresztą było z małżeństwami miedzy ludźmi rożnego koloru skory. Dziś to się wydaje niedorzeczne, ale jeszcze kilka dekad temu w USA biały mężczyzna nie mógł poślubić czarnej kobiety, ani czarna kobieta – białego mężczyzny.

W Holandii rożny był wiek legalności uprawiania seksu. Dla seksu hetero – 16 lat. Dla homo – 21 lat. Zrównanie nastąpiło w 1971 r. – pamiętasz tę zmianę?

Nie, nie śledziłem tego wtedy, w 1971 r. miałem 16 lat, nie akceptowałem swej homoseksualności. Miałem wielką nadzieję, że jestem bi. Wyoutowałem się ostatecznie, gdy miałem jakieś 24 lata. Potem poznałem faceta, który dziś jest moim mężem. Jesteśmy razem 31 lat.

Czyli w ruchu LGBT lat 70. „nie zdążyłeśwziąć udziału.

Opowiem ci zdarzenie z lata 1975 r. Tkwiłem wtedy głęboko w szafie. Miałem dziewczynę i przez rok studiowałem w USA. Podczas wakacji wybraliśmy się autostopem do San Francisco. Spotkaliśmy tam człowieka, który zaprosił nas na spotkanie z „jednym takim ciekawym gościem – jawnym gejem, który chce zostać politykiem”. Interesowałem się już prawami człowieka, studiowałem prawo, więc oczywiście, chętnie. Tylko że moja dziewczyna bardzo chciała iść tego popołudnia do zoo. Umówiliśmy się więc, że na krótko wpadniemy „do gejów”, a potem pójdziemy do zoo.

Spotkanie było na słynnej Castro Street, w sklepie. Ten gość namawiał, by na niego głosować w wyborach lokalnych. W pewnym momencie spojrzał na mnie i powiedział „ty jesteś gejem, prawda?”. Zrobiło mi się gorąco, zacząłem zaprzeczać, a on swoje, że ja na pewno jestem gejem. Pomyślałem: jak on może w ten sposób! Przy mojej dziewczynie! Znienawidziłem go. Potem w nocy przez to nie mogłem spać.

Wiele lat później, w 1986 r., gdy już byłem wyoutowany i prowadziłem kancelarię adwokacką, obejrzałem w jakiejś telewizji dokument „Czasy Harveya Milka”. Patrzę – to on! Harvey Milk był tym okropnym gościem, który wyoutował mnie przy mojej dziewczynie. Uznałem to za znak – i wtedy postanowiłem, że będę specjalizował się w sprawach LGBT.

Od kilku lat nie jesteś już politykiem, tylko działaczem Human Rights Watch.

Niedawno przeprowadziłem się z Nowego Jorku z powrotem do Europy. Chciałbym przyjrzeć się bliżej sytuacji krajów, w których poziom homofobii rośnie – Rosji, Ukrainie, Mołdawii.

Homoseksualizm jest ciągle karalny aż w 81 krajach, w kilku – śmiercią. Jak oceniasz szanse na zmniejszenie tej liczby?

Niestety, nie jestem tu optymistą. Na tę liczbę składa się 38 państw Afryki, większość karaibskich oraz kilkanaście azjatyckich. Homoseksualizm jest postrzegany jako wymysł Zachodu, obcy lokalnej kulturze. Homofobię wykorzystuje się politycznie. Politycy chętnie odwracają uwagę wyborców od rzeczywistych problemów, robiąc z homoseksualizmów kozły ofiarne.

Nawet jeśli w wielu z tych krajów przepisy penalizujące stosunki homoseksualne są rzadko stosowane – najwięcej aresztowań gejów jest w Kamerunie – to odgrywają bardzo negatywną rolę. Bywają podstawą do szantaży, zastraszania.

A w jakim kraju widzisz zmiany na lepsze?

Na przykład w Albanii. Premier tego kraju, Sali Berisha, niedawno ogłosił, że popiera małżeństwa homoseksualne. Również niedawno wprowadzono w Albanii dobre prawo antydyskryminacyjne. W albańskim „Big Brotherze” w 2010 r. wyoutował się jeden z uczestników – Klodian Cela. Stanął przed kamerą i powiedział, że jest gejem. Następnego dnia to był news na pierwszych stronach gazet. Wszyscy myśleli, że publiczność z miejsca zagłosuje za wyrzuceniem go z domu Wielkiego Brata. Ale nie – został. Kilka dni później gościem w programie był ambasador USA w Albanii. Cały kraj zobaczył, jak ambasador gratuluje Klodianowi odwagi, zaprasza go na kolację, mówi mu, że jest świetnym materiałem na lidera. Ostatecznie Klodian nie wygrał programu, ale i tak stał się bohaterem. Nagle wszyscy w Albanii mogli powiedzieć, że już znają choćby jednego geja. Taka widoczność jest bardzo, bardzo ważna.

Masz jakieś rady dla polskiego ruchu LGBT?

Nie znam dogłębnie waszej sytuacji… Oprócz widoczności, ważne jest na przykład szukanie sojuszników – by ludzie zobaczyli, że o prawa osób LGBT nie walczą wyłącznie same osoby LGBT. Matka mówiąca w telewizji „mam dwóch synów, jeden jest hetero, drugi homo, jeden może wziąć ślub, drugi nie – dlaczego? Tak nie może być” – ma niebywałą moc zmieniania postaw.

Jesteśmy więc na dobrej drodze, bo od niedawna działa u nas stowarzyszenie Akceptacja skupiające rodziców osób LGBT.

Świetnie. Jedną radę mogę dać na pewno: musicie być aktywni. Jeśli nic nie będziecie robić, to nic się nie zdarzy.

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Miłość i złość

Z MIRKĄ MAKUCHOWSKĄ, wieloletnią aktywistką, a obecnie wicedyrektorką Kampanii Przeciw Homofobii, i z jej żoną MARTĄ BARTOSIAK rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Emilia Oksentowicz/kolektyw

 

Jesteście małżeństwem, w Polsce oczywiście nieuznawanym, zawartym w Danii w 2018 r. Jak się poznałyście?

Marta Bartosiak: 2009 rok, Zielona Góra, w której całe życie mieszkałam. W kwestiach LGBT nic się w moim mieście nie dzieje, z grupką znajomych i z moją ówczesną partnerką Bunią patrzymy na Wrocław, gdzie powstał właśnie oddział Kampanii Przeciw Homofobii. Chciałyśmy coś robić. Cokolwiek. Choćby to było roznoszenie tęczowych ulotek walentynkowych, które zrobiła Kampania Przeciw Homofobii. Bunia napisała do KPH o te ulotki i że chcemy działać. Ekipa z KPH, w tym właśnie Mirka, przyjechała z Wrocławia zobaczyć, kim jesteśmy. Przywieźli nam te ulotki. Tak powstał oddział KPH w Zielonej Górze. Był 15 sierpnia 2009 r. Przez ponad 5 następnych lat prężnie działaliśmy.

A parą zostałyście kiedy?

MB: Parą zostałyśmy w 2015 r., wcześniej było luźne koleżeństwo i spotkania czysto aktywistyczne, mniej więcej raz na rok, od Parady do Parady. W 2015 r. Bunia zmarła, a Mirka przyjechała na pogrzeb.

Zaraz, zaraz… Czy Bunia to Kasia Bienias?

MB: Tak.

O, Boże. Kasia była kontaktem „Repliki” w Zielonej Gorze. Pamiętam, że zginęła tragicznie, gdy podczas wichury drzewo spadło na jej auto. Marta, nie wiedziałem, że miała ksywkę Bunia ani że byłą twoją dziewczyną.

MB: To właśnie Mirka stała się dla mnie wsparciem w tym potwornym okresie. Powolutku się do siebie zbliżałyśmy. Dzięki niej podniosłam się po tragedii, dzięki niej w ogóle zaczęłam chcieć się podnosić. Mirka była moim światełkiem.

Mirka Makuchowska: A dla mnie Kasia i Marta, które były razem kilkanaście lat, stanowiły jakby wzorcowy lesbijski związek, obserwowałam i podziwiałam je.

MB: Miesiąc po wypadku wyprowadziłam się z Zielonej Góry. Nie byłam w stanie tam dalej mieszkać, musiałam całkowicie zmienić scenerię. Przyjechałam do Warszawy.

Mirka, ty jesteś z Wrocławia.

MM: Tak, ale już wtedy, od 2012 r., mieszkałam w Warszawie.

Parom jednopłciowym, które biorą ślub za granicą, zadaje się zwykle pytanie, dlaczego się zdecydowały, skoro ten ślub nie ma prawnego znaczenia w Polsce.

MM: Dla mnie niewątpliwie śmierć Kaśki wpłynęła na decyzję. Marta była w żałobie, zobaczyłam z bliska kruchość życia. Koniec może być nagły, to zostało w mojej głowie. Więc gdy zaczęłyśmy o ślubie rozmawiać, zniknęło mi myślenie: „Musimy poczekać, aż to będzie w Polsce możliwe”. Nie, na nic nie będę czekać, bo nie wiem, czy jutro będę jeszcze na tym świecie. Wcześniej jak najbardziej miałam postanowienie, że nie zrobię tego za granicą, uważałam to wręcz za ujmę na godności, by jechać gdzieś, bo w Polsce jest zakaz. Poza tym, tak, dziś ten certyfikat leży w szufladzie i kurzy się, jednak jest dla mnie symbolicznym znakiem chęci ustatkowania się.

MB: Żadnego ślubu humanistycznego, żadnego ślubu za granicą – no way! Chcę mieć ślub prawdziwy i w Polsce i musimy najpierw to wywalczyć, inaczej to jest jakiś rodzaj zdrady. Taki miałam pogląd przez całe lata. A potem, już kilka miesięcy po śmierci Buni, wiedziałam, że Mirka jest tą osobą, z którą wezmę ślub, i nie mogę z nim czekać na Polskę.

Minęło 3,5 roku od waszego ślubu. Tak jak wtedy, tak chyba i dziś trudno przewidzieć, kiedy równość małżeńską w naszym kraju wywalczymy.

MM: Nie byłabym aż taką pesymistką. Czytałam niedawne badania IPSOS-u mówiące o tym, że ludzie aspirujący do klasy średniej w Polsce dokonali skoku nie tylko, jeśli chodzi o materialny poziom życia, ale też o wartości – przynajmniej tolerowanie naszego istnienia jest już normą w tej klasie. To jeszcze trochę potrwa, ale związki partnerskie w ciągu 5 lat jestem sobie w stanie wyobrazić. Polskie społeczeństwo jest absolutnie na nie gotowe.

Nawet jeśli opozycja wygra wybory parlamentarne w 2023 r. i będzie skora związki partnerskie wprowadzić, to do 2025 r. będziemy mieli prezydenta Dudę.

MM: A czytałeś badania, według których 40% wyborców PiS nie miałoby nic przeciwko równości małżeńskiej? A jednocześnie wielu wyborców PO, pytanych o horror na granicy polsko-białoruskiej, nie mówiło o wartościach i o prawach człowieka, tylko „niech się trzymają od nas z daleka”. Sporo jest takich sprzeczności. Nie zdziwiłabym się też, gdyby poglądy prezydenta Dudy uległy uelastycznieniu, gdy PiS przestanie rządzić.

Dziewczyny, cofnijmy się do początku. Co was skłoniło do aktywizmu LGBT?

MB: Nazywanie mnie dziś aktywistką LGBT jest na wyrost. Mój aktywizm tak naprawdę skończył się wraz z wyjazdem z Zielonej Góry – uczestniczę w wydarzeniach, demonstracjach, ale właśnie jako uczestniczka, a nie kreatorka. W Warszawie najpierw w ogóle zbierałam się do kupy – mieszkanie, praca. A poza tym tu jest tylu wspaniałych ludzi chcących działać, tyle inicjatyw, że to mnie aż przytłacza.

MM: Nieformalnie Marta bardzo dużo mi pomaga.

MB: Generalnie to mnie do aktywizmu popchnęła złość. Na przykład złość na Donalda Tuska, który jakoś chyba w 2008 r. przyjechał do Zielonej Góry na uniwersytet i zapytany, czy podpisałby ustawę o związkach partnerskich, odpowiedział jednoznacznie „nie” – nawet bez komentarza.

Mirka, a ty?

MM: U mnie to był 2005 r. I też złość. Z jednej strony nastały czasy Romana Giertycha jako ministra edukacji, a z drugiej – poznałam ludzi z wrocławskiego oddziału KPH i bardzo ich polubiłam, to całe towarzystwo LGBT… Nie, wtedy nie mówiło się LGBT.

Mówiło się „geje i lesbijki”, a w mediach głównego nurtu tylko „geje” i walczyliśmy, by dodawano „lesbijki”.

MM: Tak jest, pamiętam. W każdym razie miałam paczkę przyjaciół i poczucie jakiejś sprawczości działania, to mi dawało satysfakcję.

Gdzieś słyszałem, ale może to plotka, że do aktywizmu pchnęła cię Ania Laszuk (dziennikarka radia TOK FM, autorka książek „Dziewczyny, wyjdźcie z szafy” i „Mała książka o homofobii”, wyoutowana lesbijka – przyp. red.).

MM: Wiesz co? Anka miała mnóstwo kochanek i ja byłam jedną z nich. (Mirka wybucha śmiechem) No, cóż, taka prawda – z iloma ja dziewczynami się później zgadałam, że „Ty też?”, „Aha, no ja też”. Anka była donżuanem lesbijskim bez dwóch zdań. Była też superwyemancypowana, miała świadomość polityczną – a ja byłam takim zagubionym trochę lesbijątkiem. Tak, Anka mnie ukierunkowała.

Anka w Warszawie, a ty we Wrocławiu?

MM: Ten nasz romans to był jakiś 2003, 2004 rok – tak, przyjeżdżałam do niej. Z Anką byłam na tej słynnej zakazanej Paradzie w 2005 r. Zaciągnęła mnie, bo ja byłam wtedy niewyoutowana i oczywiście bałam się iść, „bo przecież tam będą kamery”. Odbyłyśmy całą dyskusję, a potem już poszłam jak burza. Do KPH przyłączyłam się jesienią 2005 r. i pamiętam wymiany mejlowe na temat, jak nazwać ten magazyn, który KPH ma zacząć wydawać.

O, jak miło. Ostatecznie dostał nazwę „Replika”. Ty i ja mamy więc taki sam staż aktywistyczny. „Replika” 6 lat później się usamodzielniła, a ty nieprzerwanie od ponad 16 lat działasz w KPH. Przez wiele lat byłaś członkinią zarządu, wiceprezeską, teraz jesteś wicedyrektorką. Chyba nie ma obecnie w KPH nikogo starszego stażem.

MM: Nie ma. Jestem dinozaurem.

Pamiętasz, że gdy zaczynaliśmy, w świecie aktywistycznym niemal nie było już ludzi, którzy zaczynali w latach 90.? Aktywizm LGBT był wtedy tak trudny, że większość bardzo szybko się wypalała.

MM: Masz rację – nie pamiętam żadnych kolegów Roberta Biedronia, z którymi on zaczynał.

Czujesz te 16 lat nieprzerwanego aktywizmu, które masz za sobą?

MM: Niestety, czuję, szczególnie ostatnich sześć, a już ostatnie trzy to w ogóle masakra. W tym roku kończę czterdziestkę. Niedawno usłyszałam, że właściwie to chyba już nie jestem aktywistką, bo przecież w KPH pracuję, zarabiam pieniądze. Wolę więc mówić, że jestem pracowniczką organizacji pozarządowej.

Tyle tylko, że swoją aktywistyczną, wolontariacką wieloletnią pracą przyczyniłaś się do tego, że KPH dziś jest w stanie zatrudniać pracownikow_czki.

MM: Tak, to było dobrych kilka lat pracy czysto wolontariackiej, a potem kilka następnych za pieniądze symboliczne. W 2010 r. dostałam 900 zł za pierwszy raport „Sytuacja społeczna osób LGBT w Polsce”, który współprzygotowałam. Cieszyłam się z tej kasy jak dziecko. (śmiech) Dziś widzę, jak przychodzą do KPH nowi ludzie i płaca jest dla nich oczywista – a ja wiem, ile trzeba było się narobić, byśmy jako organizacja doszli do takiego poziomu, że możemy kogokolwiek zatrudnić. Ci nowi ludzie mają prawo do traktowania KPH jako pracodawcy, ale moja droga była inna, zupełnie inna.

Mirka, a nie frustruje cię, że przez te wszystkie lata nie wywalczyliśmy żadnych zmian w prawie, które postulujemy – związki partnerskie/równość małżeńska, uzgodnienie płci, ochrona przed dyskryminacją w kodeksie karnym, rzetelna edukacja seksualna, zakaz „terapii” konwersyjnych?

MM: Pewnie, że frustruje. Zwłaszcza, gdy zdarza mi się słyszeć – no, jak tyle walczyłaś i nic nie wywalczyłaś, to chyba źle walczyłaś, nie? Natomiast szczerze ci powiem, że czasy Platformy były dla mnie bardziej frustrujące niż to, co jest teraz. Tamci ciągle gadali, że już za chwilę, już już – i to trwało 8 lat i nic, a teraz wiem, z kim gram, jest jasność. Lepiej mieć zdeklarowanego wroga niż fałszywego przyjaciela. Homofobia obecnych władz jest potworna, ale ona napędza też konsolidację naszej społeczności. Nie marzyłabym nawet o 30 Marszach/Paradach Równości, a tyle było w 2019 r. Ostatnio zaś widzę znów początki stagnacji, trudniej nam jest mobilizować ludzi. Czy przed wyborami w 2023 r. znów będzie nagonka na nas?

Dwa miesiące temu wydaliście wraz z Lambdą Warszawa kolejny raport „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce” napisany na podstawie ankiet wypełnionych przez prawie 23 tysiące osób. Ogromna próba badawcza. I zatrważające rezultaty. Raporty są cykliczne, powstają co kilka lat. Dało się w nich zaobserwować trend – ta nasza tytułowa sytuacja powolutku, ale polepszała się. Teraz trend się załamał. Jest gorzej niż przy poprzednim raporcie w 2016 r.

MM: Wielu osobom wydaje się, że polityka to jedno, a zwykłe życie – drugie. Ten raport pokazuje, jak bardzo polityka wpływa na nasze życie. Depresje i myśli samobójcze nękają nas dużo częściej niż osoby heteroseksualne i cispłciowe, dzieje się tak ze względu na homo- i transfobię, ale teraz pokazaliśmy też coś więcej – na przykład to, że depresje i myśli samobójcze są jeszcze częstsze, jeśli mieszkasz w „strefi e wolnej od LGBT”. A przecież to „tylko” takie uchwały samorządowe, niby bez realnego znaczenia. Respondenci często też opisywali sytuacje, w których schemat był następujący: „Tata oglądał »Wiadomości« i tam znów była mowa o ideologii LGBT, tata rzucił komentarz, że też jest przeciw ideologii LGBT, i nie wytrzymałem, wyoutowałem się przed nim, wykrzyczałem mu, że nie jestem ideologią, tylko człowiekiem”.

Zacznijmy właśnie od profilu respondentow_ ek. Uderzyło mnie, że tylko 1% z nich to ludzie powyżej 46. roku życia. Dramat. Nie tylko starsi ludzie LGBT, ale nawet już ci w średnim wieku – milkną, znikają. Sam mam 48 lat, jestem przerażony tymi danymi.

MM: Ja też. Być może przyczyną jest to, że docieraliśmy do ludzi przez portale głównie odwiedzane przez młodych?

To jakie portale odwiedzają 50-letnie osoby LGBT? Bo przecież nie powiesz, że nie korzystają z internetu.

MM: Racja…

Następna ciekawa sprawa: 27% respondentow_ek to biseksualne kobiety, największa grupa spośród wszystkich, a tylko 4% – to biseksualni mężczyźni. System patriarchalny, czyli seksualną perspektywę typowego maczo, widać tu jak na dłoni.

MM: Znów: racja. A zauważyłeś ogromny wzrost odsetka osób trans?

Jasne.

MM: Wynika on również z tego, że zmieniliśmy samą definicję osoby trans. Kiedyś – na pewno też pamiętasz te czasy – osoby trans to były tylko te, które są po tranzycji, w jej trakcie lub do niej dążą. To było dość binarne postrzeganie transpłciowości, które przeszło już do historii. Zdecydowaliśmy się, by do „worka” transpłciowości wkluczyć też takie osoby, które czują się trans, ale nie mają intencji przechodzenia tranzycji.

I bardzo dobrze. Kolejne dane, które „pięknie” pokazują działanie patriarchatu, to odpowiedzi na pytanie, kto w rodzinie wie o twojej orientacji. Najwięcej wie sióstr, potem idą mamy, następnie bracia i na końcu ojcowie.

MM: Przygnębiające jest, że w ogóle tylko 54% matek wie o orientacji swojego dziecka, a z tej połowy, która wie, tylko 60% tę orientację akceptuje. Oczywiście, z ojcami jest jeszcze gorzej. Często słyszę od rodziców osób LGBT, że oni byli źli na to, że dziecko powiedziało im tak późno. Dane pokazują, że ten żal nie ma uzasadnienia, przeciwnie – uzasadnione są obawy młodych ludzi, że ich orientacja nie zostanie przez rodziców zaakceptowana. Przecież to jest jak rzut monetą – powiem im i przestaną mi płacić na studia albo nie przestaną, zepsuję sobie relacje rodzinne lub nie. A 10% ryzykuje wyrzucenie z domu. Przecież to jest koszmar! Zresztą często coming out nie jest żadnym coming outem, tylko ta orientacja „wychodzi” wbrew woli danej osoby – bo mama przeszukała SMS-y, albo ktoś zapomniał przestawić ustawienia prywatności na swoich mediach społecznościowych, wyszedł na chwilę z pokoju, a tymczasem brat zajrzał do laptopa.

Podejrzewam, że zupełnie inaczej wyglądają coming outy przed rodzicami, gdy masz około 30 lat, mieszkasz na swoim, pracujesz i jesteś niezależny_a.

MM: Bo wtedy relacja z rodzicami jest już zupełnie inna i rodzice wiedzą, że nie akceptując orientacji dziecka, mogą po prostu stracić z nim kontakt.

Marta, a u ciebie?

MB: U mnie z wszystkimi jest bardzo dobrze.

I coming out przed rodzicami też poszedł bez problemu?

MB: O, nie.

MM: (śmiech)

Opowiesz?

MB: Przed tatą nigdy się nie wyoutowałam, widział, że razem działamy z Bunią, razem mieszkamy i śpimy w tym samym pokoju i w tym samym łóżku, ale nie było tematu. A mama cały czas patrzyła na nas przez okulary przyjaźni i któregoś razu w końcu stwierdziłyśmy, że to jest ten dzień, trzeba mamie powiedzieć. Umówiłyśmy się, że Bunia zacznie – mama Bunię świetnie znała i bardzo lubiła – a ja, która się bardziej stresowałam, dokończę. Usiadłyśmy, Bunia mówi: „Musimy pani coś powiedzieć…” – i ja wtedy miałam wkroczyć, ale się rozpłakałam.

MM: (śmiech)

MB: Więc Bunia dokończyła, mama coś tam odpowiedziała, ale widziałyśmy obie, że ją zamurowało – jednak musiała mocno jechać na wyparciu. Mama zamilkła na rok. Cały czas mieszkałyśmy razem, ale nie odzywała się do nas ani słowem, a potem stopniowo zaczęła się otwierać. Dwa lata temu była uczestniczką Akademii Zaangażowanego Rodzica – i teraz jest matką wszystkich elgiebetów w Zielonej Górze, na Paradach macha transparentami. Mama nie była nigdy jawną homofobką – pracowała w teatrze w Zielonej Górze, miała tam kolegów gejów, których uwielbiała – problem przyszedł tylko, gdy okazało się, że córka jest lesbijką.

Wrócę do raportu. O 5 punktów procentowych więcej osób ukrywa swoją orientację. Wcześniej trend był odwrotny.

MM: To jest absolutnie wynik sytuacji politycznej, o której już mówiliśmy. Natomiast optymistyczne jest to, że coraz więcej ludzi myśli o sformalizowaniu związku i o posiadaniu dzieci. Ktoś może powiedzieć, że to konserwatywne podejście, ale według mnie to świadczy o tym, że zaczynamy sami o sobie myśleć jako o pełnoprawnych obywatelach.

Natomiast tylko 2,5% ludzi LGBT spośród tych, którzy padli ofiarą homofobicznych przestępstw, zgłasza je na policję.

MM: To jest prawie nic. Praktycznie w ogóle tych przestępstw nie zgłaszamy. A zaufanie do policji drastycznie spadło i zupełnie mnie to nie dziwi.

Ludzie LGBT zresztą zaskakująco często na pytanie, czy spotkali się z homofobią, odpowiadają, że nie – odnosicie takie wrażenie?

MM: Nie identyfikują nawet, co jest homofobią, a co nie jest – poza pobiciami lub wyzwiskami.

MB: Ja faktycznie nigdy nie dostałam za bycie lesbijką, ale różnego rodzaju dyskryminacja jest codziennością.

MM: Nawet jeśli słyszysz jakieś komentarze, które nie są skierowane do ciebie, ani o tobie, to wciąż – stykasz się z tym. Do tego dochodzi cała homofobia dosłownie wylewająca się z mediów i tradycyjnych, i społecznościowych. Albo jak prezydent mówi „LGBT to nie ludzie”.

Mówiliśmy już o tym, ale podkreślę: aż 55% respondentów_ek miewa myśli samobójcze, a wśród osób mieszkających w „strefach wolnych od LGBT” ten odsetek jest jeszcze większy.

MM: KPH od jakiegoś czasu dysponuje mieszkaniem interwencyjnym, historie ludzi, którym pomagamy, to są historie, które znamy jakby tylko z amerykańskich filmów – tyle że dzieją się tu i teraz. Wyrzucony z domu transdzieciak, który nie ma dokąd pójść, tuła się, znajduje w końcu „sponsora”, więc jest sex work, po jakimś czasie jest już od tego sponsora praktycznie uzależniony.

Coś pozytywnego na koniec?

MM: A może nie ma co pudrować rzeczywistości? Albo OK, powiem ci coś optymistycznego. Jeszcze kilka lat temu wiele osób, nawet liberalnie myślących, mówiło: „Ale o co wam chodzi, jaka dyskryminacja, kto wam broni sobie żyć?”. Dziś, po tym jak media pokazały ludzi z zakrwawionymi twarzami, skatowanych po Marszu w Białymstoku w 2019 r., po „tęczowej zarazie” i wielu innych nienawistnych wypowiedziach polityków i duchownych, takiego zaprzeczania jest dużo mniej. Rozumny człowiek już nie powie, że ludzie LGBT nie mają w Polsce o co walczyć.

Jaka będzie polityczna przyszłość naszych postulatów?

MM: Nawet jeśli przyjdzie nowa władza, włącznie z nowym prezydentem, to mogą powiedzieć, że najpierw trzeba np. uporządkować sprawy z Trybunałem Konstytucyjnym – znów będzie coś ważniejszego od naszych spraw – i zresztą sama też uważam, że TK najpierw trzeba uporządkować. Ale tak w ogóle, czego nauczyło mnie 16 lat aktywizmu? By nie prognozować. Napisałam już w życiu kilka scenariuszy, które poszły do kosza.

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Byłem przestępcą

O równości małżeńskiej, o polskich gejach w dublińskich klubach, o zdrowiu nastolatków LGBT i o tym, kiedy miał pierwszy seks z mężczyzną, mówi Brian Sheehan, szef kampanii za małżeństwami jednopłciowymi przed zeszłorocznym referendum w Irlandii, dyrektor GLEN, organizacji LGBT, w rozmowie Mariusza Kurca

 

Foto: Sharpix

 

Mija właśnie rok, jak w referendum powiedzieliście „tak” równości małżeńskiej. Jak tam?

Jesteśmy w okresie fantastycznej, niezwyczajnej zwyczajności. Setki par jednopłciowych zawierają małżeństwa. We wszystkich hrabstwach. Na oczach lokalnych społeczności. Część z tych par organizuje wesela po raz drugi, bo zamieniają związki partnerskie, które mamy od 2010 r., na małżeństwa. Z jednej strony jednopłciowe śluby są wciąż czymś niezwykłym i nowym, a z drugiej – stają się właśnie irlandzką codziennością. Poza tym, to już jest tylko radość, nie walka. Walka już się skończyła. Prawo do małżeństwa dwóch osób bez względu na płeć nie jest zapewnione ustawowo, tylko wyżej – w konstytucji. To oznacza, że możemy skupić się na innych ważnych problemach do załatwienia.

Zaraz do nich przejdziemy, tylko jeszcze powiedz, jak kształtuje się teraz poparcie dla małżeństw jednopłciowych? Wynik referendum był 62% do 38%.

Przypuszczam, że teraz jest jeszcze lepiej, ale nie robi się już badań. Nie ma potrzeby. Małżeństwa jednopłciowe zeszły z wokandy. Koniec dyskusji.

Szczęściarze z was. Jakie są te inne problemy?

W zeszłym miesiącu opublikowano wyniki badań dotyczących zdrowia młodych osób LGBT. Sprawa ma wysoki priorytet – raport przygotowany na dublińskim Trinity College zaprezentowała nasza była prezydentka, Mary McAleese, sojuszniczka osób LGBT i, nawiasem mówiąc, żarliwa katoliczka – to się nie musi kłócić.

Dane są szokujące. Podczas gdy młodzi powyżej 25 lat jakoś sobie radzą – szkoły wyższe i miejsca ich pierwszej pracy są, nawet jeśli nie LGBT-friendly, to przynajmniej nie wrogie – to sytuacja nastolatków LGBT jest bardzo zła.

Wśród nastolatków mających na koncie samookaleczenia, odsetek osób LGBT jest dwa razy większy niż w całości populacji. Wśród nastolatków z próbami samobójczymi na koncie – trzy razy większy. Wśród nastolatków z depresją i stanami lękowymi – cztery razy większy!

Zaczynamy sobie jako społeczeństwo uświadamiać, co to znaczy dorastać w Irlandii i być LGBT. W jakim przeciętnie wieku nastolatek LGBT mówi po raz pierwszy komuś o swej orientacji? W wieku lat 16. A w jakim wieku przeciętnie odkrywa tę orientację?

Dużo wcześniej.

W wieku lat 12. To oznacza przeciętnie cztery lata życia w totalnej szafie. W kluczowym okresie dojrzewania, trudnym przecież już i tak. Jaki wpływ taki wewnętrzny przymus milczenia może mieć na psychikę?

Homofobię łyka się z „powietrza” bardzo wcześnie. Gdy odkrywasz, że jesteś homo, to już masz wdrukowane, że „być homo to porażka” – i jesteś z tym kompletnie sam. Z absolutnym przekonaniem, że to straszne i nikomu nie można tej „wstrętnej” tajemnicy wyjawić.

Siedmiu na dziesięciu nastolatków LGBT było w szkole świadkami prześladowań ze względu na orientację seksualną. Pięciu na dziesięciu nastolatków LGBT doświadczyło takich prześladowań. Połowa! Nic dziwnego, że badanie zdrowia psychicznego osób LGBT daje negatywne wyniki.

To nie bycie LGBT robi te szkody. To otoczenie, społeczeństwo – rówieśnicy, nauczyciele, rodzina tak cię traktują. Daleka droga przed nami, by realnie zmienić sytuację. Mimo wszystko patrzę optymistycznie. Jesteśmy świeżo po wyborach parlamentarnych (były w lutym). Wszystkie partie, które zdobyły mandaty, mają w programach walkę z dyskryminacją osób LGBT. Mogę więc powiedzieć, że bez względu na to, jaka koalicja będzie rządziła, mamy wsparcie.

W Polsce problematyka zdrowia osób LGBT jest nowa. 6 kwietnia br. Kampania Przeciw Homofobii zorganizowała pierwszą konferencję na ten temat. (patrz: strony 14 i 15) Jak doszliście do tego, że raport o zdrowiu LGBT prezentuje osoba z taką pozycją, jak była prezydentka?

Organizacje LGBT współpracują od jakichś 10 lat z państwową instytucją – Narodowym Biurem ds. Przeciwdziałania Samobójstwom (National Office for Suicide Prevention). Pierwszy raport o zdrowiu LGBT ukazał się trzy lata temu. Stopniowo rośnie świadomość tego, że jeśli chcemy realnie chronić zdrowie psychiczne naszego społeczeństwa, to musimy wziąć się za jedną z głównych przyczyn jego złej kondycji – homofobię. Szczególnie, gdy mówimy o młodych.

Trzeba też chyba zmierzyć się z dość nośnym mitem, że nastolatki w wieku gimnazjalnym nie mają jeszcze orientacji seksualnej.

Istnieje strach przed tzw. seksualizacją młodzieży. Ale tu nie chodzi o seks, tylko o to, by szanować drugą osobę bez względu na to, jakiej ona jest orientacji, czy jakiej orientacji może być – bo często to są domniemania.

Mamy przewodnik dotyczący zwalczania homofobii wśród nastolatków. Otrzymała go każda szkoła.

Jak to się stało, że tak katolicki kraj jak Irlandia dokonał w ostatnich latach takiego postępu w kwestii praw LGBT?

Szereg czynników miał wpływ. W ciągu ostatnich lat bardzo wiele osób LGBT po prostu wyszło z szafy. Ich odwaga w byciu sobą, również publicznie, poprowadziła nas do zwycięstwa. Ludzie zobaczyli, że geje i lesbijki to ich sąsiedzi, lekarze, kuzyni – i że świat się nie skończy, gdy oni zawrą ślub.

W trakcie samej kampanii przed referendum spektakularny coming out zrobiła Ursula Halligan, znana dziennikarka, którą Irlandczycy oglądają w telewizji każdego dnia.

Oczywiście, skłamałbym, gdybym powiedział, że to wychodzenie z szafy dotyczy tylko ostatnich lat. Ta „podróż” zaczęła się ponad 20 lat temu. Wiesz na pewno, że homoseksualizm zalegalizowano w Irlandii dopiero w 1993 r.

Wiem. A ty wiesz, kiedy w Polsce? W 1932 r.

Gratulacje! Nam zajęło to trochę więcej czasu.

Za to przez ostatnie dwie dekady nadrobiliście tę zaległość z nawiązką. Brian, mogę zadać ci osobiste pytanie?

Jasne. Najwyżej nie odpowiem.

Pierwszy seks z mężczyzną miałeś jeszcze przed 1993 r.?

Tak. Byłem przestępcą. Na szczęście tylko potencjalnym, bo nie dałem się złapać, ale tak. Nie jest to przyjemne, oględnie mówiąc, gdy wiesz, że za coś tak intymnego możesz zwyczajnie iść do więzienia. A jakie poczucie winy! Robisz coś złego i na gruncie religii, i na gruncie prawa… Nie chcę do tego wracać.

Po legalizacji małżeństw jednopłciowych mieliśmy w mediach wiele takich historii: „Gdy się poznaliśmy, ojczyzna uznawała naszą miłość za przestępstwo. Dziś, uznając naszą miłość, udziela nam ślubu.” (wzdycha)

Tę legalizację homoseksualizmu z 1993 r. wywalczył niemal samotnie David Norris, wtedy nieustraszony działacz, dziś i już od lat – senator. Potem nastąpiło zrównanie wieku, od którego można legalnie uprawiać seks – takiego samego dla homo i hetero. To chyba nie przypadek, że odpowiednią ustawę przeprowadziła pierwsza w historii Irlandii kobieta na stanowisku ministerialnym, Máire Geoghegan- Quinn. Kościół bardzo próbował zapobiec temu prawu, jak i wielu innym dotyczącym kwestii obyczajowych. Wiesz, my dopiero w 1996 r. umożliwiliśmy rozwody… I to nadal tak, że aby dostać rozwód, trzeba być najpierw 5 lat w separacji.

Korekta płci jest u was możliwa dopiero od zeszłego roku. A prawo do aborcji macie bardziej restrykcyjne niż my. Najbardziej restrykcyjne w Europie.

Jest postulat liberalizacji do takiego stanu, jak obecnie w Polsce. Zobaczymy, czy się uda. Ale wracając, w latach 90. wprowadziliśmy jeszcze zakaz dyskryminacji ze względu na orientację w miejscu pracy.

U nas jest od 2004 r. Brian, jeszcze wróciłbym do sprawy Kościoła katolickiego. Udaje się wam przeprowadzać te wszystkie zmiany mimo jego sprzeciwu. To wciąż efekt skandali związanych z wykorzystywaniem dzieci?

Na przełomie lat 80. I 90. wybuchły pierwsze skandale z wykorzystywaniem dzieci przez księży katolickich. To był wierzchołek góry lodowej. W ciągu następnych lat wyszły na jaw nieprawdopodobne przypadki molestowania. Nieprawdopodobne przez swą skalę – tysiące dzieci w ciągu całych dekad. A Kościół nie dość, że tuszował sprawy, to jeszcze później, gdy wszystko zaczęło być ujawniane, tuszował to tuszowanie.

W rezultacie Kościół przestał być autorytetem moralnym. Ludzie nie stracili wiary, nadal wiele osób chodzi na mszę, modli się itd. – ale już nie słuchają księży. Pamiętają, że nawet dla tych księży, którzy sami nie molestowali, swoiście pojmowane dobro Kościoła było ważniejsze niż bezpieczeństwo bezbronnych dzieci. Zobaczyli, że uprzywilejowana pozycja Kościoła jako autorytetu po prostu mu się nie należy. Stygma, którą Kościół rzucał na osoby LGBT, przestała działać. I teraz, w kampanii przed referendum, hierarchowie za bardzo się nawet nie wypowiadali. Znacznie aktywniejsze były świeckie organizacje katolickie. Mocno walczyły przeciwko związkom partnerskim sześć lat temu i przeciwko małżeństwom jednopłciowym również. Ale dziś ludzie sami widzą, że te strachy, które oni próbowali obudzić, nie ziściły się. Podkopanie małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny? Nic podobnego. Małżeństwa kobiet i mężczyzn jak były, tak są i trzymają się mocno.

Ale jak pytałeś o przyczyny postępu praw LGBT, to oprócz wychodzenia z szafy i oprócz upadku pozycji Kościoła, dodałbym jeszcze ważny proces ekonomiczny – otworzyliśmy irlandzką gospodarkę na świat. Udało się przestawić Irlandię z biednego rolniczego kraju w kraj szczycący się bujnym przemysłem nowych technologii.

Powiedziałbyś kilka słów o organizacji, w której działasz?

GLEN (Gay and Lesbian Equality Network) powstała w 1988 r. jako organizacja, której celem jest polityczny lobbing na poziomie centralnym.

Tak jest do dziś. Trzeba cały czas kalkulować: co chcemy osiągnąć długofalowo, a co jest możliwe w danej sytuacji. Walenie głową w mur może być frustrujące, więc czasem warto z czegoś zrezygnować, by zrobić mniejszy krok, ale do przodu. Przykładowo: kilka lat temu uznaliśmy, że związki partnerskie są już możliwe i walczyliśmy o nie, ale były organizacje LGBT, które opowiadały się przeciw, uznając, że powinniśmy od razu zawalczyć o równość małżeńską.

Dziś widać, że legalizacja związków walnie przyczyniła się do zwiększenia poparcia w społeczeństwie dla małżeństw. Właśnie tak przewidywaliśmy. Ludzie zobaczyli pary legalizujące swe związki i zdali sobie sprawę, że to nic strasznego. Nie spodziewaliśmy się tylko, że małżeństwa staną się możliwe tak szybko po związkach. Ale też trzeba pamiętać, że każde odwlekanie to jakaś strata. Wiele starszych par uzyskało prawa do dziedziczenia po zawarciu związku, a do małżeństw po prostu nie dożyły.

Jaka była twoja droga do GLEN?

Działaczem LGBT zostałem jakieś 25 lat temu, niedługo po tym, jak, będąc już po 20-tce doszedłem do zgody ze sobą w kwestii homoseksualności. Po 20-tce – wreszcie! A wiedziałem, że jestem gejem, naprawdę wcześnie.

Jak wcześnie?

Nie wiem, miałem może z 7 lat. Nie umiałem tego nazwać, nie znałem słowa „homoseksualizm”, ale wiedziałem, że chcę być w życiu z chłopakiem, nie z dziewczyną. Gdy dorastałem, dla geja czy lesbijki w Irlandii „naturalnym” wyjściem było emigrować do USA, Wielkiej Brytanii czy Kanady. Taki miałem plan – wyrwać się z Kilrush, małej osady na zachodzie kraju, z której pochodzę – najpierw do Dublina, a potem dalej. W moim otoczeniu, to były lata 70., nie było żadnych jawnych osób LGBT, podobnie w mediach czy na forum publicznym. Zero. Dotarłem do Dublina i już zostałem. Dziś dosłownie za każdym razem, gdy wchodzę do gejowskiego klubu w Dublinie, to spotykam polskich gejów. Mówią, że tu mogą bardziej być sobą, niż u siebie. Wiem, że dla ciebie to musi brzmieć smutno, ale dla mnie to dowód na to, jak wielki sukces osiągnął mój kraj w ostatnich dwóch dekadach. Byłem zaangażowany w mnóstwo różnych inicjatyw – organizowałem festiwale kina LGBT, tworzyłem archiwum historii irlandzkiego ruchu LGBT itp. – aż trafiłem do GLEN w końcu lat 90. Od 2007 r. jestem dyrektorem.

W kampanii przed referendum byliśmy organizacją parasolową – tworzyliśmy koalicję „Yes! Equality” z Irish Council of Civil Liberties i z oddolną organizacją Marriage Equality.

Poświęciłem 20 lat życia na walkę o równość małżeńską, a sam jestem nadal singlem!

Chciałbyś mieć męża?

Chciałbym być w związku, który znaczyłby dla mnie tyle, bym mógł powiedzieć „tak” małżeństwu. Tak samo, jak to miało miejsce w przypadku trzech moich sióstr.

Przy okazji: grupa, która odegrała niebagatelną rolę w legalizacji małżeństw jednopłciowych to rodzice gejów i lesbijek. Mieliśmy mamy, które publicznie mówiły na przykład: „Mam trzech synów i traktuję ich tak samo. Wszyscy zakochani, we wspaniałych związkach – dwóch już po ślubie, a trzeci do ślubu nie ma prawa? Jak tak może być?!” Taka argumentacja była w stanie poruszyć nawet najtwardsze serca.

Jest coś bardzo, bardzo pięknego w tym, że w przypadku Irlandii zgoda na równość małżeńską była dana w wyniku referendum. Społeczeństwo powiedziało mi: „Tak, jesteś jednym z nas. Na identycznych zasadach”. Tego uczucia nie da się zapomnieć.

Brian Sheehan jest współautorem książki „Irlandia mówi tak. O tym, jak zwyciężyła równość małżeńska”

 

Tekst z nr 61 / 5-6 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jestem dumny z mojego kraju

O Cristiano Ronaldo, o właśnie wprowadzonej w Portugalii adopcji przez pary jednopłciowe, o pracy doktorskiej na temat osób transpłciowych i o tym, dlaczego chce wyjść za mąż i mieć dzieci, z Nuno Pinto, portugalskim działaczem LGBT, członkiem zarządu ILGA-Portugal, rozmawia Mariusz Kurc

 

arch. pryw.

 

Pytanie na rozgrzewkę: słyszałeś plotki, jakoby Cristiano Ronaldo, twój najsłynniejszy rodak, był gejem?

(śmiech) Mam potwierdzić lub zaprzeczyć? Prasa pisała o jego związkach z kobietami…

A ostatnio pisze o rzekomym związku z marokańskim kickboxerem Badrem Hari.

I ja więcej nie wiem.

Wiesz, Ronaldo nie spełnia tradycyjnych założeń męskości – dba o wygląd, nie wstydzi się np. pokazać w różowych szortach albo nawet z kwiatkiem zatkniętym za uchem, ma staranne fryzury. Zauważ, jak to działa w szerszym kontekście: gdyby był gejem, mieściłby się w stereotypie, natomiast facet hetero do tego stopnia nie może wykraczać poza normy tego, co „męskie”, że gdy to jednak robi, to zaraz wymyśla mu się nowy termin – „metroseksualność”. Wolałbym, by kwiatek za męskim uchem nie powodował niepokoju, ani nie łączył się bezpośrednio z seksualnością. A wracając do Ronaldo, on o swej orientacji wprost nigdy nie mówił. Natomiast otwarcie opowiadał się za wprowadzeniem w naszym kraju małżeństw jednopłciowych, gdy projekt ustawy był dyskutowany. Nie muszę wyjaśniać, jak ważny jest głos kogoś takiego jak on. W 2010 r., gdy ustawa weszła w życie, Ronaldo dostał od nas, czyli od organizacji ILGA-Portugal, doroczną Tęczową Nagrodę. Jest więc bez wątpienia sojusznikiem LGBT – to mogę potwierdzić.

Małżeństwa jednopłciowe macie w Portugalii od sześciu lat, ale one były do niedawna bez prawa do adopcji, prawda?

Tak. Adopcję mamy od kilku tygodni.

Do jesieni zeszłego roku mieliśmy konserwatywny rząd, który nie robił nic w sprawach LGBT. Postulowaliśmy prawo do adopcji dziecka partnera/ ki – przeciągali sprawę, jak mogli, zaproponowali referendum, do którego nie doszło. Te zaniechania prawicy spowodowały, że lewica obiecała załatwienie adopcji – już nie tylko dziecka partnera/ ki, tylko w ogóle – jako jednej z pierwszych spraw, jeśli tylko dojdzie do władzy.

Po jesiennych wyborach wytworzyła się specyficzna sytuacja. Konserwatywna, prawicowa koalicja wygrała, ale nie zdobyła parlamentarnej większości. Po raz pierwszy w historii lewicowe partie, które razem mają większość, dogadały się i utworzyły rząd. Obietnicę dotyczącą adopcji spełniono niemal natychmiast, w listopadzie. Byłem wtedy na galerii w parlamencie, obserwowałem. Łezka mi się w oku zakręciła.

A pamiętasz dzień legalizacji małżeństw?

8 stycznia 2010 r. Nie mogłem być z wszystkimi świętującymi w Lizbonie – mnóstwo ludzi imprezowało przed parlamentem, a ja mieszkam dosłownie 50 metrów od parlamentu – ale musiałem być tego dnia w Porto, u mojego taty, który miał operację na otwartym sercu. To był wyczerpujący, nerwowy dzień, ale udało się. Tata jest zdrowy, mamy jednopłciowe małżeństwa. Płakałem z radości. Nawet teraz, gdy o tym mówię, to się wzruszam.

Potem nasz konserwatywny prezydent zapowiedział, że nie zawetuje ustawy, ale tylko dlatego, że „są teraz ważniejsze sprawy dla kraju, niż jakieś kwestie mniejszości”. Ostatecznie podpisał ustawę 17 maja – czyli w Międzynarodowym Dniu Walki z Homofobią. Symboliczna data, choć myślę, że nie zdawał sobie z niej sprawy.

Długo portugalski ruch LGBT walczył o małżeństwa jednopłciowe?

Mniej więcej od początku zeszłej dekady. Naszym celem od razu były małżeństwa. Pominęliśmy związki partnerskie, bo państwo w 2001 r. uznało konkubinaty jednopłciowe na takich samych zasadach, jak różnopłciowe.

Głowna lewicowa partia raz nas zawiodła – opowiedzieli się przeciw małżeństwom, głosowanie było przegrane. Musieliśmy wykonać sporo pracy u podstaw z lewicowymi politykami. Za drugim razem – a rządził ten sam premier Jose Socrates – już zmienili zdanie. W końcu, na tym ostatnim etapie prac w parlamencie prawica zaproponowała nawet związki partnerskie – byle tylko lewica zrezygnowała z małżeństw. Ale nie zrezygnowała.

Wciąż spotykam się z opiniami, że Portugalia to konserwatywny, katolicki kraj. Rzeczywiście? W naszej konstytucji orientacja seksualna jest wpisana jako cecha, z uwagi na którą dyskryminacja jest zakazana. Liberalny przełom w Portugalii nastąpił w 2007 r., gdy w wyniku referendum zliberalizowaliśmy prawo aborcyjne. Wprowadzenie małżeństw jednopłciowych nie wzbudziło u nas takich protestów społecznych, jak np. we Francji.

A legalizacja małżeństw jednopłciowych w 2005 r. w Hiszpanii, u waszego dużego sąsiada, miała wpływ?

Jasne. Hiszpania wyprzedziła nas w trzech ważnych kwestiach: małżeństw jednopłciowych, praw rodzicielskich dla jednopłciowych par oraz uzgodnienia płci. Pamiętam, że w 2007 r. na Paradzie w Madrycie nieśliśmy transparent z napisem „Hiszpania: Portugalia: 3:0”. Teraz już jest prawie 3:3. Prawie, bo kobiety singielki nie mają jeszcze u nas prawa reproduktywnego, a w Hiszpanii – tak.

Wiem, że nie masz męża. Chciałbyś mieć?

Absolutnie. Będę miał męża i będę miał dzieci. Mam 33 lata i czuję, że ten czas nadchodzi. Małżeństwo będzie dla mnie podwójnie ekscytujące – z oczywistych przyczyn osobistych oraz z przyczyn politycznych – to wspaniałe, że jako działacz mogę mieć wpływ na tę wielką zmianę społeczną, a jednocześnie korzystać z niej.

Jesteś w zarządzie ILGA-Portugal. Od kiedy działasz?

Już ponad 10 lat. Na studiach (psychologia) zacząłem czytać gejowskie blogi – wtedy to była nowość. Poznałem bloggera Miguela Vale de Almeida, który później stał się naszym pierwszym wyoutowanym posłem. Czułem się jako gej trochę wyizolowany ze środowiska, chciałem działać, ale też po prostu poznać innych ludzi LGBT. Tak trafiłem do organizacji w moim rodzinnym Porto. Kilka lat później, już po studiach, przeprowadziłem się do Lizbony. Odkryłem, że świetnie czuję się w multikulturowym klimacie, a ILGA stała się moją wielką rodziną.

W zeszłym roku obroniłeś pracę doktorską.

Pochwalę się: to jest pierwsza w Portugalii praca doktorska na temat osób transpłciowych.

Zaczęło się od tego, że jakieś 10 lat temu spotkałem się – po raz pierwszy – z grupą transseksualnych mężczyzn. Zdałem sobie sprawę, że ci ludzie w kulturze ani w świadomości społecznej praktycznie nie istnieją. Nie mają reprezentacji. Poznałem również Gisbertę Salce Junior, bezdomną transseksualną kobietę, prostytutkę, która w 2006 r. została bestialsko zamordowana przez grupę nastolatków. Była to najgłośniejsza w Portugalii zbrodnia motywowana transfobią.

Gdy pojawiła się możliwość napisania pracy doktorskiej o ludziach trans, nie wahałem się. Opisałem ścieżkę życiową osób, z którymi pracowałem, w aspekcie tego, jak one same na rożnych etapach myślały o własnej tożsamości płciowej.

Gdy w 2011 r. Portugalia wprowadziła ustawę o uzgodnieniu płci, postanowiłem dodatkowo zbadać, jak nowe prawo wpływa na ich losy. Zmieniający się stosunek społeczeństwa do osób trans ma wpływ na to, jak one same się postrzegają. Jeśli wszyscy wokół mówią ci, że jesteś freakiem – i stawiają cię poza binarnym podziałem na dwie płcie, to też zaczynasz myśleć, że nie jesteś „prawdziwym” mężczyzną czy „prawdziwą” kobietą. Dziś wiele osób kwestionuje binarność, outuje się jako genderqueer czy genderfluid – i dobrze, ale też wiele osób trans uważa się za „po prostu” kobiety czy „po prostu” mężczyzn.

U nas o mało co ustawa o uzgodnieniu płci weszła w życie w zeszłym roku.

Wiem. Wasz nowy prezydent ją zawetował, a parlament weta nie obalił. U nas w 2011 r. prezydent też zawetował, ale parlament obalił weto. Przed ustawą, żeby uzyskać zmianę płci w dokumentach, należało pozwać do sądu państwo za wadliwie wystawiony akt urodzenia.

U nas pozywa się rodziców.

Tak, wiem. Dodatkowo wymagana była operacja na genitaliach przed sądową zmianą. Czasami należało w sądzie pokazać zdjęcia genitaliów – na dowód, że masz już te „dobre”. Wyobrażasz sobie?

Do tego dochodziła „obowiązkowa” heteroseksualność. To znaczy, że jeśli np. byłeś trans mężczyzną i miałeś dziewczynę – to dobrze było pokazać się z nią w sądzie. Doradzano, by ona miała na sobie sukienkę, nie spodnie…

A jeśli osoba trans miała dzieci – to w ogóle zapomnij o zmianie.

Jakie ulepszenia tej sytuacji wprowadziła ustawa?

Zmiana dokumentów przestała być sprawą sądu. Teraz to proces administracyjny. Przebiega w tym samym urzędzie, w którym wydaje się np. dowody osobiste. Wymagana jest tylko pełnoletniość i diagnoza dysforii płciowej, nie trzeba mieć operacji. Dostajesz nowy dowód w ciągu 8 dni od wniosku.

Gdy weszła w życie, nasza ustawa była najnowocześniejsza na świecie. Dziś już nie jest – w Argentynie, Danii, na Malcie, a ostatnio również w Irlandii nawet diagnoza dysforii nie jest konieczna. Wystarczy poprosić o zmianę płci na dokumentach – i państwo ma obowiązek zmienić.

Co skłania do zapytania, po co w ogóle określenie płci w dokumentach.

Oczywiście. Moim zdaniem – niepotrzebne. Podobnie jak kolor skory, który kiedyś w dokumentach wielu krajów był, w niektórych wciąż widnieje.

Jeśli chodzi o prawo dotyczące spraw LGBT, to chyba niewiele w Portugalii pozostało do zrobienia.

Racja, ale społeczne postawy pozostawiają wiele do życzenia. Wciąż wiele osób boi się wyjść z szafy.

Macie tę słynną parę, która nad tym pracuje.

Lorenzo i Pedro. To chyba najbardziej znana obecnie para gejowska w Portugalii. Wpuszczają do sieci zabawne filmiki o samych sobie. Łączą dowcip z aktywizmem. Na Paradzie Równości w Lizbonie wstawili na jedną z platform wielką szafę, z której można było „oficjalnie” wyjść. Edukują na temat przestępstw z nienawiści, na temat prewencji HIV, a przy tym wszystkim mają wdzięk, są uroczy i przystojni. Wszyscy ich uwielbiają. Właśnie daliśmy im Tęczową Nagrodę za zeszły rok.

Np. chodzą po Porto za rękę i obserwują reakcje. Nie spotkało ich nic niemiłego. Podobny eksperyment w Moskwie pokazał morze homofobii.

Tak, widziałem. Chcesz dać zdjęcie Lorenzo i Pedro przy naszym wywiadzie?

Nie. Nasi czytelnicy sobie Lorenza i Pedra wygooglują. Twoje zdjęcie damy.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Z MOTYKĄ NA ŚLUB

Z ROBERTEM MOTYKĄ, który od kilku lat pomaga polskim parom jednopłciowym przy formalnościach z zawarciem ślubu w Szkocji, rozmawia MARIUSZ KURC

 

foto: Piotr Motyka

 

Ilu polskim parom jednopłciowym pomogłeś przy formalnościach związanych z zawarciem ślubu w Szkocji?

Dotąd było to około 50 par.

Robisz to gratis?

Tak. Nawet zgłosiła się do mnie jakaś firma z Polski zajmująca się organizacją ślubów, oferowali współpracę, ale nie chciałem. Pomagam za darmo – to jest mój wkład, moja cegiełka na rzecz osób LGBT w Polsce. Wiele par już po fakcie koniecznie chce mi dać jakiś prezent w dowód wdzięczności i wtedy mówię, że będzie super, jak przywiozą mi ser Radamer z Polski (uwielbiam) albo płytę winylową, na przykład Maanamu (kolekcjonuję).

Jesteś fanem Maanamu?

W ogóle polskiej muzyki, szczególnie lat 80., okresu mojego dorastania, a Maanamu zwłaszcza. Teraz właśnie czekam na przesyłkę, bo mam dostać solowy winyl Kory „Ping pong” z dedykacją od niej.

Na czym polega twoja pomoc? Jak można się do ciebie zgłosić?

Najpierw to była poczta pantoflowa, czy raczej fejsbukowa. Teraz działa już grupa na FB „Ślub LGBT w Szkocji”, założona przeze mnie. Ludzie zadają na początku zwykle te same pytania, więc podstawowe informacje mam już spisane i zawiesiłem w sieci – wysyłam link jako pakiet startowy (link pod wywiadem – przyp. „Replika”).

Kluczowe jest ustalenie daty. Dla niektórych to jest bardzo ważne, bo chcą mieć ceremonię np. w rocznicę poznania się. Można to z urzędem stanu cywilnego w Edynburgu załatwić przez e-mail, można też przez telefon. Są śmiałkowie, którzy dzwonią – odpowiada im urzędnik mówiący ze szkockim akcentem – i wtedy śmiałkowie często konstatują: „Ups… a myślałem, że nieźle rozumiem angielski” (śmiech).

Urzędnik wysyła listę potrzebnych dokumentów – trzeba je załatwić, przetłumaczyć na angielski i wysłać do Edynburga. Przy tym płaci się kaucję 100 funtów. Do tego wynajęcie sali na uroczystość – jeśli bierze się ślub w mniejszym urzędzie, poza centrum miasta, to sala jest za darmo, ale jeśli w bardziej wykwintnym urzędzie z większą salą w centrum – trzeba zapłacić za wynajem około 200 funtów. Płatności dokonuje się przez telefon, dyktując urzędnikowi numer karty. Dość często pary mają z tym kłopot, więc płacę za nich z mojej karty, a potem mi zwracają. Teraz, po tylu już ślubach, gdy dzwonię do urzędu i mówię, że chciałbym zapłacić za ślub, często po drugiej stronie słyszę: „Robert? O, cześć!” Podobnie podczas samych ślubów – urzędnicy, gdy mnie widzą, to już nie instruują pary, gdzie się ustawić, by zdjęcia wyszły najładniej, tylko mówią krótko; „Robert wam wszystko pokaże”.

A wracając do tematu, urząd musi otrzymać płatność i dokumenty co najmniej 30 dni przed ustaloną datą. Jeśli wszystko jest OK, można przyjeżdżać na ślub.

Skąd ci przyszło do głowy, by w ten sposób pomagać?

W 2010 r. wziąłem mój własny ślub, wtedy jeszcze związek partnerski (małżeństwa jednopłciowe są w Wielkiej Brytanii legalne od 2014 r., a związki partnerskie od 2005 r. – przyp. „Replika”). To było niesamowite uczucie – zostać potraktowanym jak obywatel. Stanąć ze swoim ukochanym facetem w majestacie państwa i prawa przed urzędnikiem, który patrzy na nas i nie czerwieni się, nie jąka, nie dziwi, że oto dwóch facetów się kocha. Przeciwnie – jest uśmiechnięty, życzliwy.

Mój ślub był oczywiście dla mnie wyjątkowy i jedyny, ale ja cały czas przeżywam te emocje na każdym kolejnym ślubie, gdzie jestem świadkiem, gościem, pomocnikiem, obserwatorem.

Często łzy w oczach panów młodych albo pań młodych pojawiają się od razu – ledwo urzędnik się odezwie. Oni już dawno pogodzili się z tym, że nigdy nie będą mieli ślubu, bo są gejami czy lesbijkami, a więc ludźmi „drugiej kategorii”, nawet o tym nie marzyli – a tu proszę bardzo, wszystko, jak należy. Po ludzku. Krok za nowożeńcami stoją mamy, które zaczynają głośno chlipać. Po nich rozklejają się ojcowie. Też nie przypuszczali, że zobaczą syna czy córkę na ślubnym kobiercu.

Faceci, którzy pięć minut wcześniej jeszcze świetnie grali twardzieli, laski, które dopiero co były na luzie, nagle zaczynają się trząść. Ręce im drżą, nie mogą trafić z obrączkami w palce. Całują się onieśmieleni i z taką miłością, że mogliby chyba roznieść salę. Tłumaczce ze wzruszenia łamie się głos. Kilka razy widziałem, że nawet urzędnik, w końcu przecież przyzwyczajony, musiał robić pauzy, by opanować wzruszenie. Patrzę na taką scenę, na to morze łez ze szczęścia, i myślę: „Kurczę, jest jakiś lepszy sposób na spędzenie czasu o godzinie jedenastej w środę?” Nie ma.

Potem całe towarzystwo wychodzi na zewnątrz. Na ulicy do młodej pary podchodzą obcy ludzie, gratulują, uśmiechają się, biją brawo. Nie ma takich obrazków z jednopłciowymi parami w Polsce. Dla wielu osób to jest doświadczenie bardzo otwierające i wzmacniające.

A ty i twój partner zamieniliście związek partnerski na małżeństwo, gdy stało się to możliwe?

Nie, życie potoczyło się inaczej. Rozwiedliśmy się. Formalnie to nie nazywa się „rozwód”, tylko „dissolution”, zakończenie związku. W każdym razie gdyby ktoś chciał się rozwieść, to też mogę pomóc (śmiech), choć jeszcze takiego przypadku nie miałem. Teraz mam nowego partnera, jest z Bułgarii. Ślubu na razie nie planujemy – na razie chodzimy na terapię dla par, bo pojawiły się problemy. Jak widzisz, samo życie.

Wśród par, którym pomogłeś, był Łukasz Włodarczyk, sołtys Bobrownik i jego mąż, też Łukasz (patrz: wywiad w „Replice” nr 67 i zdjęcie poniżej).

 

Łukasz Włodarczyk (z lewej), sołtys z Bobrownik, z mężem. Arch. pryw.

 

Chłopaki nawet u nas nocowali. Cała procedura w Szkocji jest naprawdę łatwa i bardzo przyjazna dla różnych sytuacji ludzkich – np. gdy ślub biorą osoby trans, które wolą, by je tytułować „partner” niż „mąż” czy „żona”, bo nie identyfikują się z płciowym podziałem, to używa się słowa „partner”.

Prawie wszystko można zrobić przez Internet – tylko na sam ślub trzeba wpaść osobiście (śmiech). Nie trzeba mieszkać jakiś czas na miejscu, jak to jest w Anglii. Wystarczy mieć zameldowanie na terenie Unii Europejskiej. Łukasze zadekowali się u nas na chacie tylko na dwie noce. Innym razem para dziewczyn mieszkała u nas i brała ślub, gdy my byliśmy na wakacjach. A jak ktoś bardzo chce, to może rano przylecieć, wziąć ślub i wieczorem odlecieć do Polski.

Ty jesteś aniołem! Zapewniasz full service, nawet nocleg.

Zdarza się też, że robię zdjęcia parom, bo jestem fotografem.

Serio? (śmiech) Jesteś profesjonalnym fotografem?

Pracuję w multimediach, robię zdjęcia, grafiki, projekcje video, filmy dokumentalne. Uczę też w szkole technologii audiowizualnych w Edynburgu.

Od jak dawna mieszkasz w Edynburgu?

11 lat. Wcześniej mieszkałem prawie 3 lata w USA, jeszcze wcześniej w Krakowie, Lublinie, a pochodzę z Przemyśla.

Dorastanie w Przemyślu w latach 80.?

Byłem strasznie religijnym katolikiem. Działałem w Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Całkowicie wypierałem moją homoseksualność. To był bardzo ponury okres, stłamszenie zupełne. Homofobia była jak powietrze – w szkole, w domu, wśród kolegów, wszędzie. Zacząłem się emocjonalnie otwierać dopiero, jak całkowicie zmieniłem otoczenie – nowe miasto, nowe przyjaźnie.

Mógłbyś jeszcze opowiedzieć o tych wszystkich parach, którym pomogłeś?

To są głównie ludzie koło 30-tki, będący w związku zwykle już kilka lat. Znają się jak łyse konie, często mają już za sobą jakieś kryzysy, które przetrwali, które ich wzmocniły. Kilka par było młodszych, takie ptaszki ledwo po 20-tce, ale nawet oni już mieli spore doświadczenie w związku, bo zaczynali jeszcze jako nastolatki. Zdarzają się też tacy koło 50-tki.

Jest nieznaczna przewaga par męskich nad kobiecymi. Motywacje mają różne: od po prostu wielkiej romantycznej miłości po bardzo praktyczne potrzeby: np. jeden jedzie do pracy w RPA i chce wziąć ze sobą drugiego – jako małżonek ten drugi będzie mógł wjechać bez problemu, bo RPA uznaje małżeństwa jednopłciowe. Poza tym, to są przefajni ludzie. Mam kupę nowych znajomych. Wesela zwykle urządzają już u siebie, w Polsce, natomiast w Edynburgu robią poczęstunki po ślubie – jakiś uroczysty obiad czy coś takiego.

Jak ci się tu mieszka?

Edynburg to wspaniałe miasto. Nieduże, ale wszystko tu jest, mnóstwo imprez kulturalnych, szczególnie teatr – wiadomo, z tego Edynburg słynie. Mieszkamy w centrum, chodzę zwykle pieszo, czasem pomykam rowerem. Co rusz widuję pary jednopłciowe idące za rękę. W ogóle społeczność LGBT jest tu mega prężna, kumpel prowadzi telefon zaufania dla osób LGBT – w ogóle cała masa ludzi się angażuje. Działa kilka organizacji, na klubach powiewają tęczowe flagi. Znajomych z Polski często zabieram na drag queen show – wychodzą zachwyceni. Tak jak i moja mama, która, jak się okazało, uwielbia drag queens!

W college’u, do którego tu chodziłem dwa lata, od razu na starcie była pogadanka o antybullying – cała moja grupa dowiedziała się, że jakakolwiek dyskryminacja, w tym ze względu na orientację seksualną – i było to powiedziane wprost; jakiekolwiek wyzwiska, są niedopuszczalne. Na uczelniach działają studenckie organizacje LGBT, w kółko są jakieś queerowe imprezy. A na Paradach Równości czołowi politycy zapewniają o poparciu. Przez te 11 lat w Szkocji z dyskryminacją spotkałem się raz. Jakiś czas temu wszedłem do autobusu z moim partnerem, który wyglądał dość flamboyant (kolorowy, przegięty – przyp. „Replika”). Kilka metrów od siebie usłyszałem nagle: „Pierdolone pedały”. To była grupka Polaków.

Jestem wyoutowany i fakt, że jestem gejem czy że mam chłopaka, nigdzie nie robi wrażenia. A pamiętam, że w Krakowie, w agencji reklamowej, w której pracowałem, to po każdym niemal coming oucie spotykałem się z jakąś nagłą zmianą tonu rozmowy, zakłopotaniem w najlepszym razie.

Zapraszasz następne pary do Edynburga na ślub?

Jasne. Choć bardziej by mi się podobało, gdyby można już było małżeństwa jednopłciowe zawierać w Polsce. Właśnie – jeszcze jedno na koniec. Jest ta sprawa z zaświadczeniami o wolnym stanie cywilnym, koniecznymi do zawarcia małżeństwa. Polskie urzędy nie chcą ich wystawiać, gdy chodzi o ślub pary jednopłciowej. Zasłaniają się polskim prawem – mimo że przecież chodzi o ślub za granicą, gdzie polskie prawo nie działa. No, więc w Szkocji o tym wiedzą – i od Polaków zaświadczenia nie wymagają.   

 

Pakiet startowy Roberta: www.weedogmedia.co.uk/Slub_gejowski_lesbijski_Szkocja/

 

Monika i Karolina Gastoł: Robert bardzo nam pomógł przy formalnościach, przygotowania do ślubu wspominamy bardzo miło. Był też stres już przed samym ślubem – i mały smutek, że obcy kraj przyjmuje nas z otwartymi rękami, a nasz kraj – nie daje równych praw do miłości. Zawarłyśmy związek małżeński 21 września 2016 r. Po uroczystości był weselny obiad z najbliższymi. Zaskoczyło nas, że przechodnie, nieznane nam osoby, gratulowały, biły brawo, robiły z nami zdjęcia. Magiczne, niezapomniane chwile.  

Adam Ostolski i Bartłomiej Kozek. Wzięliśmy ślub 20 września 2017, dokładnie w 10. rocznicę naszego związku. Robertowi – wielkie dzięki za pomoc. Towarzyszyło nam kilkanaście osób z najbliższej rodziny i przyjaciół na miejscu i kilkaset innych – dzięki transmisji w mediach społecznościowych. Nie obrażamy się na Polskę, jednak czasem trzeba po prostu iść do przodu. W przyszłości planujemy również ślub kościelny, w jednym z ewangelickich kościołów, w których jest to możliwe.

Paulina i Karolina. Jesteśmy parą od ponad 10 lat – długo czekałyśmy na ślub w Polsce. Dzięki Robertowi i Paulinie, naszym świadkom o wielkich sercach, to marzenie spełniło się w Szkocji. Ceremonia była piękna i poruszająca. Przysięgą małżeńską był wiersz e. e. cummingsa: „Noszę twe serce z sobą, noszę je w moim sercu. / Nigdy się z nim nie rozstaję, gdzie idę, ty idziesz ze mną. / I nie znam lęku przed losem, ty jesteś moim losem. / Nie pragnę piękniejszych światów, ty jesteś mój świat prawdziwy”. Na ślubie byli rodzice, Ewa i Jerzy, którzy zawsze nas wspierają i inspirują. Nadal czekamy na równość małżeńską w Polsce.

Ania i Iza: Bardzo dziękujemy Robertowi za pomoc! 22 września 2017 r. to był najbardziej wyjątkowy dzień w naszym wspólnym życiu. Każdy powinien mieć prawo przeżyć ten dzień w swojej ojczyźnie. W polskich dokumentach muszę wpisywać „panna”, za granicą jestem żoną. W Polsce jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi, za granicą – najbliższymi. Tekst przysięgi ułożyłyśmy same: Obiecuję Cię kochać, traktować z honorem i szacunkiem, w zdrowiu i chorobie, w bogactwie i w biedzie, na lepsze i na gorsze, i na tej obietnicy pragnę oprzeć nasze małżeństwo.

Darek i Jakub Kaczmarscy- Rucińscy: Po 6 latach wspólnego życia podpisaliśmy Umowę Partnerską, a wcześniej wzajemne Pełnomocnictwa i Testamenty, czyniąc siebie nawzajem osobami najbliższymi. Natomiast 12 lipca 2017 r. zawarliśmy cywilny związek małżeński w Edynburgu. Mamy nadzieję, że nasze marzenie, by dokonać transkrypcji aktu małżeństwa z Edynburga w polskim Urzędzie Stanu Cywilnego, się kiedyś spełni. Dziękujemy Robertowi Motyce ze Szkocji, a także Pani Annie Kwiatkowskiej-Zadwornej, właścicielce Hotelu Tango w Jeleniej Górze, gdzie odbyła się nasza uroczystość weselna, jak również personelowi restauracji „Pod Papugą”. Było pysznie i magicznie!

Rafał i Wojtek. Ślub wzięliśmy 25 listopada 2016 roku. To było najpiękniejsze wydarzenie w naszym związku. Dzięki Robertowi za pomoc!

 

Tekst z nr 72/3-4 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

 

Czy Biały Dom może być tęczowy?

asc“Replika” wspólnie z Ośrodkiem Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego zaprasza na panel dyskusyjny pt. “Czy Biały Dom może być tęczowy?”.

  • Czy jest możliwy jawnie homoseksualny prezydent USA? A może prezydentka?
  • Czy Hollywood doczeka się wielkiego gwiazdora kina, który zrobi coming out?
  • Kiedy małżeńska równość stanie się faktem we wszystkich stanach USA?
  • Czy terapia reparatywna, czyli „leczenie” homoseksualizmu, zostanie w USA zakazana?

Panel odbędzie się 14 listopada o godz. 16.00 w siedzibie Ośrodka Studiów Amerykańskich UW, al. Niepodległości 22 w Warszawie, sala 317.

W dyskusji udział wezmą:
Tomasz Basiuk – wykładowca OSA
Marta Konarzewska – publicystka, redaktorka („Furia”, „Replika”, „Dziennik Opinii”)
Mariusz Kurc – redaktor naczelny magazynu „Replika”
Bartosz Żurawiecki – pisarz, krytyk filmowy

Panel odbywa się w ramach projektu realizowanego przez “Replikę” i OSA finansowanego przez Ambasadę USA w Warszawie.

>>> Pobierz plik z artykułami, które ukazały się w “Replice” w ramach projektu

pl → en
do