Jak to się robi w Poznaniu?

Czyli o tym, jak Grupa Stonewall w ciągu kilku miesięcy odmieniła poznańską społeczność LGBTQ+ i sprawiła, że w Marszu Równości wziął udział prezydent Jacek Jaśkowiak

 

Fot.: archiwum Grupy Stonewall

 

Tekst: Przemysław Górecki

Osoby homoseksualne powinny mieć prawo legalizowania swoich związków, tak jak dzieje się to w nowoczesnych, zachodnich państwach. Jestem zwolennikiem wprowadzenia w Polsce związków partnerskich. Zależy mi, by Poznań był miastem otwartym, tolerancyjnym. I by ten przekaz poszedł w świat – powiedział prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak tuż przed tym, jak 26 września br. wziął udział w poznańskim Marszu Równości. Była to historyczna chwila – nigdy wcześniej żaden prezydent nie uczestniczył w Marszu w rządzonym przez siebie mieście. Gest Jaśkowiaka miał też znaczenie symboliczne dla polskiego ruchu LGBTQ+. Dokładnie 10 lat wcześniej poznański Marsz został spacyfikowany przez policję. Ponad 60 osób zatrzymano; siły porządkowe nie reagowały na przeciwników skandujących „pedały do gazu”.

W ostatnich latach poznański Marsz nie miał dużej frekwencji ani medialnego rozgłosu. Rozwojowi nie sprzyjał też niefortunny termin – w połowie listopada trudniej ludzi wyciągnąć z domów. Gdy już wydawało się, że Marsz jest skazany na odejście w niebyt, zyskał on nową energię. Reaktywacja przerosła oczekiwania: w tegorocznym Marszu ulicami miasta przeszło ok. 1000 osób – więcej niż kiedykolwiek przedtem. Było wesoło, energetycznie i politycznie, bo przecież impreza ma na celu zwrócenie uwagi na nasze, wciąż niezrealizowane, postulaty.

O dwóch takich

Historia reaktywacji Marszu (i zmiany jego terminu na wrześniowy) to opowieść wbrew narzekaczom, wbrew mniemaniu, że „to nie wyjdzie”, wbrew przekonaniu sporej części tęczowego środowiska, że być działaczem to obciach. Poznański ruch LGBTQ+ potrzebował „świeżej krwi”, która pojawiła się w osobach Arkadiusza Kluka i Pawła Skrodzkiego, pary na życie i na działanie. 35-letni Skrodzki jest radcą prawnym; 24-letni Kluk, ma za sobą m.in. sześć lat harcerstwa, studia (gospodarka przestrzenna na UAM), pracę w Multikinie oraz działalność polityczną, którą zaczął jeszcze w liceum w młodzieżówce PO. W tym roku kandydował z list Zjednoczonej Lewicy.

Pawłowi i Arkowi udało się „zarazić” energią kilkadziesiąt osób, które w trzy miesiące zorganizowały Marsz Równości oraz 24 wydarzenia towarzyszące podczas Poznań Pride Week – m.in. warsztat o homofobii, kurs salsy dla par jednopłciowych, debatę o rodzicielstwie osób homoseksualnych czy sześć pokazów filmowych z dyskusją zorganizowanych we współpracy z Tongariro, dystrybutorem kina LGBTQ+. W honorowym komitecie poparcia Marszu znaleźli się m.in. prof. Małgorzata Fuszara, Robert Biedroń, prof. Monika Płatek, Ewa Wanat, prof. Jan Hartman, Piotr Najsztub.

Arek: W listopadzie zeszłego roku przyłączyłem się do nieformalnej grupy, skupiającej m.in. członków/inie rozwiązanego stowarzyszenia Dni Równości i Tolerancji, które organizowało poprzednie Marsze. To był mój debiut jako aktywisty LGBTQ+. Większe doświadczenia z działalnością w barwach tęczy miał Paweł: W czasie studiów byłem zaangażowany w tworzenie toruńskiego oddziału Kampanii Przeciw Homofobii. Po wielu latach, już w Poznaniu, poznałem Arka, zakochałem się w nim, zamieszkaliśmy razem i praktycznie od początku czuliśmy potrzebę działania, a konkretnie – stworzenia organizacji zajmującej się prawną i psychologiczną pomocą osobom dyskryminowanym, działalnością równościową na polu edukacyjnym i przejęciem organizacji Marszu.

I o następnych

Trzon Grupy Stonewall zebrał się z grona osób zaangażowanych w DRiT, ze znajomych i przyjaciół oraz z zasłużonych dla poznańskiego ruchu LGBTQ+ działaczy, takich jak Sergiusz Wróblewski czy Andrzej Nowakowski. Wśród założycieli znaleźli się też m. in. Anna Krystowczyk i Piotr Moszczeński (jeden z „okładkowych” bohaterów „Repliki” nr 52, jako kandydat w wyborach samorządowych). Oboje stanowili filary organizacji imprezy.

Piotr: Jako rodowity poznaniak wniosłem do zespołu etos mozolnej, pozytywistycznej pracy, budowania szerokiego porozumienia i aktywistycznej misji. Mieszkając wcześniej w Belgii miałem okazję przyjrzeć się rzeczywistości, w której osoby nieheteronormatywne traktowane są jako obywatele/ki pierwszej, a nie drugiej kategorii a bycie działaczem LGBTQ+ jest powodem do dumy. Do Polski wróciłem z ideą założenia ośrodka LGBTQ+ zajmującego się animacją kultury i działalnością samopomocową. Pracuję też m.in. w stowarzyszeniu Spadochron zajmującym się edukacją seksualną i profilaktyką narkotykową (partyworkingiem).

Ania: Mieszkam w Poznaniu dopiero od kilku miesięcy. Jestem białostocczanką. Zanim dołączyłam do Grupy Stonewall, byłam współzałożycielką równościowej Grupy Iris, pisałam też dla Queer.pl.

Ania należy też do grupy chrześcijan LGBTQ Wiara i Tęcza. Bo w Grupie Stonewall są i katoliczki, i antyklerykałowie, anarchiści i prawnicy, apolityczni i partyjni. I ludzie hetero też. Także w kwestii wykształcenia i profesji panuje pluralizm.

Piotr: Mamy osoby z uzdolnieniami artystycznymi, prawników, socjologów, psychologów. Wielość dziedzin bezpośrednio przekłada się na możliwości działania i podział obowiązków związanych z organizacją Pride Week.

Są w GS osoby takie, jak Jakub Mróz, właściciel Tongariro i outfilm.pl, Andrzej Nowakowski, reżyser z doświadczeniem w organizowaniu wydarzeń artystycznych, a także Mateusz Sulwiński, Zuzanna Bartel-Luchowska, Agnieszka Kocznur i wielu innych.

Ania: W obrębie GS nie zawiązały się jeszcze wprawdzie pary, ale już funkcjonujące związki radzą sobie doskonale z problemem małej ilości czasu poświęcanej dla siebie. Moja partnerka również jest aktywistką, z doświadczenia wiem, że warto znaleźć sobie przestrzeń, w której działa się we dwójkę, lub we dwoje, nikt nie musi rezygnować przez zbyt małe zaangażowanie w tworzenie związku.

O czterdziestu partnerach

Dokumenty wymagane przy rejestracji stowarzyszenia zostały złożone w czerwcu. Prezesem GS został Arek Kluk. Początkowo spotkania grupy odbywały się raz w tygodniu, później częściej, a przed samym Pride Week trzeba było nawet siedzieć po nocach. Arek: Bardzo istotny stał się podział na cztery zespoły robocze od organizacji samego marszu, finansowania, promocji oraz wydarzeń towarzyszących. A spotkania nie były przymusem, tylko przyjemnością. Staliśmy się paczką znajomych.

Piotr: Jedną z istotniejszych kwestii było pozyskanie partnerów, które przybrało formę ulotki-mapki miejsc gay-friendly. Chętnych było więcej, niż przypuszczaliśmy. I to nie kwestia nadzwyczajnych starań – czasem wystarczy głośno i zdecydowanie powiedzieć swoje postulaty. Ania: Udało zebrać się około czterdzieści miejsc partnerskich. Chodziliśmy od lokalu do lokalu, takie bezpośrednie spotkania przynoszą najlepsze efekty. Paweł: Jak ktoś nie chciał, to odmawiał, reakcji homofobicznych nie było. Wielu właścicieli zdawało sobie sprawę, że mają klientów wśród LGBTQ+ i zwyczajnie… wstydzili się nie być na mapce. To dobry znak. Piotr: Niektórzy mówili wprost, że obecność na mapce to ich przemyślana deklaracja polityczna.

Prezydent Jaśkowiak, zapytany na początku sierpnia, czy weźmie udział w Marszu, odpowiedział: Muszę odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w Polsce tej równości nie ma i kto jest z tego równego traktowania wykluczany. Jeżeli dojdę do wniosku, że to słuszny protest, to spojrzę w kalendarz, porozmawiam z żoną i podejmę decyzję o ewentualnym udziale. Reakcją na te słowa była odpowiedź Pawła zamieszczona na łamach poznańskiej „Gazety Wyborczej”, w której czytamy m.in.: Ta nasza walka o równość to nie moda, kaprys czy walka o afirmację określonego stylu życia – to codzienne problemy około dwóch milionów ludzi, należących do społeczności LGBT żyjących w tym kraju. W naszym kręgu kulturowym i cywilizacyjnym, w świetle zasad konstytucyjnych i traktatowych zobowiązań Polski, w państwie członkowskim Unii Europejskiej, mamy prawo oczekiwać od władz, że realizację naszych praw będą urzeczywistniać poprzez przyjmowanie konkretnych rozwiązań ustawowych. To nie jest kwestia światopoglądu czy moralności przedstawicieli władzy publicznej.

Dziś Paweł wspomina: W zasadzie już podczas pikiety solidarności z migrantami w lipcu, gdy wyrażaliśmy swoją otwartość obok prezydenta, wyczułem z jego strony przychylność. Ale tydzień przed Pride Week, gdy mieliśmy konferencję prasową, jeszcze nie było wiadomo, czy prezydent przyjdzie na Marsz. Dopiero SMSowe zaproszenie, jakie na dzień przed imprezą wysłał do Macieja Nowaka, nowego dyrektora ds. artystycznych Teatru Polskiego (i wyoutowanego geja), było jasnym komunikatem.

Organizacji samego Marszu nie można zostawiać na ostatnią chwilę – w końcu to konkretne zadania: przygotowanie wniosku, spotkania w organie gminy i z policją. Ktoś musi wziąć odpowiedzialność i zostać Przewodniczącym Zgromadzenia. Został nim Paweł. (Z policją współpraca była wzorowa). Do tego dochodzi masa szczegółów. Paweł: Pojawiła się choćby konieczność wystąpienia o zgodę do Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej na skierowanie świateł prosto w niebo podczas koncertu Michała Kwiatkowskiego. Na wspomnianym koncercie wystąpili również Wiktor Korszla oraz drag queens Charlotte i Aldona Relax.

Tego nikt mi nie odbierze

Jak patrzą na Poznań Pride Week z dystansu prawie dwóch miesięcy?

Piotr: Widok pełnej sali podczas pierwszego spotkania – pokazu filmu „W jego oczach”, obecność gości z całej Polski, pozdrowienia nagrane przez Conchitę Wurst, uśmiechnięty prezydent Jaśkowiak idący w pierwszym rzędzie – tych wrażeń już mi nikt nie odbierze.

Grupa Stonewall rozpoczęła regularną, codzienną działalność. Oczywiście planuje już Poznań Pride Week i Marsz Równości 2016.

Arek: Mamy już nie cztery, tylko czternaście grup roboczych. Chętnych do działania zapraszamy!

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kuźnia liderek/ów LGBT

Jak przyciągnąć wolontariuszy/ki? Jak zorganizować warsztat antydyskryminacyjny? Albo Marsz Równości? W ramach projektu Lambdy Warszawa sześć nieformalnych grup lokalnych aktywistów/ek wzięło udział w serii specjalnych szkoleń

 

Na zdjęciu są od lewej: Alina Szeptycka (Wrocław), Magdalena Łuczyn (Lublin), Przemysław Bargiel (Gdańsk), Justyna Kiraga (Poznań), Weronika Pośnik (Klimontów k. Sędziszowa), Michał Wolny (Lublin), Edyta Wojciuk (Białystok), Mateusz Zyśk (Gdańsk), Anna Piotr Smarzyński (Wrocław), Justyna Fronczak (Białystok), Mateusz Haponiuk (Lublin), Arleta Mądra (Poznań), Dorota Chacińska-Kubiec (Klimontów k. Sędziszowa), Ilona Czarnuch (Wrocław), Jakub Kubiec (Klimontów k. Sędziszowa); foto: Anna P. Smarzyński

 

W projekcie biorą udział aktywistki/ści z Wrocławia, Poznania, Gdańska, Kielc i okolic, z Lublina i Białegostoku; osoby w wieku od 18 do 40+, studenci/tki, urzędnicy, aktorki, sprzedawcy, budowniczowie ekologicznych domów, kulturoznawczynie, polonistka.

Jest sporo kilkuosobowych grup, które nie mają ze sobą kontaktu, brakuje konsolidacji, a wiadomo, że razem można więcej – mówi Anna Piotr Smarzyński z Wrocławia, uczestnik/czka projektu, autor/ka zdjęć z wystawy Kampanii Przeciw Homofobii dotyczącej związków partnerskich „Równi w Europie” (2010). Jakub Kubiec z grupy w Klimontowie pod Kielcami: Staramy się dotrzeć do osób LGBT na terenach wiejskich: w Małopolsce, na Śląsku i w świętokrzyskim, ale nie jest to łatwe. Arleta Mądra z Poznania: Chciałybyśmy połączyć na warsztatach młodych ludzi LGBT i ich babcie i dziadków, żeby zadziałali razem. Działaczki z Białegostoku próbowały zorganizować warsztaty antydyskryminacyjne dla uczniów i nauczycieli: Opor okazał się zbyt duży, nie udało się też z policją. Organizujemy takie warsztaty w… białostockim więzieniu – mówi jedna z nich, Edyta Wojciuk.

Projekt zakłada, że po szkoleniach każda grupa przy wsparciu Lambdy Warszawa zorganizuje trzy rożne wydarzenia przeciwdziałające homofobii w swych miastach. Pierwsze już się odbyły: zorganizowano kilka warsztatów antydyskryminacyjnych oraz Marsz Równości we Wrocławiu. W każdym z wydarzeń bierze udział mentor/ka, czyli osoba doświadczona w organizowaniu podobnych akcji, udzielając wskazówek i pomagając ocenić efekty działań. Akcja w przestrzeni publicznej może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego, jeśli jest źle zorganizowana. Uczestniczki/cy uczyli się więc np. jak współpracować z mediami, z policją, na co zwrócić uwagę przy organizowaniu demonstracji ulicznej, jak napisać wniosek o grant. Była tez praktyka: w grudniu przeprowadzili przed Urzędem do Spraw Cudzoziemców pikietę przeciwko penalizacji homoseksualności na świecie. Mariusz Haponiuk z Lublina: Pierwszy złożony wniosek już za nami. Nie przeszedł, ale już się nie boimy tych rubryk, wskaźników, rozliczania.

Jedną z osób, które w ramach szkoleń dzieliły się doświadczeniami była Marzanna Pogorzelska, nauczycielka z Kędzierzyna-Koźle, słynna autorka „donosu na samą siebie”, gdy ministrem edukacji był Roman Giertych (wywiad z M. Pogorzelską – patrz: „Replika” nr 14 – przyp. red.). Justyna Kiraga z Poznania: Przy pomocy specjalnych ćwiczeń pokazała nam, jak czasami łatwo wykluczyć ludzi nie zdając sobie z tego sprawy. Wśród mentorów znaleźli się też Magdalena Chustecka oraz Tomasz Piątek z Lambdy Warszawa.

Magda Łuczyn z Lublina: Ważne jest zdobywa nie kontaktów, sieciowanie. Słuchaliśmy opowieści dziewczyn o organizacji Marszu Równości we Wrocławiu i uczyliśmy się na ich doświadczeniach. Przemysław Bargiel z Gdańska: Poznaliśmy też sposoby zarządzania grupą, by działała spójnie. Samym entuzjazmem daleko się nie zajedzie. Alina Szeptycka z Wrocławia: Byłyśmy na wizytach studyjnych w Trans-Fuzji i w Feminotece – znamy te organizacje z dalekiej perspektywy Internetu, a teraz mogłyśmy się poznać, zobaczyć, jak funkcjonują i z jakimi problemami się borykają.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Boję się, więc działam

Z BARTEM STASZEWSKIM, reżyserem i aktywistą LGBTI, twórcą dokumentu „Artykuł osiemnasty” i współorganizatorem Marszów Równości w Lublinie, rozmawia Tomasz Piotrowski

 

Foto: Emilia Oksentowicz/.kolektyw

 

Rozmawiamy przed drugim Marszem Równości w Lublinie, zaplanowanym na 28 września br. Za demonstrację odpowiada Stowarzyszenie Marsz Równości w Lublinie, organizacja, której jesteś jednym z liderów. Jest stres? Boisz się, że będzie tylu agresywnych kontrmanifestantów, co w zeszłym roku?

Byłbym wariatem, gdybym się nie bał i nie stresował. Szczególnie, że Białystok niedaleko. Reportaż z Lublina zapowiedziała nawet Agencja Reutersa, więc Marsz będzie obserwowany nie tylko w Polsce. Dopinamy ostatnie szczegóły.

Mieszkasz w Warszawie. Jak to się stało, że jesteś jednym z organizatorów Marszu w Lublinie?

Gdy dowiedziałem się, że w Lublinie powstaje grupa organizacyjna Marszu, postanowiłem dołączyć. Urodziłem się w Szwecji, ale jak miałem 7 lat, wróciłem z rodzicami do Lublina i tam spędziłem dzieciństwo. Gdy skończyłem 18 lat, zbuntowałem się i wyjechałem do Warszawy w poszukiwaniu miłości. Tam się zakochałem i tak już zostało. Przed organizacją Marszu do Lublina przyjeżdżałem jedynie na święta.

Jak to się stało, że zacząłeś grupie przewodzić?

Nie stało się to od razu. Na pierwszym spotkaniu było około 20 osób, ostatecznie Marsz organizowało jakieś 12, a ja byłem wtedy jedyną osobą, która nie miała problemu, by podać imię i nazwisko do mediów jako przedstawiciel organizatora.

Marsz odbył się tuż przed wyborami samorządowymi. Przypadkowo?

Datę ustaliliśmy jeszcze zanim znana była data wyborów. Mieliśmy dużo nacisków politycznych, by go przełożyć, głównie z kręgu prezydenta miasta Krzysztofa Żuka, czyli z Platformy Obywatelskiej. Zrobiliśmy głosowanie – wygrała opcja pozostania przy pierwotnym terminie.

Prezydent Żuk zakazał Marszu, ale wy szybko zakaz zaskarżyliście i wygraliście. O tym, że nie wolno zakazywać pokojowych demonstracji, wiadomo w Polsce co najmniej od wyroku Trybunału w Strasburgu z 3 maja 2007 r., wydanego po bezprawnych zakazach Parad Równości przez ówczesnego prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego. Jak myślisz, dlaczego Żuk i po nim jeszcze kilku innych prezydentów miast zakazywało Marszów? Nie wiedzieli, że sądy to obalą?

To polityczna gra osobami LGBT+, „naturalna” zagrywka PO. Wydaje mi się, że prezydent Żuk chciał się symbolicznie odciąć od nas, bo liczył, że dostanie więcej głosów od naszych przeciwników niż zwolenników. Nie sądzę, by nie wiedział, że zakaz jest do obalenia. Potem wygrał wybory dużą przewagą, więc być może z czysto cynicznego, politycznego punktu widzenia zakaz mu się nawet opłacił? Choć prezydent chyba nie podejrzewał, że wyjdzie aż taka afera i że pojawi się tylu agresywnych przeciwników. Prezydent jest ponoć zaufanym współpracownikiem Grzegorza Schetyny, który niby odciął się od zakazu, ale…

Marsz organizowało 12 osób. Tyle potrzeba?

Jeśli to miałoby być samo przejście grupy ludzi z punktu A do punktu B, to właściwie nie, ale są wydarzenia towarzyszące, a każda z tych 12 osób działa tylko w swym wolnym czasie. Mają też różne doświadczenie, niektórzy uczą się od zera. Zaangażowanie i wysiłek był więc różny, ale w sumie ok. 12 osób brało w tym udział.

Jak to wygląda od kuchni?

Musi być ktoś, kto zajmie się social mediami oraz rzecznictwem prasowym. Ktoś, kto administruje zbiórkę publiczną, ktoś, kto ogarnie formalności z ZAiKS-em (by grała legalna muzyka). Do tego rejestracja zgromadzenia, organizacja wolontariuszy i odpowiednie ich przygotowanie do samej imprezy, koordynowanie samochodów, ich dekoracje, przygotowanie banerów… Jest checklista, którą stworzył Kuba Gawron, współorganizator Marszu w Rzeszowie – jeśli ktoś z Czytelników/czek myśli, czy w przyszłym roku nie zrobić Marszu w swoim mieście – róbcie, ale z tą listą w ręku. I skontaktujcie się z innymi Marszami, nie warto popełniać tych samych błędów.

Każdy organizator zbiera na Marsze pieniądze. Na co one idą?

Na opłaty ZAiKS, wynajęcie i udekorowanie samochodów czy chociaż zwrot kosztów paliwa. Na imprezy towarzyszące – prelekcje, pokazy filmowe, debaty. Organizatorzy starają się też podnieść bezpieczeństwo – my chcemy przeszkolić wolontariuszy z pierwszej pomocy, czy też zamówić dodatkową karetkę. To też kosztuje.

Planujecie nawet zakup tęczowych kasków.

10 sztuk. Dla osób chroniących Marsz. Do tego megafon i kamizelki odblaskowe dla wolontariuszy.

Przyszły wam też do głowy środki dekontaminacyjne w razie użycia przez policję gazu pieprzowego. Skąd ten pomysł?

Na Marszu w Białymstoku doświadczyłem tego na własnej skórze. Taka jednorazowa chusteczka może naprawdę pomóc. Policja chroni nas przed atakami, np. rozpylając gaz łzawiący, ale te środki mogą też zadziałać na nas. Z policją jesteśmy w stałym kontakcie od lipca, ustalamy wszelkie szczegóły.

Lubelski radny PiS – Tomasz Pitucha, jeszcze przed pierwszym Marszem napisał na FB: Najzagorzalsi fani filmu W. Smarzowskiego chcą zorganizować w Lublinie tzw. Marsz Równości promujący homoseksualizm, pedofilię. Wytoczyłeś mu proces o zniesławienie i niedawno wygrałeś. Gratulacje! Wzmianka o pedofilii kosztowała radnego 5 tys. zł, które musi zapłacić na rzecz Marszu. Podczas rozprawy pewnie sporo nasłuchałeś się o związkach homoseksualności z pedofilią?

Łącznie 12 rozpraw, każda była małą gehenną. O ile pierwsze, otwierające, szły na luzie, to późniejsze przesłuchania… Moje trwało około 6 godzin. Na stojąco z jedną 20-minutową przerwą. Radny Pitucha miał „dowody”, że to, co napisał, jest prawdą – np. 400 stron badań amerykańskich pseudonaukowców, którzy twierdzą, że homoseksualizm i pedofilia są tak połączone, że to niemal to samo. Było ośmiu świadków w tym zakresie! Np. terapeuci, którzy twierdzili, że mieli pacjentów, którzy byli i homoseksualni, i byli pedofilami.

Równie dobrze mogliby być hetero i być pedofilami.

Kilku świadków radnego pogrążyło, wystarczyło zadać konkretne pytania, np. czy widzieli na Marszu banery promujące pedofilię. Wielogodzinne słuchanie tych głupot, tego jadu, powodowało, że wracałem do domu zdołowany. Zastanawiałem się, jakich argumentów jeszcze użyć, by tym ludziom wyjaśnić, że homoseksualizm nie ma takich połączeń. A to byli eksperci, intelektualiści, ludzie z KUL-u, ludzie niby oczytani. Na co dzień nie myślisz o tym, że ziemia jest okrągła i działa grawitacja, ale jak nagle trafisz na osobę, która uważa, że jest płaska i każe ci udowodnić, że jest okrągła… to zaczynasz googlać i okazuje się, że są setki badań naukowców, ale brak jednej organizacji, odgórnego narzucenia tej teorii. Radny Pitucha twierdził nieustannie, że istnieje twarde i miękkie LGBT, cokolwiek by to znaczyło. Jedna terapeutka mówiła, że to, co robimy na Marszach, to jest „rozpasanie seksualne”, a radny Rybak, filozof – że to neomarksistowska szkoła frankfurcka.

Wierzyłeś, że wygrasz?

Szczerze – nie. To wielka zasługa moich adwokatów: Bartosza Przeciechowskiego i aplikantki adwokackiej – Sary Wilk. Tylko jeszcze pamiętajmy, że to wciąż pierwsza instancja, dopiero po drugiej będę mógł mówić o zwycięstwie.

W sądzie spotkałeś się też z wojewodą lubelskim – Przemysławem Czarnkiem. Na swym kanale YouTube, również jeszcze przed pierwszym Marszem w Lublinie, powiedział on m.in., że: Obnoszenie się ze swoją seksualnością na ulicy jest po prostu obrzydliwe. Nie promujmy zboczeń, dewiacji, wynaturzeń. Doszliście do porozumienia, ustaliliście treść przeprosin… ale sprawę wytoczyłeś ponownie.

Bo wojewoda złamał wszystkie warunki umowy. Przeprosiny niby opublikował, ale poprzedził komentarzami, w których właściwie stwierdził, że nie przeprasza. Potem cały filmik usunął i dodatkowo wstawił na FB oświadczenie, że nie wycofuje się z ani jednego słowa.

Chyba wiele osób w Polsce mogłoby wytaczać podobne procesy. Polecasz?

To nie jest takie proste. Ja mogłem to zrobić, bo te słowa dotyczyły mnie bezpośrednio jako organizatora Marszu. Jeżeli wypowiedź jest ogólna, to niestety raczej nie ma podstaw do procesu. Do tego trzeba mieć siłę i cierpliwość, zapłacić opłaty sądowe i znaleźć adwokata. Ale warto! Idźcie do sądu, jeżeli was obrażają.

Ty masz tę cierpliwość?

Mam tę uprzywilejowaną pozycję, że jestem freelancerem, robię filmy, mogę więc dopasować kalendarz, by tym się zająć.

Napisałeś na Twitterze, że myślisz nad pozwem zbiorowym przeciw arcybiskupowi Jędraszewskiemu.

To jednak, jak się okazało, byłoby trudne. Szczególnie jeśli mowa o pozwie zbiorowym. Chociażby przez to, że nie powiedział wprost o LGBT, tylko o „tęczowej zarazie”. Jestem po konsultacjach z prawnikami i… pozostaje jedynie obserwować jego zachowania dalej. Tak jak wspomniałem, jeśli ktoś uderza w konkretną osobę albo organizację, wtedy można iść do sądu, jeśli mówi ogólnie o LGBT, o ideologii LGBT albo o zarazie… to prawo nas wtedy nie chroni, tak jak chroni inne grupy. Jeśli znieważysz jakąś grupę wyznaniową czy etniczną, to jest to przestępstwo, a w przypadku orientacji czy tożsamości płciowej ochrony prawnej brak.

Uczestniczyłeś w Letniej Akademii Równości – inicjatywy poznańskiej Grupy Stonewall, której działaczki i działacze podczas wakacji odwiedzili 7 małych miast z plenerowymi eventami wokół edukacji dotyczącej LGBTI.

Ja byłem tam tylko jako filmowiec. Narodowcy pojawili się w każdym z tych miasteczek, więc bywało smutno i trochę niebezpiecznie mimo ochrony policji. Ale przychodziło też sporo ludzi, którzy autentycznie chcieli się czegoś dowiedzieć. Padały nawet najbardziej bezpośrednie pytania, np. „Jak to robicie?”

Jak robicie co?

Jak uprawiamy seks!

Żartujesz.

Nie! Ale nie chcieli nikogo obrazić. Zwyczajnie byli zainteresowani, a nie mieli nigdy kogo o to zapytać.

I jak odpowiedzieliście?

Normalnie. Np. że jeśli chodzi o sam stosunek między mężczyznami, to jest coś takiego, jak stosunek analny. Dla wielu z nas to coś przyjemnego, ale nie wszyscy to lubią, poza tym trzeba do tego ćwiczeń, lubrykantu itd. Takie normalne rzeczy.

Więcej było osób, które podeszło do was, by dostać darmową puszkę Sprite’a (firma była partnerem akcji, działacze Grupy Stonewall częstowali nim w każdym mieście – przyp. red.), czy może podchodziły też same osoby LGBTI?

W Grudziądzu przyjazd Grupy Stonewall przerodził się w mini Pride. Na rynek przyszło kilkadziesiąt młodych osób z tęczowymi akcentami. Tańczyli do muzyki z głośnika, zrobił się niemal piknik. Ktoś nam powiedział, że oni nigdy tak kolorowo nie chodzą ubrani, że to był jedyny dzień, kiedy mogli to zrobić. Ale pojawili się też ich koledzy – w kontrmanifestacji. Jedna i druga grupa to byli ludzie z tych samych klas w szkole.

W dokumencie „Artykuł osiemnasty” (2017), który wyreżyserowałeś, pokazujesz lata zaniechań Platformy Obywatelskiej w kwestiach LGBTI. Gdyby film miał powstać dziś

To mielibyśmy do wykorzystania znacznie więcej homofobicznych wypowiedzi hierarchów Kościoła. Gdy film powstawał, osoby mówiące chociażby, że osoby LGBT należy palić na stosach (ks. Rafał Trytek) były z Kościoła usuwane. Dziś arcybiskup Jędraszewski mówi, że jesteśmy „błędem antropologicznym” i nic w związku z tym mu się nie dzieje.

Twój chłopak Sławek Wodzyński także jest działaczem LGBT. Gdzieś przeczytałem, że nigdy nie trzymaliście się publicznie za rękę.

W Wielkiej Brytanii się zdarzyło, ale w Polsce… Może przez chwilę gdzieś, ale nie pamiętam… Dłużej to jedynie na Paradzie czy Marszu. To właśnie mnie najbardziej wkurza: czytam wpisy pseudointelektualistów pytających, na czym właściwie polega dyskryminacja ludzi LGBT w Polsce – a przecież zwyczajne trzymanie się za rękę jest tak „kontrowersyjne”, że można oberwać…

Szczerze? Mam 23 lata, mieszkam w Gdańsku i gdy tylko wychodzę z moim chłopakiem na miasto. trzymamy się za rękę… no i żyję. Ty od dobrych kilku lat działasz publicznie, mówisz, że jesteś gejem, walczysz o nasze prawa, twój Facebook kipi od aktywistycznych postów… a boisz się czegoś tak zwykłego? O co chodzi?

Nawet myślałem o tym ostatnio… Może dlatego, że im bardziej jesteś na świeczniku, tym bardziej się obawiasz, że każdy gest może zwrócić się przeciwko tobie. Może jako anonimowy Bartek nie bałbym się wystawić tęczowej flagi na balkon?

Ale przecież wystarczy wpisać twoje nazwisko w google i zaraz wyskoczy twoje zdjęcie z tęczową flagą!

Może boję się, że ktoś wejdzie w moje prywatne życie, przyjdzie do domu mnie pobić… No widzisz? Niby aktywista – a też jest we mnie strach. I ten strach nie bierze się z niczego, nie udawajmy, że nie ma przemocy, że nie ma pobić. To, że ty „żyjesz” i nic ci się nie stało, nie oznacza, że ktoś inny nie został pobity chociażby na tej samej ulicy. Przemoc wobec osób LGBTI zdarza się nawet na zachodzie Europy, ale tam spotyka się z ostrą reakcją policji i sądów. U nas nie jest tak różowo. Wszyscy ci, którzy na co dzień pokazują, że są LGBTI, jednopłciowe pary żyjące jawnie, obejmujące się czy całujące na ulicy, są według mnie mega odważne. Ja im tej odwagi zazdroszczę.

Tekst z nr 81 / 9-10 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Chcę żyć w prawdzie

O tym, jak to było być księdzem gejem, o tym, dlaczego postanowił zrzucić sutannę i zrobić publiczny coming out, o kościelnej homofobii i o Marszach Równości oraz o nowej pracy z ŁUKASZEM KACHNOWICZEM, rozmawia Mariusz Kurc. Do rozmowy przyłącza się JAKUB PRZYBYSZ, chłopak Łukasza

 

Foto: Łukasz Kachnowicz

 

Pierwszym polskim księdzem, który zrobił publiczny coming out, był Krzysztof Charamsa w 2015 r. Z tym, że on wyszedł z szafy, będąc w Watykanie, a potem przeprowadził się do Barcelony. Ty jesteś drugi – ale pierwszy, który mieszka w Polsce.

Jest jeszcze inna różnica. Charamsa wyoutował się, nie odchodząc ze stanu kapłańskiego, choć oczywiście szybko został wyrzucony, czyli mówiąc elegancko: suspendowany, zawieszony. Ze mną było inaczej – ja publiczny coming out zrobiłem już praktycznie jako były ksiądz.

Dokładnie 14 sierpnia we wpisie na FB. Nie byłeś już wtedy księdzem?

Formalnie rzecz biorąc pismo informujące, że zostałem suspendowany, dostałem 19 sierpnia, ale przełożonych o odejściu poinformowałem 30 czerwca.

Jak?

W liście do biskupa. Myślałem o tym już od dawna, ale by nie robić kurii zamieszania, chciałem odejść w czasie, gdy podejmuje się organizacyjne decyzje na kolejne 12 miesięcy, ustala nowe grafiki itd., czyli właśnie w końcu czerwca.

Wyoutowałeś się w tym liście?

Tak. Napisałem, że jestem gejem i nie mogę dłużej akceptować rosnącej homofobii Kościoła, nie jestem w stanie godzić bycia księdzem i gejem w takiej sytuacji.

I co?

Dostałem odpowiedź, że biskup chciałby się ze mną spotkać, ale ustalanie terminu przeciągało się. Dla mnie zresztą to nic by nie zmieniło. W połowie lipca poszedłem na mój pierwszy w życiu Marsz Równości.

Dwa tygodnie po odejściu byłeś już na Marszu Równości?

Tak. W Kielcach.

Jak ci się podobało?

Właśnie bardzo mi się podobało. Poczułem się u siebie. Wspaniała atmosfera. Zobaczyłem na własne oczy to, co podejrzewałem – że obiegowe opinie, jakie to zgorszenie na tych Marszach sieją, jakie antykatolickie prowokacje tam organizują – to bujdy.

Byłeś w sutannie?

Nie, skąd! Od 1 lipca nie noszę sutanny. Jednak dopiero po publicznym coming oucie biskup chyba zrozumiał, że negocjacji nie będzie – i wtedy mnie zawiesił.

Łukasz, a gdyby Kościół nie był homofobiczny, to byłbyś dalej księdzem?

Całkiem możliwe. Nawet brałem pod uwagę inną denominację chrześcijańską, są przecież kościoły protestanckie oraz anglikański, gdzie bycie gejem nie jest problemem. Miałem propozycje przejścia. Tak, że u mnie to absolutnie nie jest kryzys posługi czy powołania, to raczej kryzys Kościoła, który w moim przekonaniu idzie złą drogą.

Tak zwyczajnie, nie brakowało ci seksu?

Nie brak seksu najbardziej mi doskwierał, tylko konieczność ukrywania swej tożsamości. Rozdarcie wewnętrzne. Nie było to może życie w kłamstwie, ale w prawdzie też nie. Przez lata borykałem się z depresją, której przyczyn nie umiałem określić. Myślałem, że to może dlatego, że jestem katechetą, a tego nie lubię. Tymczasem powód był znacznie „większy”. Od 3 miesięcy czuję się wolny.

Cofnijmy się. Masz 19 lat i wstępujesz do seminarium duchownego. Może jeszcze nie nazywasz tego homoseksualnością, ale wiesz już, że mężczyźni ci się podobają – mam rację?

Masz.

I? Nie masz poczucia, że wchodzisz między wrogów? Frederic Martel pisze w „Sodomie”, że wielu chłopaków homoseksualnych idzie na księdza, bo to rozwiązuje ich problemy. Jako kryptogeje są przedmiotem szyderstw ze strony kolegów, a rodzina nagabuje ich o dziewczyny – w takiej sytuacji stan kapłański daje im wyższą pozycję społeczną i spokój z pytaniami o seks. Cena? Trzeba być homofobem. Bo sam celibat nie jest ceną – można sobie zinterpretować, że celibat to brak seksu z kobietami, a to ślubować gejowi jest łatwiutko.

(śmiech) Ale jednak to nie mój przypadek. „Podrzutkiem” klasowym nie byłem, miałem niezłą pozycję towarzyską. Homoseksualność natomiast ukrywałem całkowicie, nawet tego nie byłem w stanie przeanalizować. I co za tym idzie, nie miałem świadomości, jak Kościół jest homofobiczny. Na początku liceum byłem jeszcze dość krytycznie nastawiony do Kościoła, pamiętam, że nawet jakiś złośliwy wierszyk na ojca Rydzyka ułożyłem. Potem jednak odkryłem Boga jakby na nowo, zrobiło mi się bardzo dobrze, najbardziej porwało mnie proste stwierdzenie: „Bóg jest miłością”, Bóg kocha każdego. Wszedłem w to mocno, efektem było seminarium. Całą moją homoseksualność chyba blokowałem, wypierałem, tak to trzeba nazwać – ona istnieje, ale jakby na jakimś dalekim planie. Ignoruję ją, tym bardziej, że ona nie ma żadnego praktycznego wymiaru. Z żadnym chłopakiem się nie spotykam. Nie „grzeszę”.

W 2005 r. wchodzi w życie instrukcja papieża Bendykta XVI, zgodnie z którą, mówiąc w skrócie, gejów nie można wyświęcać na księży nawet jeśli ślubują celibat. Wbrew temu, co mówi katechizm, sama orientacja też okazuje się „zła” – homofobia Kościoła wchodzi na wyższy poziom.

Ja poszedłem do seminarium rok wcześniej. Ta instrukcja słabo i powoli przebija się do mojej świadomości, ale gdy jestem na piątym roku, mam już tyle wątpliwości, że przed święceniami po prostu outuję się moim przełożonym.

O, kurczę, serio?

Wysyłają mnie na badania psychologiczne. Katolicki psycholog mówi mi, że gdybym był na pierwszym roku, to radziłby mi zrezygnować z kapłaństwa, ale skoro jestem na piątym… W domyśle: warto marnować 5 lat? Moi przełożeni są poinformowani, że jestem gejem, a jednak dają mi zielone światło. Biorę to za dobrą monetę.

Zostajesz księdzem na 9 lat.

W czasie których narasta frustracja i potrzeba wyrzucenia tego z siebie.

Dziś masz 34 lata i na pewno ułożysz sobie życie. Myślę o tych księżach gejach, którzy całe dekady spędzili w zaprzeczeniu. Znasz takich?

Nie.

A w ogóle jakichś księży gejów?

Też nie. Choć zaraz, kłamię cię. Już znam – teraz się do mnie zgłaszają.

A w seminarium i w czasie 9 lat posługi?

Jakieś plotki na temat paru osób… Gdy jakiś hierarcha okazywał się mniej prawicowy, a bardziej centrowy, to zaraz pojawiały się domysły, że to pewnie homoseksualista.

Choć przypuszczam, że w istocie jest odwrotnie – homoseksualistów jest więcej wśród tych „hardkorowych” biskupów… Martel, że znów odwołam się do „Sodomy”, pisze, że Kościół jest pełen gejów, ale to nie tak, że funkcjonuje jakaś wielka szafa, do której, jeśli wejdziesz, to jesteś wśród swoich, tylko na zewnątrz musisz prezentować homofobię – raczej jest tak, że każdy ksiądz gej żyje we własnej szafie, kryje się przed resztą, udaje, że homoseksualność go nie dotyczy.

Jest w tym dużo racji. Do żadnego zaklętego kręgu nie wszedłem. Czułem się samotny.

Był jakiś moment przełomowy, po którym powiedziałeś sobie „koniec, odchodzę?”

To narastało latami. Pamiętam na przykład, jak z zaprzyjaźnionym wikariuszem poszliśmy z wizytą do kogoś i wywiązała się rozmowa o homoseksualności – ten mój kolega wikariusz powiedział z pogardą: „Ja to bym pedałowi ręki nie podał.” Pomyślałem, człowieku, nie masz pojęcia, że podajesz ją codziennie, przychodzę do ciebie na kawki, rozmawiamy, przekazujemy sobie znak pokoju. To było smutne i straszne, bardzo mnie zabolało. Potem kilku moich świeckich znajomych się wyoutowało, opowiadali, jak im trudno być katolikami w tak homofobicznym Kościele. A w zeszłym roku poznałem aktywistów zaangażowanych w pierwszy Marsz Równości w Lublinie i to była kolejna cegiełka. Fajni ludzie, w towarzystwie których mogłem być sobą. Zachęcali: „Chodź z nami, chodź z nami”

Co prawda nie od razu, ale poszedłeś.

Poszedłem. Po Marszu w Kielcach pojechałem do Białegostoku. Skala przemocy ludzi związanych z Kościołem, deklarujących głęboko religijność, przeraziła mnie. Doświadczyłem agresji, stanąłem twarzą w twarz z homofobią w wersji hard. Byłem z koleżanką, którą prowadziłem na wózku, bo miała złamaną nogę. Rzucano w nas petardami. Ryczeli nam wyzwiska do uszu. W każdej chwili mogli nas pobić a może i zabić. Policja była bierna. To były naprawdę traumatyczne chwile. Byłem osłupiały tą nienawiścią i przemocą – twardo powiedziałem wtedy do Honoraty: „Właśnie zostałem aktywistą LGBT”. Po Marszu w Kielcach zamieściłem na moich social mediach tylko fotkę z podpisem: „Nie jest tak, jak się mówi”. Po Białymstoku napisałem wprost, że byłem na Marszu – właśnie wtedy biskup wezwał mnie do pokuty, to było pod koniec lipca. Ale już nie dałem się uciszyć. Białostocka parafia św. Jadwigi podziękowała tym, którzy przeciwstawiali się Marszowi, a arcybiskup Jędraszewski kilka dni później powiedział o „tęczowej zarazie”. A więc ludzie, którzy rzucali w nas kamieniami i pluli na nas, bronili wartości chrześcijańskich? Na wysokości białostockiej katedry rzuciły mi się w oczy wielkie chorągwie i tłum modlących się, gotowych na atak ludzi. Oni chyba czuli się, jakby byli, nie wiem, pod Grunwaldem. Normalnie „rycerstwo” polskie broniące „ojczyzny” – i Kościół zagrzewa ich do walki? Przeciwko nam? Niepojęte. Napisałem wtedy, że Kościół wpisuje się w eskalację nienawiści.

Powiedziałbym, że nawet tę nienawiść inicjuje.

Przysłali mi wtedy upomnienie.

A nie sądzisz, że tych agresywnych jest w sumie nie tak dużo, natomiast winę za tę rosnącą homofobię ponoszą również tak zwani „umiarkowani”, których jest dużo więcej?

Dokładnie! Ci wszyscy, którzy niby są po naszej stronie, ale mówią: „Prowokujecie, no to macie”. Nigdy na żadnym Marszu nie byli, ale uprawiają symetryzm, że niby obie strony sporu są ekstremalne. Właściwie nie wiem, którzy bardziej mnie przerażają. Ci, którzy rzucają w nas kamieniami, czy ci wykształceni i nastawieni pokojowo, którzy potrafią to rzucanie sobie wytłumaczyć. Dobry gej to tylko taki gej, który siedzi w szafie, bo jak się ujawni, to prowokuje samym istnieniem.

I tęczową Maryjką?

Jasne. Nikt nie pamięta, skąd się w Płocku ta tęczowa Maryjka wzięła. Otóż, stad, że tamtejszy proboszcz udekorował w skandaliczny sposób Grób Pański na Wielkanoc, pisząc hasła „LGBT” obok „zboczenia”, „pogardy” itd. Jak tak można?

Byłeś potem na Marszu w Płocku?

Byłem i było znakomicie. Wiesz, po Białymstoku to już teraz wszędzie będzie lepiej. Nie mogę doczekać się mojej pierwszej Parady w Warszawie w przyszłym roku.

Łukasz, a nie myślałeś, by odejść z kapłaństwa po cichutku? Bo ty w 2 tygodnie – od odejścia do pierwszego Marszu – przeszedłeś drogę, jaka wielu osobom LGBTI zajmuje lata. A wiele innych nigdy jej nie pokonuje i tkwią w szafach, albo na wpół ujawnieni.

Moja działalność jest od dawna publiczna i nawet nie wyobrażałem sobie odejścia innego niż z otwartą przyłbicą. Nie mogę milczeć, gdy źle dzieje się w Kościele. Poza tym wierzę, że to procentuje. Napisało do mnie kilku księży, którzy noszą się z podobnym zamiarem.

A coming out przed rodzicami?

Powiedziałem mamie. Nie jest to dla niej łatwe, ale stara się zrozumieć. Zadaje to sakramentalne pytanie: „Ale jesteś pewny? Może tak ci się tylko wydaje?”. Wiesz sam, jak to jest, prawda? Jestem absolutnie pewny, że jestem gejem. Wiem to od niemal 20 lat i nic się przez ten czas nie zmieniło.

A tata?

Dużo gorzej. Usłyszałem, że mam nie przyjeżdżać do domu.

Współczuję. Musisz to przetrwać. Będziesz teraz szukał pracy?

Już znalazłem. Pracuję w pewnym klubie sportowym pod Lublinem, w miejscowości, która ogłosiła się „strefą wolną od ideologii LGBT”.

Super, że masz pracę. Nie chcę zabrzmieć jak dobra ciocia, ale teraz jeszcze przydałby ci się chłopak.

Chłopaka też już znalazłem.

Co? Naprawdę?

Na Marszu w Kielcach. To dopiero niecałe 3 miesiące… Jak ja za tym tęskniłem!… Czuję, że żyję.

Z ciebie, Łukasz, jest obrotny gość. Jak on ma na imię?

Ty go znasz. To jest Kuba, aktywista z Tęczowego Białegostoku.

Kuba Przybysz? Oczywiście, że znam.

Jest tu ze mną akurat (Łukasz spędza weekend w Warszawie, siedzimy w jednej z knajp)

Tu czyli?

Zadzwonić po niego?

Pewnie.

(Okazuje się, że Kuba spaceruje samotnie po Warszawie, nie chcąc nam przeszkadzać, o czym nic nie wiedziałem. „Zawołany” telefonicznie przez Łukasza („Już cię zadenuncjowałem Mariuszowi, chodź”) zjawia się po jakichś 10 minutach i dalej rozmawiamy już we trzech.) W mojej miejscowości robię za nie lada okaz, jedyny jawny gej. Jak Kuba ode mnie ostatnio wychodził, to ktoś zadzwonił do mojego szefa i powiedział, że ode mnie chłopak wychodził. Tak, jakby to było przestępstwo.

Nie do wiary.

Jeszcze jeden przypadek miałem. W pracy zajmuję się m.in. social mediami naszej firmy, ktoś włamał się na nasze konto i zamieścił info o akcji „LGBT to ja” – chyba po to, by było na mnie, że wykorzystuję pracę do „promocji homoseksualizmu”. Szef wiedział, jak jest, bo w tym czasie byłem akurat z nim na spotkaniu.

Co ty mówisz…

Ale daję radę. We dwóch jest raźniej. (Łukasz patrzy Kubie głęboko w oczy)

Kuba, jak się czujesz po Marszu w Białymstoku?

Już się pozbierałem, ale w pierwszym tygodniu działo się tyle, że nie miałem czasu „przytrzymać się” przy wspomnieniach i emocjach, które później zaczęły do mnie boleśnie docierać. Przepracowałem je. Teraz zaczęliśmy planować kolejne działania, otrzymaliśmy wiele wsparcia, również finansowego.

No i masz chłopaka.

No i mam chłopaka… Ledwo skończyła się burza medialna po Marszu, to on się wyoutował publicznie, więc znowu mam cyrk (śmiech). Zdaję sobie sprawę, że jestem teraz dla Łukasza wsparciem. (Kuba patrzy Łukaszowi głęboko w oczy, czuję, że gdybyśmy nie byli w miejscu publicznym, byłbym teraz świadkiem buziaka).

Kuba, jaka jest twoja historia z Marszami/Paradami?

W zeszłym roku byłem na wakacjach w Barcelonie, gdy akurat była tam Parada. Nigdy wcześniej na żadnej nie byłem i nie miałem odwagi pójść. Stanąłem tylko z boku, przy przystanku Plaza Espana, by obserwować. Stanąłem i… przepłakałem tam z godzinę. Patrzyłem na uśmiechniętych chłopaków trzymających się za ręce, całujących się, na tęczowe rodziny, na drag queens i po prostu płakałem. Myślałem o tym, jak bardzo homofobia próbuje nas odczłowieczyć, sprowadzić tylko do seksu, do dziwolągów. Ileż razy słyszałem nawet samych gejów, którzy pletli, że nie chodzą na Marsze, bo nie lubią „piór w dupie”. O czym oni mówią, skąd im się w ogóle takie myśli biorą? Wiem, że racjonalne wyjaśnienia do homofobów nie trafiają, ale iść z piórkami w tyłku – czy to nie byłoby niewygodne? (śmiech). Tak nam te piórka do tyłków wtłaczają, że może ktoś w końcu powinien te „marzenia” zrealizować? Dodatkowo, wtedy w Barcelonie, byłem świeżo po trudnym coming oucie w domu… W Polsce zdobyłem się na odwagę i pojechałem na Marsz do Poznania, a potem do Lublina, gdzie było tyle agresji, że miałem tylko dwa wyjścia: poddać się i popaść w depresję albo zacząć działać – „popaść” w aktywizm. Wybrałem to drugie.

Tekst z nr 81 / 9-10 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Obywatel Kluk

Z ARKIEM KLUKIEM, prezesem poznańskiej Grupy Stonewall o Marszach Równości, o prezydencie Jaśkowiaku, o Wiośnie, o coming oucie przed mamą, o striptizie w klubie gejowskim i o otwartych związkach rozmawia MARIUSZ KURC

 

Foto: archiwum prywatne

 

W zeszłym roku pomysł tęczowych flag na tramwajach wypalił tak, że o poznańskim Marszu Równości mówiła cała Polska.

A w tym roku będzie jeszcze lepiej! Zapraszam 6 lipca.

To będzie ostatni Marsz organizowany przez ciebie jako prezesa Grupy Stonewall. W sierpniu twoje obowiązki przejmuje Mateusz Sulwiński.

Nadszedł czas na zmiany. Nie ukrywam, że chciałbym mocniej zaangażować się politycznie. Jak dokładnie, jeszcze nie jest sprecyzowane, ale pewnie wiesz, że działam w Wiośnie. Z GS nie odchodzę – zostaję jako członek zarządu. Teraz pełną parą idą przygotowania do Marszu i słysząc glosy różnych działaczy, chciałbym podkreślić: Grupa Stonewall ma postulaty polityczne. Marsz Równości też. Cała sprawa LGBT też ma wymiar polityczny.

Na Marszu Równości w Łodzi przyjaźni nam politycy dostali od organizatorów zakaz wypowiadania się. Logotypy partyjne mogły ponoć być obecne w ograniczonym zakresie.

To jest absurd! Krzysiek Śmiszek opowiadał mi, że gdy szedł razem z innymi w pierwszym Marszu Równości w Krakowie 15 lat temu, to marzył, by politycy zainteresowali się kwestiami LGBT, by stali się sojusznikami. A teraz, gdy tacy politycy już są, odrzucamy ich? To niby jak mają zostać wprowadzone związki partnerskie czy równość małżeńska? Nie w Sejmie, nie przez polityków? Na Marszu w Poznaniu politycy będą. I zapraszamy wszystkich ze swoimi emblematami. Czy politycy, czy, nie wiem, policjanci albo przedstawiciele firm, jeśli chcą iść w naszym Marszu ze swoimi emblematami, to dla nas to jest wzmacniające, a nie osłabiające.

21 maja Grupie Stonewall stuknęły 4 lata. Razem z tegorocznym będziecie mieć na koncie 5 Marszów. Prowadzicie codzienną, różnorodną działalność – i idziecie jak burza. Jak to się stało?

Marsz z 2014 r. wyglądał tak, że w ponury listopadowy dzień jakieś 150 osób w kurtkach przez około godzinę szło paroma ulicami, niosąc jedną tęczową flagę. Nie było w tym grama energii. Impreza straciła impet, pojawiły się głosy, że kolejny, jedenasty Marsz, pewnie się nie odbędzie. Miałem pomysł na organizację działającą stale, nie tylko na Marsz. Ze starej gwardii działaczy zostały resztki, sporo świeżych osób miało, jak się okazało, słomiany zapał, więc ten nowy twór, Grupa Stonewall, rodził się trochę w bólach, ale się urodził. Zaczęliśmy od Marszu. Przesunęliśmy jego datę tak, by było cieplej i powiedzieliśmy wprost: to jest impreza LGBT. Nie marsz wszelkich wykluczonych, jak to formułowano wcześniej. Solidaryzujemy się i zapraszamy wszelkie grupy mniejszościowe – i Romów, i osoby z niepełnosprawnościami itd., ale sztandar Marszu jest tęczowy, postulaty dotyczą LGBT. Wcześniej to było trochę „chowanie się” za tymi innymi grupami, które wcale niekoniecznie chciały z nami być w jednym worku.

Prezydent Jaśkowiak był pierwszym prezydentem miasta w Polsce, który poszedł w Marszu Równości.

Na ten sukces ciężko zapracowaliśmy. Prezydent nie był 4 lata temu tak LGBT-friendly, jak dziś. Na pytanie dziennikarza, czy wybierze się na Marsz, odpowiedział wtedy, że musi sprawdzić, czy ludzie LGBT są dyskryminowani i… porozmawiać z żoną. Dziwnie. Na to opublikowaliśmy list otwarty z wyjaśnieniami, na czym polega dyskryminacja ludzi LGBT. Bo nie tylko na tym, że można dostać po ryju za bycie gejem. To, że prezydent zmienił stanowisko, jest naszą zasługą. Co roku idzie z nami.

Arek, wydajesz się naturalnym liderem, ludzie do ciebie lgną. Zawsze miałeś żyłkę działacza?

Raczej tak. Sześć lat byłem harcerzem… Bezpośrednią iskrą do aktywizmu LGBT były wycieczki na Parady w innych krajach z moim ówczesnym chłopakiem Pawłem Skrodzkim.

Współzałożycielem Stonewall.

Tak. Pierwszy był Tel Aviv – 100 tysięcy osób, mega power, coś niesamowitego. Potem Amsterdam, Londyn. Cały czas myślałem: kurde, zróbmy coś takiego u siebie, why not? Ja jestem rewolucjonistą. Półśrodki mnie nie interesują. Taka postawa, że trzeba garniturek założyć i pilnować, byśmy „nie zrazili społeczeństwa do siebie” wręcz mnie denerwuje. Albo że „najpierw trzeba ich do nas przyzwyczaić”, „pokażmy, że jesteśmy tacy sami”. Tacy sami, tylko nawet jeszcze grzeczniejsi niż hetero. Nie, nie, nie. Trzeba cisnąć!

Ile miałeś lat, jak zakładałeś Stonewall?

24.

Większość ludzi LGBT w ogóle nie wchodzi w aktywizm, nie jest też gotowa na publiczny coming out.

O, ja już wtedy miałem głęboko w dupie, kto wie, że jestem gejem, a kto nie i co o tym myśli.

Jak do tego doszedłeś?

O, mein Gott!… Niełatwy był to proces. Przeszedłem hejt. On ukształtował glinę, z której jestem ulepiony.

Czyli?

Wyśmiewanie, wyzwiska, odrzucenie przez rówieśników. Nosisz trochę większe ciemne okulary – jesteś pedałem. Nosisz spodnie rurki – jesteś pedałem. Nosisz torbę przez ramię – jesteś pedałem. Nie miałem kolegów. Trzymałem się z dziewczynami. Klasyka u geja. Pobity nie byłem, ale szyderstw i docinków od chłopaków nie zliczę. Pochodzę z małego Miasteczka Krajeńskiego. W gimnazjum zorientowałem się, że coś jest „niehalo” – tak myślałem o tym, że faceci mnie kręcą. Powiedziałem tylko dwóm przyjaciółkom bliźniaczkom.

Pierwszy raz całowałeś się z chłopakiem, gdy miałeś 16 lat – opowiadałeś w zeszłorocznym sondażu „Repliki”.

To był jednorazowy „wybryk” na wakacjach. Okres szafy trwał przez prawie całe liceum, do którego dojeżdżałem do Piły, też nie metropolii. Nie miałem poczucia, że mogę komuś zaufać. Poznałem w Pile jednak jedną parę gejów. Byłem w nich wpatrzony jak w obrazek. Miłość, mieć chłopaka – ja też tak chcę! Zazdrościłem im jak cholera. Wyoutowałem się paru osobom między studniówką a maturą – wiedząc, że nawet jeśli źle zareagują, to nic, bo i tak zaraz spadam do Poznania na studia.

Co studiowałeś?

Gospodarkę przestrzenną. Poznań to był odlot. Moja Mekka, ziemia obiecana. Choć na roku miałem paru dresików, były sytuacje… Ale ta moja „glina” już okrzepła, wyhodowałem grubą skórę. Na pierwszym roku mieszkałem z trzema osobami, dwóm się nie ujawniłem, a trzecia, dziewczyna, sama miała brata geja, więc była bezpieczna. Poza tym do Poznania jechałem z mocnym postanowieniem: znaleźć sobie chłopaka jak najszybciej. To zaowocowało kilkoma krótkimi związkami – gdy bardzo chcesz, wkręcasz się czasem w relację bez względu na to, czy pasujecie do siebie czy nie. Po jakimś pół roku zdobyłem się na odwagę, by pójść do pierwszego w życiu klubu gejowskiego – Voliera (dziś nie istnieje). Miałem w głowie wszelkie stereotypy na temat tego typu lokali – że będzie pewnie seks na każdym kroku, a „stare dziady” będą mnie nachalnie podrywać itd. To miał być mój pierwszy i ostatni raz w klubie – a wpadłem w taki ciąg imprezowy, że weekend bez Voliery był weekendem straconym. Już kilka tygodni później tańczyłem na barze w samych majtkach. Wykonałem piękny striptiz, lecące ciuchy łapała koleżanka. Gdy w wakacje pracowałem w Holandii, a w Poznaniu właśnie zaczynał działalność klub HaH, to dosłownie rozpaczałem, że nie mogę być na otwarciu. Z klubem Voliera wiąże się mój coming out przed mamą. Wchodziłem do niego, już lekko wstawiony, gdy mama zadzwoniła i z rozpędu powiedziałem; „Właśnie wchodzę do klubu gejowskiego”. Nie zareagowała źle, sama była rozhulana, bo grillowała ze znajomymi. Na drugi dzień postanowiłem więc iść za ciosem. Zadzwoniłem, ściemniłem, że nie pamiętam, o czym gadaliśmy, dopytywałem: „I co ci mówiłem?”. Brałem ją pod włos, by sprawdzić, czy przejdzie jej przez gardło „klub gejowski”. Przeszedł. Dwa dni później już jechałem do domu z postanowieniem wyoutowania się. Kupiłem czteropak piwa i zacząłem dukać temat. Straszne to było. Boże, jak tu dojść do sedna? Wszystko wypiliśmy, 3 godziny – a ja nadal się czaiłem. W końcu się udało, ale naprawdę był dramat. Mamy reakcja: lament i płacz. Więc ja też w ryk: „No, przestań już, przestań”. Następnego dnia – lepiej. Mama stwierdziła, że skoro tyle osób o mnie wie i funkcjonuję, jakoś to będzie. Tylko „tacie na razie nie mówmy”. Byłem dla mamy drugim gejem. Pierwszym – Robert Biedroń, który był już wtedy posłem, cała Polska go znała. Parę miesięcy później, dokładnie 16 października 2012 r., w dniu moich urodzin, obejrzałem „Obywatela Milka”. Natchniony filmem zrobiłem coming out na Facebooku, czyli bez ograniczeń. Ojciec potem do mnie zagadał: „Widziałem te twoje fejsbuki” i przybił żółwika. Potem przyznał, że musiał sobie też piwko strzelić przed tym.

Jakie były inne reakcje na ten post?

Nie było hejtu. Większość pozytywnych.

Wtedy poznałeś Pawła Skrodzkiego?

Mniej więcej. Byliśmy razem dwa lata. Paweł jest 10 lat starszy, dzięki niemu poznałem gejów 30+ i starszych. To był trochę inny, ciekawy dla mnie świat. Poważniejsze rozmowy, dyskusje na tematy społeczne, polityczne. Bez głupich heheszków, jak z młodzikami. Chociaż… nie, heheszki też były (śmiech). Ale jednak dojrzałem wtedy, dzięki Pawłowi przestałem być smarkaczem imprezowym.

Utrzymujesz się dzięki Grupie Stonewall?

Tak dobrze nie jest. Mam procent od sprzedaży w naszym sklepie outandproud.pl, którym się zajmuję, ale to nie są pieniądze, które by wystarczyły na życie.

Marsze, sklep, co jeszcze robicie?

Kilkadziesiąt osób tworzy naszą organizację. Mamy pomocową grupę interwencyjną prawną i psychologiczną. Działa grupa osób trans, grupa młodzieżowa, grupa osób bi, od niedawna też grupa rodziców osób LGBT.

Pamiętam wasze hasło, gdy solidaryzowaliście się z Czarnym Marszem.

„Pedały z kobietami”! Wymyśliłem je po obejrzeniu angielskiego filmu „Dumni i wściekli”, gdzie geje i lesbijki solidaryzowali się z górnikami. I tak mówią na nas „pedały”, więc trzeba przejmować to słowo i używać w pozytywnym znaczeniu.

Porozmawiajmy o Wiośnie. Politycznym nowicjuszem nie jesteś.

Miałem 18 lat, gdy zapisałem się do młodzieżówki Platformy Obywatelskiej. Innej w moim regionie nie było. Szybko się przekonałem, że PO jest za miękka dla mnie w kwestiach światopoglądowych. Potem był Twój Ruch, w 2015 r. jako trochę żółtodziób startowałem do Sejmu ze Zjednoczonej Lewicy. Bez powodzenia, jak się spodziewałem, ale to był chrzest bojowy. Wiosna jest dla mnie naturalną kontynuacją.

Jak jest w Wiośnie?

Tęczowo! Wiosna daje mi energię i nadzieję. Były chwile, że już naprawdę rozważałem emigrację, mimo że uważałem się za patriotę. Dziś idea „narodu” nie wydaje mi się najszczęśliwsza, czuję się Europejczykiem. Wierzę, że Wiosna ma szansę przełamać niemoc w realizacji postulatów LGBT.

Będziesz kandydował?

Trudno na razie powiedzieć, ale w przyszłości nie wykluczam.

Robert Biedroń też zaczynał jako szef organizacji LGBT (Kampanii Przeciw Homofobii), potem zrezygnował, ale został w zarządzie, jak ty. A potem został posłem…

Liczę, że u mnie będzie przynajmniej taka sama droga. Przynajmniej! (śmiech)

Twój chłopak Jacek Jelonek nie narzeka, że jesteś tak zaangażowany?

Na szczęście nie. Sam jest działaczem, poznaliśmy się w GS, więc wszystko rozumie. Jacek właśnie kończy medycynę. Jesteśmy razem od 3 lat, mamy 3 koty. Co jeszcze mogę ci powiedzieć? Kocham go bardzo.

W zeszłym roku Łukasz Sabat, Mister Gay Poland 2018, powiedział w naszym wywiadzie, że jest ze swym partnerem w otwartym związku. Wywołał burzę. Naruszył tabu. A mam wrażenie, że sporo jest takich związków. Znasz jakieś?

Znamy co najmniej kilka par w otwartych związkach. Bez sensu, że to dla kogoś jest problem.

Ludzie pisali, że to w ogóle nie jest związek, gdy możesz, cytuję, „pieprzyć się z kim popadnie”.

Zależy, jak się umówisz, bo związków otwartych może być sto wariantów. Ci moraliści chyba nie kumają, że to kwestia do ustalenia i zgody obu stron. Ale nawet jeśli masz wariant „z kim popadnie”, to co z tego? Niech każdy jest w takim związku, jaki mu pasuje.

Co byś powiedział ludziom ze społeczności LGBT?

Że potrzebujemy więcej solidarności. Widzę często, gdy prezentowane są pozytywne informacje z Zachodu – np. premier Luksemburga wyszedł za mąż, albo referendum małżeńskie w Irlandii wygrane – ludzie z naszej społeczności płaczą, dlaczego nie może być tak w Polsce – ale teraz Wiosna daje taką szansę i co? Fochy, szukanie dziury w całym. Ale stop, nie będę narzekał, bo jest mnóstwo super ludzi, którzy nas wspierają. Mozolna praca organizacji w końcu przynosi owoce. Gdy zakładałem Stonewall, nie sądziłem, że już 4 lata później poparcie dla związków partnerskich wyniesie ponad 50%. Ta kula śniegowa toczyła się od lat, teraz stała się na tyle duża, że wreszcie jest widoczna. Część ludzi wierzyła w PO i srogo się zawiedli, potem przyszedł PiS. Działalność ruchu LGBT, a ostatnio i Wiosny, sprawiła, że osoby LGBT zaczęły masowo wychodzić z szaf i być sobą. To z kolei spowodowało zmianę nastawienia społeczeństwa – ludzie zobaczyli, że nie jesteśmy zagrożeniem. Staliśmy się nieodłącznym elementem życia publicznego. Wbiliśmy się, już się nie da nas przemilczeć. Nawet prawa strona nauczyła się terminu „LGBT”, zauważyłeś? I nawet jeśli mówią homofobicznie, to lepiej tak, niż gdyby tematu w ogóle nie było. Zobaczycie, będzie dobrze! Jeszcze będzie przepięknie!

Tekst z nr 79 / 5-6 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

CHODŹCIE ZE MNĄ

Rekordowa liczba piętnastu Marszów/Parad Równości przeszła w tym roku przez Polskę. PAWEŁ SZAMBURSKI wziął udział we wszystkich

Tekst: Mariusz Kurc

 

Paweł Szamburski na Marszu Równości w Zielonej Górze (20.10.2018). Foto: Monika Tichy – Pacyfka

 

28 czerwca 1969 r. nowojorska policja zrobiła nalot na gejowski klub Stonewall. To miała być rutynowa sprawa, ale tamtej nocy „degeneraci”, „przegięte cioty”, „grube lesby”, „przebierańcy” i inne „dziwolągi” stawili opór – udało im się zabarykadować policjantów wewnątrz. Ci osłupiali dzwonili po posiłki. Ale „zboczeńcy” też dostali posiłki. Zamieszki trwały 2 dni, wzięło w nich udział około 2 tysiące osób – i potem nic już nie było takie samo. Rozpoczęła się nowa era emancypacji LGBT. Rok później, na pamiątkę wydarzeń ze Stonewall, zorganizowano demonstrację. Chyba nikomu nie przyszło wtedy do głowy, że będzie to pierwsza z tysięcy parad, jakie w następnych latach rozleją się na pół świata. Chodzimy w nich, bo chcemy równych praw, równego traktowania zamiast wpychania nas do szaf. I dlatego, że chcemy się cieszyć z tego, kim jesteśmy.

Pierwsza polska Parada Równości przeszła ulicami stolicy 1 maja 2001 r. Potem dołączały kolejne miasta. W 2017 r. Marszów/Parad Równości było w Polsce siedem. W tym roku – aż piętnaście. Przełom? 2018 – rokiem przebudzenia polskiej społeczności LGBT?

Czułem, że „pióra w tyłku” to ściema

Paweł Szamburski ma 28 lat. Pochodzi z Żyrardowa pod Warszawą. Pracuje w kawiarni jednej z sieciówek. W marcu obiecał sobie, że weźmie udział we wszystkich tegorocznych Marszach/Paradach. Napisałem to na moich social mediach, więc było „oficjalnie”. Skąd pomysł? Na mojej pierwszej Paradzie byłem w 2012 r. Kolega mnie zachęcił. Pozytywny szok. Mnóstwo uśmiechniętych ludzi, platformy, muzyka – ogromne wrażenie. Poczułem się częścią wspólnoty. Zobaczyłem, że społeczność LGBT istnieje realnie i to jest masa ludzi. Działacze, o których czytałem w sieci, okazali się ludźmi z krwi i kości, można ich było poznać, porozmawiać z nimi. Wiele osób, również LGBT, wierzy w fantazje o „obscenicznych ekscesach”, o „piórach w tyłku”, nagich ludziach na Paradach. Jakoś czułem, że to ściema. Jeśli miałem obawy, to o bezpieczeństwo – i nie było z tym problemu. Na następną Paradę już nie potrzebowałem zachęty, sam wyciągnąłem znajomych. W tym roku pomyślałem, że samej Warszawy będzie mi mało. Kolejne miasta ogłaszały daty Marszów i stwierdziłem: dobra, jadę! Dotrzymał słowa.

Od kwietnia do października

Pierwsza była Łódź (21.04). Przyszło ok. 1000 osób – jak na tak duże miasto, niezbyt wiele. Było w porządku, ale wydaje mi się, że mogło być mocniej, dynamiczniej. Niecały miesiąc później odbył się zorganizowany ad hoc Marsz Tolerancji w Koninie (18.05). W tamtejszym liceum ogłoszono konkurs na wypracowanie o tolerancji. Spotkał się on z protestem lokalnej Młodzieży Wszechpolskiej. Gdy szkoła uległa naciskom i odwołała konkurs, uczniowie odpowiedzieli, organizując Marsz. Paweł: Podziwiam ich. Mnie w czasach liceum coś takiego nawet nie przyszłoby do głowy. W konińskim Marszu wzięło udział ok. 400 osób (dużo, zważywszy na wielkość miasta). Zaraz po Marszu dotarłem busem z ludźmi z Grupy Stonewall do Poznania, gdzie wieczorem złapałem pociąg do Krakowa. W Krakowie wylądowałem nad ranem. Do hotelu trochę odpocząć, prysznic – i na Marsz (19.05), już piętnasty w tym mieście. 7 tysięcy uczestników (rekord), obeszliśmy m.in. rynek ku radości turystów i mieszkańców, którzy tańczyli z nami, robili sobie zdjęcia. Była też kontrmanifestacja, ale niewielka. Lubię, gdy marsz idzie przez centrum, wtedy to ma sens – ludzie nas widzą. Lubię obserwować reakcje przechodniów. W większości są przyjazne.

Tydzień później odbył się czwarty Marsz w Gdańsku (26.05). Po raz pierwszy nie tylko w Gdańsku, ale w całej Polsce, prezydent miasta udzielił patronatu Marszowi Równości. Uznanie dla prezydenta Adamowicza. W Gdańsku było 7 tys. ludzi – 2 razy więcej niż rok temu. Była kontrmanifestacja, podobnie zresztą jak we wszystkich miastach, oprócz Warszawy i Torunia, ale po prostu spokojnie przeszliśmy koło niej. Radna Kołakowska tym razem nas nie blokowała (w październiku przegrała w wyborach, startując z list Ruchu Narodowego – przyp. „Replika”). W Gdańsku po raz pierwszy w tym roku był piknik – prezentowały się organizacje LGBT, były foodtrucki, grała muzyka.

9 czerwca miała miejsce osiemnasta Parada Równości w Warszawie. Przyszło 45 tys. osób. Zawsze staram się „zwiedzić” całą demonstrację – biegam od samego czoła do końca. W tym roku te „oględziny” zabrały mi wyjątkowo dużo czasu, Parada ciągnęła się i ciągnęła.

W Warszawie nie ma już kontrmanifestacji. Są co najwyżej pojedynczy przeciwnicy, którzy toną w naszym tłumie. Co roku na trasie Parady stoi spokojnie jedna pani, która trzyma baner z napisem o tym, że mężczyzna, który współżyje z mężczyzną, nie pójdzie do Królestwa Bożego. Cóż, ja się do tego królestwa i tak nie wybieram… (śmiech). Ta pani stała się już jakby elementem Parady. Niektórzy do niej podchodzą, przytulają ją. Przez niemal całą paradową sobotę pod Pałacem Kultury i Nauki działało Miasteczko Równości. To był ogromny sukces, przewinęły się tysiące ludzi. Oprócz organizacji LGBT, widać było też wielki biznes – w Miasteczku powodzeniem cieszyło się m.in. stoisko Netfliksa, a dzięki Ben & Jerry’s mieliśmy w przedparadowy piątek hologram tęczy na pl. Zbawiciela.

Na Marsz w Rzeszowie (30.06) patrzyło się z „pewną nieśmiałością” – pierwsza demonstracja LGBT na tzw. ścianie wschodniej, na Podkarparciu, które jest bastionem PiS-u. Rzeszów jednak zdał egzamin (frekwencja: ok. 1000 osób), choć nie obyło się bez incydentów. Przyszło sporo przeciwników w małych grupkach. Zauważyłem sojusz między agresywnymi facetami w narodowej odzieży a modlącymi się paniami. Tuż przed Marszem pewna dziewczyna podeszła do mnie i… próbowała wyrwać mi tęczową flagę z ręki. Ale nie mówmy tylko o przeciwnikach – i w Rzeszowie, i wszędzie indziej było ich dużo, dużo mniej niż nas. Skandowania „Chłopak, dziewczyna, normalna rodzina” albo „Zakaz pedałowania” były zagłuszane naszymi: „Chodźcie z nami”, „Miłość – równość – tolerancja”, „Homofobia – to się leczy”.

Tydzień później był znów weekend dwóch Marszów: w sobotę Opole (7.07), w niedzielę – Częstochowa (8.07). Oba pierwsze. W Opolu prężnie od kilku miesięcy działa organizacja Tęczowe Opole. Na Marszu panowała wspaniała atmosfera podgrzewana przez dobre wodzirejki: drag queens Charlotte i Lelitę Petit. Jednocześnie przeciwnicy nie spali: na jednym z opolskich bloków zawisł baner ze zdjęciem chłopca, który siedzi na barkach mężczyzny, a drugiemu mężczyźnie stojącemu obok daje buziaka. Do tego hasło: „Tacy chcą edukować twoje dzieci. Powstrzymaj ich. Stop pedofilii”. Małe „śledztwo” w sieci szybko wykazało, że na zdjęciu widnieje nowojorskie małżeństwo Court T. King, Rafael Gondim i ich syn. Court i Rafael skontaktowali się z polskimi prawnikami – jeśli sprawa będzie miała ciąg dalszy, „Replika” będzie informować.

W Częstochowie Marsz był najkrótszy, jeśli chodzi o długość trasy. Pojawiła się flaga z orłem na tęczowym tle. Fotki trafiły na social media. Zareagował sam minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński. Skierował sprawę do prokuratury z podejrzeniem przestępstwa polegającego na… bezczeszczeniu polskiego godła. Efektem była lawinowa popularność tęczowego orła. Na kolejnych Marszach pojawiło się mnóstwo ludzi w T-shirtach z orłem (Paweł: Moją kupiłem na Marszu w Szczecinie), w kilku miastach byli oni spisywani przez policję. Przez media społecznościowe LGBT przetoczyło się hasło „Tęcza nie obraża”. Kilka tygodni temu prokuratura umorzyła śledztwo.

W sobotę 11 sierpnia przeszedł Marsz w Poznaniu, po raz kolejny z udziałem prezydenta Jacka Jaśkowiaka, który po raz pierwszy udzielił Marszowi patronatu. Obudziłem się w piątek koło 5 rano, zerkam na Instagram: Arek Kluk, szef Grupy Stonewall, organizator Marszu, prowadzi transmisję na żywo. Myślę: on jest niezmordowany, jutro ma Marsz, a dziś tak wcześnie coś transmituje? I wtedy widzę na relacji, jak przez jakieś wielkie poznańskie skrzyżowanie przejeżdżają tramwaje z tęczowymi chorągiewkami. Wzruszyłem się tak, że już nie usnąłem. Tym bardziej, że jestem fanem transportu szynowego – chciałem pędzić do Poznania natychmiast! (śmiech) Wieczorem tego dnia była przedmarszowa impreza uliczna, podczas której dotarła wiadomość, że w sobotę nie będzie już chorągiewek na tramwajach. MPK wycofała się z podpisanej z Grupą Stonewall umowy. To dlatego potem na Marszu przemawiał motorniczy Aleksander Gapiński, który w proteście przeciw decyzji pracodawcy po prostu się wyoutował.

Katowicach pierwszy Marsz przeszedł w 2008 r., potem była przerwa – aż do 8 września br. Dopisali i uczestnicy (3 tys.), i policja, która idealnie pilnowała bezpieczeństwa, może nawet za bardzo – w życiu nie widziałem takiego korowodu radiowozów. Ale zabawa była przednia. W Szczecinie (15.09) również, choć nie cały czas – w pewnym momencie w naszą stronę poleciały szklanki, butelki, nawet parówki czy jajka. Ale nie daliśmy się, a organizatorka Monika Tichy (Lambda Szczecin) wygłosiła porywające przemówienie, widziałem ludzi, którzy płakali. Było nas aż 3 tysiące. Przed Marszem był też piknik, na którym m.in. „Replika” miała stoisko. W żadnym mieście podczas pierwszego Marszu nie było pikniku – chapeau bas dla Lambdy Szczecin.

Toruniu (29.09) było nadzwyczaj spokojnie i jak już wspomniałem – bez przeciwników. Tylko my – 1500 osób.

We Wrocławiu (6.10) frekwencja się podwoiła w porównaniu z zeszłym rokiem – przyszło ok. 7 tys. osób. Zapewnienie bezpieczeństwa przez policję oceniam najlepiej właśnie we Wrocławiu. A z innych spraw, dziwiłem się, że wśród uczestników zabrakło Marty Lempart, działaczki Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, wyoutowanej lesbijki, która kandydowała na prezydentkę Wrocławia.

Tydzień później (13.10) odbył się najgłośniejszy tegoroczny Marsz – w Lublinie. Zakazem wydanym przez prezydenta Żuka (Platforma Obywatelska) byłem po prostu zszokowany. Nie sądziłem, że – po zakazach prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego z 2004 r. i 2005 r. – będę jeszcze świadkiem zakazywania Marszu. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Przyszło ok. 2 tysiące osób. Wprawdzie Sąd Okręgowy podtrzymał zakaz, ale Apelacyjny uchylił. Chwała Bartoszowi Staszewskiemu, który jako organizator te prawne przeszkody pokonał.

Sezon Marszów zamknęła Zielona Góra (20.10), w której tęczowe flagi zawisły na ulicznych słupach, a frekwencja wyniosła ok. 1000 osób. Czy to nie fantastyczne? Pierwszy Marsz i od razu tęczowe flagi na ulicach! W ciągu tygodnia zobaczyłem drastyczny kontrast pomiędzy Polską wschodnią i zachodnią. W Zielonej było super i kolorowo, tylko troszkę już doskwierało zimno.

Płochliwe są gejuchy

Polska społeczność LGBT jest ogromna (ok. 1,5 mln ludzi), ale osób autentycznie zaangażowanych – wciąż, mimo tych 15 Marszów, brakuje. Paweł od kilku miesięcy jest wolontariuszem Miłość Nie Wyklucza i „Repliki”. W jaki sposób doszedł do tego, że trzeba „coś robić”? Ja się raczej zastanawiam, jak to jest, że tak wielu ludzi LGBT nie dochodzi do tej konkluzji. W Miłość Nie Wyklucza zacząłem od pomocy przy remoncie nowej siedziby, w „Replice” – od udziału w wysyłce do prenumeratorów/ek. Aktywizm to także takie prozaiczne czynności.

Mój Facebook i Instagram spływają dziś tęczą. Komuś się nie podoba? Luz, przełącz kanał. Gdy ktoś w mojej obecności mówi o LGBT w sposób dyskryminujący, już nie spuszczam głowy, potrafi ę wejść w dyskusję. Na moim plecaku przybywa tęczowych przypinek. Bywa, że siadam w autobusie czy pociągu z plecakiem na kolanach i łapię zdziwione spojrzenia siedzących naprzeciw. Patrzę im w oczy i nie ja pierwszy odwracam wzrok. To działa.

Rozumiem obawy przed wyoutowaniem się, ale jednak w wielu przypadkach one są nadmierne. Niedawno na moim profilu na Grindrze wstawiłem fotkę, na której trzymam tęczową flagę. Efekt był natychmiastowy: dużo mniej chłopaków zagadywało, a zdarzały się zaczepki: „Po co się afiszujesz? Co to da?” Płochliwe są te nasze gejuchy. Fotkę penisa prześlą bez problemu, ale tych, co „afi szują się”, będą hejtować. Heteronorma rządzi nawet na Grindrze. Zamieniłem zdjęcie na bez flagi – zaczęli pisać częściej.

W naszym środowisku jest hejt na tak zwanych przegiętych gejów, na osoby trans, bi, na drag queens. W poprzedniej „Replice” Łukasz Sabat powiedział, że jest w otwartym związku – i jaki hejt?! Związek otwarty to nie jest moja bajka, ale uważam, że jeśli dwóch facetów tak sobie układa życie, to luz. Najgorsi zaś są tacy, co of cjalnie żyją w monogamii, realnie – w otwartych związkach i… publicznie hejtowali Łukasza. Cóż za hipokryzja!

Plany na 2019

Myślę o dwóch wypadach za granicę. Chciałbym zobaczyć Paradę w Amsterdamie, gdzie tęczowy tłum płynie barkami po kanałach. I największe marzenie: w przyszłym roku będzie 50-lecie Stonewall. Parada w Nowym Jorku będzie nieziemska…

Na pewno będę w Warszawie i Poznaniu, ale z niecierpliwością czekam też na cztery, już zapowiedziane przez organizatorów, Marsze w nowych miastach u nas: Białystok, Bydgoszcz (11.05.2019), Kielce (13.07.2019) i Olsztyn. Wygląda na to, że 2019 r. też będzie rekordowy  

 

Tekst z nr 76/11-12 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

140 KM OD BERLINA

Z MONIKĄ DRUBKOWSKĄ, współorganizatorką pierwszego Marszu Równości w Gorzowie Wielkopolskim, którą zwolniono z pracy dwa dni po Marszu, rozmawia Ewa Tomaszewicz

 

Foto: arch. pryw.

 

Jak skomentujesz wyniki wyborów?

Jestem rozdarta w swych odczuciach. Z jednej strony jestem bardzo zadowolona z wyniku Lewicy, dzięki któremu do parlamentu wracają politycy i polityczki zapowiadający walkę o równe prawa kobiet i mężczyzn, ludzi nieheteronormatywnych. Są to także osoby, dla których sprawy środowiska, klimatu i prawa zwierząt są priorytetowe. Z drugiej strony mamy wciąż wysoki wynik partii rządzącej, mającej większość, oraz wejście do parlamentu Konfederacji, w programie której znajdziemy między innymi jawny postulat sprzeciwu wobec działań społeczności LGBTI.

Prawu i Sprawiedliwości wyrosła konkurencja po prawej stronie. Czy twoim zdaniem mamy się czego bać?

Można się spodziewać projektów ustaw: „rozdzielającej” LGBTI od państwa, czyli takiej, która miałaby m.in. „uwolnić” przestrzeń publiczną od „prowokacyjnych” akcentów rzekomo godzących w symbole państwowe i religijne, a także projektu jeszcze bardziej ograniczającego dostęp do aborcji czy projektu przywracającego karę śmierci czy rozszerzającego dostęp do broni. Dlatego przed polityczkami i politykami chcącymi blokować tego typu projekty trudne zadanie. Cała nadzieja w Senacie, w którym opozycja ma niewielką większość i będzie miała szansę przeciwdziałać.

Na własnej skórze doświadczyłaś, że nawet obowiązujące prawo, i to w jedynym obszarze, który uwzględnia osoby nieheteronormatywne – czyli prawo pracy – nie zawsze nas chroni. Straciłaś pracę dwa dni po tym, jak 24 sierpnia br. współorganizowałaś pierwszy Marsz Równości w Gorzowie Wielkopolskim.

Ponieważ byłam zatrudniona na umowę o pracę na czas nieokreślony, powody zwolnienia powinny być skonkretyzowane i dotyczyć działań i zadań, które wskazywałyby na zaniedbanie obowiązków bądź ich całkowite niewykonanie. Takiego uzasadnienia w mojej opinii nie otrzymałam. Przyczyny wypowiedzenia umowy zostały ujęte zaledwie w kilku zdaniach, bez skonkretyzowania sytuacji, do których miałyby się odnosić. Były to: wykorzystanie samochodu służbowego do prywatnego wyjazdu na urlop oraz zdarzające się opóźnienia w wysyłaniu ofert. Poprosiłam o podanie konkretnych ofert i rzekomo niezrealizowanych terminów – nie uzyskałam ich. Zaczęłam więc podejrzewać, że zwolniono mnie z innego powodu. Skonsultowałam się z prawnikami, którzy potwierdzili, że może chodzić o moją działalność poza miejscem pracy, na rzecz osób LGBTI. A jak wiadomo i to, i moja homoseksualność, to kwestie, które zgodnie z Kodeksem pracy nie mogą być powodem zwolnienia.

Na jakim etapie jest twoja sprawa?

Złożyłam do sądu pracy odwołanie od wypowiedzenia przez pracodawcę. Do tej pory musiałam jedynie dostarczyć wyjaśnienia w sprawie wysokości odszkodowania. Czekam na wyznaczenie terminu rozpatrzenia sprawy. Mój były pracodawca nie odniósł się jeszcze do zarzutów, natomiast wystosował do mnie pismo z nakazem wystosowania w mediach oświadczenia, w którym potwierdziłabym powody zwolnienia, które sam określił w wypowiedzeniu.

Wystosujesz je?

Nie, czekam na rozstrzygnięcia sądu.

Ta sytuacja sprawiła, że postanowiłaś założyć spółdzielnię pracy, w której znalazłyby zatrudnienie osoby długotrwale bezrobotne, z niepełnosprawnościami, dyskryminowane z innych powodów. Dlaczego wybrałaś właśnie taki profil działalności?

Choć ostatecznie w obawie przed ewentualnymi przyszłymi problemami finansowymi w odwołaniu do sądu pracy wniosłam o przywrócenie do pracy, to na ten moment rzeczywiście realizuję plan założenia Fundacji „Warto być równym nad Wartą”.

Ten profil działalności wynika przede wszystkim z moich osobistych doświadczeń. Miałam trudne dzieciństwo. Z powodu biedy, ojca alkoholika, depresji mamy doznałam już w najmłodszych latach wielu upokorzeń, wykluczenia i wstydu. Dodatkowo borykałam się z kwestią mojej orientacji seksualnej. Potrzebowałam wsparcia, wiedzy, poczucia, że nie jestem sama. Nigdy tego nie otrzymałam.

Ojciec wyszedł z nałogu i za moją namową założył stowarzyszenie. Moi rodzice od ponad dwudziestu lat prowadzą działalność społeczną, udzielając pomocy m.in. alkoholikom i bezdomnym. Współpracując z nimi, zorientowałam się, że też chcę pomagać. Sama jestem osobą niepełnosprawną w stopniu umiarkowanym i wiem, z jakimi trudnościami borykają się takie osoby w życiu zawodowym. Dodatkowo w ostatnim czasie poznałam wiele osób, które są wykluczone z życia społecznego, zawodowego z różnych powodów, np. problemów zdrowotnych i innych. I także takim osobom chciałabym pomóc.

Zarówno ty, jak i pozostali organizatorzy Marszu, działacie stosunkowo krótko na rzecz z LGBTI. Co sprawiło, że zajęłaś działalnością społeczną?

Jestem w związku z kobietą od dziewięciu lat. Ostatnio poczułam, że pękła moja strefa bezpieczeństwa, jeśli chodzi o nasze życie prywatne. W okresie wyborów do europarlamentu jako kandydatka Wiosny Roberta Biedronia postanowiłam zrobić publiczny coming out. To właśnie wraz z pojawieniem się Wiosny rozpoczęłam aktywność polityczną i przy jej okazji poznałam wiele kobiet, które od lat działają społecznie w innych miastach. One dały mi motywację.

Dlaczego zdecydowaliście się na Marsz Równości?

W 2018 r. do Gorzowa przyjechał Robert Biedroń z „burzą mózgów”. Ta wizyta i jego osobowość zainspirowały mnie do zmian w postrzeganiu siebie, a co za tym idzie, do działań na rzecz społeczeństwa. Zaangażowałam się w działania polityczne w Wiośnie. Poznałam wiele działaczek zajmujących się równouprawnieniem kobiet i mężczyzn i wykluczeniem osób z niepełnosprawnościami, wiele aktywistek na rzecz praw osób LGBTI. W ramach działań w Wiośnie po raz pierwszy w życiu wybrałyśmy się z partnerką na Marsz Równości w Koszalinie.

Wystartowałam w wyborach europarlamentarnych. W swoim biogramie na czas kampanii umieściłam informację, że jestem osobą homoseksualną. Do tamtego momentu tylko najbliższa rodzina i zaufani przyjaciele wiedzieli o moim związku z kobietą. Bardzo bałam się negatywnej reakcji otoczenia, m.in. współpracowników i przełożonych w miejscu pracy – a pracuję w branży ochroniarskiej. Miałam to szczęście, że obawy były niepotrzebne. W pracy oznajmiłam zarządowi – poprzedniemu, który pełnił tę funkcję do maja 2019 – koleżankom i kolegom o swojej działalności politycznej, a i przy okazji o orientacji seksualnej. Nie spotkały mnie żadne szykany, ubliżanie, czy niewłaściwe zachowania. A ówcześni przełożeni zachęcali mnie do dalszego rozwoju. Wiem jednak, że moje doświadczenia z ujawnieniem się bardzo mocno odbiegają od wielu doświadczeń osób nieheteronormatywnych.

Myśl i decyzja o organizacji Marszu Równości w Gorzowie przyszły więc naturalnie, dość impulsywnie, w okolicznościach działań politycznych, własnego publicznego coming outu, oraz raptownego wzrostu mojej własnej świadomości o potrzebie zmian w polskim społeczeństwie i w polskim prawie w kwestiach związanych z równouprawnieniem osób LGBTI.

Twoja działalność nie skończyła się na Marszu.

Jak już wspomniałam, jestem w trakcie przygotowań do rejestracji fundacji, której celem będzie pomoc osobom wykluczonym społecznie. Moim marzeniem jest wybudowanie w przyszłości Centrum Integracji Społecznej, w pełni przystosowanego dla osób niepełnosprawnych, wraz z hostelem dla młodzieży LGBTI, która potrzebuje ratunku w sytuacji kryzysowej. Podczas przygotowań do zorganizowania Marszu poznałam kilka osób z zapałem i motywacją do działań. Chcą pomagać, bo tak jak ja dostrzegają ogromny problem, m.in. wśród wymienionych grup. Nie jesteśmy hermetycznie zamkniętą grupą. Przychodzą do nas emeryci, osoby z niepełnosprawnościami poruszające się na wózkach, wykluczone zawodowo mamy, wspierające osoby heteroseksualne oraz osoby homoseksualne i transpłciowe.

Przy fundacji zarejestrujemy działalność gospodarczą, dającą możliwość pracy osobom wykluczonym. Będzie to między innymi hostel, może drobna gastronomia, jedzenie wege, kawa na wynos we własnym kubku, produkcja gadżetów, renowacja mebli itp. Jest wiele pomysłów, a najważniejszy cel – integrować i pomagać takim osobom jak ja, wykluczonym społecznie, a także osobom potrzebującym aktywizacji zawodowej czy zmagającym się z depresją.

Po wyborach zebrałam kilkadziesiąt banerów, mamy szyć z nich torby. Bardzo szybko znalazły się trzy osoby, które mają maszyny oraz bezpłatna sala. Na ten moment działamy bez funduszy. Utworzyłam zbiórkę na pomagam.pl i próbujemy je zdobyć poprzez finansowanie społecznościowe.

Jak myślisz, czym się rożni aktywizm w mniejszych miastach od warszawskiego czy krakowskiego?

Gorzów to małe miasto, ma 120 tysięcy mieszkańców. Króluje tu przemysł i instytucje samorządowe. W małym mieście wieści rozchodzą się szybko. Dość szybko poczułam, że mogę już nie znaleźć tu pracy. Mój wpis na portalu społecznościowym o utracie pracy po organizacji Marszu podchwyciły lokalne media, wieści się rozniosły. A za tym zapewne przeróżne opinie na mój temat, szczególnie jako pracownika.

Ciężko będzie nam pozyskać fundusze na działalność fundacji od lokalnych firm. Obawiam się, że wiele osób, które chciałyby nam pomóc wolontariacko, nie będą uczestniczyć w naszych zajęciach czy spotkaniach w obawie przed utratą pracy czy hejtem. Sam Marsz pokazał nam, jak wielu gorzowian nie miało odwagi dołączyć do nas. Stali z boku jako obserwatorzy.

Słowem musicie zaczynać od podstaw i mierzyć się ze stereotypami i mitami, które większe miasta mają już przerobione?

Niestety spotkała nas fala hejtu, pod artykułami prasowymi czy na naszej stronie pojawiło się wiele negatywnych komentarzy. A mieszkamy tylko 140 kilometrów od Berlina! Nie wierzyłam, że będąc tak blisko „Zachodu”, poczuję się tak zaściankowo. Na szczęście na samym Marszu nie było gróźb czy prób napaści, ale oczywiście nie obyło się bez kontrdemonstracji i kilkudniowego przejazdu busów z hasłami anty-LGBTI po całym mieście.

Mam wrażenie, że w mniejszych miastach mieszkańcy nie mają świadomości, że Marsze to manifestacja postulatów, o które walczymy, i pokazanie, że istniejemy, mamy sojuszników i należy nam się możliwość równego korzystania z praw. Niestety bardzo często identyfikują je stereotypowo z demonstrowaniem orientacji seksualnej, z zabawą na koszt podatnika i obrażaniem Kościoła. Skoro Marsze stają się coraz bardziej popularne, może warto byłoby w formie kampanii społecznej wyjaśniać, skąd taki pozytywny charakter Marszów oraz w jasny sposób przedstawiać postulaty na tablicach, plakatach i banerach, ulotkach. Ludzie nie mają wiedzy, że na przykład akt notarialny nie daje nam prawa spadkowego w taki sam sposób jak w przypadku małżeństwa.

Skąd twoim zdaniem wziął się wysyp aktywizmu LGBTI w niemal całej Polsce w ostatnich latach?

Myślę, że to wynika z bezsilności oraz z tego, że zwyczajnie straciliśmy cierpliwość. Od wielu lat obserwujemy, że w naszej sprawie nic się nie zmieniło. Ile jeszcze mamy czekać? W tak wielu krajach wprowadzono związki partnerskie czy małżeństwa. To zwyczajnie nas wkurza, tak po prostu. Kościół katolicki, aby przykryć swoje problemy, prowadzi wobec nas kampanię nienawiści. Atakują nas politycy i media. Ile można?

Czyli za rok zobaczymy się na kolejnym marszu w Gorzowie?

Oczywiście, i na pewno w większym gronie osób wspierających. Marsze są potężną siłą napędową zmian, ale w obecnej sytuacji politycznej i społecznej nie łudzę się, że za rok nie będą potrzebne. A więc tak, do zobaczenia za niecały rok na Marszu!

Zbiórkę Moniki Drubkowskiej można wesprzeć na stronie: https://pomagam.pl/pfj yxwp9  

 

Tekst z nr 82/11-12 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jestem ze strefy

Z KUBĄ GAWRONEM, współtwórcą Atlasu Nienawiści monitorującego rozwój „stref wolnych od LGBT”, a także współorganizatorem Marszu Równości w Rzeszowie, rozmawia Tomasz Piotrowski

 

 

3 marca Ordo Iuris (organizacja prawników o skrajnie konserwatywnych poglądach) pozwała ciebie oraz Paulinę Pająk i Pawła Prenetę – tworców strony atlasnienawisci. pl. OI działa w imieniu kilku samorządów. Oskarżają was o naruszenie ich dobrego imienia, bo ich zdaniem „strefy wolne od LGBT” nie mają nic wspólnego z nienawiścią.

Pozwu spodziewaliśmy się już od lutego, gdy Jerzy Kwaśniewski (współtwórca Ordo Iuris – przyp. red.) poinformował na Twitterze, że przygotował ekspertyzę prawną dla samorządów, które chciałyby na taką drogę sądową się zdecydować. Samorządy twierdzą, że zależy im po prostu na ochronie rodziny i w związku z tym nie widzą w uchwałach nic złego. To, że udało się nam nagłośnić sprawę na tyle, że mówi o tym już cała Europa, czy nawet świat, trochę ich przeraziło. Pojawiły się przecież też pierwsze skutki – zerwanie partnerstwa Saint- Jean-de-Braye z Tuchowem, Nogent-sur-Oise z Kraśnikiem czy regionu Doliny Loary z województwem małopolskim. Oni uważają, że to skutek naszych działań, a nie tego, że po prostu działają niezgodnie z prawem UE, gdzie obowiązuje zakaz dyskryminacji.

Boisz się?

Niespecjalnie, jestem raczej ciekawy, co będzie dalej. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Ziobro może przeciągać sprawę latami. Ale czy się boję? Bycie obleganym przez rozjuszony białostocki tłum rzucający w nas dziesiątkami petard naprawdę zmienia perspektywę. Wizyty w sądzie to raczej małe piwo przy tym. Mamy już wsparcie Kampanii Przeciw Homofobii i bardzo nas cieszy ich akcja społeczna. (akcja „Murem za Kubą, Pauliną i Pawłem! #BohaterskaTrójka w social mediach” – przyp. red.). Dziękujemy wszystkim, którzy okazują nam wsparcie!

Codziennie po pracy razem z Pauliną stajesz się śledczym w sprawie kolejnych uchwał?

Szukamy ich, używając różnych kombinacji słów kluczowych i operatorów Google. Przeglądamy porządki obrad, sprawdzamy pogłoski, gromadzimy protokoły, porządki obrad, transmisje, imienne wykazy głosowań, dane kontaktowe, składy rad, zliczamy dotacje unijne, ludność gminy, powierzchnię, liczbę uczniów, na podstawie której szacujemy odsetek osób LGBTIA (5-10%), które, jak my, mieszkają w „strefach wolnych od LGBT”.

Gdybyś miał wyjaśnić komuś z zagranicy cel tych działań?

Chcemy nagłośnić temat, by w pierwszej kolejności zatrzymać przyjmowanie tych uchwał, a z czasem doprowadzić do ich uchylenia, chociażby pomagając Rzecznikowi Praw Obywatelskich, Adamowi Bodnarowi. Wiem od Mileny Adamczewskiej z jego Biura, że nasza baza bardzo im pomaga w przygotowywaniu kolejnych skarg na te uchwały. W tej chwili RPO zrobił to już w przypadku Klwowa, Serników, Lipinek, Niebylca i Istebny.

Ponad 100 jednostek samorządu terytorialnego, prawie 1/3 kraju, przyjęła już uchwały. Gdzie i kiedy zaczęła się ta fala?

Zaczęło się zmasowanym uderzeniem między 27 i 29 marca 2019 r. Uchwały przyjęły wtedy Mełgiew, Ostrów Lubelski, powiat świdnicki, Świdnik, Urzędów, Tuszów Narodowy i Mordy. To, co się obecnie dzieje, to wynik lobbingu lubelskich samorządowców i kampanii w ultrakonserwatywnych mediach. Wojewoda lubelski Przemysław Czarnek rozesłał tekst uchwały do lubelskich samorządów. Wójt z podkarpackiego Tuszowa Narodowego w wywiadzie dla NaTemat wspomniał wprost, że projekt uchwały po prostu wziął z Naszego Dziennika. A w szerszym kontekście – te uchwały to „odpowiedź” na Deklarację LGBT podpisaną przez prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego w lutym 2019 r. Zaraz potem ruszyło: w marcu były wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego – w Jasionce o seksualizacji dzieci oraz w Katowicach, gdzie padło słynne „wara od naszych dzieci!”.

Najpierw były uchwały „przeciw ideologii LGBT”, 26 kwietnia radni w powiecie łowickim przegłosowali Samorządową Kartę Praw Rodziny i tym śladem poszły kolejne jednostki. Jaka jest różnica między tymi dokumentami?

Te o „ideologii” bezpośrednio wskazują na społeczność LGBTIA i ją wykluczają. Natomiast SKPR robi to pośrednio, promując wąski wzorzec rodziny kosztem innych modeli – to np. podpowiedzi biurokratycznych szykan wymierzonych w organizacje pozarządowe chcące zorganizować zajęcia antydyskryminacyjne w szkołach czy innych samorządowych obiektach. SKPR proponuje też szereg nowelizacji aktów prawa miejscowego blokujących m.in. szkolne zajęcia antydyskryminacyjne, dofinansowywanie organizacji LGBTIA itp.

Ale są też jednostki, które te uchwały odrzuciły.

Jak najbardziej – najczęściej takie, w których nie dominuje PiS. Z tego co wiem, udało się to np. w Siedlcach. Pisano tam petycje, e-maile do radnych, uczestniczono w sesjach rady miejskiej.

Kiedy zająłeś się atlasem?

Na pomysł tabeli z uchwałami oraz mapki wpadłem we wrześniu pod wpływem zwykłego pytania Karoliny Gierdal (jedna z prawniczek KPH – przyp. red.) o aktualną listę uchwał. Od naszej współpracy w związku z zakazem Marszu Równości w Rzeszowie, który współorganizuję, często pomagałem jej w różnych sprawach. Listy nie miałem i stwierdziłem, że warto ją zrobić. W październiku Miłość Nie Wyklucza opublikowało zestawienie Pauliny Pająk, która, jak się okazało robiła to już od czerwca. Wtedy połączyliśmy siły. Paweł Preneta wspomaga nas swą informatyczną wiedzą.

 Myślisz że „strefy…” dalej będą się rozrastać? Zaleją całą Polskę i w końcu, tak jak w 2013 r. w Rosji, Sejm przyjmie uchwałę o zakazie „promocji ideologii LGBT”?

Wprawdzie tempo ich przyjmowania spadło, ale Ordo Iuris łatwo nie odpuści. Co więcej, zalążek ustawy już powstaje. Ordo Iuris już dziś proponuje nowelizację ustawy o prawie oświatowym, która nakładałaby obowiązek dokładnej informacji o prowadzonych w szkołach zajęciach, zawierający np. ideał wychowawczy. To samo Ordo Iuris próbuje zrobić w ministerstwie szkolnictwa wyższego. Uczelnia miałaby obowiązek „krzewienia wartości chrześcijańskich”, a hejtujący nas wykładowcy byliby nienaruszalni. To oczywiście projekty, ale od tego, na ile władza dalej pozostanie w rękach prawicy zależy, czy nie stanie się to rzeczywistością.

Wasze zestawienia uchwał były też pomocne w procesie przygotowywania, przyjętej w grudniu, rezolucji Parlamentu Europejskiego zwracającej uwagę na sytuację osób LGBTIA w Polsce i potępiającej „strefy…”.

28 października 2019 r. w Nowej Sarzynie, rodzinnej miejscowości Kamila Maczugi (członek Zarządu Okręgu krakowskich struktur Partii Razem – przyp. red.) przyjęto uchwałę przeciwko „ideologii LGBT”. Kamil poinformował wtedy znajome europosłanki Malin Björk (szwedzka feministka, działaczka Partii Lewicy) i Terry Reintke (niemiecka europosłanka Zielonych). Pod wpływem naszego wykazu (samego Atlasu jeszcze wówczas nie było) zainicjowały one prace nad rezolucją i zaprosiły nas do Parlamentu.

Jak to jest zobaczyć na żywo europosłankę Kempę i europosła Jakiego perorujących przeciwko nam?

Siedzieliśmy tuż za plecami Jakiego na galerii bocznej, więc u niego rzucił mi się w oczy jedynie jego całkiem fajny tyłek. (śmiech) Z powodu wady słuchu – nie rozumiem mowy ze słuchu, czytam z ruchu warg – nie wiedziałem, o czym mówiła posłanka Kempa – ale jej zawziętość było widać po mowie ciała i częstym zabieraniu głosu.

 Z tego co czytałem, współtworzyliście treść rezolucji, tak?

Uwzględniono kilka naszych sugestii, np. tą, by napisać nie tylko o uchwale przeciwko „ideologii LGBT”, ale także Samorządowej Karcie Praw Rodziny, czy choćby jej części. Naszym pomysłem był też apel do Komisji Europejskiej o weryfikację projektów unijnych w tych samorządach, które przyjęły uchwały, pod względem przestrzegania przez nich zasady niedyskryminacji. Z moich obliczeń wynika, że gminy, które przyjęły uchwały anty-LGBT otrzymały w obecnej perspektywie finansowej UE (2014-2020) ok. 8,8 mld zł, w tym 3 mld na edukację i administrację. I tu bym chciał zaapelować do KE o wyraźne przypomnienie gminom, że łamanie zasady niedyskryminacji może przynieść konsekwencje finansowe.

Kuba, masz 39 lat, w 2018 r. współorganizowałeś pierwszy Marsz Równości w Rzeszowie, ale aktywistą LGBTIA byłeś już wcześniej, prawda?

Dużo wcześniej. Pierwszy Marsz Równości, w jakim wziąłem udział, był w Krakowie w 2004 r.

I zmobilizowała cię do niego… Justyna Pochanke.

Właśnie! W zapowiedzi Marszu powiedziała, że „tu nie będzie tak słodko jak za granicą”. Wkurzyłem się wtedy strasznie. Mój udział był odruchem buntu przeciwko ówczesnej nagonce w mediach. Pierwsze Marsze w Polsce nie były łatwe, chociaż oczywiście zeszłoroczny, białostocki przebił wszystko. Od zawsze wiedziałem, że moje równe prawa, jako osoby LGBTIA, będzie trzeba sobie wywalczyć.

Pierwszy Marsz Równości w Rzeszowie był zarazem pierwszym na całej „ścianie wschodniej”. Zdobyłeś wtedy poparcie Agnieszki Holland, Kayah czy popularnego niegdyś w Polsce aktora i poety Omara Sangare.

Wysłałem chyba kilkaset wiadomości na adresy zebrane ze stron www i profili na FB do rożnych znanych osób. Kilkadziesiąt zareagowało, zrobili sobie zdjęcie z planszą o naszym Marszu. Odezwałem się do Omara, bo wiedziałem, że pochodzi ze Stalowej Woli. Nie byłem pewny, czy będzie chciał wracać wspomnieniami do podkarpackiego rozdziału jego życia, mieszka od lat w USA, ma męża. A tu niespodzianka – Omar ogromnie się ucieszył, do tego stopnia, że zaproponował przyjazd z Nowego Jorku na nasz Marsz! A w międzyczasie jeszcze zrobił sobie na nowojorskiej Paradzie fotkę z Cynthią Nixon z kartką poparcia dla rzeszowskiego Marszu!

Jak to było dorastać w Rzeszowie, gdy się jest gejem?

W „fizycznej” rzeszowskiej rzeczywistości społeczność LGBTIA po prostu nie jest obecna, jesteś zdany sam na siebie. Życie towarzyskie toczy się na serwisach społecznościowych i domowych imprezach. Latem jeszcze ludzie umawiają się na grupie na piwo pod tzw. tęczowym mostem. Osobiście zetknąłem się z obojętnością policji, gdy zgłaszałem facebookowe komentarze dwudziestolatków, którzy pisali o strzelaniu z broni pneumatycznej do uczestników Marszu. Policja oczywiście nie wykryła sprawców, mimo, że podałem na tacy nazwiska, zdjęcia i prawdopodobne miejsca zamieszkania. Ważysz słowa, uczysz się przemilczać fakty. Utrzymujesz powierzchowne relacje towarzyskie z ludźmi spoza bańki, bo domyślnie zakładasz, że są homofobami. Zastanawiasz się, który ze znajomych by cię zbluzgał, który wyśmiał, a który uraczył pasywno- agresywnym świętoszkowatym wykładem.

Jakiś coming out w takim świecie jest w ogóle możliwy?

Jest. Ale jest trudniejszy. Mój przed mamą był właściwie przypadkowy. Niestety ten temat wciąż jest dla mnie bolesny z powodu jej słów, jakie wtedy padły. Miałem 23 lata, a do dziś nie czuję się gotowy rozmawiać na ten temat publicznie. Przepraszam.

A co z pracą?

Jestem administratorem bazy danych w branży lotniczej. Po białostockim Marszu przestałem się bać plotek za moimi plecami. Wyoutowałem się w wywiadzie dla lokalnej gazety na temat współorganizowanego przeze mnie wiecu solidarności z Białymstokiem. O dziwo, jedyną reakcją była prośba mojego kierownika, żebym zgłaszał mu ewentualne nieprzyjemności z powodu mojej orientacji. Czyli super. W pracy mam więc chyba spokój… chyba, bo… być może moja bariera związana z wadą słuchu skutecznie izoluje mnie od tego, co ludzie mówią.

Mogę zapytać, czy jesteś singlem?

Mam duży ubytek słuchu, dzięki rehabilitacji wytrwale prowadzonej w dzieciństwie przez moją mamę czytam z ruchu warg. I mogę też mówić, choć dużo zależy od warunków, w jakich rozmawiam. Nie da się ukryć, że to wpływa na relacje. Piwo? Kino? Seks? Jak najbardziej. Związek? Co to, to nie, może lepiej jednak z kimś bardziej bezproblemowym. Ostatni raz w związku, zresztą nieudanym, byłem 10 lat temu. Ale myślę, że wina jest także po mojej stronie, bo z powodu trudności komunikacyjnych generalnie jestem wycofany, spięty i nastawiony na słuchanie.

Mimo wszystko zrobiłeś masę wielkich rzeczy dla naszej społeczności!

Staram się omijać ograniczenia. Z ludźmi komunikuję się przede wszystkim tekstowo przez internet, czasami na osobistych spotkaniach. Na kongresach i konferencjach proszę organizatorów o równoległy tekstowy kanał komunikacji. Osoby z naszej grupy aktywistów czytają za mnie przemówienia i wypowiadają się do mediów, przed kamerą czuję paraliżujący strach. Ostatnio uciekałem przed Adrianą Otrębą z TVN24 – przepraszam! Ale można być czynnym aktywistą będąc niesłyszącym.

Dzięki za rozmowę.

Obserwujcie sytuację polityczną w waszych miejscach zamieszkania. Pamiętajcie: macie prawo dostępu do informacji publicznej. Na naszym Facebooku, w poście z 14.03.2020 znajdziecie wzór listu (e-maila), który można wysyłać do lokalnych władz. Gmina ma OBOWIĄZEK odpowiedzieć w ciągu 14 dni. O wynikach swych działań informujcie Kubę, jego e-mail: [email protected].

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.