Zwyczajny heteryk spotyka boską drag queen i robi przy tym świetny interes. Broadwayowski musical z piosenkami napisanymi przez Cyndi Lauper na deskach warszawskiego Teatru Dramatycznego
TEKST: PIOTR KLIMEK
Kinky Boots (H. Fierstein, C. Lauper), reż. E. Pietrowiak, wyk. K. Szczepaniak, M. Weber i inni; Teatr Dramatyczny, Warszawa, premiera: 7.07.2017
Fabuła jest zainspirowana prawdziwą historią. Charlie, młody, zwyczajny heteryk na angielskiej prowincji, przejmuje po zmarłym ojcu podupadającą niewielką fabrykę butów Price & Son. Szukając pomysłu na wydźwignięcie firmy z zapaści, trafia na Lolę, cudowną londyńską drag queen. To spotkanie dwóch światów doprowadzi do tego, że Price & Son rozpocznie produkcję fantazyjnych seksownych kozaczków (tytułowe „kinky boots”), a przy okazji akceptacja dla seksualnej i płciowej odmienności zawita do małego miasteczka. Po drodze jest oczywiście mnóstwo zabawy, pomyłek i zwrotów akcji. Najpierw, w 2005 r., był film „Kinky Boots” (u nas znany jako „Kozaczki z pieprzykiem”), idealnie skrojona angielska specjalność, czyli obyczajowa komedia z ważnym społecznym przesłaniem, niczym „Dziewczyny z kalendarza” albo „Dumni i wściekli”. W „Kozaczkach…” błyszczał Chiwetel Ejiofor, dziś gwiazdor (m.in. oscarowy hit „Zniewolony: 12 Years a Slave”), o którym mówi się, że może zostać pierwszym czarnoskórym Bondem. Jako gorąca Lola jest zniewalający.
Harvey Fierstein (wyoutowany aktor i reżyser, twórca m.in. „Klatki dla ptaków”, „Trylogii miłości”) zaadaptował scenariusz na musical. Wszystkie piosenki napisała Cyndi Lauper, wielka sojuszniczka LGBT. Amerykańska premiera musicalu „Kinky Boots” odbyła się w 2012 r. i tak „kozaczki” rozpoczęły triumfalny pochód przez sceny. Spektakl zdobył 13 nominacji do nagród Tony, teatralnych Oscarów. Zdobył sześć statuetek, w tym dla Lauper za muzykę (była pierwszą kobietą, która zwyciężyła w tej kategorii!).
Od 7 lipca „Kinky Boots” można oglądać na deskach warszawskiego Teatru Dramatycznego.
Spektakl rozpoczyna scena genialna. Oto 10-letni na oko chłopak z trudem zakłada połyskujące, czerwone szpilki. Chwieje się, ale w końcu staje na nogi, delikatnie stawia pierwszy krok. Na początku rusza się jak pokraka, po chwili łapie balans… Dwa kolejne kroki – i czuje, że to jego żywioł: zamaszystym krokiem paraduje po scenie jak najlepsza drag queen. Już wiemy, że to Lola, gdy była małym chłopcem. Krzysztof Szczepaniak jako dorosła Lola jest fantastyczny. Ma niski, męski głos mocny jak dzwon i dragqueenową postawę pod tytułem „Niech no który tylko mi podskoczy!”. Sypie ciętymi ripostami jak z rękawa. Przyjaciela ma w grzecznym Charliem, cichego sojusznika – w uroczo przegiętym robotniku George’u (znakomity Mariusz Drężek) a wroga – w robotniku Donie, z którego jest typowy „kawał chłopa”. Lola ma też cztery „koleżanki”. Razem, w numerach tanecznych, budzą największy aplauz. Poruszają się i śpiewają wspaniale. Tylko stroje mogłyby mieć bardziej wariackie. Drag queen to nie facet przebrany za seksowną laskę, drag queen to facet przebrany za mega odlecianą zdzirę podniesioną do dziesiątej potęgi (pamiętacie nagrodzone Oscarem kostiumy z filmu „Priscilla, królowa pustyni”?).
Zgrzytem jest jedna wypowiedź Loli – gdy wyjaśnia, czym różni się drag queen od… osoby trans. W filmie zamiast „osoby trans” pada określenie „transwestyta” i to ma sens, bo chodzi o ubiór. „Transwestyta” zamieniony na „osobę trans” kładzie dowcip, robi się transfobicznie.
Ale całość ma wydźwięk bardzo OK. Końcowe przesłanie, że można być, kim się chce, męskość niejedno ma imię a akceptowanie różnorodności jest korzystne nie tylko finansowo, wybrzmiewa mocno i zostaje nagrodzone owacją na stojąco. p.s. Na premierze w lożach siedziało kilkanaście polskich drag queens – super!
Tekst z nr 68/7-8 2017.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.