Oscar czarny i gejowski

Po raz pierwszy Filmem Roku okrzyknięto obraz z gejem w roli głównej. Oscara dla dla „Moonlight” otrzymał też Tarell Alvin McCraney za scenariusz, który oparł na własnej historii

 

Tarell McCraney (z lewej) napisał nagrodzony Oscarem scenariusz do „Moonlight” wraz z reżyserem filmu Barrym Jenkinsem (z prawej), na podstawie własnej sztuk mat. pras.

 

Ten Oscar jest dla wszystkich czarnych i brązowych chłopaków i dziewczyn, którzy nie przystają do normy płciowej czy seksualnej. Wiem, że nie jesteśmy widoczni w kulturze. Próbowałem nas pokazać. Dzięki – powiedział 36-letni dramaturg Tarell Alvin McCraney, odbierając Oscara za scenariusz do „Moonlight”.

„Moonlight” to pierwsze w niemal 90-letniej historii Akademii Filmowej dzieło z homoseksualnym bohaterem w roli głównej nagrodzone w głównej kategorii. Nominowany do ośmiu Oscarów, z ceremonii wyszedł „Moonlight” z trzema; poza dwoma wymienionymi statuetkę otrzymał jeszcze Mahershala Ali za najlepszą męską rolę drugoplanową.

McCraney dołączył zaś do wąskiego grona wyoutowanych zdobywców Oscarów (patrz: ramka). Dokonał on wraz z reżyserem Barrym Jenkinsem adaptacji własnej sztuki pt. „In Moonlight Black Boys Look Blue” („W świetle księżyca czarni chłopcy wyglądają niebiesko”). Dramaturg nie kryje, że treść sztuki i filmu jest autobiograficzna. Opowiada o Chironie, czarnym homoseksualnym chłopaku wychowywanym przez uzależnioną od narkotyków matkę, bez ojca. Rzecz dzieje się w Liberty City, biednej dzielnicy Miami na Florydzie. Dorastanie Chirona śledzimy w trzech aktach. W pierwszym chłopak ma 10 lat. Słyszy rzucane w swą stronę wyzwiska „pedał” jeszcze zanim odkryje własną orientację. W drugim, jako 16-latek, przeżywa pierwsze doświadczenie erotyczne z rówieśnikiem a także boryka się z ostrą, szkolną homofobią. W ostatniej części jest 20-letnim młodym facetem, uosobieniem siły z mięśniami twardymi jak stal i… sercem trzęsącym się jak galareta. Homoseksualność spycha do nieświadomości, ale jednak jedzie na spotkanie z dawną, nastoletnią miłością.

McCraney: Kwestie poruszone w „Moonlight” są dla mnie nadal aktualne. Traumy homofobii i wychowania przez mamę-narkomankę nadal we mnie są. Chciałbym, by odeszły. (…) Do sztuki zabrałem się, będąc w żałobie po śmierci mamy na AIDS. Miałem 22 lata.

Fakt, że jestem gejem, nie zwalnia mnie z tego, co łączy się w USA z byciem czarnym mężczyzną. Biali policjanci wyciągali mnie z samochodu, przykładali pistolet do skroni, zmuszali do położenia się na ziemi twarzą w dół. Bez przyczyny. Byłem lepiej traktowany dopiero, gdy w plecaku znależli legitymację uniwersytecką – to był mój „biały przywilej”. A coś takiego jak „gejowski przywilej” nie istnieje.

Homofobia to inna twarz mizoginii. Wciąż żywy jest antyfeminizm, przekonanie, że męskość z góry oznacza władzę. A jeśli pokazujemy gejów, to raczej tych heteronormatywnych. Marginalizujemy „kobiecych” gejów”, „męskie” dziewczyny hetero i „kobiecych” heteryków też, a przecież są i tacy.

Tak, jest homofobia w czarnej społeczności – ale trzeba uważać, by nie popaść w myślenie: „No tak, ci czarni…” Bo homofobia wśród białych też jest. Wielki czarny handlarz narkotyków, grany przez Mahershala Ali, nie jest homofobem – i nie jest to postać fikcyjna. Nie miałem jednego momentu coming outu. Podobnie jak Chironowi, ludzie mówili mi, że jestem gejem na długo zanim sam to odkryłem. Bratu przedstawiłem chłopaka słowami: „To jest mój chłopak”. „OK, w porzo” – odparł i to było tyle. Bywałem intymnie z kobietami i mężczyznami, ale gdy szukałem miłości, to do mężczyzny. Dopiero zakochując się zdałem sobie sprawę, że jestem gejem. (wypowiedzi Tarella pochodzą m.in. z wywiadów dla „The Guardian”, „Here & Now”)

 

***

Wyoutowani zdobywcy Oscara

Sir John Gielgud (drugoplanowa rola w filmie „Artur”, 1981), Rob Epstein & Jeffrey Friedmann (dokument „Czasy Harveya Milka”, 1982), Howard Ashman (utwór „Under the Sea” z „Małej syrenki”, 1990, oraz utwór „Piękna i bestia” z „Pięknej i bestii”, 1992) Stephen Sondheim (utwór „Sooner Or Later” z filmu „Dick Tracy” w wykonaniu Madonny, 1991), Elton John (utwór „Can You Feel the Love Tonight?” z filmu „Król Lew”, 1995), Pedro Almodovar („Wszystko o mojej matce”, 1999, oraz za scenariusz do „Porozmawiaj z nią”, 2003), Bill Condon (scenariusz „Bogowie i potwory”, 1998), John Corigliano (muzyka do „Purpurowych skrzypiec”, 1998), Alan Ball (scenariusz „American Beauty”, 2000), Melissa Etheridge (utwór „I Need To Wake Up” z filmu „Inconvenient Truth”, 2006), Dustin Lance Black (scenariusz „Obywatel Milk”, 2008), Sam Smith (utwór „Writing’s on the Wall” z filmu „Spectre”, 2015). Lista wydłuża się nieznacznie, jeśli ująć te osoby LGBT, które zrobiły coming outy już po oscarowych zwycięstwach (np. Jodie Foster, Joel Grey, John Schlesinger)

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wspólna sprawa

Z reżyserami Robem Epsteinem i Jeffreyem Friedmanem o filmie „Skowyt”, o pierwszym „gejowskim Oscarze”, o szalonych latach 70. i o Susan Sarandon rozmawia Mariusz Kurc

 

od lewej James Franco, Jefrey Friedman i Rob Epstein na planie „Skowytu”

 

Można pracować z Jamesem Franco i się w nim nie zakochać?

Jeffrey: Niezłe pytanie na początek. Hmmm… James jest słodki. Słodki i kochany. I czarujący. Ale staraliśmy się być profesjonalni (śmiech).

Jak to się stało, że zagrał Allena Ginsberga w „Skowycie”?

J: Poznaliśmy go przez naszego przyjaciela Gusa van Santa. Gus kręcił „Obywatela Milka” z Jamesem (w roli Scotta Smitha, partnera Harveya Milka – przyp. MK) tu w San Francisco, a my akurat wtedy kompletowaliśmy obsadę do „Skowytu”. James też pisze wiersze, studiował poezję, dobrze zna legendarną księgarnię wydawnictwa City Lights, które wydało „Skowyt i inne wiersze” Ginsberga. Powiedział nam, że zawsze chciał zagrać któregoś z beatników, ale zakładał, że będzie to Kerouac albo Cassady. Rola Ginsberga była więc dla niego wyzwaniem.

Jakie znaczenie dla was ma fakt, że Ginsberg był gejem?

J: Ogromne, choć tak naprawdę zdałem sobie z tego sprawę dopiero podczas przygotowań do filmu. Homoseksualizm Ginsberga był kluczowy dla jego twórczości, dla postawy życiowej, światopoglądu. Gdy byłem nastolatkiem i czytałem poemat „Skowyt” po raz pierwszy, akurat ten aspekt do mnie nie dotarł. Po latach odkryłem w nim więcej gejowskich aluzji, odniesień. Bunt Ginsberga wyrósł na doświadczeniu tłumienia homoseksualnego pożądania, potem on wielokrotnie podkreślał potrzebę i wagę otwartej ekspresji seksualności.

Dramaturgiczną oś filmu stanowi proces sądowy, który toczył się w 1957 r.

J: Chcieliśmy, żeby ten wiersz miał własne życie. Dlatego pokazujemy nie tylko entuzjastycznie przyjęty występ Ginsberga w Six Galery w 1955 r., gdy po raz pierwszy deklamuje „Skowyt”, ale również sam wiersz w animowanych sekwencjach filmu. Pokazujemy też, skąd „Skowyt” się wziął – w części inscenizowanego wywiadu z Ginsbergiem – i wreszcie, jakie reakcje wywołał, czyli osławiony proces o obsceniczność.

Słyniecie z dokumentów. „Skowyt” to wasz pierwszy film fabularny.

J: Od lat przymierzaliśmy się z Robem do nakręcenia filmu fabularnego. „Skowyt” okazał się dobrą okazją, bo po prostu nie ma zbyt wiele archiwalnych materiałów filmowych o Ginsbergu z czasów, zanim stał się sławny, czyli z połowy lat 50. Musieliśmy odtworzyć młodego Allena i jego ówczesne otoczenie.

Wiersz „Skowyt” może być nadal aktualny?

J: Mam nadzieję. Zależy nam, by dotrzeć z filmem również do młodych widzów. Dla mnie był i jest aktualny. Wyrażał bunt pokolenia beatników, z którym się identyfikowałem, mimo że w ich czasach byłem małym dzieckiem. „Skowyt” był autentyczny, walił między oczy, no bullshit, rozumiesz? Niezgoda na zastany porządek, wolność słowa i swoboda w wyrażaniu siebie – to były i są wartości mi bliskie. Nie chodzi tylko o gejostwo, ale również o sprzeciw wobec korporyzacji kultury, dehumanizacji reklamy, konsumpcjonizmu. Homoseksualność jest tu jednym z tematów – tym, który akurat najbardziej obrażał moralność lat 50. W 1968 r. miałem 17 lat, „Skowyt” wyrażał moje życiowe credo.

Rob, miałeś 19 lat, gdy w 1974 r. przyjechałeś do San Francisco. Trzy lata później nakręciłeś „Wypowiedziane”, jeden z pierwszych dokumentów o gejach i lesbijkach. Rzeczywiście to był tak fantastyczny czas, jak dziś mówią legendy?

Rob: Tak. Film „Wypowiedziane” powstawał w samym epicentrum gejowskiej emancypacji. Ten ruch rozrastał się lawinowo, szczególnie właśnie w San Francisco. To było prawdziwe przebudzenie. Takich jak ja – młodych gejów czy lesbijek, którzy przybywali z całych Stanów do San Francisco były masy. Homoseksualne szafy z hukiem rozpadały się na kawałki. Siedzenie w nich – czyli codzienność lat 50. i 60. – odchodziło w przeszłość. W latach 70., a więc przed internetem, przed telefonami komórkowymi, przed mediami społecznościowymi, ba! przed jakimikolwiek postaciami gejów czy lesbijek w mainstreamowych filmach czy w telewizji, „Wypowiedziane” stały się platformą, która nas łączyła. Dla mnie osobiście oznaczało to współpracę z Mariposa Film Group. Byliśmy zespołem trzech gejów i trzech lesbijek i już samo to było wyjątkowe, bo wtedy geje i lesbijki stanowili dwie odrębne grupy, które praktycznie nie miały ze sobą kontaktu. Ci ludzie byli moją rodziną i nadal są. Gdy film się ukazał, miałem 22 lata. On ukształtował mój światopogląd jako człowieka i jako twórcy filmowego.

J: Też spędziłem lata 70. w San Francisco i potwierdzam: to było jak wyzwolenie. Dobrze pamiętam wielkie poczucie wolności. A poza tym, zmysły szalały. Seks był wszędzie. Do tego stopnia, że aż człowiek miał dość od nadmiaru. Ale zanim miał dość, to oczywiście zaliczyliśmy mnóstwo, mnóstwo świetnej zabawy.

Rob, w 1984 r. zrobiłeś dokument „Czasy Harveya Milka”, za który dostałeś historycznego pierwszego „gejowskiego Oscara”.

R: Gdy zdobyliśmy nominację, wiedzieliśmy – producent Richard Schmiechen i ja – że to jest historyczne wydarzenie. W razie zwycięstwa mieliśmy szansę na 30-sekundowy występ na żywo przed milionami widzów. Chcieliśmy, by ta krótka chwila znaczyła więcej niż samo podziękowanie. Wymyśliliśmy więc, że Richard podziękuje Harveyowi Milkowi za jego dumę z bycia gejem, a ja podziękuję mojemu „życiowemu partnerowi”, Johnowi Wrightowi, za całą jego miłość i wsparcie oraz Milkowi za to, że nauczył nas społecznej wrażliwości i niezwykłego poczucia humoru. W tamtych czasach geje nie mówili „partner” o swych facetach. Mówiliśmy „lover” – „kochanek”. Zdawałem sobie sprawę, że zwykli ludzie przed telewizorami odebraliby ten termin wyłącznie w kontekście seksualnym. Dlatego wymyśliłem tego „życiowego partnera”. I przyjęło się.

Jesteś pierwszym otwartym gejem z Oscarem na koncie. Jak Hollywood cię wtedy potraktowało?

R: Nie odczułem otwartej wrogości establishmentu. Przyznanie mi Oscara było odważnym sygnałem ze strony Hollywood. Kilku ukrywających się gejów ujawniło się przede mną na pooscarowym przyjęciu. Ale lepiej zapamiętałem moment, gdy ze statuetką w ręku wsiadłem do podstawionej limuzyny. Kierowca uchylił szybę oddzielającą mnie od niego, na miejscu pasażera zobaczyłem faceta w smokingu otwierającego szampana. Powiedział, wskazując na kierowcę: „mój partner i ja jesteśmy razem od 20 lat i czekaliśmy na ten moment”. I wypiliśmy szampana.

A potem spotkałeś Jeffa i zaczęliście współpracę, która trwa do dziś. Czy będzie zbyt osobiste, jeśli zapytam, czy jesteście parą?

J: Nie będzie zbyt osobiste. Nie, nie jesteśmy parą.

Jak reagujecie na określenie „gejowscy dokumentaliści”?

J: Sami o sobie nie myślimy jako o „gejowskich dokumentalistach”. My po prostu opowiadamy historie, które nas ciekawią. A ze jesteśmy gejami i obracamy się w gejowskiej społeczności, to nasze historie są gejowskie.

Wasz pierwszy wspólny film również zdobył Oscara. „Wspólna sprawa” opowiada o ofiarach AIDS w USA w latach 80,, o ich rodzinach i przyjaciołach. Jeff, zgodziłbyś się z tezą, że epidemia AIDS paradoksalnie pomogła ruchowi emancypacji gejów, bo zwróciła uwagę opinii publicznej?

J: Absolutnie tak. AIDS uczłowieczyło gejów w opinii publicznej. Ludzie zobaczyli cierpienie i zobaczyli troskę – czyjś przyjaciel, kuzyn czy brat nagle zmarł, czyimś sąsiadem się opiekowano. My również straciliśmy naszych bliskich – Vita Russo, który napisał „Pułapkę z celuloidu”, Petera Adaira, który produkował „Wypowiedziane” i wielu innych.

Vito Russo zmarł w 1990 r. Myśleliście już wtedy o zekranizowaniu jego książki?

R: Tak. Vito wiedział, że to nakręcimy. Sam nas do tego namawiał. Po jego śmierci czuliśmy się odpowiedzialni za powstanie filmu.

To niesamowity dokument o tym, jak kino na przestrzeni dziesięcioleci traktowało osoby LGBT. Oprócz fragmentów wielu filmów, „Pułapka z celuloidu” zawiera wywiady z gwiazdami. Udało wam się namówić do współpracy m.in. Toma Hanksa, Whoopi Goldberg, Tony’ego Curtisa, Shirley Mclaine.

J: Wyzwaniem było dotrzeć do nich. Jak już to się udało, raczej nie odmawiali.

Najbardziej podoba mi się wypowiedź Susan Sarandon, która o kowbojach Butchu Cassidy’m i Sundance Kidzie, granych przez Roberta Redforda i Paula Newmana, mówi, że nie mogli wyjąć fiutków ze spodni, więc wyciągali pistolety z kabur.

J: Susan w ogóle nie trzeba było namawiać. Wysłaliśmy list do jej biura i natychmiast powiedziała „tak”. Wiedziała, kim był Vito Russo. Sama zresztą działała na rzecz walki z AIDS, również w organizacji ACT UP (radykalnej organizacji LGBT walczącej z AIDS – przyp. MK).

Przez 17 lat, jakie minęły od „Pułapki z celuloidu” przeszliśmy długą drogę i widać spory postęp w tym, jak prezentowane są wątki LGBT w kinie. Co jest jeszcze do osiągnięcia?

J: Wciąż nie ma naprawdę wielkiego gwiazdora, który byłby otwartym gejem ani gwiazdy – otwartej lesbijki. Panuje przekonanie, że heteroseksualnej publiczności trudno fantazjować o homoseksualnej gwieździe. A więc to jest jeszcze bariera, którą należy pokonać. Chyba nie będzie tak, że któraś z obecnych wielkich gwiazd wyjdzie z szafy. Raczej obstawiałbym, że to wyoutowany od początku kariery aktor czy aktorka stanie się wielką gwiazdą.

Dlaczego musiały minąć aż 24 lata od dokumentu „Czasy Harveya Milka”, by powstał fabularny film o tej postaci?

R: Wielkie wytwornie przez lata nie miały pomysłu, jak sprzedać biografię gejowskiego działacza, jak z nią trafi ć do heteroseksualnej publiczności. Nie chciały ryzykować, a nie wiedziały, jak ten film ugryźć. Było kilka projektów filmów fabularnych o Milku i w końcu jeden wypalił. Niebywały sukces „Tajemnicy Brokeback Mountain” z 2005 r. na pewno pomógł.

Tajemnica…” była murowanym oscarowym kandydatem, ale głównej statuetki nie zdobyła. Zadziałała hollywoodzka homofobia i konserwatyzm?

J: Trudno powiedzieć. Zwyciężył film „Miasto gniewu” o rasizmie – też ważki temat. Ale jako dzieło filmowe „Tajemnica…”, moim zdaniem, była lepsza. Najbardziej byłem rozczarowany, że Heath Ledger nie zdobył Oscara. Stworzył niesamowitą kreację.

Wam Hollywood nigdy nie proponował reżyserii dużej fabuły?

J: Nie. Nigdy.

Myślałem, że powiesz: tak, ale oferowali tylko heteroseksualne historie.

J: Sami z siebie właśnie nakręciliśmy heteroseksualną historię.

A rzeczywiście. Biografia Lindy Lovelace z „Głębokiego gardła”.

R: To będzie bardzo, bardzo seksowny film. Seksowny i polityczny. Główną rolę gra Amanda Seyfried, obok niej Peter Saarsgard.

W jednej z rol Sarah Jessica Parker.

R: Tak. „Lovelace” opowiada historię kobiety, która najpierw została najsławniejszą aktorką porno, a potem – działaczką feministyczną. Premiera jesienią.

Lubicie gejowskie porno?

J: Cóż, swoje w życiu obejrzałem.

Ale nie masz ulubionych aktorów?

J: Nie. To znaczy mam, ale nie kojarzę nazwisk. Kojarzę, jak wyglądają, pod warunkiem, że są nago. A ty potrafisz wymienić swoich ulubionych z nazwiska?

Pewnie – Damien Crosse, Michael Lucas…

J: OK.

Joey Stefano z lat 80.

J: A, tak. Pamiętam go.

Gdyby zaproponowano wam głupią komedię romantyczną, ale gejowską i z gwiazdami, powiedzmy, Channingiem Tatumem i Ashtonem Kutcherem, zgodzilibyście się reżyserować?

J: Tak. Pod warunkiem, że pozwoliliby mi na zmiany, żeby nie była aż tak głupia.

Film „Skowyt” w kinach od 30 marca. Box z pięcioma najważniejszymi dokumentami Roba Epsteina i Jeffreya Friedmana (patrz: ramka) ukaże się na DVD jesienią br. Wydawca, firma Mayfly, planuje również specjalne pokazy i debaty wokół tematyki filmów.

***

The best of Rob Epstein & Jeffrey Friedman

Wypowiedziane (Word is out), 1977 r. Jeden z pierwszych dokumentów o gejach i lesbijkach. 26 osób o rożnym pochodzeniu, kolorze skory, w rożnym wieku opowiada o swojej homoseksualnej orientacji.

Czasy Harveya Milka (The Times of Harvey Milk), 1984 r. Oscar za najlepszy dokument (pierwszy „gejowski Oscar” w historii kina). Opowieść o karierze Harveya Milka, pierwszego otwartego geja wybranego na polityczne stanowisko (radnego San Francisco), zamordowanego w 1978 r.

Wspólna sprawa (Common Threads), 1989 r. Oscar za najlepszy dokument. Losy kilku spośród tysięcy osób upamiętnionych na gigantycznej „kołdrze AIDS” stanowiącej specjalny hołd dla ofiar AIDS. Bohaterem filmu jest m.in. Vito Russo, gejowski działacz, który wspomina swego partnera.

Pułapka z celuloidu (Celuloid Closet), 1995 r. Dokument na podst. książki Vita Russo. Wnikliwa analiza traktowania wątków/osób LGBT w filmach na przestrzeni 100 lat kina. Zawiera fragmenty ponad 100 filmów i wypowiedzi wielu twórców (m.in. John Schlesinger).

Paragraph 175 (Paragraf 175), 2000 r. Wstrząsające historie niemieckich gejów skazanych na obozy koncentracyjne w latach 1933-1945 na podst. Paragrafu 175, czyli za homoseksualizm.

 

Tekst z nr 36/3-4 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Brendan Fraser z Oscarem za pierwszoplanową rolę męską w filmie „Wieloryb”

Brendan Fraser z Oscarem za pierwszoplanową rolę męską w filmie „Wieloryb”, gratulacje za wybitną rolę!
W naszej redakcji zdania na temat filmu są jednak podzielone. W najnowszej „Replice” przeczytacie krytyczną opinię Małgorzaty Tarnowskiej. Filmem, a szczególnie rolą Brendana zachwycał się za to Daniel Oklesiński (prowadzący nasz dział filmowy) w audycji radia Tok FM „Lepiej późno niż wcale”.
Największy sukces na oscarowej gali odniósł film „Wszystko wszędzie naraz”, w którym lesbijska orientacja córki głównej bohaterki jest pretekstem do opowiedzenia o konflikcie między rodzicielką a dzieckiem. Film zdobył aż 7 Oscarów, w tym te najważniejsze, za najlepszy film, reżyserię i scenariusz oraz we wszystkich(!) pozostałych kategoriach aktorskich (odpowiednio Michelle Yeoh za pierwszy kobiecy plan, Ke Huy Quan za drugi męski plan i Jamie Lee Curtis za drugi kobiecy plan). Ogromnie się cieszymy, a naszą recenzję filmu możecie przeczytacie w numerze #97.
I choć cieszymy się że tym samym Oscary w praktycznie wszystkich ważnych kategoriach trafiły do filmów opowiadających queerowe historie, to trzeba odnotować że żaden Oscar nie trafił do osoby należącej do społeczności LGBTQIA.