Największą zwyciężczynią PINK MMA była występująca w przerwie Mandaryna, której udało się wygrać z własną skalą i słuchem. Przegrały natomiast – moralnie i finansowo – organizatorki. Relacja: Mateusz Witczak
Mało znany fakt: pionierem LGBT-owskich mieszanych sztuk walki (ang. mixed martial arts, czyli MMA) jest Marcin Najman, człowiek, który w oktagonie częściej leżał, niż stał. W październiku 2021 r. ów zaprosił na galę MMA VIP wyoutowanego Piotra „Mua Boya” Lisowskiego, który starł się z Ulą Siekacz. Po zwycięstwie celebryta poszedł – nomen omen – za ciosem: wrócił do klatki w marcu 2022 r. i pokonał Michała „Polskiego Kena” Przybyłowicza.
Miłe złego początki
No ale gdzie Rzym, a gdzie queer! W połowie maja Ewa Lubert i Agnieszka Skrzeczkowska obwieszczają, że na ich imprezie tęcza będzie nie akcentem, a motywem wiodącym. „Nasze przesłanie jest proste: nie bój się być sobą” – piszą w mediach społecznościowych. Na promującej galę konferencji stawia się drugi, albo wręcz trzeci garnitur gwiazd (i to taki z wypożyczalni). Na ściance pozują m.in. Tomasz Malcolm (ciut mniej znany z modelingu, ciut bardziej: z bycia synem Moniki Richardson), Dżaga (przyjaciel i/lub performer Dody) oraz Stifler z „Warsaw Shore” (zasłynął, oferując nastolatce seks oralny oraz przeszczepiając sobie włosy). Heheszki uskutecznia ze sceny Jaś Kapela, który zaprasza do oktagonu (a więc na ośmiokątną „arenę”) Jarosława Jakimowicza.
Różowe MMA natychmiast rozgrzewa do czerwoności heteroportale. „Udział (w gali – dop. red.) wezmą homoseksualiści, transseksualiści i inne twory osobowościowe należące do szeroko pojętego środowiska LGBT” – dworuje sobie na łamach MMA.pl Mateusz Paczkowski, dodając, że podczas imprezy zmierzą się Jakub Cheer z Dariusem Rose („dwójka mężczyzn, a przynajmniej tak nam się wydaje”). Publicity zapewniają inicjatywie media od Sasa do Lisa: Pomponik, Plejada, Eska, Świat Gwiazd, Telemagazyn, SpidersWeb, „Super Express” i naTemat.pl.
Wsiąść do Ubera byle jakiego
Kwadrans przed startem nic nie wskazuje, by Centrum Targowo-Kongresowe Global EXPO miało być gospodarzem wydarzenia. Mijam niszczejące hale bliźniaczego dom- EXPO. Z dziur w miejscach, gdzie kiedyś były szyby, wychodzą ukraińskie dzieci, kłócąc się o to, kto w zabawie w wojnę ma odgrywać Rosjan.
Gdy staję w wejściu, podchodzi do mnie rzutki chłopak, pytając o coś we wschodnim narzeczu. Odpowiadam po polsku, że przyszedłem obejrzeć bijące się elgiebiety. Wolontariusz patrzy zaskoczony i mówi: „Ale tu jest ośrodek recepcyjny dla uchodźców”. Zaniepokojony sięgam po telefon, by zadzwonić do medialnej obsługi Pink MMA. Skucha, „użytkownik, do którego dzwonisz, ma wyłączony telefon”. Postanawiam zasięgnąć języka u wyższej instancji, u ciecia: „Przepraszam, czy ma się tu odbyć gala MMA?”. „No k…, kolejny… Już się kilkunastu ludzi przed panem pytało. Ja nie wiem, skąd takie informacje” – wzdycha i wdycha dym z papierosa.
W socialmediowej komunikacji federacja wzbraniała się przed podaniem miejsca imprezy, ograniczając się do enigmatycznej „Warszawy”. W kilku miejscach pojawiało się wspomniane Global EXPO, ale w kilku innych: ulokowane na drugim końcu stolicy, w Digital Knowledge Village. Co począć, wsiadam w ubera.
Różowo mi
Wpadam spóźniony trzy kwadranse, czytając na Messengerze relację redakcyjnej koleżanki. „Zaczęło się dziwnie, Nick Sinckler (prowadzący – dop. red.) był meganabuzowany i przy prezentacji uczestników_czek rzucał krindżowe żarty. Publika reagowała średnio” – pisze Małgorzata Tarnowska. „I widać dużo pustych miejsc”. Pusto jest także na wejściu, przy którym próżno szukać tęczowych fl ag i akcesoriów. Nikt nawet nie sprawdza, czy zakupiłem bilet (wejściówki wyceniono na – bagatela – 200-500 zł). Skonfundowany kieruję się do szatniarza. Tłumaczę, że ja z mediów, że „Replika”, że relację będę pisał. Wskazuje palcem na górę rozsypanych na stoliku różowych badge’y. Biorę.
O queerowym charakterze wydarzenia zaświadcza publiczność, która równie często sięga po telefon, by nagrywać walki, jak i po to, by sprawdzić powiadomienia na Grindrze. Tuż przed wejściem dla zawodników paradują ludzie w białych maskach i BDSM-owych uprzężach. Ich rola jest jednak nieodgadniona (tzn. rola ludzi – do czego służą maski i BDSM-owe uprzęże, wiem). Jest, faktycznie, dość różowo: różowe reflektory błyskają różowym światłem, różowe logo świeci na telebimach, Nick trzyma różowy mikrofon, a wokół kręcą się ludzie z różowymi identyfikatorami na piersiach.
W oktagonie różowo jednak nie jest. Trwa walka „MuaBoya” z Ernestem Szczodorowskim, gwiazdką Instagrama – tłum wyraźnie sprzyja temu drugiemu, ale on ogranicza się do parowania ciosów. Z przerażeniem patrzy na nacierającego (sporo cięższego!) przeciwnika, wycofując się, niezdolny wyprowadzić kontry. Gdy wreszcie w trzeciej rundzie przechodzi do ofensywy, wywraca się o własne nogi, co „Mua-Boy” wykorzystuje, siadając na nim okrakiem i okładając, aż influencer odklepuje. „Czuję się wygrany, bo żeby wejść do oktagonu, to trzeba mieć jaja jak skały! Totalnie nic z tego nie pamiętam, bo stres, emocje, adrenalina…” – mówi Szczodorowski w rozmowie z „Repliką”.
Trening? A na co to komu?
Po przerwie na papierosa wracam akurat na czas, by nie przegapić pojedynku Tomka Kamińskiego („Prince Charming”) z Wiktorem Biernackim („Love Island”). Mam szczęście, bo panowie boksują się raptem 10 sekund, w czasie których Biernacki sprowadza Kamińskiego do parteru serią wymachów i kopnięć. „Wyszło jak wyszło…” – komentuje z klatki niedoszły partner Jacka Jelonka.
Chwilę później słyszę, jak trener instruuje Dariusza Rose, w jaki sposób ten powinien układać pięści, by nie połamać sobie kości. Zaczynam mieć wątpliwości, czy zawodnicy rzeczywiście są do walk przygotowani. Zagaduję więc o treningi drag queen Mariolkę Rebell, której pojedynek z Filo ma spuentować galę. „Przygotowywałam się bardzo solidnie, miałam prawie cztery treningi w tygodniu przez miesiąc. Poszłam na damską grupę bokserską, bo na męską trochę się bałam” – relacjonuje. „Nigdy bym nie pomyślała, że znowu trafi ę na siłownię. Ostatni raz byłam na niej w gimnazjum z 10 lat temu”.
Skąd w ogóle wiedzieliście o walkach? – pytam, bo zapowiedź Pink MMA zaskoczyła sporą część naszej społeczności, a nawet – jak przyzna w rozmowie z naTemat.pl Cecylia Jakubczak z Kampanii Przeciw Homofobii – organizacje branżowe. Biernacki: „Dostałem telefon od znajomych z KSW Gymu, gdzie kiedyś trenowałem, że jest taki pomysł i czy jestem chętny? Byłem. Mam więcej znajomych tęczowych niż hetero, sympatyzuję z wami, więc stwierdziłem, że fajnie będzie wyrazić wsparcie w ten sposób”. Szczodorowski: „Przyszedłem na casting. Pojawiło się ogłoszenie na socialach Ewy Lubert, że organizatorzy poszukują osób ze środowiska LGBT+ do udziału w pewnym projekcie… Idąc tam, nic o nim nie wiedziałem, dopiero na miejscu usłyszałem, że to będą freakfighty”.
Jest sympatyczniej
W klatce Lasuczita spotyka się z Olą Holatą. Ta pierwsza atakuje chaotycznie; szerokimi wymachami wyprowadza niecelne ciosy. Holata jest w oktagonie jak czołg: metodyczna, choć niezbyt szybka. Tuż przed gongiem ląduje na siatce. W drugiej rundzie Lasuczita naciera od samego początku, zmuszając oponentkę do ucieczki i – momentami rozpaczliwej – obrony. Pary starcza jej na honorowe natarcie, po którym poddaje walkę. „Myślałam, że będzie trudniej, ale było tak łatwo, że tego się, k…, nie spodziewałam!” – puszy się zwyciężczyni. Sinckler oddaje mikrofon zapłakanej Holacie. „Jak się czujesz?” „Chujowo”. „Co chcesz powiedzieć ludziom, którzy ci kibicowali?” „Przepraszam, dałam z siebie wszystko”.
„Dużo osób zarzuca tej imprezie, że jest słaba, patologiczna, krindżowa… – na gorąco ocenia Biernacki – ale w porównaniu z innymi freakowymi federacjami na Pink MMA jest dużo przyjaźniej. Tutaj na konferencjach nikt nie grozi swojej rodzinie, wszyscy są dla siebie sympatyczni, a po wyjściu z oktagonu tulą się do siebie… I chyba o to chodziło. Jasne, zdarzają się prawdziwe konflikty – jak ten z Lasuczitą – ale każdy może się tu czuć jak u siebie”.
Znacie Ev’ry Night?
W przerwie pojawia się Mandaryna: w imponujących koturnach, cielistym body, ze sznurem pereł na szyi i w towarzystwie dwóch tancerek. „Przyszłam, bo dla mnie obrzydliwe jest dzielenie nas na lepszych i gorszych. Wszystkie podziały są dla mnie złe i kompletnie bez sensu, bądźmy, po prostu, dobrymi ludźmi” – mówi w rozmowie z „Repliką”. „Przyszłam was wesprzeć, bo wasze środowisko pokochało mnie z wzajemnością. Podczas koncertów poznałam M-N-Ó-S-T-W-O osób LGBT, które mają wspaniałe serca”.
„Kiedyś nie wiedziałem, gdzie idę. Teraz już wiem. Życzę wam, żebyście żyli kolorowo i po swojemu” – deklamuje ze sceny, z której wybrzmiewa „Here I Go Again”. Uderza mnie zarówno nostalgia (potęgowana przez wyświetlany na telebimie teledysk z 2004 r.), jak i konstatacja, że Marta Wiśniewska nauczyła się maskować mankamenty swojego głosu. Gdy trzeba – dyskretnie posiłkowała się półplaybackiem i autotune’em lub omijała wysokie nuty, odwracając uwagę zmianą kostiumu. Po wykonaniu „Love Is Just a Game” tancerki przystroiły ją w przewiewną suknię, w której wykonała medley „Windą do nieba” zespołu 2+1 i „Co mi, Panie, dasz?” Bajmu.
Gdy przy drugim wejściu piosenkarka sięgnęła po „Ev’ry Night”, osiągnęła Himalaje autoironii, de facto odtwarzając feralny występ z Sopotu. Więcej: powtarzając nieporadne próby złapania kontaktu z publicznością („Znacie »Ev’ry Night«?”), dysząc i fałszując tak, jak przed 15 laty. Było w tym wykonaniu coś uroczo bzdurnego i bezpretensjonalnego.
Dawid z Goliatem
Następnie w oktagonie ścierają się zwalisty Kamil Ratikos i drobniusieńki Maksymilian „Boczek” Zięba (a więc, jak zapisałem w notatkach: „dres kontra twink”). Drugi z panów natychmiast zasypuje przeciwnika gradem ciosów, ten jednak odbija się od klatki i próbuje się odwinąć, nakładając gilotynę! Niespodziewanie obaj lądują na deskach, chaotycznie się kotłując. Ku zaskoczeniu chyba nawet siebie samego, po kilkudziesięciu sekundach szarpaniny zwycięża „Boczek”. Podchodząc do przegranego, Nick Sinclair wspina się na wyżyny konferansjerki („Czujesz się dobrze czy czujesz się źle?”).
Szybko kończy się walka Adriany Śledź z Kingą Kazimierczak, dużo emocji przynoszą natomiast najbardziej niepozorni Jakub Cheer i Dariusz Rose, którzy na wejściu całują się w policzki. Kilka kopniaków, przewrotek, obaleń i dosiadów później jest po wszystkim. Techniki było w tym starciu niewiele, mnóstwo natomiast zawziętości. Kiepskie przygotowanie dało jednak o sobie znać; Cheer zrezygnował po otrzymaniu ciosu w głowę.
Drag queenki Filo i Mariolkaa Rebell wchodzą do klatki bez charakteryzacji, ale widać, że ruch sceniczny wyniosły z ballroomów i że niejeden lipsync w życiu wykonały. Typowana na faworytkę Filo – cięższa o 20 kilo! – cieszy się zdecydowanie mniejszym aplauzem. Choć Mariolkaa rozpoczyna wywrotką, chwilę później dosłownie miota Filo po całym oktagonie. Jest szybka, gibka i skuteczna. Gdy na początku drugiej rundy sędzia dyskwalifikuje Filo za chwytanie się siatki – trybuny wstają, by w ekstazie złożyć hołd zwyciężczyni. Poza zasięgiem kamer Mandaryna podbiega do przegranej. Przytula, pociesza, szepcze coś na ucho.
Co nam w ogóle daje Pink MMA?
Tomek Kamiński: „Osoby hetero są sceptycznie nastawione do imprezy, uważają, że robimy z siebie dzisiaj pośmiewisko. Ale dla nas Pink MMA wnosi dużo! Pokazuje, że umiemy walczyć, że jesteśmy pewni siebie, że mamy determinację!”.
Mariolkaa Rebell: „Chcemy pokazać, że osoby LGBT nie są »miękkie«. Od kiedy zaczęłam treningi, zrobiłam się pewniejsza siebie, zaczęłam zauważać w sobie »power«”.
Maksymilian Zięba: „MMA to sport zdominowany przez hetero mężczyzn. Dzięki Pink MMA możemy »odbić« ten sport. Dla naszej społeczności to szansa na rozwój”.
Jaś Kapela: „Walka może dać emancypację społeczności, która wciąż jest prześladowana w heteryckim społeczeństwie: możecie pokazać się jako silni. Nie zgadzam się z zarzutem o »promocję brutalności«. MMA to jest jednak sport, a przecież lepiej sublimować agresję w sporcie niż np. na ulicy”.
Czarno widzę różowe MMA
Choć zawodnicy i zawodniczki nie szczędzili inicjatywie ciepłych słów, epilog historii jest cierpki. Ostatni tweet Pink MMA opublikowano 22 maja. Konto na Instagramie skasowano. Filo, Charlotte Drag Queer i Mandaryna poskarżyły się publicznie na nieotrzymane honoraria i nieopłacone hotele (w korespondencji z nimi organizatorzy piszą, że „padli ofiarami ataku hakerskiego”). Ponoć osoby poszkodowane szykują pozew zbiorowy.
Ponadto, jak ujawnił dziennikarz Grzegorz Miecznikowski, darowizny nie otrzymała Lambda Szczecin, której włodarki (tj. Ewa Lubert i Agnieszka Skrzeczkowska) obiecały procent ze sprzedaży biletów (pieniądze miały popłynąć na wykluczone dzieci nieheteronormatywne).
Wątpliwe, by po takim blamażu kolejna gala w ogóle się odbyła. Nawet w MMA nie wszystkie chwyty są dozwolone.
Tekst z nr 98/7-8 2022.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.