Oletka

W Powstaniu Warszawskim walczyli również ludzie LGBT – na przykład bohaterski lekarz ALEKSANDER SZYMIELEWICZ, który przed wojną był partnerem Karola Szymanowskiego. Tekst: Marek Teler

 

Od lewej Aleksander Szymielewicz, Karol Szymanowski

 

Przechodzili tę samą gehennę ludności cywilnej, pomagali rannym jako medycy i sanitariuszki, chwytali za broń, aby walczyć o ukochaną Warszawę. Chociaż ludzie nieheteronormatywni też uczestniczyli w Powstaniu Warszawskim lub zostali doświadczeni przez trwające walki, nie należą do „patriotycznej” wizji walki o ojczyznę. Przeciwnie, same próby przypisywania (niektórym) żołnierzom Armii Krajowej homoseksualnych relacji wielu Polaków traktuje jako atak na dumę narodową, szarganie świętości.

Tymczasem „Pamiętnik z powstania warszawskiego”, jeden z najważniejszych zapisów powstańczych przeżyć z perspektywy cywila, jest dziełem Mirona Białoszewskiego, geja. Szefem grupy operatorów filmujących Powstanie Warszawskie i jedną z jego ofiar cywilnych był biseksualny reżyser Juliusz Mieczysław Krawicz. Wśród „robinsonów” ukrywających się w zniszczonej stolicy znajdował się zaś między innymi transpłciowy mężczyzna Bronisław Dragan vel Jerzy Zdanowicz.

Do grona medyków ratujących rannych żołnierzy i cywilów należał z kolei Aleksander Szymielewicz, który na początku lat 30. był kochankiem kompozytora Karola Szymanowskiego. Za pomoc udzielaną potrzebującym zapłacił najwyższą cenę, ginąc w gruzach miasta, które stało się dla niego drugim domem po wyjeździe z Kresów.

Z Kresów do Warszawy

Aleksander Szymielewicz urodził się 13 sierpnia 1912 r. w Lidzie w guberni wileńskiej (dzisiejsza Białoruś) jako syn katolika Jana Szymielewicza i wyznawczyni prawosławia Zofii z Makarewiczów. Pochodził z szanowanej rodziny litewskiego pochodzenia, a jego stryjem był historyk ziemi lidzkiej Michał Szymielewicz. Aleksander zdobywał wykształcenie w Gimnazjum Państwowym im. Romualda Traugutta w Brześciu nad Bugiem, w którym jego ojciec pracował jako sekretarz. Większość uczniów szkoły stanowili Polacy, lecz uczęszczali do niej również Żydzi i Rosjanie. Kolegą Szymielewicza z klasy był między innymi Menachem Begin, późniejszy premier Izraela (w latach 1977– 1983).

W brzeskim gimnazjum od początku wpajano Olesiowi, jak go powszechnie nazywano, miłość do ojczyzny i szacunek do marszałka Józefa Piłsudskiego. W 10. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości młodzież szkolna z Brześcia przygotowała nawet księgę okolicznościową, w której znalazło się opowiadanie Olesia „Świt” o tym, jak w „krainie Lachów” pojawił się zbrojny złoty orszak mający wyzwolić Warszawę, któremu przewodził „bohaterski Wódz”. „Wódz daje znak – i przy dźwiękach prastarej »Bogurodzicy« pędzą zwarte szyki na wroga. Ten pierzcha w popłochu, a hufy rycerskie idą ciągle bez końca. Warszawa wolna, a z nią i Polska!” – pisał szesnastolatek w swoim patriotycznym utworze.

W maju 1931 r. Aleksander zdał egzamin dojrzałości i wyjechał do Warszawy, gdzie w niedługim czasie wpadł w „nieodpowiednie towarzystwo” i – jak po latach wspominała Leonia Gradstein – szedł po prostej drodze do zmarnowania się. Pomocną dłoń wyciągnął wówczas do niego kompozytor Karol Szymanowski, który otoczył go opieką i umieścił w domu matki swojej sekretarki – właśnie Leonii Gradstein. Wielki artysta zakończył właśnie krótką miłosną relację z aktorem Witoldem Contim, więc w niedługim czasie Szymielewicz stał się jego nową „żoną” – jak pisali o kolejnych partnerach kompozytora jego znajomi.

Już w czerwcu 1931 r. Szymanowski podarował Szymielewiczowi broszurę z dedykacją: „Miłemu, kochanemu Olkowi Szymielewiczowi ze szczerym życzeniem, by ów rzadki dar: wewnętrzny i zewnętrzny urok i piękno, które się stało jego udziałem, rozwijało się i krzepło, by w przyszłości stał się „prawdziwym” – „głębokim” człowiekiem i nie zapomniał swego przyjaciela, z którym go życie przypadkiem zetknęło – Karol Szymanowski”. We wrześniu 1931 r. Oleś spędził z Szymanowskim dwa tygodnie w jego willi „Atma” w Zakopanem. Kompozytor odwołał wówczas przyjazd na inaugurację nowego roku akademickiego w Warszawie, aby móc spędzić czas z ukochanym i zabrać go na spływ Dunajcem. Oficjalnie przedstawiono Olka jako dalszego krewnego Szymanowskich. Było jednak tajemnicą poliszynela, że relacja Szymanowskiego z „kuzynem” ma zupełnie inny – romantyczny i erotyczny – charakter.

Maestro Moje Kochane

Aleksander Szymielewicz często korzystał z protekcji i wsparcia starszego o trzydzieści lat kochanka. Dzięki niemu dostał się do Szkoły Podchorążych Sanitarnych, wchodzącej w skład Centrum Wyszkolenia Sanitarnego – ośrodka szkolenia służby zdrowia Wojska Polskiego II Rzeczypospolitej. Równolegle rozpoczął też cywilne studia lekarskie na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Miłość Szymanowskiego do Olesia nie znajdowała jednak zrozumienia wśród jego znajomych, którzy zarzucali młodzieńcowi brak obycia i nadużywanie dobroci kompozytora. „Chłopak jest ładny, ale głupi, a co jeszcze, wygląda, jakby nie zdawał sobie sprawy, kim jest właściwie Karol i jaki zaszczyt go spotyka (jeśli już w ogóle jego rola może być zaszczytna), że Karol tak się nim zajął. Jest rzeczywiście bardzo zakochany, ale to niegroźne, bo zbyt często mu się to zdarza” – opisywała Szymielewicza Anna Iwaszkiewiczowa, żona Jarosława Iwaszkiewicza, w swoim dzienniku z grudnia 1931 r.

Najprawdopodobniej to właśnie z inicjatywy Szymanowskiego Aleksander Szymielewicz zapozował na przełomie 1931 i 1932 r. do serii zjawiskowych aktów autorstwa warszawskiego fotografa gwiazd Benedykta Jerzego Dorysa – jeden z nich ozdobił okładkę „Homobiografii” Krzysztofa Tomasika 82 lata później (patrz: następna strona). Relacja obydwu mężczyzn uległa jednak pogorszeniu po tym, jak w lutym 1932 r. Oleś, mimo wcześniejszych zapowiedzi, nie przyjechał do „Atmy”. Szymanowski wyznał nawet w rozmowie z Iwaszkiewiczem: „Wiesz, koteczku, ten Olek mnie już tak znudził”. Iwaszkiewicz nie krył zadowolenia ze słów przyjaciela, ponieważ Szymielewicz bardzo go irytował. „Ja zawsze wiedziałem, że ten mały to wielka świnia i nikt prócz samego Karola nie łudził się co do tego, ale zawsze jeszcze człowiek jest zdziwiony, że można być człowiekiem i taką świnią jednocześnie. Taki to i człowiek, po prawdzie powiedziawszy” – pisał w liście do żony 12 lutego 1932 r.

Choć już w lutym 1932 r. wydawało się, że związek Szymielewicza i Szymanowskiego ma się ku końcowi, pozostali sobie bliscy przez kilka kolejnych lat. Oleś nadal był też częstym bywalcem „Atmy”. „To jeszcze całe szczęście, że O. [Olek – przyp. aut.] jest tu. Zawsze coś młodego, żywego, wesołego” – pisał kompozytor w liście do Zofii Kochańskiej 4 września 1932 r., ciesząc się z obecności Szymielewicza w Zakopanem. Jesienią 1932 r. zabrał Olesia do Lwowa, gdzie miała być wykonana jego IV Symfonia. Malarka Zofia Stryjeńska wspominała po latach ich wspólny wieczór w Operze Lwowskiej: „Karol zrobił zaraz awanturę zazdrości Olesiowi, który mnie emablował. Oleś dostał bólu głowy i powiedział, że odchodzi. Ponieważ akt na scenie się rozpoczął, wynieśli się poza lożę ze swoimi humorami”. Obydwu panów musieli ze sobą godzić dyrektor administracyjny Opery Lwowskiej Franciszek Groër i dyrektor lwowskich teatrów Wilam Horzyca.

Przez kolejne lata Szymielewicz pomagał kompozytorowi w załatwianiu rozmaitych sprawunków i był powiernikiem jego tajemnic (np. dotyczących chorób), Szymanowski zaś troskliwie dopytywał ukochanego o jego postępy w nauce, udzielał mu finansowego wsparcia i pomagał przy okazji problemów na uczelni. Listy do kompozytora Szymielewicz zaczynał najczęściej od zwrotu „Maestro Moje Kochane”, a kończył słowami: „Całuję, Olek”.

Droga do dojrzałości

Karol Szymanowski wyznaczył sobie za cel, aby Olek wyszedł na ludzi, więc znalazł mu pracę u kierownika produkcji filmowej Stanisława Szebegi, którego homoseksualizm nie był w środowisku artystycznym tajemnicą. „Olek pracuje nadal bardzo porządnie i sumiennie dotrzymuje godzin pracy. Jedyny zarzut, który mu stawia Szebeko, to zbyt mały entuzjazm do tej pracy, wie Pan, to jest właściwie największą wadą Olka” – pisała do Szymanowskiego Leonia Gradstein w liście z 13 czerwca 1935 r. Szymielewicz marzył, by zostać aktorem, a nie byle asystentem. W maju 1934 r. wziął nawet udział – jako „Aleksander Mielewicz” – w konkursie na króla i królową czasopisma „Wiadomości Filmowe”. Ostatecznie jednak zarzucił pomysł kariery artystycznej i skupił się całkowicie na studiach medycznych.

Na początku 1936 r. Olesiowi Szymielewiczowi wiodło się już na tyle dobrze, że wsparcie ze strony Szymanowskiego okazywało się zbyteczne. „Poufnie mówiąc, Olek żyje teraz tak wygodnie, a nawet zbytkownie, tak na wszystko ma, ma dwa nowe ubrania, masę bielizny i najróżniejszych przedmiotów raczej luksusowych. Dziś dostał znowu nową lampę, kilka tygodni temu świecznik antyczny. Uważam, że może śmiało zrzucić ten obowiązek z Pana” – pisała do Szymanowskiego Gradstein 24 lutego 1936 r. Olek wyprowadził się od matki sekretarki kompozytora w maju 1936 r. po sprzeczce z jej przyjaciółką Laurą Chmielińską. Ostatnia wzmianka o Szymielewiczu pojawia się w korespondencji kompozytora 4 czerwca 1936 r., kiedy to ubolewał w liście do Gradstein nad zaistniałą sytuacją. Wspomniał też wówczas o plotkach, jakie krążyły wokół jego relacji z Olesiem. „To szczególne, ta zła wola „przyjaciół” wobec mnie. Pani najlepiej wie, jak się przedstawia cała ta sprawa, i że tylko najlepsze, aż do przesady, motywy kierowały moim postępowaniem w stosunku do O.” – tłumaczył.

Dopiero śmierć Karola Szymanowskiego w marcu 1937 r. sprawiła, że Aleksander Szymielewicz w końcu dojrzał i zaczął być odpowiedzialny. Latem 1938 r. odbył podróż do Stanów Zjednoczonych, gdzie zatrzymał się między innymi w Nowym Orleanie i Teksasie. Po powrocie do Polski dołączył zaś do uniwersyteckiego Koła Medyków. Kontynuował studia nawet po wybuchu II wojny światowej, kiedy to z inicjatywy profesora Witolda Orłowskiego zaczęły funkcjonować tajne komplety dla studentów medycyny, którzy nie zdążyli skończyć studiów ze względu na okupację niemiecką. Tajne nauczanie objęło również studentów Szkoły Podchorążych Sanitarnych, więc 8 stycznia 1940 r. Szymielewicz uzyskał upragnione absolutorium. Od stycznia do kwietnia 1940 roku w przyspieszonym tempie zaliczył trzeci, czwarty i piąty rok studiów, a 2 maja 1940 r. miał ostatni egzamin dyplomowy.

Przystojny młodzian czaruje klientki

Po ukończeniu studiów doktor Szymielewicz został przyjęty do Izby Lekarskiej Warszawsko- Białostockiej i zaczął pracę w Lecznicy dla Przychodzących Chorych. Jednocześnie pomagał Ludwice Bogórskiej i Zofii Chomętowskiej w prowadzeniu założonego w 1940 r. antykwariatu Krynolina. Chomętowska tak wspominała Olesia w swojej książce „Na wozie i pod wozem”: „Jest jeszcze Oleś Szymielewicz (protegowany Ludwini), znany jako «Oletka», do wszystkiego. Medyk z wykształcenia, znawca i miłośnik sztuki, przystojny młodzian, przyjaciel Szymanowskiego. Czaruje klientki i wmawia im różne banialuki”. „Oletka” podawał niższą lub wyższą cenę sprzedawanego obiektu w zależności od klienta, który odwiedzał antykwariat. Krynolina była zresztą znana jako najpiękniejszy antykwariat okupowanej Warszawy, a jej gośćmi byli tacy artyści jak Tadeusz Nartowski, Maciej Nehring czy Maja Berezowska.

Do Krynoliny co jakiś czas zaglądali również Niemcy, będący pod wielkim urokiem oferowanych tam dzieł sztuki. W związku z ich wizytami Szymielewicz znalazł się pod lupą polskiego wywiadu, który jednak nie dopatrzył się w „Oletce” żadnego zagrożenia. Jeden z działaczy podziemia pisał o nim: „Niezbyt godny zaufania w interesach. Stosunki z Niemcami tak prywatne, jak i handlowe. Nie podejrzewa się o współpracę z Niemcami”. Najprawdopodobniej nie wchodził w czasie okupacji w homoerotyczne relacje, ponieważ działacze ZWZ-AK nie wspomnieli w jego wypadku o zboczonych stosunkach czy pederastii, jak to robili w stosunku do innych rozpracowywanych homoseksualnych mężczyzn (m.in. Jana Ludwika Kamienobrodzkiego czy Karola Bendy).

W pierwszych latach okupacji przybyła z Lidy do Warszawy matka Olesia, Zofia Szymielewiczowa. Kiedy Armia Czerwona zajęła Kresy, a jej mąż Jan Szymielewicz został zamordowany przez Sowietów, Aleksander stał się dla niej jedynym oparciem. W stolicy spotkały ją jednak kolejne dramaty i trudności. 22 lutego 1944 r. o godz. 9:45 do mieszkania Olesia i jego matki na Krakowskim Przedmieściu wtargnęło dwóch uzbrojonych mężczyzn, którzy zastraszyli Zofię i zrabowali jej biżuterię wartą 100 tysięcy złotych. Można przypuszczać, że wśród zrabowanych kosztowności znalazły się też rodzinne klejnoty przywiezione przez Szymielewiczową z Lidy.

Do końca przy rannych

Wybuch Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 r. zastał Aleksandra Szymielewicza w Warszawie. Młody lekarz bez wahania dołączył do akcji opatrywania rannych żołnierzy i ludności cywilnej. 19 sierpnia 1944 r. został jednym z lekarzy powstańczego szpitala w kościele dominikanów pod wezwaniem św. Jacka przy ulicy Freta, który od samego początku był przez Niemców bombardowany i ostrzeliwany. W trosce o dobro pacjentów lekarze zanieśli ich do podziemi świątyni, lecz już 26 sierpnia 1944 r. budynek runął, a śmierć poniosło pod gruzami ponad tysiąc osób.

Dramatyczne losy bohaterskiego doktora Szymielewicza opisała Leonia Gradstein w książce „Gorzka sława”: „Kiedy został ranny, nie zgodził się na przerwanie swych czynności, tylko kazał się znieść do piwnic budynku, aby dalej leczyć złożonych tam jeszcze ciężej rannych od siebie. I w owych piwnicach zginął wraz ze swym polowym szpitalikiem, przysypany gruzami domu rozbitego przez bomby hitlerowskie”. Inna wersja głosi zaś, że przeżył zawalenie się kościoła, lecz na początku września 1944 r. został zastrzelony przez Niemców w ruinach świątyni. W Powstaniu Warszawskim zginęła również matka Olka.

Ciało Szymielewicza nigdy nie zostało odnalezione, chociaż po wojnie jego miejsce pochówku próbował ustalić zaprzyjaźniony z nim genealog i heraldyk Zygmunt Wdowiszewski. Już 21 grudnia 1944 r. zgłosił się do Polskiego Czerwonego Krzyża z prośbą o informację o losach Oletki, a w marcu 1945 r. ponowił swoje zgłoszenie, lecz uzyskał tylko informację, że pracował w szpitalu na Freta. Kochanek Szymanowskiego i bohaterski medyk spoczywa więc w bezimiennym grobie, jak tysiące innych cywilnych ofiar Powstania Warszawskiego.

 

Tekst z nr 92/7-8 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Powstaniec, aktor, gej

Historia bojownika Armii Krajowej KAZIMIERZA JANUSA łączy kotwicę Polski Walczącej z tęczową flagą. Tekst: Rafał Dajbor

 

Portret Kazimierza Janusa na podstawie zdjęcia ze strony Muzeum Powstania Warszawskiego wykonał Marcel Olczyński

 

Sytuacja polityczna w Polsce po 2015 r. sprawia, że mówienie, iż w Armii Krajowej walczyły także osoby homoseksualne, jest w oficjalnym dyskursie niemożliwe. W myśl lansowanej przez władze polityki historycznej kotwica Polski Walczącej i tęczowa flaga są symbolami przeciwstawnych światopoglądów. Wcześniej, zarówno w PRL-u, jak i w latach 1989-2015, nie było jednak pod tym względem znacząco lepiej. Dyskusje na temat ewentualnych relacji homoseksualnych łączących np. bohaterów „Kamieni na szaniec” traktowane były zawsze jako „kalanie świętości”. „Polskość wyklucza homoseksualność (…). Zupełnie jakby słowo Polska automatycznie niosło ze sobą tyle ważnych kwestii, że o pewnych sprawach po prostu w tym kontekście nie wypada wspominać” – jak trafnie określił Krzysztof Tomasik w książce „Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u”. Tym bardziej więc warto poznać historię Kazimierza Janusa. Aktora, geja, a w czasie II wojny światowej – bojownika Armii Krajowej i powstańca warszawskiego.

Medyk

Urodził się w Częstochowie 9 września 1923 r. Tam także kończył szkoły – powszechną (odpowiednik podstawówki), gimnazjum oraz konspiracyjne liceum, w którym w 1942 r. uzyskał świadectwo dojrzałości. Po maturze przyjechał do Warszawy, by, także w trybie podziemnym, studiować medycynę. W swoim życiorysie pisał: „W czasie Powstania Warszawskiego pracowałem jako pomoc lekarska w ośrodku opatrunkowym, potem w szpitalu PCK”. Życiorys ten, znajdujący się w zbiorach Instytutu Teatralnego, powstał na początku lat 50. XX w., a więc w okresie stalinowskim, dlatego Janus zataił w nim fakt, że choć rzeczywiście, będąc studentem medycyny, opatrywał rannych, to wykonywał tę służbę jako żołnierz Armii Krajowej, pod konspiracyjnym pseudonimem „Medyk”.

Znacznie więcej opowiedział na temat swojej wojennej przeszłości w artykule „Podzwonne” w miesięczniku „Stolica”, w bezpieczniejszych dla byłych żołnierzy AK latach 70. (artykuł podpisał nie tylko imieniem i nazwiskiem, ale także powstańczym pseudonimem). W tekście wspominał służbę w punkcie medycznym u boku sanitariuszki Marii Głowackiej, ps. „Jaskółka”, opisywał też trudny dzień kapitulacji: „Z ciężkim sercem poszliśmy do punktu przy ul. Złotej, gdzie zgłaszali się żołnierze Armii Krajowej przed pójściem do obozu. Tam urzędował m.in. dr kapitan Born, od którego na początku Powstania otrzymałem rozkaz utworzenia szturmowego sanitariatu polowego. Obecnie wydał mi rozkaz pozostania w Warszawie, razem z Jaskółką, już w cywilu. Stwierdził, że jesteśmy młodzi i zdrowi i większa będzie z nas korzyść w Warszawie niż w obozie”. Zdjąwszy mundur AK, Kazimierz Janus dalej wykonywał pracę medyka. We wspomnieniu dla „Stolicy” nie idealizował służby, lecz opisywał w sposób wręcz drastyczny to, czego był uczestnikiem podczas ewakuacji cywilów: „Nie wiem z której strony usłyszałem wołanie kobiety: »Ratujcie mnie!«. Błaganie o pomoc dochodziło z otworu, który kiedyś był oknem na pierwszym piętrze zrujnowanego domu. Kobieta była oparta o wypalony mur okienny. Odkrzyknąłem, żeby jakoś zeszła z tego piętra do nas. Ona podskoczyła, upadła przed nami… Zamiast nóg miała tylko kikuty. Z rozdzierającym krzykiem skonała”. „Gdzieś natknąłem się na młodą dziewczynę z rozkładającym się trupem dziecka na rękach. Była obolała jak Niobe. Pozwoliła zabrać sobie dziecko, które pochowałem w rowie kilka metrów dalej. Zaprowadziłem ją do naszej bazy, gdzie dr Bereza zajęła się nią troskliwie”.

„Wmówiła mi powołanie aktorskie”

Wkrótce po powstaniu, pod sam koniec wojny znalazł się w Krakowie. Tam też zaczął kształcić się jako aktor. W jedynym wywiadzie z Janusem, jaki znajduje się w zbiorach Instytutu Teatralnego, możemy przeczytać, że na zmianę zawodowych planów wpłynęła jego kuzynka Halina Dzieduszycka (1919- -1997), aktorka i reżyserka teatralna, która, jak mówił: „wmówiła mi powołanie aktorskie i nakłoniła do zapisania się na organizowane przez Jerzego Bujańskiego Studium Dramatyczne przy Teatrze Starym”. Szkoda, że nikt nie zapytał Janusa, czy na ową zmianę miały wpływ dramatyczne chwile przeżyte w powstańczej Warszawie. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że taki zwrot zawodowych zainteresowań nie mógł być jedynie wynikiem „wmówienia” przez kuzynkę, a wyglądał raczej na ucieczkę w świat sztuki przed traumatycznymi wspomnieniami z powstania.

Janus zadebiutował na scenie w zaprezentowanym publicznie pokazie uczniów Studia Dramatycznego „Pan Tadeusz – Recytacje” w reżyserii Haliny Gallowej 2 sierpnia 1945 r., rok i dzień od wybuchu powstania. Najpierw występował w teatrach krakowskich: Starym (1945-1946), Kameralnym (1946-1947) i Powszechnym (1947-1948). Lata 1948-1949 spędził jako aktor Teatru Nowego w Poznaniu. Potem pracował w Warszawie, w teatrach: Domu Wojska Polskiego (1949-1950), Polskim (1950-1954), Syrenie (1954-1955), Powszechnym (1955-1962, 1963-1968) – na sezon 1962-1963 przenosząc się do Krakowskiej Estrady) oraz w Teatrze Narodowym (1968-1978). Ostatnim miastem, w którym pracował, był Słupsk i teatry: Muzyczny (1978-1980) oraz Dramatyczny (1980-1983). Przenosiny z Warszawy do Słupska mogą wydawać się dziwne, ale stają się zrozumiałe, gdy spojrzeć na przebieg kariery aktora. Choć Janus występował w Krakowie i Warszawie w przedstawieniach wybitnych reżyserów, takich jak Tadeusz Kantor, Leon Schiller, Irena Babel czy Adam Hanuszkiewicz, choć w Krakowie miał okazję zagrać u boku legendarnego, bo debiutującego na scenie jeszcze w XIX w. Ludwika Solskiego, to reżyserzy oferowali mu niemal wyłącznie „ogony” – role określane jako „Morderca II”, „Oficer III”, „II Pancerny”, „Sługa”, „Lokaj”, „Spiskowiec”, „Chłop” czy „Przekupka z perfumami”, bo w takiej właśnie, kobiecej roli obsadził Janusa (homoseksualny zresztą) Konrad Swinarski w „Pluskwie” Majakowskiego (której realizację przerwała śmierć Swinarskiego w katastrofie lotniczej, a którą dokończyła Ewa Starowieyska). W Słupsku zaś Janus mógł na koniec swojej kariery zmierzyć się z większymi zadaniami aktorskimi, takimi jak np. rola Puka w szekspirowskim „Śnie nocy letniej” (granym pod tytułem „Najżałośniejsza komedia i najokrutniejsza śmierć Pyrama i Tyzbe” w reżyserii Marka Grzesińskiego, premiera: 13 grudnia 1979 r.). Jednak po przejściu na emeryturę wrócił do Warszawy. Potem zaś, na kilka lat przed śmiercią, zamieszkał w Domu Aktora Weterana w Skolimowie.

Poznałem Janusa

Poznałem Kazimierza Janusa na początku lat dwutysięcznych. Kontakt do niego dał mi Kazimierz Sheybal (1920-2003), reżyser filmów dokumentalnych, brat aktora Władysława Sheybala, który jako Vladek Sheybal po wyemigrowaniu z Polski w 1957 r. grał w zachodnich filmach i mieszkał w Londynie (Vladek był biseksualny; jeszcze w Polsce związany był z Ireną Eichlerówną, w Anglii z nikim nie związał się na stałe, miał romanse zarówno z kobietami, jak i mężczyznami). W tym czasie bardzo interesowałem się Sheybalem i jego zagraniczną karierą. Odwiedziłem Janusa w jego mieszkaniu przy pl. Hallera w Warszawie. Przyjął mnie gościnnie i sympatycznie. Nie wiedziałem jeszcze, że jest gejem, lecz gdy poszedłem do toalety, zobaczyłem wiszący w niej plakat z roznegliżowanym czarnoskórym mięśniakiem w seksownej pozie. Potem homoseksualność Janusa potwierdzili mi aktorzy, z którymi rozmawiałem. W późniejszych latach, bywając w Skolimowie, zawsze zaglądałem do pana Kazimierza. Dużo opowiadał mi o Sheybalu, ale nigdy nie mówił, czy łączył go z nim gejowski związek, a ja nie miałem odwagi, by zapytać. Wspominał na wesoło wielu aktorów, bo w pamięci środowiska teatralnego pozostał jako człowiek szalenie towarzyski, prowadzący najpierw w Krakowie, a potem w Warszawie, w swoim dawnym mieszkaniu przy ul. Puławskiej 1, dom otwarty, w którym gromadzili się aktorzy na „długich Polaków rozmowach”. Jak wspominał zaprzyjaźniony z Janusem Witold Sadowy (1921-2021), bywali tam często m.in. Andrzej Szczepkowski, Krystyna Sznerr-Mierzejewska, Mirosława Morawska, Tadeusz Łomnicki, a także Sheybal i Eichlerówna. Oraz – oczywiście – także Sadowy. Pan Kazimierz nigdy jednak nie opowiadał o swoich przeżyciach powstańczych. O jego żołniersko-medycznej przeszłości dowiedziałem się już po jego śmierci, bo wtedy dopiero w moje ręce trafi ł cytowany powyżej artykuł ze „Stolicy”. Nie wiem też nic o jego związkach; w zbiorach Instytutu Teatralnego znajduje się pocztówka, którą wysłał Janusowi inny gej – pisarz Jerzy Zawieyski; są to jednak niczego niesugerujące pozdrowienia.

Po emigracji Sheybala Kazimierz Janus utrzymywał z nim stały kontakt. Jak mi opowiadał, spotykali się często w Paryżu, uznając, że to niejako połowa drogi między Londynem a Warszawą. Dzięki Sheybalowi Janus wystąpił w niezależnym angielskim filmie – „Hamlecie” z 1976 r. w reżyserii Celestino Coronado. Był to wtedy fi lm dość znany; doczekał się nawet miana „gejowskiego Hamleta”, zwłaszcza iż Coronado dedykował go Pierowi Paolo Pasoliniemu, a większość wykonawców ról męskich występowała na ekranie albo nago, albo w mocnym negliżu, albo w kobiecych strojach. W dwóch rolach – Ofelii oraz Gertrudy – pojawiła się będąca wówczas u progu wielkiej kariery Helen Mirren. Sheybal grał trzy role – wcielił się w Lucianusa, Pierwszego Aktora oraz Aktora Grającego Królową. W tej ostatniej roli nosił zieloną perukę, sztuczny biust i coś w rodzaju sukni z przezroczystej tkaniny, w jednym z ujęć zaś odwracał się tyłem do kamery, zadzierał ową suknię i kręcił nagimi pośladkami. Z kolei Kazimierz Janus wcielił się w jednego członków trupy aktorskiej i miał scenę, w której wbiegał przed kamerę w zwariowanych pląsach odziany w suknię i wykrzykiwał jedno zdanie, zresztą po polsku. Angielski „Hamlet” to jeden z zaledwie kilku filmów z udziałem Janusa. Polskie kino miało mu do zaoferowania także jedynie epizody, m.in. w serialu „Doktor Murek” (1979) i filmach „Awans” (1974) i „C.K. Dezerterzy” (1985).

Ostatni raz widziałem się w Skolimowie z Kazimierzem Janusem na kilkanaście tygodni przed jego śmiercią. Był już bardzo słaby. Utrzymujący z nim stały kontakt Witold Sadowy napisał w pożegnalnym artykule, iż ostatnie dni spędził, leżąc i nie mając już siły, aby wstać: „Leżał w łóżku, patrząc w sufi t. Rysy mu się wyostrzyły. Wyglądał jak Chopin na łożu śmierci. Spojrzał na mnie smutno. Po raz pierwszy usłyszałem wtedy z jego ust: »Witusiu, chcę już umrzeć«. Na pożegnanie pocałowałem go w czoło”. Kazimierz Janus zmarł w Skolimowie 18 maja 2008 r. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Konstancinie-Jeziornie.  

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.