Moja karta homoseksualisty

O zakonie paulinów w Krakowie, o pytaniach, które zadawali milicjanci w czasie akcji „Hiacynt” i o tym, dlaczego starsi geje w Wielkiej Brytanii wciąż mają problem z ujawnianiem się, z Waldemarem Zboralskim, jednym z pierwszych polskich aktywistów gejowskich, rozmawia Wojciech Kowalik

 

fot. arch. pryw

 

Czujesz się dziś bardziej gejem Polakiem czy gejem Anglikiem?

Zdecydowanie bardziej gejem Polakiem. Sponiewieranym, ale Polakiem.

Dlaczego sponiewieranym?

Wyrzuconym z domu. Kiedy po 2005 r. władzę w Polsce przejął Kaczyński do spółki z Lepperem i Giertychem, zaczęła się antyhomoseksualna krucjata. Nie czułem się bezpiecznie, bo byłem rozpoznawalny, bałem się prześladowań. Zabrałem partnera i uciekliśmy do Anglii.

W maju br. dostałeś brytyjskie obywatelstwo. Ale wciąż walczysz o polskie sprawy. N

a bieżąco informuję moją lokalną organizację LGBT tu w Manchesterze (Lesbian and Gay Foundation) o tym, co dzieje się w Polsce. Gdy kilka lat temu w Parlamencie Europejskim Prawo i Sprawiedliwość zostało przyjęte do tej samej frakcji, co konserwatyści Davida Camerona, późniejszego premiera Wielkiej Brytanii, natychmiast napisałem do BBC. Wybuchła afera, aż Cameron tłumaczył się ze swego dziwnego sojusznika.

Zawsze byłeś też mocno antyklerykalny, ale twoje początki to seminarium.

Był początek lat 80. Gdy nie dałem rady pójść na studia, ktoś podpowiedział mi zakon. Trafiłem do Paulinów na Skałce w Krakowie. Nie bez powodu, słyszałem o długiej tradycji swobód seksualnych w tym zakonie. Myślałem, że będzie mi tam dobrze. Szybko się przekonałem, że nie, takiej ilości intryg, zazdrości, tchórzostwa nie widziałem nigdy. Małe piekło, z którego szybko się wyrwałem.

Tradycje swobód seksualnych” potwierdziły się?

Jak najbardziej! Co czwartek mieliśmy wolne i każdy mógł wychodzić do miasta. Ja chodziłem do łaźni przy świętego Sebastiana. Ilu kolegów z seminarium tam spotykałem! Jeden z nich teraz nawet jest biskupem. W klasztorze byłem, zgodnie ze swoim wykształceniem, sanitariuszem i pielęgniarzem. Kiedyś dwóch kolegów chciało skorzystać z izolatki, dałem im klucze. Ktoś ich nakrył. Wylecieli z hukiem – ale, wzorem Kościoła, szybko odnaleźli się w innych seminariach.

A ty w wojsku. I tam od razu zaprzyjaźniłem się z grupą naturystów. Tak, naturyści w wojsku ludowym, co więcej, wiedzieli o mnie.

Wyoutowałeś się w polskim wojsku w latach osiemdziesiątych?

Oczywiście, jednostka JW1383 w Opolu. Każdy z tamtych czasów to potwierdzi. Fascynacja naturyzmem została też po wojsku. Zacząłem działać w lokalnej organizacji naturystów w rodzinnej Nowej Soli. Ale jak tylko się zorientowali, że jestem gejem, to kazali mi – mówiąc wprost – wypierdalać z pedalstwem, bo oni tam przyprowadzają rodziny i dzieci. Wtedy pomyślałem o stworzeniu własnej paczki wielbicieli naturyzmu. A zaraz potem: dlaczego by nie powołać do życia organizacji gejowskiej? Skoro naturystyczne można?

Zacząłeś działać?

W niemieckim „Spieglu” wyczytałem, że gdzieś w Jugosławii swój zjazd ma ILGA (Międzynarodowe Stowarzyszenie Gejów i Lesbijek – przyp. red.). Napisałem do redakcji i poprosiłem o namiary. To był 1983 rok. Skrzynką kontaktową dla tego typu próśb zza żelaznej kurtyny był Wiedeń – Andrzej Selerowicz. On miał już sporo kontaktów i tak poznałem ludzi z Łodzi, z Wrocławia. Zaczęliśmy robić grupę, którą zauważyły władze. Akurat wtedy zaczęła się akcja „Hiacynt”.

Byłeś pierwszą znaną z imienia i nazwiska ofiarą tej akcji.

Kiedy zaczęły się pierwsze zatrzymania, natychmiast napisałem list do Wiednia, do Selerowicza. Ten list, ta informacja pojawiła się w przekazach, we wszystkich materiałach na ten temat. Tak zostałem „twarzą” akcji „Hiacynt”.

Twarzą i ofiarą.

Milicjanci przyszli po mnie do pracy do szpitala, pracowałem jako pielęgniarz. To było 15 listopada 1985 r. Bez żadnego nakazu, nie chcieli powiedzieć, o co chodzi. Kazali się ubierać, zapakowali do nieoznakowanego samochodu i wywieźli na komisariat w Nowej Soli. Moja szefowa była przerażona. W pokoju przesłuchań na biurku milicjanta leżał formularz, napisany na maszynie, odbity na powielaczu. Na górze dostrzegłem tytuł: „KARTA HOMOSEKSUALISTY”, a na dole pytania i miejsce na moje odpowiedzi.

Jakie to były pytania?

Milicjant powiedział, że wiedzą o mojej orientacji. Zapytał o dane, adres. A później o to, od kiedy jestem homoseksualistą, czy mam partnera, czy utrzymuję kontakty z kimś z zagranicy. I o techniki seksualne.

Techniki seksualne?

Czy biorę do buzi, czy jestem aktywny czy pasywny. „Mogę pana zaprosić do łózka i pokazać, ale tu odpowiadać na takie pytania nie będę” – powiedziałem milicjantowi. Każde kolejne pytanie było bardziej intymne, na przykład, czy znam kogoś chorego na AIDS. Później zrobili mi zdjęcia, pobrali odciski palców. Nie było agresji, wszystko grzecznie.

Miałem torbę, w której był notes. A tam wszystkie kontakty od Andrzeja Selerowicza do ludzi, z którymi chciałem działać. Przeszukali mnie, znaleźli, skopiowali wszystko. To była kopalnia wiedzy o środowisku.

To było tylko jedno przesłuchanie?

Tak. Wielu moich kolegów przeżyło później to samo.

Do działania to cię nie zniechęciło.

Przeciwnie! Pomyślałem, że teraz, kiedy wszyscy wszystko wiedzą, tym bardziej muszę spożytkować rozpierającą mnie złość, bunt, energię. Okazja nadarzyła się wkrótce, bo wyjeżdżałem z Nowej Soli do pracy w Warszawie. Musiałem czegoś poszukać w stolicy, bo po akcji „Hiacynt” zaczęły się problemy w szpitalu. Okazało się, że podobno są skargi, że obmacuję pacjentów. Pracowałem wtedy na ortopedii, kiedy facet przyjeżdża ze złamaną nogą, to trzeba mu przecież zdjąć spodnie i przytrzymać mosznę zanim założy się gips od stopy po udo! Ordynator dał do zrozumienia, że lepiej będzie, jeśli odejdę. Mam mu za złe brak solidarności. W lutym 1986 r. zacząłem pracować w szpitalu kolejowym przy Brzeskiej w Warszawie. I z kopyta ruszyłem do działania.

Zaczęły się przygotowania do powołania Warszawskiego Ruchu Homoseksualnego. Sławek Starosta mówił mi („Replika”, nr 39 – przyp. red.), że mieliście spore poparcie, zaangażowało się kilkadziesiąt osób. 

Później tak. Najpierw spotykaliśmy się w willi pewnego bogatego człowieka w Milanówku. Był naszym sponsorem, pozwalał nam nie tylko dyskutować, ale też robić imprezy. Czasami kończyły się tym, że biegaliśmy na golasa po podwórku! Ale też tam, w 1987 r., odbyła się impreza założycielska. WRH przygotowywaliśmy prawie dwa lata. Mieliśmy świetnych prawników, siedzibę, statut, wypełnione dokumenty – mogliśmy rejestrować pierwsze polskie stowarzyszenie LGBT!

Ale się nie udało.

Władze odmówiły rejestracji z powodu „naruszenia ładu moralnego”.

Próbowałeś dalej?

W 1988 r. miał się odbyć zjazd ILGA w Warszawie. SB groziło wtedy, że jeśli nie odwołam tej imprezy, to wpadnie na nią do spółki z ZOMO i ją rozgromi. Nie odwołałem, pomyślałem, że wtedy zwróci na nas uwagę cały świat. Ale były wielkie nerwy i wpadki organizacyjne. Sam zjazd się odbył, ale nie był udany, a SB z pałami w końcu nie wpadła. Zniechęciłem się. Na dwa lata wyjechałem do Niemiec. Ale gdy komuna padła, Niemcy „kazali” wracać do Polski.

Pisywałeś do „Inaczej” – wywiady, teksty, opowiadania, tłumaczyłeś z niemieckiego, ale na 10 lat praktycznie zniknąłeś.

Całe lata 90. próbowałem ułożyć sobie życie, poznać kogoś. Miałem dużo pracy.

Wróciłeś w latach dwutysięcznych. I to jak! Telewizja, prasa.

Po roku 2000 związałem się z Antyklerykalną Partią Postępu „Racja” i zacząłem tam forsować temat związków partnerskich. To był moment, kiedy swój projekt przygotowywała Maria Szyszkowska, a ja poznałem swojego Krzyśka. Zaczęliśmy głośno i otwarcie, z odkrytymi twarzami mówić o potrzebie wprowadzenia związków. Znalazł nas TVN, wylądowaliśmy w „Rozmowach w toku”. Później w „Wiadomościach”, w „Gazecie Wyborczej”, nawet prasa lokalna pokazywała nas jako parę homoseksualną, która pragnie zawrzeć związek partnerski.

Wasz ślub w Anglii w 2007 r. obiegł internet i całśrodowisko LGBT w Polsce.

Chciałem powiedzieć ludziom: zostawcie to wszystko, przyjeżdżajcie tu, róbcie to, co my i bądźcie szczęśliwi! Zgłosił się Robert Gliński i tak wzięliśmy udział w jego filmie „Homo.pl”.

Dwa lata temu wzięliście rozwód. Jak przebiega rozwód związku partnerskiego w Wielkiej Brytanii?

 Szybko i sprawnie. Musiałem napisać wniosek do brytyjskiego sądu. Procedura kosztuje 340 funtów, nie musieliśmy przyjeżdżać na rozprawę. Nie mieliśmy wobec siebie roszczeń finansowych, nie ubiegaliśmy się o prawo do opieki nad dzieckiem, więc nie trzeba było angażować adwokatów. Wszystko odbyło się korespondencyjnie.

W Wielkiej Brytanii cały czas pracujesz i cały czas jesteś pielęgniarzem. Teraz opiekujesz się starszymi ludźmi. Zdarzyło ci się mieć pod opieką geja?

Tak, opiekowaliśmy się nim razem z jego partnerem. Już nie żyje. Zdarzają się geje, ale starsi mężczyźni wciąż boją się o tym mówić.

Nadal? W latach 50. czy 60. na Wyspach Brytyjskich za homoseksualizm można było wylądować w więzieniu, ale dziś legalizuje się małżeństwa jednopłciowe.

Pamiętają też lata osiemdziesiąte i barbarzyńskie przepisy, jakie przeforsowała premier Margaret Thatcher. Zakaz tak zwanej propagandy homoseksualnej, za którą może być uznane praktycznie wszystko – choćby właśnie coming out. Już tych przepisów nie ma, ale widmo krąży: podobne przepisy niedawno przegłosowano w Rosji.

Jaką wiadomość z Polski najchętniej przekazałbyś swojej organizacji w Manchesterze?

Pytanie! Że wreszcie mamy związki partnerskie. To byłby najwspanialszy moment.

 

Tekst z nr 44/7-8 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Śledztwo na temat Maryi dziewicy

O lesbijskich wierszach, o byciu żonatą i o fascynacji Warszawą z norweską poetką Kristin Berget rozmawia Ania Urbańczyk

 

foto: Fredrik Arff

 

W swojej poezji piszesz o miłości do kobiet. Jesteś lesbijką?

W norweskiej gramatyce płeć nie jest tak silnie zaznaczona, jak w polskiej, więc gdy czyta się moje wiersze w oryginale, nie wiadomo, czy piszę o mężczyźnie, czy o kobiecie. Choć w „Loosing Louise” (pierwsza książka Berget – przyp. red.) widać, że chodzi o kobiety.

Tak, jestem lesbijką. Muszę przyznać, że dawno nikt mi nie zadał pytania o osobistą identyfikację. Sama nie kładę nacisku na moją tożsamość psychoseksualną, może dlatego, że sytuacja społeczności LGBTQI w Norwegii jest inna niż u was. Mamy pełne prawa. Ale zauważyłam, że w mojej ojczyźnie raczej nie interpretuje się mojej poezji z perspektywy lesbijskiej czy feministycznej. Raczej mówi się tylko: „to jest o miłości”.

Zapytałam wprost, bo jestem mile zaskoczona, że zaproszono cię, lesbijską poetkę, do Gdańska na festiwal Europejski Poeta Wolności, organizowany przez publiczną instytucję (festiwal odbył się w marcu br. – przyp. red).

Myślę, że w Polsce jest ważne, żeby o byciu lesbijką mówić głośno.

Nie jestem pewna, co oznacza sformułowanie „lesbijska poetka”, chociaż poruszam homoerotyczne tematy. Etykietowanie ma swoje wady, ale jednak czuję się częścią społeczności LGBTQI. I będę o tym mówić, jeśli tylko ktoś zapyta. Ale ludzie nie pytają. Szczególnie w Norwegii. W moim kraju takie pytania nie padają, a odpowiedzi na nie mało kogo interesują. Mówi się ogólnikowo: „to przecież naturalne, tacy ludzie tu żyją”. W każdym razie tak jest w okolicach Oslo, gdzie mieszkam. Może w innych częściach Norwegii, na prowincji, jest inaczej. Jak teraz to analizuję, to myślę, że to takie…

…poprawne politycznie?

Z jednej strony, może… Ale to też sposób na ukrywanie się. Rodzaj opresji, niewidzialności. Niby mamy równe prawa, ale nie jesteśmy objęci uwagą i uważnością. Dlatego wolę mówić o swojej seksualności, a nie zasłaniać się stwierdzeniem „Nie rozmawiamy o tym, nie jest to nam do niczego potrzebne”.

Pochodzisz z małej wioski, stosunkowo późno debiutowałaś, bo po 30-tce. Parę lat spędziłaś pracując w kuchni w Irlandii.

Właśnie! Moja tłumaczka, Justyna Czechowska, mówiła, że w polskiej nocie biograficznej napisano, że pracowałam jako kucharka. Nie. Pracowałam jako rolniczka. Teraz mieszkam w Drobak, niedaleko stolicy. Z wykształcenia jestem muzyczką, pianistką klasyczną. Przez długi czas uczyłam gry na fortepianie. Potem zostałam rolniczką, najpierw w Norwegii, a później przeprowadziłam się do Irlandii, gdzie mieszkałam kilka lat. Muzyką nadal się zajmuję.

A poezja?

Pisałam wiersze od dawna, ale bardzo, bardzo się tego wstydziłam. Gdy miałam 26 czy 27 lat i byłam na nartach, postanowiłam nagle, że zapiszę się na kurs kreatywnego pisania. Byłam zszokowana i zawstydzona tym pomysłem. I absolutnie nie chciałam o tym mówić nikomu, nawet mojej expartnerce, z którą wtedy mieszkałam. Wstydziłam się do tego stopnia, że postanowiłam założyć skrytkę na poczcie, żeby ewentualna korespondencja z kursu nie przychodziła na nasz adres.

Dostałam się i na tym kursie spotkałam wiele poetów i poetek. To było rewelacyjne! Pisanie wierszy ma według mnie coś wspólnego z poczuciem własnej wartości. Trzeba znaleźć swój sposób tworzenia, bo jest ich wiele, nie tylko ten ekspresyjny i emocjonalny, jak myślałam przed rozpoczęciem nauki poezji. Uczęszczałam na zajęcia, studiowałam rożne rodzaje kompozycji i zaczęłam pracę nad swoją pierwszą książką – „Loosing Louise” ukazała się w Norwegii w 2007 roku. To poetycka książka o miłości dwóch kobiet, ich historia jest opowiedziana wierszami.

Jak dotąd – nieprzetłumaczona na polski. Mamy za to twój tomik „Der ganze Weg” po polsku. W jednym z wierszy opisujesz seks z Matką Boską, w dodatku seks lesbijski. I w ogóle piszesz sporo o religii.

Ale religia nie ma wielkiego znaczenia w moim życiu – nie praktykuję, nie chodzę do kościoła. Religia to dla mnie bardziej zjawisko, fenomen niż moje własne emocje. Jeśli porusza się kwestie moralne, automatycznie odwołujemy się do religii.

Interesuje mnie to, jak tworzy się nasz system zasad moralnych. Bo przecież nie chodzi o to, czy być dobrym, czy złym, wybór najczęściej nie jest taki prosty. Poza tym religia jest mocno osadzona w kulturze. Interesuje mnie także, kim jest kobieta w religii. W Norwegii większość to protestanci. Figura Matki Boskiej nie ma takiego znaczenia, jak dla katolików i katoliczek. My skupiamy się na mężczyźnie – Jezusie Chrystusie. Wiersz o seksie z Matką Boską jest dla mnie bardzo ważny. Nie chciałam pisać go w punkowy, krzykliwy sposób. To było bardziej śledztwo na temat wizerunku Maryi dziewicy. A także zagadnienia grzechu w chrześcijaństwie. Że rodzimy się z nim. Wiersz przedstawia też możliwość stanięcia przed Bogiem i zadawania mu pytań.

Dość często wspominasz w swojej twórczości Polskę, a Warszawą wydajesz się zafascynowana.

To moja czwarta wizyta w Polsce. Byłam w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, no i teraz – w Gdańsku. W waszej stolicy byłam na wizycie studyjnej w ramach studiów, uczyliśmy się tam kompozycji, spotykaliśmy polskich literatów i literatki. W Warszawie miałam wrażenie, jakbym spacerowała po teatralnej scenie, wśród scenografii. Przemożnie czułam tę energię. Znałam historię, wiedziałam o wojnie, zniszczeniach. Ale inaczej się o czymś czyta, a inaczej odczuwa to na żywo, gdy mija się domy, które wyglądają na stare, a są stosunkowo nowe. Czułam tę niestabilność, że coś wygląda, jakby stało tam od setek lat, ale tak naprawdę jest odbudowane. To było dla mnie ważne doświadczenie. Gdy zaczęłam pisać „Der ganze Weg” pomyślałam, że to dobra metafora niestabilności, także dotyczącej ludzi, tożsamości.

Ty sama jesteś teraz w stabilnym związku małżeńskim.

Tak (śmiech). W 2009 roku prawo w Norwegii się zmieniło. Mieliśmy przedtem związki partnerskie, ale nie dawały nam one takich samych praw jak małżeństwom heteroseksualnym. Teraz mamy już równe prawa. Lesbijki mogą poddać się sztucznemu zapłodnieniu i in vitro praktycznie za darmo. Nie byłam wcześniej zainteresowana małżeństwem, ale zmieniłam zdanie, gdy stało się to możliwe. Byłam przekonana, że na mnie to nie wpłynie, a jednak stało się inaczej. Uświadomiłam sobie, że gdzieś tam wewnętrznie czułam, że nie jestem akceptowana tak, jak inni. Dopiero kiedy prawo dotyczące małżeństw jednopłciowych weszło w życie, poczułam, że zostałam zaakceptowana w pełni. To było niesamowite uczucie. Pękła moja wewnętrzna blokada, o istnieniu której chyba nawet sama nie wiedziałam. No i ożeniłam się.

 

***

Kristin Berget (ur. 1975) – norweska poetka i muzyczka. Debiutowała w 2007 r. opowieścią o miłości dwóch kobiet, napisaną wierszami – „Loosing Louise”. Jej druga książka „Der ganze Weg” z 2009 r. ukazała się również w Polsce (nakładem wydawnictwa Słowo Obraz Terytoria). Za ten tomik Berget była nominowana do nagrody Europejski Poeta Wolności, przyznawanej przez Miasto Gdańsk. „Der ganze Weg” to rzecz o płci, będącej symbolem czasem widocznego, a czasem ukrytego pożądania, przyzwyczajenia, przynależności i obcości. Język nas oszukuje, mówi Berget, i sama oszukuje swój język – odmianę norweskiego, która mając swe źródło w duńskim, czyli w mowie najeźdźców, nijak nie wpasowuje się w szepty i krzyki kobiet kochających kobiety.

Dzień 4

Kristin Berget

Jakbym stała przed bogiem

i wyznawała mu grzech

Droga mario dziewico Myślę, że

seks z tobą byłby wspaniały To nie

obietnica która znaczy że oświadczę

ci się nad ranem Mówię tylko

Czemu masz takie wywrócone

oczy gdy odkrywasz pierś w porę

i nie w porę Marzę o

twoich biodrach I że twój język

liże moje ramię

 

 

Tekst z nr 37/5-6 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

KOŚCIELE KATOLICKI – UCZ SIĘ

Chciałbym przybliżyć Czytelni(cz)kom problematykę orientacji psychoseksualnej i tożsamości płciowej w niektórych kościołach protestanckich i przedstawić własne doświadczenia – jestem gejem zaangażowanym w działalność Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce.

Tekst: Jakub Cupriak-Trojan

 

Jakub Cupriak-Trojan, w tle – drzwi kościoła w Wittenberdze z odlanymi z brązu tezami Marcina Lutra ogłoszonymi tu w 1517 r. (arch. pryw.)

 

Na początek dwa słowa wyjaśnienia. Protestantyzm to gałąź chrześcijaństwa zachodniego wyodrębniana od pierwszej połowy XVI w., czyli od czasów reformacji wittenberskiej i szwajcarskiej. Składa się na nią wiele wyznań, między innymi luteranizm, kalwinizm, anglikanizm, metodyzm, baptyzm, adwentyzm i pentekostalizm (wyznanie zielonoświątkowe). Laikowi struktura protestantyzmu może wydawać się dość nieprzejrzysta, gdyż nie ma on żadnych organów naczelnych o charakterze ogólnoświatowym – poszczególne wyznania, a także kościoły funkcjonujące w różnych krajach w ramach tych samych wyznań są od siebie niezależne organizacyjnie. Samo pojęcie „protestantyzm”, wbrew obiegowym opiniom, nie pochodzi od sprzeciwu Lutra wobec praktyki handlu odpustami w pierwszych dekadach XVI w., ale od tzw. protestacji ewangelickich stanów na sejmie Rzeszy w Spirze w 1529 r. przeciw uchwałom ograniczającym swobodę wyznania.

Poszczególne Kościoły protestanckie potrafi ą różnić się od siebie znacznie w kwestiach dogmatycznych, ale wspólne dla nich wszystkich są cztery podstawowe zasady, określane mianem czterech „sola”:

  1. „Sola scriptura” (tylko pismo) – tylko Pismo Święte (a nie inne teksty lub tradycja) są podstawą wiary i rozstrzygnięć etycznych,
  2. „Solus Christus” (tylko Chrystus) – tylko Chrystus (a nie np. drugi człowiek) jest pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem,
  3. „Sola gratia per fi dem” (tylko łaska przez wiarę) – zbawienie człowieka zależy wyłącznie od łaski bożej, przyjmowanej poprzez wiarę (a nie np. od indywidualnych zasług lub uczynków),
  4. „Solum verbum” (tylko słowo) – wiara powstaje wyłącznie ze słuchania Słowa Bożego (a nie np. wskutek prywatnych objawień).

Rozumienie problematyki LGBTI w Kościołach protestanckich jest z reguły efektem zastosowania tych zasad. Mimo wspólnej podstawy, różne Kościoły dochodzą w tym zakresie do różnych rezultatów.

W Polsce największe Kościoły protestanckie to Kościół Ewangelicko-Augsburski (luterański), Kościół Ewangelicko-Reformowany (odwołujący się do reformacji szwajcarskiej, czyli nauk Kalwina i Zwingliego), Kościół Ewangelicko-Metodystyczny, Kościół Chrześcijan Baptystów, Kościół Adwentystów Dnia Siódmego i Kościół Zielonoświątkowy. Trzy pierwsze nazywane są łącznie kościołami ewangelickimi. Kościół Chrześcijan Baptystów i Kościół Zielonoświątkowy określane bywają kościołami ewangelikalnymi (choć ewangelikalizm jest nurtem pobożnościowym obecnym w mniejszym lub większym stopniu we wszystkich Kościołach protestanckich).

Chciałbym przybliżyć czytelnikom w szczególności kwestię orientacji psychoseksualnej i tożsamości płciowej w „moim” Kościele, czyli Ewangelicko-Augsburskim.

 

Kościół Ewangelicko-Augsburski a LGBTI

 

Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce nie wypracował żadnego oficjalnego stanowiska w kwestiach LGBTI. Myślę, że wynika to z wielu przyczyn. Jedną z nich jest na pewno rozumienie czterech „sola”, a w szczególności dwóch pierwszych, czyli „sola scriptura” i „solus Christus”: ani organy kościoła, ani poszczególni duchowni nie poczuwają się do kazuistycznego regulowania poszczególnych aspektów życia prywatnego człowieka. Nikt nie jest nieomylny, a ani Kościół, ani duchowni nie są pośrednikami między Bogiem a człowiekiem. Rozstrzygnięcia etyczne powinny co do zasady zapadać indywidualnie – po to dane zostało człowiekowi sumienie. Nie istnieje też żaden odpowiednik urzędu nauczycielskiego znanego ze struktury innych Kościołów – stanowiska biskupa lub synodu w różnych sprawach są zatem wyłącznie stanowiskami tych organów i nie wiążą ani całego Kościoła, ani poszczególnych jego członków. Pewną rolę odgrywają też oczywiście kwestie organizacyjne – Kościół Ewangelicko- Augsburski jest niewielkim Kościołem, liczącym obecnie ok. 70 tys. członków w całej Polsce. Mimo toczących się w nim wielu debat na tematy społeczne i etyczne, orientacja psychoseksualna i tożsamość płciowa człowieka nie były jeszcze przedmiotem szerszej dyskusji.

Wewnętrzne prawo Kościoła nie przewiduje obecnie żadnej specjalnej formy błogosławieństwa ani zawarcia małżeństwa przez pary tej samej płci, ale nie zawiera też żadnego zakazu ordynowania gejów i lesbijek na duchownych. Zgodnie z moim stanem wiedzy nie ma obecnie w Kościele Ewangelicko- Augsburskim w Polsce żadnej osoby duchownej, która otwarcie mówiłaby o sobie, że jest gejem lub lesbijką (kobiety mogą pełnić w Kościele posługę diakona).

Nie ma też obecnie w Kościele Ewangelicko- Augsburskim wielu działań duszpasterskich skierowanych specjalnie do społeczności LGBT. W zasadzie jedynym takim działaniem na szerszą skalę są odbywające się raz w roku w parafii w Krakowie nabożeństwa okolicznościowe z okazji Międzynarodowego Dnia Przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii (IDAHOT). Być może w przyszłości uda się rozszerzyć tę inicjatywę na inne miasta.

Kilka lat temu na jedną z sesji Synodu Kościoła wpłynął projekt uchwały przewidujący zakaz ordynowania gejów i lesbijek na duchownych oraz błogosławienia par tej samej płci, ale w wyniku krytyki wyrażonej przez biblistów z Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej został odrzucony. W Kościele katolickim obowiązuje zakaz ordynowania gejów – nawet jeśli mieliby żyć w celibacie (lesbijek również, ale zakaz dotyczy w ogóle wszystkich kobiet).

Warto przy tym wspomnieć właśnie o ChAT – jest to jedyna uczelnia w Polsce, na której studiować można teologię ewangelicką. Mieści się w Warszawie i jest uczelnią państwową. Kształci duchownych dla wszystkich kościołów ewangelickich w Polsce, ale jest od tych Kościołów niezależna – nie podlega nadzorowi kościelnemu w zakresie programów nauczania, tak jak wydziały teologii katolickiej na innych uczelniach państwowych. ChAT oferuje również studia z zakresu teologii prawosławnej i starokatolickiej, jest więc uczelnią o charakterze ekumenicznym. Przyszli duchowni ewangeliccy są zatem od początku kształceni w atmosferze różnorodności, co z pewnością wpływa na jakość ich późniejszej pracy duszpasterskiej.

 

Gratulowano mi ślubu

 

Kościół Ewangelicko-Augsburski, mimo niewielkiej liczby członków, jest dość różnorodny i łączy parafie o różnej historii, doświadczeniach i składzie społecznym, położone w różnych regionach Polski. Niektóre z nich są bardziej liberalne, inne mniej. Mimo różnic w zasadzie nigdy nie zetknąłem się z otwartymi przejawami niechęci wobec osób LGBTI. Jestem członkiem synodu diecezji warszawskiej i kieruję jedną z komisji tego synodu (synod to organ prawodawczy i kontrolny złożony z duchownych i świeckich – taki kościelny mini-parlament). Zostałem też wybrany na sędziego Sądu Dyscyplinarnego Kościoła. Powierzono mi więc, jako osobie świeckiej, kilka odpowiedzialnych funkcji. Znam też wiele innych osób LGBTI, które otwarcie funkcjonują w parafiach i organach naszego Kościoła: są członkami rad parafialnych lub synodów, kuratorami parafii. Niedawno wziąłem ślub w Niemczech i dodałem do mojego nazwiska drugi człon będący nazwiskiem mojego męża. We wszystkich kościelnych bazach danych i dokumentach bez problemu wprowadzono zmianę mojego nazwiska. Mimo że w moim Kościele dwie osoby tej samej płci nie mogą wziąć ślubu, wielu duchownych odniosło się bardzo życzliwie do faktu zawarcia przeze mnie małżeństwa i gratulowało mi, wiedząc, że chodzi o ślub z mężczyzną.

Duchowni i świeccy wykazują się z reguły dość wysokim poziomem szacunku dla siebie nawzajem, a także wzajemnym poszanowaniem dla prywatności i spraw osobistych. Myślę, ze szczególnie w przypadku duchownych jest to wynikiem relatywnie wysokiego poziomu nauczania teologii pastoralnej na ChAT, podczas którego kładzie się nacisk    na zapoznanie kandydatów z osiągnięciami współczesnej psychologii. Szczególnie młode pokolenie duchownych wykazuje się wrażliwością na kwestie LGBTI – w programie nauczania na ChAT są one poruszane w ramach kursów z podstawowych dziedzin teologii, w szczególności teologii pastoralnej i biblistyki (porusza się też tematykę gender).

 

Co na to Jezus?

 

Zdając sobie sprawę, że wielu chrześcijan używa niektórych fragmentów Biblii do wykluczania osób LGBTI (w szczególności historii o Sodomie i Gomorze z Księgi Rodzaju oraz kodeksu karnego z Księgi Kapłańskiej), zapytają oni pewnie, jak „radzi” sobie z nimi Kościół Ewangelicko-Augsburski. Nie mam tu miejsca na szerszą analizę, wspomnę więc tylko, że Jezus na temat osób LGBTI nie powiedział ani słowa a po szczegóły odsyłam do znakomitego artykułu Jakuba Niewiadomskiego „Miłość twoja była mi rozkoszniejsza niż miłość kobiety. Biblijne inspiracje dla osób LGBT” opublikowanego przez katolicki dwutygodnik internetowy „Kontakt” (nr 252, 27.06.2019 r. – do znalezienia w internecie).

Pewnego rodzaju ciekawostkę stanowi sposób, w jaki Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce rozpatruje kwestię tożsamości płciowej. Nie istnieją w tym zakresie zorganizowane działania duszpasterskie, wszystko opiera się na indywidualnej wrażliwości duchownych i świeckich. Bardzo jasno jest za to rozwiązana w prawie kościelnym kwestia korekty płci. Uchwalony w 2018 r. kościelny Regulamin Ochrony Danych Osobowych przewiduje, że osoba, której dane dotyczą, ma prawo żądania od administratora niezwłocznego sprostowania dotyczących jej danych osobowych, które są nieprawidłowe. Jak części Czytelników/czek z pewnością wiadomo, dokonanie prawnej korekty płci w Polsce odbywa się w drodze postępowania sądowego i następuje z mocą wsteczną, czyli od chwili urodzenia (inaczej nie byłaby to zresztą korekta, tylko zmiana płci). W związku z tym osoba, która dokonała korekty płci, a została w dzieciństwie ochrzczona, może żądać sprostowania informacji o swojej płci i noszonym przez siebie imieniu w księdze chrztów (gdyż, zgodnie z wyrokiem sądu, już w chwili chrztu dane te były nieprawidłowe). W Kościele katolickim nie jest to możliwe.

 

Kościoły luterańskie na świecie

 

Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce jest, jak już wspomniałem, kościołem o tradycji luterańskiej. W niektórych kościołach luterańskich na świecie możliwe jest otrzymanie błogosławieństwa lub nawet zawarcie związku małżeńskiego przez osoby tej samej płci. Są to w szczególności Kościoły w Skandynawii, Niemczech, USA i Kanadzie. W 2000 r. Ewangelicki Kościół Niemiec przyjął stanowisko „Wzmocnić wiarygodność i odpowiedzialność” (niem. Verläßlichkeit und Verantwortung stärken), wzywające do zwiększenia ochrony prawnej par tej samej płci – było to jeszcze przed wprowadzeniem w Niemczech instytucji związku partnerskiego. W 2009 r. pierwszą na świecie biskupką określającą się jako lesbijka została Eva Brunne, obejmując diecezję Sztokholmu w Kościele Szwecji. Istnieją też Kościoły luterańskie odrzucające błogosławienie par tej samej płci i ordynację osób LGBTI.

Inne Kościoły ewangelickie

 

Pozostałe dwa kościoły ewangelickie w Polsce, czyli Kościół Ewangelicko-Reformowany i Kościół Ewangelicko-Metodystyczny, również nie wypracowały własnych stanowisk dotyczących LGBTI.

W przypadku Kościoła Ewangelicko-Reformowanego odwołać się można do praktyk i dokumentów wypracowanych przez inne kościoły tradycji ewangelicko-reformowanej na świecie – wiele z nich błogosławi pary tej samej płci lub pozwala im na zawarcie związku małżeńskiego, w wielu kościołach funkcjonują też duchowni reprezentujący społeczność LGBTI i pracujący na jej rzecz. Być może najbardziej znany jest ksiądz dr Kazimierz Bem, kierujący obecnie parafią Zjednoczonego Kościoła Chrystusa w Marlborough w amerykańskim stanie Massachusetts. Jest on prawdopodobnie pierwszym polskim duchownym mówiącym otwarcie o swej orientacji homoseksualnej (wywiad z Kazimierzem Bemem pt. „Ksiądz na randce ma trudniej” ukazał się w „Replice” nr 59, styczeń/luty 2016). Są też jednak Kościoły tradycji ewangelicko-reformowanej odrzucające możliwość błogosławienia par tej samej płci i ordynowania homoseksualnych duchownych, np. posiadający prawie 1,6 mln członków Kościół Reformowany na Węgrzech.

Kościół Ewangelicko-Metodystyczny w Polsce jest częścią Zjednoczonego Kościoła Metodystycznego – struktury o zasięgu światowym. Konferencja Generalna tego ostatniego Kościoła przyjęła w lutym 2019 r. stanowisko odrzucające możliwość błogosławienia par tej samej płci i posługi homoseksualnych duchownych w Kościele. Kościół Chrześcijan Baptystów, Kościół Zielonoświątkowy i Kościół Adwentystów dnia Siódmego również nie przewidują takiej możliwości.

Jak widzimy, problematyka LGBTI jest traktowana różnie w różnych Kościołach protestanckich, ale w wielu z tych Kościołów, niezależnie od przyjętych szczegółowych rozwiązań, stosuje się na szczęście podejście racjonalne, nieobciążone uprzedzeniami. Można bez trudu znaleźć taki Kościół protestancki, w którym wierząca osoba LGBTI nie będzie wykluczana ani dyskryminowana.

 

Tekst z nr 80 / 7-8 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Miłość i medytacja

O buddyzmie, o aktywizmie LGBT o swym ukochanym Mikkelu, o byciu emigrantem w Danii,  życiu z wirusem HIV i o swoich „kobiecych” pracach z rysownikiem BARTKIEM AROBALEM KOCIEMBĄ rozmawia JOANNA OSTROWSKA

 

 

W tym roku zdecydowałeś się przekazać Kampanii Przeciw Homofobii kilka swoich grafik, by zachęcić do przekazywania 1% podatku na rzecz tej organizacji.

 Chciałem zrobić coś, by wesprzeć społeczność LGBT+ w Polsce. Skontaktowałem się z Cecylią Jakubczak z KPH, opowiedziałem jej, co robię i zapytałem, jak mógłbym być użyteczny. Rysunki, które wybrałem pochodzą z mojej zeszłorocznej wystawy pt. „Mokradło”. W prezentowanym na niej cyklu opowiadam o pragnieniu, by wyjść z ukrycia i w pełni realizować się jako człowiek i artysta. Oraz o tęsknocie za niekrępowaną zabawą.

W wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” z 2013 r. mówiłeś, że w Polsce jest dobrze. Nie mogę się powstrzymać i muszę cię zapytać o sytuację dziś. Szczególnie, że nie mieszkasz tu już od jakiegoś czasu.

Z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się, że moja ocena pięć lat temu była, delikatnie mówiąc, powierzchowna. Czułem się bezpiecznie i miałem nadzieję, że to był czas nieodwracalnych zmian. Teraz widzę, że uprzedzenia i agresja w stosunku do społeczności LGBT+ były i są nadal obecne. Jest wręcz gorzej. Kiedy czytam wiadomości z Polski, czuję niepokój i złość. Bo Konstytucja, bo prawa kobiet, bo niszczenie środowiska naturalnego, bo sądy, bo szkoły. Gdy przyjeżdżam do Polski, robię się jakiś napięty.

Kiedy i dlaczego się wyprowadziłeś? Co sprawiło, że podjąłeś ostateczną decyzję?

Mój partner jest Duńczykiem. Poznaliśmy się w Warszawie i tu mieszkaliśmy parę lat razem. W 2015 r. przeprowadziliśmy się do Kopenhagi. Nie miało to wiele wspólnego z sytuacją polityczną u nas. To był raczej dziwny zbieg okoliczności. W ostatnich wyborach parlamentarnych głosowałem już za granicą. Częściowo podążyłem za Mikkelem, częściowo chciałem spróbować czegoś nowego. Po dekadzie mieszkania w stolicy Polski miałem ochotę na skok w nieznane. Potrzebowałem zmiany.

Jak wygląda twoja duńska codzienność?

Moje życie w Kopenhadze jest bardzo proste, skupia się wokół domu, pracy i przyjaciół. Mieszkamy w robotniczej dzielnicy, w której od dawna dominują imigranci i ludzie młodzi. Rano medytuję, czasami biegam na cmentarzu, który funkcjonuje jako lokalny park. Potem rysuję. Parę razy w tygodniu spotykam się z moją asystentką Sarą i rozmawiamy o planach i projektach, nad którymi chcemy pracować. Raz na jakiś czas daję wykład wprowadzający do medytacji. Wieczorami, kiedy Mikkel wraca z pracy, gotujemy razem kolację lub odwiedzamy znajomych. Mam kilka ulubionych muzeów i galerii. Uwielbiam jeździć moim nowym rowerem po mieście. Nie mogę doczekać się lata i wycieczek nad morze.

Wiesz, że to brzmi jak sielanka? Czujesz się bezpiecznie w Kopenhadze?

Masz rację, opowiedziałem historię jak ze zdjęcia instagramowego jakiegoś influencera. Brakuje tylko jadłospisu i siłowni (śmiech). Ale tak właśnie jest, czuję się bezpiecznie. Wiem, że jeśli chciałbym pójść na zakupy w sukience, nikt nie będzie tego nawet komentował. Duńczycy bardzo cenią osobistą wolność, więc raczej nie zdarza się, by ktoś zaczepiał cię na ulicy, a tym bardziej stwarzał poczucie zagrożenia. Chociaż… w mojej dzielnicy w zeszłym roku doszło do strzelaniny! Porachunki miedzy dilerami. Także bywa różnie.

 

arch. pryw.

 

Jakieś inne minusy?

Brakuje mi tu pewnego poczucia zaznajomienia, które zbudowało się we mnie przez lata życia w Warszawie. Tego, że idę gdzieś i wiem, że spotkam tam kogoś znajomego. Coraz częściej wpadam na nowych znajomych, ale wciąż towarzyszy mi delikatne poczucie obcości. Ponoć ono nigdy do końca nie mija, kiedy jest się emigrantem.

Z tej oazy spokoju przenieśmy się do sfery strachu. Co cię najbardziej przeraża w perspektywie zmian politycznych, których jesteśmy świadkami dziś? Pytam przede wszystkim w kontekście społeczności LGBT+.

Od czego zacząć? Przeraża mnie agresja i narastająca atmosfera przyzwolenia na nią. Jest w tym coś potwornego. To wisi w powietrzu, wpływa na życie codzienne i przygnębia. Jest nas na tej planecie bardzo dużo. Większość dóbr jest w rękach małej grupy uprzywilejowanych. Pogłębia się rozwarstwienie społeczne. Zmienia się klimat, wzrasta zanieczyszczenie. W takiej sytuacji łatwo budować kapitał władzy w oparciu lęk i obietnicę silnego przywództwa – „dobra zmiana” i łatwo szczuć na słabszych – w pierwszej kolejności szykanowane są mniejszości i kobiety. Znamy to z historii. Przerabiamy to po raz kolejny. Kwestia upolitycznienia sądów i Trybunału Konstytucyjnego wzbudza we mnie obawy przed możliwością usankcjonowania prześladowań. Sądzę, że walka o prawa naszej społeczności jest właśnie kwestią sprawiedliwości. Prawo ma bronić wszystkich obywateli i stać na straży poszanowania ludzkiej różnorodności.

Jak rozumiesz współczesny aktywizm społeczności LGBT+? Arobal jako aktywista?

Dla mnie aktywizm LGBT+ to śmiałość, by być sobą i gotowość, by wspierać w tym innych. Chociaż może sama gotowość to za mało. Nawet jeśli nie mamy czasu albo odwagi, by zostać wolontariuszem, możemy ćwiczyć się w słuchaniu i pomaganiu innym. Nie postrzegam siebie jako aktywisty, ale chciałbym nim zostać. Dla mnie istotne jest to, by być otwartym i nie ulegać złości (a bywa, że złoszczę się bardzo). Obserwuję siebie. Czy mogę zdobyć się na życzliwość wobec taksówkarza, który słucha Radia Maryja? Czy mam odwagę, by zareagować, gdy ktoś jest atakowany w autobusie? W sferze mojej pracy twórczej wątek LGBT+ jest „podskórny”. Cokolwiek rysuję, wynika z tego, kim jestem, jak żyję, z kim żyję i jakie zadaję sobie pytania. Moje rysunki kierowane są do każdego, kto nawiązuje z nimi szczery kontakt. Jest to dla mnie bardzo istotne, by odbiorca wiedział, że autor jest osobą queer i możliwe, że jest to czytelne nawet bez takiej adnotacji.

Arobal – jeden z najbardziej wyjątkowych i rozpoznawalnych polskich rysowników. Jak to wszystko się zaczęło?

Arobal to zlepek sylab powstały w celu stworzenia mojego pierwszego adresu mailowego. W latach 90. chyba nikt nie używał swojego imienia i nazwiska (śmiech). Zacząłem rysować dopiero na studiach. Z czasem pasja zamieniła się w zawód. Przez lata nazywałem siebie ilustratorem. Teraz staram się nawiązać kontakt ze źródłami swoich inspiracji. Wciąż rysuję, ale coraz mniej dla prasy i komercyjnych klientów. Coraz bardziej angażuję się w uczenie i we własne projekty.

Studiowałeś politologię i filozofię, ale jesteś też nauczycielem Buddyzmu Shambhali. Mam wrażenie, że to jeden z najbardziej istotnych elementów w twoim życiorysie.

Jako osoba nieheteronormatywna wciąż przechodzę proces uświadamiania sobie, kim jestem, co jest moją prawdą o mnie samym i w jaki sposób chcę ją komunikować. Ta obserwacja może mieć miejsce tylko, gdy jestem wobec siebie szczery i życzliwy. Podobnie jest z medytacją. Zasiadam do niej w atmosferze życzliwości wobec siebie, ciekawości swojego umysłu, myśli i uczuć. W ramach tego treningu ćwiczę się w byciu obecnym, przyglądaniu się, co jest prawdą mojego doświadczenia, a co manipulacją. To doświadczenie duchowe bardzo mi pomaga, dlatego od dłuższego czasu marzyłem, żeby podzielić się nim w kontekście bycia osobą LGBT+. Shambhala – tradycja, w której uczę, ma na tym polu wiele doświadczeń. Praktykując w tej społeczności, poznałem wiele wspaniałych osób queer, które angażują pełnię siebie w sferę duchowych poszukiwań, jak również osób hetero, które nas w tym wspierają.

Czy społeczność LGBT+ w Polsce ma szansę skorzystać z tej tradycji?

Rozmawiałem na temat rozpoczęcia queerowej grupy medytacyjnej z przyjaciółmi z warszawskiej Shambhali i postanowiliśmy spróbować. Jesienią zeszłego roku poprowadziliśmy pierwsze tego typu spotkanie. Wspólnie medytowaliśmy, rozmawialiśmy o tym, jak to jest być LGBT+ teraz w Polsce, w Warszawie, jak czujemy się w naszej społeczności i czy w ogóle jej doświadczamy. To też jedna z inspiracji, by stworzyć bezpieczną przestrzeń, w której możemy być ze sobą i razem zadawać sobie pytania, kim jesteśmy, jak możemy tworzyć autentyczne relacje oraz otwarcie manifestować je w społeczeństwie. Spotkania odbywają się mniej więcej raz w miesiącu. Są otwarte również dla osób hetero, które chcą dowiedzieć się więcej o nas i naszych doświadczeniach.

Chciałam cię oczywiście zapytać o coming out jako moment przełomowy, choć mówiłeś o tym już kilkukrotnie. Chyba nigdy nie miałem rasowego coming outu. Nie miałem problemu ze swoim pedalstwem. Bardziej martwiło mnie to, jakim gejem będę.[****]

To ciekawe, że kiedy czytam ten cytat, odczuwam niechęć do słowa „pedalstwo”. Sądzę, że używałem go, by odczarować doświadczenie bycia wyzywanym. Nadal to słowo kojarzy mi się z przemocą. Kiedy byłem młodszy, bardzo liczyłem się ze zdaniem innych. Oczywiście udawałem, że jest inaczej. Sądzę, że coming out to po prostu sposób na zrozumienie siebie i swoich potrzeb. W moim przypadku mówienie o tym otwarcie to proces. Obecnie dużo zastanawiam się nad kwestią płci i tego, dlaczego tak ważne w naszej kulturze jest przyporządkowywanie cech osobowości do tożsamości płciowej. Denerwuje mnie, kiedy moje prace komplementowane są jako „takie kobiece”. Z drugiej strony: a czym jest dla mnie kobiecość? W jaki sposób ona się we mnie przejawia? Czym jest queer? itd.

Jesteś seropozytywny. W jaki sposób wirus HIV wpłynął na twoje życie?

Chyba najtrudniejsze było życie bez leków. Teraz wprowadza się je zaraz po uzyskaniu pozytywnego wyniku. Kiedy zaraziłem się w 2007 r., lekarze wciąż obawiali się, że leki mogą „wypalać się” po jakimś czasie. Czekano, aż odporność spadnie na tyle, że trzeba będzie zacząć leczenie. Moja odporność przez lata utrzymywała się na wysokim poziomie. Byłem nawet z tego irracjonalnie dumny. Bez leków zawsze był lęk, że kogoś mógłbym zarazić. Ten sam lęk paraliżował moich partnerów i fatalnie wpływał na nasze relacje. Wielu ludzi z HIV boi się odrzucenia, więc nie mówią o swoim statusie. Ci „HIV-minus” boją się zarazić tak, że ignorują lub odrzucają tych z plusem. Błędne koło. Dużo zmieniło się po rozpoczęciu leczenia. Wcześniej trudno mi było zaakceptować tożsamość bycia osobą HIV+. Miałem poczucie winy i wstydu, że się zaraziłem. Na jakiś poziomie dochodziło to emocjonalnego wyparcia. Bywa, że wciąż czuję obawy w związku z reakcjami ludzi na HIV, ale świadomość, że moje zdrowie jest pod kontrolą i nie zarażam – daje mi dużo ulgi.

Czy to było coś w rodzaju drugiego coming outu?

Nadal czasami ten temat pojawia się w rozmowie. Zazwyczaj przy obiedzie, kiedy ktoś zauważa, że biorę szaroniebieską pigułkę i pytanie: „Czy to witaminy i na co”. Możliwe, że moim coming outem jest każdorazowo taka rozmowa. Nie mówiłem o tym publicznie wcześniej. Tylko w filmie dla AIDS-Fondet, który nakręciliśmy razem z moim partnerem.

Wracając jeszcze do rysunków i aktywizmu LGBT+. W zeszłym roku narysowałeś okładkę do książki „Cholernie mocna miłośćLutza van Dijka. Poznałeś historię Teofila Kosińskiego – jedynego Polaka skazanego na mocy paragrafu 175 (II wojna światowa), który zostawił relację. Jaki był „twój Teo”?

To było dla mnie bardzo poruszające doświadczenie. Zwłaszcza oglądanie wywiadów z Teo. Zanim usiadłem do rysowania, długo płakałem. Byłem poruszony niewinnością, z jaką opowiadał o miłości do Williego. Jednocześnie miałem w głowie mnóstwo pytań. Nie chciałem pokazywać go przez pryzmat czyichś opinii. Chciałem, aby na jego twarzy był ból, smutek, niewinność i tęsknota. Po tym „spotkaniu” pozostało we mnie poczucie, że mam ogromne szczęście kochać i być kochanym. To może brzmi trywialnie, ale to chyba ważne, by sobie o tym ciągle przypominać. Zwłaszcza mając świadomość tego, co dzieje się teraz np. w Czeczenii, Rosji i wielu innych miejscach na świecie.

Kim jest Mikkel?

Mój ukochany Mikkel jest w moim wieku. Ma blond włosy, duże szaroniebieskie oczy. Ma ogromne serce i jest niesamowicie zdyscyplinowany. Sądzę, że jest wizjonerem. Jestem fanem jego talentu (architekt). Lubi rośliny, z wakacji przywozi nasiona i szczepki roślin w plastikowych butelkach. Potrafi zjednać sobie chyba każdego. Po prostu czujesz się przy nim dobrze. Świetnie tańczy i jak ma ochotę, to fantastycznie gotuje. Parę lat temu byliśmy na ślubie znajomych. Przypadkowo mieliśmy na sobie bardzo podobne garnitury. Kiedy wrzuciłem zdjęcia na FB, wielu naszych znajomych myślało, że to był nasz ślub. Otrzymałem wiele miłych wiadomości z gratulacjami (śmiech) Kto wie, może kiedyś… Jak tylko znajdę dobry sposób, żeby zadać „to pytanie” (śmiech).

Planujecie być rodzicami?

Na pewno nie w najbliższym czasie. Ja za dużo jeżdżę w związku z pracą, a Mikkel rozwija swoją firmę architektoniczną. Ale miło jest wiedzieć, że mamy taką możliwość.

 

Tekst z nr 72/3-4 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Prezentujemy najnowszą “Replikę”

replika53Już 28 stycznia br. ukaże się kolejny numer “Repliki”, który można już zamawiać na allegro (…przejdź do strony aukcji).

Na naszej okładce Krystian i Adrian Babilińscy, 19-letni bliźniacy geje, modele, informatycy i biznesmeni, którzy w wywiadzie Mariusza Kurca opowiadają o swej pierwszej profesjonalnej sesji fotograficznej, o swej firmie oraz o tym, jak radzą sobie ze szkolną homofobią w Karolinie Południowej (USA), gdzie mieszkają.

Poza tym do przeczytania w 53. numerze:

„Jak on to zrobił?” – specjalny biogram Roberta Biedronia, pierwszego w Polsce jawnego geja na stanowisku prezydenta miasta (Słupska) – z komentarzami samego zainteresowanego;

„Tęczowa miłość jest jak każda inna”  – z Alicją Majewską o jej hitach popularnych w społeczności LGBT a także o homoseksualnych przyjaciołach, rozmawia Przemysław Górecki;

„Bi to nie lans” – z Joanną Erbel, polityczką Zielonych, kandydatką na prezydentkę w Warszawy w zeszłorocznych wyborach, o biseksualności, poliamorii i „kodzie podrywowym” a także o lewicy i polityce miejskiej, rozmawia Marta Konarzewska;

„Przestajesz być najważniejszy” – Jacek i Andrzej Kacprzak Kubińscy, polska para małżeńska z Brighton (Wielka Brytania) opowiadają o swych adoptowanych synach w tekście Mariusza Kurca;

„Maratończyk” – o olimpiadzie Gay Games, której dziewiąta edycja odbyła się w zeszłym roku w Cleveland i Akron (USA), pisze Radek Rusnak, jedyny uczestnik z Polski;

„Egipcjanin, pół-Żyd i gej” – Omar Sharif Jr., wnuk słynnego aktora, opowiada o swym publicznym coming oucie w wywiadzie Pameli Wells;

Marcin Dzierżanowski, wicenaczelny „Wprost” i członek nieformalnej grupy chrześcijan  LGBT – o tym, co katolicy/czki LGBT napisali o swych relacjach z Kościołem w „Ankietach Franciszka”;

Krzysztof Tomasik o hetero sojusznikach i sojuszniczkach ruchu LGBT z lat 90.;

W dziale „Transakcje” Izabela Jąderek o transpłciowych dzieciach i ich rodzicach.

 

Felieton

„Zboczeńcy i pupile” Bartosza Żurawieckiego

 

Kultura:

Bartosz Żurawiecki w drugiej części materiału o AIDS w kinie pisze o tym, jak tę tematykę podejmuje się w filmach spoza USA;

Recenzje nowych filmów LGBT: „Gra tajemnic”, „Dumni i wściekli”, „Pani z przedszkola”.

Recenzje nowych książek LGBT: „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek. Tom III: Śmierć” Jonasa Gardella, „Rudolf Nurejew” Jana Stanisława Witkiewicza;

dział Muzyka, a w nim m.in. Madonna i Zdzisława Sośnicka

wystawa prac Bartka Jarmolińskiego w Toruniu

 

A poza tym:

Zbigniew Wodecki, Irek Bieleninik i następni– sojuszników LGBT będzie przybywać (wspólny projekt Kampanii Przeciw Homofobii i „Repliki”);

– 9. edycja Festiwalu Równe Prawa do Miłości – już w lutym;

Agata Chaber, prezes KPH, o postanowieniach spocie promującym związki partnerskie „Najbliżsi obcy” w TVP

– „Kuźnia liderów/ek LGBT” – lokalni/e działacze/czki kształcą się w ramach projektu Lambda Warszawa

– w „Czajniku” Taylor Lautner, Tom Ford, Mel B., Benedict Cumberbatch i Maciej Zakościelny

 

Dla prenumeratorów/ek gratis: rabat 30% na zakup „Homobiografii” Krzysztofa Tomasika w internetowym sklepie Krytyki Politycznej

 

Wysyłka numeru od 28 stycznia br.

Kościół powinien się nawrócić

marcin_dzierzanowski foto krystian lipiecKościół powinien się nawrócić – z Marcinem Dzierżanowskim, zastępcą redaktora naczelnego „Wprost”, działaczem grupy chrześcijan LGBT „Wiara i Tęcza” o homofobii Kościoła katolickiego, o księżach gejach i o mediach, rozmawia Mariusz Kurc.

Jako gej katolik miałem kłopot z kościelną homofobią. (…) Na szczęście nigdy nie wylądowałem na tzw. terapii reparatywnej, czy też w którejś z przykościelnych grup typu Odnowa w Duchu Świętym, w których atmosfera jest mocno homofobiczna. Zawsze starałem się być  postępowym katolikiem, od liceum czytałem „Tygodnik Powszechny”. Dość wcześnie sobie ten homoseksualizm poukładałem w głowie. Nigdy nie pomyślałem, że Kościół może mieć rację, dyskryminując osoby LGBT. (…) Słuchałem różnych wypowiedzi księży i zastanawiałem się: „Po cholerę miałbym być w takiej organizacji?” Sumienie mi nie pozwalało widziałem krzywdę, którą Kościół wyrządza osobom homoseksualnym.”

Protestuję, gdy słyszę, że Kościół powinien okazać osobom LGBT więcej miłosierdzia. Oczekujemy afirmacji, nie miłosierdzia. Jeśli gej czy lesbijka oszukuje i zdradza partnera, to niech się z tego spowiada, jak każdy. Ale nie z tego, że poświęca komuś swoje życie i chce z nim być w wiernym związku. To postawa ludzi Kościoła wobec osób LGBT jest grzechem, to Kościół powinien się nawrócić i przeprosić za homofobię tak, jak przeprosił za antyjudaizm.

Obecne nauczanie Kościoła dotyczące osób homoseksualnych jest aberracją. Najbardziej potępiane w są te osoby homoseksualne, które żyją w stałych monogamicznych związkach, w miłości i wierności. Ci, którzy np. wiodą podwójne życie i realizują „skoki w bok”, mogą zawsze pobiec do spowiedzi, pożałować  i dostaną rozgrzeszenie.”

Cały wywiad – do przeczytania w „Replice” nr 52

 

spistresci

Bycie LGBTQ to dar od Boga

DSC_4792Artur Kapturkiewicz (formalnie Barbara Kapturkiewicz) jest współzałożycielem grupy chrześcijan LGBTQ Wiara i Tęcza. W wywiadzie Marty Konarzewskiej mówi o swym stosunku do Kościoła katolickiego i o transseksualnym coming oucie

Gdy Kościół twierdzi, że nas akceptuje, ale uważa za grzech każde zachowanie seksualne, to w praktyce odmawia nam prawa do życia z ukochaną osobą, do okazywania uczuć. To z kolei wielokrotnie prowadzi do poczucia wewnętrznego rozdarcia, depresji, utrudnienia prawidłowego rozwoju – do tych zjawisk, których Kościół nie chce dostrzegać.

Za pontyfikatu Franciszka liczymy na zmiany. Może nie od razu na uznanie naszych związków czy małżeństw, ale choćby na wydanie oficjalnego dokumentu potępiającego przemoc wobec ludzi LGBT. Jakże często jest ona owocem homofobicznych wypowiedzi ludzi Kościoła.

Rok temu wyszedłem z ukrycia. Urodziłem się w ciele o cechach płci żeńskiej, ale od wczesnego dzieciństwa mam psychiczne poczucie płci męskiej. W sensie związku zawsze interesowali mnie mężczyźni, więc jestem homoseksualny. Choć nie mogę obecnie przejść korekty ciała i zmiany dokumentów (powody rodzinne), to ujawnienie się daje mi wiele sił do dalszego życia. Jednak nieraz muszę kierować się dobrem otoczenia – np. pracując jako lekarz, unikam form rodzajowych, aby nie powodować dezorientacji pacjentów.

Cały wywiad Marty Konarzewskiej z Arturem Kapturkiewiczem – do przeczytania w „Replice” nr 47

Foto: Krystian Lipiec
spistresci