Pan i Pani kochający się

Małżeństwo Państwa Loving – białego Richarda i czarnej Mildred – było nielegalne w stanie Wirginia (USA). Prokurator napisał: „współżyli jak mąż z żoną przeciwko godności i spokojowi społecznemu”. Sędzia: „Wszechmogący Bóg stworzył rasy białą, czarną, żółtą, malajską i czerwoną i rozmieścił je na oddzielnych kontynentach. I, aby nie ingerować w Jego plan, nie ma powodów do takiego małżeństwa. Fakt, że rozdzielił rasy oznacza, że nie chciał, aby się mieszały.” Skąd znamy takie argumenty?

 

Mildred i Richard Loving

 

Tekst: Zuzanna Piechowicz, TOK FM

 

Od redakcji: To nienaturalne! Nie po to Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, by dwóch mężczyzn lub dwie kobiety mieli/miały współżyć ze sobą i tworzyć rodziny – wciąż słychać takie głosy w dyskusji na temat zniesienia zakazu małżeństw jednopłciowych. Zdumiewająco podobnie brzmiała poł wieku temu argumentacja przeciwników zniesienia zakazu małżeństw międzyrasowych. Dlatego niezwykła historia Richarda i Mildred Lovingow, dzięki którym zniesiono ów zakaz w 1967 r., wydała nam się szczególnie ważna. W jej kontekście widać wyraźnie, że nasza obecna walka nie jest unikalna ani wyjątkowa – to po prostu kolejna odsłona batalii o równość, prawa obywatelskie i niedyskryminację.

 

Od redakcji: To nienaturalne! Nie po to Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, by dwóch mężczyzn lub dwie kobiety mieli/miały współżyć ze sobą i tworzyć rodziny – wciąż słychać takie głosy w dyskusji na temat zniesienia zakazu małżeństw jednopłciowych. Zdumiewająco podobnie brzmiała poł wieku temu argumentacja przeciwników zniesienia zakazu małżeństw międzyrasowych. Dlatego niezwykła historia Richarda i Mildred Lovingow, dzięki którym zniesiono ów zakaz w 1967 r., wydała nam się szczególnie ważna. W jej kontekście widać wyraźnie, że nasza obecna walka nie jest unikalna ani wyjątkowa – to po prostu kolejna odsłona batalii o równość, prawa obywatelskie i niedyskryminację.

Jest czwarta nad ranem, gdy policjanci wyłamują drzwi i wpadają do sypialni Mildred i Richarda. Kim jest kobieta, z którą śpisz? – pyta Richarda szeryf Garnett Brooks, oślepiając parę światłem latarki. Jestem jego żoną – odpowiada Mildred, a Richard pokazuje wiszący na ścianie akt ślubu. Tutaj nie jesteś – odpowiada policjant. I aresztuje oboje.

Jest rok 1958. Małe miasteczko w Wirginii uznawane jest przez mieszkańców za przyjazne miejsce do życia. Mała społeczność, w której ludzie o rożnych kolorach skory żyją obok siebie spokojnie. W tamtych czasach w USA nie było to częste zjawisko. Jeden z mieszkańców wspominał później: Wszyscy dorastaliśmy razem, znaliśmy się. Nie mieliśmy większego pojęcia o tym rasowym zamieszaniu, o którym mówiono gdzie indziej.

Biała szkoła i kolorowa szkoł

Jednak oznaki segregacji rasowej są widoczne gołym okiem. W okolicy, zgodnie z obowiązującym prawem, istnieją dwie szkoły. Jedna dla „kolorowych”, druga dla białych. Do pierwszej chodziła mała Mildred, do drugiej – Richard.

Poznali się, gdy Mildred miała 11, a Richard 17 lat. Gdy kilka lat później zaczynają się spotykać, „Fasolka szparagowa”, jak wołają na Mildred przyjaciele, jest wysoką, smukłą, lubianą i zawsze chętną do pomocy dziewczyną. Richard – mocno zbudowanym, krótko ostrzyżonym, małomównym chłopakiem. Pracuje na budowie. Surowy wyraz twarzy sprawia, że nie robi na ludziach dobrego pierwszego wrażenia. Ci, którzy go dobrze znali wiedzieli, że jest ciepły, przyjacielski – wspominał po latach jego przyjaciel Robert Pratt. Na początku go nie polubiłam, wydawał mi się arogancki, potem odkryłam, że w rzeczywistości jest bardzo miły – mówiła ze śmiechem Mildred, już jako żona Richarda.

Zdaniem zastępcy szeryfa Kena Edwardsa Mildred i Richard nie mówili publicznie o swoim uczuciu przed ślubem. Wszyscy wiedzieli, że temu trzeba powiedzieć „nie”. To było wbrew prawu! Nie mówię, że to się nie zdarzało. Po prostu ludzie się tym nie chwalili.

Pobrali się, gdy w wieku 18 lat Mildred zaszła w ciążę. Żeby to zrobić, musieli udać się do Waszyngtonu. W Wirginii nie mogli wziąć ślubu – małżeństwa międzyrasowe były tam wówczas, tak jak w 23 innych stanach Ameryki, zabronione. Ślub wzięli 14 czerwca 1958 roku. Szeryf Garnett Brooks wyłamał drzwi ich domu pięć tygodni później.

Biały Richard spędził w areszcie noc, czarna, ciężarna Mildred – prawie tydzień. Z więzienia wyszli za kaucją. I rozjechali się – Mildred do swoich rodziców, Richard do swoich – do czasu procesu mieli mieszkać osobno. W naszej okolicy żyło niewielu ludzi. Trochę białych, trochę kolorowych. Wszyscy się znaliśmy, dorastaliśmy razem, pomagaliśmy sobie. Tacy wymieszani. Tak było od lat i nikomu to nie przeszkadzało. Nie podam nazwisk, ale znam inne pary w takiej sytuacji, jak my. Nie wiem tylko, dlaczego to my mamy problemy – mówił Richard po wyjściu z więzienia.

Rok więzienia lub

Mildred i Richard naruszyli prawo integralności rasowej, którego celem było zachowanie „czystości ras”. Co ciekawe, dotyczyło jedynie małżeństw z udziałem białych osób, właściwie więc chroniło tylko „czystość” białej rasy. W akcie oskarżenia Mildred i Richarda prokurator napisał: współżyli jak mąż z żoną przeciwko godności i spokojowi społecznemu.

Wszechmogący Bóg stworzył rasy białą, czarną, żółtą, malajską i czerwoną i rozmieścił je na oddzielnych kontynentach. I, aby nie ingerować w Jego plan, nie ma powodów do takiego małżeństwa. Fakt, że rozdzielił rasy oznacza, że nie chciał, aby się mieszały – uzasadniał swój wyrok sędzia Leon M. Bazile, uznając Mildred i Richarda winnymi i skazując każde z nich na rok więzienia.

Dostali wybór: jeśli zapłacą grzywnę, opuszczą stan Wirginia i nie wrócą tu przez 25 lat, wyrok zostanie zawieszony. Mildred mówiła później, że nie zdawała sobie sprawy, iż grozi im więzienie: Myślę, że Richard mógł wiedzieć. Chyba myślał, że jak już będziemy małżeństwem, to dadzą nam spokój – mówiła. Każde z nich wpłaciło po 40 dolarów grzywny. Z ciężkim sercem zdecydowali przenieść się do Waszyngtonu.

Mildred nienawidziła stolicy. Czuła się tu osaczona. Przyzwyczajona do przestrzeni, nie mogła pogodzić się z faktem, że jej dzieci – mieli ich już troje: Sydneya, Peggy i Donalda – bawią się blisko ulicy. Odseparowani od rodziny i przyjaciół, tęsknili za prostszym życiem na wsi. I choć jeździli do Wirginii, ich wyjazdy były bardzo skomplikowane. W obawie przed aresztowaniem przyjeżdżali w rożnym czasie z dwóch rożnych kierunków. Richard często pojawiał się w nocy i przez cały pobyt nie wychodził z domu. Na co dzień pracował w Waszyngtonie na budowie, lecz jego pensja nie wystarczała na utrzymanie.

Czara goryczy przelała się, gdy Peggy Loving wbiegła do ich domu w Waszyngtonie, krzycząc do matki, że najmłodszy z rodzeństwa, Donald, został potrącony przez samochód. Sparaliżowało mnie – wspominała Mildred. Bałam się, że zobaczę swoje dziecko martwe. Chłopcu ostatecznie nic się nie stało, mama zastała go płaczącego na schodach, ale Lovingowie powiedzieli sobie: „Dość, wracamy”. Był rok 1963.

Loving kontra Wirginia

Zaczęli od listu do Roberta Kennedy’ego, wówczas prokuratora generalnego USA. Mildred opisała w nim sytuację swojej rodziny Kennedy odpisał, że nie może wpływać na prawo stanowe, poradził jednak, aby zwrócili się do A.C.L.U. (Amerykańskiej Unii Wolności Obywatelskich – tej samej, która dziś bardzo aktywnie walczy o małżeństwa jednopłciowe – przyp. red.), organizacji non-profit, która może im pomoc. Na list odpowiedziało dwóch młodych prawników – Bernard S. Cohen i Philip J. Hirschkop. Obaj zdecydowali się pro bono reprezentować państwa Loving. Żaden nie był wówczas doświadczonym prawnikiem – Hirschkop skończył studia prawnicze zaledwie dwa lata wcześniej.

Zdaniem historyka Edwarda Ayersa z Uniwersytetu w Richmond, sprawa Państwa Loving była walką z samym pierwotnym źródłem segregacji. Bo wszystkie przepisy miały jeden cel: ograniczyć seks. Chodziło o to, aby nie dopuszczać kobiet i mężczyzn rożnych kolorów skory do przebywania w tych samych miejscach, aby nie byli „kuszeni”. Im bardziej zamknięte i intymne miejsce, tym bardziej do niego wkraczała segregacja: szkoły, autobusy, restauracje – podkreśla Ayers. To był okropny czas w USA – wspominał później Cohen. Rasizm był agresywny w społeczeństwie, zakaz mieszanych małżeństw był zaś jednym z ostatnich jego przejawów w prawie.

Państwo Loving nie zdawali sobie sprawy, jaką batalię zaczynają. Kiedy im powiedziałem: myślę, że ta sprawa przejdzie całą drogę aż do Sądu Najwyższego, Richardowi opadła szczęka. Nie rozumiał, dlaczego nie pójdę do sędziego Bazile i nie powiem mu, że oni się kochają i że powinni mieć prawo żyć, gdzie chcą – wspominał drugi z prawników, Hirschkop. Udzielając wywiadów, zawsze podkreślał: Pierwszym wrażeniem, jakie odnosiło się po poznaniu państwa Loving było to, że są w sobie bardzo zakochani.

Pierwszym problemem, z jakim zetknęli się prawnicy był fakt, że podczas procesu sprzed pięciu lat Mildred i Richard przyznali się do winy. Drugim – fakt, że było to pięć lat wcześniej. Czas, który upłynął, zamykał drogę do apelacji – według prawa można było ją złożyć do 60 dni od wydania wyroku. Po miesiącach szukania rozwiązania Cohen znalazł sposób, aby złożyć wniosek o uchylenie wyroku. Sprawę ponownie rozpatrywał sędzia Bazile. Odrzucając wniosek, powtórzył swoje uzasadnienie sprzed lat. Wszechmogący Bóg stworzył rasy…

Lovingowie i ich prawnicy nie poddali się. Sprawa trafiała do kolejnych sądów. Małżeństwo, ryzykując aresztowanie, mieszkało w Wirginii. Ich historia stała się znana, zaczęły żyć nią media. Po każdej rozprawie czekała na nich grupa dziennikarzy. Z czasem nauczyli się, że pytania lepiej zadawać pani Loving. Richard zwykle mówił krótko: Nie mam nic do powiedzenia. Mildred: Nie chcę nawet myśleć, co się stanie, jeśli przegramy. Paraliżuje mnie sama myśl o tym. A jednak przegrywali. W końcu pozostała już tylko jedna możliwość. Sąd Najwyższy decyduje się rozpatrzyć jedną na kilkaset spraw, jednak prawnicy państwa Loving byli przekonani, że tą sprawą się zajmie. Może byliśmy naiwni. Jednak nie mieliśmy, co do tego wątpliwości – wspomina Cohen. Mieli rację. W 1967, cztery lata po liście Mildred do Roberta Kennedy’ego, sprawa Państwa Loving trafiła do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Mildred i Richard zdecydowali, że na rozprawę nie pojadą.

Mogę żonę nazwać żoną w rodzinnym mieście”

Będziemy dziś zajmować się prawem, którego źródło jest jeszcze w prawie dotyczącym niewolników. Prawem, które ma powodować, że ludzie o białej skórze są ustawieni wyżej w hierarchii od wszystkich pozostałych – tak swoją argumentację przed sądem rozpoczął Hirschkop. Prawnicy reprezentujący stan Wirginia argumentowali, że ustawa zabraniająca mieszanych małżeństw jest tak samo ważna, jak prawo zakazujące kazirodztwa, poligamii czy małżeństw z nieletnimi. Obowiązkiem władz stanowych jest maksymalizacja liczby szczęśliwych małżeństw, które tworzą stabilne gospodarstwa domowe i zapewniają opiekę dzieciom oraz zapobieganie małżeństwom, które tego nie robią. Z badań psychologów i socjologów wynika, że nie można mówić o dzieciach małżeństw międzyrasowych, trzeba mówić o ofiarach małżeństw międzyrasowych – mówił w trakcie rozprawy RD McIlwaine III. Hirschkop odpowiadał, że każdy obywatel powinien być traktowany na równi z innymi. Gdy zapytałem państwa Loving, czy mam w ich imieniu powiedzieć coś na tej Sali Richard odpowiedział: Panie Cohen, niech pan powie w sądzie, że kocham moją żonę i to jest po prostu niesprawiedliwe, że nie mogę mieszkać z nią w Wirginii – zakończył swoje wystąpienie Cohen.

Sąd wydał wyrok dwa miesiące później. Sędziowie byli zgodni: prawo Wirginii zakazujące państwu Loving bycia małżeństwem łamie 14. poprawkę do Konstytucji USA. W uzasadnieniu napisali: Fakt, że Wirginia zakazuje małżeństw międzyrasowych z udziałem białych osób, pokazuje, że segregacja rasowa musi mieć swoje własne usprawiedliwienia i motywy, aby podtrzymywać teorię o białej supremacji.

Czuję się wolna… To był ogromny ciężar – mówiła Mildred Loving. Po raz pierwszy mogę objąć Mildred i nazwać ją moją żoną w rodzinnym mieście – cieszył się Richard.

Wyrok sprawił, że zakaz małżeństw ludzi o rożnym kolorze skory stał się nielegalny w całych Stanach Zjednoczonych. Jednak niektóre stany bardzo długo opierały się nowym zasadom, najdłużej – Alabama, która zniosła zakaz dopiero w 2000 r. Według amerykańskiego urzędu statystycznego Census Burea, w USA jest aktualnie ponad 4 miliony par takich, jak Lovingowie. Od 2004 roku dzień, w którym został ogłoszony wyrok w sprawie Richarda i Mildred – 12 czerwca – znany jest w USA jako „The Loving Day”. Mieszkańcy poszczególnych stanów gromadzą się, świętują i organizują działania na rzecz walki z dyskryminacją.

Mildred Loving nigdy nie uważała, że dokonali czegoś nadzwyczajnego. Nawet po latach podkreślała, że nie walczyli o sprawę, ale o swoją miłość. Przyjmując gratulacje, mówiła: To nie było moje działanie, to ręka Boga. Richard: Oboje myśleliśmy o innych ludziach, ale nie robiliśmy tego, dlatego, że ktoś to musiał zrobić jako pierwszy i chcieliśmy być tymi pierwszymi. Robiliśmy to dla nas. Małżeństwo zamieszkało legalnie w swych rodzinnych stronach. Po procesie wrócili do życia, jakiego pragnęli, wybudowali dom. Niestety, nie cieszyli się długo ciężko wywalczonym szczęściem. W 1975 r. mieli wypadek samochodowy – wjechał w nich pijany kierowca. Richard zmarł, Mildred straciła wzrok w jednym oku.

Za równością małżeńską

Po wypadku przestała udzielać wywiadów. Jednak w 2007 r., na rok przed śmiercią, w czterdziestą rocznicę wyroku Sądu Najwyższego, wydała oświadczenie, w którym napisała: Wciąż nie jestem zaangażowana politycznie. Jestem dumna, że imię moje i Richarda widnieje w tytule sprawy dotyczącej wartości takich, jak miłość, zaangażowanie, uczciwość i rodzina – wartości, których tak wielu ludzi, białych czy czarnych, starych czy młodych, heteroseksualnych czy homoseksualnych szuka w życiu. Moje pokolenie było gorzko podzielone przez coś, co powinno być tak oczywiste i tak właściwe. Większość wierzyła w to, co powiedział sędzia – to boski plan, by trzymać ludzi w oddaleniu od siebie. Wierzyli, że rząd powinien dyskryminować niektórych zakochanych. Żyję na tyle długo, aby widzieć wielkie zmiany. Uprzedzenia starszej generacji znikają, a młodzi ludzie zdają sobie sprawę, że jeśli ludzie się kochają, to mają prawo zostać małżeństwem. Popieram małżeństwa dla wszystkich. That is what Loving, and loving is all about.

Peggy Loving, wspominając swoich rodziców: Myślę, że byli bardzo zdeterminowani. Uznali, że mogą być biedni, mogą być z niższej klasy, ale chcą wrócić razem do domu i mają do tego prawo. I wiedzą, co zrobić, by wrócić do swoich rodzin. Nikt nie ma prawa narzucać im, z kim mają żyć i kogo kochać.

Mildred Loving zmarła na zapalenie płuc w maju 2008 r. W listopadzie tego samego roku Barack Obama – syn białej kobiety i czarnego mężczyzny został prezydentem Stanów Zjednoczonych.

***

Od redakcji: Obecna sytuacja małżeństw jednopłciowych w USA przypomina sytuację dotyczącą małżeństw międzyrasowych w latach 60. Według stanu na płowę marca 38 stanów uznaje małżeństwa jednopłciowe (wspomniana w tekście maruderka Alabama jest już „po jasnej stronie mocy”), 12 – nie. W styczniu br. Sąd Najwyższy zgodził się zająć kwestią małżeństw jednopłciowych. Wyrok, w wyniku którego być może raz na zawsze małżeństwa te staną się legalne na całym terytorium USA, ma zapaść w końcu czerwca. W marcu ruszyła w USA kampania społeczna „Love Has No Labels” („Miłość nie ma etykietek”). Na filmiku widać przytulające się i całujące na dużym ekranie… szkielety. Po chwili zza ekranu wychodzą ich „właściciele” – okazuje się, że są to np. dwie kobiety albo para o rożnych kolorach skory. I napisy: „Miłość nie ma płci/koloru skory/wieku itd.” Zajrzyjcie: lovehasnolabels.com

 

Tekst z nr 54/2-4 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jest Pan nikim

Tomek pojechał na Szpitalny Oddział Ratunkowy, jak tylko dowiedział się, że wylądował tam jego facet: Urzędnik zapytał, kim jestem dla chorego. Na moją odpowiedź, że partnerem, usłyszałem: „to jest Pan nikim”

 

foto: Jerzy Piątek

 

Tekst: Jerzy Piątek

 

Tomek Resler i Marek Urbaniak, trzydziestolatkowie z Wrocławia, para z ponadtrzyletnim stażem, postanowili zawrzeć wszelkie możliwe umowy, które czyniłyby z ich relacji namiastkę legalnego związku partnerskiego, o małżeństwie nie wspominając. Taki pakiet kosztuje około 1500 zł (patrz: ramka). Dyskryminacja par jednopłciowych ma również czysto finansowy wymiar. I bynajmniej nie chodzi tu o drogie kancelarie prawnicze – w sumie należy się cieszyć, że odpowiadają one na realne potrzeby klientów – chodzi raczej o państwo, które wciąż nie dostrzega związków jednopłciowych. Projekty ustaw o związkach partnerskich leżą w sejmowej zamrażarce. Premier Ewa Kopacz mówi, że jest za uregulowaniem tych spraw, ale jakoś Sejm nie kwapi się do ponownego – po odrzuceniu w styczniu 2013 r. – pierwszego czytania. Politycy z prawa i z centrum wolą obchodzić temat szerokim łukiem.

Nagłośnić sprawę

Pod koniec sezonu ogórkowego w prasie pojawiła się informacja, że para gejów z Krakowa sformalizowała swój związek, podpisując umowę u notariusza. Na ten news rzuciły się krajowe media, zmęczone konfliktem na Ukrainie i polityczną nudą z polskiego podwórka. W dominującym tonie sensacji zagubił się sens decyzji krakowian: Jędrzej i Marek Idziak-Sępkowscy urządzili huczne „wesele”, przyjęli wspólne nazwisko i podpisali umowę cywilno-prawną nie dla prowokacji, ale niejako w akcie desperacji: w państwie prawa nie mogą doczekać się uchwalenia rozwiązań prawnych zabezpieczających ich osobistą relację.

Decyzja Jędrzeja i Marka Idziak-Sępkowskich o nagłośnieniu sprawy była spektakularna, ale na pomysł praktycznego rozwiązania niektórych paru spraw „związkowych” w sytuacji braku ustawy o związkach partnerskich, wpadło wcześniej więcej osób. Wśród nich są właśnie Tomek i Marek.

Zdziwiliśmy się trochę szumem medialnym wokół Jędrzeja i Marka. Byliśmy bowiem przekonani, że takie rzeczy dzieją się trochę częściej, niż mogłoby się wydawać, tylko nie ma wokół nich tyle rozgłosu – tłumaczy Tomek. Sami nie nagłaśniali swojej uroczystości. Chcieli, by podpisanie umowy odbyło się w gronie bliskich, w obecności notariusza i zaprzyjaźnionych prawników. Teraz jednak postanowili o tym opowiedzieć w „Replice” – może zainspirują inne pary do podobnych kroków, co w sumie zaowocuje presją na rządzących i większą widzialnością problemu? Jedyne, co pozostaje w sytuacji, gdy państwo nie chce uznać związków jednopłciowych, to skorzystać z istniejących przepisów prawa cywilnego czy spadkowego – mówi Marek Urbaniak.

Na kłopoty – prawnicy

Dla nich samych kwestia zabezpieczenia związku była oczywista już w momencie, gdy trzy lata temu zamieszkali razem. Temat stale powracał w rozmowach: jak to zrobić w kulawej rzeczywistości prawnej w Polsce? Na początku stwierdziliśmy, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest zawarcie związku za granicą. Tam, gdzie prawo dopuszcza taką możliwość – tłumaczy Marek. Wybór padł na kraje najbliżej Polski – Czechy, Niemcy i Szwecję. Po rozmowach z urzędnikami w ambasadach okazało się, że musieliby na stałe zamieszkać za granicą, a związek byłby i tak nieważny w Polsce. Swymi rozterkami dzielili się z przyjaciółmi, wśród których są i prawnicy. To właśnie oni wpadli na pomysł, że zawarcie umowy z wykorzystaniem prawa cywilnego, sporządzenie testamentu oraz podpisanie dodatkowych pełnomocnictw może być odpowiedzią na część ich potrzeb. By jakoś przeczekać do czasu uchwalenia ustawy o związkach partnerskich. Zaproponowano nam jak najszersze ujęcie: ukonstytuowanie wspólnoty majątkowej, zobowiązania do wzajemnej opieki, udzielenie wzajemnych pełnomocnictw praktycznie do wszystkiego – mówi Marek. Do tego oczywiście testament oraz oświadczenie dla lekarzy uprawniające nas do otrzymywania informacji o stanie zdrowia.

Rozmowy na temat umowy, jej zakresu i terminu zawarcia przedłużały się. Tomkowi i Markowi wydawało się, że jest dużo czasu na rozważenie wszelkich wątpliwości, omówienie szczegółów. Niespodziewane zdarzenie losowe stało się katalizatorem przyśpieszenia. Pewnego dnia w maju tego roku Marek znalazł się na izbie przyjęć w szpitalu – opowiada Tomek. Ta sytuacja uświadomiła nam, jak ważne jest podpisanie umowy partnerskiej. W szpitalu zderzyliśmy się z wrogością. Jak tylko dostałem informację, że Marek ma kłopot, natychmiast przyjechałem na Szpitalny Oddział Rachunkowy. Urzędujący tam człowiek zapytał, kim jestem dla chorego. Na moją odpowiedź, że partnerem, usłyszałem: to jest pan nikim.

Po tym wydarzeniu mieli już dość. Dopięliśmy wszystko w dwa tygodnie – opowiada Marek. Prawnicy ustalili ostateczną formę umowy, my kupiliśmy obrączki, umówiliśmy notariusza, zaprosiliśmy najbliższych przyjaciół do kancelarii notarialnej i zaplanowaliśmy przyjęcie w restauracji.

Była mała ceremonia

Podpisanie umowy odbyło się 22 maja br. i miało ceremonialną oprawę, choć – jak mówią wrocławianie – nie była to kopia zawarcia cywilnego związku małżeńskiego. W sali spotkań obecni byli zaprzyjaźnieni prawnicy, którzy faktycznie stworzyli treść umowy, najbliżsi, a także świadkowie. Notariusz odczytał na głos umowę, po czym Marek i Tomek złożyli podpisy i wymienili się obrączkami. Pozostałe dokumenty – pełnomocnictwo lekarskie i testamenty podpisali już na osobności. Przyjęcie tego samego nazwiska? Uznaliśmy, że za dużo z tym zachodu i załatwiania formalności – mówi Marek, a Tomek dodaje: Zostawiamy to na później, gdy będzie już w końcu ustawa o związkach.

Późniejsze o kilka tygodni przyjęcie w jednej z wrocławskich restauracji miało miejsce w dniu trzydziestych urodziny Tomasza. To była podwójna okazja do świętowania – podkreśla. – Nie chcieliśmy, aby ta uroczystość miała oprawę podobną do tradycyjnego wesela. Nasi przyjaciele jednak bardzo się przejęli, był więc marsz weselny na rozpoczęcie, a w trakcie nawet gry i zabawy. Byliśmy mile zaskoczeni i wzruszeni zaangażowaniem naszych gości. Nie spodziewaliśmy się takiego przyjęcia.

Bezpieczniej

Co zmieniło podpisanie umowy cywilnoprawnej w ich życiu? Mamy maksimum tego, co możemy mieć dziś w Polsce, choć to niestety minimum naszych potrzeb. Dzięki umowie czujemy się jednak bezpieczniej. Ważna jest dla nas praktyczna strona takiego sformalizowania związku, która ułatwia wiele formalnych spraw – tłumaczy Tomek. Nie jest to jednak w stu procentach to, co byśmy chcieli. Sam fakt, że musieliśmy uciekać się do sprytu prawnego, aby sformalizować związek, podkreśla tylko dyskryminację par homoseksualnych w Polsce. Dyskryminacja objawia się w sprawach spadkowych – konieczność przekazania zachowku i zapłaty wysokiego podatku może znacznie uszczuplić wspólny majątek. Uciążliwa jest też konieczność noszenia pełnomocnictw do lekarza, do banku, urzędów państwowych czy na pocztę. Żadna podpisana umowa nie spowoduje też, że prawo będzie traktować partnerów jak osoby bliskie, tak jak to jest w przypadku małżeństw. Czekamy na uznanie nas za pełnoprawnych obywateli Polski.

***

Rafał Rybicki, prawnik Lex Ursulus: pakiet „Partnerstwo dla spokoju”

Pakiet umów „Partnerstwo dla spokoju” jest sposobem na sformalizowanie związków partnerskich, jedno i dwupłciowych na gruncie prawa cywilnego z wykorzystaniem istniejących w polskim prawie instrumentów. Celem takich umów jest ułatwienie życia parom, które nie mogą w obecnej sytuacji prawnej w Polsce zawierać związku partnerskiego. Pakiet „Partnerstwo dla spokoju” w zamyśle nie ma podłoża ideologicznego. Nie powstał po to, by zastąpić potrzebną ustawę o związkach. Nie chcemy też, by był wykorzystywany politycznie. Umowy mają wymiar czysto praktyczny, dają parom nieformalnym możliwość sformalizowania ich związku, co przydaje się w życiu codziennym i w losowych, trudnych życiowo przypadkach. Pakiet składa się z testamentu, pełnomocnictwa upoważniającego do informowania o stanie zdrowia partnera/ki oraz umowy-cywilnoprawnej, która m.in. ustanawia wspólnotę majątkową, zobowiązuje partnerów do wzajemnej opieki, upoważnia ich do reprezentowania w sprawach urzędowych i majątkowych, reguluje również sposób rozwiązania tak sformalizowanego związku i inne kwestie. Koszt pakietu to ok. 1500 zł razem z taksą notarialną. Niestety, są sprawy, których przy pomocy umowy cywilno-prawnej nie da się zapewnić. Mam tu na myśli na przykład wysoki podatek w przypadku uzyskania spadku po zmarłym partnerze, a także możliwe kłopoty z pochowkiem. Nie da się uregulować również spraw związanych z opieką nad dzieckiem, którego biologicznym lub adopcyjnym rodzicem jest jeden z partnerów/jedna z partnerek, co może prowadzić do dramatycznych wydarzeń w przypadku śmierci rodzica czy prawnego opiekuna dziecka.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jako mąż i niemąż

O ślubie w Nowym Jorku i o równości małżeńskiej w USA z Tomaszem Basiukiem, wykładowcą Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Agata Kubis

 

Latem tego roku wziąłeś ze swoim wieloletnim partnerem, Marcinem, ślub w Nowym Jorku. Jak do tego doszło?

Pojechaliśmy do Nowego Jorku na miesięczne wakacje. Już parę lat nie byliśmy w Stanach, akurat nadarzyła się okazja – znajomy zostawił nam pod opiekę swoje mieszkanie. Na miejscu spotkaliśmy się z naszym dobrym przyjacielem, on zaś poznał nas z parą gejów, którzy są ze sobą od trzydziestu paru lat i rok temu wzięli ślub. Jak wiesz, od 2011 roku w stanie Nowy Jork małżeństwa są dostępne dla wszystkich.

Wcześniej, w przypadku par jednopłciowych, legalne były tylko związki partnerskie.

Te związki nadal można zawierać, ale obowiązują tylko w mieście Nowy Jork i są dostępne wyłącznie dla mieszkańców albo dla pracowników miejskich i stanowych i ich drugiej połowy. W przypadku ślubu nie ma wymogu obywatelstwa ani stałego pobytu, bo nie ma go też dla osób heteroseksualnych. To wszystko uświadomił mi właśnie jeden z tych nowo poznanych małżonków, prawnik z zawodu. Lecąc do Stanów, mylnie sądziłem, że, by zawrzeć ślub, jeden z nas musiałby mieszkać w stanie Nowy Jork.

Jak wygląda procedura zawierania małżeństwa?

Trzeba przynieść do Urzędu Miasta dokument tożsamości ze zdjęciem. W naszym przypadku był to paszport. Składa się tam wniosek o wydanie licencji ślubnej (Marriage License). Składa się także oświadczenie o uprzednio zawartych małżeństwach.

W Polsce od lat mamy problem z urzędnikami stanu cywilnego, którzy nie chcą wydawać zaświadczeń o byciu kawalerem bądź panną osobom pragnącym zawrzeć małżeństwo jednopłciowe za granicą. Wy takich zaświadczeń nie posiadaliście?

Nawet się nie staraliśmy o nie, bo przecież nie planowaliśmy, że weźmiemy ślub w Nowym Jorku. W krajach anglosaskich oświadczenie ma ogromną wagę i często zastępuje urzędowe zaświadczenie. Ale sankcją za złożenie fałszywego oświadczenia może być więzienie, bo to krzywoprzysięstwo, a więc poważne przestępstwo.

Składa się oświadczenie, wnosi niewielką opłatę urzędową i od ręki dostaje licencję. W stanie Nowy Jork jest ważna przez 60 dni. Po pobraniu licencji trzeba poczekać ze ślubem co najmniej 24 godziny. To czas, by się namyślić i ewentualnie rozmyślić. W niektórych stanach jest odwrotnie – można z marszu zawrzeć małżeństwo, a potem w ciągu 24 godzin je anulować. Wydawanie licencji jest prerogatywą stanu, a nie rządu federalnego, stąd różnice między stanami, także w kwestii dopuszczania małżeństw osób tej samej płci.

Licencja pozwala wziąć ślub na terenie stanu przed upoważnioną do tego osobą. Na przykład można pójść do kościoła. Licencję, którą się odpowiednio wypełnia, przekazuje się osobie udzielającej ślubu, ona wysyła ją do urzędu, ten zaś wystawia świadectwo ślubu. My wybraliśmy prostszą drogę, bo nie mieliśmy czasu, by organizować uroczystość. Pobraliśmy licencję w środę, a w piątek wróciliśmy do tego samego urzędu. Nie da się umówić godziny ślubu, tak jak w Polsce, więc wzięliśmy numerek i siedzieliśmy w poczekalni. Trochę jak na poczcie.

Dużo innych par czekało razem z wami?

Sporo, bo to było piątkowe popołudnie. Mniej więcej połowa to były pary jednopłciowe, dużo osób z zagranicy, imigrantów czy, takich jak my, turystów. Przywołali nas do okienka razem ze świadkami – musisz mieć co najmniej jednego, my mieliśmy dwóch. Wszyscy podpisaliśmy dokumenty, potem znowu musieliśmy trochę poczekać. Wreszcie poproszono nas do kaplicy.

Kaplicy?

Tak to się nazywa – „chapel”. W rzeczywistości to pokój pozbawiony jakichkolwiek symboli religijnych. Pani urzędniczka odczytała formułkę i tekst przysięgi, której się nie powtarza, tylko mówi się „I do”. Wymieniliśmy się obrączkami, co zresztą nie jest obowiązkowe. A na koniec pani powiedziała, że możemy przypieczętować akt ślubu pocałunkiem.

Długo trwała ta ceremonia?

Z półtorej minuty. Razem z czekaniem cała sprawa zajęła nam jakieś dwie godziny. Byliśmy ubrani bardzo zwyczajnie. Wszystko odbyło się bez zadęcia, tak jak chcieliśmy. Przed ślubem zawiadomiliśmy nasze rodziny, które złożyły nam życzenia mejlem.

Krótko mówiąc, każda osoba pełnoletnia i stanu wolnego przebywająca na terenie stanu Nowy Jork choćby przez parę dni może wziąć tam ślub z partnerem tej samej bądź przeciwnej płci?

Tak. Z tego, co wiem, można to zrobić także gdzie indziej. Na przykład w Argentynie nie wymaga się obywatelstwa ani stałego pobytu.

A jak wygląda sprawa z rozwodem?

No, właśnie. Na to też zwrócił nam uwagę znajomy prawnik. Wziąć ślub łatwo, rozwieść się dużo trudniej. Żeby rozwieść się w stanie Nowy Jork, musisz tam mieszkać co najmniej przez sześć miesięcy. Na szczęście nie planujemy rozwodu.

Jakie konsekwencje prawne poza Nowym Jorkiem ma wasz ślub?

Do końca tego nie zbadałem, ale zasadniczo w tych stanach USA, które wprowadziły śluby osób tej samej płci, nasze małżeństwo obowiązują te same reguły, co małżeństwa heteroseksualne. Podobnie w krajach, gdzie są takie śluby.

Pytanie, co z miejscami, w których są tylko związki partnerskie – tak jest np. w Niemczech. Wydaje się, że nasz ślub miałby tam te same konsekwencje prawne, co związek partnerski tam zawarty. Tak byłoby w stanie Colorado, gdzie są związki partnerskie. Czyli nasze prawa byłyby tam ograniczone w stosunku do praw małżonków.

Są też rozwiązania pośrednie – stan Oregon uznaje jednopłciowe małżeństwa zawarte za granicą, chociaż sam ich nie wprowadził.

W Polsce natomiast nasze małżeństwo nie ma w tej chwili żadnego formalnego znaczenia. Ale mieszkają tu ludzie zamężni czy żonaci z osobą tej samej płci, którzy, tak jak my, zawarli związek za granicą. Nie tylko Polacy, także cudzoziemcy. Koniec końców zaczną domagać się, z powodu jakichś życiowych okoliczności, uznania małżeństwa. Urząd odmowi, więc sprawa znajdzie się w sądzie, będzie przechodzić przez kolejne instancje, aż trafi do Strasburga. To nieuniknione, mimo że małżeństwa pozostają w gestii państw członkowskich Unii Europejskiej.

Analogicznie w Stanach Zjednoczonych – ludzie biorą ślub, przeprowadzają się do innego stanu i mają problem. Więc ta sprawa powinna kiedyś znaleźć rozwiązanie na poziomie federalnym. Zresztą umowy, których zasięg wybiega poza granice pojedynczego stanu, podlegają przepisom federalnym co do zasady.

Skoro, w świetle prawa polskiego, jesteście wciąż osobami stanu wolnego, to moglibyście wziąć tutaj śluby heteroseksualne, z kobietami.

Tak, ale łamalibyśmy wtedy prawo gdzie indziej. W Nowym Jorku bylibyśmy bigamistami. Gdybyśmy zrobili coś takiego i pojechali tam, moglibyśmy być ścigani za przestępstwo.

Także latem tego roku Sąd Najwyższy USA zakwestionował tzw. DOMĘ, czyli ustawę definiującą na poziomie federalnym małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny.

Ta ustawa ogranicza uznawanie małżeństw osób tej samej płci przez władze federalne. Samo zawarcie małżeństwa pozostaje w gestii władz stanowych. W czerwcu Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych zakwestionował tylko część tej ustawy, tę, która odnosi się m.in. do ubezpieczenia społecznego i wspólnych rozliczeń podatkowych, a także do podatku spadkowego należnego władzom federalnym (pisaliśmy o tym w „Replice” nr 44/2013 – przyp. BŻ). Jest to krok na drodze do uznania małżeństw osób tej samej płci w całych Stanach, ale o niczym jeszcze nie przesądza. Walka trwa. Wciąż wiele stanów USA ogranicza małżeństwo do związku mężczyzny i kobiety albo na poziomie ustawy stanowej (one też zresztą nazywają się DOMA), albo w poprawce do konstytucji stanowej. Natomiast w konstytucji Stanów Zjednoczonych nie ma żadnego zapisu na ten temat.

Są trzy sposoby zmiany prawa stanowego. Pierwszy to ustawa przegłosowana przez legislaturę danego stanu. Drugi to referendum, zwykle organizowane przy okazji wyborów, w którym można przegłosować poprawkę do konstytucji stanowej. I o ile do niedawna referenda zawsze wygrywali przeciwnicy małżeństw osób tej samej płci, o tyle od kilku lat zaczęli wygrywać je zwolennicy. Zmieniło się nastawienie elektoratu.

Sposób trzeci, najczęstszy, to droga sądowa. Ktoś idzie do sądu ze skargą, że urząd nie chce mu udzielić ślubu i pyta sąd, czy to jest zgodne z konstytucją. Oczywiście, nie trafia od razu do Sądu Najwyższego, tylko musi przejść przez kolejne szczeble. Gdy decyzja o niekonstytucyjności jakiejś regulacji stanowej zapada na poziomie Sądu Najwyższego danego stanu, staje się obowiązująca dla sądów niższego szczebla i urzędów stanowych. To niedawno wydarzyło się w New Jersey i tam też można teraz zawrzeć ślub. Jeśli natomiast federalny Sąd Najwyższy zdecyduje o niekonstytucyjności jakiejś regulacji, to staje się ona niekonstytucyjna w całym kraju.

Pytanie, do jakiego stopnia droga sądowa legitymizuje się w oczach opinii publicznej. Na pewno ustawa i referendum mają większe umocowanie społeczne. Z drugiej strony to, co orzekają sędziowie sądów najwyższych, w jakimś stopniu odzwierciedla stan opinii publicznej.

Jak obecnie wygląda kwestia homofobii w Stanach?

Zależy od wielu czynników. Od stanu, ale przede wszystkim od wieku – akceptacja dla związków i małżeństw homoseksualnych jest o wiele wyższa wśród młodych ludzi. Na pewno też sprawy wyglądają inaczej w dużych, a inaczej w małych miastach. Ale także w Nowym Jorku wzrosła ostatnio liczba ataków na tle homofobicznym. To tzw. backlash. Im więcej jest akceptacji dla jakichś zjawisk i postaw, tym ostrzej reaguje grupa, która się im sprzeciwia i uznaje je za poważne zaburzenie porządku. Homoseksualność, małżeństwa osób tej samej płci są wciąż elementem wojny kulturowej. Ona się jeszcze nie skończyła.

***

Tomasz Basiuk wykłada w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Jest współredaktorem trzech zbiorów esejów poświęconych studiom queer: „Odmiany odmieńca/A Queer Mixture”, „Parametry pożądania” i „Out Here”, a także członkiem redakcji czasopisma naukowego „InterAlia” (www.interalia.org.pl). W 2013 r. wydał książkę poświęconą współczesnej autobiografii gejowskiej w USA „Exposures. American Gay Men’s Life Writing since Stonewall”.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Byłem przestępcą

O równości małżeńskiej, o polskich gejach w dublińskich klubach, o zdrowiu nastolatków LGBT i o tym, kiedy miał pierwszy seks z mężczyzną, mówi Brian Sheehan, szef kampanii za małżeństwami jednopłciowymi przed zeszłorocznym referendum w Irlandii, dyrektor GLEN, organizacji LGBT, w rozmowie Mariusza Kurca

 

Foto: Sharpix

 

Mija właśnie rok, jak w referendum powiedzieliście „tak” równości małżeńskiej. Jak tam?

Jesteśmy w okresie fantastycznej, niezwyczajnej zwyczajności. Setki par jednopłciowych zawierają małżeństwa. We wszystkich hrabstwach. Na oczach lokalnych społeczności. Część z tych par organizuje wesela po raz drugi, bo zamieniają związki partnerskie, które mamy od 2010 r., na małżeństwa. Z jednej strony jednopłciowe śluby są wciąż czymś niezwykłym i nowym, a z drugiej – stają się właśnie irlandzką codziennością. Poza tym, to już jest tylko radość, nie walka. Walka już się skończyła. Prawo do małżeństwa dwóch osób bez względu na płeć nie jest zapewnione ustawowo, tylko wyżej – w konstytucji. To oznacza, że możemy skupić się na innych ważnych problemach do załatwienia.

Zaraz do nich przejdziemy, tylko jeszcze powiedz, jak kształtuje się teraz poparcie dla małżeństw jednopłciowych? Wynik referendum był 62% do 38%.

Przypuszczam, że teraz jest jeszcze lepiej, ale nie robi się już badań. Nie ma potrzeby. Małżeństwa jednopłciowe zeszły z wokandy. Koniec dyskusji.

Szczęściarze z was. Jakie są te inne problemy?

W zeszłym miesiącu opublikowano wyniki badań dotyczących zdrowia młodych osób LGBT. Sprawa ma wysoki priorytet – raport przygotowany na dublińskim Trinity College zaprezentowała nasza była prezydentka, Mary McAleese, sojuszniczka osób LGBT i, nawiasem mówiąc, żarliwa katoliczka – to się nie musi kłócić.

Dane są szokujące. Podczas gdy młodzi powyżej 25 lat jakoś sobie radzą – szkoły wyższe i miejsca ich pierwszej pracy są, nawet jeśli nie LGBT-friendly, to przynajmniej nie wrogie – to sytuacja nastolatków LGBT jest bardzo zła.

Wśród nastolatków mających na koncie samookaleczenia, odsetek osób LGBT jest dwa razy większy niż w całości populacji. Wśród nastolatków z próbami samobójczymi na koncie – trzy razy większy. Wśród nastolatków z depresją i stanami lękowymi – cztery razy większy!

Zaczynamy sobie jako społeczeństwo uświadamiać, co to znaczy dorastać w Irlandii i być LGBT. W jakim przeciętnie wieku nastolatek LGBT mówi po raz pierwszy komuś o swej orientacji? W wieku lat 16. A w jakim wieku przeciętnie odkrywa tę orientację?

Dużo wcześniej.

W wieku lat 12. To oznacza przeciętnie cztery lata życia w totalnej szafie. W kluczowym okresie dojrzewania, trudnym przecież już i tak. Jaki wpływ taki wewnętrzny przymus milczenia może mieć na psychikę?

Homofobię łyka się z „powietrza” bardzo wcześnie. Gdy odkrywasz, że jesteś homo, to już masz wdrukowane, że „być homo to porażka” – i jesteś z tym kompletnie sam. Z absolutnym przekonaniem, że to straszne i nikomu nie można tej „wstrętnej” tajemnicy wyjawić.

Siedmiu na dziesięciu nastolatków LGBT było w szkole świadkami prześladowań ze względu na orientację seksualną. Pięciu na dziesięciu nastolatków LGBT doświadczyło takich prześladowań. Połowa! Nic dziwnego, że badanie zdrowia psychicznego osób LGBT daje negatywne wyniki.

To nie bycie LGBT robi te szkody. To otoczenie, społeczeństwo – rówieśnicy, nauczyciele, rodzina tak cię traktują. Daleka droga przed nami, by realnie zmienić sytuację. Mimo wszystko patrzę optymistycznie. Jesteśmy świeżo po wyborach parlamentarnych (były w lutym). Wszystkie partie, które zdobyły mandaty, mają w programach walkę z dyskryminacją osób LGBT. Mogę więc powiedzieć, że bez względu na to, jaka koalicja będzie rządziła, mamy wsparcie.

W Polsce problematyka zdrowia osób LGBT jest nowa. 6 kwietnia br. Kampania Przeciw Homofobii zorganizowała pierwszą konferencję na ten temat. (patrz: strony 14 i 15) Jak doszliście do tego, że raport o zdrowiu LGBT prezentuje osoba z taką pozycją, jak była prezydentka?

Organizacje LGBT współpracują od jakichś 10 lat z państwową instytucją – Narodowym Biurem ds. Przeciwdziałania Samobójstwom (National Office for Suicide Prevention). Pierwszy raport o zdrowiu LGBT ukazał się trzy lata temu. Stopniowo rośnie świadomość tego, że jeśli chcemy realnie chronić zdrowie psychiczne naszego społeczeństwa, to musimy wziąć się za jedną z głównych przyczyn jego złej kondycji – homofobię. Szczególnie, gdy mówimy o młodych.

Trzeba też chyba zmierzyć się z dość nośnym mitem, że nastolatki w wieku gimnazjalnym nie mają jeszcze orientacji seksualnej.

Istnieje strach przed tzw. seksualizacją młodzieży. Ale tu nie chodzi o seks, tylko o to, by szanować drugą osobę bez względu na to, jakiej ona jest orientacji, czy jakiej orientacji może być – bo często to są domniemania.

Mamy przewodnik dotyczący zwalczania homofobii wśród nastolatków. Otrzymała go każda szkoła.

Jak to się stało, że tak katolicki kraj jak Irlandia dokonał w ostatnich latach takiego postępu w kwestii praw LGBT?

Szereg czynników miał wpływ. W ciągu ostatnich lat bardzo wiele osób LGBT po prostu wyszło z szafy. Ich odwaga w byciu sobą, również publicznie, poprowadziła nas do zwycięstwa. Ludzie zobaczyli, że geje i lesbijki to ich sąsiedzi, lekarze, kuzyni – i że świat się nie skończy, gdy oni zawrą ślub.

W trakcie samej kampanii przed referendum spektakularny coming out zrobiła Ursula Halligan, znana dziennikarka, którą Irlandczycy oglądają w telewizji każdego dnia.

Oczywiście, skłamałbym, gdybym powiedział, że to wychodzenie z szafy dotyczy tylko ostatnich lat. Ta „podróż” zaczęła się ponad 20 lat temu. Wiesz na pewno, że homoseksualizm zalegalizowano w Irlandii dopiero w 1993 r.

Wiem. A ty wiesz, kiedy w Polsce? W 1932 r.

Gratulacje! Nam zajęło to trochę więcej czasu.

Za to przez ostatnie dwie dekady nadrobiliście tę zaległość z nawiązką. Brian, mogę zadać ci osobiste pytanie?

Jasne. Najwyżej nie odpowiem.

Pierwszy seks z mężczyzną miałeś jeszcze przed 1993 r.?

Tak. Byłem przestępcą. Na szczęście tylko potencjalnym, bo nie dałem się złapać, ale tak. Nie jest to przyjemne, oględnie mówiąc, gdy wiesz, że za coś tak intymnego możesz zwyczajnie iść do więzienia. A jakie poczucie winy! Robisz coś złego i na gruncie religii, i na gruncie prawa… Nie chcę do tego wracać.

Po legalizacji małżeństw jednopłciowych mieliśmy w mediach wiele takich historii: „Gdy się poznaliśmy, ojczyzna uznawała naszą miłość za przestępstwo. Dziś, uznając naszą miłość, udziela nam ślubu.” (wzdycha)

Tę legalizację homoseksualizmu z 1993 r. wywalczył niemal samotnie David Norris, wtedy nieustraszony działacz, dziś i już od lat – senator. Potem nastąpiło zrównanie wieku, od którego można legalnie uprawiać seks – takiego samego dla homo i hetero. To chyba nie przypadek, że odpowiednią ustawę przeprowadziła pierwsza w historii Irlandii kobieta na stanowisku ministerialnym, Máire Geoghegan- Quinn. Kościół bardzo próbował zapobiec temu prawu, jak i wielu innym dotyczącym kwestii obyczajowych. Wiesz, my dopiero w 1996 r. umożliwiliśmy rozwody… I to nadal tak, że aby dostać rozwód, trzeba być najpierw 5 lat w separacji.

Korekta płci jest u was możliwa dopiero od zeszłego roku. A prawo do aborcji macie bardziej restrykcyjne niż my. Najbardziej restrykcyjne w Europie.

Jest postulat liberalizacji do takiego stanu, jak obecnie w Polsce. Zobaczymy, czy się uda. Ale wracając, w latach 90. wprowadziliśmy jeszcze zakaz dyskryminacji ze względu na orientację w miejscu pracy.

U nas jest od 2004 r. Brian, jeszcze wróciłbym do sprawy Kościoła katolickiego. Udaje się wam przeprowadzać te wszystkie zmiany mimo jego sprzeciwu. To wciąż efekt skandali związanych z wykorzystywaniem dzieci?

Na przełomie lat 80. I 90. wybuchły pierwsze skandale z wykorzystywaniem dzieci przez księży katolickich. To był wierzchołek góry lodowej. W ciągu następnych lat wyszły na jaw nieprawdopodobne przypadki molestowania. Nieprawdopodobne przez swą skalę – tysiące dzieci w ciągu całych dekad. A Kościół nie dość, że tuszował sprawy, to jeszcze później, gdy wszystko zaczęło być ujawniane, tuszował to tuszowanie.

W rezultacie Kościół przestał być autorytetem moralnym. Ludzie nie stracili wiary, nadal wiele osób chodzi na mszę, modli się itd. – ale już nie słuchają księży. Pamiętają, że nawet dla tych księży, którzy sami nie molestowali, swoiście pojmowane dobro Kościoła było ważniejsze niż bezpieczeństwo bezbronnych dzieci. Zobaczyli, że uprzywilejowana pozycja Kościoła jako autorytetu po prostu mu się nie należy. Stygma, którą Kościół rzucał na osoby LGBT, przestała działać. I teraz, w kampanii przed referendum, hierarchowie za bardzo się nawet nie wypowiadali. Znacznie aktywniejsze były świeckie organizacje katolickie. Mocno walczyły przeciwko związkom partnerskim sześć lat temu i przeciwko małżeństwom jednopłciowym również. Ale dziś ludzie sami widzą, że te strachy, które oni próbowali obudzić, nie ziściły się. Podkopanie małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny? Nic podobnego. Małżeństwa kobiet i mężczyzn jak były, tak są i trzymają się mocno.

Ale jak pytałeś o przyczyny postępu praw LGBT, to oprócz wychodzenia z szafy i oprócz upadku pozycji Kościoła, dodałbym jeszcze ważny proces ekonomiczny – otworzyliśmy irlandzką gospodarkę na świat. Udało się przestawić Irlandię z biednego rolniczego kraju w kraj szczycący się bujnym przemysłem nowych technologii.

Powiedziałbyś kilka słów o organizacji, w której działasz?

GLEN (Gay and Lesbian Equality Network) powstała w 1988 r. jako organizacja, której celem jest polityczny lobbing na poziomie centralnym.

Tak jest do dziś. Trzeba cały czas kalkulować: co chcemy osiągnąć długofalowo, a co jest możliwe w danej sytuacji. Walenie głową w mur może być frustrujące, więc czasem warto z czegoś zrezygnować, by zrobić mniejszy krok, ale do przodu. Przykładowo: kilka lat temu uznaliśmy, że związki partnerskie są już możliwe i walczyliśmy o nie, ale były organizacje LGBT, które opowiadały się przeciw, uznając, że powinniśmy od razu zawalczyć o równość małżeńską.

Dziś widać, że legalizacja związków walnie przyczyniła się do zwiększenia poparcia w społeczeństwie dla małżeństw. Właśnie tak przewidywaliśmy. Ludzie zobaczyli pary legalizujące swe związki i zdali sobie sprawę, że to nic strasznego. Nie spodziewaliśmy się tylko, że małżeństwa staną się możliwe tak szybko po związkach. Ale też trzeba pamiętać, że każde odwlekanie to jakaś strata. Wiele starszych par uzyskało prawa do dziedziczenia po zawarciu związku, a do małżeństw po prostu nie dożyły.

Jaka była twoja droga do GLEN?

Działaczem LGBT zostałem jakieś 25 lat temu, niedługo po tym, jak, będąc już po 20-tce doszedłem do zgody ze sobą w kwestii homoseksualności. Po 20-tce – wreszcie! A wiedziałem, że jestem gejem, naprawdę wcześnie.

Jak wcześnie?

Nie wiem, miałem może z 7 lat. Nie umiałem tego nazwać, nie znałem słowa „homoseksualizm”, ale wiedziałem, że chcę być w życiu z chłopakiem, nie z dziewczyną. Gdy dorastałem, dla geja czy lesbijki w Irlandii „naturalnym” wyjściem było emigrować do USA, Wielkiej Brytanii czy Kanady. Taki miałem plan – wyrwać się z Kilrush, małej osady na zachodzie kraju, z której pochodzę – najpierw do Dublina, a potem dalej. W moim otoczeniu, to były lata 70., nie było żadnych jawnych osób LGBT, podobnie w mediach czy na forum publicznym. Zero. Dotarłem do Dublina i już zostałem. Dziś dosłownie za każdym razem, gdy wchodzę do gejowskiego klubu w Dublinie, to spotykam polskich gejów. Mówią, że tu mogą bardziej być sobą, niż u siebie. Wiem, że dla ciebie to musi brzmieć smutno, ale dla mnie to dowód na to, jak wielki sukces osiągnął mój kraj w ostatnich dwóch dekadach. Byłem zaangażowany w mnóstwo różnych inicjatyw – organizowałem festiwale kina LGBT, tworzyłem archiwum historii irlandzkiego ruchu LGBT itp. – aż trafiłem do GLEN w końcu lat 90. Od 2007 r. jestem dyrektorem.

W kampanii przed referendum byliśmy organizacją parasolową – tworzyliśmy koalicję „Yes! Equality” z Irish Council of Civil Liberties i z oddolną organizacją Marriage Equality.

Poświęciłem 20 lat życia na walkę o równość małżeńską, a sam jestem nadal singlem!

Chciałbyś mieć męża?

Chciałbym być w związku, który znaczyłby dla mnie tyle, bym mógł powiedzieć „tak” małżeństwu. Tak samo, jak to miało miejsce w przypadku trzech moich sióstr.

Przy okazji: grupa, która odegrała niebagatelną rolę w legalizacji małżeństw jednopłciowych to rodzice gejów i lesbijek. Mieliśmy mamy, które publicznie mówiły na przykład: „Mam trzech synów i traktuję ich tak samo. Wszyscy zakochani, we wspaniałych związkach – dwóch już po ślubie, a trzeci do ślubu nie ma prawa? Jak tak może być?!” Taka argumentacja była w stanie poruszyć nawet najtwardsze serca.

Jest coś bardzo, bardzo pięknego w tym, że w przypadku Irlandii zgoda na równość małżeńską była dana w wyniku referendum. Społeczeństwo powiedziało mi: „Tak, jesteś jednym z nas. Na identycznych zasadach”. Tego uczucia nie da się zapomnieć.

Brian Sheehan jest współautorem książki „Irlandia mówi tak. O tym, jak zwyciężyła równość małżeńska”

 

Tekst z nr 61 / 5-6 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Równość małżeńska w Niemczech od 1.10.2017

Historia LGBT naszego zachodniego sąsiada bywała przerażająca, ale w ostatnich dekadach daje powody do radości

 

Brama Brandenburska 30 czerwca 2017 r., gdy Bundestag przegłosował równość małżeńską. Mat. pras.

 

Kalendarium w telegrafi cznym skrocie:

1871 – wchodzi w życie paragraf 175, który uznaje homoseksualizm za przestępstwo

1897 – powstaje pierwsza na świecie organizacja LGBT: WhK (Wissenschaftlich-humanitäres Komitee – Komitet Naukowo-Humanistyczny) pod wodzą doktora Magnusa Hirschfelda

1919 – pierwszy na świecie gejowski fi lm: „Inaczej niż inni” („Anders als die Andern”)

1929 – premiera filmu „Błękitny anioł” z biseksualną Marleną Dietrich, która stanie się największą niemiecką ikoną LGBT

1930-31 – w Dreźnie Lili Elbe jako pierwsza osoba na świecie poddaje się serii operacji mających na celu zmianę płci. Zabiegi nie udają się. Lili umiera (polecamy fi lm i książkę „Dziewczyna z portretu”)

1933 – do władzy dochodzi Adolf Hitler, powstają pierwsze obozy koncentracyjne, do których wysyła się również homoseksualistów

1934 – w czasie „nocy długich noży” zamordowany zostaje szef bojówek S.A., bliski współpracownik Hitlera Ernst Röhm, którego homoseksualizm był tajemnicą poliszynela

1935 – zaostrzenie paragrafu 175: już nie tylko seks między mężczyznami jest karany, ale wszystko, co mogłoby wskazywać na erotyczną relację (choćby trzymanie się za rękę). W obozach koncentracyjnych i więzieniach III Rzeszy (w latach 1939-45 również na obecnych terenach Polski) przebywa ok. 15 tys. skazanych za homoseksualizm. Większość ginie.

1945 – koniec obozów, ale paragraf 175 zostaje utrzymany; homoseksualizm pozostaje przestępstwem

1957 – Trybunał Konstytucyjny RFN podtrzymuje, że paragraf 175 jest zgodny z Konstytucją. W więzieniach RFN i NRD za homoseksualizm siedzi kilkadziesiąt tysięcy osób

1969-1971 – homoseksualizm staje się legalny zarówno w RFN jak i w NRD

1970 – premiera dokumentalnego filmu „Nie homoseksualista jest perwersyjny, tylko otoczenie, w którym żyje” (reż. Rosa von Praunheim); kamień milowy na drodze do akceptacji społecznej

1972 – premiera książki „Mężczyźni z różowym trójkątem” Heinza Hegera, pierwszej publikacji o homoseksualnych ofiarach nazizmu (polska premiera – w 2016 r.)

1979 – pierwsza „Parada Równości” czyli CSD w Berlinie. Dziś odbywają się one w wielu miastach, w berlińskiej rokrocznie uczestniczy ok. 700 tys. osób

1982 – umiera Rainer Werner Fassbinder, wybitny reżyser, wyoutowany gej, często podejmujący tematykę LGBT (m.in. „Querelle”, „Gorzkie łzy Petry von Kant”)

1985 – pierwszy wyoutowany gej posłem (Herbert Rusche)

1987 – pierwsza wyoutowana lesbijka posłanką (Jutta Oesterle- -Schwerin)

2001 – legalizacja związków partnerskich; coming out Klausa Wowereita, burmistrza Berlina (2001-2014)

2004 – coming out lidera partii liberalnej Guido Westerwelle, w l. 2009- 2011 wicekanclerza Niemiec

2014 – coming out Thomasa Hitzlspergera, zawodnika Bundesligi (najbardziej utytułowanego jawnie homoseksualnego piłkarza na świecie)

2017 – (czerwiec) kanclerka Angela Merkel ogłasza, że pomimo, iż sama jest przeciw, nie będzie utrzymywać dyscypliny swej partii (konserwatywnej CDU) w sprawie równości małżeńskiej. Ustawa przechodzi 30 czerwca ogromną większością głosów (również z CDU)

1 października 2017 r. – pierwsze pary jednopłciowe zawierają małżeństwa

10 października 2017 r. – Michael i Kai Korok pierwszą jednopłciową parą, która adoptuje dziecko (synka, dla którego wcześniej stanowili rodzinę zastępczą)

8 listopada 2017 r. – jako pierwszy kraj w Europie Niemcy wprowadzają trzy opcje płci w dokumentach – nie tylko „mężczyzna” i „kobieta”. To uznanie istnienia przede wszystkim osób interpłciowych W parlamencie czeka na głosowanie ustawa rehabilitująca ofiary paragrafu 175 z lat 1945-1969. Dotyczy ok. 60 tys. osób. Przewiduje odszkodowania w wysokości 3000 euro za każdy rok więzienia  

 

Tekst z nr 70/11-12 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Koślawe rozmowy o tolerancji

Prezydent ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI tłumaczy, jak o osobach LGBT+ (nie) myślało się w PRL-u, czemu SLD nie wykorzystał szansy na wprowadzenie związków partnerskich, co łączy Putina z Kaczyńskim i dlaczego ten ostatni powinien obejrzeć „Królową” na Netfliksie. Rozmowa Mateusza Witczaka

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Panie prezydencie, kiedy po raz pierwszy zetknął się pan ze słowem „gej”?

W latach 90., gdy weszło do obiegu. W moim okresie młodzieńczym tego słowa się nie słyszało. Były inne.

Krzysztof Tomasik wymienia je w „Gejerelu” – „pedryle”, „parowy”, „ciepli bracia”.

Zawstydzające jest o tym mówić, ale kiedy studiowałem, używało się także wulgarnego słowa „pedał”. W obiegu pozostawał także nieco mniej pejoratywny „pederasta”, ale choć nie jestem, w odróżnieniu od Józefa Stalina, Wielkim Językoznawcą, zaryzykuję stwierdzenie, że u nas nie było to określenie bardzo popularne. Natomiast w języku rosyjskim nazwanie kogoś „piedierastą” było ciężką obelgą.

Tymczasem lesbijki nie istniały w polszczyźnie niemal w ogóle. Jakieś ich ślady znajdziemy w publikacjach przyjaciółki papieża Wandy Połtawskiej, która pisała, że widok zakochanych kobiet jest „wstrętny i smutny zarazem”.

„Lesbijka” się pojawiała, choć raczej w kontekstach literackich czy filmowych. Natomiast wspomniany przeze mnie początek lat 90. stanowi istotną cezurę. Coming outy zapoczątkowały w Polsce rewolucję w myśleniu; otworzenie debaty nastąpiło dzięki otworzeniu szaf. Wymagało to pewnej społecznej dojrzałości – nie tylko zresztą w Polsce, podobny proces zachodził w Ameryce, co dobrze obrazuje „Obywatel Milk” z Seanem Pennem. Jednak mimo społecznych uwarunkowań – myślę tutaj choćby o roli Kościoła – w Polsce, porównując ją z krajami Wschodu, akceptacja zachodzi stosunkowo szybko. Na świeczniku jest teraz Ukraina, która ma do przejścia znacznie dłuższą drogę.

W PRL-u homoseksualność była dyskryminowana nie tylko na płaszczyźnie języka. Zdzisława Marchwickiego, słynnego „wampira z Zagłębia”, za zabójstwo 14 kobiet skazano na karę śmierci. Ten sam wyrok usłyszał jego brat, zdeklarowany gej, choć udało się powiązać go raptem z jedną ofiarą (w dodatku na podstawie niepewnych poszlak). Biegli podnosili natomiast, że homoseksualność jest „pochodną sadyzmu”.

Nieheteronormatywność stanowiła problem nie tylko na sali sądowej; pamiętajmy, że środowiska LGBT+ były w PRL-u inwigilowane, a ich orientację próbowano wykorzystywać do celów politycznych. Pamiętam historię jednego z późniejszych (wybitnych!) profesorów prawa, którego chciała zwerbować Służba Bezpieczeństwa. Był to człowiek niezwykle inteligentny, świetnie mówił po angielsku i francusku, obracał się w kręgach inteligencji. Modelowy kandydat na współpracownika. Kiedy funkcjonariusz zaprosił go na rozmowę w kawiarni, ów odparł, że nie może się podjąć współpracy, bo będzie ona dla SB kłopotliwa. „Ale dlaczego miałaby taka być?”. „Bo jestem pederastą” – odparł… I w tym momencie całą argumentację szlag trafił. Ubek był oczywiście wściekły. Zemścił się na niedoszłym współpracowniku, który dostał zakaz pracy z młodzieżą studencką i całą karierę musiał związać z Polską Akademią Nauk. To pierwszy znany mi przykład coming outu w obronie własnej, ale nie każdego było na to stać. Sporo ludzi dawało się zwerbować, co dobrze pokazuje niedawny „Hiacynt” do obejrzenia na Netfliksie.

Wiedział pan w tamtych czasach o zakładaniu osobom LGBT „różowych teczek”?

Nie, choć byłem w rządzie odpowiedzialny za sprawy młodzieży, więc – na zdrowy rozum – powinienem był wiedzieć. To była akcja typowo ubecka. Tłumaczono ją rzekomym zagrożeniem AIDS, ale moim zdaniem to był jedynie pretekst. Próbowano wykorzystać osoby LGBT+ w charakterze informatorów.

Dziś próbuje się z nas robić straszak. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że atak Rosji na Ukrainę ma również wymiar aksjologiczny. Ogłaszając „specjalną operację wojskową”, Putin grzmiał przecież, że permisywny Zachód próbuje zniszczyć rosyjskie wartości.

On o tym mówi od wielu lat, jest w tym zresztą silnie inspirowany – choć w sumie już nawet nie wiadomo, kto kogo inspiruje – przez Cerkiew prawosławną i patriarchę Cyryla. To jeden z elementów ideologii wielkorosyjskiej. Rosja ma być fortecą, która obroni swoich obywateli przed zepsuciem Zachodu, przejawiającym się właśnie w akceptacji dla zachowań nienormatywnych, a więc – w rozumieniu Putina – niemoralnych.

Niekiedy takie osądy mają wymiar doktrynalny. Często są jednak knajackie. Pamiętam konferencję prasową przed olimpiadą w Soczi. Zapytany przez dziennikarzy o prawo zakazujące „propagandy homoseksualnej”, Putin odparł, że przecież Czajkowski był gejem, choć „oczywiście” nie za to Rosjanie go cenią.

Nasz obecny rząd dystansuje się od Putinowskiej Rosji, gdy jednak porównamy polską i rosyjską propagandę – pojawiają się te same figury i to samo instrumentalne wykorzystywanie Innego. Orientacja to w obu narracjach fanaberia, Unia Europejska i USA promują zaś ideologię gender, przed którą trzeba chronić dzieci.

To ani nic nowego, ani specjalnie paradoksalnego. W sensie geopolitycznym różnice między stanowiskiem rządu PiS a Putinem są zasadnicze. Putin pragnie mieć Ukrainę w swojej strefie wpływów, my chcielibyśmy, żeby była ona suwerennym, demokratycznym państwem. Natomiast w warstwie ideologicznej zasadniczych różnic nie ma: i PiS, i Jedna Rosja budują swoje poparcie na rzekomej obronie chrześcijaństwa oraz walce z płynącymi z Zachodu złem i permisywizmem, które uosabiają właśnie osoby LGBT+.

Gdy w 1995 r. obejmował pan urząd prezydenta, powstawało „Rainbow”, jedno z pierwszych w Polsce stowarzyszeń LGBT+, które później wyewoluowało w działającą do dziś Lambdę Warszawa. Co wówczas wiedział o osobach nieheteronormatywnych Aleksander Kwaśniewski?

Miałem to szczęście, że dorastałem w środowiskach – od rodziny poczynając – bardzo liberalnych i tolerancyjnych. Wiedzieliśmy, że niektórzy z naszych znajomych i przyjaciół są innej orientacji. Nie była to prawda wypowiedziana, ale też nie była to tajemnica. Inność mnie nie dziwiła, a tym bardziej nie była powodem do unikania czy dyskryminacji takich osób.

Zawsze myślałem o was pozytywnie, ale gdy obejmowałem urząd – o czym pan wspomniał – ruchy LGBT+ dopiero zaczynały się w Polsce formować. Skłamałbym, mówiąc, że w moim programie politycznym ta kwestia zajmowała istotne miejsce. Nie byłem jeszcze, jako polityk, na tyle dojrzały, by dostrzec problem dyskryminacji w całej jego złożoności, a już tym bardziej nie byli na to przygotowani moi wyborcy.

Zmiana wymaga czasu… choć kiedy porównam stan polskiego ducha w roku 1995 i dzisiaj, raptem 27 lat później (wiem, że dla młodego człowieka to epoka, ale ja już jestem starszy człowiek), to różnica jest kolosalna. Jestem pod wrażeniem, że w 2022 r. hitem może być w Polsce „Królowa” z Andrzejem Sewerynem.

W tej samej Polsce lider partii rządzącej twierdzi – przy rechocie sali – że „badałby” osoby transpłciowe i niebinarne, a uzgodnienie płci nazywa „modą”.

To są wypowiedzi obskuranckie, głupie, zupełnie pozbawione wrażliwości. Kaczyński nie rozumie złożoności spraw, o których mówi, dramatu, jaki dotyka w Polsce osoby nieheteronormatywne. Wspomniana „Królowa” to zresztą dobry przykład; serial pokazuje przecież trudności, na jakie natrafi a bohater grany przez Seweryna, próbując nawiązać relację z córką i wnuczką. Netflix zderzył progresywną Francję, w której o orientacji można mówić bez kłopotu, z prowincjonalną Polską, gdzie wciąż bywa ona problemem. Oczywiście jest to artystyczna metafora, ale ma w sobie ważny przekaz: do tolerancji można dojrzeć. I to stosunkowo szybko. Warunek jest taki, że musimy zacząć ze sobą rozmawiać, choć na początku będą to rozmowy koślawe. Nawet nam, którzy przecież nie chcemy urazić osób LGBT+, często brakuje języka, jednak to właśnie rozmowa zmienia rzeczywistość. W 1995 r. nie byliśmy na nią jeszcze gotowi.

Na ile katalizatorem tej zmiany są rządy PiS? Patrząc choćby na badania Eurobarometru, akceptacja dla związków partnerskich, równości małżeńskiej i adopcji rośnie w Polsce coraz szybciej.

Gdyby PiS nie rządziło – akceptacja i tak by rosła, choć może nie tak szybko. Polityka ma trochę wspólnego z fizyką: każdej akcji towarzyszy reakcja; opresja wywołuje opór. Mądrzy politycy starają się takich nagłych wahań unikać. Bardzo szybko dojrzewamy do zgody na związki partnerskie. Wolniej do małżeństw jednopłciowych, ale to także proces nieodwracalny. Najtrudniej przyjdzie nam wywalczenie prawa do adopcji przez związki jednopłciowe… choć tu problem leży w języku i sposobie argumentacji. W Polsce źle się o tym temacie rozmawia.

Faktycznie, w niedawnym sondażu Ipsos dla OKO.press tylko 35% badanych twierdziło, że pary jednopłciowe powinny mieć to samo prawo do wychowania dziecka co pary różnopłciowe. Ale gdy w drugiej wersji pytanie poprzedziło zdanie: „W Polsce już obecnie są pary jednopłciowe wychowujące wspólnie dziecko”, akceptacja rosła do 48%. Natomiast na tym haśle wyborów nie da się wygrać. A da się je wygrać hasłem związków partnerskich?

Moim zdaniem tak.

To dlaczego PO powierza projekt ustawy Poncyliuszowi i Kowalowi, konserwatystom z przeszłością w PiS? I dlaczego zaraz po ogłoszeniu prac Donald Tusk dystansuje się od obu, twierdząc, że sam nie jest „tęczowym rewolucjonistą”?

Po pierwsze: wyborów nie da się wygrać jedynie hasłem związków partnerskich. Więcej: to nie może być główne hasło. Klęska kampanii Biedronia wynikała z tego, że wielu wyborców kojarzyło jego agendę wyłącznie z tematyką LGBT+. Było to oczywiście niesprawiedliwe uproszczenie, ale, niestety, z etykietami walczy się najtrudniej.

Po drugie: Platforma jest chyba najbardziej eklektyczną partią na polskiej scenie; ma mocną część konserwatywną – pan wspomniał Poncyliusza i Kowala – ale ma też stronę lewicową, reprezentowaną na przykład przez Barbarę Nowacką. Potrafię zrozumieć pomysł, by na front związków partnerskich posłać prawicowców; w jakiś sposób uwiarygodni to projekt wobec części elektoratu. Podam przykład z innej beczki: umowa między Izraelem a Palestyną była możliwa tylko wtedy, kiedy rozmawiali ze sobą Begin i Arafat. Obaj stali przy ścianach, nikt ich nie mógł obejść ani z jednej, ani z drugiej flanki.

Po trzecie: politycy, i to nie tylko w Polsce, żyją od badania opinii do badania opinii. Nie twierdzę, że jest to dobre, sam tego nie lubię i nigdy tak nie działałem, ale ja zajmowałem się polityką w trochę innych czasach. Być może Tusk dostał wyniki, które pokazały, że ukłon w stronę środowisk lewicowych mógłby się okazać dla Platformy zbyt kosztowny, i właśnie stąd próba gry na kilku fortepianach.

Nie należy atakować Prawa i Sprawiedliwości za agresję wobec mniejszości?

To będzie jeden z tematów kampanii, ale przede wszystkim trzeba atakować władzę za inflację, podziały społeczne czy stosunek do Unii Europejskiej. Dla PiS- -u byłoby bardzo wygodne, gdyby opozycję można było uwikłać w sprawy światopoglądowe. Oczywiście hasła o zagrożeniach „tęczową zarazą” to bzdury, ale mogą to być bzdury na tyle skuteczne, że przy urnach zabraknie tych kilku kluczowych procentów. Dlatego zalecałbym wyborczy pragmatyzm. Po zwycięstwie opozycji procesy, o których mówimy, i tak bardzo przyspieszą.

Ale czy doczekają się konkluzji? Gdy niedawno pod obrady trafił obywatelski projekt w sprawie liberalizacji prawa aborcyjnego, zagłosowały przeciwko niemu nie tylko PiS i Konfederacja, ale także PSL. Jaka jest gwarancja, że po wyborach Kosiniak-Kamysz nie będzie hamulcowym zmian?

Będzie – ale jest różnica pomiędzy PSL-em, który chce stać na straży kompromisu aborcyjnego, a PiS-em, który nas cofa. Dziś już nawet Tusk wie, że tamten kompromis jest nie do utrzymania; w następnym parlamencie pojawi się silny nacisk na liberalizację przepisów.

Zmianę poprzedzają w polityce długotrwałe procesy. Rzadko się zdarza sytuacja, kiedy mamy okazję od początku do końca wprowadzić naszą agendę. Nam się to udało choćby z Konstytucją, kiedy to – w wyniku rozdrobnienia prawicy podczas wyborów w 1993 r. – uchwaliliśmy niezłą ustawę zasadniczą, która funkcjonuje już 25 lat. Być może przyjdzie i taki moment historyczny, że uda się wprowadzić równość małżeńską, zwłaszcza że opinia publiczna staje się na nią coraz bardziej otwarta.

Czy na pewno Konstytucja z 1997 r. to realizacja lewicowej agendy? Owszem, pewne jej artykuły (np. art. 1, art. 30 czy art. 31) pośrednio zakazują dyskryminacji, natomiast nigdzie w ustawie zasadniczej nie pojawiają się odniesienia explicite do osób LGBT+.

Przyjmuję tę krytykę… Pamiętajmy jednak, że była to jedyna polska Konstytucja poddana referendum (co wymagało łagodzenia spornych kwestii) i że myśmy ją pisali między 1993 a 1997 r.

Właśnie w 1997 r. udzielił pan wywiadu „branżowemu”, czyli gejowskiemu, czasopismu „Inaczej”.

Tak, ale wtedy nie było zrozumienia – i w Lewicy, i w centrum, o prawicy nawet nie wspominam – dla postulatów środowiska, a wśród nas samych brakowało wrażliwości, żeby zawrzeć je expressis verbis. Przyznaję, że przyjęliśmy wówczas zbyt konserwatywną koncepcję małżeństwa, bo tak wtedy rozumiała ją parlamentarna większość.

Profesor Ewa Łętowska podnosiła podczas Kongresu Kobiet, że art. 18 bynajmniej nie stanowi, że małżeństwo musi być związkiem wyłącznie kobiety i mężczyzny.

Bo konstytucja mądrze napisana to konstytucja z wieloma niedopowiedzeniami; z naszej ustawy zasadniczej nie da się wywieść dyskryminacji. Nie przeczę jednak, praktyka jej stosowania może być inna, bo nawet dobra konstytucja w rękach złych ludzi bywa źle wykorzystywana. Gdyby jednak bazować na jej duchu, mieszczą się w niej wszystkie postulaty środowisk nieheteronormatywnych.

Za pana prezydentury było jednak kilka propozycji ustawowego uregulowania związków jednopłciowych – choćby ustawa o konkubinacie zgłoszona przez Joannę Sosnowską. Dlaczego SLD nie wykorzystało tej szansy?

Nigdy nie byłem członkiem SLD, wysiadłem z partyjnego tramwaju na przystanku „prezydentura”. Natomiast choć Sojusz, a wcześniej SdRP, był środowiskiem nowoczesnym, w wielu kwestiach myślącym zgodnie z wartościami nowoczesnej europejskiej lewicy, stopień konserwatyzmu był w nim bardzo wysoki.

Powiem anegdotycznie: kiedyś spotkałem się z prymasem Glempem, który był wobec lewicy niezwykle krytyczny – ze zrozumiałych zresztą względów. Mówię mu, pół żartem, pół serio: „Księże prymasie, ksiądz tak atakuje lewicę, a proszę zwrócić uwagę, że wśród nas prawie nie ma rozwodów”. Bo rzeczywiście wszyscy, poza nieżyjącym już Jerzym Szmajdzińskim, wiernie trwali przy pierwszych żonach i mężach. Po jakimś czasie rozmawiam z abp. Głodziem, który opowiada: „Panie prezydencie, niesamowita rzecz się wydarzyła podczas konferencji episkopatu”. „Ale co się stało?”. „Prymas Glemp oznajmił biskupom, że chyba trzeba trochę zmienić stosunek do lewicy. Zauważcie, że tam prawie w ogóle nie ma rozwodów”. Okazało się, że mój argument zadziałał.

Nasze myślenie zmieniło dopiero nowe pokolenie. Potrzebowaliśmy takich odważnych ludzi jak Robert Biedroń, którzy zrobili dla Sprawy niezwykle dużo. Przede wszystkim – o czym trochę już rozmawialiśmy – nie bali się mówić o sobie. Mogę się tylko domyślać, jak trudny jest coming out, ale wiem, że ma on ogromne znaczenie. Dzisiaj sojusznictwo to na lewicy temat oczywisty, natomiast za czasów Sosnowskiej ciągle taki nie był. Gdybyśmy wtedy zrobili w SLD wewnętrzną ankietę, nie sądzę, by związki partnerskie uzyskały choćby połowę poparcia.

Kiedy Sosnowska promowała tamten projekt, dostawała listownie groźby karalne, a jej kukłę utopili mieszkańcy jednego z polskich miast. Natomiast w 2005 była przecież realna szansa, by przegłosować ustawę o związkach partnerskich senator Marii Szyszkowskiej. Dlaczego Włodzimierz Cimoszewicz schował projekt do zamrażarki? Zaważyły kiepskie notowania Sojuszu po aferze Rywina? Śmierć papieża?

Zabijcie, nie wiem. Wiem natomiast, że Cimoszewicz był i jest osobą progresywną, nigdy nie miał on problemów ze związkami partnerskimi.

2011 r. to kolejna ważna data, do Sejmu wchodzą wówczas Robert Biedroń i Anna Grodzka. Co ich pojawienie się oznaczało dla polskiego parlamentaryzmu?

Wielką zmianę. A dla niektórych środowisk: wielki szok.

Podczas pierwszego swojego wystąpienia w Sejmie Biedroń użył sformułowania „chwyt poniżej pasa”, co natychmiast spotkało się z rechotem sali i cierpkimi komentarzami posłów. Grodzka, choć ma na koncie masę ciekawych inicjatyw, kojarzona była głownie z prawami osób trans.

Było to wszystko nieuchronne. Ale był to zarazem moment historyczny, dzięki któremu zaczęliśmy rozmawiać o osobach LGBT+. Jestem pewien, że gdyby Grodzka nie pojawiła się w Sejmie, dojrzewalibyśmy do dyskusji o osobach transpłciowych jeszcze przez 10 lat, albo nawet więcej. Tymczasem ona swoją osobowością, ciężką pracą i inteligencją przyspieszyła te procesy o dekadę!

Biedroń zapłacił za swoją aktywność wysoką cenę – moim zdaniem zaważyła ona na jego kampanii prezydenckiej. Ale on, gej walczący o prawa gejów, był nam po prostu niezbędny i potrzebny. O obojgu będzie się pisać w książkach historycznych, tego jestem pewien.

W 2020 r. Lewica złożyła pierwszy w historii projekt zakładający równość małżeńską. Kiedy Polska będzie na nią gotowa?

Daty nie podejmuję się przewidzieć. Powiem tak: później, aniżeli byśmy chcieli, wcześniej, niż myślimy.

A pan popiera równość małżeńską?

Tak.

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.